Skocz do zawartości


Zdjęcie

mistrzowie życia


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
4 odpowiedzi w tym temacie

#1

liwa.
  • Postów: 5
  • Tematów: 5
  • Płeć:Nieokreślona
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

To przeżyłam... wiele można pisać na ten temat... czy zasieję niepewność w tych, co wierzą w ideał i empatię tych, którym zaufali? Czy pomyśli ten, który szuka pomocy?
Chcę poruszyć bardzo ważny temat, który w ostatnich latach zaostrza się, ale nadal - mimo wszystko - nie jest postawiony jasno. Dotyczy różnego rodzaju oszustw ludzi, którym oddajemy całe serce i dusze, i Życie.

Czy to temat tabu - moim zdaniem nie.

Chodzi o bioterapię, radiestezję a właściwie o tych, którzy zajmują się tym. Spotykamy się coraz częściej ze skargami, lecz temat ten szybko "ginie". Zagubieni szukamy szansy na wyzdrowienie, na życie bez bólu, na kontakt z kimś, kto nas pocieszy, na empatię kogoś, komu zaufamy...

Co jakiś czas słyszy się o oszustach, hochsztaplerach w zawodzie bioterapii, radiestezji, ale nikt nie miał odwagi, a może cierpliwości ujawnić tego i doprowadzić sprawę do końca.

Mam 54 lata i nie w głowie mi wymyślanie historyjek. Dlaczego piszę? Bo: chcę żeby ktoś odważny,wreszcie ujawnił "prawa" decydujące o weryfikacji tych, co zwą się mistrzami zawodu, chce pokazać, dowiedzieć się, kto i za co daje tytuły mistrzowskie i zezwolenia na wykonanie zawodu, co jest miernikiem "dobrego" bioterapeuty i radiestety. Pragnę znależć odpowiedź na pytanie: co jest decydujące, kto jest decydującym aby wykonywać ten zawód? Chcę ujawnić absurdy regulaminu i kodeksu etyki radiestetów jak i kodeksu etyki bioterapeuty. I chętnię opowiem o jeszcze wielu innych ohydnych sprawach, które w tej chwili wstyd ( nie miejsce) wymieniać.

Przez 15 lat stosował na mnie "bio"terapię, (która była niczym innym, jak psychomanipulacją) mistrz bioterapii (szczegóły w kontakcie), na koniec tego "związku" okradł mnie z wysokiej kwoty pieniędzy (i nie tylko), które to dopiero przez sąd odzyskałam.

Często słyszałam na pocieszenie : jesteś głupia jak... W chwilach słabości "mistrza" byłam najmądrzejsza, najpiekniejsza... Ta zmienność zachowań "mistrza", sugestie, pogrywanie na moich emocjach doprowadziło mnie do skrajnego wyczerpania psychicznego i fizycznego. Moja wartość była równa zeru. Gdyby nie mężczyźni, którzy zjawiali się przy mnie, zapomniałabym, że jestem kobietą.

Prowadzona przez (pozornie) bezinteresownego i oddanego człowieka, zdążałam ku wirtualnemu celowi. Nie zdawałam sobie sprawy, że brnę w wyrafinowany świat oszustwa, wredności i kłamstwa. Swiat absurdów, pełen intryg, zawiści, ohydnych pomówień i zaprzeczeń wypełnił mój czas i stał sie moim realem. Moje marzenia, pragnienie życia, wyobraźnia... to wszystko było oznakami mojej chorej duszy. Choroby, którą zaraził mnie "wielki mistrz".

W związku z przestępstwem, jakiego dopuścił się Pan "terapeuta" i radiesteta, zwróciłam się z informacją do cechu, że ich kodeks i statut został złamany haniebnym, nieetycznym, niemoralnym postępowaniem "mistrza", załączyłam prawomocny wyrok, opowiedziałam w rozmowie osobistej o podłościach sprawianych, nie tylko mnie...

Odpowiedziano mi na piśmie, że nie zostało popełnione żadne przestępstwo (w świetle przepisów cechu), natomiast "zapadła uchwała" o nie wszczynaniu postępowania dyscyplinarnego, skutkującego wykluczeniem członka cechu.

Tak najlepiej, najbezpieczniej : udawać, że sprawa nie tyczy środowiska zawodowego... no bo przecież nic sie nie stało... facet ma tylko problemy ze sobą... to tylko złodziej i oszust... ale to dobry fachowiec... (o zgrozo!)

Oczywiście... to,że ktoś jest złodziejem i oszustem, nie jest waże i nie jest powodem do potępienia... Paradoks?? A może bezmyślność?? A może pospolita głupota??

Zastanawia, gdzie jest granica ludzkiego absurdu? Gdzie znajduje się granica konsekwencji i odpowiedzialności? Czy nasi rzemieślnicy mogą ukrywać swoje haniebne uczynki pod szyldem cechu? Skoro tak, to prawdopodobnie wiele osób popełniających przestępstwa, może ukrywać się i zamazywać prawdziwą swoją naturę, należąc tylko do cechu.

Moim zdaniem powinno zmienić się sposób weryfikowania przyszłych "mistrzów" ... toż to jest zawód, który identyfikuje się z zawodem zaufania publicznego...

Jeśli podli ludzie będą nam "zaglądać" w duszę, pod łóżka, do portfeli a potem okradać i wykorzystywać nasze choroby, ból i strach przed cierpieniem, to... to będzie więcej chorych..

Jestem po operacji raka jelita grubego. Przez 15 lat "wielki mistrz" swoim "wewnętrznym okiem" nie widział jak zżera mnie guz, jak rośnie we mnie nowotwór... ćpał tylko tabletki uspakajające, nasenne, psychotropy, palił papierosy, pił alkohol, przez co stał się alkoholikiem... Aż wstyd wyliczać więcej wad "mistrza". Jego opinia była jednoznaczna, cyt: "jesteś moim problemem, chcę żebyś umarła... taka jesteś mi nie potrzebna..."

Jak taki człowiek może mieć "zdrowy" kontakt z ludźmi? Jak może nauczać prowadząc kursy? jakim prawem tłumaczy co jest dobre a co złe?!

Jak może "uzdrawiać" i z czego "uzdrawia", i co to znaczy dla tych ludzi? Czym uzdrawia? Popisową gadką?? Wymachiwaniem rąk?? Sapaniem, dyszeniem?? Wzbudza litość głosząc, że jest prześladowany, dręczony... Manipuluje, oszukuje i wymyśla bzdury przeciw tym, którym już zrobił krzywdę.Być może, że czas na mój głos, że trafię w środowisko i "narozrabiam", ale czas już oddzielić ziarno od plew. Czas otworzyć oczy i właczyć rozsądek ! A może czas zmienić treści ustaw, uchwał, statutów, kodeksów i przepisów w tej grupie zawodowej... Zapewne ci ludzie wiedzą czego mogą obawiać się lub "boją" się.

Ależ jak inaczej można zwrócić uwagę?! Tylko głośnym krzykiem człowieka, który nie ma juz nic do stracenia!
Dziwię się tym, którzy są i będą obojętni na odrażające skutki postępowania "mistrzów"...Cóż... wszystko zgodnie z kodeksem etyki radiestety i bioterapeuty, zgodnie ze statutem...

Kara powinna być za popełnione przestępstwa, nie można w nieskończoność zastraszać, nękać, produkować fałszywe dowody na coś, co nie istnieje, nie można szantażować, nie wolno zabijać człowieka, który żyje i chce żyć..

Demonstowanie mistrzowskiej "nadmądrości", braku pokory i udawanie świętego niewinnego ( gdy jest się winnym), braku szacunku do człowieka, przejawia się przez prowadzenie "wykładów" i różnorakich "kursów"... karygodne !

W moim odczuciu nie można żyć w poczuciu bezkarności zdając sobie sprawę ze stosowanego zła i manifestować swoją wyższość i nietykalność.

Czy istnieje w tychże osobach empatia, wyrzuty sumienia? Czy potrafią spojrzeć krytycznie na siebie czy są mitomanami i narcyzami?? A może "wybrańcy" czują się potrosze, jak Stwórca??

Dziś nie mogę obwiniać się za to, że zaufałam, że pozwoliłam prowadzić się mądremu, doświadczonemu człowiekowi (takie sprawiał wrażenie). Po dwóch latach psychoterapii nie umiem znalęźć usprawiedliwienia na działanie mistrza bioterapeuty. A na domiar złego, robił to wsparty "miłością" i wiedzą swojej żony (w świetle zasad biologii-nauczycielka w liceum), która - jak okazało się - wiedziała o wszystkim (!!), o czym zapewniła w rozmowie i w piśmie do sądu. Myślę, że mogłam być nie pierwszą ofiarą ich wspólnego "działania" : wykorzystania materialnego, znęcania się psychicznego i różnych doświadczeń na zywym orgnizmie (jakim ja byłam).

Wykorzystywana, obdarta z własnej tożsamości co dziennie całowałam ręce, które mnie dotykały. Wierzyłam, że Bóg zesłał mi anioła. Przez wiele lat słuchałam tych samych słów, które brzmiały jak czarodziejska mantra. Coraz bardziej wkraczałam w stan nieświadomego istnienia.

Dziś dostrzegam bezwzględność w działanich tych, na których patrzy się trochę inaczej... może z uwielbieniem... a napewno z ponadludzkim zaufaniem. Koszmarny sen trwał ale ból, moja choroba obudziła mnie z niego. Był to czas absolutnie stracony i przeklęty. Tak, jak człowiek, który był w tym śnie...

Wołam.. nie ufajcie takim mistrzom, to tylko ludzie, którzy sami przed sobą zdają egzaminy i sami akceptują zło, z którym powinni walczyć w sposób nie poniżający nikogo... To zwykli śmiertelnicy, którzy w obliczu swojej "świętości" mają więcej wad niż tzw. przeciętny człowiek.

Ja jestem (jeszcze) żywym przykładem na oszustwo, którego dopuścił się Ryszard, mistrz radiestezji i bioterapii.


Chylę głowę z szacunkiem dla jednostek wśród całej masy "bio" i "energo"terapeutów, wśród rzeszy radiestetów, którzy mają czyste zamiary i bogobojne intencje a celem ich jest pomoc człowiekowi a nie pogoń za mamoną, sławą, lansowaniem się i brylowaniem wśród ludzi wartościowych. Takich osób ciągle za mało! Być może "pożerani" są przez Wielkich "mistrzów"...



A może czas najwyższy podjąc debatę na temat medycyny naturalnej i jej roli w systemie opieki zdrowotnej. Może pomyśleć o tym, żeby wyjaśnić wiele wątpliwości co do zasad istnienia bioterapii jako odłamu medycyny akademickiej.Trzeba zastanowić się nad systemem szkolenia, wymagań co do wykształcenia, czy wprowadzić licencje, czy otwierać szkoły i dawać dyplomy. Zastanowić się wypada nad systemem zdobywania kwalifikacji zawodowych, zasad odbywania praktyk i nad regulacją świadczeń medycznych, które musiałyby odbywać się przecież pod jakąś kontrolą.

Może najwyższy czas, żeby taką debatę rozpocząć




Wiecej: http://www.eioba.pl/...mistrzowie_ycia
  • 0

#2

Freyja.
  • Postów: 164
  • Tematów: 12
  • Płeć:Kobieta
  • Artykułów: 6
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Wiadomo, że w każdym fachu i w każdej dziedzinie życia znajdują się oszuści i manipulanci. Mam tylko dwie uwagi do powyższej wypowiedzi:
1) Bioenergoterapeuci i im podobni nie są grupą zaufania publicznego, powiedziałabym nawet, że są grupą totalnego braku zaufania.
2) Nie rozumiem, jak można trwać 15 lat przy człowieku, który nie robi nic dobrego, ćpa jakieś proszki i gada bzdury (typu wspomniane przez autorkę "chcę żebyś umarła").
Sorry Winetou, jak dla mnie wynika z tej historii tylko jeden morał - nie chcesz być oszukany to nie możesz być naiwny.
  • 0



#3 Gość_radoslaw

Gość_radoslaw.
  • Tematów: 0

Napisano

Jeżeli chodzi o radiestetów - oceną ich skuteczności jest procent trafnych diagnoz.

Jeżeli mówimy o bioenergoterapeutach - jest dość skuteczna metoda sprawdzenia skuteczności ich zabiegów.
Otóż taki zabieg powinien zawsze zwiększyć ilość plazmy w aurze pacjenta.
Jest urządzenie opracowane przez profesora Korotkova, a stosowane do diagnpozowania pacjentów w ponad 40 krajach - ortóż dzięki GDV można sprawdzić czy zabieg zrobiony przez terapeutę zwiększył ilość plazmy wokół nas czy zmniejszył.

pozdrawiam

Użytkownik radoslaw edytował ten post 12.11.2010 - 22:05

  • 2

#4

Pisaq.
  • Postów: 283
  • Tematów: 2
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

W swym krótkim życiu z woli rodziców uczęszczałem do bioenergoterapeuty. Zawsze musiałem kupować jakieś ziółka i zawsze musiałem je wbrew sobie pić. Byłem tak młody, że nie pamiętam praktycznie niczego z tych wizyt. Wiem, że bywałem i że posiadam jakieś mgliste wspomnienia z zabiegów polegających na przesuwaniu rąk w pewnej odległości od mojego ciała. Nie wiem czy pomogło, ale jako błogo nieświadome dziecko nie zwracałem uwagi na to co się do mnie mówi. Zapewne były gadki w stylu "tak, syn choruje, niech pani kupi ziółka i niech syn je pije". To samo w sobie jest graniem terapeuty na matczynej trosce o dziecko, jako że owe ziółka oferowane były zaraz przy wejściu. Temat przypomniał mi o tym i właśnie uznałem, że muszę pogadać z mamą.

Co do oceny samego tematu bioenergoterapii... Kilka lat po przebytych zabiegach wykształciłem w sobie świadomość, z dziecka przeszedłem w człowieka, zacząłem zapamiętywać to co się wokół mnie dzieje. Lata spędzone w szkole i na paranormalne (:P) doprowadziły mnie do odcięcia od jakiegokolwiek wyznania i skłoniły do podążania własną ścieżką. Z tego miejsca, patrząc wstecz, nie rozumiem dlaczego miałbym być gorszy od jakiegoś oświeconego mistrza. Nie kwestionuje jego autorytetu, ale niech to będzie jego autorytet. Mnie zostawcie przestrzeń. Osobom trafiającym do oszustów bardziej przydałby się psycholog, bądź psychiatra. Jeśli człek ma silne poczucie własnej wartości to któż zdolny jest je podkopać?

Czym zatem popieram swoje stanowisko? Własnym doświadczeniem. Jednakże ono jest moje i nikt z Was nie ma obowiązku uznawać go za jakiś ostateczny argument. Swego czasu, w wyniku młodzieńczego zapału i ułańskiej fantazji uszkodziłem sobie chrząstkę stawową w lewym kolanie. Pogotowie odesłało mnie do domu ze zdiagnozowanym stłuczeniem kolana [ar ju fakin kidin mi?]. Po miesiącu nadal nie mogłem przykucnąć w celu zawiązania buta i nie kląć pod nosem z bólu, nadal wstawałem przy pomocy prawej nogi, nadal nie mogłem jeździć na rowerze i nie płakać z bólu. Udałem się do ortopedy, który postawił diagnozę uszkodzenia chrząstki i przepisał glukozaminę za blisko 400zł. Tak więc przejadłem 4 stówy w prochach i było trochę lepiej. Bieganie i jazda na rowerze nadal odpadały, ale przynajmniej mogłem już normalnie założyć nogę za nogę siedząc na lekcji w szkole. Jakieś pół roku później natrafiłem na paranormalne na temat o Magii Chaosu. W następstwie trafiłem na całkiem fajną stronę tematyczną, naczytałem się o sygillach, serwitorach i innych technikach. Co mi szkodzi, najwyżej wyleczę kolano - pomyślałem i porwałem z biurka marker, po czym zająłem się malowaniem magicznego znaku na kolanie. Przezimowałem, wiosną byłem jak nowo narodzony. Naturalnie czuję lekki ból, gdy dziewczyna siada mi na nie tym kolanie co trzeba, ale jest nieporównywalnie lepiej. Wróciłem do Le Parkour, czasoprzestrzeń w drodze do szkoły ścisnął mi rower, mogłem wrócić do nauki salta w tył. No i czas na wnioski. Ktoś może powiedzieć, że to placebo. No ale co z tego? Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. Jest placebo, pomaga, to na cholerę mieć więcej? Osiągnąłem to sam, bez pomocy jakiegoś oświeconego mistrza. Mnie tyle wystarczy, a Wam?
  • 0

#5

liwa.
  • Postów: 5
  • Tematów: 5
  • Płeć:Nieokreślona
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

umierający człowiek jest zbędny... to jest wniosek, jaki wyciągnełam z ostatnich lat życia. Dopóki jest młody, ładny, mądry, zdrowy - tak, ale już chorego mozna wykorzystać, okraść, upokorzyć, zniszczyć psychicznie, oszukać, bo.... bo i tak umiera. I takie stanowisko daje sie zauważyć w dzisiejszym społeczeństwie. Naiwność - może nie koniecznie, raczej strach przed cierpieniem, umieraniem. Gdy to czujemy chwytamy sie nawet brzytwy i zjemy nawet kupę jeśli miałaby nam pomóc. Biegniemy do tych "cudotwórców", którzy w większości okazują się oszustami żerującymi na... właśnie świadomym umieraniu. Oni niczym nie różnia się od "zwykłych" śmiertelników. To my sami przykleiliśmy im otoczkę "cudownego" uzdrowiciela. I za to płacimy, ja już nawet przepłaciłam.
  • 1



Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych