Przyśniło mi się to dziś w nocy...
Na początku jestem w jakimś budynku, który przypomina coś w rodzaju laboratorium. Po mojej prawej stronie są oszklone, nieco zaparowane drzwi, za którymi jest jakiś człowiek. W tym śnie pojawia się też moja siostra cioteczna, rozmawia z kimś nie daleko od tych drzwi. Nagle ten człowiek, który siedział za zaparowanymi drzwiami napisał na nich palcem literę "Z" i próbuje napisać coś więcej gdy nagle rozlega się straszliwy huk, a potem coś w rodzaju fali uderzeniowej, bądź podmuchu nuklearnego zwala z nóg wszystkich w pomieszczeniu. Ja i moja siostra cioteczna jakoś wyczołgujemy się z tamtąd bardzo długim korytarzem do miejsca, którego nie potrafię bliżej sprecyzować, znajdują się w nim strzykawki z jakimś preparatem, który bezwzględnie koniecznie muszę przyjąć. W dwóch poprzednich snach bez problemów ten środek przyjąłem, ale tym razem były jakieś komplikacje, jakaś biała, albo żółta (już dokładnie nie pamiętam) zaczeła wydobywać się z pomieszczenia w którym byłem na początku i przemieszczać się w naszą stronę. (poprzednim razem jej nie było, ale i tak jak w poprzednich przypadkach) ewakułowaliśmy się z budynku przez pierwsze z brzegu drzwi i weszliśmy do czegoś co wyglądało jak scena teatralna, ale było zabudowane ze wszystkich stron. Znajdowali się tam jacyś dziwni ludzie którzy coś do nas mówili, ale nie potrafię powiedzieć co... wtedy wziąłem ten preparat, który bezwzględnie koniecznie musialem wziąźć, ale nie jak w poprzednich razach w postaci zastrzyku, tylko go wypiłem. Po tym do pomieszczenia wdarła się wspomniana wcześniej chmura i zaczełem się dusić... Po tym się obudziłem i miałem bardzo ciężki oddech.
Czekam na racjonalne wytłumaczenia