2011-06-29
Nadciąga krwawa, europejska wojna
rozmawiał Paweł Smoleński
Zaniedbywanie i lekceważenie mniejszości napędza agresję, agresja pogłębia zaniedbywanie. Jeśli większość Europejczyków nie dogada się z imigrantami, skończy się starciem - mówi Michael Wolffsohn. Przed zamachem na rządowy budynek w Oslo, w którym zginęło 7 osób a 30 zostało rannych i masakrą na norweskiej wyspie Utaya, w której zginęło 85 osób, a 67 zostało rannych. Sprawcą był rdzenny Norweg, który uznał, że musi wstrząsnąć krajem, by zmienić wielokulturową, przyjazną imigrantom Norwegię.
Paweł Smoleński: Czy wielokulturowa, barwna Europa przestała być modna?
Michael Wolffsohn: Zależy, z kim rozmawiasz.
Załóżmy, że z brytyjskim premierem Davidem Cameronem. Z prezydentem Francji Nicolasem Sarkozym. Nawet z kanclerz Niemiec Angelą Merkel. Wszyscy oni twierdzą, że idea wielokulturowości spaliła na panewce.
- To prawda, że ci politycy wyrażają taki pogląd. Lecz od poglądu ważniejsze są europejskie realia. A te są wielokulturowe i nie poradzą na to żadne zaklęcia.
Dzisiejsza Europa, również środkowa, definiuje się przez fundamentalne zmiany społeczne. Doświadcza przemiany z względnie homogenicznych, jednonarodowych i jednowyznaniowych społeczeństw w zbiorowości wielonarodowe i wielowyznaniowe. Czy to zmiana, której oczekiwano, czy coś, czego się nie lubi, nie ma znaczenia. Jesteśmy w okresie historycznego przejścia od jednej epoki do drugiej. Nie możemy zamykać na to oczu.
Jeśli otworzymy oczy, co zobaczymy?
- Radykalną różnicę w obecności i sposobie traktowania Innego. Oraz - jak my, większość, jesteśmy postrzegani i traktowani przez mniejszości.
Kazimierz Wielki zaprosił w XIV wieku Żydów do Polski, za nic mając napięcia, jakie wywoływała ich obecność na zachodzie Europy. Żydów akurat nikt nie pytał o zdanie, czy chcą opuścić Zachód. Znamy późniejsze historie polsko-żydowskich sporów; tak samo, jak wiemy, jak wyglądały relacje Żydów z resztą Europy. Lecz dawna reguła wyglądała tak: Europejczycy mogą postępować z mniejszościami, jak chcą. Raz życzliwie - by znów wspomnieć polskiego króla - raz represyjnie. Tak czy siak, wszystko zależało od woli większości.
Ta reguła zmieniła się nieodwołalnie.
Może przede wszystkim z tego powodu Europa boi się obcych. W krajach północnej Afryki trwają rewolucje i niby Europa im kibicuje, głosząc, że domagają się europejskich standardów i wartości, lecz z drugiej strony najchętniej psioczy na uchodźców.
- To moim zdaniem nie jest najważniejszy problem. Europa nie po raz pierwszy jest w takiej sytuacji, bo przez dziesięciolecia imigranci byli jej rzeczywistością. Z czysto pragmatycznych powodów Europa importowała obcych, choćby po to, by wykonywali najbardziej brudne prace, bo dla Europejczyków były niżej honoru. Co oznacza, że importowała niewolników na kontynent podobno wierzący w równość i wolność.
Wiemy, co stało się z niewolnikami i ich właścicielami, jakie to wytwarzało napięcia. Od XVI w. doświadcza tego Ameryka. Europa jeszcze wcześniej, bo importowała Żydów. Kiedy importujesz ludzi, importujesz problemy, bo import ludzi to nie import rzeczy, towarów, surowców, ale import człowieka z całym jego kulturowym bagażem. Jestem bardzo zdziwiony, że Europa jest wielce zdziwiona, bo niby ni z gruszki, ni z pietruszki okazało się, iż importując ludzi, zaimportowaliśmy ich pragnienia, potrzeby, frustracje, obyczaje. Ale zaimportowani ludzie są w Europie na zawsze.
Czytałem wspaniały esej Jorge Luisa Borgesa o Bartolomeo de las Casas, mnichu dominikańskim, zaszokowanym, w jaki sposób traktowani są Indianie w nowo odkrytej Ameryce. Pisał o tym do króla Hiszpanii, więc zdecydowano, że zamiast eksploatować Indian, trzeba zaimportować do Ameryki Afrykanów. Ale biała Ameryka nie była na to gotowa.
To w jakiejś mierze również historia Europy. Po pierwsze - z powodu dekolonizacji. Ona poraziła Anglię, Francję, Holandię nie tylko dlatego, że utraciły prowincje, ale także przez napływ obcych z dawnych terytoriów zamorskich. Drugi powód - konkurencja gospodarcza, która wymusiła import większej liczby rąk do pracy. Tego doświadczyły Niemcy i inne kraje.
Słowem, do Europy zaimportowano ludzi, bo byli potrzebni. Ci ludzie przywieźli swoje problemy i zostali w Europie razem z tymi problemami. Koniec i kropka.
Z drugiej strony Europa wolno, lecz bez przerwy uczyła się akceptowania, że od jakiegoś już czasu jest wielokulturowa, wielonarodowa, wieloreligijna. Tak była oglądana przez większość swoich obywateli. I nagle, bez żadnych znaków ostrzegawczych, pojawia się coś nowego - agresywny islam. Na to akurat Europa nie była i nie jest gotowa.
Na wojujący islam dzisiaj nie ma mądrych. Jeden z duchowych przywódców Al-Kaidy, szejk Al-Awlaki, ma amerykańskie obywatelstwo. Można go zabić podczas akcji komandosów, jak Osamę ben Ladena. Ale nie można kontrolować jego korespondencji, cenzurować stron internetowych z jego wojowniczymi kazaniami. Tak stanowi amerykańskie prawo. Paradoksalnie, jedynym krajem, który radzi sobie jako tako z ekstremistycznym islamem, jest Izrael, choć nie próbuje, jak np. Francja, zakazywać noszenia islamskich burek. Płaci za to wielką cenę.
- Europa nie akceptuje polityki Izraela. I znów - wynika to z historii Europy i Żydów. Wszyscy wyciągnęli z niej różne lekcje.
Żydzi postanowili, że już nigdy więcej nie będą ofiarami; powstał nawet nowy naród, Izraelczycy, zdolny do samoobrony. Europejczycy, a przede wszystkim Niemcy, postanowili, że już nigdy nie będą oprawcami, co znaczy, że nie użyją siły przeciwko komukolwiek, kto myśli bądź zachowuje się inaczej.
Polacy znaleźli się gdzieś pośrodku, z syndromem ofiary ulegającej raz Niemcom, raz Rosji lub ZSRR. Dlatego rozumiem, czemu polska polityka zagraniczna jest w mentalności i filozofii bliższa Izraelowi i zorientowana na USA . I nie jestem zaskoczony nowym międzynarodowym frontem: Stany Zjednoczone, Wielka Brytania plus nowe europejskie demokracje, jeszcze niedawno całkowicie zależne od komunistycznej Rosji.
Izrael jest w konflikcie z wojowniczym islamem ze względu na położenie geograficzne i spór terytorialny. W Europie czegoś takiego nie ma. Istnieje za to problem akceptacji kompletnie innego sposobu życia i zachowania. Możemy to nazwać inną filozofią, ideologią, religią bardzo ofensywną, by nie powiedzieć agresywną. Nie mam na myśli tylko ekstremistów.
Po prostu europejski chrześcijanin (jeśli Europejczyka możemy jeszcze nazwać chrześcijaninem) nie chce mieć za sąsiadów wyznawców agresywnej religii, jakakolwiek by była. To nie jest pytanie o to, czy Europa akceptuje multikulturalizm, o jedną czy drugą wypowiedź najważniejszych nawet polityków. To europejski lęk przed wojowniczym islamem. Akty terroru, jakich doświadczamy od dekady, nie zostały przeprowadzone przez ekstremistów buddyjskich czy radykalnych wyznawców judaizmu. Stoją za nimi konkretni wyznawcy konkretnej religii.
Zapewne w wyniku arabskiej wiosny ludów pojawiła się nadzieja, że w dobie nowych technologii i komunikacji agresywny islam jest przeżytkiem. Ludzi korzystających z internetu, czyli w jakimś sensie z wolności, nie uwiodą już ideologie odbierające tę wolność. Jako przykład podaje się młodzież z Egiptu lub Tunezji, której daleko było do skrajnych, fundamentalistycznych haseł.
- To piękny mit, który na nasze nieszczęście nie ma nic wspólnego z polityczną rzeczywistością. W Europie wojujący islam pojawia się wśród drugiej i trzeciej generacji imigrantów, co psychologia społeczna bardzo dobrze objaśnia. Ci ludzie nie należą do tradycyjnego społeczeństwa, z którego wywodzili się ich rodzice i dziadkowie. Nie należą też do nowoczesnego społeczeństwa, w którym żyją.
Czy dlatego, że my ich odrzucamy?
- I tak, i nie. Z jednej strony - nie chcemy imigrantów. Z drugiej - oni sami nie chcą się asymilować. Nie ma sensu spierać się, co jest przyczyną, a co skutkiem. To proces dialektyczny, obie strony wzmacniają się wzajemnie.
Znacząca większość Europejczyków zaniedbuje i lekceważy ludzi, których niegdyś importowano. Dawniej traktowano ich jak niezbędny materiał, użyteczne przedmioty, wręcz odmawiając im cech ludzkich. Dzisiaj imigranci lub ich dzieci są już co prawda ludźmi, lecz nie do końca równymi. Od Europejczyków dzieli ich przepaść. A kiedy imigranci stają się wojowniczy, Europejczycy mówią: "dość, nie zamierzamy tego akceptować". Co znaczy, że w tym przypadku mniejszość nie może i nie chce iść razem z większością. I na odwrót.
Zaniedbywanie i lekceważenie napędza agresję, agresja pogłębia zaniedbywanie. Wtedy piękne teorie biorą w łeb i zaczyna się codzienne życie. Na co dzień, mimo wszystkich pięknych słów o islamie, większość Europejczyków myśli, że islam to przede wszystkim wojowniczość. Zaś islam, który z wielu przyczyn staje się coraz silniejszy, zaczyna się radykalizować. To wewnętrzna dynamika tego procesu.
Nie zmieni tego internet i Twitter.
A co zmieni?
- Większość musi zaprzestać lekceważenia mniejszości.
A islam musi funkcjonować jak każda inna religia, bez odwoływania się do przemocy. Można krytykować chrześcijaństwo czy judaizm, można mówić, że papież lub rabini błądzą, opóźniają rozwój, ale nie sposób zarzucić im nawoływania do fizycznej agresywności. Właśnie ta asymetria jest bardzo groźna.
Dopóty, dopóki z wnętrza islamu nie wyłonią się ruchy reformatorskie, będziemy zderzać się z bardzo poważnymi problemami. Jeśli mam jakieś ziarno nadziei, to tylko w tym, że być może oglądane przez nas arabskie rewolucje są forpocztą nowego, otwartego islamskiego społeczeństwa, nastawionego nie tylko na zmiany polityczne, ale na reformę religii. Lecz np. w Egipcie już pali się izraelskie flagi, wzywa się do marszu na Jerozolimę, bo to święte miasto muzułmanów. Islamiści atakują koptów. Spodziewałem się tego znacznie wcześniej.
Generalnie jestem bardzo sceptyczny, bo żeby coś się dobrze ułożyło, musi być dobra wola stron. Tego nie widzę. A może dlatego jestem pesymistą, że pobrałem swoją lekcję historii jako niemiecki Żyd.
Proszę zauważyć, co stało się z Żydami, mimo że byli najbardziej zaadaptowaną europejską mniejszością, jaką można sobie wyobrazić. Nie tylko w Niemczech, gdzie Żydzi byli bardziej niemieccy niż Niemcy, ale nawet w Polsce, gdzie obok kultury sztetla byli poeci, pisarze, historycy, naukowcy żydowskiego pochodzenia, całkowicie wtopieni w polskość.
I co wynikło z tej doskonałej asymilacji? Nic. Żydowskie pochodzenie można wypomnieć nawet dzisiaj, po doświadczeniu Holocaustu, można kogoś nazwać Żydem, czyli obcym, nawet kiedy obcym nie jest. Można być doskonale wtopionym w kulturę, można być bardzo dobrym Polakiem, Niemcem, Anglikiem, Holendrem, ale to niekoniecznie oznacza pełną akceptację przez "etnicznie czystych" Polaków, Niemców czy Holendrów.
Mówię po niemiecku lepiej niż wielu Niemców, ale nie chroni mnie to przed antysemityzmem. Kategorie "my - swoi" i "oni - obcy" są bardzo zadomowione w Europie.
Izraelski pisarz Amos Oz twierdzi, że XXI w. będzie epoką starcia fundamentalizmów z normalnością.
- Nie znamy przyszłości. Nie wiem, czy obecne stulecie może być gorsze od ubiegłego. Choć wiek XX skończył się lepiej, niż wskazywałaby na to jego pierwsza połowa. Doświadcza tego ogromna część Europy.
Przy całym moim krytycyzmie i wszystkich moich obawach, nie żyliśmy nigdy wcześniej w tak otwartych społeczeństwach, przynajmniej w Europie. To prawda, że wokół jest wiele konfliktów. Lecz mimo wszystko nie dzieje się bardzo źle.
Co dobrego może czekać Europę?
- Moje poglądy są w Niemczech i reszcie Europy bardzo niepopularne, że aż boję się je głosić. Jeśli Europa chce dla siebie dobrze, powinna przyjąć model amerykański, który oparty jest na czystym pluralizmie. Jednak model tradycyjnie europejski to kraje oparte na micie narodowej jedności i jednonarodowego społeczeństwa.
A przecież nikomu nie trzeba wyjaśniać, że np. Hiszpania nie jest jednonarodowa, a rzecz nie dotyczy imigrantów. Francja nie jest jednonarodowa. Nawet w Wielkiej Brytanii są Szkoci czy Walijczycy, którzy chcą niezależności, nie mówiąc już o Irlandczykach. Włoska Północ jest kompletnie inna niż Południe, itd.
Formułą na takie problemy jest Unia Europejska. Przy całej krytyce, że to i owo w Unii nie działa, to akurat sprawdza się wybornie, bo mówi narodom europejskim: możecie się kochać, możecie nienawidzić, możecie mówić po polsku albo po portugalsku, tańczyć narodowe tańce greckie - nikogo to nie obchodzi, dopóki nie zaczynacie się zabijać.
Studiowałem historię Prus, która objaśnia, że problemy wewnętrzne i zewnętrzne wystąpiły mniej więcej wówczas, gdy Prusy zaczęły skupiać inne kraje niemieckie; albo - patrząc z drugiej strony - zaczęły być w jakimś sensie "niemczone" przez Niemcy od 1871 r. Wcześniej w Prusach istniała zgoda co do tego, że państwo jest najwyższym, bezapelacyjnym arbitrem. Państwo mówiło: jeśli wy, Polacy, nie lubicie protestantyzmu, nic nas to nie obchodzi. Chcecie mówić po polsku - mówcie. Prusy były silnie antysemickie, ale akceptowały Żydów. Wszystkich obowiązywały tylko zasady podstawowe.
Moja żydowska tradycja każe występować przeciwko silnemu państwu. W Starym Testamencie Samuel nakazuje Żydom nie podporządkowywać się władzy centralnej. Podobnie uczy Talmud, choć z drugiej strony powiada, że bez państwa ludzie będą się bez przerwy zabijać.
Państwo w tradycyjnym, jednonarodowym rozumieniu nie jest najlepszym rozwiązaniem. Potrzebna jest - jak w USA - zgoda i pełna wola do akceptowania głównych zasad.
Dlatego nie powinno być żadnej debaty, czy w Europie, nawet między muzułmanami, ma obowiązywać szariat jako równoległy i równorzędny system prawny. Ortodoksyjni Żydzi nie mogą żądać, by nie jeść wieprzowiny i stosować się do religijnych zasad. Chrześcijanom nie wolno mieć tradycyjnie uprzywilejowanej pozycji kosztem niechrześcijan, bo Europa tylko wywodzi się z tradycji judeochrześcijańskiej, ale już nie jest chrześcijańskim społeczeństwem, tradycyjna kultura chrześcijańska dotyczy mniejszości. W Niemczech do różnych Kościołów należy raptem dziesięć procent ludzi.
By Europie się powiodło, wszystkich musi obowiązywać prawo oparte na uniwersalnych normach mówiących, że ludzie są sobie równi. Demokracja to reguły tworzone przez większość i szacunek dla praw mniejszości, ale sprawdza się tylko wówczas, gdy w podstawowych sprawach panuje powszechna zgoda. Dotyczy to "starych" Europejczyków i imigrantów, w tym muzułmanów. Lecz na razie trudno dostrzec przesłanki takiej zgody.
A jeśli Europie się nie powiedzie?
- Wówczas czeka nas długotrwała wojna domowa, niestety krwawa. Spodziewam się więcej terroru ze strony islamskich radykałów, więcej odpowiedzi terrorem na terror, bo mamy przecież chrześcijańskich i żydowskich ekstremistów, skorych do konkluzji, że jeśli islamiści atakują, trzeba atakować islamistów.
Europa wchodzi w czas gwałtownej transformacji. Niestety, większość takich epok cechuje eskalacja przemocy.
Prof. Michael Wolffsohn, ur. 1947 r., jest niemieckim historykiem i publicystą, założycielem Ośrodka Badań nad Historią Współczesnych Stosunków Niemiecko-Żydowskich przy Uniwersytecie Bundeswehry w Monachium. Wymyślił wielokulturowy, niemiecko-żydowsko-turecki projekt modernizacji berlińskiego osiedla Gartenstadt Atlantic
Źródło: www.gazeta.pl
Użytkownik Sentinel edytował ten post 27.07.2011 - 17:25