Ta prezentacja to najświętsza prawda
Ja, rocznik 87 dobrze pamiętam to wszystko. I kurczę... było po prostu fajnie. Do dziś pamiętam te wszystkie gry, zabawy. Nie wszystko było to bezpieczne, ale dawało radochę. Na moim osiedlu szczytem kozactwa był skok z budynku hydroforni na wysypaną ostrymi kamieniami ziemię. Skakaliśmy, niektórzy łamali ręce, nogi, ale nie słyszało się o tym, żeby ktoś pozwał kogoś do sądu o to, że jego dzieciak rozkwasił sobie nos w tak bohaterskim wyczynie. Podobnie z "solówami" - jak wiadomo, w męskim świecie niektóre sprawy trzeba wyjaśnić pięścią. No to skakało sobie do oczu dwóch chudzielców i obtłukiwało kości. A potem szło na oranżadę, "na zgodę". Niedaleko hydroforni było okropnie piaszczyste, kurzące boisko, zaś przy boisku hydrant. Szefem bandy był ten, kto zdoby klucz do hydrantu, a klucz znajdował się na... pobliskim komisariacie
Aktem odwagi było wejść na dyżurkę i poprosić. Policjanci jednak udzielali nam go chętnie, a w suchsze dni pożyczali nawet prądowniczkę i wąż, żebyśmy trochę zwilżyli tą Saharę, bo w trakcie "mecza" my strzelaliśmy bramki, a władzy strzelał piasek w zębach (Znad boiska unosiła się olbrzymia chmura pyłu) Polewał oczywiście "boss", który odważył się wejść "na komendę" i to do niego należało odniesienie pożyczonych narzędzi. Oczywiście reszta grupki nieźle go (i siebie na wzajem) straszyła, ile to lat ciężkiego więzienia grozi za zgubienie państwowego mienia
Nie trzeba chyba mówić, że każdy pił "hydrantówę" prosto z prądowniczki, i nikt na zakaźnym nie lądował. I co? Z policją żyło się dobrze, żadnych CHWDP czy innych pseudokozackich napinek.
Każdy po przyjściu ze szkoły "wsiąkał". Rodzice nie bali się o to, że syn czy córka akurat ma "przyjemność" spotkania pedofila, czy innego dewianta. Byliśmy grupą, a "co milijon, to milijon"
Nawet jeśli trafił się jakiś podejrzany typ (wtedy też bywali tacy), to wzajemnie ostrzegaliśmy się, a w pogotowiu były kamienie. O naszym podwórku każdy z nas mógł powiedzieć to, co agent Smith o Matrixie: "This is my world, my world!"
My właśnie byliśmy takimi małymi Smithami broniącymi swojej wymarzonej krainy. Kiedy chciało się zawołać kolegę z sąsiedniego bloku, albo używało się gardła, albo cudowało z umówionymi sygnałami - błyskaniem kawałkiem lusterka, jakimiś linkami czy pukaniem w okno. Skuteczność średnia, ale frajdy masa.
Dziś nie ma nawet porównania do tego, co na podwórkach działo się te kilkanaście lat temu. Na ławkach przesiadują dresiarze, a dzieciaki chcą być identyczne, i robią to samo - zbierają się w grupę i... stoją. Ja pisałem już o tym w podobnym temacie - podwórka zieją pustką. Nasze pustynne boisko zarosło trawą, z hydroforni nikt nie skacze, jest dziwnie cicho. Kiedyś latem, w słoneczne dni do dziesiątej wieczorem słychać było krzyki i śmiechy, teraz widać tylko poblaski monitorów w oknach. Nie prowadzi się dialogów podokiennych typu: "Suchyyyyyy! Idziesz grać mecza?" "Nieeee ideee, kareee mam. A kto idzieeee?" "Bioły, Ciężarek i Dziamajkaaaa" "To ideee, ojca nie ma w domuuu" Jest GG, zresztą zamiast pograć w piłkę męczy się kolejną, super wypasioną graficznie FIFĘ czy innego PES-a.
Parę dni temu opowiadałem to wszystko synom siostry ciotecznej (8 i 10 lat) I poczułem się piekielnie staro, kiedy młodszy oznajmił "Ej, to czadowo miałeś!"
Poczułem się jak gość z innego czasu, a przecież jeszcze dobrze pamiętam smak hydrantówy i zapach piwnicy letnią porą. Dzisiejsze dzieciaki są jak kanarki w złotych klatkach. Mają wszystko, i to "wszystko" zabija w nich inicjatywę. Brak inicjatywy odbiera siły, bo po co się męczyć, skoro i tak co chemy, jest na miejscu. Jak wiemy złota klatka ładna rzecz. Tylko co z tego, że złota? I tak pozostanie klatką. To pisałem ja, 22 letni wuj Arkadiusz z Radomia