Skocz do zawartości


Zdjęcie

Wyznania nihilisty - czyli uwagi o dialogu wierzących z niewierzącymi


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
3 odpowiedzi w tym temacie

#1

.?..

    Medicus

  • Postów: 974
  • Tematów: 89
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 10
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Pisząc pracę o tematyce podobnej do tego tematu na serwisie racjonalisty doszukałem się tekstu Pana Andrzeja Koraszewskiego, który mnie zaintrygował i który postanowiłem zamieścić na VRP. Moja praca poczeka jeszcze z miesiąc zanim dozna swojego pełnego spełnienia. Tym samym zapraszam do lektury poniższego tekstu.




Wyznania nihilisty - czyli uwagi o dialogu wierzących z niewierzącymi




Wieżo z kości słoniowej,
módl się za nami.
Wiele razy zapraszałem różnych ludzi z Warszawy do Polski,
ale zawsze odrzucali moje zaproszenia.

Miesięcznik „Więź” opublikował numer (5-6, maj-czerwiec 2009) niemal w całości poświęcony ateizmowi. Ciekawy, warto go obejrzeć z uwagą i sprostować przynajmniej niektóre nieporozumienia. Już sam fakt przygotowania takiego numeru wydaje się być wyciągnięciem ręki z zachęcającym uśmiechem. Miło. Rozmawiać zawsze warto. Poznajmy się.

Blok tekstów na temat ateizmu nosi zbiorczy tytuł: „Nowi ateiści”. Od pewnego czasu w prasie zachodniej termin „nowi ateiści” przylgnął do grupy anglosaskich pisarzy (spośród których najbardziej znany w Polsce jest Richard Dawkins), zdominowanej przez biologów (m.in. znani naszym czytelnikom PZ Myers, Jerry Coyne i inni), są tu również fizycy i astrofizycy (m.in. Victor Stenger), filozofowie zorientowani na interpretację osiągnięć nauk ścisłych (Daniel Dennett), czy publicyści (również bardziej interesujący się naukami ścisłymi niż tradycyjną filozofią, jak Sam Harris, czy Christopher Hitchens). Wymienione tu nazwiska to samo jądro silnego nurtu, ale z nimi właśnie kojarzone jest najczęściej określenie „nowi ateiści”.

„Nowi ateiści” to faktycznie interesujący i wart opisania nurt i rzeczywiście można powiedzieć, że portal racjonalista.pl jest wyraźnie z tym nurtem związany. Fakt, że ów nurt „nowych ateistów” jest zdominowany przez przedstawicieli nauk ścisłych, jest znamienny i ważny, gdyż bez zrozumienia, że jego istotą jest przede wszystkim obrona nauki (nauki w rozumieniu anglosaskim) przed jej korupcją przez religię, nazwa ta niczego nie wyjaśnia. Punktem wyjścia jest tu założenie, że do poznania otaczającego nas świata hipoteza Boga jest całkowicie zbędna, że religia utrudnia rozumienie nauki i systematycznie tworzy bariery rozwoju nauki, że istnieje stały i niemożliwy do przezwyciężenie konflikt między nauką i religią.

Otwierając numer „Więzi” i czytając zbiorczy tytuł tego bloku artykułów o ateizmie ucieszyłem się, że rozpoczyna się on od próby zdefiniowania określenia „nowi ateiści”, gdyż bez tego bardzo trudno o powiedzenie, z kim właściwie toczyć ma się dialog. (Ateiści, podobnie jak wierzący, są grupą bardzo zróżnicowaną, więc próba dialogu w imieniu wszystkich wierzących z wszystkimi ateistami byłaby przedsięwzięciem dość karkołomnym.) Jeśli ma to być dialog z tymi polskimi ateistami, którzy zainteresowali się owym „nowym ateizmem”, to z natury rzeczy winien on koncentrować się na tym, co w owym „nowym ateizmie” najbardziej charakterystyczne, czyli na konflikcie między nauką i religią. (Rozmowa o wszystkim grozi kakofonią.)

