Gdzie ja wtedy byłam?
Jestem pod wrażeniem artykułu „Chronoportacja: podróże w przeszłość i przyszłość” zamieszczonego w nr 6 NŚ z 2010 r. Po przeczytaniu go spadł mi wreszcie kamień z serca, gdyż ja również w 2002 r. przeżyłam wypadek podobny do opisanych w tej publikacji i myślałam, że mam jakieś zaburzenie psychiczne. Dodam, że cierpiałam wówczas na nadciśnienie i sądziłam, że to, co widziałam, jest związane z tą chorobą.
W tamtym momencie przebywałam w towarzystwie mojego wnuka Michała, który przyjechał do mnie na wakacje. Wtedy jeszcze mieszkał w Zawierciu i miał 10 lat.
Podczas, gdy syn i synowa byli w domu, ja z Michałem po¬szłam po zakupy. W drodze powrotnej postanowiłam pokazać mu port, statki na Odrze i widoczne od strony Wałów Chrobrego dźwigi.
Ponieważ mieszkam niedaleko tego miejsca, skierowałam się z wnukiem w tę właśnie stronę. Po drodze minęłam Park Żeromskiego, skąd na Wały Chrobrego, gdzie z góry można oglądać port. prowadzi prosta droga. Podeszliśmy do pomnika Adama Mickiewicza. Do celu w linii prostej jest stamtąd przysłowiowy „rzut beretem".
I nagle stanęłam zdumiona, bo wszystko wokół zniknęło! Zamiast tego zobaczyłam długą ulicę z ładnymi domami po obu stronach. Miały trzy lub cztery piętra - dokładnie nie pamiętam. Piękne, zadbane kamienice. Stały w zabudowie szeregowej, a przed nimi widziałam ogródki z różnokolorowymi kwiatami. Pogoda była piękna, świeciło słońce, wokół nie dostrzegłam ani jednego człowieka.
Okna domów wszędzie pozamykano, cała zaś ulica sprawiała wrażenie wymarłej. Mimo to nie odniosłam wrażenia, by krajobraz był przygnębiający.
Nie wiedziałam, gdzie jestem. Coś mi mówiło: idź dalej, ale jednocześnie podpowiadało, że jeśli wejdę w tę ulicę głębiej - już nie wrócę. A ponieważ w domu czekali syn i synowa, dało o sobie znać poczucie obowiązku.
Uznałam, że trzeba wracać i wycofałam się w stronę pomnika Mickiewicza. Pamiętałam bowiem kierunek, z którego przy¬szłam. Ponieważ przy pomniku wszystko wyglądało normalnie, postanowiłam ponownie iść w stronę Wałów Chrobrego.
O tym, co stało się przed chwilą, wnukowi nic nie powiedziałam, gdyż myślałam, że coś mi się zrobiło z głową. Rano powinnam wziąć lek na nadciśnienie, ale w natłoku obowiązków zwią¬zanych z przybyciem do mnie rodziny chyba o tym zapomniałam. Doszłam więc do wniosku, że dlatego zobaczyłam coś, czego nie ma.
Znów więc idę z wnukiem i w tym samym miejscu powtarza się identyczna sytuacja. Wycofuję się i jeszcze raz próbuję podążyć w tym kierunku bez zmian. Tak działo się bodaj trzykrotnie, a scenariusz za każdym razem wyglądał podobnie. Widziałam te same piękne domy i kwiaty oraz opustoszałą ulicę. Wokół słoneczna pogoda i nieziemski spokój. Dodam, że domy, sądząc j architekturze, mogły pochodzić z XIX lub początku XX wieku.
Żałowałam, że jestem z wnukiem, a w domu rodzina czeka na obiad (jak są głodni, okazują się mniej tolerancyjni). Spowodowało to, że ostatecznie nie zdecydowałam się pójść dalej. Gdybym wyszła z domu sama, nie zawahałabym się tego uczynić. Żal mi było zwłaszcza spokoju, który otaczał mnie w tamtej rzeczywistości. Czułam się szczęśliwa, bezpieczna i chętnie bym tam pozostała.
Nikomu dotąd o tym nie mówiłam. Robię to pierwszy raz pod wpływem przeczytanego u Was artykułu.
Gdyby nie to, że do Szczecina mam ponad 600 km, sam bym to sprawdził. Może wśród użytkowników tego forum jest jakaś osoba ze Szczecina, która zechciałaby powtórzyć tę trasę i sprawdzić "teorię" autorki listu?