Skocz do zawartości


Zdjęcie

Zaginiona wyprawa kapitana Franklina


  • Please log in to reply
4 replies to this topic

#1

kpiarz.
  • Postów: 2233
  • Tematów: 388
  • Płeć:Kobieta
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Ponad półtora wieku temu, w 1845 r. dwa angielskie okręty wojenne: HMS „Terror” i HMS „Erebus” pod dowództwem sir Johna Franklina wyruszyły w kanadyjską Arktykę poszukując legendarnego Przejścia Północno-Zachodniego. Od tego czasu słuch po angielskich podróźnikach zaginął i wciąż nie ma pewności co do przyczyn tragicznego końca ekspedycji.

Dołączona grafika

Prawie 40 kolejnych ekip ratowniczych ruszyło na poszukiwanie zaginionej załogi, czego efektem było znalezienie zaledwie kilku przedmiotów codziennego użytku jakie były na wyposażeniu wyprawy Franklina. Po okrętach i podróżujących na nich ludziach nie znaleziono ani śladu. Dziś kolejną próbę znalezienia miejsca ostatniego spoczynku załogi Franklina podjęli kanadyjscy archeolodzy.

Odkrycie przejścia przez kanadyjską Arktykę z Oceanu Atlantyckiego na Pacycfik (szukano go przez z górą 300 lat) kompletnie zrewolucjonizowałoby światową żeglugę, bo statki płynące z Europy do Chin czy Japonii nie musiałyby tracić całych tygodni żeglugi, aby opłynąć obie Ameryki dookoła Przylądka Horn. Dlatego cel ten był zawsze żywotnym interesem angielskiej admiralicji, próbującej utrwalić swoją dominację na wodach świata. Osoba kapitana Franklina, bohatera spod Trafalgaru i doświadczonego polarnika znającego trudne i niebezpieczne akweny Arktyki, gwarantowała powodzenie wyprawy. Za znalezienie przejścia Royal Navy zaoferowała sumę 10 000 tys. funtów, co było wówczas sporą fortuną.

Dołączona grafika

John Franklin byl już wówczas człowiekiem w podeszłym wieku, od 20 lat pędzącym nudne, ziemiańskie życie emeryta. Wizja przygody, sławy i oczywiście fortuny odjęła lat doświadczonemu kapitanowi i z energią rozpoczął przygotowania do trudnej wyprawy. Jego rejs w Arktykę w latach 1819-22 owiany był legendą, gdy z powodu braku jedzenia angielscy podróżnicy zjadali po kolei skórzane części swojej garderoby, nie tracą przy tym uwagi z głównego celu wyprawy jakim było stworzenie map odwiedzanych terenów, zbieranie okazów przyrodniczych i badania geologiczne.

Dołączona grafika

Franklin wiedząc w jakich warunkach przyjdzie mu żeglować w poszukiwaniu przejścia morskiego na Pacyfik, wyposażył przydzielone mu żaglowce „Terror” i „Erebus” w dzioby z kutej stali, aby łatwiej mogły się przebijać przez krę lodową. Okręty miały także silniki parowe (identyczne jak te w lokomotywach), które w tamtych czasach nadal byly nowinką techniczną. Silniki miały pomóc w nawigacji pomiedzy górami lodowymi, gdyby żegluga na żaglach okazała sie zbyt trudna i niebezpieczna. Aby je napędzać zabrano ze sobą wystarczającą ilość węgla, dzięki której silniki mogły pracować non stop przez 13 dni.

Mimo doświadczenia kapitana i odpowiedniej załogi złożonej z ochotników zafascynowanych poprzednimi arktycznymi przygodami Franklina, wyprawa ze wszystkimi jej uczestnikami zaginęła bez wieści. Wysłane na poszukiwanie nieszczęsnego kapitana kolejne ekspedycje, wracały z niczym przynosząc jedynie skąpe informacje o tym, jakoby członkowie wyprawy mieli oszaleć, zabijać się nawzajem i przemienić się w kanibali.

