Pogarszający się globalny kryzys żywnościowy może sprowadzić problem głodu do USA i innych krajów rozwiniętych.
Miliony ubogich Amerykanów czeka widmo głodu, jeśli ceny żywności będą dalej szły w górę. Agencje ds. pomocy żywnościowej z trudem borykają się ze wzrostem kosztów, kurczącymi się zasobami oraz znacznym skokiem popytu.
Już teraz coraz więcej ubogich ludzi w USA zwraca się do organizacji chartytatywnych i państwowego systemu pomocy, bowiem nie radzą sobie oni z rosnącymi cenami żywności i benzyny. Niektóre sklepy ograniczają ilość sprzedawanego ryżu, bowiem jego ceny pobiły kolejny rekord we czwartek.
Laurie True, dyrektor generalna Kalifornijskiego Stowarzyszenia Programów Pomocy dla Kobiet i Dzieci stwierdziła, że lokalne ośrodki donoszą o skokowym przyroście liczby nowych podopiecznych. – To sygnał ostrzegawczy, na podobieństwo kanarka w kopalni. Ci ludzie normalnie nie korzystają z zasiłków - mówi.
Biuro budżetowe Kongresu prognozowało, że w przyszłym roku aż 28 mln Amerykanów będzie korzystać z talonów żywnościowych – czyli najwięcej od chwili uruchomienia programu 40 lat temu.
James Weill, prezes Centrum Badań i Akcji Żywnościowych stwierdził, że w rzeczywistości liczba ta będzie wyższa, bowiem już w styczniu tego roku beneficjentów pomocy było 27,7 mln (o ponad 1,3 mln więcej niż w poprzednim roku). A i tak dane te nie obejmują wszystkich, którzy są w tarapatach, bowiem tylko 65 proc. uprawnionych zwraca się o wsparcie.
Najmocniej wzrost cen odczuje 35 mln osób (czyli 10,9 proc. gospodarstw domowych) już borykających się z bieżącym zapewnieniem sobie wystarczającej ilości jedzenia. Z oficjalnych danych za 2006 r. wynika, iż ok 11 mln spośród nich miało "bardzo niski poziom bezpieczeństwa żywnościowego", czyli że odczuwało głód z powodu braku pieniędzy na zakup żywności.
Działacze obawiają się, że sytuacja może dalej się pogorszyć, jeśli w Kongresie przepadnie wniosek o przyznanie dodatkowych 10 mld dolarów na potrzeby programów pomocowych.
Nowe przepisy pozwalające poszerzyć grono uprawnionych do otrzymania talonów oraz zwiększyć interwencyjne rozdawnictwo żywności są częścią wartej 288 mld dol. ustawy, która od miesięcy utknęła w Kogresie z powodu sporów, jak ją sfinansować.
We czwartek Senat zgodził się przedłużyć o rok obowiązywanie ustawy z 2002 r., tak aby negocjacje mogły toczyć się dalej.
- Nie mam pojęcia, jak sobie poradzimy, jeśli ustawa nie przejdzie – mówi Anne Goodman, dyrektorka Banku Żywności w Cleveland. – Mamy tu narastającą tragedię, którą wyostrza wzrost cen żywności i paliw.
Ceny tej żywności, którą na ogół kupują biedniejsi Amerykanie poszły w górę szybciej niż kupowanej przez ich bogatszych sąsiadów. Średni wzrost cen żywności od lutego 2007 do lutego 2008 wyniósł 5,1 proc., ale koszt koszyka dóbr używanego jako benchmark przy przydziale talonów żywnościowych wzrósł w tym samym okresie o 6,5 proc.
Jak stwierdził Bob Dolgan, rzecznik składów żywnościowych okręgu chicagowskiego, wzrost cen żywności dotyka ludzi żyjących od wypłaty do wypłaty.
Tam, gdzie nie dociera pomoc państwowa, działa sieć 200 regionalnych banków żywności, zaopatrujących ok. 30 tys. kościołów i jadłodajni w całym kraju. Instytucja nadzorująca sieć – America’s Second Harvest ("Drugie żniwa Ameryki") szacuje, iż liczba ludzi poszukujących wsparcia wzrosła w ciągu zeszłego roku o 25 proc.
- Ok 40 proc. spośród 13 mln dorosłych w wieku produkcyjnym obsługiwanych przez organizację pochodzi z rodzin, gdzie co najmniej jedna osoba ma pracę – mówi Vicki Escarra, dyrektor generalna sieci. – Nędza i głód zmieniły w ostatnich latach swoje oblicze. To już nie jest tak, że dotyczy to tylko bezdomnych - dodaje.
Zasoby agencji żywnościowych kurczą się, bowiem droższe paliwo podniosło koszty dostaw, a jednocześnie maleją darownizy ze strony państwa i osób prywatnych.
Państwo zwykło kupować znaczne ilości nadwyżek płodów rolnych, aby podtrzymać ich ceny rynkowe – po czym rozdawało je bankom żywności. Ponieważ ceny wzrosły, w ciągu czterech lat pomoc ta spadła o 75 proc., a banki z trudem walczą o nowe źródła towarów.
- Nasz magazyn jest właściwie pusty – mówi Lindsey Buss, przewodnicząca organizacji charytatywnej Marhta’s Table w Waszyngtonie. – Coraz więcej jest ludzi w potrzebie, a jednocześnie rosną dla nas koszty zapewnienia im pomocy - dodaje.
Chris Bryant
Żródło: Financial Times