Napisano
07.11.2011 - 02:41
Wszystko wskazuje na to, że to co dotknęło Twojego dziadka to nie jest żadne opętanie, a po prostu problemy psychiczne związane ze starszym wiekiem, spotęgowane załamaniem nerwowym po stracie bliskiej osoby, a być może zaostrzenie się choroby Alzheimera. Znam to doskonale, sam miałem w rodzinie taki przypadek. Tak to już działa. Mózg nie pracuje tak jak powinien, choćby nawet jego właściciel tego z całych sił pragnął. Nie jest to wcale śmieszne, pamiętajmy że i my będziemy starzy, a nigdy nie ma pewności jak ta nasza starość będzie wyglądała i jak będzie sobie z nią radził organizm. Jedni w wieku 80 lat są okazami zdrowia zarówno fizycznego jak i psychicznego, a inni już w okolicach pięćdziesiątki zaczynają odczuwać problemy, które dotyczą starców. Obserwator z zewnątrz może się śmiać, bo uzna "a, głupieje dziadek i tyle", ale rodzina ma delikatnie mówiąc przekichane. Taka osoba to w gruncie rzeczy duże dziecko, które w przebłyskach zdrowego myślenia zdaje sobie sprawę z tego, że otoczenie nie ma lekko, a za chwilę robi to samo co wcześniej. Tak było w mojej rodzinie. Krzesło przywiązane do żyrandola to pikuś w porównaniu z tym, do czego "zdolna" była ciotka. Dla przykładu: wybebeszona przy pomocy widelca (!) tablica bezpieczników i wszystkie gniazdka w mieszkaniu czy drzwi zabarykadowane kilkoma krzesłami i ciężką jak wszyscy diabli pralką to była norma. O wychodzeniu z mieszkania na klatkę schodową w środku nocy i uderzaniu pięścią w drzwi od windy nie wspomnę. Rodzina miała się z tą kobietą, oj miała... Stała opieka 24 godziny na dobę była po prostu konieczna - ciotka normalnie rozmawiała, żartowała, a za chwilę wychodziła do sąsiedniego pokoju i np. stawała na stołku, aby zmienić zasłony, oczywiście przy otwartym na całą szerokość oknie w mieszkaniu na jedenastym piętrze. Odwiedzenie ciotki od zamiarów skutkowało nagłym przebłyskiem świadomości i jej własnym przerażeniem tym, co zrobiła z nią starość. To przykre tak dla osoby chorej jak i dla otoczenia, ktoś bliski w naprawdę krótkim czasie staje się niemal obcą osobą. Ja wcale nie dziwię się, że psychiatra tak do tego podszedł. W tej specjalizacji sporo jest "szpeców", którym nie zależy na poprawieniu komfortu życia tak pacjenta jak i jego rodziny, ważne aby przypadek spadł z biurka do następnej wizyty. Identycznie było z tą ciotką - w jej przypadku psychiatra również nie stwierdził niczego dziwnego, wszystko zgonił na starość i na to, że rodzina wyolbrzymia problem, bo pewnie chce się pozbyć obciążenia.