Napisano
11.06.2008 - 13:18
W moim życiu od zawsze były dziwne rzeczy i naprawdę chciałabym, żeby ktoś mi odpowiedział na pytanie jaki jest w tym sens, bo to, że są już dawno zaakceptowałam.
Do tej pory mieszkałam z rodziną w dwóch miejscach, które tuż przed tym zanim my się wprowadziliśmy, było zamieszkane przez bardzo stare osoby, które po krótkim czasie od naszego wprowadzenia się do obu (rodzina zabierała je do siebie i sprzedawała mieszkanie) po prostu umierały.
Pierwszym miejscem był bardzo stary prawie wiekowy dom. Sypał się, skrzypiał. Kto mieszkał tam przez całe 100 lat to nikt nie wie. Wiem natomiast, że dzięki temu zaczęłam odczuwać "obecność", nie wiem jak inaczej to wytłumaczyć. Nigdy nie czułam się w domu sama. Kiedy rzeczywiście nikogo z rodziny nie było, z pokoju do pokoju dosłownie przebiegałam jeśli było ciemno. To samo uczucie towarzyszyło mi w drugim miejscu. Tam praktycznie nic nie miało powiązania z miejscem poprzednim. Nie było już wtedy nawet mojego ojca, który rozwiódł się z moją mamą. To jest coś czego do tej pory nie mogę wytłumaczyć. To jest ciągła "obecność" kogoś lub czegoś czego nie dostrzegam a czuję.
I o dziwo nie jest chyba związana ze mną. Mieszkam teraz w akademiku. Tutaj prawie zawsze jest ciemno w nocy, bo żarówki często wysiadają. Mamy za duże napięcie w sieci. Ale nie czuję "tego".
To jednak nie koniec tej całej historii. To tylko odczucia. Było jednak więc ej dziwnych rzeczy.
Kiedy byłam dzieckiem, byłam chyba przed komunią niedługo, miałam sen. Śniło mi się, że do moich rodziców przeszedł dziadek, tata mojego ojca. Ubrany był w długą białą szatę. Wszyscy śmiali się i cieszyli. Dziadek spojrzał na mnie, taką małą, wziął na kolana po czym nadal się uśmiechając powiedział "nie martw się, ty sobie poradzisz".
Obudził mnie telefon. Dzwoniła babcia. Dziadek tej nocy umarł... Nikt mi tego nie potrafił wytłumaczyć. A ja się cieszyłam, bo powiedział, że mam się nie martwić...
Coś trochę innego zdarzyło mi się jak miałam pięć lat. Śniło mi się, że przyszedł mój chrzestny. Rozmawiał z moją mamą stojąc w drzwiach. Powiedział, że urodziła mu się córeczka i że jej imię jest Magda.
Jak to dziecko nieprzejęta obudziłam się, zjadłam śniadanie, po czym słyszę dzwonek do drzwi. To był mój chrzestny. Podeszłam do niego zdziwiona i pytam się czy czegoś nie zapomniał. Nie... dlaczego? Bo przecież się wrócił... Moja mama i wujek zdziwieni po prostu puścili to mimo uszu. Zaczęli rozmawiać o tym, że urodziła mu się córeczka. Wujek zapytał mnie, czy chcę wiedzieć jak ma na imię. Ale przecież ja wiem!- odpowiedziałam. Zapytali mnie jak. Powiedziałam, że Magda. Moja kuzynka naprawdę ma na imię Magda...
Moja babcia, mama mojej mamy, umarła w 2001 roku. Od tego czasu śni mi się nieraz, że szukam mojej babci. Ona dla mnie w tych snach nie umarła. Ona żyje i wszyscy naokoło o tym wiedzą. Wszyscy jej szukają, bo ona się tylko zgubiła. W jednym takim śnie znalazłam ją. Babcia powiedziała mi, że ona musi się zgubić. Ona to musi zrobić. Ona musi ciągle chodzić. Za życia była bardzo nieszczęśliwą kobietą i jeśli istnieje coś takiego jak czyściec, to właśnie coś takiego stało się z moją babcią.
Kiedy byłam w podstawówce, może chyba trzeciej klasie, to mama śmiała się razem z moją chrzestną jak to one plotkując. Wspominały dawne czasy. W pewnym momencie mama powiedziała, że jako dziecko mając trzy lata, nigdy wcześniej nie widząc lasu i nie wiedząc (według niej) czym jest oraz nie znając znaczenia słowa (także według niej) czarownica, powiedziałam do młodszej siostrzyczki czesząc ją, że ja jestem czarownicą i mam swój las, w którym mam wszystko czego potrzebuję. Od czasu kiedy to usłyszałam, mimo, że było wyjęte z kontekstu mam dziwne sny, tak jakby to było kluczem odblokowującym.
Pierwszy z nich był uznany za wszystkich jako dziecinne marzenie. Potem już ich nie starałam się opowiadać.
Mianowicie byłam blisko swojego stuletniego domu. Rosło tam olbrzymie drzewo. Siedziałam u góry z jakąś starszą kobietą, której nigdy wcześniej nie widziałam, ale czułam, że ją znam. Wyraźnie widziałam jej twarz i pamiętam ją do teraz. Uśmiechała się do mnie. Nie byłam dzieckiem a dorosłą kobietą. Usiadła bardzo blisko mnie i powiedziała, że nauczy mnie latać. A ja czułam, że mam skrzydła. Spadłam jednak dwa razy i czułam ból w kolanach na które upadłam, zanim za trzecim razem wzleciałam w powietrze.
Kolejne sny były tak samo bardzo realne i za każdym razem byłam tak jak jestem teraz osobą 20-letnią. W większości idę boso przez las w bardzo zwiewnej spódnicy i koszuli z delikatnego materiału, półprzezroczystego. Zwykle doprowadza mnie to do małego jeziora, gdzie czując się swobodnie i czując wiatr we włosach, potrafię chodzić po wodzie tego jeziora. Staję na samym środku jeziora i zaczynam tańczyć. Obok mnie pojawiają się piękne istoty porównane przez mojego kolegę do elfów. Są do mnie podobni, młodzi, w zwiewnych ubraniach. Widzę ich twarze i wiem, że znam każdego z nich z imienia a to jest nasz dom. Zwykle to jest albo pełnia księżyca, albo środek wiosennego (majowego powiedziałabym) dnia.
Kolejny wariant snu, to podróż przez ten sam las, tak samo ubrana. Dochodzę w góry, gdzie znam małą sadzawkę. Siedzi tam dziesięcioletnia dziewczynka o długich blond włoskach (Ja mam bardzo ciemne włosy), która wiem, że jest moją córką (ale ja nie mam dzieci). Zaczynam jej zaplatać włosy w warkocz i obie przeglądamy się w sadzawce. Nagle na moich ramionach ręce kładzie ojciec dziewczynki. Widzę go rozmazanego w tafli, bo akurat wiatr zmącił wodę. Znam go z imienia i wiem kto to. Nie widzę tylko dokładnie jego twarzy. Śmieję się bo wiem, że to jest coś co jest moim światem.
Te sny są bardzo realne. Jakby to były urywki moich wspomnień, których nie przeżyłam. Poza tym nie umiem chodzić po wodzie ani latać. Ale to wszystko jest zbyt dziwne.
Kiedy dostałam karty tarota, uważałam to za wielki żart. Nigdy nie próbowałam się nauczyć tego co oznaczają. Odczytywałam je na swój własny sposób. Patrzyłam na to co było przede mną. Kiedy zaczęłam wróżyć ludziom, to się przeraziłam. Praktycznie wszystkie się sprawdzały jeśli "czułam" to co mówię. Po tym zaczęłam je traktować personalnie. Prawie jak żywe osoby.
Miewam przeczucia rzeczy złych, które zawsze się sprawdzają. Jeśli czuję całą sobą, że coś jest nie tak, to okazuje się, że było.
Kiedyś nawet pewna cyganka podeszła do mnie kiedy wsiadałam do pociągu. Nie chciała ode mnie pieniędzy. Wyglądała na przerażoną tym że mnie widzi. Powiedziała, że ja jestem osobą, która "kocha wszystkich ludzi i albo będę ich kochać jak czarownica i nie będę z nikim, albo wezmę ich wszystkich na własność". Byłam zaskoczona, ale nie czułam się w żaden sposób zaniepokojona, jakbym wiedziała to już wcześniej...
To tylko niektóre z dziwnych rzeczy, ale reszty nie pamiętam, albo pamiętam tylko we fragmentach i nie wiem czy miały jakikolwiek związek ze mną...