Skocz do zawartości


Zdjęcie

Antyfreud


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1

.?..

    Medicus

  • Postów: 974
  • Tematów: 89
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 10
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Francuski filozof Michel Onfray mówi o rzekomych błędach Zygmunta Freuda, jego braku zainteresowania innymi ludźmi oraz o legendzie na temat kompleksu Edypa, na jaki cierpiał ponoć słynny psychiatra.

Der Spiegel: Monsieur Onfray, pańska książka zatytułowana "Anti Freud" jest totalnym atakiem na twórcę psychoanalizy. Czy jest w ogóle coś, co się panu w nim podoba?

Onfray: Musi mi się koniecznie coś podobać?

Nie. Ale proszę pozwolić, że teraz my położymy pana na kozetce i spytamy o przyczyny tak brutalnego odrzucenia owej postaci? W swych młodych latach był pan w końcu zwolennikiem teorii Zygmunta Freuda.

Pochodzę z niezamożnej rodziny. Przez cztery lata przebywałem w sierocińcu ojców Salezjanów, z których niektórzy byli pedofilami. Było to piekło wstydu i hańby. Ratunek przyniosły mi trzy książki, jakie przeczytałem w wieku 14 lat: "Manifest Komunistyczny", "Antychryst" Nietzschego i "Rozprawy z teorii seksualnej" Freuda.

Freud więc pana uratował?

Było to dla mnie jak pierwsza w życiu rozmowa z człowiekiem, który mówi jasnym tekstem: dzieci mają swoją seksualność, masturbacja to coś oczywistego. Wśród ich doświadczeń na drodze do odkrycia własnej tożsamości seksualnej pojawia się także ambiwalencja, a więc niekiedy również homoseksualizm. To wszystko wyjaśnił mi właśnie Zygmunt Freud.

Pisze pan bardzo obrazowo o skutkach owej lektury: "Wszystko to rozjaśniło moją egzystencję i pozwoliło mi zapomnieć o wieloletnim chrześcijańskim smrodzie, pijanym oddechu i nieświeżym zapachu z ust zakonników", którzy w konfesjonale zmuszali pana do wyznań na temat masturbacji. Jak po owym pierwszym zachwycie Freudem doszło do jego totalnego odrzucenia?

To był długi proces. Wybrałem Freuda jako swój temat na maturze, nauczałem jego teorii, poprawiałem prace egzaminacyjne na jego temat. Potem przeczytałem wszystkie jego dzieła, trwało to dwa lata. Po nich sięgnąłem po prace Nietzschego – kiedy przestudiowałem całość, Freud stracił dla mnie swój czar.

Tak właśnie brzmi podtytuł pańskiej książki. Co najbardziej pana rozczarowało?

Jego brak zainteresowania ludźmi, którzy szukali u niego uleczenia. Swojemu uczniowi i bliskiemu współpracownikowi Sándorowi Ferencziemu wyznał kiedyś, że ich przypadki nigdy go nie ciekawiły. Pacjenci to był dla niego motłoch, służyli mu jedynie do sprawdzania własnych teorii.

Mimo to zajmował się nimi bardzo intensywnie i pisał wyczerpująco o wielu z nich. Tak zwany "Człowiek-wilk" czy Emma Eckstein stali się sławni.

Kiedy "Człowiek-wilk", czyli Siergiej Pankiejew, zmarł w 1979 roku w wieku 90 lat, miał za sobą ponad 60 lat terapii z użyciem psychoanalizy. Po raz pierwszy zgłosił się bowiem do Freuda w 1910 roku. Wyleczenia wyglądają całkiem inaczej.

A Emma Eckstein?

Ona jest szczególnym przykładem freudowskich ciasnych horyzontów. Kobiecie cierpiącej na silne krwotoki wmawiał uparcie, że ma ciężką histerię i tłumi swoje erotyczne tęsknoty wobec jego osoby. Tymczasem prawdziwą przyczyną dolegliwości okazały się niezłośliwe guzy macicy. Kiedy pacjentka w 1924 roku zmarła w wyniku udaru mózgu, Freud jeszcze przez wiele lat twierdził, że jego terapia była skuteczna.

Zygmunt Freud często się mylił, jego wielką zasługą pozostaje jednak fakt, że obalił dominujący przez wieki pogląd o rozdzieleniu ciała od umysłu. Uznał bowiem, iż objawy fizyczne mogą mieć przyczyny natury duchowej. Chce pan umniejszyć znaczenie owego odkrycia?

Freud nienawidził ciała.

Co takiego? Jako lekarz w pełni zdawał sobie sprawę z jego znaczenia.

Chodziło mu jedynie o jego własne koncepcje, jego mity. Podświadomość nie miała dla nań natury fizycznej, lecz metapsychologiczną.

Ale swoje koncepcje musiał najpierw udowodnić. To, że psychika i podświadomość grają w ogóle jakąś rolę, co w jego czasach nie było przecież uznaną kwestią.

Tak, i chcąc doprowadzić do tego, by uwierzono w jego psychoanalizę, stosował efekt czarodziejskich sztuczek. Nie trzymał się tego, co biologiczne, bo bardziej interesowało go to, co mityczne. Jego najsłynniejsze odkrycie, kompleks Edypa, opiera się przecież na fascynacji mitami.

Król Edyp, jak wiemy, popełnił ojcobójstwo i sypiał, nie zdając sobie z tego sprawy, z własną matką. Wiedeńskiemu oświeconemu mieszczaństwu takie mity pomagały zrozumieć teorię Zygmunta Freuda. Należały one wówczas do kanonu wykształcenia. Freud mógł przekazać swoim odbiorcom nowe prawdy, nawiązując do rzeczy im znanych.

Tak, to było sprytne posunięcie. Zrozumiał, że na sprawach pozamedycznych można zarobić więcej.

Teraz insynuuje pan, że był chciwy.

Nie można zapominać, że potrzebował dużych pieniędzy. Jego wiedeńskie mieszkanie składało się w końcu z 15 pokojów, mieszkało w nim wiele osób – sześcioro dzieci, żona, jej siostra, służba domowa. Kochał pieniądze i rzeczywiście były mu one bardzo potrzebne. A słynna kozetka okazywała się niezwykle pomocna w ich zdobywaniu. Według dzisiejszej siły nabywczej brał 450 euro za jedną sesję. Prowadzenie terapii we własnym mieszkaniu pozwoliło mu też stworzyć wielkie dzieło. Posada w klinice byłaby jak na takie dzieło czymś zbyt pospolitym.

Dziwne. Wiedeńscy pacjenci przychodzili przecież do niego z dolegliwościami natury fizycznej i o takie wyzdrowienie zabiegali.

Tak, ale Freud wszystko, co tylko się dało – od problemów z jelitami po mdłości – sprowadzał do Edypa.

Kompleks Edypa nie był jednak wszystkim.

Miał dla niego ogromne znaczenie. Jeśli dokładniej się przyjrzeć, wspaniałe freudowskie teorie nie były niczym innym jak tylko rozważaniami na temat jego własnego życia. Psychoanaliza stanowiła rodzaj autobiografii. Proszę spojrzeć, jak zrodziła się idea kompleksu Edypa – Freud wierzył, że jako małe dziecko zobaczył w wagonie sypialnym jadącym z Lipska do Wiednia nagą matkę. Z tego przeżycia oraz faktu, że był z matką silnie związany, ojcem zaś pogardzał, wysnuł teorię kazirodztwa.

Miał wielu pacjentów, którzy opowiadali mu historie z własnego życia. Z podobieństw między nimi tworzył swoje teorie.

Słyszał to, co chciał słyszeć, bazował na urojeniach. Przychodzili do niego ludzie z najróżniejszymi objawami. Pewna pacjentka zgłosiła się z powodu egzemy na ustach i owrzodzenia warg – diagnoza Freuda była następująca: kiedy miała 12 lat, ojciec zmusił ją do seksu oralnego i to zepchnięte do podświadomości wspomnienie z dzieciństwa odbiło się na jej psychice. Część kobiet, które leczył, powiedziała swoim ojcom o owych interpretacjach, ci przychodzili do Freuda ze skargami, jemu zaś zaświtało w którymś momencie, że postępując tak, nie przetrwa długo w Wiedniu jako terapeuta.

Jak według pana próbował się wtedy ratować?

Zdystansował się wobec swojej teorii molestowania, w każdym razie częściowo. Wcześniej już zrezygnował z leczenia za pomocą kokainy, nakładania rąk czy sondy na cewce moczowej upodobania do masturbacji.

Nie ma chyba pionierów i odkrywców nowych światów, którzy nie popełniają żadnych błędów.

Razi mnie już samo to sformułowanie: Freud jako odkrywca. W jego czasach było co najmniej 30 ludzi, którzy stosowali psychoanalizę, ale wszyscy dziś mówią wyłącznie o Freudzie.

Oczywiście był również na przykład jego kolega Josef Breuer, ale przekaz historyczny często wygląda właśnie w taki sposób. Proszę pomyśleć choćby o Kolumbie – do odkrycia Ameryki przyczyniło się wielu żeglarzy, ale świat czci jedynie jego.

Freud lubił powoływać się na Krzysztofa Kolumba i ideę o istnieniu nieznanego kontynentu. Ja jednak jestem Normanem i wolno mi zwrócić uwagę, że Amerykę odkryli również Wikingowie. Legenda to co innego niż historia. Praca filozofa polega na przejrzeniu struktury historii i dokonaniu jej dekonstrukcji. Freud był owładnięty manią wielkości, siebie samego postrzegał jako kogoś wyjątkowego.

Niekiedy dzięki temu udaje się stworzyć coś, co po nas pozostaje.

W przypadku Freuda cena za to była wysoka. Jego mania wielkości nie pozwalała mu na jasny osąd własnej osoby. Poddawał psychoanalizie nawet własną córkę, co było wbrew wszelkim zasadom. I zawładnął całym jej życiem, nigdy nie miała ona nawet przelotnego romansu z żadnym mężczyzną. Zupełnie jak gdyby nawet u niej szukał potwierdzenia swojej teorii o kazirodztwie: oto córka, która kocha jedynie własnego ojca.

Nigdzie nie jest powiedziane, że wielkie umysły, nawet jeśli chodzi o psychoanalityków, muszą wykazać się nieskazitelnym życiem – po to, by opinia publiczna i świat fachowców uznały ich zasługi.

Mnie osobiście nie podoba się to oddawanie czci bohaterom. Wiek XX jest symbolem tak wielkiego zła, wojen totalitaryzmu. A Zygmunt Freud to samo dobro. Człowiek, który rozumiał innych, uratował wizerunek straconego stulecia, czyniąc zeń wiek psychologii. Ale Freud w żadnym razie nie był bohaterem, moja książka dostarcza na to wielu dowodów.

On sam nigdy nie twierdził, że jest lepszy niż jego pacjenci, i przede wszystkim w tym kryje się wielki postęp. Przed nim ludzi chorych psychicznie uważano za obłąkanych, których należy trzymać w zakładzie zamkniętym. Freud zwrócił uwagę na to, że istnieje jedynie stopniowalna różnica między tym, co rzekomo normalne, a tym, co patologiczne. Stanowiło to nieoceniony wkład do zrozumienia człowieka i ludzkiej godności.

Czy rzeczywiście? Ja patrzę na to inaczej. Był to wkład do nihilistycznej ontologii XX wieku. Skoro między ludźmi nie ma żadnych różnic, nic nie dzieli też sadystycznego prześladowcy od jego ofiary. W ostatecznej konsekwencji oznaczałoby to, że sióstr Freuda, które zginęły w nazistowskich obozach koncentracyjnych, psychicznie nie różniło nic od komendantów owych obozów. Jak coś takiego można pojąć intelektualnie? Gdzie więc objawia się ludzka godność?

Właśnie w tym, że Freud wzywał ludzi do zaakceptowania faktu, że wszystko się ze sobą łączy, i to w każdym z nas: dobro, agresja, nienawiść, cały ten ludzki chaos. Mówiąc skrótowo: ten, kto zna samego siebie, potrafi się też przed samym sobą chronić.

Często odwiedzałem w więzieniach przestępców i widziałem, że ten, kto zawinił, potrafi lepiej zrozumieć swoją winę, gdy widzi, że między nim samym a innymi ludźmi istnieją różnice.

Kiedy idzie pan do więzienia i rozmawia z przestępcami o ich życiu, jest pan przecież wiernym uczniem Freuda. Dlaczego nie chce pan przyznać, że mówienie o sobie ma uzdrawiającą moc?

Wierzę w nią bez zastrzeżeń. Jestem tylko przeciwny freudowskiej psychoanalizie i napisałem książkę również o tym, jak może wyglądać inna, nowa psychoanaliza. Taka, która przypomina normalną rozmowę. Twarzą w twarz, bez kozetki i widma Edypa.

Psychoanaliza dziś nie jest już przecież taka sama jak przed stu laty. Można się obejść bez kozetki i bez Edypa. Nie może pan twierdzić, że cała ta dyscyplina przestała się rozwijać.

Zna pani reakcje na moją książkę we Francji. Powstał front przeciwników, którzy chcą zachować Freuda jako swego bohatera. Jakiegoś wielkiego rozwoju w psychoanalizie nie dostrzegam.

Pańskie rozliczenia z Zygmuntem Freudem sprawiają wrażenie rozliczeń również z francuskimi elitami, które – jak się uważa – są pod sporym wpływem freudowskich teorii. Można to wytłumaczyć faktem, że pochodzi pan z prowincji i z niezamożnej rodziny. Tym samym znowu wracamy do Freuda, do jego traumy związanej z pochodzeniem. Nie potrafimy już myśleć o człowieku inaczej niż w kategoriach freudowskich. Pan zresztą też, co widać w pańskiej książce.

Domagam się prawa do stwierdzenia, że o człowieku znacznie więcej nauczyłem się od Nietzschego niż od Freuda.

Czego mianowicie?

Nietzsche wiedział, że za intelektem kryć się mogą błędy własnego ciała. On, słabeusz, bardzo chciał być silny. Dlatego właśnie wielbił moc, potrafił ją jednak przejrzeć na wylot. Freud natomiast ukrywał swoje cielesne potrzeby za pozornym obiektywizmem.

Źródło: http://wiadomosci.on...,wiadomosc.html
oraz
Tkliwi nihiliści opanowujący pozycję dystansu.
  • 0





Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych