Napisano
15.04.2011 - 20:24
Witam wszystkich i z miejsca informuję, że konto założyłem głównie po to, żeby zasięgnąć waszej opinii. Kiedyś interesowałem się zjawiskami niewyjaśnionymi, ale to było dawno temu. Nie wiem jak pisać o tym co się dzieje. Spróbuję się streścić i nie popadać w patetyczno-mistyczne tony.
Bardzo proszę was o pomoc w interpretacji moich "doświadczeń". To dla mnie bardzo ważne.
Jakieś dwa miesiące temu mój bliski kolega - D. popełnił samobójstwo. Znaliśmy się od wielu lat, graliśmy razem w zespole. Nie będę o tym pisać szczegółowo, to zbyt świeże. Nie wiadomo właściwie dlaczego D. to zrobił, jego mama mówiła mi o jakichś problemach psychicznych. Opowiadała o leczeniu, o tym, że miał depresję. Na kilka miesięcy przed śmiercią zerwał kontakt z zespołem. Nie widywaliśmy go, nie mogliśmy się nawet do niego dodzwonić. Mieszkał w innym mieście jako jedyny z nas. Otrzymaliśmy w końcu wiadomość od niego, że nie może grać. Uznaliśmy, że zrezygnował i nie męczyliśmy go dłużej. Potem dowiedzieliśmy się, że nie żyje.
Po pogrzebie mama D. oddała mi starą gitarę akustyczną, którą dawno temu sprezentowałem (pożyczyłem?) mojemu koledze. W zasadzie to była jego gitara, jego ulubiona (kompletnie zużyta i zniszczona przez intensywne użytkowanie). Nie chciałem jej przyjąć na początku, ale mama D. nalegała. Wraz z gitarą dostałem też pudło nut. Potraktowałem prezent jako pamiątkę po D., zacząłem myśleć o tym pozytywnie. Reszta chłopaków nie chciała widzieć tej gitary na oczy. W tym miejscu zaczyna się moja historia. Ciężko mi o tym pisać, rozumiecie, martwię się, że świruję, że jego śmierć jakoś się na mnie odbiła.
Przyniosłem gitarę w futerale do mieszkania i postawiłem w kącie. Kiedy wróciłem na górę z pudłem, uświadomiłem sobie, że nigdzie nie widzę moich kotów. Zazwyczaj witają się ze mną, są bardzo towarzyskie. Szukałem ich dosyć długo. Jednego znalazłem schowanego pod wanną, drugi siedział za kanapą. Nie dały się ruszyć z miejsca, były przerażone. Zdziwiłem się, nigdy takiej reakcji nie widziałem. Pomyślałem, że może wystraszyły się futerału, ale szybką odpędziłem tę myśl bo przecież prawie codziennie ktoś zostawiał u mnie swój instrument. Koty lubiły nawet spać na futerałach, obwąchiwały je, interesowały się. Zignorowałem to zachowanie i resztę wieczoru przesiedziałem przed telewizorem. Nie chciałem nawet myśleć o tym co się stało z D.
Przez następny tydzień obserwowałem jak moje koty przemykają w ciągłym napięciu między kuchnią, łazienką i moją sypialnią. Omijały pokoik, którym stała gitara. Uznałem, że to nienormalne i nawet na siłę próbowałem je zanieść do pokoju. Wtedy wpadały w panikę. Zacząłem badać futerał. Myślałem, że może czymś pachnie. Dokładnie obejrzałem i obwąchałem nuty, niczego dziwnego nie poczułem, ale wiadomo, koty mają lepszy węch...
Następnego dnia nocowała u mnie daleka kuzynka zza granicy. Trochę posiedzieliśmy w klubach, połaziliśmy po mieście. Do domu wróciliśmy około pierwszej. Nie chciałem jej psuć humoru smutnymi historiami więc nie wspominałem o D. (i tak go nie znała) i o tym, że nie czuję się najlepiej w związku z jego śmiercią. Kuzynkę ulokowałem w drugim pokoju. Poszliśmy spać. Około czwartej obudziłem się i zauważyłem, że światło w kuchni jest zapalone. Zastałem moją kuzynkę nad kubkiem herbaty. Powiedziała, że się źle czuje, nie może zmrużyć oka. Siedzieliśmy do rana. Następnej nocy znowu się obudziłem, usłyszałem jakiś hałas w łazience. Kuzynka stała nad zlewem i pluła, jakby próbując zwymiotować. Była blada jak trup. Chciałem wzywać pogotowie. Zapytała mnie czy mam szczelną instalację gazową. Mówiła, że coś ją dusiło, że czuje w ustach jakiś posmak. Dałem jej melisę i zaproponowałem powrót do łóżka, ale ona oznajmiła, że nie wejdzie "do tego pokoju". Wtedy po raz pierwszy się przestraszyłem. Zbadałem pokoik. Nie zauważyłem niczego niebezpiecznego. Znów nie spaliśmy. Rano odprowadziłem ją na autobus.
Kilka dni temu postanowiłem rozstać się z gitarą D. Nie jestem przesądny, wie wierzę w duchy, demony, złą energię, a jednak... Chciałem sprawdzić, czy koty przestaną wariować. Zaniosłem gitarę do mojego znajomego nie związanego z zespołem. Powiedziałem, że to mój instrument, że odbiorę go jutro. Tak jak sądziłem, koty ośmieliły się i zaczęły zaglądać do pokoju. Miałem pewność, że gitara nie powinna u mnie zostać. Następnego dnia poszedłem odebrać ją. Okazało się, że w nocy pudło rezonansowe pękło. Kolega zapewniał mnie, że to nie jego wina. Tego samego dnia odwiozłem gitarę do domu mamy D. To był spory kawałek drogi, dlatego poirytowała mnie odmowa przyjęcia instrumentu. Oświadczyłem, że jeżeli nikt z rodziny go nie weźmie, wyrzucę "to pudło'' bo do niczego się już nie nadaje. Wszyscy domownicy zachowywali się jakoś dziwnie i oschle. Zawsze byli sympatycznymi ludźmi. Prawie wyrzucili mnie na próg.
Obecnie gitara dalej stoi w moim mieszkaniu. Koty wariują. Powoli popadam już w jakąś paranoję. Źle sypiam, wydaje mi się, że ktoś leży w łóżku obok mnie. Każdego ranka patrzę na śmietnik stojący na podwórko i wyobrażam sobie, że wrzucam do niego tę cholerną gitarę. Każdego wieczora obiecuję sobie, że w końcu to zrobię i... nie mogę. Boję się spać, bo kiedy tylko zamykam oczy, odnoszę wrażenie, że coś (nie ktoś!) mnie obejmuje. Budzę się wtedy w stanie podobnym do paraliżu sennego, przerażony. Nie wiem czy się nakręcam. Może tak. Zachowania moich zwierząt napawają mnie lękiem. Nie wiem co o tym myśleć, co się dzieje, co to może być. Macie jakieś rady? Co powinienem zrobić? Do psychologa chodzę od miesiąca.
Pozdrawiam,
J.
Ps. Wczoraj dowiedziałem się, że D. interesował się zjawiskami paranormalnymi, bo podobno doświadczał czegoś dziwnego. Powiedział mi o tym jego współlokator. Nie zdradził zbyt wiele. Wspominał o tym, że kiedy mieszkał z D. oboje czuli się prześladowani przez coś. Nie spali po nocach. D. miał jakieś napady panicznego lęku. Między innymi przez to ten współlokator wyprowadził się. Podchodzę do tego sceptycznie.