Skocz do zawartości


Zdjęcie

Czy wiara jest jeszcze potrzebna?


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
20 odpowiedzi w tym temacie

#1

.?..

    Medicus

  • Postów: 974
  • Tematów: 89
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 10
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Czy wiara jest jeszcze potrzebna?



Odejmowanie Boga
Gdy spieramy się o krzyże w miejscach publicznych, warto popatrzeć na szersze tło, na historię laicyzacji i sekularyzacji. Wówczas okaże się, jak trywialne są nasze kłótnie.

Świat chrześcijański zanika, co nie znaczy, że zaniknie chrześcijaństwo – twierdzi jeden z największych dziś filozofów katolickich Charles Taylor. Swą gigantyczną rozprawę „Epoka świecka” zaczyna od prostego pytania: jak to się stało, że około 1500 r. wiara w Boga organizowała człowiekowi Zachodu zarówno wizję świata, jak i każdą dziedzinę życia, a dziś z taką łatwością przychodzi mu niewiara?

Jednak odpowiedź, jaką daje ten 80-letni Kanadyjczyk, uczestnik kolokwiów papieskich w Castel Gandolfo i Spotkań Tischnerowskich w Krakowie, powinna zaskoczyć członków naszego ortodoksyjnego Stronnictwa Wiary. Sekularyzacji Zachodu wcale nie są winne nauki ścisłe, Kopernik, Darwin, Freud, którzy odczarowali religijne mity. To w samym chrześcijaństwie jest zawarty wirus racjonalnej demitologizacji religijnej białej magii. Zresztą dał o sobie znać już 500 lat przed narodzinami Chrystusa, gdy na osi czasu – jak mawiał Karl Jaspers – pojawiły się niezależnie od siebie cztery wielkie kręgi kulturowe: taoizm i konfucjanizm w Chinach, buddyzm w Indiach, zoroastryzm w Persji, a na Zachodzie – Sokrates, Platon i Arystoteles. Już wtedy w wielkie religie światowe wpisany został pierwiastek racjonalny, pozwalający wątpić w siły nadprzyrodzone, ale też wciąż na nowo szukać logicznych dowodów na istnienie Boga.

Świecka świętość

Niemniej prawdą jest, że jeszcze w średniowieczu kosmos człowieka Zachodu zamieszkiwały duchy, a Bóg nadawał sens ludzkim losom. Scholastycy mogli się spierać o istotę Trójcy Świętej oraz o formy życia pozagrobowego. Ale Wszechświat, Kościół i lokalna wspólnota hierarchicznie do siebie przystawały. Każdy miał swoje miejsce w kosmicznym i społecznym ładzie. Nawet jeśli w karnawale te hierarchie mogły być w ekstatycznych tańcach na moment uchylane.

Świat odczarowała nie tyle niemiecka i anglosaska reformacja, ile REFORMA całego zachodniego chrześcijaństwa. Luterańskie, kalwińskie i katolickie elity przygotowały nowoczesność, tworząc instytucje dyscyplinujące społeczeństwa odkrywające indywidualną godność, racjonalność gospodarczą i horyzontalne – ogarniające wszystkich, a nie tylko elitę, szlachtę i duchowieństwo – dobro wspólne.

To z tej racjonalnej REFORMY chrześcijaństwa, a nie z samych nauk ścisłych, powstał nasz świecki Zachód, którego egzystencjalne formy wprawdzie rozprzestrzeniły się na cały świat, ale dziś coraz bardziej natykają się na krytykę i furiacki opór, jak atak islamistów na Nowy Jork i Waszyngton 11 września 2001 r., a potem na Madryt i Londyn.

W swym opasłym traktacie, pełnym wywodów szczegółowych z dziejów kultury i religijności europejskiej i amerykańskiej, Taylor nie zajmuje się wzajemnym stosunkiem Zachodu do wschodnich cywilizacji, ledwie ich dotyka w rozdziałach końcowych. Jego wielką księgę uznano za opowieść pedagogiczną o chrześcijańskich korzeniach nowoczesności. Kanadyjski filozof mówi, że wybuchła niczym Supernowa. Ale gdy pojawiły się konkurujące (anty)religijne obrazy i nowe ekspresje jednostki ludzkiej, to dawne formy wiary wcale nie zniknęły, lecz zostały wchłonięte, coraz słabiej scalając dawny ład społeczny.

Już w średniowieczu zachodnich teologów zaczęła dręczyć myśl, czy przypadkiem życie doczesne, saeculum, nie jest równie ważne jak wieczne. Potem głęboko wierzący renesansowi humaniści – od Dantego po Erazma z Rotterdamu – i wreszcie racjonaliści – Galileusz i Kartezjusz – uruchomili proces „odejmowania Boga” (Taylor) od spraw świeckich, powodując wybuchy oświeceniowego deizmu Rousseau, Woltera, Waszyngtona, który w Bogu widział już co najwyżej Stwórcę, siłę sprawczą praw natury, a nie instancję moralną, bezpośrednio ingerującą w ludzkie życie. Potem instytucje oświeconego państwa – armia z poboru, obowiązkowe szkolnictwo, państwowe szpitale i więzienia – wzięły ludzi w karby państwowej dyscypliny i narzuciły kult narodu jako świętości świeckiej. Aż wreszcie kapitalizm, demokracja i nowoczesna opinia publiczna podważyły hierarchiczny ład nadprzyrodzony.

Pozioma obecność

Wraz z oświeceniowym rozdzieleniem Kościoła od państwa religia zaczęła znikać ze sfery publicznej, by w świeckich republikach XX w. w ogóle się już nie pojawiać. Równocześnie zaczęła zanikać w życiu prywatnym. Coraz mniej ludzi chodzi do kościoła. Coraz mniej wierzy w Boga. Przyczyn obu zjawisk upatruje się zwykle w modernizacji. W rozwoju techniki i nauk ścisłych, które nie wymagają już uzasadnień teologicznych, a nawet są wobec nich w jawnej sprzeczności. W powstaniu instytucji demokratycznych, uprzemysłowieniu, urbanizacji, w mobilności społecznej i opinii publicznej, której nie pęta kościelna cenzura.

To wszystko prawda, ale tylko naskórkowa, tłumaczy Tylor. W Anglii wraz z Oświeceniem pojawiły się Kościoły ewangelikalne, a na kontynencie w czasach Romantyzmu odżyła wiara katolicka. Nie tylko dla narodów ujarzmionych – jak Irlandczycy czy Polacy – była fundamentem tożsamości. Również w republikańskiej Francji, tak ściśle pilnującej swej laďcité, życie religijne wybuchało po kolejnych klęskach wojennych, 1870 czy 1940 r. Rewolucja amerykańska z 1776 r. usunęła z życia publicznego elementy sakramentalne, ale pozostawiła silne odniesienia do Boga. Deklaracja Niepodległości uzasadniała bunt przeciwko Anglii tym, że Bóg stworzył ludzi równymi i dał im niezbywalne prawa. A w swym planie zbawienia świata przypisał Ameryce rolę szczególną. Mimo rozdziału Kościoła od państwa i tolerancji wobec innych religii kultura amerykańska była pierwotnie niemal teocentryczna.

Jednak – ciągnie Taylor – jest to już zupełnie inna obecność Boga w rzeczywistości publicznej niż w średniowiecznej Europie. Wtedy była hierarchiczna (na górze szlachta, na dole lud, na górze duchowni, na dole świeccy), teraz jest pozioma. Społeczeństwo nie składa się z hierarchii stanów, lecz z jednostek związanych ze sobą umową społeczną. Konstytucja zastępowała dawne struktury niezgodne z zamysłem Bożym.

Nieprzepuszczalna nowoczesność

W XIX w. zderzenie nowoczesności z chrześcijaństwem szło w dwóch kierunkach. Pierwszy oznaczał całkowite odejście od wiary i odsunięcie Boga na margines natury pojmowanej jako prawa przyrody oraz człowieczego rozsądku, zgodnie z Kantowską zasadą: „Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie”. Filozofia miała opuścić fundament teologiczny i przygotować grunt pod odejście od świata chrześcijańskiego. Z kolei sekularyzacja życia publicznego wpłynęła na powstawanie nowych form duchowości. Od radykalnego odrzucenia nowoczesności przez Piusa IX, z drastyczną krytyką liberalizmu, republiki, praw człowieka, po udane próby nowej klerykalizacji życia codziennego. Tę fazę negacji nowoczesności Charles Taylor nazywa fazą mobilizacji. Jednak hierarchicznego ładu sprzed 1789 r. już się przywrócić nie dało, więc Kościół dostosował się do republikańskich struktur poziomych, wspierając partie chadeckie (patrz POLITYKA 25).

Człowiek nowoczesny stawał się coraz bardziej impregnowany na transcendencję, w przeciwieństwie do przepuszczalnego człowieka Średniowiecza, wierzącego naiwnie, ale żarliwie, że bez boskiego planu zbawienia niemożliwa jest pełnia ludzkiej pomyślności. Natomiast dziś domniemanie, że Bóg mógłby mieć jakiś plan zbawienia, że czegoś od człowieka chce, pokłada w nim jakieś swoje plany, czegoś zabrania, a na coś zezwala, nie odgrywa w życiu Zachodu większej roli. Nie wytycza też obowiązujących ram nauki i filozofii, polityki i moralności.

Bóg wprawdzie jeszcze nie „umarł”, bo dla równowagi duchowej w skrajnych momentach egzystencjalnych, jak śmierć bliskich czy katastrofa, wiara jest potrzebna, zgodnie z trywialną zasadą, „jak trwoga, to do Boga”. Jednak nawet po ataku islamistów chrześcijańska mobilizacja Zachodu, do której nawoływali radykalni obrońcy wiary, nie udała się.

Taylor zresztą do nich nie należy. Nie wiesza psów ani na islamie, ani na Oświeceniu, ani na wojującym ateizmie Richarda Dawkinsa. Nie nawołuje też do gorączkowej reewangelizacji Zachodu. Dostrzegając w Oświeceniu kontynuację dawnych sporów teologicznych, wychodzi naprzeciw nowoczesności.

Krucha duchowość

W swej opowieści o Wielkim Odejmowaniu Boga ze społecznego i duchowego życia Zachodu znajduje sojuszników wśród klasyków myśli socjologicznej: od Alexisa de Tocqueville’a, Émile Durkheima czy Maxa Webera, po Jürgena Habermasa. Dowodzi, że świecka, demokratyczna i naukowa nowoczesność jest konsekwencją religijnych matryc myślenia. Bez biblijnego objawienia niepodobna zrozumieć drogi do naukowego poznania.

Opierając się na teorii Émile Durkheima o miejscu sacrum w społeczeństwie, Taylor rozróżnia trzy fazy zachodniego chrześcijaństwa: paleo-, neo- i postdurkheimowską. Pierwsza trwała w czasach hierarchicznego ładu danego od Boga, a więc ancien régime’u. Wraz z rewolucją 1789 r. zaczęła się faza neodurkheimowska, w której wiernych trzeba było zmobilizować – wspierając nacjonalizm, ponieważ po oddzieleniu Kościoła od państwa przynależność do religii stała się dobrowolna. Natomiast rewolucja kulturalna w latach 60. XX w., narzucając Zachodowi epokę autentyczności, rozpoczęła epokę postdurkheimowską w chrześcijaństwie – religijności sprywatyzowanej á la carte.

Zaczęło się od ucieczki z więzienia dyscypliny ku dionizyjskiej ekstazie, jak to wykazał Georges Bataille. Natomiast rewolta młodzieżowa 1968 r. narzuciła poszukiwanie form autentycznego życia i autentycznej sztuki. Co ciekawe, Taylor – w odróżnieniu od naszych prawicowców – nie uważa rewolty z 1968 r. jedynie za płaski hedonizm. Stara się w niej znaleźć także wymiar religijny. To właśnie tę ekologiczną, wspólnotową i podmiotową zarazem duchowość nazywa postdurkheimowską. Oderwała się wprawdzie od tradycyjnego społeczeństwa politycznego, ale mimo to sięga do doświadczeń zbiorowych. I osiąga poczucie pełni w nowych formach: na koncertach rockowych, w czasie transmisji telewizyjnej z pogrzebu księżnej Diany czy mszy żałobnej po zatonięciu promu Estonia. To nie żądza sensacji powoduje ludzkimi monadami, łączy je autentyczne uniesienie. To wszystko są, według Taylora, formy wiary religijnej, doznania pełni transcendentalnej. Ale też prawdą jest, że w świecie pluralistycznym i świeckim taka pozbawiona instytucjonalnej religii duchowość jest krucha.

Nowa sekularyzacja – pisze Taylor – to kres pewnej cywilizacji, w której polityka i kultura są zorganizowane wokół wyraźnej wizji duchowej; tego świata, który w ten czy inny sposób istniał na Zachodzie od czasów Konstantyna. Era sekularyzacji pokazuje jednak, że nie jest to jeszcze ani upadek Zachodu, ani tym bardziej koniec chrześcijaństwa. Charles Taylor pisze pod koniec swego tysiącstronicowego wywodu: „Świat świecki jest schizofreniczny. A raczej jest pod naciskiem dwóch sprzecznych sił. Wydaje się, że ludzie chcą zachować bezpieczny dystans wobec religii, a mimo to głęboko ich porusza fakt, gdy ktoś jest tak głęboko wierzący jak Matka Teresa. (...) Trudno się oprzeć wrażeniu, że wielu tych, którzy nie chcą iść za Chrystusem, mimo wszystko chcą słuchać jego nauki albo przynajmniej, by ktoś gdzieś ją głosił. Dowodnie pokazała to reakcja na poprzedniego papieża. Wielu ludzi uważało publiczne homilie Jana Pawła II – z ich tak różnymi tematami jak miłość, pokój światowy, sprawiedliwość w gospodarce światowej – za pobudzające. Byli zachwyceni, że ktoś je poruszył. Jednak wśród jego entuzjastów było także wielu katolików, którzy nie uważali, że trzeba przestrzegać wszystkich głoszonych przez niego nakazów. W świecie postdurkheimowskim nie jest to żadna sprzeczność. A ma jak najbardziej sens. W naszych czasach takie to właśnie dziwne i złożone są uwarunkowania wiary”.

Niestraszna nieodwracalność

Ideolodzy naszej prawicy biją na trwogę w związku z europejskim sporem o krzyże w klasach szkolnych: to koniec Europy. Nieprawda. W 2002 r. Charles Taylor uspokajał w czasie Dni Tischnerowskich w Krakowie, że nic złego się nie dzieje, bo to tylko powrót do punktu wyjścia, kiedy to w pierwszych trzech wiekach chrześcijaństwo istniało całkowicie poza strukturami religijno-politycznymi. „W pewnym sensie nasza sytuacja nie jest więc niczym nowym, jest formą powrotu do źródeł (chociaż, oczywiście, wiele się zmieniło). Po pierwsze (co może nie wszystkim przypadnie do gustu), nie ma powrotu do poprzednich form życia, gdzie religia i polityka były ze sobą ściśle splecione. Po drugie, co bardziej pozytywne, ta sytuacja stwarza nowe możliwości. Świat chrześcijański był eksperymentem na wielką skalę, którego nie można tak po prostu zakończyć. Cywilizacja, która zrodziła »Boską komedię«, katedrę w Chartres, Uniwersytet Jagielloński – moglibyśmy wyliczać w nieskończoność – nie może zostać uznana za coś błahego. Była wspaniałym osiągnięciem, choć miała też i ciemne strony. Nieodmiennie pojawiała się pokusa przymusu, zakuwania sumień w okowy, a przecież duch chrześcijaństwa polega na dobrowolnym przyjęciu Ewangelii.

Z tego punktu widzenia »koniec świata chrześcijańskiego« przynosi niesłychaną ulgę. Daje również szansę na powstanie nowych form duchowości. Kiedy przyglądamy się historii Kościoła, do którego większość z nas należy, dostrzegamy, że jedną z jego wielkich zalet było stworzenie gruntu dla nowych form duchowości: św. Franciszek, Teresa z Avili, Ignacy Loyola – można wyliczać bez końca. Oczywiście, wszyscy oni mieli straszne kłopoty z »urzędem papieskim«. Loyola nie mógł studiować w Hiszpanii, bo nękała go inkwizycja. Musiał wyjechać do Paryża. Niemniej jednak narodziny nowych form duchowości są bardzo istotną cechą chrześcijaństwa. Tego wcale nie musimy stracić.

Zgoda, istnieje niebezpieczeństwo, że w obecnej sytuacji – w warunkach fragmentaryzacji – możemy utracić niektóre z owych potężnych form duchowości, które przekazała nam tradycja. Nie jest to jednak nieuchronne; stanowi raczej dla nas wyzwanie. Z jednej strony mamy więc zagrożenia. Z drugiej jednak – pojawia się wielka szansa. Tak czy owak, stoimy w obliczu epokowych zmian, których nie można już odwrócić”.

A dla wielu ludzi przynależność do Kościoła katolickiego nadal ma wielkie znaczenie emocjonalne. Nawet u nas w Polsce – dla niejednego z ludzi „pogranicza”, którzy rzadko chodzą do kościoła i bardzo selektywnie traktują kościelne dogmaty – fakt, że kościoły wciąż są pełne wiernych, a nie – jak w Niemczech czy Anglii – zmieniane w domy towarowe i dyskoteki, ma coś kojącego. Moherowe berety jako massa tabulettae coraz bardziej jałowej, ale jednak niezbędnej tradycji i wrażliwości duchowej? Czy forma przetrwalnikowa w fazie modernizacji również polskiej religijności?

Zmiany w cywilizacji Zachodu są nieodwracalne. Społeczeństwo konsumpcyjne uczyniło samochód, telewizor i komputer przedmiotami codziennego użytku, a nie dobrami luksusowymi, dostępnymi jedynie dla elit. Wielkie migracje, zarówno ze wsi do miast, jak i za granicę, rozbiły więzi parafialne, przyspieszając dechrystianizację w niektórych krajach – jak Francja, Czechy czy wschód Niemiec. W innych – w zachodnich Niemczech wpłynęły na powstawanie sekt i nowych rytuałów. Jeszcze gdzie indziej – jak w Polsce – powiązanie ideologii narodowej z tożsamością religijną sprawia wrażenie, że świat tradycyjnej wiary – mimo przejawów erozji – wciąż jest niewzruszony. Tę wiarę w siłę tradycji podsyca Benedykt XVI, wspierając nurty konserwatywne; od mszy gregoriańskiej po Bractwo Piusowe. Ale szansa na powrót do Średniowiecza – przekonuje Charles Taylor – jest złudzeniem.

Autor:Adam Krzemiński
Źródło: Magazyn POLITYKA
  • 1



#2

mariuszm.
  • Postów: 566
  • Tematów: 28
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

@up


"Spójrz, moja duszo. Niewiele rzeczy potępiam tak surowo jak racjonalizm, który zadaje gwałt, bezcześci i zabija Wiarę. Mówię: Wiarę, z dużej litery, aby powiedzieć o Wierze prawdziwej, absolutnej, królewskiej. Potępiam racjonalizm jako najamnego mordercę. To on Mnie zabija w sercach, to on przygotował i przygotowuje bardzo smutne czasy dla Kościoła i dla świata. Przekląłem inne sprawy, lecz żadnej nie potępiłem tak jak racjonalizm. To ziarno, z którego wyszło tak wiele różnych trujących doktryn. To on, podstępny, otwarł drzwi nieprzyjacielowi. W rzeczywistości otwarł drzwi szatanowi, który - odkąd racjonalizm króluje - nigdy nie panowałw takim stopniu. Pwiedziano: 'Kiedy Syn Człowieczy przyjdzie, nie znajdzie wiary w sercach'. Racjonalizm bowiem dokonał swego dzieła. Ja dokonam mojego. Błogosławieni ci, którzy, jak zamknęli drzwi przed grzechem i namiętnościami, tak potrafią też zamknąć drzwi tajemnej świątyni na negującą naukę i aż do końca żyją sami z Jedynym który jest Wszystkim. Zaprawdę powiadam ci, że przytulę do serca nieszczęśnika który popełnił ludzką zbrodnię i nawrócił się z niej - oby tylko zawsze uznawał, że Ja wszystko mogę. Będę jednak miał oblicze Sprawiedliwości wobec tego, kto - bazując na doktrynie ludzkiej nauki - zaprzeczy przejawom nadprzyrodzoności, które ukazuje z woli Ojca. "

Maria Valtora, "Koniec czasów".
  • 0

#3

Imb.
  • Postów: 394
  • Tematów: 9
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

@Up

Nie trzeba było cytować całego posta, tak rozwlekłego i do tego nad sobą. :P




Żeby nie robić spamu, dodam coś od siebie. ;)

 Wiara w to, że istnieje jakiś wyższy byt, trzymający nad nami pieczę jest, mimo ciągłego rozwoju technologii, nam ciągle potrzebna. Nie bez powodu każde bóstwo stworzone przez człowieka w ten czy inny sposób patronowało jemu. Chyba nigdy nie było takiego boga/zestawu bogów, którzy siedzieliby w swojej siedzibie, tocząc między sobą boje i mając ludzkość w głębokim poważaniu. Owszem, zdarzały się bóstwa przejmujące się ludźmi w mniejszym stopniu, ale (jak już wspomniałem) nigdy nie odwrócili się od niej całkowicie. Zresztą, taki bóg nie pociągnąłby zbyt długo, ani nie zebrałby wielu wyznawców; patrząc z ich perspektywy, nie wyglądałoby to ciekawie - składamy ofiary, modlimy się, ale bóg i tak ma nas gdzieś. Spróbujmy jednak odwrócić się od niego, a zgniecie nas jak robaki. Wspaniała perspektywa, nie ma co. ^.^

Stąd też każdy bóg, jakiego ludzie wyznawali w jakiś sposób im pomagał - a to spowodował dobre plony, zwierzyna sama wchodziła do sideł albo też tych gnoi z sąsiedniej wioski zmyła powódź ;). Teraz też tak jest - w chwilach zagrożenia wręcz mimowolnie modlimy się do boga, prosząc o pomoc. Prosimy o wsparcie w sytuacjach kryzysowych, trudnych dla nas, albo też tak zapobiegawczo, np. wielu z nas nie zniszczy krzyża, chociaż to jest tylko symbol, coby na siebie jakiegoś nieszczęścia nie sprowadzić. Nie oszukujmy się - wielu ludzi ma gdzieś tam w głębi potrzebę czucia opieki nad sobą i nie ma sensu z tym walczyć.

Chciałem chyba jeszcze coś dorzucić, ale teraz zapomniałem już co, więc niech zostanie takie kulawe zakończenie. ;)


  • 1



#4

mariuszm.
  • Postów: 566
  • Tematów: 28
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

@Up


 Wiara w to, że istnieje jakiś wyższy byt, trzymający nad nami pieczę jest, mimo ciągłego rozwoju technologii, nam ciągle potrzebna.



I ta wiara będzie nam zawsze potrzebna, mimo usilnych działań ateistów. Tu jest potrzebne zrozumienie.

Najdziwniejsze jest to że wiara ma logiczne wytłumaczenie - lecz, cóż, to tak jak z miłością; można kochać dziewczynę, cieszyć się każdą pieszczotą lub wyjaśnić racjonalne - hormony, śluzy, atomy, chemia.

Co wolicie ? : Obowiązek (ba, przymus hormonalny) śluzowania i skurczów nerwowych czy ... czułości, tęsknoty, zauroczenia, zjednoczenia.
  • 0

#5

.?..

    Medicus

  • Postów: 974
  • Tematów: 89
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 10
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Kto dzisiaj myśli o potwierdzeniu swoich tez, przecież jest tyle innych imperatywów do koła, jak np. masturbacja, zakupy, alkohol, używki, MTV. Ludzie akceptują racje zawarte w Biblii stosunkowo z dwóch powodów, po primo jest to zasługa indoktrynacji, po secundo tak wygodne. Każdy Bóg jest dostosowany do obecnego społeczeństwa, tak jak w żydowskich realiach wyznawcy potrzebowali władczego i silnego Boga, który trzyma stery i nie toleruje sprzeciwu. Tak dzisiaj społeczeństwo oczekuje ,Boga pod postacią dobrego Papy, który pocieszy poklepie po ramieniu i powie, że będzie OK. Z każdym dniem, chrześcijaństwo coraz bardziej osłabia swojego Boga, robiąc z niego Boga Zapchajdziurę, który jest byle być. Bo tak wygodnie, bo takie przeświadczenie pozytywnie wpływa na nich samych. Co ambitniejsi, porywają się z motyką na słońce, grając apologetów wiary o kazuistycznych ciągotkach, lecz na arenie zbierają raczej ciemięgi od ateistów. Trudno przeciwstawiać, tekst obrabiany wedle uznania na przestrzeni dziejów z naukową analizą. Boga zawsze dostosowuje się do potrzeb społeczeństwa, pełni rolę placebo. Co rokuje tym, że kościół chrześcijański chyli się ku upadkowi, co nie oznacza, że i samo chrześcijaństwo zniknie.
  • 1



#6

może tak może nie.
  • Postów: 504
  • Tematów: 17
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

(...) z dwóch powodów, a priori jest to zasługa indoktrynacji, po secundo tak wygodne.

Przepraszam, ale strasznie rozbawiło mnie te "a priori" :) Niestety takie są konsekwencje używania trudnych i cyniarsko brzmiących wyrazów, z kontekstu domyślam się, że zamiast priori chodziło ci o primo (a jeśli miało być a priori to zdanie te nie jest napisane w języku polskim). Ostatnio zamiast powiedzieć "kompilacja", przejęzyczyłem się przy znajomych na "komplikacja", co oczywiście wywołałem ogólny entuzjazm - na swoje usprawiedliwienie dodam jednak, że byłem pijany :) Moim ulubionym lapsusem jest oczywiście "panowie ale pod jednym warunkiem, ja tu jestem acapulco" z programu łyżka czyli chilli :) Mam także wątpliwości czy "Bóg Zapchajdziura" (God of the gaps) został tu poprawnie użyty. Nie jest to Bóg do pocieszania, który "jest byle być". Za tym określeniem stoi bardzo konkretny twór, tzw Boga z braków dowodów. Jeśli naszym argumentem w konflikcie nauki i wary jest niemożność wyjaśnienia przez tą pierwszą początku wszechświata i życia, jesteśmy orędownikami Boga-Zapchajdziury. Aby już odczepić się od biednego Makbeta i od jego dziwnego wysławiania się, sam powyższy artykuł taki sobie. Przeczytałem go ale nie jestem pewien o czym był, tak o wszystkim i o niczym. Mając wybierać ojców krytycznego myślenia, bez wątpienia wolałbym Greckich filozofów niż chrześcijańskich apologetów. Wygląda na to, że dla papieskich dyskutantów, niedługo wszystko będzie owcem religii. Boże, dziękuje wam w takim razie za ateizm.
  • 2

#7

tatik.
  • Postów: 1982
  • Tematów: 291
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Odejmowanie Boga
Gdy spieramy się o krzyże w miejscach publicznych, warto popatrzeć na szersze tło, na historię laicyzacji i sekularyzacji. Wówczas okaże się, jak trywialne są nasze kłótnie.


Istny rebus kontra trywialne kłótnie. Widać obok słusznych i niesłusznych terrorystów istnieje dodatkowo słuszna i niesłuszna religia, walka o krzyże ma oczywiście szersze tło, zniesienie symboli chrześcijańskich z miejsc publicznych....bo oczywiście rażą oczy i przeszkadzają (media wykonały doskonałą robotę). Natomiast inna słuszna religia w sposób gwałtowny wkracza nie tylko w życie polityczne i społeczne.....chanuka w Pałacu Namiestnikowskim i w Sejmie jest palona przy każdej okazji i jakoś nikomu to nie przeszkadza, szczególnie naszej eurodeputowanej Pani Senyszyn która od lat walczy o usunięcie symboli chrześcijaństwa z miejsc publicznych.

Zamiast komentarza:

Pan Prezydent niezwykle hojnie obdarował środowisko żydowskie i uhonorował najwyższymi odznaczeniami Państwa Polskiego szereg osób:

Za “wybitne zasługi w działalności na rzecz przemian demokratycznych w Polsce, za zasługi dla odrodzenia polskiej społeczności żydowskiej w wolnej Polsce” odznaczony został KRZYŻEM KOMANDORSKIM ORDERU ODRODZENIA POLSKI – Piotr Krzysztof KADLČIK.

Za “wybitne zasługi w działalności na rzecz dialogu polsko-żydowskiego”, odznaczeni zostali:
KRZYŻEM OFICERSKIM ORDERU ODRODZENIA POLSKI – Krzysztof Symcha KELLER oraz Michael Joseph SCHUDRICH
KRZYŻEM KAWALERSKIM ORDERU ODRODZENIA POLSKI – Joanna Małgorzata PODOLSKA-PŁOCKA oraz Marek SZUKALAK

Za “zasługi dla odrodzenia polskiej społeczności żydowskiej w wolnej Polsce”, odznaczeni zostali:
ZŁOTYM KRZYŻEM ZASŁUGI – Yosef EREZ oraz Michał Stanisław SAMET.



Komentarz Stefana Niesiołowskiego Wice Marszałka Sejmu który osobiście w tym roku zapalił  w Sejmie RP świece chanukowe:

“to wielkie święto wielkiego narodu żydowskiego jest obchodzone również w gmachu polskiego parlamentu”.

Krzyż to tylko kawałek drewna do zdjęcia ze ścian.....natomiast chanuka to już prawdziwe święto narodowe. 



Dołączona grafika

Widział ktoś aby jakikolwiek człowiek "Polak" został odznaczony KRZYŻEM KOMANDORSKIM ORDERU ODRODZENIA POLSKI za szczególne zasługi dla odrodzenia polskiej społeczności chrześcijańskiej ?   8)


Mieliśmy natomiast innego rodowitego polskiego giganta, laureata pokojowej nagrody Nobla premiera Izraela twórcy organizacji terrorystycznych czyli Szymcia Pereza. No cóż....Barack Obama też dostał pokojowego Nobla i już teraz obiecuje zwększyć kontyngent marines w Jemenie.....podczas gdy talibowie w Somalii mają się całkiem dobrze, ups Somalia nie ma ropy.

Tak na marginesie...co to jest dialog polsko-żydowski ?


  • 0



#8

SapereAude.
  • Postów: 276
  • Tematów: 6
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

 Wiara w to, że istnieje jakiś wyższy byt, trzymający nad nami pieczę jest, mimo ciągłego rozwoju technologii, nam ciągle potrzebna.


Za każdym razem będę upraszał, by wypowiadać się w SWOIM imieniu. Chyba, że to pluralis majestatis, wtedy wybacz, o panie.
Twój pokorny sługa dopytuje się jak się ma Wasza teoria, gdy 50% społeczeństwa czeskiego, po 40% społeczeństwa szwedzkiego i francukiego, 30% społeczeństwa szkockiego, a także mniejszy lub większy odsetek każdego innego narodu odrzuca tą wiarę i jest z tego powodu dumna i szczęśliwa?

I ta wiara będzie nam zawsze potrzebna, mimo usilnych działań ateistów. Tu jest potrzebne zrozumienie.


Oczywiście, jestem skłonny twierdzić, że zapotrzebowanie na wiarę jakieś zawsze będzie, w końcu zapotrzebowanie na choćby astrologię czy magię też ciągle jest obecne.

to tak jak z miłością; można kochać dziewczynę, cieszyć się każdą pieszczotą lub wyjaśnić racjonalne - hormony, śluzy, atomy, chemia.


Co za bzdury. A co niby zmienia to, że potrafimy takie zachowania wyjaśnić? Czy to coś zmienia? Hormony, chemia... to tylko reakcja organizmu i nic nie zmieni tego, że wywołała je druga osoba. Jeśli ktoś powiedziałby mi, że moja miłość jest darem od boga, przyjąłbym to za oszczerstwo. To dar od mojej ukochanej, efekt zderzenia się tego, co w nas najlepsze (mogę to nazwać duszą, poetycko, i wcale nie muszę wierzyć, że to jakaś bajkowa poświata), nie sprawka jakiejkolwiek osoby trzeciej. Nie potrzebuję pośredników.
  • 0

#9

mariuszm.
  • Postów: 566
  • Tematów: 28
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

Za każdym razem będę upraszał, by wypowiadać się w SWOIM imieniu. Chyba, że to pluralis majestatis, wtedy wybacz, o panie.
Twój pokorny sługa dopytuje się jak się ma Wasza teoria, gdy 50% społeczeństwa czeskiego, po 40% społeczeństwa szwedzkiego i francukiego, 30% społeczeństwa szkockiego, a także mniejszy lub większy odsetek każdego innego narodu odrzuca tą wiarę i jest z tego powodu dumna i szczęśliwa?


Widzę że kolega jeszcze młody. Jak na podstawie kilku dziesięcioleci (bez wiedzy o samopoczuciu minionych pokoleń i ich odniesienia do naszego samopoczucia) możesz twierdzić że 'jest szczęśliwsza' ?
Nawet dziecko które pierwszy raz w życiu zrobi w nocnik jest dumne; czy duma jest dowodem, oznaką racji ?

Oczywiście, jestem skłonny twierdzić, że zapotrzebowanie na wiarę jakieś zawsze będzie, w końcu zapotrzebowanie na choćby astrologię czy magię też ciągle jest obecne.

Dokładnie tyle że przedstawiasz sprawę do góry nogami. Ktoś kto nie potrafi odnaleźć wiary czystej, wewnętrznej, uczciwej (coraz trudniej o to) będzie szukał w fusach, planetach itp (dziwne że spory odsetek osób wykształconych radzi się u astrologów)


Co za bzdury. A co niby zmienia to, że potrafimy takie zachowania wyjaśnić? Czy to coś zmienia? Hormony, chemia... to tylko reakcja organizmu i nic nie zmieni tego, że wywołała je druga osoba. Jeśli ktoś powiedziałby mi, że moja miłość jest darem od boga, przyjąłbym to za oszczerstwo. To dar od mojej ukochanej, efekt zderzenia się tego, co w nas najlepsze (mogę to nazwać duszą, poetycko, i wcale nie muszę wierzyć, że to jakaś bajkowa poświata), nie sprawka jakiejkolwiek osoby trzeciej. Nie potrzebuję pośredników.



Nie zrozumieliśmy się. Skoro nauka wyjaśniła miłość ludzką jako chemię dlaczego w relacjach ze swoją dziewczyną nie używasz takiego języka tylko posiłkujesz się 'starociem'. ? (cze, mięso, moje receptory wychwytują twoje feromony, adrenalina, dopamina i inne zalewają rurki w moim mięsie. cho potrzemy się trochę, to sprawi wytworzenie nowych chemikaliów w naszych mięsach )


Potraktuj wiarę jako samochód , to byt złożony którego używasz nie analizując jego elementów składowych.

zdrowia,
  • 0

#10

skittles.
  • Postów: 1323
  • Tematów: 8
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Dokładnie tyle że przedstawiasz sprawę do góry nogami. Ktoś kto nie potrafi odnaleźć wiary czystej, wewnętrznej, uczciwej (coraz trudniej o to) będzie szukał w fusach, planetach itp (dziwne że spory odsetek osób wykształconych radzi się u astrologów)

I ja mogę powiedzieć podobnie: "dziwne, że spory odsetek osób wykształconych wierzy w Boga" i wcale nie będzie to wywracanie sprawy do góry nogami.

Jak to powiedział pewien buddysta, na zjeździe przedstawicieli różnych religii, do pewnego biskupa (parafrazując):
"Moim skromnym zabobonem jest buddyzm, a pańskim?"

Zawsze mnie ciekawiło, w jaki sposób odróżniacie "wiarę prawdziwą" od tych wszystkich "zabobonów". Wydaje mi się, że trochę nie fair jest dyskredytowanie innych wyznań, nie mogąc udowodnić słuszności własnej wiary (jak wiadomo, wyznawana religia w olbrzymim stopniu zależy od miejsca, w którym się urodzimy).
I powtórzę to, co ktoś już przede mną powiedział - proszę, by każdy wypowiadał się w swoim imieniu. Jestem ateistą i żadna wiara nie jest, i nie będzie mi potrzebna.

Jak na podstawie kilku dziesięcioleci (bez wiedzy o samopoczuciu minionych pokoleń i ich odniesienia do naszego samopoczucia) możesz twierdzić że 'jest szczęśliwsza' ?


Myślę, że odpowiedź jest prosta. Są ateistami, choć mają wybór. Gdy w sklepie mam przed sobą dwa produkty, uprzednio zapoznawszy się ze smakiem obydwu, wybieram ten, który bardziej mi smakuje. I wtedy jestem "szczęśliwy".

to tak jak z miłością; można kochać dziewczynę, cieszyć się każdą pieszczotą lub wyjaśnić racjonalne - hormony, śluzy, atomy, chemia.


Bezsens. To, że potrafię racjonalnie wyjaśnić mechanizmy miłości, nie przeszkadza mi w cieszeniu się tym uczuciem. Tak jak wiedza na temat składu parówki nie sprawia, że ta przestaje mi smakować. Z bogiem jest inaczej - istnieje albo nie, ja wybrałem to drugie, więc pytania "w jaki sposób" zupełnie mnie nie dotyczą.
  • 1



#11

SapereAude.
  • Postów: 276
  • Tematów: 6
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

skittles właściwie już odpowiedział za mnie, a pod jego słowami podpisuję się obiema rękami :) Mimo to, dodam coś od siebie.

Widzę że kolega jeszcze młody. Jak na podstawie kilku dziesięcioleci (bez wiedzy o samopoczuciu minionych pokoleń i ich odniesienia do naszego samopoczucia) możesz twierdzić że 'jest szczęśliwsza' ?
Nawet dziecko które pierwszy raz w życiu zrobi w nocnik jest dumne; czy duma jest dowodem, oznaką racji ?


Proszę, czytaj uważniej. Jedno "sz", a tyle zamieszania robi. Nie porównuję kto jest szczęśliwSZy - teista, czy ateista. Wiem natomiast, choćby z własnego doświadczenia, a mam również w swym gronie paru ateistów, że odrzuciwszy hipotezę boga, można być szczęśliwym i spełnionym człowiekiem, któremu niczego nie brakuje ani w życiu emocjonalnym, ani intelektualnym, ani (niech będzie, nazwijmy to w gwarze kościelnej) duchowym.

Nie zrozumieliśmy się. Skoro nauka wyjaśniła miłość ludzką jako chemię dlaczego w relacjach ze swoją dziewczyną nie używasz takiego języka tylko posiłkujesz się 'starociem'. ? (cze, mięso, moje receptory wychwytują twoje feromony, adrenalina, dopamina i inne zalewają rurki w moim mięsie. cho potrzemy się trochę, to sprawi wytworzenie nowych chemikaliów w naszych mięsach )


Z tego samego powodu, dla którego Ty, chcąc by podano Ci łyżkę, nie mówisz "zwiększ energię potencjalną tej aluminiowej bryły i skieruj wektor przesunięcia w moim kierunku", czy inny podobny bełkot.

Potraktuj wiarę jako samochód , to byt złożony którego używasz nie analizując jego elementów składowych.


Potraktuj ateizm jako brak samochodu. Idziesz przez życie o własnych siłach, nie wspierając się na niczym, znasz swoje możliwości, nie zatruwasz środowiska innym i nie musisz co chwila doładowywać się sztuczną chemią, bo inaczej samochód nie ruszy...

Użytkownik Ainmhidh edytował ten post 22.12.2009 - 14:57

  • 1

#12

Monolith.

    ótta

  • Postów: 1248
  • Tematów: 2
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Wiara JEST potrzebna, nie ma co się nad nią roztkliwiać i włazić w pseudonaukowy bełkot, po prostu jest potrzebna, bo tak został stworzony (nie wnikam, przez co/kogo) ludzki umysł. Oczywiście są wyjątki. Ale oczywistym jest, że, zaryzykuję, WIĘKSZOŚĆ ateistów wierzy w COŚ. Choćby podświadomie.
  • 2

#13

Yoh.
  • Postów: 617
  • Tematów: 11
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Czy wiara jest potrzebna..?
Niekoniecznie chodzi tu o Boga w którego ludzie wierzą aktualnie, bo akurat to jest wg. mnie, mocno przesadzone. Ludzi umysł jest jednak tak skonstruowany że musi w coś wierzyć. Nawet jeżeli będzie to kanapka z dżemem.

Ale oczywistym jest, że, zaryzykuję, WIĘKSZOŚĆ ateistów wierzy w COŚ. Choćby podświadomie.

Wiara nie opiera się jedynie na tym by wierzyć w istnienie wyższego bytu. Ludzie mogą wierzyć w cokolwiek, ale po prostu nie potrafią żyć ze świadomością że nie wierzą w nic. Jeżeli dyskutujemy tu na temat kościoła i chrześcijaństwa, na temat tego czy Bóg istnieje i czy warto w niego wierzyć to odpowiedź ateisty będzie prosta - Nie. Nie ma sensu wierzyć w coś na istnienie czego nie mamy odpowiednich dowodów. Ba! Nie ma sensu wierzyć w coś co własnym istnieniem tworzy paradoksy. Prosty paradoks omnipotencji, wystarczy.. "Czy byt wszechmogący mógłby stworzyć kamień tak ciężki, że nawet on sam nie mógłby go podnieść?".
Boga nie ma.
Nie kieruję się w tym twierdzeniu istniejącymi paradoksami, brakami dowodów i tak dalej. Po prostu według mnie taka istota jak Bóg nie istnieje. Boga nie można zabić, a mimo wszystko jeżeli ludzie przestaną wierzyć, ten zginie. Jaki w tym sens? Dobra, mniejsza o to bo przyczepi się do mnie armia chrześcijan mówiących że nie mam racji.

Stąd też każdy bóg, jakiego ludzie wyznawali w jakiś sposób im pomagał - a to spowodował dobre plony, zwierzyna sama wchodziła do sideł albo też tych gnoi z sąsiedniej wioski zmyła powódź ;). Teraz też tak jest - w chwilach zagrożenia wręcz mimowolnie modlimy się do boga, prosząc o pomoc. Prosimy o wsparcie w sytuacjach kryzysowych, trudnych dla nas, albo też tak zapobiegawczo, np. wielu z nas nie zniszczy krzyża, chociaż to jest tylko symbol, coby na siebie jakiegoś nieszczęścia nie sprowadzić. Nie oszukujmy się - wielu ludzi ma gdzieś tam w głębi potrzebę czucia opieki nad sobą i nie ma sensu z tym walczyć.

Człowiek, mocno w coś wierząc jest w stanie dokonać rzeczy niemożliwych. Nie ma to najmniejszego związku z wiarą w Boga, tak po prostu jest zbudowany umysł. I mimo że tyle czasu żyjemy na tej planecie to tak jak i o niej, tak i o sobie wiemy jeszcze naprawdę mało. Mój kolega nie wierzy w Boga. Wierzy w nieco inną istotę, do której się modli. Mówię mu że to nie ma sensu, ale naprawdę wierzy w tą istotę i przyznam że niekiedy jestem zaskoczony efektami tych modłów. Zniszczyć krzyż? Wyrzuciłem ten ze swojego pokoju dawno przez okno. Póki co żyję i nie sprowadziłem na siebie tym uczynkiem nieszczęść.

Tak dzisiaj społeczeństwo oczekuje ,Boga pod postacią dobrego Papy, który pocieszy poklepie po ramieniu i powie, że będzie OK.

Może oczekiwać go nawet pod postacią kanapki. Jeżeli ludzkość wierzyłaby w takiego kanapkowego Boga tak jak w aktualnego, miałby on identyczną moc.

I powtórzę to, co ktoś już przede mną powiedział - proszę, by każdy wypowiadał się w swoim imieniu. Jestem ateistą i żadna wiara nie jest, i nie będzie mi potrzebna.

Jesteś człowiekiem. A ten niestety ma wiarę "wbudowaną" w mózg. Świadomie nie musisz w nic wierzyć, podświadomie możesz wierzyć w istnienie większego bytu. Akurat tutaj słowa mają niewiele wspólnego z tym co kryje się w Naszej podświadomości.
Owszem, jestem ateistą i ŚWIADOMIE nie wierzę w istnienie żadnego Boga. Dla zabawy mówię przyjaciołom że jestem Haruhistą, ale to nic nie zmienia. Podświadomie mogę wierzyć nawet w Zeusa..
Bogowie nie istnieją, ale wiara w nich zawsze będzie kryła się w Naszej podświadomości.

Z bogiem jest inaczej - istnieje albo nie, ja wybrałem to drugie, więc pytania "w jaki sposób" zupełnie mnie nie dotyczą.

Ja również wybrałem to drugie. Tyle że ja nie wierzę z konkretnych powodów o których wolę nie mówić i z powodu tego co mówi nauka. Nie wiem jak jest w twoim przypadku. Wierzyć w coś "ot tak", nie można przestać, pamiętaj.

Ogólnie zgadzam się z ostatnim postem SapereAude. Bóg nie jest potrzebny człowiekowi do szczęścia, choć wiara w cokolwiek jest jednak czymś nieuniknionym. Jak pisałem niekoniecznie musi być to wiara świadoma.
  • 0



#14

crc.
  • Postów: 712
  • Tematów: 34
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Wiara jest potrzebna, ale niektórzy potrafią bez niej żyć. Dla mnie to podstawa, nie tylko wiara kojarzona z religią, ale ta związana z duchowością o wielkiej mocy.
  • 0

#15

Monolith.

    ótta

  • Postów: 1248
  • Tematów: 2
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

...dla mnie to podstawa, nie tylko wiara kojarzona z religią, ale ta związana z duchowością o wielkiej mocy.

Albo kanapką z dżemem.
  • 0


 

Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych