Witam. Jestem nowa na forum, ale podczytuję je już od dawna. Licze się z tym, że moja historia może się okazać niewiarygodna, dlatego postanowiłam napisac w tym dziale, nie chcę żadnych wyjaśnień na temat tego co się działo... Wiem co przeżyłam i opinie na ten temat nie są mi potrzebne.
Zaczęło się nagle, przynajmniej tak mi się na początku wydawało, bo po przeanalizowaniu wcześniejszych długotrwałych sygnałów, wszystko się zespoiło.
Mam męża i synka, teraz już 5-letniego. Dokładnie 3 lata temu wprowadziliśmy się do parterowego mieszkania w kamienicy, nic specjalnego, prostokątny kształt, na dwóch końcach pokoje, w środku kuchnia, przedpokój i łazienka. Generalnie mieszkanie dosyć ciemne i zimne, jak to bywa w kaminicach, do tego na parterze... Synek miał swój pokój właśnie na drugim końcu mieszkania.
Ale do rzeczy...
Zbliżały się święta, wiadomo choinka stoi itd. Synek ze względów, które później opiszę, spędzał już noce w pokoju moim i męża, spał z nami w łózku. Był to wieczór, kiedy mąż był jeszcze na drugiej zmianie. Położyłam synka spać, posiedziałam z nim trochę, a kiedy już zasypiał wyszłam do łazienki, gdzie spędziłam trochę czasu. W pokoju panował półmrok, świeciły się tylko czerwone lampeczki na choince, niby fajny klimacik...
Siedząc w tej łazience co jakiś czas słyszałam głos swojego synka, że coś tam sobie gada (miał wtedy 2 latka). Najpierw uznałam, że coś mi się przesłyszało, bo przecież zasypiał, po jakimś czasie stwierdziłam, że mały łobuz jednak jeszcze nie śpi. Wyszłam z łazienki i już wchodząc w próg pokoju, w tym czerwonym świetle, od łóżka, na któym spało dziecko, do szafy na drugiej szerokosci pokoju przemknęło coś niskiego, ciemnego, mogło mi sięgać może do pasa. Oczywiście uznałam, że dzieć już sobie całkiem za dużo pozwala i po prostu wstał i biega sobie po pokoju. Powiedziałam do niego "dlaczego Ty jeszcze nie śpisz", po czym od razu zapaliłam światło. Mały leżał w łózku i rozbudzony patrzył na mnie tylko zaspanymi oczami nie wiedząc o co mi chodzi... Sytuację olałam, pomyślałam, że może czas udać się okulisty, z laryngologiem też nie byłby głupi pomysł...
Później nie działo się nic dziwnego do czasu, aż zaczęłam przesiadywać do późna na komputerze, siedziałam zazwyczaj do 1 w nocy. Było w naszym pokoju poznoszone trochę zabawek mojego synka, miałam je dokładnie ze dwa metry za plecami. W pewnej chwili jedna z zabawek, a dokładniej "szczeniaczek uczniaczek" (można sprawdzić np. na allegro cóż to za ustrojstwo) samoistnie się właczył i wysłuchałam sobie jednej pioseneczki śpiewanej przez rzeczonego pieska... Oczywiście nie zwróciłam na to zbytniej uwagi, ot, coś mu szwankuje i się pewnie włączył. Posiedziałąm tak jeszcze chwilę po czym spojrzałam na zegarek, była godzina 00:15, doszłam do wniosku, że licząc w tył do tego "incydentu", mogła być wtedy godzina dokładnie 00:00. Ale co się będę przejmować, zwyczajna godzina, kto tam teraz zwraca uwagę na jej "symbolikę".
Jednak trochę już zdziwiło mnie, że na drugi dzien było dokładnie to samo. Zabawka znowu zaczęła grać, znowu jedna piosenke, tym razem spojrzałam na zegarek, było kilka minut po 24. Wydało mi się to naprawdę dziwne, bo jeszcze w ciągu dnia sprawdzałam zdolności tej zabawki do samoistnego włączania się... Potrząsałam nią trochę, aż w końcu doszło do rzucania jej na łózko, nawet na podłogę i nic, nie włączyla się, chociaż wszędzie ma pełno przycisków.
Po tych dwóch nocach z rzędu był spokój kilka dni, aż do nocy kiedy obudził mnie przerażony mąż. Mówił, że nie mógł zasnąć, bo ciągle coś słyszał w kuchni. Tak jak by ktoś tam dreptał w kółko małymi kroczkami i na coś czekał, miał wrażenie, że to "coś" czekało, aż wszyscy zasną, żeby w końcu mogło wejść do pokoju. Jak trochę się to uspokoiło, to zmorzył go sen, obudził się właśnie z przerażeniem, bo poczuł jak coś przechodzi mu przez nogi na środek łóżka i już tam zostało (na środku między nami spał nasz synek). Mąż był tak przerażony, że leżał tak bez ruchu kilka minut, aż to "coś" sobie poszło. Pomyślałam sobie, że już do reszty oszalał, powiedziałam żeby przestał mnie straszyć i żeby w końcu poszedł spać. Zaczął się denerwować, że jak mogę mu nie wierzyć, że on dłużej tutaj nie wytrzyma i musimy się przeprowadzić. W tym momencie zabawka znowu zaczęła grać, jednak nie skończyło się na jednej piosence, od razu zaczęła grać znowu, i tak w kółko. Mąż w końcu wstał i wyjął z niej baterie. Aż do rana nie mogliśmy zmrużyć oczu, to wszystko było naprawdę przerażające, rano poszliśmy po księdza. Pszyszedł niechętnie, bo twierdził, że nie wchodzi do domów, gdzie małżeństwo ma dziecko, a nie mają ślubu kościelnego... Odmówiliśmy odpowiednią modlitwę, poświęcił mieszkanie, w razie czego dał wizytówkę do egzorcysty. Następne noce były już spokojne, aż po dziś dzień nic już się więcej nie działo.
A teraz wracając do tego, dlaczego przenieśliśmy synka do
naszego pokoju. Otóż przez dość długi czas, budził się co noc z płaczem. Na początku chodziłam do niego i go uspokajałam, szedł spać dalej. Po pewnym czasie zaczęłam go zabierać no
naszego łóżka, aż w końcu płacze ustały, ale budząc się rano synek już spał w naszym łózku, sam do nas w nocy przychodził. Kiedy można już się było z nim jakoś porozumieć (chodzić zaczął szybko, a z mową było raczej kiepsko) zapytałam go dlaczego on tak ciągle płacze w nocy, czy mu się coś złego śni. Odpowiedział z pełną powagą, i tak, jakby się już do tego przyzwyczaił, że w rogu stoi jakiś pan "i tak paćy na mnie, o tak" - i tutaj pokazał niezbyt przyjemną minę ze spojrzeniem "z byka" (pewnie każdy wie o co chodzi, że ktoś patrzy na kogoś "z byka"). Trochę mnie to wtedy przeraziło, nie powiem, ale po prostu przeniśliśmy małego do
naszego pokoju i zapomnieliśmy o sprawie, do czasu aż właśnie zaczęły się dziać tamte wyżej opisane rzeczy.
Po złożeniu wszystkiego w całość naprawdę wierzę, że po prostu nie byliśmy sami. Generalnie zawsze wierzyłam w takie zjawiska. Ale nie mam pojęcia dlaczego to wszystko się działo. Nie wiem jaką historię ma to mieszkanie. W każdym razie wyraźnie widać, że to "coś" uczepiło się dziecka. Nie wiem... może dlatego, że jest nieślubne... W kazdym razie jest ochrzczone. Najważniejsze, że to wszystko przeszłość i teraz nic się już nie dzieje. Ale naprawdę nie życzę nikomu tego, co działo się u nas w tą ostanią noc, przed wezwaniem księdza.
Miałam też jedną ciekawą sytuację jak byłam mała. Miałam pokój razem z rodzicami, moje łóżko stało równolegle z ich, jednak po drugiej stronie pokoju. To było naprawdę dawno. Pamiętam, że przebudziłam się w nocy i przed łózkiem moich rodziców, dokładniej przed moją mamą klęczała jakaś postać, była jak z dymu, przezroczysta, ale było widać jej ruchy, zapamiętałam tylko, że tak klęczała i przeczesywała palcami swoje długie włosy. Nie czułam wtedy żadnego strachu, można nawet powiedzieć, że czułam naprawdę duży spokój, po prostu leżałam i patrzyłam, aż w końcu zasnęłam. Rano opowiedziałąm o tym mamie, prawie się popłakała, stwierdziła, że mógł to być duch jej mamy, która zmarła tragicznie jak moja mama miała 9 lat. Zawsze nosiła właśnie takie bardzo długie włosy i była wspaniałą dobrą kobietą. To wydarzenie wspominam jako naprawdę bardzo miłe... Chociaż z biegiem czasu przychylam się bardziej do tego, że mogło mi się to śnić, nawet jeśli dałabym sobie rękę uciąć, że naprawdę byłam wtedy rozbudzona. No ale sny czasem płatają rożne figle