Samą „Więź” można, jak sądzę, określić jako organ najbardziej liberalnej części polskich katolików. Tak więc warto pamiętać, że nie tylko nie reprezentuje wszystkich wierzących, ale sama jest traktowana przez wielu katolików w Polsce jako grupa kontrowersyjna, czy wręcz wroga. Ponieważ po wydaniu tego numeru urządzono debatę, do której zostałem zaproszony, wspomniałem o tym spotkaniu kilku osobom z inteligencji w moim miasteczku i musiałem opowiadać, czym jest „Wieź”, bo moi rozmówcy o niej nigdy nie słyszeli. Mam powody, by sądzić, że czytający takie pisma jak „Więź”, „Znak”, „Tygodnik Powszechny” liberalni katolicy stanowią w Polsce niewielką mniejszość, porównywalną swymi rozmiarami do zorganizowanych ateistów i agnostyków.

Pierwszy tekst w tym bloku: „W co wierzą polscy niewierzący”, napisany przez doktoranta socjologii Roberta Tyrałę, w żaden sposób nie nawiązuje do istniejącego w zachodnich mediach określenia „nowi ateiści” i wydaje się, że autor przy pomocy ankiety próbował ustalić, jakie są wartości moralne ateistów, ale nie udało mu się sprecyzować tego, w co nie wierzy ateista . (Ateista nie wierzy w istoty nadprzyrodzone, ani w siłę sprawczą istot, których istnienia, czy nieistnienia, nie da się w żaden sposób udowodnić.) Na domiar złego Autor próbuje usytuować ateistów w jakichś nieistniejących społeczeństwach ponowoczesnych.

Robert Tyrała dostrzega, że niewiara ateisty dotyczy Boga, a nawet sugeruje, że może ona dotyczyć tylko Boga osobowego. Autor zauważa, że pojęcie wiary jest wieloznaczne, ale dokonując interesującej gimnastyki unika zdecydowanie wyraźnego powiedzenia, że wiara religijna jest nieodmiennie związana z przekonaniem, że istnieją jakieś byty, które nie podlegają prawom natury i które mogą naruszać znane nam prawa natury. Unikając prostej definicji wiary religijnej, dochodzi do zabawnego wniosku, że ateiści jednak w coś wierzą, co przy nieokreśloności pojęcia „coś” jest bez wątpienia prawdą.

W ten sposób już na otwarciu owego dialogu (przy niewątpliwej sympatii ze strony wyciągających do owego dialogu rękę) mamy zupełnie niepotrzebne zamieszanie semantyczne.

Robert Tyrała zdaje się sugerować, że ateiści wierzą w naukę i znów pojawia się tu poważny problem. Odnosi się wrażenie jakbyśmy mieli do czynienia z próbą zrównania wiary religijnej z zaufaniem do nauki. Otóż ateiści, czy może raczej racjonaliści (tak czy inaczej dotyczy to „nowych ateistów”), są przekonani, że otaczający nas świat jest poznawalny, że temu poznaniu służy metoda naukowa, a dokładniej empiria, zaś wszelkie koncepcje bytów nadnaturalnych od poznania mogą nas tylko oddalać. Nie ma tu zatem modlenia się do nauki, jest stwierdzenie, że nauka jest ciekawsza niż religia, zaś religia (nie jako obiekt badań, ale jako sposób myślenia) naszego zrozumienia otaczającej nas rzeczywistości nie posuwa do przodu.

Czy zatem mamy tu do czynienia z pełnym przeciwieństwem: albo „wiara” w naukę, albo wiara religijna? Złośliwie można powiedzieć, że dla nauki Bóg jest całkowicie zbędny, zaś wierzący dokonują cudów, aby próbować podeprzeć swoją wiarę nauką. Mamy tu jednak ważną i ciekawą kategorię ludzi, czyli wierzących przedstawicieli nauki (nadal mówimy tu tylko o naukach ścisłych). Część z nich uprawia naukę tak, jakby Boga nie było, zaś ich wiara jest starannie oddzielona od pasji zawodowej, część aktywnie poszukuje możliwości pogodzenia wiedzy naukowej z religijnymi przekonaniami. Polemiki z tymi wierzącymi naukowcami stanowią interesujący element publikacji „nowych ateistów”, ale tylko element, gdyż główny bój toczy się o oświatę.

Czytając kolejne teksty pomieszczone w tym numerze „Więzi” miałem wrażenie, że jest to zaledwie wstępna próba rozpoznania. Ewa Kiedio z redakcji „Więzi” próbuje zrobić swój własny portret dzisiejszych polskich ateistów i jest to interesujące, gdyż jest to portret kreślony przez kogoś, kto nie ma negatywnych stereotypów i jest po prostu ciekawy innych ludzi.

Dalej mamy wywiad z Magdaleną Środą. Tytuł mówi sam za siebie: „Bóg jest dla mnie mało interesujący”. Magdalena Środa mówi to, co wielu z nas i co spotyka się z natychmiastową kontrą – jeśli Bóg jest dla was tak mało interesujący, to dlaczego tak wiele o nim mówicie? To kolejne nieporozumienie; częściej niż o Bogu mówimy o instytucjach religijnych, próbujących utrudniać rozwój nauki, uczących nieufności do wiedzy, domagających się politycznych decyzji narzucających obecność religii w życiu publicznym, czy o konsekwencjach kształtowania młodych umysłów w taki sposób, aby uznawały zjawiska nadnaturalne za naturalne. Bóg nam nic nie zrobił, wręcz nie zauważyliśmy dotąd jego obecności. Z ludźmi sprawa przedstawia się inaczej.

Ciekawy jest tekst agnostyka – Andrzeja Osęki: „Ateizm po komunizmie”. Widzimy tu traumę charakterystyczną dla części laickiej inteligencji mojego pokolenia. System komunistyczny prześladował Kościół i przyzwoitość nakazywała go bronić. W efekcie Osęka zdaje się sugerować, że ta trauma powinna nadal wyciszać dialog i skłaniać do ustępliwości. Te wezwania do ustępliwości związane są nie tylko z traumą po komunizmie i są silnie obecne również na Zachodzie. Jerry Coyne nazywa tę postawę akomodacjonizmem (i tu odsyłam do jego tekstów pomieszczonych w Racjonaliście).

Kolejny tekst, doktora filozofii i kapucyna, Piotra Jordana Śliwińskiego, jest próbą przedstawienia polskich ateizmów. Niestety, próba zakończyła się niepowodzeniem i opowieścią jak filozof katolicki widzi historię światowego ateizmu. O dzisiejszych polskich ateistach ani słowa.

Kolejny autor, doktor teologii fundamentalnej, Wiesław Dawidowski szuka Boga „tam, gdzie się o nim milczy” (co mi oczywiście przypomina wieloletnie dyskusje z moim zmarłym przyjacielem, Antonim Pospieszalskim, uporczywie przekonującym mnie, że jestem niewierzącym chrześcijaninem, na co mu czasem odpowiadałem, że jest ateistą, tylko ze względu na obawę, że przodkowie mogą coś usłyszeć, nie mówi tego głośno. Oczywiście mojemu przyjacielowi było równie daleko do ateizmu, jak mnie do chrześcijaństwa).

Ksiądz Andrzej Draguła zatrzymuje się przy londyńskim autobusie z napisem ”Boga prawdopodobnie nie ma…” i zachwyca go owe „prawdopodobnie”, czyli brak pewności. „Użycie przez inicjatorów reklamy owego „prawdopodobnie” zdradza, że sami pomysłodawcy strzelają ślepakami …” – pisze autor. No cóż, faktycznie nie mamy dowodów na nieistnienie Boga, co więcej wykluczamy możliwość pojawienia się takich dowodów. Konsekwentnie twierdzimy, że nie znaleźliśmy również dowodów na istnienie Boga i stąd wniosek, iż opieranie całej naszej filozofii życia na pozbawionych realnych podstaw spekulacjach wydaje nam się mało sensowne. Jak piszą autorzy książki Plato and a Platypus Walk into a Bar…: w roku 1652 pan Pascal wybrał się na tor wyścigowy w Longchamp, gdzie postawił na konia Mon Dieu i przegrał.

Brytyjska (i nie tylko brytyjska) reakcja ateistów na wszędobylską reklamę Pana Boga bardzo często wywoływała wśród przedstawicieli instytucji ewangelizujących oburzone zdumienie, graniczące z szokiem. W tym przypadku mamy zainteresowanie, refleksję, a nawet odrobinę sympatii. Jest to zdecydowanie inna jakość.

Prawdę powiedziawszy, dla mnie najciekawsza była zarówno lektura tekstu, jak i osobiste spotkanie z dominikaninem, Michałem Paluchem. Michał Paluch pisze w tym numerze „Więzi” o „Nowym misyjnym ateizmie”. Jest rozczarowany zarówno lekturą Dennetta, jak i Dawkinsa. Czytając jego tekst dziwiłem się niemal przy każdym zdaniu. „Czy wypada dziś – pyta Autor – pamiętając o tym co już wiemy, proponować zastępowanie religii w rozwiązywaniu naszych dylematów egzystencjalnych przez naukę ?” Czy mam rację? Czy Autor rzeczywiści podejrzewa, że poszukujemy naukowego przepisu na sens życia? Konkurentką religii na tym polu jest filozofia (która w anglosaskim rozumieniu pojęcia „nauka” nauką się żywi, ale sama nauką nie jest). Michał Paluch krzywi się na Dennetta, ale natychmiast wpuszcza tu Onfraya, który jest z zupełnie z innej parafii i żongluje postmodernistyczną papką.

