Skocz do zawartości


Zdjęcie

Nasze historie...


  • Please log in to reply
104 replies to this topic

#76

Persephone.
  • Postów: 60
  • Tematów: 3
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

No to i ja mam kilka opowieści. Z góry chciałam powiedzieć, że staram się mieć otwarty umysł, zarówno na doświadczenia para, jak i naukowe wytłumaczenia. Historie są absolutnie prawdziwe, nic nie zmieniałam, nie naciągałam, ani nie koloryzowałam.

 

Historia 1, zasłyszana od mamy.

Moja babcia od strony taty zmarła jeszcze przed moimi narodzinami. Zmarła nagle, w samotności, nie pożegnawszy się z nikim. Przed jej pogrzebem rodzice i moja siostra szykowali się do snu, nagle drzwi zamknięte na zamek otworzyły się, mama mówi, że dało się wyczuć czyjąś obecność. Czyżby babcia przyszła się pożegnać?

 

Historia 2, własne doświadczenie.

Kiedy miałam 12 lat, tragiczną śmiercią zmarła moja starsza siostra. W mojej rodzinie jest taka tradycja, że aż do pogrzebu pali się świeczkę za duszę zmarłej osoby. Szłyśmy z mamą spać, usiadłyśmy przy stole, na którym paliła się świeczka, chwilę porozmawiałyśmy i mama postanowiła ją zgasić... za nic się nie dało. Obie dmuchałyśmy, mama dotykała knotu świecy i nic. Dopiero kiedy powiedziała do niej, że musi zgasić, bo idziemy spać i, że wszystko będzie dobrze, świeca sama zgasła... 

 

Historia 3, własne doświadczenie.

Kilka dni po śmierci dziadka postanowiłam zadzwonić do babci, zapytać jak się ma, telefon odebrał... dziadek...

 

Mówcie co chcecie, ja wiem czego doświadczyłam... 


  • 0

#77

Dovahkin.
  • Postów: 15
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Pierwszy wpis :)

Historia1 od cioci


Mojej cioci zmarła teściowa i pare dni od pogrzebu ciocia i wuja mieli dziwne przypadki. W niedziele wyszli do kościoła drzwi ,okna,balkon zamknięty ,a po powrocie drzwi nie chciały się otworzyć po odkluczeniu i usstompiły dopiero po mocniejszym pchnięciu ustąpiły.Po wejściu okna balkon szafki były otwarte na oścież.Oprócz tego na schodach było słychać pukania kroki.Za kazżdym razem również zdjęcie cioci teściowej spadało.Ciocia zamówiła msze za teściową i się pomodliła.Od tego momentu jest spokój.





Historia 2 od taty

Koleżanka z pracy taty opowiadała historie związaną z jej 6 letnim synkiem.Jej synek skarżył sie na to że nawiedza go "pani w kapturze i się uśmiecha".Za każdym razem gdy ją widział to krzyczał i budził cała jej rodzine. Pewnego razu był u swojej babci i przeglądali album rodzinny.I ten syn powiedział "mamo tą panią widuje w nocy!".Okazało sie że to jego prababcia i była w chuście nie w kapturze jak mu sie skojarzyło.Pozniej pytała się go czy nadal widuje prababcię odpowiadał że nie.


I jak?krytyka miłe widziana
  • 0

#78

wacuś.
  • Postów: 5
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Szkoda, że temat ucichł. Ja też dodam coś od siebie:

1. Na pogrzebie mojego Dziadka zadzwonił jego telefon, który był w zamkniętym domu. Po odebraniu było słychać jakby kręcenie kołowrotka wędkarskiego(Dziadek uwielbiał łowić ryby). Po wszystkim sprawdzaliśmy na wszelki wypadek, czy nie było włamania - nic z tych rzeczy.

2. Kiedy byłam jeszcze mała i zdechł mój chomik, na drzewie usiadło stadko białych gołębi. Po "pochowaniu" go pod balkonem odleciały w siną dal. Kiedy ostatnio mijałam sklep, w którym go kupiłam, na dachu siedziało identyczne stadko.

3. Po śmierci Dziadka, ale jeszcze przed śmiercią Babci, grałam do północy na laptopie. I równiutko o dwunastej otworzyły się na całą szerokość drzwi zamknięte na klamkę - Dziadek był inwalidą i jeździł na wózku.

4. Po śmierci Babci robiłam coś w kuchni, a tuż za moimi plecami usłyszałam łopot skrzydeł. Odwróciłam się - oczywiście nic.

5. Ćwiczyłam piosenkę na przedstawienie szkolne, której uczyła mnie Babcia. Kiedy ją śpiewałam, zamrugało światło. Po prześpiewaniu zwrotki znowu. I co zwrotkę. Oczywiście zaczęłam ryczeć jak bóbr. Później historia powtórzyła się z wierszem - też uczonym przez Babcię.

6. W nocy obudziło mnie warczenie psa i skrzeczenie papug(miałam dwie, teraz mam 3 nimfy). A wcześniej śniło mi się robotyczne wzywanie pomocy z korytarza, czyli dokładnie: - Tanke, tanke(czy coś tam), potrzebuję twojej pomooocyyy...

Kot się puszył i fukał. A ja usłyszałam wyraźne kroki z korytarza, i oczywiście zaczęłam się drzeć jak te papugi.

7. A to wydarzyło się dzisiaj. Szykowałam się na wyjazd do Krakowa w łazience, znowu zaczęło mrugać światło w korytarzu. Zostawiłam laptopa włączonego, zastaję go wyłączonego. Żadne kable się nie przerwały ani nic. Wcale się nie wystraszyłam, ogarnął mnie spokój i jakaś radość. Uśmiechnęłam się i pojechałam.

8. I znowu o zwierzakach. Miałam kiedyś kota, którego bardzo kochałam, a on kochał mnie - kiedy ktoś się do mnie zbliżał, machał ogonem i fukał. Musieliśmy go uśpić z powodu raka. Po jego śmierci co jakiś czas widziałam kątem oka półprzezroczystą białą postać wielkości kota z ciemną łatką. A że byłam mała, wieczorem popatrzyłam w niebo, uśmiechnęłam się do kotka i powiedziałam: - Kinia, przepraszam że pozwoliłam cię uśpić. Przepraszam, że cię to spotkało. Kocham cię.

Od tego czasu nie "widzę" Kini.

Może było tego więcej, już nie pamiętam. Dwa lata temu widziałam jeszcze ufo(jak z science fiction, takie realne) - kopuła z pomarańczowymi światłami. Bardzo duże i wysoko. Ale to temat na inną dyskusję.


Użytkownik wacuś edytował ten post 31.01.2015 - 22:57

  • 0

#79

yggdrasil.
  • Postów: 17
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Czołem!
U mnie w rodzinnie oraz w sąsiedztwie, działy się dość dziwne rzeczy, może przytoczę wam jedno, dwie historie, więc...

Pamiętam jak jednego dnia dziadek opowiadał mi o końskich zmorach, to było z 5,6 lat temu, mówił że te zmory bały się martwych ptaków w stajni lub czerwonych chustek, wiązanych na końskiej grzywie.
Pewnego dnia, kiedy dziadek zamknął już stajnie do której konie już weszły, przyszedł do domu a za jakieś 2,3 godziny konie zaczęły szaleć i biegać po stajni, dziadek wtedy szykował się do snu, gdy to usłyszał pośpieszył tam, gdy już wszedł owej zmory tam nie było, a konie były strasznie przestraszone w tym źrebie i kucyki, dziadek uspokajał konie po czym przyszedł do domu, kilka lat po tym wydarzeniu je wspominał, mówił że drzwi oraz okna były zamknięte, a zmora weszła tam, wujek mówił że to nie jest zmora a taka mgła która unosi się nad końmi jakby demon, co do tych wystraszonych koni to konie miały warkoczyki na grzywie oraz splątany ogon, trudno było je rozwiązać.

Druga historia, która miała miejsce kilkanaście lat po II wojnie światowej, a opowiadał mi ją jeden z sąsiadów, kilka dni temu. Kiedy jego dziadek jechał samochodem, w ponury dzień, mówił też że padał wtedy deszcz i ukazał mu się normalny człowiek, autostopowicz, który chciał aby kierowca podwiózł go pod podany adres, więc jechali sobie, przy pewnym cmentarzu ta dość dziwna i mało rozgadana osoba, kazała się zatrzymać koło cmentarza, dość długo nie wracała po czym wróciła jakby jakaś blada i zadrapana ale wsiadła do samochodu. Kiedy kierowca przejeżdżał koło jednego z mostów, kobieta powiedziała coś dziwnego, nie pamiętam dokładnie jak brzmiały te słowa, ale chyba powiedziała że zostanie przy moście bo tam jej misce, po czym znikła, kierowca bardzo się zdziwił, gdy podjechał pod podany adres jeden z domowników powiedział że ta osoba nie żyje od kilkunastu lat, kierowca był przerażony iż wiózł takiego pasażera. Szukałem podobnych przypadków w internecie i wyczytałem że to autostopowicz widmo,
duch zmarłego który nie wie że umarł, a widać go dzięki energii którą w owy sposób wykorzystuje, tacy autostopowicze czasami zastawiają chustki lub inne przedmioty w samochodzie.


Witam. Mi tata opowiadał o zmorze u niego we wsi w latach 60-ych.  Konia sąsiadów ci sąsiedzi zastawali  po nocy spienionego. .  Sposobem na pozbycie się takowej było zawieszenie lustra na przeciw konia. Pomogło.

 

Mama z kolei opowiadała o kotce , która wpadła wieczorną porą do domu jakichś ludzi , wskoczyła na piec , a wskakując ludzkim głosem oznajmiła -"Oj! Bym sobie rękę złamała!" . Któryś z mężczyzn złapał tę kotkę i odciął jej kawałek łapki , by mieć dowód na później. Mówili za jakiś czas  , że parę wiosek dalej jakaś kobieta chodziła bez dłoni. Ze też kotka nie wykrwawiła się?

 

Ostatnio oglądałam z moją kotką TV. Drzwi do pokoju lekko uchylone by kotka mogła kursować między pokojem a kuchnią jeśliby zachciało się jej jeść. Nagle słyszę odgłos gniecionego plastiku. W kuchni stoją butelki z wodą mineralną i oranżadą. Jakby ktoś brał do ręki. Patrzę więc na kotkę - jako zwierzę powinna " lepiej wiedzieć" czy coś jest w kuchni czy tylko odkształcenie plastiku nastąpiło. Kotka jednak patrzyła w kierunku kuchni przerażona. Mi gorąco się zrobiło. Patrzę w stronę kuchni ale nic w ciemności nie ukazało się.  Za chwilę ponownie plastik się zgniótł. Celowo, na dowód , że nie dzieje się to samo z siebie.  Patrzę na kotkę a ta na mnie patrzy przerażona. Aha, duch  jednak pije wodę. Pogłaskałam kotkę i pomyślałam - jak dobrze ,że ona teraz jest przy mnie.


Użytkownik yggdrasil edytował ten post 03.02.2015 - 18:31

  • 0

#80

Gumiś.
  • Postów: 39
  • Tematów: 4
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Byłem u znajomej która opiekuje się starszą kobietom uniej w mieszkaniu, byliśmy w trójke w kuchni, Znajoma zrobiła jej obiad, i poszła do drugiego pokoju, ta babcia wyrażnie jakby z kimś rozmawiała, śmiała się do krzesła na który nikT nie siedział, pokazywała palcem na krzesło, i się śmiała. Karmie ją, i patrze na te krzesło też czułem jakąś obecność. Tak patrzyłem na te krzesło tak jakby nic by nie było w kuchni tylko te krzesło tak mnie te krzesło, tak uwage zawróciło. Skończyłem ją karmić, babke zostawiłem kuchni, i poszliśmy na balkon, po chwili słysze trzask. Wchodzę do kuchni krzesło leży na ziemi, byś może babka je rzuciła jakoś dosiegła do nie go, chodź babka jest na wózku, i babka się śmiała.

 

 

Raz mi się materac ruszał, materac który służył do opalania na balkonie. Póżniej mój ojciec przychodzi, a ja mówie co babcia(czyli moja prababcia) umarła, a on że tak, i że skąd ja wiem.

 

Raz jak miałem inaczej łóżko ułożone prawie na środku przy ścianie, na przeciwko drzwi. Widziałem że od kuchni do mojego pokoju wchodzą dwie dziewczyny. Było widać że piżame mieli z innych lat. Może lata 20. Podeszły do mojego łóżka. A ja się przestraszyłem, i rzuciłem chyba pilotem. To było jak sen rzeczywisty.

 

 

Miałem praktyki w szpitalu w pierwszym dniu przebieraliśmy się szatni a że ja byłem jako jeden chłopak, a reszte dziewczy to się wstydzili się przebierać przymnie, to ja się przebierałem na korytarzu. Ta szatnia jest na dole szpitala w piwnicy. W tym korytarzu był nie przyjemny zapach. Gdy się przebierałem otworzyli się drzwi z kostnicy, i wyleciała biała mgła.


  • 0

#81

MysticForest.
  • Postów: 10
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Historia z życia mego:
Jakiś czas temu zmarła moja prababcia. Byłam świeżo po przeprowadzce, a ona miała obejrzeć nasz nowy dom. Niestety nie zdążyła i dość mocno się tym przejęłam :'( pamiętam sen w kilka dni po jej śmierci: widziałam ją na końcu polnej drogi, którą zawsze chodzę z psem na spacery. Wołała mnie po imieniu i prosiła, bym szła z nią. Obudziłam się, a w moim pokoju było zupełnie jasno (wpierw oślepiło mnie białe światło, potem lekko złagodniało). Rozświetlony był cały pokój, światło nie biło jak z lamp, tylko znikąd, po prostu było i oświetliło cały pokój. Nie ma u mnie mowy o reflektorach samochodów czy helikoptera, mieszkam w wiosce, dokładnie to na uboczu, naokoło pola, dalej las, a droga prowadząca do domu jest rzadko uczęszczana, a zwłaszcza w nocy. Poza tym światło z zewnątrz rzuca cienie i jest o wiele słabsze. Po może minucie światło powoli wygasło. Zdziwiło mnie również to, że przez ten czas byłam zupełnie spokojna, nie miałam ochoty zerwać się na równe nogi w strachu, tylko ze spokojem obserwowałam. Czułam nawet jakby lekką radość. Po chwili sprawdziłam godzinę na telefonie - już dokładnie nie pamiętam, ale około drugiej w nocy. Włącznik od świateł jest daleko od łóżka, drzwi do pokoju były zamknięte, więc nikt nie mógł włączyć tego światła. Poza tym wszyscy w domu spali, a pokoju z nikim nie dzielę. Pytałam rano czy ktoś coś widział lub słyszał, oczywiście nikt nic. Jako osoba wierząca, pomodliłam się od razu za prababcię i więcej nic takiego się nie przytrafiło. Wierzę, że nawiązała ze mną kontakt i mam nadzieję, że udało mi się jej pomóc.
<opisałam już tą historię w innym temacie, ale z pewnością na nią nie trafiliście>

Historia mojej mamy i jej brata, mego wujka:
Nie pamiętam wszystkich szczegółów, nie będę więc domyślać. Jakoś to było po śmierci jej taty, ale nie wiem czy to ma jakiś związek. W domu był pokój z takim ogromnym dywanem. Stały na nim meble, o jego przesunięciu nie było zatem mowy. Zakrywał on całą podłogę. Gdy raz była w tym pokoju (może wydać się to śmieszne, ale na żywo z pewnością mogło przestraszyć), po dywanie przebiegła jakby fala. W sensie, wyglądało to tak, jakby coś pod nim przeszło, taka górka, ale długa od ściany do ściany. Moja mama zaczęła się wycofywać aż stanęła w progu poza dywanem. Fala biegła w jej stronę, pod meblami się nie ruszała, nie przeszkadzały jej tak jakby. Doszła do końca i nic. Spod dywanu nic nie wyszło, wrócił do normy. W trakcie tego, do mamy dołączył jej brat i również to widział. Rzecz była po prostu niemożliwa, dywan gładko rozłożony po podłodze, przygnieciony meblami się poruszał. Nie znaleźli wytłumaczenia tego zjawiska.

I wreszcie historia pewnego miejsca we wsi, do której się wprowadziliśmy:
Dokładnie chodzi o małe jeziorko, raczej staw w centrum wioski, chyba nawet sztucznie wytworzony. Kiedyś, jeszcze w czasach II wojny, czterech żołnierzy polskich jechało zbyt szybko drogą przy tym stawie. Nie wyrobili na zakręcie i przebijając barierę, wpadli do wody. Wszyscy utonęli. Później w tym stawie utopiło się jeszcze dość dużo osób, nie znam szczegółów, to tylko zasłyszane pojedyncze zdania od mieszkańców, nie wszytkie okoliczności były wyjaśnione.
Do teraz różne osoby ze wsi mają sny, w których widzą zmarłych znajomych bądź ze swoich rodzin stojących w tym stawie i wołających ich, by pójść za nimi czyli wejść w środek wody, no i prawdopodobnie utonąć. Dodam, że osoby ze snów nie należą do tych, które w tym stawie utonęły ale wszystkie z jakiś powodów akurat w nim stoją w tych snach. Może zaczęło się od jednej osoby, a potem idzie to przez autosugestię i dlatego każdy zmarły śni się w tym akurat miejscu. Tego nie wiem. Ale moja mama również miała sen, w którym w owym stawie stał jej tata. A tak na marginesie, staw jest obfity w ryby i miewa się dobrze ;-) tylko nęka w snach.

Pozdrawiam i przepraszam, że się tak rozpisałam ;-)
  • 0

#82

rataffia.
  • Postów: 1
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Witam wszystkich .
Na początku zaznaczę ,że opisuję tą historię jako ciekawostkę ,nie szukam wyjaśnień ,ale jeśli ktoś ma jakieś sugestie co jeszcze można by zrobić w tej sprawie bardzo proszę o podpowiedzi . Zaznaczam również ,że tą historię parę lat temu opisywałam gdzieś na jakimś portalu o podobnej tematyce , czemu piszę tutaj ? Otóż po latach jest ciąg dalszy tej historii ,ale do rzeczy ...

Od małego dziecka , w zasadzie odkąd pamiętam rodzina mojego Ojca utrzymywała że w mieszkaniu Babci "straszy". Jako mała dziewczynka ,nie zwracałam uwagi na bzdury i wprost uwielbiałam przesiadywać u Babci i wtedy jeszcze dziadka :). Babcia odbierała mnie zawsze z przedszkola (którego szczerze nie znosiłam ) przed tzw. leżakowaniem ,i praktycznie do wieczora ,siedziałam u dziadków . Pamiętam też ,że NIGDY nie nocowałam w domu dziadków , Oni na to nigdy nie wyrazili zgody , Babcia owszem zawsze chętnie pilnowała mnie ,póżniej także mojego rodzeństwa ale u nas w domu ,mimo że  ,jak wujowie wyprowadzili się "na swoje" było miejsce u Niej (edtit)na noclegi .
Opiszę teraz budynek w którym mieszkała Babcia .
Otóż była to stara kamienica ,oczywiście bez wody ,kanalizacji itp "wygód" . Ogrzewana piecem ,na którym także na co dzień gotowało się posiłki . wchodziło się na klatkę schodową tak jak by z boku budynku , przez piękną drewnianą barmę -lub duże dwuskrzydłowe wrota ,które na noc były zamykane na klucz . Dalej wchodziło się do korytarza , po prawo było wejście do piwnic , za tymi drzwiami schody na górkę , jak nazywali piętro mieszkańcy ,i pózniej na niski strych .
Babcia mieszkała na parterze, pierwsze mieszkanie za schodami . Mieszkanie składało się z dużego pokoju ,naprawdę dużego ,i kuchni w której stał piec , wodniarka (taki mebel z dziurami na dwie miski i miejscem na kubeł z wodą ,pod spodem szafka z wiadrem na "zlewki". W kuchni też stał stół ,przy którym jadano posiłki , kredens  i pod oknem ,najpierw kozetka ,a póżniej tapczanik , Kuchnię od pokoju oddzielała bardzo gruba ściana , pamiętam ,że jako dziecko ledwie ten mur byłam w stanie objąć rękoma. w przejściu wisiała kotara materiałowa zastępująca "drzwi". W pokoju wiadomo stały łóżka babci i dziadka , wersalka , stolik jakiś regalik ,szafa i radio z zielonym ,"kocim" okiem . W zasadzie wystrój wnętrz do śmierci Babci niewiele się zmienił , doszedł tylko telewizor .
Gdy miałam 17 lat ,moje rodzeństwo 10 lat ,  Ojciec wyjechał za granicę ,i rozwiódł się z Matką , kontakty z babcią (dziadek już wówczas nie żył) lekko osłabły ,ale nie ustały zupełnie .
Póżniej wyszłam za mąż , urodziłam syna . Babcia zaczynała się żle czuć , doszło do udaru i babcia potrzebowała pomocy po wypisaniu ze szpitala . Przeważnie Babcią zajmowała się moja Mama ,z racji tego że miałam maleńkie dziecko . Kiedy syn miał ok pół roku , Mamę wysłano w delegację i stwierdziłam że dwie noce i dwa dni pomieszkam u Babci (marzenie mojego dzieciństwa ,zawsze chciałam tam przenocować jakoś ten dom , może ze względu na wspomnienia miał uspokajający wpływ na mnie) . Mąż oczywiście został z synem ,z pomocą teściowej  a ja pojechałam do Babci . Babcia miała problem z poruszaniem się , ale mówić mówiła dość wyrażnie . Jak już obrobiłam się z najważniejszymi sprawami u Babci ,zrobiłam sobie kawę i babcia zaczęła opowiadać :
Otóż okazało się ,że słyszy w nocy trzeszczenie kozetki/tapczanu w kuchni , skrzypienie okna i postukiwanie w ścianę między kuchnią a pokojem , Słyszała to od zawsze , nie tylko Ona ,ale także dziadek i ich synowie ,czyli mój Ojciec i Jego bracia , jako że z wujami kontaktu nie miałam , jeden poszedł w cug alkoholowy , drugi siedział w więzieniu , zaciekawiona zadzwoniłam do Ojca , on potwierdził opowieść Babci , i wręcz zmartwił się ,że mam tam nocować , kazał mi pozamykać dobrze okna ,zwłaszcza w kuchni ,drzwi( bo dzielnica mocno szemrana) i zostawić zapaloną w kuchni nocną lampkę . Prawie popukałam się w głowę po rozmowie z Ojcem .
Nadeszła noc , babcia już spała ,ja jeszcze coś czytałam , po niedługiej chwili ,zgasiłam światło i położyłam się do łóżka , po kilku minutach kompletnej ciszy, faktycznie dało się wyrażnie słyszeć charakterystyczne skrzypienie tapczanu w kuchni , tak jak by jakaś osoba przewracała się z boku na bok , po chwili lekkie pukanie w ścianę , ponieważ spałam pod tą ścianą słyszałam to bardzo wyrażnie , taki pusty odgłos , jak by tynk odstawał . Jakoś nie zrobiło to na mnie wrażenia ,( jako młoda matka byłam szczęśliwa że słyszę tylko takie odgłosy ,a nie ryk mojego pierworodnego ). Przespałam całą noc , rano  gdy weszłam do kuchni okazało się ,że część okna od strony mieszkania była otwarta , choć pamiętam ,że sprawdzałam 2 razy zamknięcia okien . Okno było skrzynkowe , czyli były tak jak by połączone 2 okna z pojedynczymi szybami , okno od pokoju było otwarte , od zewnątrz przymknięte tak jak zostawiłam . Wtedy się wystraszyłam , bo nie słyszałam otwierania okna . Bałam się ,że jakiś żul próbował wejść do mieszkania . Na drugą i ostatnią noc podstawiłam pod okno stół i rozłożyłam na nim sztućce , ot taka swoista pułapka na żula :D . W nocy oczywiście powtórzyły się wymienione wcześniej odgłosy , w tej samej kolejnosci i z taką samą intensywnością .
Dodam ,że w międzyczasie  podczas przemian ustrojowych w Polsce ,kamienica odzyskała właściciela , ten właściciel ,po śmierci lokatorów nikogo nie "kwaterował " w opuszczonych mieszkaniach ,bo chciał zrobić generalny remont kamienicy i przerobić ją na prywatny dom .Na górze nikt już nie mieszkał od paru lat ,część lokatorów zmarła ,a część się wyprowadziła , na parterze prócz babci mieszkała jedna starsza kobieta ,która po schodach nie wchodziła wcale .Zresztą ta kamienica miała na serio solidne grube ściany ,i praktycznie odgłosy lokatorów były słyszane tylko od strony korytarza ,przez drzwi .
Wracając do sprawy .
Rano mocno już zaciekawiona weszłam do kuchni , okno było otwarte na kuchnię ,sztućce na stole nawet nie ruszone . Okno na podwórko było zamknięte . Położyłam się na tapczanie ,chcąc sprawdzić czy wyda dzwięk jaki słyszałam w nocy , owszem zaskrzypiał w ten sam sposób co w nocy gdy z niego wstawałam . Póżniej wzięłam się za opukiwanie ściany i jakież było moje zdziwienie gdy jakieś 60cm od podłogi usłyszałam "pusty dzwięk"... No teraz na serio moja ciekawość sięgnęła zenitu . Poczekałam na Mamę ,która miała mnie zmienić ok. południa . Po przyjściu mamy zapytałam Jej czy też coś takiego słyszała , mama z przerażeniem w oczach potwierdziła ,i powiedziała że jak ona śpi u Babci zawsze w kuchni zostawia zapalone światło ,wtedy nic nie słychać .
Wróciłam do domu i prawie zapomniałam o sprawie , za jakieś parę dni zadzwonił Ojciec i oczywiście zgadało się o noclegu u Babci . Ojciec stwierdził ,że trwa to odkąd tam mieszkają , pamięta że co noc słyszał te odgłosy i nikt nigdy nie chciał spać w kuchni . Tapczan stał tam ot ,zeby było gdzie usiąść ,albo żeby dziadek jak wrócił na rauszu ,miał gdzie spać . O pustce w ścianie wiedział , bo parę razy u babci robił remont i nawet chciał skuć tynk w tym miejscu , bo podczas malowania zawsze wyłaziła tam rdzawa plama , Babcia jednak nigdy nie zgadzała się na ruszenie tej ściany . Tak czy siak , w ciągu 4 miesięcy od opisanych wydarzeń ,babcia dostała powtórnego udaru i po 2 miesiącach zmarła . Mój syn miał wtedy rok czasu , może trochę więcej ,teraz ma 19 lat ,więc dość łatwo umiejscowić to w czasie :). W każdym razie po smierci Babci musieliśmy zdać mieszkanie ,oprózniając je ze zbędnych rzeczy . Gdy przekazywałam klucze właścicielowi kamienicy , wspomniałam o sytuacji w mieszkaniu , jako o ciekawostce i poprosiłam żeby jak coś znajdzie w ścianie ,dał znać . Po jakimś czasie facet zadzwonił ,że podczas remontu znalazł metalową zardzewiałą skrzyneczkę zamurowaną w ścianie ,z dokumentami , zdjeciami i drobnymi pieniążkami ,oraz,  że zostawi sobie to na pamiatkę . I tu by się sprawa skończyła ,bo przestałam o tym myśleć i się tym zajmować od śmierci Babci minęło 18 lat .W tym czasie  ojciec wrócił z zagranicy ,ja urodziłam 2 dziecko i życie toczyło się zwykłym torem , do ubiegłego poniedziałku .
24 sierpnia tego roku w godzinach wieczornych zadzwonił do mnie facet , po krótkiej wymianie zdań załapałam ,że jest to właściciel kamienicy w której mieszkała moja babcia ,po tylu latach , facet pozbywszy się wszystkich lokatorów , kończył remont na piwnicy domu , nie wiem czy musiał tam zrobić przegląd fundamentów ,czy po prostu chciał zrobić sobie normalną piwnicę , nie wnikałam .Faktem jest że zerwał całą polepę (tak w piwnicy była polepa ,czyli tak jak by glina położona na ziemi ,udeptana ,czy coś .Twarde to było jak beton ,ale wygladało jak udeptane spękane suche i gładkie(nie chropowate prócz pęknięć) błoto ? Ponieważ piwnica ma piękne półokrągłe , ceglane sklepienie , piękna jest , nadaje się na klimatyczne coś ,np. piwniczkę na wino połączoną z bilardem czy czymś takim ..
Przepraszam za wtrącenie ,ale wracając do sprawy , Facet zrywając polepę , i usuwając część ziemi która była  pod nią(piwnica dość niska trzeba się schylić żeby tam chodzić) ,natknął się na hmmm złote zęby , sygnet ,medalik ,sprzączkę od paska , i jakieś metalowe ,mocno podniszczone drobne przedmioty  wyglądały te przedmioty tak jak mocno zniszczone ,okute dziurki od sznurówek w butach (nie umiem tego inaczej opisać;/). Kości ani żadnych tkanin nie znalazł . Pojechałam tam ,byłam w tej piwnicy , oglądałam znalezisko na własne oczy , no fakt mogły być tam kiedyś zakopane czyjeś zwłoki ,ale czy aż tak by się rozłożyły ,w dość suchym jednak pomieszczeniu ??

Facet stwierdził ,że po wydłubaniu skrzyneczki ,nocne hałasy ustały ,dokumenty ma u siebie ,ale nie sposób ich odczytać , ot pożółkłe  rozpadające się w rękach kartki , na których gdzie nie gdzie widać jakieś pieczęcie , garść zaśniedziałych monet i fotografie,na których ciężko coś rozpoznać :((. Poradziłam żeby skontaktował się z jakimś muzeum może uda Im się coś odczytać ,lub zobaczyć ...Czy właściciel to zrobi nie wiem , ja bym bardzo chciała ,żeby tą historię doprowadzić do końca .

Pozdrawiam wszystkich którzy doczytali do końca , przepraszam także za zbyt długi post i ew, nieścisłości .Parę lat minęło ,coś mogłam w owej opowiesci pominąć ,starałam się jednak zrelacjonować sprawę jak najbardziej szczegółowo :). Jeżeli macie jakieś pytania ,czy propozycje co jeszcze można by w tej sprawie zrobić bardzo proszę napiszcie . W duchy jakoś nie wierzę , wierzę natomiast w "energię miejsca" ... Mieszkanie mojej babci miało bardzo pozytywną (dla mnie) energię ,jestem bardzo ciekawa czy coś z tej sprawy wyniknie , ponieważ zawsze lubiłam starocie , uwielbiałam i uwielbiam grzebać w starych albumach , dochodzić do swoich korzeni , ta sprawa bardzo mnie interesuje .

 

Ps. Normalnie nie umiem tu dodawać nowych tematów więc podczepię się tutaj , jeśli żle proszę o przeniesienie :)


Użytkownik rataffia edytował ten post 26.08.2015 - 10:53

  • 1

#83

Magdalia.
  • Postów: 14
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Moja mama już kilka razy opowiadała mi tę historię, zawsze mnie to jakoś fascynowało to opowiadanie, więc:

 

 

Moja mama, będąc nastolatką, często ze swoja mamą - czyli moja babcią, gościły u siebie przyjaciółkę mojej babci. Mama opowiadała, że pewnego wieczoru, tzw. "babskiego" ta przyjaciółka babci, pani Zosia (którą ja z resztą też parę razy widziałam na ulicy gdy byłam mała i szłam akurat z mamą, bo p. Zosia mieszkała na tej samej dzielnicy ale wtedy już do nas nie przychodziła bo moja babcia zmarła w 1989 roku), opowiedziała historię swojej sąsiadki.

 

Otóż sąsiadka tej Zosi, była dwudziestoparoletnią kobietą, mieszkającą z matką. Owa pani Zosia też chodziła do tej sąsiadki, zwłaszcza do jej matki, na pogaduszki. Ta młoda zaszła w ciążę i urodziła bliźnięta a facet   nie poczuwał się do ojcostwa, więc dziewczyna mieszkała z matką i dwojgiem dzieci, no i jak wcześniej wspomniałam - często bywała tam pani Zośka. Jako, że matka srogo krytykowała dziewczynę, że dała się uwieść i została z dziećmi bez faceta, to obydwie panie często się kłóciły

 

Matka tej dziewczyny dostała wylewu i młoda  została z dwójką dzieci, niedołężną matką, bez jakichś konkretnych środków do życia i jak to bywa, zaczęły jej puszczać nerwy. .. Pomagała jej pani Zośka i tak jak opowiadała mojej babci, często była świadkiem, jak ta młoda, karmiąc matkę, która po wylewie miała zniekształconą twarz i karmienie jej było ciężkie, wyzywała ją od k...., dz...., szmat, choler itd., ponoć potrafiła ją też uderzyć,  za co Zosia ją upominała, że tak nie wolno bo to matka itd.

 

Po pewnym czasie matka tej dziewczyny zmarła, a dziewczyna nie ukrywała przed Zośką, że jej ulżyło itd. Pewnego dnia, parę tygodni po pogrzebie, poprosiła Zosię, by przypilnowała dzieci a sama poszła na cmentarz, chciała usunąć wieńce, znicze no i się pomodlić. Wielkie było zdziwienie Zośki jak dziewczyna wróciła do domu, twarz spuchnięta od płaczu. Dziewczyna jej powiedziała, że idąc na grób matki kupiła dwie doniczki kwiatów, zwykłych, małych - chyba begonii i znicz, miała to zapakowane w reklamówkę. Idąc na grób matki z każdym krokiem, reklamówka robiła się coraz cięższa tak jakby w tej reklamówce były cegły czy kamienie. W końcu nie dała rady już tego dźwignąć i jak szła tak zostawiła tę reklamówkę na środku alejki i wróciła do domu. Jej matka chyba nie chciała nic od niej, zawsze mi dziwnie i smutno jak mama to opowiada...Rzecz działa się w Szczecinie, w latach 70-tych.


  • 0

#84

yumisajuri13.
  • Postów: 5
  • Tematów: 2
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Mam do opowiedzenia jedna historie otóż z opowieści mojej mamy gdy jeszczebyło sie dzieckiem moja mama poszla ze mna na spacer do lasu. W tym czasie mój dziadek od strony ojca umierał umarł w szpitalu. Jednak wlasnie w dniu w ktorym umarl moja mamabyla ze mna w lesie nie bylo wiatru i przed nia przewrocilo sie duze drzewo mowila ze zlamalo sie i ze nie wygladalo na stare spruchniale po tym uciekla ze mna do domu.
  • 0

#85

Tomek_Lodz.
  • Postów: 4
  • Tematów: 1
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Moja historia ciągnie się ze mną zawsze gdy jadę w dłuższą trasę autem, mianowicie miałem dwa dosyć poważne wypadki samochodowe teoretycznie nie powinno mnie tu być ale do rzeczy. W noc poprzedzająca pierwszy wypadek miałem sen o tyle to dziwne że raczej ich nie pamiętam, sen był normalny zwykle spotkanie ale ludzi zmarłych rozmowa jak starych kumpli po latach i w pewnym momencie chce iść z nimi dalej nie pozwalają mi pamiętam zdanie nie twój czas coś z tym stylu. Budzę się chwila zadumy, cóż rano w trasę i bum poważny wypadek. Spora przerwa bo następny dokładnie identyczny sen mam kilka lat później rano w trasę i kolejny wypadek ponownie spotkanie z tirem na tej samej drodze.... Moja żona wie o tym zawsze jak jedziemy na wakacje do rodziny przed wyjazdem pyta czy sen się nie powtórzył....

Wysłane z mojego m2 przy użyciu Tapatalka
  • 0

#86

Chilloout.
  • Postów: 4
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Na początku chciałbym dodać,że nigdy u mnie w domu nie było chyba jakiś przeżyć ze zjawiskami paranormalnymi,też nie miałem takowego spotkania aż do czasu...

Pewnej letniej nocy kiedy była godzina ok.2-3 bodajże 2012r. grając na laptopie przy całkowicie otworzonym oknie postanowiłem zakończyć swoje granie i pójść spać,wyłączam laptop,kładę się na łóżko i jeszcze przed spaniem wszedłem chwile na fejsa podczas przeglądania usłyszałem dźwięk jakby coś stuknęło między biurkiem a parapetem (biurko miałem praktycznie przy parapecie) no cóż,czasem tak się robi samo z siebie kiedy coś "pstryknie" nawet w dzień jednakże po odłożeniu telefonu zaciekawiło mnie co to mogło być,zaświeciłem światło i mnie zamurowało...Okno było zamknięte klamka była na dole tak jakby ktoś po prostu zamknął okno całkowicie,byłem pewien iż okno było otwarte całkowicie.Trochę się przestraszyłem,ale mimo to po chwili mi przeszło,powoli otworzyłem sobie trochę okno i poszedłem spać rano na szczęście było tak jak zrobiłem.

 

Tutaj też taka ciekawostka,ja to uważam za zbieg okoliczności,wytwór naszej wyobraźni jednak po tych zdarzeniach rok później chwilowo kątem oka mogłem ujrzeć czarną postać,kiedy się obracałem już tego czegoś nie było.Czytałem o tym i się wyczytałem,że to jest "postać czerni" która straszy ludzi jednak to raczej nie był mój problem zważywszy na to,że stawiałem 100% pewność na działanie mojej wyobraźni z prostej przyczyny,często człowiek ma coś takiego,że kątem oka wydaje mu się,że ktoś przeszedł albo kogoś widzi a to tylko złudzenie wytwór naszej wyobraźni.Wtedy miałem jeszcze pokój gdzie biurko stało na wprost wejścia,było ustawione gdzie siedziałem bokiem do drzwi a tam jest korytarz gdzie na końcu miał pokój mój brat który często wychodził i wchodził i tak o to zapewne miałem te "zwidy" - to dla ludzi którzy lubią histeryzować i mieliby zaraz egzorcystę sprowadzać ;)


Użytkownik Chilloout edytował ten post 29.02.2016 - 17:37

  • 0

#87

gzygza.
  • Postów: 13
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Aż mnie natchnęło, żeby opisać przeżycia mojej rodziny.

Mając około roczku, byłam bardzo cichutkim dzieckiem i prawie nigdy nie płakałam, a jeśli już, to 2-3 munuty i znowu siedziałam cicho jak truś. 😊 Pewnego dnia, podczas spędzania wakacji u prababci, jednak płakałam cały czas od chyba 4 albo 5 rano. Rodzice chcieli zabrać mnie do lekarza, bo to nienormalne, że dziecko płacze kilka godzin bez przerwy. Prababcia stwierdziła jednak, że to zły pomysł, ponieważ ktoś dziecko zauroczył i lekarz nie pomoże. Moja mama była bardzo sceptycznie nastawiona do zabobonów i nie wierzyła w to, co opowiada babcia. Ta zaś wzięła szklankę świeżej wody ze studni oraz kilka węglików z pieca i... zaczęła je w tej wodzie topić. Ja wciąż ryczałam, ale kiedy ostatni węgiel opadł na dno szklanki, ja automatycznie się uspokoiłam, a nawet zaczęłam się śmiać. Od tamtej pory moja mama jest trochę mniej sceptyczna. ☺

W domu pradziadków zawsze działo się coś dziwnego. Prababcia zmarła kiedy miałam 2 lata, ale pradziadek wciąż mieszkał w tamtym domu przez jeszcze dobre 10 lat. Często go odwiedzaliśmy i prawie zawsze działo się coś dziwnego. W domu nie było łazienki, tylko wychodek na dworze. Pamiętam, że zawsze bałam się tam chodzić i zostawiałam uchylone drzwi, aby mie siedzieć w kompletnej ciemności. Muszę dodać, że drzwi były zamykane od środka na haczyk, a z zewnątrz na klin, który kiedy ktoś szedł skorzystać, zabierał ze sobą, aby było wiadomo, że ktoś jest w środku i żeby nikt przez przypadek drzwi nie zamknął. Drzwi były niemożliwe do zatrzaśnięcia bez ingerencji człowieka. Któregoś razu oddawałam się potrzebie, oczywiście przy uchylonych drzwiach, kiedy te walnęły z impetem i nie mogłam ich otworzyć. Byłam pewna, że nikt mi tego nie zrobił, bo nie słyszałam kroków, a po żwirowej ścieżce idzie się dosyć głośno. I yakum sposobem spędziłam w wychodku 1,5h, aż rodzice zaczęli mnie szukać. Żeby było śmieszniej, zamiast klina w drzwi włożony był parkan, który aby wyjąć, trzeba było złamać. Do teraz nie mamy pojęcia kto i jakim cudem to tam włożył.

Kolejna historia, jak i reszta, które opiszę, wydarzyła się również w dom pradziadków. Któregoś popołudnia oglądałam telewizję, a w kuchni obok siedzieli moi rodzice, ciotka, babcia i pradziadek. Z pokoju w którym siedziałam, można przejść do większego salonu, który od dłuższego czasu był nieużywany. Co ważne - prowadziły do niego również drzwi z korytarza i jedne oraz drugie miały szyby, ale w "okienkach" wisiały jakieś firanki, czy inne szmatki. No i oglądałam tv i w pewnym momencie spojrzałam na drzwi . Zobaczyłam, że po salonie ktoś chodzi, a po chwili usłyszałam, trzaski szafek, co wskazywało na to, że ktoś czegoś szuka. Myślałam, że to wujek przyjechał i szczęśliwa pobiegłam do salonu, a tu zonk - nikogo nie ma. Pytałam w kuchni, czy może to ktoś z nich, ale wszyscy patrzyli na mnie zdziwieni.

Kolejną historię opowiedziała mi ciotka. Pradziadkowie mieli 5 dorosłych dzieci, które juz dawno wyprowadziły się z domu, ale przynajmniej raz w roku spotykali się wszyscy w domu rodzinnym wraz z założonymi rodzinami. Często wieczorami siedząc w kuchni opowiadali sobie jakieś straszne opowiadania, wiejskie wierzenia o Kłobukach itd., przyprawiając najmłodszych słuchaczy o gęsią skórkę. Pewnego razu, kiedy wszyscy siedzieli razem przy takch okolicznościach, nagle ktoś zapukał do drzwi. Wujek otworzył, ale na korytarzu nikogo nie było. Poszedł do drzwi wejsciowych, aby je zamknąć, bo myślał, że jakaś okoliczna dzieciarnia robi sobie żarty, ale wrócił biały jak ściana mówiąc, że drzwi były cały czas zamknięte.

Moja mama na wakacjach u dziadków zawsze spała na łóżku, ale od strony pokoju, tato zaś od ściany. Raz kiedy juz przysypiała zwrócona twarzą w stronę pokoju, poczuła, że tata dotyka ją palcem po plecach, tak jakby chciał zwrócić jej uwagę. Mama się odwróciła, ale spostrzegła, ze tata śpi, ale zwaliła wszystko na to, że jest zmęczona i pewnie się jej przysniło. Została więc w pozycji plecami w stronę pokoju. Nawet nie wyobrażam sobie jej przerażenia, kiedy znowu poczuła dotyk na plecach. Opowiadała, że zaczęła krzyczeć, a później całą noc przesiedzieli z tatem z zapalonym światłem i włączonym radiem.

Akurat, ta historia nie jest paranormalna, ale daje do myślenia, aby się nie bać i sprawdzać "nadnaturalne zjawiska", bo... A właściwie warto przeczytać. W tym domu była nieużywana wtedy piwnica. Aby do niej wejść trzeba było przynieść drabinę i otworzyć klapę, która znajdowała się pod meblami w kuchni. Okienka z piwnicy na podwórko były zabite płytami pilśniowymi i ogólnie ostatni raz ktoś schodził na dół dobre 5 lat przed wydarzeniem, które opisuję. Pewnego wieczora dwóch wujków siedzieli wraz z prababcią w kuchni. Mężczyźni, jak to kiedyś po całym dniu w polu, popijali gorzałkę, a babcia raczyła się herbatą. Beztrosko sobie rozmawiali, aż babcia wyłączyła radio i usłyszeli ciche ni to piski, ni jęki pochodzące... z nieużywanej piwnicy. Babcia wyznała wtedy, że słyszała te odgłosy od południa i bała się sprawdzić co to jest, a że była sama cały dzień, to włączyła sobie radio, aby się nie bać. Jeden wujków natychmiast poszedł po drabinę, a drugi w tym czasie odsunął szafkę z klapy. Ze strachem zaczęli schodzić w dół świecąc słabym światłem latarki. Co znaleźli? 2 małe szczeniaczki. Po sprawdzeniu okienek, okazało się, że ktoś w jednym miejscu oderwał płytę i wrzucił maluchy do środka, a potem poprawił płytę tak, że na pierwszy rzut oka nie było widać, że ktoś tam majstrował. Nie wiem jakim trzeba być człowiekiem, aby tak zrobić. W każdym razie pieski przeżyły ponad 15 lat u moich pradziadków. 😊

Drugą nieparanormalną historyjką jest to, że dziadek miał na strychu gołębnik i żeby dzieciaki tam nie wchodziły, wziął całą grupkę wieczorem i ustawił ich na schodach od strychu mówiąc, że mieszka tam diabeł. Dzieciaki śmiały się dopóki nie usłyszały gruchania niezadowolonych z wybudzenia gołębi. Uciekaliśmy gdzie pieprz rośnie. Przez parę lat naprawdę byliśmy przekonani, że to duchy, diabły i inne licha, a dziadek miał od nas spokój. ☺
Straszenie diabłem było na dzieciarnię najlepszym sposobem. Któregoś razu nie chcieliśmy iść spać. Pamiętam, że była burza i okropna wichura, a my, najmłodsi, z zainteresowaniem oglądaliśmy przez okno targane przez wiatr tumany kurzu. Dziadek powiedział, że to diabeł tak miota tym piachem. Zaczęliśmy się śmiać, a dziadek powiedział, że nam udowodni. Wyszedł na dwór i rzucił nożem w to miejsce, gdzie akurat kotłował się puasek i ku naszemu zdziwieniu podniósł noż cały we krwi! W ciągu 5 minut wszyscy leżeli w łóżku. Później starszy kuzyn powiedział mi, że kiedy dziadek szedł przez korytarz, to dziabnął tym nożem jednego z buraków leżących w koszu. ☺



Mam nadzieję, że komuś moje wypociny się spodobały. Niedługo postaram się jeszcze coś napisać, bo to wyżej, to tylko mała część tego co słyszałam od rodziny.
  • 2

#88

ahoushi.
  • Postów: 1
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

To i ja dodam coś od siebie.

 

Sytuacja miała miejsce kilka lat temu, w  wynajmowanym mieszkaniu gdzieś w centrum Polski.
Mieszkanie w bloku z wielkiej płyty, ładne, na pierwszy rzut oka zadbane, w nienagannej okolicy, fajnymi sąsiadami a  co więcej w super cenie. Czego mogłam chcieć więcej, w dodatku jako studentka z 5 zwierzakami. Dlatego nie zagłębiałam się w wywiady wśród sąsiadów, kto tu mieszkał i dlaczego mieszkanie jest do wynajęcia. Zaznaczam też, że nie należę do osób przesądnych!
Zawsze wychodziłam z założenia, że jeśli zwierzęta należą do gatunków stadnych, to znacznie lepiej czują się w towarzystwie swoich pobratymców, dlatego razem z mężczyzną dojrzeliśmy do decyzji adopcji przyjaciela dla naszej kotki. 
I nie wiem czy zaczęło się wtedy, czy wcześniej nie zwracałam uwagi na rzeczy które działy się w okół, po prostu nie pamiętam. Zaczęło się niepozornie, jakieś stukanie, pukanie, dziwne odgłosy. Wiadomo, blok z wielkiej płyty, ściany mimo, że z żelbetonu na którym można połamać tytanowe wiertła, to było słychać że sąsiadowi obudziło się dziecko, albo że drugi ogląda mszę, bo nie jest już w stanie iść do kościoła. Tłumaczenie, że dziwne odgłosy w łazience to  stare rury, a samo włączające się światło to zwarcie w przewodach. Do czasu.
Jak mówiłam dojrzeliśmy do decyzji adopcji kociaka, wybór padł na biedaka ze schroniska, którego nikt nie chciał, bo mimo, że był młody panicznie bał się ludzkiego dotyku. Adoptowaliśmy go  pierwszego grudnia, a jako, że był kocurkiem a w domu mieliśmy kotkę, która z powodów zdrowotnych, trzeci raz miała przekładaną sterylizację, postanowiliśmy od razu umówić się na kastrację kiedy tylko kociak skończy odpowiedni wiek. Tak więc 31.12 chłopak trafił pod nóż. Z racji, że kotka ma charakter, obawiałam się, że może być problem z ich ponownym połączeniem w dodatku, że kociak będzie inaczej pachniał. Nic takiego na szczęście nie miało miejsca. Sylwestra spędziliśmy w domu doglądając zwierzaków. Okolica cicha i spokojna, o 2 nad ranem położyliśmy się spać. O 3 obudził  mnie przeraźliwy dźwięk wydany przez kotkę, która chwilę później wybiegła jak oparzona z kuchni i schowała się między kaloryferem a parapetem. Pomyślałam, że powodem jest pokaz sztucznych ogni, urządzony przez zabłąkanych imprezowiczów, albo, że jednak pokłóciła się z kocurkiem. Wyciągnęłam ją spod parapetu, i położyłam na łóżku. Kicia wyglądała jak dinozaur.. Sierść mimo, że krótka sterczała w każdą stronę ogon jak szczota, coś ewidentnie ją wystraszyło. Kicia spojrzała w stronę kuchni i zasyczała i wyskoczyła z moich objęć ponownie pod parapet. Nagle włączyło się światło w kuchni. Obudziłam ukochanego, żeby sprawdził, bo może ktoś jest w naszym mieszkaniu.. Luby wstał, ja ponownie wyjęłam kota i trzymając ją w objęciach próbowałam uspokoić.
Młodego gdzieś zniknął.. Wystraszona mówiłam do kota rozglądając się przy okazji za czymś czym mogłabym walnąć rabusia, ale w domu nikogo nie było. W momencie kiedy ukochany wyszedł z pokoju kotka poszła za nim, dochodząc do pustego przedpokoju młoda znowu się nastroszyła, zasyczała i dała długą pod kaloryfer. Kocurka dalej nigdzie nie było. Szukaliśmy go całą noc… znaleźliśmy pod szafkami w kuchni, był tak przerażony, że wyszedł dopiero po kolejnych dwóch dniach. Wspólnie z ukochanym uznaliśmy, że koty pewnie wystraszyły się sztucznych ogni.
Jakiś czas później byliśmy umówieni na imprezę urodzinową koleżanki, wszystko już gotowe, czekałam tylko aż kochany wróci ze sklepu z winem. W pewnym momencie poczułam smród dymu. Coś się paliło, smród czuć było w przedpokoju, otworzyłam drzwi na klatkę bo może ktoś wpadł na genialny pomysł podpalenia kubłów na śmieci, a że był zsyp to czuć wszystko. Ale nie, na klatce wszytko było ok, odwracam się a za mną szaro. Dym jakby wychodził ze ściany na której były liczniki. W tym momencie wrócił kochany i pyta czemu tu tak szaro. Z gaśnicą w ręku, sprawdziliśmy czy nic się nie pali, powiadomiliśmy właścicielkę mieszkania i straż pożarną. Kiedy strażacy przyjechali powiedzieli, że chyba jakieś żarty, sprawdzili wszystko i dali nam do zrozumienia, ze straż wzywa się kiedy coś się pali, a tu wszystko było ok. Kazali zadzwonić do elektryka  bo może to jakieś zwarcie. Elektryk ściągnięty w piątek o 22, z drugiego końca miasta, bo tylko ten jeden podjął się pracy w tym terminie… (pan z resztą bardzo miły, mimo iż przez telefon powiedział, że sam przyjazd weźmie 50zł i podwójnie policzy za robotę w takim terminie…. W gruncie rzeczy zainkasował 50zł i paczkę herbaty ;)) Nic nie znalazł. Z wyjścia nici. Koty znowu powariowały.
Do września był względny spokój, nie licząc dziwnych dźwięków, zapachów, zachowań kotów.
We wrześniu pod nasz dach trafił kolejny domownik, szczeniak. My sami dopinaliśmy ostatnie formalności, żeby w końcu zamieszkać na swoim. O wydarzeniach z grudnia i stycznia zapomnieliśmy. Pewnego wieczoru, ukochany miał jakąś firmową imprezę, ja z racji, że szczeniak był jeszcze mały postanowiłam zostać z nim w domu. Mieszkanie przygotowane do jego przybycia było szczelnie odgrodzone, żeby nie pogryzł kabli, i nie zrobił sobie krzywdy, i żeby mieć go zawsze na oku, założyliśmy kratki we wszystkich drzwiach, a w przedpokoju na wejściu do kuchni była ustawiona jego klatka, na której układaliśmy psie zabawki, ja również kładłam tam materiały z uczelni i pracy. Wszystkie zwierzaki siedziały ze mną w salonie, w kuchni było ciemno w przedpokoju również. Koty spały na drapaku, pies na moich kolanach, ja oglądałam jak co piątek filmy o duchach. To był chyba największy błąd w moim życiu :P
W pewnym momencie wszystkie rzeczy które leżały na klatce wleciały do pokoju jakby ktoś je stamtąd strącił. Przeleciały przez przedpokój zatrzymując się na samym środku salonu. Pamiętam, że zdążyłam złapać zdezorientowane koty wepchnąć je do transportera, zabrałam psa pod pachę i wybiegłam z domu. Nie wróciłam tam, dopóki ukochany nie dotarł z imprezy, z której zresztą wybiegł jak poparzony…
Nie zostałam w tym mieszkaniu sama już do momentu wyprowadzki, którą i tak mieliśmy zaplanowaną na najbliższe tygodnie. Wynosząc wszystkie rzeczy zapakowaliśmy narzędzia, a z racji tego, że na sam koniec zostawiliśmy drapak, musieliśmy pożyczyć od sąsiadów jakiś śrubokręt, żeby koci plac zabaw rozkręcić. Sąsiadka która wydawała się nam nieco dziwna, bo ciągle unikała kontaktu z nami, powiedziała, że żałuje że się wyprowadzamy, bo byliśmy super sąsiadami, cichymi i bezproblemowymi, ale nie dziwi się że zmieniamy lokum, i jest pod wrażeniem, że wytrzymaliśmy aż tyle. Podobno przed nami mieszkanie było wynajmowane kilkukrotnie, dwa razy ktoś popełnił w nim samobójstwo. W tym młoda dziewczyna która powiesiła się przy ścianie w kuchni, tak, że w atakach spazmów spowodowanych śmiercią w męczarniach włączała i wyłączała światło. Druga również młoda dziewczyna połknęła masę tabletek, znaleziono ją w kuchni na stole po prawie dwóch tygodniach.
Do tej pory nie wierzę w zjawiska paranormalne, mimo, że bardzo lubię programy o takiej tematyce. Wiem natomiast jedno. Ludzie którzy wprowadzili się po nas, uciekli z mieszkania po trzech miesiącach zostawiając za sobą cały dobytek. Nie mieli odwagi tam wrócić. Pani Asia dalej szuka lokatorów, którzy będą chcieli zamieszkać w wieżowcu z wielkiej płyty w zielonej części dużego miasta w centrum Polski, w naprawdę super cenie.


  • 0

#89

FFFD.
  • Postów: 4
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Witam.
Historia którą ja przeżyłam według mnie jest straszna.Wydarzyła się całkiem niedawno bo rok temu.Mam młodsze rodzeństwo i jak na maluchy przystało lubią otaczać się różnymi rodzajami zabawek po te elektryczne aż po pluszaki.Jedną zabawką była lalka,która mówiła proste frazy jak "mama,tata" ale również potrafiła się śmiać i płakać.To był wieczór razem z całą rodziną siedzieliśmy w pokoju i oglądaliśmy coś w telewizji.Zabawki stały w kącie a my wszyscy siedzieliśmy na łóżku.Nagle bez ostrzeżenia ta lalka zaczęła płakać.Byliśmy lekko przestraszeni więc szybko zaistniałą sytuację obrucilismy w żart,że duch chcę się z nami skontaktować.Nazajutrz dowiedzieliśmy się,że nasz sąsiad popełnił samobójstwo.
~FFFD
  • 0

#90

merlin73.
  • Postów: 5
  • Tematów: 2
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Witam.

Mieszkałem przez 35 lat w pewnej miejscowości a dokładnie wsi, 330 rodzin około 1000 mieszkańców.

Znałem wszystkich, gdzie kto mieszka i po nazwisku.

Pod koniec lat 80 tych sprowadziło się do tej miejscowości kilka rodzin skuszonych nowymi mieszkaniami

w nowo wybudowanym osiedlu przy PGR. 

Ludzie z całego kraju, rodziny z dziećmi. 

Do miasta prowadziła i prowadzi droga asfaltowa 4 kilometrowa. Kilka zakrętów , lasek, jezioro i pola uprawne.

Na tej drodze na przełomie 20lat doszło do 3 wypadków komunikacyjnych śmiertelnych.

Z udziałem tylko tych ludzi lub ich bliskich którzy się wtedy sprowadzili.

Wracająca dziewczyna z dyskoteki , matka z synem wieczorem wracali z miasta i chłopak jadący do domu po pracy.

Szczegółów nie będe opisywał ale wszystkie te osoby nie były autochtonami lecz przybyszami.

 

Druga historia to śmierć mojego kolegi ojca.Utopił się w jeziorze. Szukaliśmy go 3 dni, straż , płetwonurkowie , echosonda i nic.

Po kliku dniach znalazł go pewien pan K. było to 2 sierpnia.

W czasie poszukiwań rozmawiałem ze starszymi mieszkańcami i opowiedziano mi historie ,że kiedyś też utopił się chłopak.

No nic w tym nie było by dziwnego ale tamtego chłopaka też nie mogli znaleźć , po kilku dniach znalazł go... pan K. i

było to 2 sierpnia 1972 roku, znaczy dokładnie 30lat przed. To sprawdziłem u księdza który udostępnił mi dokumenty. 


  • 0


 

Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych