
Problem ten dobrze znają rodzice dzieci, które przed dobranocką oglądają bloki reklamowe. Reklamy mają niesłychaną siłę oddziaływania na maluchy. Można być niemal pewnym, że przy najbliższej wizycie w sklepie z zabawkami dziecko zechce tę akurat zabawkę, którą widziało w jednym z oglądanych ostatnio spotów. Dzieje się tak dlatego, że maluchy bezkrytycznie odbierają treść reklam, są absolutnie bezbronne wobec stosowanych w nich tricków. Można je łatwo zmanipulować.
Z dorosłymi spece od reklamy mają trudniej. U nas podczas oglądania reklam natychmiast włącza się filtr krytycznego myślenia. Ale czy zawsze?
Jak odstrzelić cenzora?
Krytyczne myślenie oznacza wątpliwości (co oni chcą mi wcisnąć?, czy ja tego w ogóle potrzebuję? tak ładnie to wygląda pewnie tylko na obrazku...), a wątpliwości pozwalają bronić się przed wpływem reklamy, nie dać się naciągnąć na kolejny jogurt z dużymi kawałkami owoców, proszek do prania usuwający wszystkie plamy już w temperaturze 40ĄC czy piwo, bez którego prawdziwa męska przyjaźń nie ma żadnego smaku. Pojawiło się więc pytanie, czy można w jakiś sposób nie dopuścić do włączenia się u odbiorców reklamy filtru krytycznego myślenia. Okazało się, że jest to możliwe dzięki tzw. perswazji peryferycznej.
Chwyty, które nas obezwładniają
Chodzi o to, aby razem z reklamowanym produktem zamieścić albo taki komunikat, który wprawi nas w dobry humor, albo taki, który miałby wyraźnie erotyczny charakter. I musi to być coś na pierwszy rzut oka niezauważalnego.
Sprawdzono więc, że w sytuacji, gdy dwa szampony reklamują dwie piękne dziewczyny, większe oddziaływanie będzie miała ta reklama, na której dziewczyna będzie miała bardziej wydatne usta albo bardziej rozszerzone źrenice. W sytuacji, gdy oglądamy dwie podobne bluzki na manekinach, atrakcyjniejsza wyda nam się ta, która wisi na manekinie o sterczących sutkach. A gdy będziemy wybierać spośród dwóch zupek w proszku, sięgniemy po tę, na opakowaniu której został usypany uśmiech z warzyw. I gdyby nas ktoś wtedy zapytał, dlaczego akurat ta zupka, a nie inna, ta bluzka, a nie inna, podalibyśmy pewnie różne powody, ale nie te akurat, które faktycznie wpłynęły na nasz wybór.
To trochę tak jak w sytuacji, kiedy ktoś nas pyta: "A jak ci się żyje?". Raz odpowiemy, że dobrze, raz, że do niczego. I różnie będziemy argumentować swoje odpowiedzi, ale mało komu przyjdzie do głowy, że dał pozytywną odpowiedź, bo akurat był piękny, słoneczny dzień, albo że marudził, bo akurat była plucha.
Marzę o samochodzie Jamesa Bonda
Dla odbiorców reklam równie niebezpieczne, jak peryferyczne komunikaty, jest tzw. plasowanie produktów. Pod tym hasłem kryje się umieszczanie reklamowanych produktów w filmach kinowych czy w telewizyjnych serialach. Ten sposób także pozwala na bezkrytyczne przyjęcie danego komunikatu przez odbiorcę reklamy.
Niech, dajmy na to, będą to lody. Zupełnie inaczej odbierzemy reklamę, w której popularna piosenkarka będzie zachwalała lody danej firmy ("Pewnie jej za to dobrze zapłacili. Ciekawe, ile?"), a inaczej epizod w ulubionej telenoweli, gdzie postać darzona przez nas sympatią, chcąc sprawić przyjemność dzieciom, poda im na deser te same lody ("Muszą być świetne, skoro właśnie te wybrała"). Nasza ocena lodów będzie znacznie lepsza po obejrzeniu telenoweli niż reklamy. I nie przyjdzie nam do głowy, że producent lodów musiał zapłacić i w pierwszym, i w drugim przypadku. I że po prostu zostaliśmy zmanipulowani.
Taki sposób reklamowania produktów jest wyjątkowo perfidny, bo marząc o samochodzie Jamesa Bonda czy telefonie komórkowym Neo z "Matrixa", nie myślimy, że ktoś nam sprokurował nasze marzenia, że one tak naprawdę wcale nie są nasze.
Opracowanie
Bogna Rutkowska
źródło: "Charaktery"
Historia głośnej mistyfikacji
W latach 50. XX wieku w psychologii pojawił się nowy, elektryzujący termin: reklama podprogowa. Niejaki James Vicary ogłosił wszem i wobec, że jest w stanie dzięki owej reklamie wielokrotnie zwiększyć sprzedaż coca-coli i prażonej kukurydzy w kinowych barach.
Twierdził, że wystarczy wmontować w pokazywane na ekranach filmy komunikaty: "jedz popkorn" i "pij colę". Miałyby one trwać ułamek sekundy, a więc pozostawałyby niezauważalne dla oka i oddziaływałyby pod progiem świadomości. Widzowie nie zorientowaliby się nawet, że są nakłaniani do kupowania coli i popkornu, ale po zakończeniu seansu natychmiast poszliby kupić i jedno, i drugie.
Media natychmiast rozpisały się o możliwości podprogowego uwodzenia klientów, a nawet manipulowania ludźmi na niewyobrażalną dotychczas skalę.
Bo skoro w tak prosty sposób można nakłonić ludzi do zwiększonej konsumpcji coli i kukurydzy, to równie prosto można by ich przecież nakłonić do głosowania na konkretnego kandydata w wyborach politycznych, można by ich nakłonić do czegokolwiek - choćby i do zbrodni.
Kiedy to zrozumiano, niemal powszechnie potępiono podprogową reklamę jako niezwykle niebezpieczne i perfidne narzędzie. W wielu krajach (także w Polsce) wprowadzono restrykcyjne przepisy prawne zabraniające tego typu praktyk. Psychologowie śmieją się jednak, że była to zbyt daleko idąca profilaktyka. Choćby z tego względu, że dotyczyła czegoś, co... nie istnieje!
Prawda jest taka, że James Vicary nigdy nie przeprowadził żadnego eksperymentu z reklamą podprogową - stwierdzono to ponad wszelką wątpliwość.
A jednak wciąż mnóstwo ludzi nie jest w stanie w to uwierzyć - tak bardzo uwiódł ich pomysł, że można manipulować ludzką świadomością. Mało tego, co poniektórzy psycholodzy także długo nie byli w stanie uwierzyć, że wszystko, co miał do powiedzenia Vicary o reklamie podprogowej, było wyssane z palca. Próbowali nawet na własną rękę przeprowadzić odpowiednie eksperymenty, aby zweryfikować, czy te teorie nie są jednak coś warte. Żaden z eksperymentów się jednak nie powiódł - technika zachwalana przez Vicarego jako reklama podprogowa nie ma na ludzi absolutnie żadnego wpływu!