
Co u mnie staje się normą, śnił mi się on już jak byłem mniejszy; i teraz znów dał o sobie znać ... z czego się nie cieszę pod tym względem, że o mało nie padłem na zawał - tak był realistyczny i przejmujący.
Poprzedzony był długą medytacją i stymulacją 3-go oka dodam.
Siedziałem sobie w pokoju, gadałem przez jakiś komunikator z dwoma moimi kumplami (takie miałem wrażenie że to kumple) - na początku była dziewczyna ze mną ... generalnie to była cały czas, lecz później przez pewien okres trzymała się z boku, w ten sposób że miałem tylko świadomość tego że jest obok mnie, widziałem ją co chwila - kilka słów wymieniliśmy pod koniec snu dopiero. Do rzeczy. Z kumplami doszliśmy do wniosku, że musimy się spotkać w jednym miejscu bo zaczyna się coś dziać. Poszliśmy na koniec miasteczka, bo wg. nich znajduje się tam coś, co muszę zobaczyć. W czasie drogi na niebie migały jednostajne, ale i poruszające się nieznacznie obiekty, światło to był mały punkcik, ale intensywny, złoty zazwyczaj. Doszliśmy do pewnego miejsca - Był tam dziwny budynek ... nie wiem jak to określić - on w pewnym sensie żył (widziałem np. jak powoli w dół upadała postać ... albo figura Maryji, albo Jezusa, nie zwróciłem szczególnej uwagi). Miałem świadomość tego, że wchodząc do niego ujrzę to co ma nastąpić niedługo. Weszłem, w środku było dosyć biało ... spojrzałem się w górę, i zobaczyłem kilka dużych, pomarańczowych, palących się punktów jak zbliżają się do Ziemii - patrząc na nie były one blisko, ale to wyglądało tak; jakbym na górze miał przybliżenie tego co działo się dalej na niebie. Wtedy nastapiło znów to co już odczuwałem w niewielkiej naprawdę ilości snów - przemożna trauma, nieopanowany strach ... z tym że to nie były moje uczucia - odbierałem tak otoczenie całe.
Wyszłem z budynku, ukucnąłem na podnóżu wzniesienia obok niego; i zauważyłem niedaleko siebie cień padający od czegoś na górze. Spojrzałem się w niebo gdzie nieruchomo wisiał NOL. Zdecydowaliśmy że musimy szybko wiać, nie pozostało nam dużo czasu. Znalazłem się baardzo szybko w jakimś budynku, nie wiem czy to był mój dom ... przeniosłem się tam praktycznie w mgnieniu oka - z tym że zaraz pokój zaczął przypominać wcześniejszy budynek, i znów ukazały mi się te płonące obiekty; z tym że tym razem wyszczególnił się największy jakby on miał coś znaczyć. Wbijał mi się do świadomości.
Nagle zorientowałem się że ja i dziewczyna jesteśmy na drodze prowadzącej do miasta, szykujemy się do ucieczki przed czymś, wsiadaliśmy już na skuter by odjeżdżać - ja się odwróciłem i zauważyłem że również na nim uciekają chłopak z dziewczyną. Zaczęliśmy i my - oni jechali za nami, ogólnie tempo było szalone. Z dziewczyną wymieniliśmy gadkę o niebezpieczeństwie, ona mówiła mi że się coś zbliża do nas. Ledwo wyrobiliśmy skręcając w ulicę, ja cały czas patrzałem czy tamci za nami wyrabiają ... stanęliśmy przy domu na jakimś osiedlu - miałem wrażenie że jest on mój ... wszystko się uspokoiło, było coraz spokojniejsze w miarę zbliżania się do drzwi ... na tym się skończyło.