Skocz do zawartości


Aborcja w domu


  • Please log in to reply
No replies to this topic

#1 Gość_Hellmaker

Gość_Hellmaker.
  • Tematów: 0

Napisano

Dama usuwa sama

“Nie” rozmawia z inż. Wojciechem Lemańskim, konstruktorem pierwszego na świecie osobistego aparatu do zgodnego z polskim prawem przerywania ciąży.

- Panie inżynierze, niech Pan opowie o początkach swojej kariery, która doprowadziła do wynalazku światowej doniosłości.

- Ukończyłem studia na Wydziale Mechanicznym Politechniki Krakowskiej w Katedrze Mechaniki Doświadczalnej i Biomechaniki ze specjalnością inżynieria medyczna. Był rok 1995. Otworzyłem przewód doktorski o zastosowaniu pomp próżniowych w urządzeniach medycznych. Rozpocząłem też pracę w dziale badawczym Centralnego Instytutu Badań Medycznych. Pracowałem 3 lata. Zbiegło się to ze specjalnym raportem Banku Światowego traktującym o podstawowych badaniach naukowych w Polsce. Kwestionował on w ogóle sensowność prowadzenia u nas takiej działalności. Budżet na badania w instytucie został praktycznie unicestwiony. Z moimi kwalifikacjami łatwo jednak znalazłem pracę w dziale napraw i serwisu firmy Siemens Healthcare jako główny specjalista. Mówiąc szczerze, praca ta pociągała mnie przez jakieś pół roku. Wtedy większość urządzeń, które Siemens sprzedawał i serwisował w Polsce, zdała mi się prosta jak rura dla hydraulika. Przestałem się spełniać w tej robocie. Zostało to niestety zauważone i podziękowano mi.

- W tych trudnych czasach ludzie o tak wąskich specjalnościach trafiali do noclegowni, spędzając dnie z butelką denaturatu w ręku pod supermarketem. Jak Pan tego uniknął?



- Nie było takiego strachu. Mając kilkanaście lat, spożyłem alkohol – jak to się ongiś mawiało – nieznanego pochodzenia. Skończyło się na intensywnej terapii. Od tamtej pory w ogóle nie piję. Mam jednak smykałkę do handlu i interesów. Z gotówką, jaką uzyskałem za sprzedaż nieruchomości po matce, rozpocząłem działalność w branży medycznej. Założyłem spółkę handlową. Leki, medykamenty, parafarmaceutyki, sprzęt szpitalny i medyczny. Nie bez znaczenia były kontakty, jakie z placówkami służby zdrowia nawiązałem, pracując w Siemensie. Nie było jeszcze w Polsce tych wszystkich potężnych firm farmaceutycznych. Sprzedawałem to, co wszyscy, tyle że byłem tańszy i bardziej zaradny.

- Spadł Pan do poziomu akwizytora szuwaksu… Co oznacza ta większa zaradność?

- Nie do końca tak. Nadal pracowałem nad doktoratem. Po dwóch latach działalności firma miała już obroty rzędu 2 min zł miesięcznie.

- Rozumiem, że miał Pan już pieniądze, wolny czas. Znowu zaczęło się Panu nudzić i stał się Pan leniwy, a to, jak wiadomo, jest motorem postępu.

- Bzdura. Zapewniam pana, że tak nie jest. Jako pierwszy sprowadziłem do Polski aplikatory do zamrażania i usuwania brodawek. Taki mikrozabieg każdy mógł wykonać we własnym zakresie. Z byle kurzajką nie trzeba było fatygować się do chirurga. Niestety okazało się to niepowodzeniem. Mimo że uzyskałem certyfikat dopuszczający owe aplikatory do obrotu, rezultat był fatalny. Część okazała się wadliwa. Pojemniki z aerozolem eksplodowały w magazynach. Ludzie nie wiedzieli, jak tego używać. Niektórzy starali się usuwać narośle wielkości palca u nogi. Potem trafiali do szpitala z ranami i zakażeniami. Straszono mnie pozwami. W końcu się z tego wycofałem, choć podobne aplikatory nadal są sprzedawane.

- Ktoś, rozumiem, chciał się również tym wyskrobać?

- Oczywiście, że nie. Byłem na jakimś seminarium lekarskim w Czechach z polskimi lekarzami, gdzie doszło do sporu o legalność i nielegalność aborcji. Z każdego punktu widzenia – nie tylko prawnego, ale i ze względów etycznych, intymnych, emocjonalnych – byłoby najlepiej, gdyby kobiety abortowały się same. Pomyślałem, że mógłbym takie urządzenie skonstruować, mając w pamięci pewne mechanizmy działania aplikatora do kurzajek.

- Bardzo ciekawe!

- Opracowałem przyrząd, który w istocie jest oryginalny i niepowtarzalny. Łączy cechy urządzeń już istniejących z obrębu medycyny i techniki. Na tym to polega. Nikt nie wymyśla samochodu od początku. Różne istniejące już urządzenia dopasowuje się do nowego celu.

- Wygląda to niemal jak zwykły wibrator, może taki z górnej półki…

- W istocie obudowę zrobiła japońska firma Enara, lider w produkcji wibratorów.

- Oni też robią wibratory do betonu?

- Wibratory do betonu robi firma Enar! To zupełnie co innego.

- Jak to działa?

- Działa to w oparciu o znaną w medycynie metodę podciśnieniowego opróżniania macicy. Końcówka urządzenia to w istocie ekshaustor. Wprowadzony jest on przez kobietę do pochwy w obudowie wibratora. Sama pompa próżniowa znajduje się oczywiście na zewnątrz. Gdy główka aparatu zbliżana jest w okolice zarodka, z jego ścianek przez niewielkie otwory w okolice zabiegu – tak to nazwijmy – tłoczona jest maść o właściwościach bakteriobójczych i przeciwbólowych. W istocie zawiera antybiotyki i nowokainę – środek miejscowo znieczulający. Właściwe położenie głowicy aparatu wobec zarodka sygnalizowane jest przez długi sygnał o wysokiej częstotliwości. Za pomocą przełącznika uruchamia się pompę. Pracuje 0,2 sekundy. Wytwarzane jest podciśnienie rzędu 10 do minus siódmej hektopaskala. Nazywamy to próżnią wysoką. Z taką siłą zarodek zostaje wyssany z macicy. Zatrzymuje się w końcówce ekshaustora. Głowica wibratora się zamyka. Zabieg zostaje zakończony.

- Czy jest to bolesne?

- Ból nie jest większy niż podczas przekłucia ucha u kosmetyczki. Natomiast po zabiegu, gdy działanie środka znieczulającego ustępuje, przez 12 godzin mogą się pojawić dolegliwości podobne do owulacyjnych.

- Jak skuteczna jest to metoda?

- Stosowanie wibratora jest skuteczne i zalecane do 8. tygodnia ciąży. Jest on tak skonstruowany, że w zasadzie niemożliwe jest jego nieprawidłowe użycie. No, chyba że ktoś sobie włoży to do buzi (śmiech). Można powiedzieć, że jest on tak samo skuteczny, jak zabieg medyczny.

- Ile kosztowało stworzenie prototypu?

- Trudno odpowiedzieć… Dużo więcej, niż sobie wyobrażałem. Urządzenia, które pan tu widzi, są w istocie już trzecią generacją prototypów. Zrobienie pierwszego egzemplarza kosztowało mnie blisko 2 min zł. Ale wtedy zrozumiałem, że sam nie dam rady. Stworzenie dokumentacji technicznej, opracowanie procesu technologicznego, znalezienie kooperantów i w końcu uruchomienie produkcji – to już nie było w granicach moich możliwości. Musiałem znaleźć partnera.

- Od czego Pan zaczął?

- Zacząć musiałem od Urzędu Patentowego RR Bez patentu nikt nie traktowałby mnie jak partnera. Złożyłem stosowne wnioski i zaczęły się schody.

- Dlaczego?

- Urząd Patentowy odpisał, o niech pan zobaczy ten dokument, że nie można rejestrować wynalazków, które zagrażałyby porządkowi prawnemu Rzeczypospolitej Polskiej.

- Nie rozumiem…

- No widzi pan. Aborcja w Polsce jest legalna w kilku przypadkach. Gdy ciąża jest wynikiem gwałtu, gdy zagraża życiu kobiety lub płód jest uszkodzony. Natomiast kobieta, która przerywa ciążę, nie jest karana, może więc bezkarnie przeprowadzać aborcję sama. Oczywiście takiej możliwości ustawodawca nie przewidział, bo dotychczas nikt nie mógł się sam wyskrobać. Inaczej mówiąc, kobieta nie jest karana za przeprowadzenie aborcji. Karalne jest pomocnictwo.

- No i co?

- Moim wynalazkiem mogłaby się wyskrobać cała Polska, co przewróciłoby sens dotychczasowych regulacji prawnych. Dlatego Urząd Patentowy w odmowie rejestracji uzasadnia, że moje działania wynalazcze w istocie są pomocnictwem w usuwaniu ciąży.

- Przecież to bzdura! To tak, jakby zarzucić pomocnictwo sprzedawcy noża, którym ktoś inny zadźgał staruszkę.

- Mam nadzieję, że ma pan rację, bo i ja tak uważam. Urząd Patentowy, co widać po tej stercie korespondencji, jest innego zdania. Wynajęta przeze mnie kancelaria prawna jest na etapie rozmów przedprocesowych. Jak mi się zdaje, to jednak nic nie da. Sprawa skończy się w sądzie.

- Jak to się zatem stało, że istnieją prototypy gotowe do produkcji masowej?

- Gdy półtora roku temu zorientowałem się, że będzie ciężko, zgłosiłem wniosek patentowy w Londynie. Zarejestrowano go bez nadzwyczajnych problemów. Rozesłałem też listy ofertowe do potencjalnych partnerów biznesowych. 12 ofert.

- Uu odpowiedziało?

- Wszyscy. Byłem panem sytuacji. Rozdawałem karty.

- Kto został szczęśliwym partnerem. Gdzie będzie się produkować to cudo-dildo?

- Produkować będzie się wszędzie. Obudowy, jak wspomniałem, robią Japończycy. Pompy próżniowe Szwajcarzy. Pozostałe drobiazgi kilkanaście innych firm. Jednak strategicznym partnerem została amerykańska firma branży elektronicznej Texas Instruments, która wykonuje wszystkie podzespoły elektroniczne i dokonuje ostatecznego montażu.

- Dlaczego Amerykanie?

- Przede wszystkim dlatego, że w Stanach aborcja jest legalna, przynajmniej w większości stanów. Po drugie dlatego, że do moich 2 min zł dołożyli jeszcze 5 min dolarów i prace koncepcyjne pozostawili mnie. Wzięli też na siebie ciężar testowania urządzenia. Zapewniają również dostęp do rynków, które bronią się przed produktami np. Unii Europejskiej. Posiadając amerykańskie certyfikaty handlowe, łatwo jest uzyskać europejskie. Nie bez znaczenia jest też to, że spodobało mi się w Dallas, gdzie jest siedziba firmy.

- Kiedy seryjna produkcja? Ile będzie to kosztowało? I ile Pan na tym zarobi?



- Taśma montażowa ma ruszyć w listopadzie tego roku. Biznesplan zakłada, że pierwsza partia, 30 000 sztuk, sprzedawana będzie w cenie 370-390 dolarów za egzemplarz. W zależności od marży handlowej. Po doświadczeniach z Urzędem Patentowym RP nie chciałbym mieć doświadczeń z Urzędem Skarbowym RP. Dlatego skłamię panu i waszym czytelnikom, że nic na tym nie zarobię.

- To mimo wszystko wysoka cena. Za podobną kwotę przeprowadzić można klasyczny zabieg.

- Po pierwsze, w Polsce narażać on będzie kogoś na dotkliwe skutki prawne. Po drugie, nie jest on przyjemny. Po trzecie, wymaga wielu przygotowań. W końcu moje urządzenie jest wielokrotnego użycia, a samo użycie niemal niezauważalne przez osoby trzecie i instytucje. W masowej produkcji wszystkie gadżety tanieją. Zresztą przyrząd można wypożyczyć, będąc w potrzebie. To wielokrotnie tańsze, niż kupienie.

- Czyli znowu na polskiej wynalazczości zarobili inni. Jak się Pan z tym czuje?

- Nie całkiem… Wymogłem na Amerykanach, że w Polsce robić się będzie do tego pudełka. Opakowania. Kontrakt ten przejmie mój stary znajomy ze Swiecia specjalizujący się w takich sprawach.

- Kiedy Pana produkt będzie dostępny w Polsce?

- Myślę, że walizkowy import zacznie się bardzo szybko. Rynek jest wygłodzony. Ale do sprzedaży w aptekach droga wydaje się bardzo długa. Jednak wiele rządów, np. państw afrykańskich, chiński, powinno być zainteresowanych masowymi zakupami i dystrybucją niekomercyjną.

- No a co z Pana doktoratem?

- Obroniłem. Teraz staram się o habilitację.

- Czyli zamiast inżynierem powinienem był tytułować Pana doktorem?

- Dajmy temu spokój.

Autor: Robert jaruga
Źródło: “Nie” nr 14/2010

  • 0



Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych