Swego czasu mama często opowiadała mi historię, kiedy to wraz z bratem (moim wujkiem) i koleżanką, w ramach którejś z harcerskich akcji, poszła na cmentarz, by zaopiekować się grobami zasłużonych dla naszego miasta (Piekar Śląskich) osób. Urodziła się w 1960 r., podczas zdarzenia miała lat kilkanaście.
Wraz z koleżanką i moim wujkiem spotkały starszego mężczyznę, który przykucnięty przy świeżym i gładkim kamieniu, wykuwał coś na jego powierzchni. Spokojnie, bez żadnego pośpiechu. Zwykły, starszy człowiek.
Zaciekawione dziewczyny (i brat mamy) rozpoczęły rozmowę z owym mężczyzną. Dowiedziały się, że traci wzrok, jest bardzo stary i nie ma żadnej rodziny, która mogłaby sprawić mu pomnik i pochówek, dlatego też postanowił sam sobie go wykuć w kamieniu. Po krótkiej rozmowie harcerki ruszył dalej, by spełniać swoje obowiązki.
Parę dni później - prawdopodobnie w ramach harcerskich obowiązków - grupka naszych "bohaterów" z czystej ciekawości poszła odwiedzić starszego mężczyznę przy przyszłym nagrobku (założywszy, że go akurat spotkają).
Nie spotkali.
Na miejscu zastali stary, wyraźnie tknięty zębem czasu nagrobek, na którym napisane było: "Wawrzyniec Hajda 1884 - 1923". Zauważcie, że w tym momencie pomnik był wyraźnie stary i - przede wszystkim - ukończony. No i data śmierci, która wskazuje, że pan Hajda zmarł jakieś pół wieku przed zdarzeniem! (1960 - rok urodzenia mamy + kilkanaście lat, które wówczas miała). Dziewczyny spojrzały po sobie i wraz z moim wujkiem ruszyły z miejsca, jak gdyby rażone piorunem.
Gdy mama była starsza i miała już dwójkę dzieci (mnie jeszcze nie było na tym padole), któraś z moich sióstr dorwała w którejś z parafialnych gazetek artykuł o Wawrzyńcu Hajdzie, słynnym Śląskim działaczu ludowym i poecie zarazem. Oprócz jego życiorysu i ogólnych informacji, znalazła się tam także notka, jakoby pan Hajda ukazywał się często pośmiertnie ludziom tutaj, na Śląsku.
Postać była na tyle ważna, że znalazłem artykuł na wikipedii: oto on.
Co o tym sądzicie?
Pozdrawiam.