Dołączona grafika

Odpowiedzią na pytanie co takiego wydarzylo się w czasie wyprawy, że zniknęła ona bez wieści, może być jedzenie jakie zabrano ze sobą. Co prawda było go wystarczająco dużo by przetrwac w lodach Arktyki przez 3 lata, ale puszki w których je przechowywano były uszczelniane ołowiem. Ołów musiał przedostać się do jedzenia i stać się przyczyną zatrucia załogi i powolnego popadania jej w szaleństwo.

Ostatni raz „Terror” i „Erebus” widziany był przez statek wielorybniczy, który minął angielskie jednostki u wybrzeży Wyspy Baffina 166 lat temu, 26 lipca 1845 r.

http://nowaatlantyda...tana-franklina/
  • 3



#2

pishor.

    sceptyczny zwolennik

  • Postów: 4740
  • Tematów: 275
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 16
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Odkopię nieco ten temat dwoma artykułami.
Pierwszy, to nieco bardziej szczegółowo opisana wyprawa sir Johna Franklina oraz relacja z wyprawy badawczej z 1984 r,która miała na celu wyjaśnienie zagadki tego tragicznie zakończonego przedsięwzięcia.

 

Mam nadzieję, że uzupełni jej obraz przedstawiony w artykule zamieszczonym przez Kpiarz.

 

 

Nieszczęsna wyprawa Franklina
Maciej Kuczyński, "Nieznany Świat"

 

   Odsłonięte po stu kilkudziesięciu latach zwłoki, jakie spoczywały w wiecznej zmarzlinie, były doskonale zakonserwowane, a włosy i kości tragicznie zmarłych żeglarzy wykazały zawartość ołowiu wielokrotnie przekraczającą normę. To właśnie ołów, który pochodził z konserwowych puszek, zabił w strefie polarnej ludzi stawiających czoła mrozom i huraganom, nie potrafiących natomiast poradzić sobie z pustoszącym ich organizmy cichym mordercą.


franklin%201.jpg
Trzy osamotnione groby członków wyprawy Franklina na wyspie Beechey (rysunek węglem)


Skaliste wybrzeża otaczające północny Ocean Lodowaty to istne zamrożone muzeum. Tworzą je wyspy Spitsbergenu, zatoki Grenlandii, przylądki Alaski oraz labirynty wysepek Kanady. W trakcie krótkiego lata spod śniegu i lodu wyłaniają się tam ślady ludzi, którzy w różnych czasach i celach zapuszczali się do tej krainy zamrożonej wody. Jedni szukali tu bogactw, rozgłosu i sławy, inni chcieli zasłużyć się nauce lub po prostu być pierwszymi i zaznać mocnych wrażeń.

 

Widziałem wiele z tych śladów na opuszczonych wybrzeżach, najdalszych skrawkach lądu wysuniętych ku biegunowi. Zardzewiałe, złuszczone szkielety masztu i hangaru zeppelina, którym Nobile wyruszył do bieguna. Wręgi zeszłowiecznych szalup i przeżarte rdzą kołowroty do wywlekania cielsk wielorybów na żwirowe plaże. Zapadnięte chatki traperskie z drewna dryftowego, wybielone solą, ozdobione czaszkami lisów polarnych i niedźwiedzi. Pochylone krzyże na samotnych kopczykach kamieni, w najbardziej bezludnych miejscach świata. Czaszkę Eskimosa obok szkieletu niedźwiedzia. Podróżnicy, którzy pozostawili te ślady, umierali w odosobnieniu, samotności, rozpaczy, zniszczeni miażdżącą przewagą polarnych żywiołów.

 

Wiedziałem co czuli, bo sam kilkakrotnie niemal cudem ocaliłem życie. Kiedyś, przygwożdżony do lodu, leżałem przez tydzień pod płachetką namiotu, czując na plecach ciężar huraganu i modląc się, aby nie trafiła we mnie żadna z miotanych przezeń brył lodu i głazów. Innym razem, unoszony przez pole kry na bezkresny ocean, wlokłem i szarpałem wraz z towarzyszami łódź, zakleszczoną w zwałach i torosach, w nadziei, że dotrę do otwartej wody jeszcze w takiej odległości od lądu, że wystarczy paliwa na dopłynięcie do brzegu i uniknięcie śmierci z zimna, wyczerpania, głodu.

 

Dlatego łatwo mi było zrozumieć, co przeżywali bohaterowie największego w dziejach polarnego dramatu, jaki przed stu pięćdziesięciu laty stał się udziałem angielskiej wyprawy Franklina. Nikt z niej nie powrócił, a los nieszczęsnej załogi długo pozostawał tajemnicą. Wyprawy ratunkowe wysyłane przez rząd brytyjski odkryły kilka grobów i znalazły odpowiedź na niektóre pytania. Jednak na pełne objaśnienie największej w minionym stuleciu klęski, jaka stała się udziałem najlepiej wyposażonej wyprawy, trzeba było czekać aż do 1984 r.

 

Czytałem ówczesne raporty z poszukiwań i odkryć, a także laboratoryjnych badań dokonywanych przez kanadyjską ekipę antropologa Owena Beattie. Dopiero jednak niedawne, osobiste spotkanie z członkiem tej ekipy sprawiło, że dramatyczna historia sprzed kilkudziesięciu lat ukazała mi się jak żywa.


W nowojorskiej siedzibie The Explorers Club, gdzie jego zarządowi przedstawiałem naszego zdobywcę biegunów Marka Kamińskiego, w zacisznym salonie, pod wielkim obrazem statków Franklina uwięzionych w lodach, o ostatnich odkryciach opowiedział mi ich naoczny świadek Patrick Storey, uczestnik wyprawy Beattiego. W klubowym archiwum znalazłem źródłowe opisy i fotografie.

A więc po kolei...

 

    Pierwszym, który podjął próbę poprowadzenia najkrótszej drogi żeglugowej z Atlantyku na Pacyfik, poprzez labirynt wysepek u północnych wybrzeży Kanady, był w 1508 r. brytyjski żeglarz Seba­stian Cabot. Nie mogła się udać. Fiaskiem skończyły się też następne próby przetorowania — jak je nazywano - Przejścia Północno-Zachodniego. Osiągnięcie tego ważnego celu handlowego wzięli sobie za punkt honoru Brytyjczycy, finansując narodową wyprawę.
 

19 maja 1845 r. doświadczony oceaniczny badacz Sir John Franklin wypłynął dwoma statkami Erebus i Terror, ze 129-osobową załogą zdecydowaną dokonać odkrycia. Nie mając pojęcia, czym jest strefa podbiegunowa, płynęli w nieznane do części globu, której nie widział nikt prócz Eskimosów.

 

Przepadli bez śladu.
Dopiero w 1857 r. wysłany na poszukiwania kapitan Francis M'Clintock odnalazł na niegościnnym wybrzeżu notatkę pozostawioną przez załogę Franklina. Wynikało z niej, że po opuszczeniu Anglii oba statki dotarły do Wyspy Bathurst. Gęsty pak lodowy zmusił je jednak do zmiany trasy i we wrześniu 1846 r. wyprawa zdecydowała się zimować u brzegów Wyspy Beechey, położonej w pobliżu znacznie większej Wyspy Devon, 1700 km od Bieguna Północnego.


franklin%202.jpg
John Hartnell wyłania się z bryły lodowej po 140 latach samotności


Podczas straszliwej zimy, w ciemnościach polarnej nocy i przy 40-stopniowym mrozie, na statkach skutych lodem zmarło trzech marynarzy. Zostali pochowani na brzegu w dobrze oznakowanych grobach. 20-letni John Torrinton zmarł 1 stycznia 1846 r., 25-letni John Hartnell trzy dni później. 33-letni William Braine zmarł 3 kwietnia. Gdy nadeszło lato i wreszcie pękły lody, Franklin zadecydował odwrót na południe.
 

Niestety, podobnie jak poprzedniego roku, nic odpłynęli daleko. Lód nie topniał, a ławice kry nie rozstępowały się przed dziobem. We wrześniu 1846 r. zaś, kiedy dzień się skrócił, ponownie stężały, a członkowie ekspedycji utknęli u brzegów Wyspy Króla Williama.
 