Michał Paluch zarzuca tym trzem autorom „nieadekwatny i uproszczony obraz chrześcijaństwa”, zastanawia się, czy wspomniani autorzy mogą powiedzieć coś istotnego o chrześcijańskiej teologii. Obawiam się, że rzeczywiście mało mogą powiedzieć o teologii, gdyż mówią głównie o rzeczywistości i praktyce, o tym co dla obserwatora z zewnątrz najbardziej widoczne i najbardziej istotne. Autor odkrywa piękno religii w filozoficznych spekulacjach, autorzy, o których pisze, krytykują religię, ukazując przede wszystkim jej wpływ na ludzkie zachowania.

„Brnąc przez Boga urojonego Dawkinsa miałem wrażenie – czytamy w artykule Michała Palucha — pewnie jak większość chrześcijan czytających tę książkę, że koncepcja Boga, z którą autor polemizuje, ma niewiele wspólnego z Bogiem Jezusa Chrystusa. Z pewnością można wskazać wiele elementów, które o tym świadczą. W trakcie lektury krystalizowało się we mnie z pogłębiającą jasnością przekonanie, że najważniejszym problemem jest podejście do transcendencji. Dawkins konsekwentnie odmawia myślenia o Bogu jako istocie nie z tego świata.”

Michał Paluch wracał do tego problemu podczas debaty w Warszawie jak i później, kiedy zaprosił mnie na kolację i kiedy próbowaliśmy uporządkować sobie to wszystko już w bardziej kameralnych warunkach.

Rozmawiając z mieszkającym w warszawskim klasztorze dominikaninem, ja dla odmiany odniosłem wrażenie, że to on żyje w wieży z kości słoniowej. Dopiero w bezpośredniej rozmowie stało się dla mnie jasne, że Michał Paluch jest przekonany, iż Richard Dawkins walczy z wyimaginowanym przeciwnikiem. Jego zdaniem chrześcijaństwo (z wyjątkiem grupki zwariowanych amerykańskich kreacjonistów) nie ma żadnego problemu z akceptacją ewolucji, czy z jakimikolwiek innymi osiągnięciami nauki. Transcendentalny Bóg nie jest z tego świata, jest zgoła Bogiem logosu, z czego wynikało, że nie ma większego przyjaciela nauki jak Watykan.

Nie umiałem się powstrzymać, żeby nie zapytać, czy naprawdę nie wie, czego uczą katechetki w przedszkolach i katecheci w szkołach. Zgodziliśmy się, że w prawdziwym życiu istnieją pewne problemy, ale nadal zapewniał mnie, że o żadnym konflikcie między nauką i religią nie może być mowy, że religia chrześcijańska (w domyśle katolicka) zawsze sprzyjała rozwojowi nauki.

Czując zapewne, że w tej sprawie chwilowo dalej nie zajdziemy, przeszliśmy do rozmowy o moralności, a dokładniej o groźbie nihilizmu w społeczeństwach zlaicyzowanych. Kiedy wspomniałem, że w społeczeństwach takich chociażby jak sąsiednie Czechy, które w porównaniu z Polską są po prostu społeczeństwem laickim, jakoś tego powszechnego nihilizmu nie widać, Michał Paluch wskazał na problem rozpadu rodziny.

Trudno się nie zgodzić, że jest to problem poważny. Jeśli w Szwecji w przeciętnej szkolnej klasie połowa dzieci wychowuje się w rozwiedzionych rodzinach, nie może to być w żaden sposób powodem do radości. Warto pamiętać, że liczba rozwodów w zlaicyzowanej Szwecji jest mniej więcej na tym samym poziomie co w znacznie bardziej religijnym społeczeństwie amerykańskim. Czy rozwody są wyłącznie efektem laicyzacji, czy odmowy akceptacji tyranii (również w rodzinie)? Osobiście jestem głęboko przekonany, że każde dziecko powinno mieć dwoje kochających, mądrych rodziców, kochających się nawzajem, pracujących i stanowiących dla dziecka wzór do naśladowania. Takich rodzin było i jest stosunkowo mało i często stajemy przed pytaniem co jest lepsze – pijący i bijący ojciec, czy wychowywanie dziecka tylko przez matką lub matkę, która założyła nową rodzinę, czy wręcz przez kochającą je parę tej samej płci. Rozwód nie zawsze jest najgorszym rozwiązaniem.

Zdawałem sobie sprawę z tego, że za tym lękiem przed ateistycznym nihilizmem kryje się znacznie więcej i że rozstaliśmy się poniekąd zanim dyskusja tak naprawdę się zaczęła. Ów lęk przed ateistycznym nihilizmem wydaje się skrywać (czy raczej reprezentować) obszar różnic, o których rozmawiać będzie najtrudniej – odmiennej definicji człowieka i odmiennej definicji naszej odpowiedzialności za śmierć i cierpienie innych.

Jeśli dotąd starałem się relacjonować poglądy, dalej wkraczam na teren domysłów. Nie wiem jaki Michał Paluch ma stosunek do środków antykoncepcyjnych, do zapłodnienia in vitro , do aborcji i eutanazji. Zaledwie podejrzewam (bo nie powiedział mi tego wyraźnie), że jego lęk przed ateistycznym nihilizmem jest przede wszystkim lękiem przed otwartą społeczną dyskusją wokół tych właśnie problemów i lękiem, że rozwiązania prawne dotyczące tych właśnie problemów mogłyby być efektem debat, niezdominowanych przez kościelny dogmat.

Te właśnie problemy wydają się być obszarem, na którym różnimy się fundamentalnie. Najkrócej rzecz biorąc, podczas gdy moralność chrześcijańska opiera się na dogmacie świętości życia od poczęcia, moralność humanistyczna opiera się na zasadzie minimalizacji cierpienia żywych istot. Podczas gdy my dostrzegamy efekty chrześcijańskiej (i innej, religijnej) moralności w postaci milionów niepotrzebnych śmierci i morza zbędnego cierpienia, my jesteśmy postrzegani jako nihiliści, gotowi poświęcać wartość najwyższą, jaką jest życie, dla hedonizmu.

Podczas gdy moralność mówi nam o tym co jest dobre, etyka traktuje przede wszystkim o konfliktach wartości. Obszar, na którym nasze wartości są wspólne, zdecydowanie dominuje nad obszarami, na których się różnimy, ale uwagę koncentrujemy na różnicach. Zacznijmy od tego, że chrześcijanin może ignorować, a nawet gloryfikować cierpienie, jako mało znaczącą dolegliwość w obliczu czekającego go życia wiecznego, dla ateisty to ziemskie życie jest jedynym życiem i każdy powinien mieć szansę przeżycia go w najlepszy możliwy sposób.

Punktem wyjścia w tym sporze jest definicja życia – czy jest ono darem od Boga, czy produktem ewolucji, która obdarza wszystkie istoty żywe potencją produkowania zarodków nowych istot w takim nadmiarze, żeby przynajmniej niektóre z nich mogły natrafić na sprzyjające warunki i rozwinąć się? Kościół niechętnie ustosunkowuje się do wszelkich środków antykoncepcyjnych chroniących przed poczęciem i zdecydowanie wrogo do tych, które uniemożliwiają zagnieżdżenie się zarodka. (Wielu zwykłych chrześcijan uważa to stanowisko za dogmatyczne i ignoruje nauki Kościoła w tym względzie).

Dla ateistycznego nihilisty takiego jak ja, jest to pierwszy krok do uchylania się od odpowiedzialności za miliony ludzkich tragedii spowodowanych tym, że wielu wiernych posłusznych nauczaniu Kościoła posiada w efekcie nieplanowane i niechciane dzieci. (Nasz postulat – dzieci powinny być chciane i oczekiwane tak, aby jak najczęściej mogły żyć otoczone miłością.)

Środki antykoncepcyjne są naszym zdaniem wspaniałym darem nauki dla ludzkości, dla religijnych dogmatyków są szatańskim wynalazkiem pozwalającym ludziom na przeciwstawianie się bożym planom. Kiedy Kościół po długich i ciężkich cierpieniach uznał, że może jednak lepsze jest posiadanie mniejszej liczby dzieci, które będzie można wykarmić i wykształcić, zaczął udzielać rad nie z tego świata na temat planowania rodziny przez powstrzymywanie się od życia płciowego (co podobno jest miłą Bogu formą przeciwstawiania się bożym planom.)

Obydwie strony zgadzają się, iż aborcja (w szczególności aborcja w postaci chirurgicznej inwazji) jest najgorszą formą planowania rodziny. Dla religijnego dogmatyka każda aborcja (włącznie z zażyciem tabletki po stosunku) jest równa morderstwu. Taka koncepcja doprowadziła do nieodpowiedzialnego propagowania pojęcia „cywilizacji śmierci”.

Dla ateistycznego nihilisty tabletka niedopuszczająca do zagnieżdżenia się zarodka nie jest niczym złym, jest wręcz dobrodziejstwem pozwalającym na to, aby niechciana ciąża nie zniszczyła chcianego życia.

Poważniejszym problemem jest usunięcie rozwiniętego (kilkunastotygodniowego) płodu. My nihiliści powiadamy, że taka aborcja może być mniejszym złem w przypadku uszkodzonego płodu, ciąży zagrażającej życiu matki, ciąży pochodzącej z gwałtu, a nawet ciąży, gdy kobieta nie ma warunków utrzymania dziecka. Pamiętajmy o tym, że nauka umożliwiła podtrzymywanie przy życiu dzieci, które jeszcze bardzo niedawno umierały albo natychmiast, albo niedługo po urodzeniu. Doskonała medycyna pozwala nie tylko na ochronę przed chorobą i podtrzymywanie zdrowia, ale i na przedłużanie w nieskończoność cierpienia. (Transcendentalny Bóg, nie z tego świata, mógł tego nie planować.) Nihilista gotów jest przyznać kobiecie prawo do poświęcenia nieodczuwającego jeszcze niczego płodu na rzecz możliwości posiadania zdrowego i nie cierpiącego przez całe życie dziecka.

Nihilista nie ma również żadnej wiedzy o tym, aby transcendentalny Bóg nie z tego świata miał poważne powody do sprzeciwiania się zapłodnieniu pozaustrojowemu, natomiast może być obeznany z wiedzą o tym, jakich cierpień może przysparzać niemożność spełnienia pragnienia posiadania własnego potomstwa. Nie posiada żadnej wiedzy o cierpieniach zamrożonych (czy po prostu zniszczonych) zarodków, bez trudu zaś może dotrzeć do informacji o szczęśliwym życiu rodzin z dziećmi poczętymi metodą in vitro .

Podobne rozumowanie dotyczy eutanazji. My, ateistyczni nihiliści, nic nie wiemy o owym transcendentalnym bogu, nie z tego świata, a tym bardziej o Jego wiedzy na temat tego, jak nasza wiedza zmieniła warunki naszego życia. Cudowna zdolność jego przedłużania obejmuje również możliwość przedłużania cierpienia i tu dostrzegamy potrzebę zagwarantowania prawa do skorzystania z wolnej woli.

Określiwszy sobie te fundamentalne różnice możemy rozpocząć dialog i poszukiwanie kompromisów pozwalających na pokojowe współżycie. Bez semantycznej precyzji takie debaty są mało płodne i przynoszą rozczarowanie.

Podczas samej debaty w Warszawie (na którą z PSR zaproszona była również Nina Sankari) pojawiło się zabawne pytanie, czy ateista może być uduchowiony. No cóż, muszę przyznać, że kiedy widzę uduchowionego francuskiego ateistę na wszelki wypadek przechodzę na drugą stronę ulicy. Po prostu panicznie obawiam się, że zacznie mi długo i zawile opowiadać co czuje, a ja zdecydowanie preferuję ludzi ciekawie opowiadających co widzą. Opowieści ludzi o tym co widzą są zdecydowanie bardziej z tego świata. Jeśli „uduchowienie” jest zachwytem nie dla iluzji, a dla tego co jest, to ten rodzaj zachwytu jest wspaniale działającym motorem nauki i powodem, dla którego przyziemność okazuje się poezją, a to co niektórzy nazywają nihilizmem, okazuje się elementarnym szacunkiem i życzliwością dla bliźniego.

Dziękuję redakcji „Więzi” za tę inicjatywę oraz za zaproszenie do dialogu i mam nadzieję, że nie było to nasze ostatnie spotkanie.

Autor tekstu: Andrzej Koraszewski


  • 0



#2

Pierce.
  • Postów: 153
  • Tematów: 7
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Ze zniesmaczeniem dotrwałem do końca artykułu. Dawno nie czytałem tekstu niosącego równie nieistotną, mało interesującą treść. Trzeba wspomnieć o nawyku wymieniania relacji z naszymi inaczej spoglądającymi na świat przyjaciółmi. Nastał taki trend, jest widoczny choćby na forum, osoby popierają swoje słowa 'po dyskusji z moim dobrym przyjacielem ... znamy się 10 lat ... wywodzę się ze środkowiska silnie wierzącego, a on sam jest ateistą, mimo wszystko nasze dyskusje wiele uczą idt. " - umieram gdy kolejny raz czytam podobne wyznania. Profesofku który nigdy nie odczytasz moich słow: widzę spisany przez ciebie tekst pierwszy raz, jeśli chcesz bym kiedykolwiek ponownie powrócił do odczytania twych słów nie bierz mnie za swego wielkiego fana. Wyzbyłem się tego co mnie gryzło, jak już wspomniałem z trudem przebrnąłem przez treść dlatego miałem do tego prawo.


W pewnym fragmencie tekstu poznajemy stosunki dyplomatyczne jakie występują między dwoma odmiennymi środowiskami. Znów moja prośba, prof. nie powołuj nikogo w miejsce kardynała. Często rozpatrywania, sposób życia i wydawania swoich prac sugerują że sławni nihiliści starają się przybrać pozycję duchownych.


"Koń jaki jest, każdy widzi", w tekście nie ma niczego odkrywczego ani mogącego głębiej zainteresować. Więc oszczędź użytkowniku czas, zamknij kartę w przeglądarce. Makbet mam nadzieję, że Twoje przełożenie treści nada się do użytku. Jestem ciekaw czy pozostawione przeze mnie słowa czyta się równie niechętnie lub nawet niechętniej ;) niż tekst powyżej.
  • 0

#3

Don Corleone.

    Dispositif

  • Postów: 1116
  • Tematów: 68
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Trochę to takie nijakie. W pewnych fragmentach chciałem już polemizować, ale po dobrnięciu do końca w efekcie zapomniałem co chciałem powiedzieć.

Nie umiałem się powstrzymać, żeby nie zapytać, czy naprawdę nie wie, czego uczą katechetki w przedszkolach i katecheci w szkołach. Zgodziliśmy się, że w prawdziwym życiu istnieją pewne problemy, ale nadal zapewniał mnie, że o żadnym konflikcie między nauką i religią nie może być mowy, że religia chrześcijańska (w domyśle katolicka) zawsze sprzyjała rozwojowi nauki.


A no właśnie, już wiem. Prawdziwe życie... Myślę, że to tu leży problem (po obu stronach), albowiem lekceważymy, a może upraszczamy ten aspekt. Co za pożytek z debat w ciepłych pokoikach z pachnącą herbatką? Nasza krótkowzroczność sprawia, że zapominamy, że wszystkie - ciekawe skądinąd - dysputy, rozprawy, polemiki, tak naprawdę są rozważaniami, które nie mają żadnego przełożenia na świat za szklaną bańką, w której się znaleźliśmy tylko z powodu wyższego ilorazu inteligencji. Zwykłych (może "normalnych" to lepsze słowo) ludzi nie obchodzi piękno filozofii i dążenia do prawdy; życie jest proste, cel jeden - zarobić na chleb. Rano wstajemy, idziemy do pracy, a oglądanie debat Ateizm versus Teizm może wywołać tylko politowanie.


"Koń jaki jest, każdy widzi"


Zabawne. Miałem to samo napisać :).

Bym zapomniał. Drażni mnie takie sklejanie nihilizmu z ateizmem. Co to ma być? Gratis jakiś? Uważający się za oświeconych i cierpiący na megalomanię ateiści (a chyba do nich niestety należę) myślą, że znają filozofię od podszewki i zaczynają żonglować pojęciami i szkołami, a faktem jest, że chyba za dobrze nie wiedzą co piszą i mówią niekiedy. Pokora nie boli (Wikipedia też).

Według nihilistów ludzka egzystencja jest pozbawiona jakiegokolwiek znaczenia, celu lub zasadniczej wartości.


No więc o co chodzi panu Koraszewskiemu z tym uczłowieczaniem nihilizmu?

Nihilista nie ma również żadnej wiedzy o tym, aby transcendentalny Bóg nie z tego świata miał poważne powody do sprzeciwiania się zapłodnieniu pozaustrojowemu


A co ma piernik do wiatraka? "My, libertarianie, nie mamy również żadnej wiedzy o tym, czy zielony jest atrakcyjniejszy od niebieskiego."

My, ateistyczni nihiliści


Mów pan za siebie. Wódki razem nie piliśmy, a jak ktoś ma sentyment do świadomości zbiorowej, to niech wstąpi do zakonu. Ogólnie rzecz biorąc: mdli mnie już od podobnych uniesień twórczych. Nie wiem czym mamy się podniecać; naszym ateizmem? Wybaczcie, ale poważne to to nie jest. Każdy niech ma swoje sacrum, ale niech nie robi z tego produktu na sprzedaż.

Użytkownik Don Corleone edytował ten post 11.09.2009 - 17:45

  • 0



#4 Gość_Horror

Gość_Horror.
  • Tematów: 0

Napisano

Robert Tyrała dostrzega, że niewiara ateisty dotyczy Boga, a nawet sugeruje, że może ona dotyczyć tylko Boga osobowego.

Ks. dr Robert Tyrała (szef Pueri Cantores)? Zresztą jakie to ma znaczenie.
Dostrzega, sugeruje... Mnie to razi. Ta forma. Ale jaka ma być skoro to tylko relacja, czy też streszczenie, zresztą nieważne.
Nie chodzi o formę. Chodzi o treści. Jest kilka miejsc, w których to można 'zarzucić kotwicę'. Chęć jednak przechodzi po przeczytaniu połowy. Po co więc czytałem?
Szczerze, nie wiem. Wiem dlaczego chciałem przeczytać, ale dlaczego dotrwałem do połowy? Nie mam pojęcia.
Wiem za to też, co uprawnia mnie do zabierania głosu, skoro pobieżnie przeleciałem do końca. Tzw. ciasteczko za poświęcenie (czas). Może to przejaw ignorancji i egoizmu razem wziętych ale taka jest moja wola. Amen.

Podoba mi się ten fragment:

(...) Otóż ateiści, czy może raczej racjonaliści (tak czy inaczej dotyczy to „nowych ateistów”), są przekonani(...)


Na poważnie dodam że rozkładanie tego tekstu na czynniki pierwsze, a co gorsze – na cytaty (tak jak ja to uczyniłem) nie ma sensu.
Dyskusja między ateistami (starymi, nowymi czy jeszcze innymi) a teistami (praktykującymi, pielęgnującymi wiarę czy takimi jak ja) trwa i nie koniecznie oznacza spory... No dobra, oznacza spory – ale jest to dalej dyskusja.
Pisanie referatów o tym jak wypadła ankieta przeprowadzona z ateistami z perspektywy osoby wierzącej jest tak samo konstruktywna jak relacja z wywiadu ateisty z wierzącymi.
Każdy w dyskusji się sam określa a ankiety są... takie 'bezduszne'. Ups!

Piszę więc słowa w których pytam, jakie nauki można wynieść po przeczytaniu np. tego?

Autor zauważa, że pojęcie wiary jest wieloznaczne, ale dokonując interesującej gimnastyki unika zdecydowanie wyraźnego powiedzenia, że wiara religijna jest nieodmiennie związana z przekonaniem, że istnieją jakieś byty, które nie podlegają prawom natury i które mogą naruszać znane nam prawa natury.

Litości

Unikając prostej definicji wiary religijnej, dochodzi do zabawnego wniosku, że ateiści jednak w coś wierzą, co przy nieokreśloności pojęcia „coś” jest bez wątpienia prawdą.
W ten sposób już na otwarciu owego dialogu (przy niewątpliwej sympatii ze strony wyciągających do owego dialogu rękę) mamy zupełnie niepotrzebne zamieszanie semantyczne.

NO WŁAŚNIE!
Zjadam ciasteczko i idę na piwko.

...ale, ale!
Zapołniałbym o tym:

Złośliwie można powiedzieć, że dla nauki Bóg jest całkowicie zbędny, zaś wierzący dokonują cudów, aby próbować podeprzeć swoją wiarę nauką

Bez jaj! Co to ma być? K...
Idę stąd życząc autorowi jeszcze wiekszego polotu weny twórczej!
p.s.
Do pytania "czy ateiści wierzą w naukę" powrócę. To chyba jedyna ciekawa kwestia w tym natłoku rzeczowników, przymiotników, przysłówków i takich tam :beer:
  • 0



Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych