Syn, brat, mąż, ojciec, przyjaciel, idol – Witold Kiełtyka. Zmarł ponad miesiąc temu, ale wiele osób nigdy nie pogodzi się z jego śmiercią. Podobnie jak ze słowami, które usłyszeli podczas ostatniej drogi Witka.
Witold Kiełtyka przyszedł na świat 24 stycznia 1984 w Krośnie. Niestety od ponad miesiąca w jego życiorysie widnieje jeszcze jedna data. Data śmierci. 2 listopada 2007 r., Nowożybków. Rosja. Miał tylko 23 lata. Pogrążeni w smutku bliscy i przyjaciele nie mogą się pogodzić z jego odejściem.
Witek był jednym z założycieli deathmetalowego zespołu Decapitated. Stworzył go w 1996 r. razem z bratem, gitarzystą Wacławem i wokalistą Wojciechem Wąsowiczem. Ich wielki talent i pasja sprawiła, że o młodym zespole szybko zaczął mówić cały metalowy świat. Muzycy nagrali wspólnie 5 płyt. Koncertowali w kraju i za granicą u boku największych sław tego gatunku. Witold Kiełtyka był uznawany za jednego z najbardziej uzdolnionych perkusistów młodego pokolenia. Szanowali go także ci, dla których death metal nie jest ulubionym gatunkiem. - Mam okazję słuchać wielu różnych gatunków muzycznych i nie wartościuję ich. Chociaż nie gustuję w tego typu muzyce, podoba mi się, jeśli jest dobrze wykonana. Uważam, że oni to robili bardzo dobrze – mówi Daniel Jakubowicz z Oratorium Twój Dom w Krośnie, który często nagłaśniał koncerty Decapitated.
Muzyka jaką grał Decapitated jest klasyfikowana jako techniczny death metal. Technika gry w tym przypadku wymaga najwyższych umiejętności. Właśnie takie, oparte na gruntowniej wiedzy zdobytej w szkole muzycznej, posiadał Witek. „Precyzja i szybkość, z jaką grał na perkusji – zbudowały fundament pozycji Decapitated na metalowej scenie, w kraju i za granicą. Metalowy świat bez niego nigdy nie będzie już taki sam...” - czytamy na oficjalnej stronie Decapitated.
18 października zespół rozpoczął kolejną trasę koncertową. Tym razem po Wschodniej Europie. Wspólnie z Crionics koncertowali po Rosji, Litwie i Łotwie. Ostatnim miastem na trasie miał być białoruski Homel. 29 października, około godziny 16.00, niedaleko tego miasta, podczas próby wyprzedzania ciężarówki wiozącej drewno, doszło do tragicznego w skutkach wypadku. Kiedy kierowca busa zobaczył jadący z naprzeciwka samochód, zrezygnował z wyprzedzania i zjechał samochodem za ciężarówkę. Ta gwałtownie zahamowała. Drzewa przez szybę wbiły się w busa. Na przednim siedzeniu pasażera siedziała jedna osoba, ale pochylona – spała. Siła uderzenia poszła na Witka i wokalistę Adriana Kowanka z Krakowa.
Muzycy doznali bardzo poważnych urazów głowy. Obydwaj zostali przewiezieni do rosyjskiego, lokalnego szpitala w Nowożybkowie. W przypadku Witka obrażenia okazały się jednak śmiertelne. Zmarł w nocy z 1 na 2 listopada. „Covan” kilka dni później został przetransportowany do Krakowa.
- Wiadomość o śmierci Witka była dla wszystkich niesamowitym wstrząsem. Wiedzieliśmy, że jest najbardziej poszkodowany, ale nie dopuszczaliśmy myśli, że coś mu się może stać – mówi Małgorzata Gębarowska, nauczycielka Witka z Zespołu Szkół Muzycznych w Krośnie.
Witold Kiełtyka
To tragiczne wydarzenie poruszyła Krosno i cały muzyczny świat. Nie tylko metalowy. Na forach internetowych pojawiło się tysiące wpisów. Większość o treści: R.I.P. (z ang. spoczywaj w pokoju). Słowa otuchy dla najbliższych płynęły zewsząd. Niestety nie pojawiły się podczas uroczystości pogrzebowych.
10 listopada odbył się pogrzeb Witka. W kościele pw. św. Piotra i św. Jana z Dukli w Krośnie zgromadziło się około 3 tys. osób, pragnących towarzyszyć mu w ostatniej drodze. Według relacji osób będących na pogrzebie, uroczystość, która miała przynieść pocieszenie pogrążonej w smutku rodzinie stała się oburzającym widowiskiem. - Ksiądz rozpoczął od tego, że jedynie Bóg jest sędzią, który sprawiedliwie osądza, ale w pewnym momencie zaczął mówić rzeczy, które wszystkich zabolały. W ten sposób wydał sąd na Witkiem i zaprzeczył sam sobie – potwierdza Daniel Jakubowicz. Słowom księdza stanowczo sprzeciwiło się środowisko nauczycielskie Zespołu Szkół Muzycznych w Krośnie. Wyrazem tego sprzeciwu jest list otwarty, skierowany do ks. Arcybiskupa Józefa Michalika.
[b]List Otwarty do Metropolity Przemyskiego ks. Arcybiskupa Józefa Michalika, Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski[/b] Piszemy z wielkiej potrzeby serca. Trudno nam pogodzić się ze słowami Ks. Tadeusza Balawendera, głoszącego kazanie podczas uroczystości pogrzebowych śp. Witolda Kiełtyki w dn. 10 XI 2007 r. w Kościele pw. św. Piotra i św. Jana z Dukli w Krośnie. Najbliższa rodzina Zmarłego, Jego przyjaciele, nauczyciele i znajomi byli wstrząśnięci słowami Kapłana i jego przesłaniem pełnym potępienia. Już czytając fragment Ewangelii św. dotyczący postawy dwóch łotrów, Kapłan sugerował zebranym swoje nastawienie do śp. Witolda. Podkreślając dobitnie, dawał możliwość do jednoznacznego porównania naszego Przyjaciela do łotra, który nie uzyskał przebaczenia. Ta sugestia została rozwinięta w kazaniu, z którego można było odczytać, że śp. Witold był złym i gorszącym innych człowiekiem. Ze słów Księdza wynikało, że umarł na obcej, nie przyjaznej Bogu ziemi - w Rosji, z dala od rodziny, bez krzyża świętego. Te gorzkie słowa nie mają potwierdzenia w rzeczywistości, bo owszem - Witold umarł w rosyjskim szpitalu, ale w otoczeniu najbliższych. W ostatnich godzinach życia byli przy Nim zarówno brat jak i żona, która przywiozła od matki różaniec poświęcony przez Papieża. Zawierzając życie i zdrowie Bogu, śp. Witold modlił się na nim tuż przed śmiercią wraz z żoną, bratem i rodziną kolegi rannego w tym samym wypadku. Warto nadmienić, że w tym samym czasie w Polsce odprawiane były Msze św. w intencji Jego powrotu do zdrowia. Ksiądz niestety nie zadał sobie żadnego trudu, aby zweryfikować swoje osądy w tej sprawie. Kolejna sugestia, że Witold umarł 2 XI – w Dzień Zaduszny - miała potwierdzić tezę, że był wielkim grzesznikiem, przynależącym do świata zła, jest dla nas bardzo bolesna. Znamy Witka i Jego rodzinę od bardzo dawna i wiemy, że chrześcijańskie wartości są dla Nich bardzo istotne. Witek był nie tylko ochrzczonym (jak mówił Ksiądz), ale systematycznie przystępował do sakramentu pokuty i komunii św. Był także bierzmowany, wziął ślub kościelny i ochrzcił swoją córkę. Trzy tygodnie przed tym tragicznym wypadkiem prowadził różaniec po śmierci swej Cioci - siostry Matki. Zapamiętamy Go jako człowieka wrażliwego, pogodnego, życzliwego dla innych, kochającego życie i ludzi. Był radością i oparciem dla swoich rodziców, braci, żony i dwuletniej córki. Muzyka towarzyszyła Mu przez całe życie, była Jego wielką miłością i pasją; z jednakowym uwielbieniem grał Bacha, jak i muzykę, za którą został tak surowo osądzony. Trzeba nadmienić, że jako uczeń Zespołu Szkół Muzycznych w Krośnie, w 1997 r. witał w naszym mieście - Papieża Jana Pawła II. Nie jest prawdą, że wykonywał muzykę tylko metalową; dawał również koncerty muzyki poważnej i religijnej, między innymi dla środowisk polonijnych. Jest nam bardzo przykro, że Ksiądz w całym swoim kazaniu nie skierował żadnego słowa duchowego wsparcia, pocieszenia, otuchy dla najbliższych, a pogrążył ich w jeszcze większym bólu i cierpieniu. Mówiąc o nieuchronności śmierci, poddał w wątpliwość, jaki znak powinien pojawić się na grobie Witolda – cytujemy „krzyż czy znak jakiejś innej organizacji”. Te ciężkie słowa skierowane w kościele do zebranych na Mszy św. pogrzebowej obraziły uczucia religijne nie tylko rodziny, ale też przebywających w Kościele, zwłaszcza tak licznie przyjmujących podczas tej Mszy komunię świętą. Ksiądz swym kazaniem sprawił, że zgromadzeni (ok. 3 tys.) na uroczystości pogrzebowej nie tylko mogli zacząć wątpić w Boże Miłosierdzie, ale i w posłannictwo Kapłana. Największy ból wywarły w nas słowa kończące kazanie, że śp. Witold „nie będzie już nikogo deprawował”. Szokującym wydaje nam się fakt, że zarówno Proboszcz – Ks. Jan Bielec oraz prowadzący Mszę św. Ks. Tadeusz Balawender zabronili koncelebrować Mszę św. dwóm – przybyłym z innych parafii – Księżom. Zezwolono im jedynie na udział w procesji na cmentarz. Pisząc do Jego Ekscelencji, prosimy o zajęcie stanowiska w tej bolesnej dla nas sprawie. Pragniemy, by zostało przywrócone dobre imię śp. Witolda i Jego Najbliższych.
List został wyłożony w kilku miejscach w mieście. Każdy, kogo zabolały słowa wypowiedziane podczas pogrzebu, mógł się pod nim podpisać. Zrobiło tak kilkaset osób. List w minionym tygodniu został już wysłany do adresata.
Niestety, mimo wielokrotnych prób nie udało nam się skontaktować z księdzem głoszącym kazanie. Nie wiemy więc co leżało u podstaw słów wypowiedzianych podczas pogrzebu. Żadne nie zdołają jednak zniszczyć obrazu Witka, który we wspomnieniach wielu osób jawi się jako dobry i wrażliwy człowiek.
- Nie chodzi o to, żeby go gloryfikować i robić mu po śmierci pomniki. On po prostu był bardzo dobrym, ciepłym, sympatycznym i niekonfliktowym człowiekiem – mówi Ewa Gorczyca–Kwilosz, nauczycielka języka polskiego w ZSM w Krośnie. - Bardzo trudno mówić o nim w czasie przeszłym...
Witek uczył się w szkole muzycznej. Tam każdy ma swój instrument główny. Witek od szkoły podstawowej uczył się grac na fortepianie, ale jego prawdziwą pasją była perkusja. Takiego przedmiotu w szkole w Krośnie nie było, jednak Witek robił wszystko, żeby grać na swoim ulubionym instrumencie. Bardzo aktywnie działał w szkolnym big bandzie, w którym był perkusistą. Całe dnie spędzał ćwicząc w Oratorium Twój Dom. - Mało który muzyk tyle czasu poświęcał na ćwiczenie. To było wyrazem jego pracowitości i ambicji – twierdzi Daniel Jakubowicz. Mimo, że lubił „cięższą” muzykę nie odcinał się od innych gatunków. – Bardzo pozytywnie mnie zaskakiwali, że potrafili się poruszać w różnych klimatach muzycznych. Widać było, że mają ogromny talent i potencjał muzyczny – dodaje Daniel.
- Witek był muzykiem wszechstronnym - potwierdza Ewa Gorczyca–Kwilosz. - Często grał na fortepianie razem z orkiestrą. Grywał również na gitarze. Rewelacyjnie prezentował się też w garniturze, gdy śpiewał w chórze – wspomina.
Witek śpiewał w chórze 8 lat. Jego występy uświetniły wiele uroczystości, w tym wizytę papieża. - Bardzo chętnie śpiewał i to każdy rodzaj muzyki. Nigdy nie musiałam go o nic prosić, nigdy nie odmawiał - mówi Renata Zajdel, dyrygentka.
- Był dobrym uczniem. Miał czwórki, trójki i piątki, ale na tyle obowiązków, ile miał - musiał być bardzo dobry, żeby mieć takie oceny – mówi Małgorzata Gębarowska. - Jak gdzieś wyjeżdżał z zespołem - to zawsze o tym wiedzieliśmy. Wcześniej ustalaliśmy jak zaliczy dany materiał. Nigdy nikt mu nie rzucał kłód pod nogi.
Podczas jednego z koncertów na pożegnanie VIII klasy, chłopcy po raz pierwszy zagrali to, co całymi dniami ćwiczyli po szkole - swoją muzykę. - Była to wielka konsternacja, bo jeszcze nigdy takiej muzyki w sali koncertowej nikt nie grał. Witek miał wtedy 12-13 lat. Niewiele go było zza tej perkusji widać – wspomina polonistka. - Chyba wtedy tak naprawdę Decapitated zadebiutował.
http://www.krosno24....je.php3?id=2396
Po prostu brak słów na takiego klechę ;>