Nie byli polarnikami, ale żeglarzami. Ich żywiołem była morska woda w ciekłym stanie, a nie złomowisko szklistych płyt i bloków więżących kadłuby. W dodatku zapadła noc. Obezwładnieni ciemnością i bezruchem przez 20 niekończących się miesięcy stawiali czoła mrozom, huraganom, zasypującym statki zamieciom. Ginęli jeden po drugim.
 

Zmarł Franklin i 23 oficerów oraz marynarzy. Pozostali przy życiu, kiedy znów zaświtał dzień, podjęli decyzję opuszczenia statków i wyruszyli pieszo na południe. Mieli nadzieję, że dotrą do głównego lądu i powiosłują wzwyż rzeki Back do najbliższej faktorii futrzanej Hudson Bay Company. 26 kwietnia 1848 r. pociągnęli sanie wyładowane tym, co uznali za potrzebne do przeżycia. Zabrali ze sobą strzelby i zapasy jedzenia, ale także wiele zbędnych przedmiotów, a wśród nich biurko!  Nigdy nie dotarli do ludzkiej osady, a z ich śmiercią ekspedycja Franklina przeszła do roczników morskich legend.

 

Wyprawy ratunkowe odnalazły szczątki zaginionych i niektóre przedmioty. Odszukały też Eskimosów, którzy opowiedzieli, że widzieli białych ludzi ciągnących łódź i sanie, a nawet weszli na opuszczone statki i zabrali z nich różne przedmioty. Inny z Eskimosów wyjawił, że znalazł ciała 30 osób, i kilka grobów, niektóre leżące pod odwróconą łodzią, inne w namiotach lub porozrzucane. Z uszkodzeń ciał i zawartości garnków wywnioskował, że biali zjadali się nawzajem.
 

Powstało pytanie dlaczego marynarze nie skorzystali z przewodnictwa Eskimosów? Dlaczego, mimo niezłego wyposażenia wyprawy, wszyscy zginęli?


Odpowiedzi udzieliła archeologia. Nastąpiło to po ponad stu latach.

Owen Beattie, specjalista antropologii fizycznej z Uniwersytetu Alberta w Kanadzie, od dawna interesował się wyprawą Franklina. W 1981 r. zdołał zebrać pewną ilość kości zmarłych na Wyspie Króla Williama. Wykrył ślady szkorbutu, powszechnego w tamtych czasach wśród żeglarzy, a wywoływanego, jak wiemy, brakiem witaminy C. Co ważniejsze, Beatty dokonał szokującego odkrycia: kości nosiły ślady kanibalizmu. Tak oto znalazły potwierdzenie wcześniejsze doniesienia Inuitów.

W 1984 r. Beatty, zafascynowany tajemnicą Franklina, wyruszył z małą grupką naukowców na Wyspę Beechey, gdzie znajdowały się groby trzech członków załogi zmarłych tam w 1846 r., a wiec przed 138 laty. Jednym z naukowców zamierzających dokonać ekshumacji i autopsji zwłok był Patrick Storey, który opowiedział mi o swoich wrażeniach, a także szczegółach wyprawy.

Zgodnie z kanadyjskim prawem, badacze byli zobowiązani do potraktowania grobów ze szczególnym pietyzmem. M­sieli wykonać szczegółowy plan nie tylko położenia szkieletów i przedmiotów, ale i pojedynczych kamieni, tak aby po zakończeniu badań móc przywrócić pierwotny stan grobów. Beatty wpadł też na pomysł, aby odszukać potomków trzech pochowanych członków ekspedycji. Zdołał odnaleźć Kanadyjczyka Briana Spencely, który był pra-pra-bratankiem Johna Hartnella. Zabrał go ze sobą jako fotografa wyprawy. Inny potomek Hartnella, żyjący w Angliii Donald Bray udostępnił listy pisane przez matkę Hartnella do jej dwóch synów Hohna i Thomasa, obu zmarłych w trakcie ekspedycji.
    
Latem 1984 r. otwarto najpierw grób Johna Torringtona. Po odłożeniu na bok spiętrzonych kamieni, odsłoniła się trumna wykonana z mahoniu, z wyciętą z puszki konserwowej i przybitą do wieka blaszką w kształcie serca.


