Zwykle bywa tak, że opis poltergeista tworzy się na podstawie relacji przypadkowych świadków, sąsiadów albo samych ofiar zjawiska. Tym razem mamy do czynienia z rzadką okazją zapoznania się z oficjalnym, urzędowym dokumentem. Jest to raport sporządzony przez podpułkownika milicji, naczelnika oddziału spraw wewnętrznych miasta Borysowa (Białoruś).
NA BIAŁORUSI
„15 czerwca 1988 roku, o godzinie 21:05 dyżurny Borysowskiego miejskiego oddziału spraw wewnętrznych otrzymał informację od obywatela G. E. Klimaszonka o tym, że w domu, gdzie mieszka on ze swoja żoną, zachodzi tajemnicze zjawisko związane z samoczynnym ruchem różnych przedmiotów znajdujących się w mieszkaniu. Na podany adres został wysłany patrol milicji. Przybyłych na miejsce starszego sierżanta S. Szulaka i sierżanta W. Christolubowa gospodarze poinformowali, że w ciągu ostatnich dni w domu w niepojęty sposób przemieszczają się przedmioty (obuwie, naczynia kuchenne itd.), samoczynnie wykręcają się bezpieczniki elektryczne i wylatują z domu na podwórze albo na ulicę; zrzucane są części pościeli, przewraca się do góry nogami stół, pada – nie rozbijając się – toaletka z lustrem; otwierają się okna, przez które na ulicę wypadają poduszki, kołdry, materac i inne przedmioty.
Prowadząc oględziny pomieszczeń domu i nie napotykając osób postronnych, starszy sierżant milicji S. Szulak polecił wszystkim opuścić pokój. Wychodząc jako ostatni, zwrócił uwagę na damską parasolkę leżącą na krześle. Na werandzie milicjanci kontynuowali rozmowę z gospodarzami i sąsiadami. Po kilku minutach sąsiadka nagle krzyknęła. Z tyłu za nią coś upadło na podłogę. S. Szulak, stojący obok, zauważył, że na podłodze leży damski parasol, który wcześniej znajdował się w pokoju na krześle. Sąsiadka zeznała, że parasolka uderzyła ją w plecy, poczym upadła na podłogę. Momentu przelotu parasola nikt nie widział. Milicjanci wrócili na posterunek i złożyli meldunek dyżurnemu.
Na adres udał się starszy pełnomocnik operacyjny Oddziału do walki z kradzieżą własności socjalistycznej major A. Makarewicz. Wszystkie osoby obecne w domu zostały wyprowadzone na ulicę. Po pewnym czasie w pomieszczeniu nagle zgasło światło, a na ulicę wyleciał bezpiecznik (korek), który odleciawszy od budynku na 10-15 metrów uderzył w płot. Funkcjonariusze stwierdzili brak jednego bezpiecznika przy liczniku energii elektrycznej. Gospodarze wyjaśnili, że „korki” wylatują kilka razy dziennie i pokazali cały ich stos – 20-30 potłuczonych sztuk.”
Przerwijmy na chwilę ciąg zdarzeń podanych w raporcie. Oto inny epizod według relacji sąsiadki Wandy.
„Gdyby ktoś mi to opowiedział, za nic bym nie uwierzyła, że takie niewiarygodne rzeczy się działy. Stoję ja pewnego razu z sąsiadką Nadieżdą Isaakowną na podwórzu koło domu, rozmawiamy sobie. Nagle z tyłu na betonowy chodnik spada rondel z blinami, nakryty talerzem, waza z zupą i czajnik. Chwilę temu cała zastawa z zawartością stała na gazowej płycie. Podchodzimy do drzwi na werandzie, a stamtąd wylatuje taboret, a w ślad za nim główka kapusty i trzy łyżki…”
„Następnego dnia – kontynuuje swój raport podpułkownik – naczelnik oddziału polecił dalsze sprawdzanie zjawiska majorowi N. Karszakiewiczowi. Pod dany adres udała się grupa operacyjna w składzie: major N. Karszakierwicz, major P. Możejko i porucznik N. Nieczajew. W ciągu półtorej godziny nic podejrzanego nie zaszło, ale kiedy milicjanci skierowali się do samochodu, w furtkę uderzył „korek”. Grupa operacyjna zawróciła i stwierdziła brak jednego bezpiecznika przy liczniku. Gospodyni, która znajdowała się na werandzie, twierdziła, że niczego nie widziała.”
Raport wspomina, że meldunek o zjawisku przekazano ostatecznie do uniwersytetu w Mińsku i do Białoruskiej Akademii Nauk. Taka kolejność zdarzeń jest mniej więcej typowa: początkowo milicja próbuje poradzić sobie ze zdarzeniem własnymi siłami, a potem, przekonawszy się o swojej bezsilności, służby kryminalne zmuszone bywają zwrócić się o pomoc do nauki.
NA UKRAINIE
Aby przekonać się, że wyżej opisane milicyjne metody postępowania są typowe, warto zapoznać się z podobną historią, która miała miejsce na Ukrainie. Oto zamiast służbowego raportu relacja ówczesnego inspektora kijowskiej dochodzeniówki:
„Jesienią 1926 roku w sobotni wieczór (ok. godz. 19) do komendy miejskiej milicji w Kijowie został przekazany telefoniczny meldunek od naczelnika oddziału rejonowego milicji o tym, że w jednym z domów na osiedlu Sapernym, dzieje się coś niepojętego, ma miejsce samorzutne przemieszczanie się przedmiotów i on prosi o pilne wsparcie.
Po przybyciu na miejsce zobaczyliśmy duże zgromadzenie ludzi dookoła podwórza drewnianego domu (bliżej milicja nie wpuszczała). Wewnątrz domu naczelnik oddziału rejonowego milicji zameldował, że w jego obecności miało miejsce samoczynne poruszanie się przedmiotów, jak na przykład garnków i kawałków drewna w kuchni, miedzianego kubka stojącego na umywalce i innych.
Przypadek zarówno dla mnie, jak i dla innych funkcjonariuszy milicji był na tyle kłopotliwy, że trudno uwierzyć. Zaczęliśmy dokładnie oglądać kuchnię i pokoje, czy nie w nich czasem jakichś szczelin, którymi można by niezauważenie przesunąć rondle i inne przedmioty, ale niczego nie stwierdziliśmy. W domu oprócz gospodyni mieszkania (ok. 50 lat), jej dorosłego syna i współlokatorki – żony inżyniera Andryjewskiego (ok. 30 lat), była jeszcze gospodyni domu (ponad 50 lat). Kiedy już siedziałem w jadalni, – wspominał dalej inspektor śledczy – przy mnie spadł na podłogę miedziany kubek (z łuski od naboju) z wodą. My, przedstawiciele władzy, w żaden sposób nie potrafiliśmy wyjaśnić ludziom i sobie tego „zjawiska” i baliśmy się, że wśród zgromadzonych mogą zaistnieć poważne incydenty. Jedni uważali, że to „cud”, a inni udowadniali, że to oszustwo – zmuszony byłem zabrać z sobą do komendy miejskiej milicji sąsiadkę gospodyni domu, która – jak się wtedy wydawało – wpływała na całą tę „historię”. Tym bardziej, że ona mnie jakby z groźbą uprzedziła, żebym ostrożnie siedział na krześle w jadalni, bo może upaść lustro.
Za to zaproszenie gospodyni na komendę dostałem od prokuratora miasta Kijowa niezłą burę, ale byłem zadowolony, że po moim wyjeździe z tą kobietą, w domu na Sapernym zapanował spokój. Jednak po pewnym czasie, podczas wizyty wspomnianej sąsiadki w tym domu i spotkaniu z Andryjewską, przedmioty zaczęły „skakać”. Tym zajściem, o ile pamiętam, zajmował się później profesor Faworowski.”
Opowiadanie inspektora śledczego jest ciekawe nie tylko ze względu na opis fenomenu, ale i dlatego, że przeciwko poltergeistowi zastosowano te same metody, którymi w Związku Radzieckim rozwiązywano wszystkie problemy: milicja otoczyła dom, przeprowadzono przeszukanie, znaleziono podejrzaną… Należy jednak podkreślić, że i w tym wypadku milicja, po wyczerpaniu swoich możliwości, przekazała niezrozumiałą dla niej sprawę naukowcom.
Trzeba jednak z pewnym rozczarowaniem stwierdzić, że ze zjawiskiem poltergeista nie poradziła sobie nie tylko radziecka milicja i socjalistyczni uczeni, ale również demokratyczne władze państw zachodnich i całe ich nowoczesne zaplecze naukowe. Przynajmniej na razie.