Kilka miesięcy temu Ktoś [tak go nazwijmy] popełnił samobójstwo, konkretnie powiesił się.... Nie jest to pierwsza i ostatnia taka śmierć w mojej okolicy, ale ta w pewnym sensie mnie dotknęła. Był to człowiek w średnik wieku, osobiscie sie nie znaliśmy, widziałam go kilka razy w życiu, wrażenie sprawiał pogodnego.... Z tego co mi sie udało ostlaić życie nieźle go czasem "kopało"... Strasznie zdołowało mnie to konkretne samobójstwo, pogrzeb odbył się [Kościół pozwolił na katolicki pogrzeb] w mojej parafii. Urwałam się z lekcji i poszłam...
Dwa dni przed pogrzebem rano, gdy szłam do szkoły przelciał nade mna biały gołąb [jak wyszłam z korytarza], a kiedy wychodziłam na lekcje gitary [było już ciemno] i na korytarzu "coś"[?] zastukało w "pudło" gitary... Tak szybko nie byłam jeszcze na przystanku... Gdy wróciłam z domu kultury, dowiedziałam się, ze byli tam jego przyjaciela załatwiać pogrzeb.... Po pogrzebie złapie strasznie ciągło mnie na ten cmentarz... Praktycznie wszystkie moje spacery sie tam kończyły... Przez okres czasu co noc śnił mi się albo jego syn, albo kolega [kolega rzadziej]... Były to dziwne sny, gdyż oni chodzili za mna w nich jakby czegoś chcieli... Koleżanka wysłała mnie wtedy do koscioła....
W okolicach Świat wszystko ustało... Jakiś miesiąc wczesniej byłam gotowa wywołać ducha tego Ktosia podczas nocy Sylwestrowej z koleżanką.... jednak to ustało i nie wywoływalam... Kilka dni po sylwestrze znów zaczęło mnie dręczyć... Udalo mi się w formie "niby zabawy" wkrecić inną koleżankę w całą cytuacje.... Kiedys wieczorej razem z nia i jeszcze jedną posłżysmy na cmentrza.... Była na cmentarzu jedna kobieta, stała grób obok, nie wydała z siebie żadnego dźwięku, wyszła bezszeleśnie, przeszła obok mnie, ale nie widziałam jej twarzy... Próbowałyśmy nawiązac jakiś kontakt, głupio to zabrzmi, ale nad tym grobem była taka atmosfera, taka energia.... Dziewczyna, która wziełyśmy za sobą najpierw mówiła, ze to niebezpieczne, głupie nieodpowiedzialne... Ja jednak czułam, ze Ktoś nie był osoba, która mogłaby zrobić mi krzywde... Później pokłóciłam sie z ta kumpelą o to, ze ona nie spostrzega tej niesamowistości... Wtedy poczułam tak jakby, jej energia nie współgrała z energią miejsca... Był taki koment, kiedy spojrzałam na niebo i zobacyzłam mnóstwo gwiazd [a wczesniej było zachmurzone] i jak głupia jakas zaczęłam śpiewac [a śpiewam paskudnie]... Na cmentarzu słychać było, ze gdzies niedaleko jedzie karetka... Dzień później ja i koleżanka, która "wkręciłam" w te sprawe, poszłyśmy zapalić znicz...
Sny miałam dziwne, jakby twarze różnych osób, porozmywane przez czas...
Kilka dni później ja i inna kumpela przechodziłyśmy bardzo rano koło cmentarza i zauważyłam, że krzyż na tym grobie rozpadł się [ramiona odpadły].... Podeszłysmy tam, ja miałam podobno śmierć i przerażenie w oczach, więc ona dla mnie go złożyła....
Jakiś miesiąc później znów tam poszłyśmy, we dwie... I było jeszcze dziwniej, straszniej...
Strach ma duże oczy, miałam wrażenie, że ktoś stoi przy bramie albo chodzi między grobami... w pewnym momencie widziałam przez ułamek sekundy postac mężczyzny, wielkiego jak drzewo, ubranego na czarno i ze złożonymi rękami... ale szybko znikł... Tym razem klęczałam przy grobie Ktosia, koleżanka klęknęła przy mnie... Próbowałam rozmawiać [zauważyłam, ze znicze na grobie mrugają w charakterystyczny sposób], było mi [tak jak za poprzednim razem] strasznie zimno... Znów jechała karetka... W pewnym momencie zauważyłam, dwóch ludzi idących w naszą strone, zaczęłysmy uciekać [taki był plan, ze gdyby przyszedł ktoś z rodziny, uciekamy w dół cmentarza, w mrok]... na naszej drodze leżał rozbity znicz, uciekłysmy w górę i przed bramę... Mineliśmy się z tymi ludxmi jak wychodzilismy... Wróciłysmy by jeszcze chwilę tam pobyć...
Jakiś czas później miałam sen, w którym Ktoś powiedział jedno zdanie "Jeśli mogę coś stracić, wiem, że na prawdę mogę"...
Za każdym razem, gdy próbowałyśmy się na cmentarzu kontaktować, wyczuwałam obecnosć jakiś takich energii... Lecz jestem pewna, że nie czułam obecnosci Matki Ktosia zmarłej dawno temu i pochowanej w tym samym grobie... Dodam, że moja własna mama nomen-omen urodziła sie w drugą rocznice jej śmierci [co do dnia].
Zauwazyłam, że czasem łapię taki jakis stan, że bez powodu robi mi sie przykro, że czuję pustkę, jakbym straciła wszystko, co kochałam, wszystkie ideały... Potem tak to mija jak przyszło... Uczucie dziwne, wczesniej nie znałam tkaiej huśtawki nastrojów, oczywiscie, ze łapałam doła, ale zawsze z jakiegoś powodu...
Z różnych źródek, nie raz przypadkiem, dowiedziałam sie wiele o Ktosiu. Szkoła, do której chodzę, była kiedyś podstowawówka i Ktoś tam sie uczył... W rocznice jego urodzin w mojej parafii była Msza za niego, na której pól-przypadkiem byłam [i tak bym była wtedy w kościele, bo zbieram podpisy do bierzmowania, ale mogłam isć na inną godzinę] i kilkuletnie dziecko siostry Ktosia patrzyła się na mnie jakoś dziwnie za każdym razem, kiedy je mijałam
[na cmentarzu, w kościele i na ulicy], jakimś takim niezwykłym spojrzeniem uraczyła mnie raz także jego siostra w kościele...
Dziękuję jesli ktoś w ogóle to przeczytał, przepraszam też za wszelkiego rodzaju...
Chciałabym uzyskac odpowiedź na pytanie:
czy możliwe by duch Ktosia sie ze mną w pewnien sposób kontaktuje?
Proszę o nie odsyłanie mnie do psychologów, psychiatrów, na oddział zamkniety ani do egzorcysty...
Wiem, ze mozna sobie pomyśleć, ze jestem opetata, ale raczej nie jestem

Chiałabym się dowiedzieć tylko, co inni o tym myślą.... Czy to nieprawdopodobny zbieg okoliczności, czy logiczna całość? ja osobiscie wyznaję wszelką teorie spiskową w tym wypadku...
Nurtuje mnie jeszcze jedna rzecz:
idę niedługo na operację i bedą mi musieli dać narkozę.... Słyszałam, ze coś się śni czasem w tym stanie... Popytałam ludzi, róznie mówili.... Po głowie pęta się mi myśl, czy w takim "śnie" mnie przypadkiem Ktoś znów nie odwiedzi...?