Było na niej wyryte nazwisko, wiek zmarłego i data śmierci. Nikt nie spodziewał się tak egzotycznego odkrycia - mahoń na polarnej pustyni nawiedzanej tylko przez Eskimosów! Po chwili zdumienia badacze zdali sobie sprawę, że była to przecież okrętowa wyprawa, dobrze zaopatrzona w narzędzia ciesielskie i wszelkie materiały.

Jednak prawdziwie szokujący widok ujrzeli po odkryciu wieka. Mimo iż spodziewali się, że bardzo zimny klimat i nigdy nie odmarzające skały dobrze zakonserwowały zwłoki, w zetknięciu z tym, co zobaczyli, stanęli jak wryci. W bryle przejrzystego lodu spoczywał śpiący - zdawało się - marynarz. Podbródek miał podwiązany chustką, aby usta nie otworzyły się.


franklin%203.jpg
Ciało Johna Torrintona w zamrożonej trumnie, skrępowane bawełnianymi paskami przez grzebiących towarzyszy


Naukowcy pobrali próbki tkanki, kości i włosów do późniejszych analiz i ponownie pogrzebali ciało. Na tym chwilowo poprzestano.
  
Kolejna wyprawa Beattie'go przybyła tu po dwóch latach, w 1986 r. Większy liczebnie zespół złożony z naukowców i lekarzy odsłonił szczątki Johna Hartnella i Williama Braine. Oba ciała były w tak samo doskonałym stanie. Hartnell miał na głowie swoją czapkę, a jego ciało było owinięte w całun. Bliższe oględziny wskazały, że lekarz wyprawy Franklina dokonał sekcji zwłok zaraz po śmierci Hartnella.

Trzeci zmarły, Braine był skrajnie wy­cieńczony. Jak oceniono, w chwili zgonu ważył nie więcej niż 40 kg.

Dzięki przywiezionej aparaturze zrobiono na miejscu zdjęcia rentgenowskie obu ciał, a lekarze dokonali oględzin wewnętrznych organów. Po zakończeniu badań i pobraniu próbek - zmarłych pogrzebano, drobiazgowo odtwarzając groby.

Wyszło na jaw, że wszyscy trzej żeglarze zmarli na gruźlicę, pospolitą w tamtych czasach chorobę, połączoną być może z zapaleniem płuc, zawsze groźnym w tym klimacie. Jednak, co najciekawsze, wszystkie kości i włosy wykazały masywną wręcz zawartość ołowiu, wielokrotnie przekraczającą zwykły poziom. Stało się oczywiste, że nadmiar ołowiu odbierał załodze siły, co w skrajnie trudnych warunkach Arktyki miało katastrofalne skutki. Ołów powodował także dramatyczne ograniczenie zdolności umysłowych. Jeśli dotknęło to również oficerów - a nie ma powodu, by sądzić inaczej - ci ostatni, pozbawieni zdolności jasnego myślenia, nie mogli podejmować właściwych decyzji tak ważnych w walce o przetrwanie.

 

Ołów przesycający tkanki mógł pochodzić z jednego tylko źródła - puszek konserwowych. W owym czasie ich brzegi i wieczka były lutowane stopem ołowiu i cyny. W rezultacie ołów powoli przenikał do jedzenia i niepostrzeżenie je zatruwał. Wyprawa trwała dostatecznie długo, by jego działanie dało o sobie znać w ciałach i umysłach nieszczęsnych marynarzy.

Ludzi Franklina zabiła więc niewiedza; nieznajomość Arktyki, chemii i zasad odżywiania. Podczas gdy stawiali czoła atakującym żywiołom, od wnętrza ni­szczyły ich nieuleczalne choroby i ukryty morderca - ołów.

 - Odpływając stamtąd — powiedział Patrick Storey - nie mogłem oderwać oczu od tego przejmującego widoku: trzy tragiczne ofiary spoczywające na wieki w pobliżu swojego narzędzia zagłady: wielkiego stosu puszek po konserwach na miejscu obozu.

Organizatorzy zapewniają, że podczas imprezy nie będą podawać uczestnikom potraw z konserw. A jeśli to będzie nieuniknione, to komisyjnie sprawdzimy, czy nie są zalepiane ołowiem! ;)
źródło

 

 

 

Artykuł drugi, to news z ostatnich dni, poświęcony odnalezieniu wraku jednego ze statków uczestniczących w wyprawie.

 

 

 

Zaginęły ponad 160 lat temu, teraz odnaleziono wrak jednego z nich

Ma­ka­brycz­na i ta­jem­ni­cza opo­wieść o dwóch bry­tyj­skich stat­kach, które znik­nę­ły w 1845 roku w oko­li­cach An­tark­ty­ki, roz­pa­la­ła wy­obraź­nię kilku po­ko­leń i roz­po­czę­ła jedną z naj­dłuż­szych w hi­sto­rii akcji po­szu­ki­waw­czych. Teraz, po pra­wie 160 la­tach, ka­na­dyj­scy nur­ko­wie zna­leź­li szcząt­ki jed­ne­go z za­gi­nio­nych okrę­tów.


franklin%204.jpg

franklin%205.jpg

W 1845 roku, dwadzieścia lat po swojej ostatniej misji, sir John Franklin ruszył w poszukiwaniu legendarnego Przejścia Północno-Zachodniego, które miało stanowić lukratywny skrót dla statków handlowych kursujących między Pacyfikiem i Atlantykiem. Niestety, nigdy nie dotarł do celu, wraz z nim zaginęła ponad 100-osobowa załoga. Legendarne przejście zostało odnalezione dopiero po 58 latach.

Mity otaczające ekspedycję Franklina uczyniły statki jednymi z najbardziej pożądanych obiektów w historii archeologii morskiej. Eksperci uważają, że załogi opuściły okręty po tym, jak utknęły one w lodzie w pobliżu Wyspy Króla Williama. Legenda głosi, że marynarze, aby przeżyć, uciekali się do aktów kanibalizmu.


Sprawa Kanady
Nurkowie i archeolodzy od 2008 dokładali starań, aby znaleźć szczątki zaginionej ekspedycji. Kanadyjski rząd przeznaczył miliony dolarów na poszukiwania. Kanada utrzymuje, że Przejście Północno-Zachodnie leży wewnątrz kanadyjskich wód terytorialnych, lecz Stany Zjednoczone nie respektują tej zwierzchności.

- To jest naprawdę historyczny moment dla Kanady. To wielka kanadyjska tajemnica i przedmiot badań naukowców, historyków, pisarzy, więc myślę, że to naprawdę ma ogromne znaczenie w historii naszego kraju – powiedział premier Kanady Stephen Harper. - Statki Franklina są ważną częścią historii Kanady, zważywszy na to, że jego wyprawy, które miały miejsce prawie 200 lat temu, dały podwaliny kanadyjskiej suwerenności Arktyki – powiedział premier.

Zdjęcia wraku ukazują drewniany statek, który w dużej mierze pozostał nienaruszony. Wrak stoi w pozycji pionowej na dnie morza, zaledwie 11 metrów pod powierzchnią. Do epokowego odkrycia doszło w niedzielę.


Ekspedycja sir Franklina
Wcześniejsze wyprawy Franklina pomogły utworzyć mapę tysięcy kilometrów wybrzeża i dostarczyły istotne dane na temat pogody, geologii i ekologii regionu. Kapitan był świadomy niebezpieczeństwa, wiedział, że temperatura spada tam nawet do -45 st. C. Podczas swojej drugiej podróży zabrakło żywności i został zmuszony do jedzenia elementów skórzanych ubrań, aby przetrwać.

Ostatnia wyprawa była więc bardzo dobrze przygotowana. Statki były okute żelazem, aby łatwiej było im się przebić przez góry lodowe. Zapakowano wystarczająco dużo żywności, ale potem okazało się, że zamknięto ją w puszkach z ołowiu, które truły ludzi, czyniąc ich słabymi i zdezorientowanymi. Ostateczna lokalizacja dwóch statków została potwierdzona przez statek wielorybniczy w dniu 26 lipca 1845 roku, potem słuch o nich zaginął.

Zorganizowano 39 wypraw poszukiwawczych. Żona sir Franklina, lady Jane, wydała fortunę, próbując znaleźć męża. Nikt jednak nie przeżył.

źródło


  • 1



#3

kpiarz.
  • Postów: 2233
  • Tematów: 388
  • Płeć:Kobieta
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

pishor, dzieki za przypomnienie tego krótkiego artykuliku. Moje zainteresowanie Arktyką i rejonami polarnymi, sięga czasów lektury książki "Okrutny biegun" Centkiewiczów.

Wyprawa Johna Franklina, jak na tamte czasy, była znakomicie przygotowana i zorganizowana, sam zaś Franklin był doświadczonym polarnikiem. Dlatego też nic dziwnego, że zaginięcie całej ekspedycji wywołało  w Anglii duży szok.

 

Wszyscy badacze zgadzają się, że głównym "zabójcą" wyprawy / oprócz klimatu /, była puszkowana żywność. Fragment dość długiego, ale interesującego artykułu o wyprawie Franklina :

 

Osobnym tematem było zaopatrzenie obu okrętów w żywność, która powinna starczyć na trzy lata żeglugi. Żywność składała się na konwencjonalnie zakonserwowaną jak i na żywność puszkowaną. To właśnie żywność puszkowana przyczyniła się także także do zguby ekspedycji. Była ona ?załatwiana? w ostatniej chwili co zadecydowało o wybraniu oferty Stephena Goldnera. Oferta ta była dużo tańsza od innych a sam Goldner zobowiązał się do bardzo szybkiego zaopatrzenie okrętów w puszkowana żywność. Zamówienie oscylowało w liczbie ok. 8000 sztuk. Większość puszek spośród tych 8000 była poddana zbyt krótkiemu procesowi pasteryzowania. Co gorsze wszystkie puszki były niewłaściwie lutowe. Lutowano jej ołowiem, który po jakimś czasie przenikał w postaci stopionego wosku do żywności w dół powierzchni wewnętrznej zamieniając zawartość puszki w truciznę.

 

http://www.gothamcaf...franklina/?wap2

 

Jestem ciekawa, czy Stephen Goldner wiedział, że swoją zatrutą żywnością zabije całą wyprawę ?  Bo przecież wiedziano już o destrukcyjnym wpływie ołowiu na organizm ludzki.


  • 0



#4

pishor.

    sceptyczny zwolennik

  • Postów: 4740
  • Tematów: 275
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 16
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

maj pleżer - bo temat ciekawy :D

 

Czy Stephen Goldner wiedział?

Pewnie nie, bo nie sądzę żeby działał z premedytacją - a musiałby tak działać wiedząc.

No chyba... no, właśnie. Chyba, że względy ekonomiczne (czytaj - chęć dobrego zarobku) wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem i  zwykłym poczuciem przyzwoitości (Goldnera).

Oferta ta była dużo tańsza od innych

Swoją drogą, to pewien paradoks, że wybierając się na tak, w sumie, niebezpieczną wyprawę, ponosi się klęskę nie dlatego, że zlekceważyło się albo - źle oszacowało zagrożenie z nią związane ale dlatego, że ktoś "dał ciała" w tak banalnej (prozaicznej, powiedziałbym) kwestii.

 

To mniej więcej tak, jakby podczas światowego kataklizmu, typu wojna nuklearna, umrzeć na skutek powikłań wywołanych przeziębieniem.

Życie.

 

"Okrutny biegun" Centkiewiczów.

Dałbym głowę, że to czytałem ale bez bicia przyznaję się, że nic nie pamiętam. Starość. :D


  • 0



#5

pishor.

    sceptyczny zwolennik

  • Postów: 4740
  • Tematów: 275
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 16
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Wygląda na to, że historia ta ma swój dalszy ciąg, bo oto, kilkanaście dni temu gruchnęła wieść o odnalezieniu drugiego statku z wyprawy Franklina - tym razem HMS Terror, z czego wynikałoby, że dwa lata temu odnaleziona wrak HMS Erebusa.

 

Poniżej linki do dwóch artykułów na ten temat z ich krótkimi fragmentami.

 

HMS Terror odnaleziony po 168 latach. Jedna z największych zagadek w historii polarnych ekspedycji rozwikłana.

 

(...) Na ślady wraku natrafili 3 września naukowcy z Arctic Research Foundation. Kierowany przez nich robot podwodny przedostał się nawet do wnętrza świetnie zachowanego statku.

- Naukowcom udało się dotrzeć do mesy, zerknęli do kilku kabin, w magazynie z żywnością dalej były talerze, na jednej z półek stała puszka. Dojrzeli też dwie butelki wina - relacjonował „Guardianowi” Adrian Schimnowski, dyrektor fundacji.

 

Fakt, że statek zachował się w doskonałym stanie ( trzech z czterech wysokich okien kabiny rufowej, gdzie pracował dowódca okrętu Francis Crozier, ciągle są szyby!) i to, że znaleziono go 96 km na południe od miejsca, gdzie powinien pójść na dno zgnieciony przez lód, sugerują kilka odpowiedzi na temat losów wyprawy i załóg.

 

Najprawdopodobniej po tym, jak nie mogli się przedostać na południe, marynarze wrócili na pokłady i pożeglowali na południe. Nie widząc wielkich szans na wydostanie się z arktycznej pułapki, porzucili HMS Terror wpierw dokładnie go zabezpieczając, a dalej popłynęli HMS Erebusem znalezionym dwa lata temu przez badaczy jeszcze dalej na południowym-wschodzie. (...)

link

 

 

„Wygląda, jakby zabezpieczyli go przed nadejściem zimy”. HMS Terror odnaleziony, ale nie tam gdzie być powinien.

 

(...) W ubiegłą niedziele zespół fundacji Arctic Research Foundation dowodzony przez Martina Bergmanna, wykorzystując małego podwodnego robota wyposażonego w kamerę, zajrzał do wnętrza HMS Terror.

 

Udało nam się dostać do mesy, zajrzeliśmy do kilku kabin, w magazynie na żywność w dalszym ciągu były talerze, a na jednej z półek stała puszka. Znaleźliśmy tam też dwie butelki wina, stoły i puste regały. Widzieliśmy biurko z otwartą szufladą, na końcu której coś leżało – poinformowała „Guardiana” dyrektor fundacji, Adrian Schimanowski.

 

Statek, biorąc pod uwagę to, co miało go spotkać, znajdował się w wyjątkowo dobrym stanie.

Statek wyglądał, jakby został zabezpieczony przed nadejściem zimy, a następnie zatonął – powiedział Schimanowski – wszystko zostało zamknięte. Okna nawet teraz zdają się być nienaruszone. Prawdopodobnie, gdyby udało się wydobyć statek na powierzchnie i go osuszyć, ten dalej by pływał. To zmienia wszystko co dotychczas sądziliśmy.

 

Biorąc pod uwagę lokalizacje statku i stan wraku jest niemal pewne, że HMS Terror był do końca sprawny. Opuszczenie go było spowodowane chęcią kontynuowania rejsu na południe na pokładzie HMS Erebus, aż do tragicznego końca ekspedycji. Statek, znajdował się 96 kilometrów na południe od miejsca gdzie zakładano, że został zgnieciony przez lód.

 

Inna lokalizacja wraku spowodowana była najprawdopodobniej zupełnie innym przebiegiem tamtych wydarzeń.

Załogi, mając nadzieje na przedarcie się na południe, porzuciły statki na początku Cieśniny Wiktorii, jednak gdy to okazało się niemożliwe, wróciły na nie ponownie i ruszyły na południe. Nieopodal Wyspy Króla Williama podjęto decyzje o porzuceniu HMS Terror po uprzednim jego zabezpieczeniu, i kontynuowano ucieczkę z lodowego piekła na HMS Erebus.

 

Kres walki nastąpił niedługo później, na południowy wschód od Wyspy Króla Williama. (...)

link


  • 0





Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych