Mam pytanie do znawców - odbyłem wczoraj pierwsze spotkanie z psychologiem/hipnoterapeutą z 30-letnim doświadczeniem.
Widać, że to człowiek na odpowiednim miejscu. Już po kilkudziesięciu sekundach wiedział mniej więcej z czym do niego przychodzę...
W czasie wstępnej rozmowy typu(jak się panu jechało? korki były? lało dzisiaj u was? itp.) i wstępnej obserwacji wiedział, jakie postawić mi pytania. Ponieważ z natury jestem obserwatorem, a takze ciekawski praktyk takich ludzi zaobserwowałem, że jakis mój gest lub wypowiedziane słowo kończyło się wzrokiem doktora na np. moje kolano/ręke/brzuch/policzek/itd. Także wszystko przebiegało po profesorsku.
W czasie hipnozy dr. mówił różne pozytywne rzeczy, miałem zachowaną świadomość, całe moje ciało było mocno zesztywniałe a oczy miałem tak zamknięte, że nie chciało mi sie ich otwierać. I nagle zaczęło się coś, czego do teraz nie mogę zrozumieć - dr. co jakiś czas zakaszlnął - potem znowu mówił. Zaczął szeleścić jakimiś papierami - potem znów mówił. I najdziwniejsze - dwa razy zadzwoniła mu komórka(co na wstępie było mówione, że komórki wyłączamy) - potem znowu mówił. Chodził głośniejszym krokiem i zawadził raz o krzesło - potem mówił. To były cykle. Ogólnie mówiąc - narobił sporo hałasu i zastanawiam się dlaczego?
Na końcu będąc jeszcze w hipnozie powiedział mi, że kolejny trans będzie głębszy.
Czy te hałasy były celowe(jakoś się fachowo nazywa ta metoda?), żeby za bardzo nie odpłynąć za pierwszym razem czy może dr. nie miał formy na takie czynności i się po prostu nie postarał?