Skocz do zawartości


Zdjęcie

XVI Karmapa - Rangdziung Rigpi Dordże


  • Please log in to reply
16 replies to this topic

#1

PTR.
  • Postów: 958
  • Tematów: 135
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Chcialem Wam napisac o kims o kim nie mowi zbyt duzo obecnie wspolczesny swiat a to glownie z tego powodu ze nie potrafi dokladnie wytlumaczyc tego co zostalo potwierdzone przez wielu swiadkow. Moge nawet zapewnic ze nie byl on wogole czlowiekiem a jedynie manifestacja czegos tak pieknego ze trudno sobie to wyobrazic.

Gjalła Karmapa Rangdziung Rigpi Dordże urodził się 15 dnia szóstego miesiąca 1924 roku (rok Drewnianego Szczura). Miało to miejsce w Denkhok, na wybrzeżu rzeki Dri Czu, w pobliżu Derge we wschodnim Tybecie. Jego ojciec nazywał się Tsełang Paidzior a matka Kalcang Czosdun.

Kiedy był jeszcze w łonie matki, można było usłyszeć jak recytuje mantrę "Mani". Pewnego dnia, tuż przed narodzinami, matka szesnastego Karmapy ze zdumieniem odkryła, że jej brzuch stał się zupełnie płaski, jakby w ogóle nie była w ciąży. Udała się na wzgórze za pobliskim pałacem i tam następnego dnia o wschodzie słońca poczuła, że brzuch zaczyna na powrót gwałtownie pęcznieć. Wkrótce na świat przyszło dziecko. Narodzinom towarzyszyły tęcze na niebie, a woda w miseczkach ofiarowana Buddom zamieniła się w mleko. Zaraz po urodzeniu dziecko zrobiło siedem kroków mówiąc "Mamo, mamo odchodzę!".

Rodzina natychmiast zdała sobie sprawę z wagi tych narodzin, dlatego pragnąc ochronić dziecko na początku twierdzili, że na świat przyszła dziewczynka a nie chłopiec.

Tymczasem Situ Tulku wraz z Dziamgonem Kongtrulem Tulku otworzyli list pozostawiony przez piętnastego Karmapę, zawierający następujące wskazówki:

"Na wschód od Tsurpu, w pobliżu rzeki, na ziemi, która w przeszłości należała do Pało Denma Juldzial Tokgod i ministra Ling Kesar, na wzgórzu Pal przystrojonym literami "A" i "Thup" stoi dom uczyniony z ziemi. Należy on do królewskiej i religijnej rodziny. Tam, piętnastego dnia szóstego miesiąca w roku szczura, będą miały miejsce moje kolejne narodziny".

Zarówno Situ Rinpocze jak jak i Dziamgon Kongtrul mieli wyraźne wizje pałacu Athup. Tam też wysłali ekspedycję poszukiwawczą. Zaraz po przyjeździe członkowie ekspedycji usłyszeli o narodzinach cudownego dziecka. Okoliczności narodzin dokładnie zgadzały się ze wskazówkami pozostawionymi przez XV Karmapę. Poszukiwania były zakończone - odnaleziono szesnastego Gjalła Karmapę.

Już jako dziecko posiadał on nadnaturalny wgląd: jeżeli zaginęły gdzieś konie lub bydło, Karmapa zawsze potrafił podać opis miejsca, w którym aktualnie się znajdowały.

Kiedy ukończył siedem lat odwiedzili go Situ Tulku i Dziamgon Kongtrul Tulku i przeprowadzili ceremonię wstępnych święceń mnisich Karmapy. Udzielili mu również inicjacji bogini Wadżrawarahi. 27 dnia pierwszego miesiąca 1931 roku Karmapa był już mnichem-nowicjuszem. Od Czjentse Rinpocze, Zimpon Legszed Dzialtsena oraz Donjer Dzialtsena Zenkjonga otrzymał rytualne szaty i Czarną Koronę.

Pierwszego dnia drugiego miesiąca tegoż roku został zabrany do klasztoru Palpung. W cztery dni później odbyła się ceremonia intronizacji. Wzięły w niej udział tysiące pielgrzymów, chcących złożyć wyrazy szacunku Gjalła Karmapie. Następnie Karmapa udał się do Tsurpu, odwiedzając po drodze wiele miejsc kultu religijnego. Ceremonię Czarnej Korony po raz pierwszy przeprowadził trzynastego dnia szóstego miesiąca. Niebo wypełniło się wówczas tęczami, z góry leciały kwiaty. Tysiące ludzi było świadkami tego pomyślnego i zarazem zadziwiającego wydarzenia.

Gjalła Karmapa udał się następnie do Lhasy, na spotkanie XIII Dalajlamą, który przeprowadził ceremonię obcinania włosów. Podczas ich pierwszego spotkania Karmapa miał na głowie koronę Ne Szu, jednak Dalajlama dostrzegł nad nią inną i wskazał ją swemu premierowi. Kiedy Karmapa złożył mu tradycyjny pokłon, wszyscy zebrani widzieli jak zdejmował koronę, Dalajlama zapytał jednak dlaczego nie zdjął również tej drugiej; zwyczajowo przy takich okazjach przecież zdejmuje się nakrycia głowy. Wszyscy zebrani zaoponowali - wiedzieli, że Karmapa naprawdę nie ma niczego na głowie. Dopiero później zorientowali się, że Dalajlama musiał dostrzec subtelną koronę bodhisattwy widoczną jedynie dla wysoko urzeczywistnionych. Dalajlama myślał natomiast, że pozostali zebrani również ją widzą.

Następnie Karmapa wrócił do Klasztoru Tsurpu, gdzie odbyła się druga ceremonia intronizacji. Przez cztery lata studiował tam, często opowiadając nauczycielom o swych poprzednich inkarnacjach.

W dwunastym miesiącu 1935 roku, w wieku lat dwunastu, Karmapa wyruszył w podróż do Khams. Wyprawa dotarła do Tardzi Czutsen i zatrzymała się w pobliżu gorących źródeł, dla odpoczynku i kąpieli w leczniczych wodach. Chociaż był to sam środek zimy, nagle spośród skał wypełzło wiele węży. Karmapa wbiegł pomiędzy nie i wkrótce wiele z nich oplątało jego ciało. Zaczął tańczyć wołając "Jestem królem węży!". Uczestnicy wyprawy byli przerażeni i błagali Karmapę aby przestał, on jednak po prostu się śmiał i w ogóle nie sprawiał wrażenia zakłopotanego sytuacją. W pewnym momencie węże odplątały się od niego i odpełzły z powrotem w stronę gorących źródeł.

Kiedy dotarli do Szakszu Kar Drukczen, wyszedł im naprzeciw Paldzior Rinpocze. Zaczęli z Karmapą żartować sobie na temat swoich cudownych mocy. Wtedy nie stąd ni zowąd Karmapa wyciągnął miecz zza pasa swojego służącego i gołymi rękami zawiązał ostrze na supeł. Paldzior Rinpocze był całkowicie zaskoczony i nie odważył się stanąć w konkury.

Paldzior Rinpocze poprowadził potem wyprawę do klasztoru Riła Barma. Odbyła się tam ceremonia ku czci Guru Padmasambhawy. Pod koniec obrzędów rzucono w różnych kierunkach ciasta ofiarne, aby uwolnić się od negatywnych wpływów. Ciasta rzucone na wschód wybuchły płomieniami ognia. Był to czas nagłego i nieoczekiwanego zawieszenia broni z chińskimi najeźdźcami na wschodnich granicach państwa.

W klasztorze Dil Jak wyprawa nocowała w połączonych ze sobą namiotach. Pewnego razu widziano Karmapę jadącego na jeleniu po linach łączących namioty. Ekspedycja dotarła do położonego w górach Radza Dzong. Były tam dotkliwe niedobory wody. Lama Samten Gjamtso wytłumaczył Karmapie, że najbliższe źródło znajduje się trzy mile dalej i poprosił o pomoc. Karmapa powiedział, żeby w pobliżu klasztoru postawili drewnianą balię i napełnili wodą, ponieważ chce się wykąpać. Po kąpieli kazał wylać wodę na ziemię. Nagle w tym miejscu wytrysnęło źródło - był to koniec problemów tego klasztoru z brakiem wody.

Kiedy Karmapa dotarł do Karma Gon i wkroczył do wielkiej hali, gdzie zgromadzili się jego uczniowie, wszystkie szczyty zabytkowych stup pokłoniły mu się. Przyjechał tam również Situ Tulku, który zabrał Karmapę to klasztoru Palpung, gdzie otrzymał on pełną "Skarbnicę" nauk Kagju i Przekaz Ustny. Następnie odwiedzili klasztor Dzong Sar, gdzie opat Czientse Czoskji Lodru poprosił Karmapę o przeprowadzenie ceremonii Czarnej Korony. Podczas tej pomyślnej ceremonii Czientse Rinpocze widział Karmapę w formie jego pierwszej inkarnacji, Dysum Czienpy, a Czarna Korona unosiła się osiemnaście cali ponad jego głową.

15 dnia dziewiątego miesiąca 1940 roku Karmapa udał się do Tsurpu. Po drodze odwiedził jednak klasztor Penczen. Znajdował się tam posąg strażnika Zing Kjong jadącego na koniu. Gdy tylko Karmapa zbliżył się do niego, ku zdumieniu wszystkich zebranych, koń zaczął rżeć. Następnie Karmapa udał się do Dam Czung, gdzie główne lokalne bóstwo ofiarowało mu duży, dziewięciooki kamień Zi, rodzaj drogocennego agatu.


To tylko kilka wiadomosci aby pokazac jakim byl czlowiekiem.


Pomimo tego, że 16. Karmapa zamanifestował się jako ogromny i pełen radości człowiek zawsze śmiejący się ze wszystkiego, nie był w rzeczywistości jakąś osobą - był raczej zwierciadłem naszego umysłu. Dawał każdemu dokładnie to, czego dana osoba potrzebowała. Jeśli ktoś był w stanie widzieć jego naturę radości, właśnie ją mu pokazywał. Nawet kiedy do jego pokoju wchodziła grupa osób zupełnie nie zainteresowanych jakąkolwiek duchowością obwieszonych od stóp do głów aparatami fotograficznymi i chcących tylko sfotografować żyrafę, dawał im 10000-woltowe błogosławieństwo, po którym wychodzili jak nieprzytomni z aparatami dyndającymi na szyjach nie wiedząc gdzie się znajdują. Używał jeszcze innej sztuczki. Kiedy przychodzili do niego oficerowie, kapitana nazywał majorem, a majora generałem. Oczywiście Hindusom bardzo się to podobało, byli jednak zmuszeni powiedzieć: "W rzeczywistości jestem tylko kapitanem", Karmapa jednak odpowiadał: "Sprawdź pocztę jak wrócisz do domu". I okazywało się, że w skrzynce na listy leżało zawiadomienie, że dostali jeszcze dwie gwiazdki. Właśnie w ten sposób pracował - Karmapa to przestrzeń.


Obecnie Karmapa ma juz na ziemi swoja XVII inkarnacje.
Jest nim XVII Gjalwa Karmapa Taje Dordże i mialem okazje go spotkac poniewaz byl juz dwukrotnie w Polsce.
Jak macie jakies pytania to postaram sie cos wyjasnic. Tyle ile bede potrafil :P
Na zakonczenie zamieszczam zdjecie:

Dołączona grafika
  • 1



#2 Gość_muhad

Gość_muhad.
  • Tematów: 0

Napisano

:shock: musze najpierw to przepmyslec za nim sie o cokolwiek zapytam :shock:
  • 0

#3

PTR.
  • Postów: 958
  • Tematów: 135
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

hehe po pierwsze to nie moja wiara wiec nie uogolniaj tego do wiary. Buddyzm jest religia DOSWIADCZENIA a nie zadnej wiary.
Pozatym skoro zaprzeczasz relacjom naocznych swiadkow (tysiace jesli nie setki tysiecy).
Rzeczy te zamiescilem nie po to zeby tworzyc jakas legende tylko po to zeby zaprezentowac jakie mozliwosci ma umysl.

Tak Twoj umysl.
  • 0



#4

PTR.
  • Postów: 958
  • Tematów: 135
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

heh brzmi bo tak ma brzmiec.
Ma rozwiazac to nasze poskrecane umysly i pokazac ze nie ma rzeczy niemozliwych.


trudno to przyjac, wiem.
Mnie tez nie latwo przechodzic przez takie etapy. Jednak mimo wszystko warto probowac.

To tak jakbys rozmawial z kims o skakaniu na spadochronie. Moze Ci dokladnie opowiedziec moment lotu, jednak prawdziwe DOSWIADCZENIE takiego stanu bedziesz mial dopiero jak sam skoczysz.
  • 0



#5 Gość_muhad

Gość_muhad.
  • Tematów: 0

Napisano

Jaka jest najlepsza droga ktora trzeba kroczyc by dazyc do takiego stanu ducha i swiadomosci jak Ten Karmapa? jakie sa Twoje doswiadczenia i czy osiagnales juz COs znaczacego?
  • 0

#6

Legalize.
  • Postów: 2723
  • Tematów: 123
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

Przeznaczenie??
  • 0

#7

PTR.
  • Postów: 958
  • Tematów: 135
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

przeznaczenie o ktorym my sami decydujemy.
A zeby osiagnac takie efekty jak Karmapa? Nie wiem, raczej trzeba by jego spytac. :D


Napewno takich rzeczy nie osiaga sie w ciagu jednego zycia... chociaz moge sie mylic.


Przemo bardzo dobrze to podsumowales.
Wszystko zalezy od wyborow jakich dokonujemy..

Jeżeli jestem potrzebny

Wywiad z dr. Mitchenem Levy, buddystą i lekarzem XVI Karmapy Rangdziung Rigpe Dordże, przeprowadzony w dniu śmierci Karmapy 5 listopada 1981 roku.

Kiedy XVI Karmapa umierał, jeden z uczniów siedział smutny przy jego łóżku. Karmapa spojrzał na niego ze współczuciem, pogłaskał go po głowie i powiedział: „Wiesz, kiedy umierasz, nic się nie wydarza”


Tlumaczenie, opracowanie: Paulina Czaja



Po raz pierwszy spotkałem Jego Świątobliwość w maju 1980 roku. Miał raka i przyjechał do Ameryki, żeby się leczyć i sprawdzić, czy nie ma przerzutów. Rak był „dodatkiem” do cukrzycy, na którą cierpiał przez większość swojego życia. Byłem jego głównym lekarzem. Zbadaliśmy go dokładnie. Z punktu widzenia Karmapy pobyt w szpitalu był po prostu zwykłym zajęciem, kolejnym doświadczeniem, sprawdzeniem, czy choroba zabije go czy nie. W pewnym sensie nie stanowiło to dla niego żadnej różnicy. Równie dobrze moglibyśmy rozmawiać o rosole.
Od tego czasu, aż do momentu jego śmierci rok później, przez cały czas towarzyszyła nam niezwykła atmosfera jego wspaniałej i wszechogarniającej obecności. Nawet gdy doświadczał wielkiego bólu, jego ciepło i przejrzystość umysłu pozostawały niezmienne. To było bardzo proste. Ilekroć pytałem: „Czy czujesz ból w tym miejscu?”, Jego Świątobliwość tylko uśmiechał się i odpowiadał niezmiennie: „Nie, tu nic nie czuję”. „A tutaj?”, pytałem, a on mówił jedynie: „Nie, nie, tu nic nie czuję”. Ciągle od nowa zatapialiśmy się w nieograniczoności jego umysłu. Karmapa nigdy nie „zawężał” sytuacji i nie koncentrował się na samym sobie. Podobnie działo się, kiedy uczniowie pytali go o postępy w praktyce, bo mieli wrażenie, że nie zaszli w niej daleko. Wówczas Karmapa uśmiechał się tylko do nich. Dokładnie to samo wydarzało się, gdy pytaliśmy: „Boli?”. A Jego Świątobliwość tylko się uśmiechał i zatapialiśmy się w tej samej przestrzeni.
Myślę, że obcowanie z Karmapą było bardzo pouczające dla całego personelu medycznego, który się nim zajmował. Wszyscy, zarówno buddyści jak i nie-buddyści, wiedzieliśmy, że dla Jego Świątobliwości nie istniały żadne granice, nawet w medycynie czy sprawach dotyczących ciała. Nigdy nie usłyszeliśmy od Karmapy słów: „Tak, tu mnie boli”. Martwiliśmy się tym i jednocześnie byliśmy pełni podziwu. Proces jego umierania stał się po prostu kolejnym narzędziem pracy dla innych i pomagania im. Byliśmy oczarowani jego postawą i jednocześnie zdezorientowani, ponieważ to, co działo się z nim i wokół niego było sprzeczne z naszymi oczekiwaniami. Byliśmy pełni podziwu dla jego ciepła i nieustannej troski o innych, niezależnie od tego, czego doświadczał sam. Tak było aż do momentu jego śmierci. Przy okazji badań, zadawałem Karmapie różne pytania, a on tylko odpowiadał „tak” lub „nie”. Na koniec powiedział: „Jest jedna bardzo ważna sprawa, którą musicie zrozumieć. Jeżeli jestem potrzebny tutaj, by nauczać czujące istoty, jeżeli nadal mam pracę do wykonania, żadna choroba mnie nie pokona. A jeżeli już dłużej nie jestem tutaj tak naprawdę potrzebny, możecie mnie nawet przywiązać, i tak nie zostanę na tej ziemi”.


Hongkong
Drugi raz spotkałem Jego Świątobliwość w Honkongu, kilka miesięcy później. Zaskoczyło mnie, jak bardzo schudł, o ile był słabszy i bardziej chory. Jednocześnie wciąż emanowało od niego to samo ciepło. Leżał przed nami człowiek, który niewątpliwie umierał na raka, ale Karmapa zachowywał się tak, jakby był w szpitalu z powodu wycięcia migdałków. Za każdym razem, gdy wchodziłem do jego pokoju, uśmiechał się i promieniał. Wtedy mój umysł zatrzymywał się. Myślałem: „Chwileczkę, kto tu się kim opiekuje? To przecież on jest pacjentem, a nie ja”. Chciałem powiedzieć: „To i to przydarzyło mi się wczoraj”, zamiast tego spoglądałem na niego i pytałem: „Jak się czujesz?”. Karmapa uśmiechał się i odpowiadał: „OK”. Pytałem: „Boli cię?”, a on zaczynał się śmiać i mówił: „Nie, nie dzisiaj”. Stało się to codzinnym rytuałem, rodzajem żartu, jakby Karmapa myślał: „Musisz postrzegać mnie jak kogoś chorego, więc wykonuj swoją pracę. Będziemy obaj udawać, że to się dzieje naprawdę”. Zachowanie Jego Świątobliwości wpływało również na pozostały personel medyczny. Pracownicy szpitala mieli sztywne wyobrażenia na temat tego, jak umierający pacjent powinien się zachowywać i jak powinien wyglądać, a Karmapa zachowywał się zupełnie inaczej. Po prostu był tam i robił to, czego potrzebowali inni. W Honkongu doświadczyłem tego, że stan umysłu Karmapy pozostaje niezmienny, i że bez przerwy pomaga on tym, którzy go otaczają. Szczególnie troszczył się o czterech młodych tulku, którzy mu towarzyszyli, a którymi opiekował się od dzieciństwa w Sikkimie. Jego Świątobliwość pomagał im zrozumieć, co się wydarza.
Kiedy dotarłem do Hongkongu, zacząłem pytać samego siebie: „Dlaczego on umiera teraz?” Obserwowałem sposób, w jaki Karmapa traktował czterech głównych tulku Kagyu. Wychowywał ich i nauczał. Wszyscy byli w podobnym wieku, gotowi, by pójść w świat i przekazywać nauki. On był w pewnym sensie ich ojcem, troszczył się o ich rozwój aż do tego momentu. Teraz następował kolejny krok w ich edukacji. Karmapa umierał. Było to całkowicie naturalne, po prostu wypełnił pracę swojego życia. Młodzi tulku mówili do mnie: „On ma jeszcze tyle do zrobienia”. Pomyślałem wtedy, że nawet gdyby żył przez następne 15 lat i rozpoczął wiele innych projektów, to nadal na koniec zapytaliby: „Dlaczego umarł właśnie teraz?”. Nie można sobie wyobrazić Karmapy idącego na emeryturę. Karmapa doprowadził młodych Tulku do punktu, w którym mogli sami pójść w świat i nauczać. Teraz wystawiał ich na próbę własnej śmierci. Jeden z obecnych tam rinpocze powiedział mi później coś, co nadało sens całej sytuacji: „Jeżeli młodzi tulku wychowywaliby się w Tybecie, stykaliby się ze śmiercią bez przerwy. Ponieważ wychowali się w Rumteku, w Sikkimie, a teraz byli na Zachodzie, mieli mało do czynienia ze śmiercią”.
Karmapa umierał. Na początku nie mogli tego zrozumieć. Miałem silne wrażenie, że odwlekał swoją śmierć po to, żeby mogli się z nią pogodzić. Żeby obserwowali ten proces i odkrywali go, by móc później się z nim pogodzić.
W Zion (Illinois), gdzie Karmapa umarł, zrozumiałem, jak bardzo dbał o swoich tulku. Byli młodzi. Osiągnęli różne stopnie realizacji, ale nadal w tym życiu byli emocjonalnie młodzi. To była kolejna część ich rozwoju.


Zion
Trzeci raz spotkałem Karmapę w szpitalu onkologicznym w Zion, nieopodal Chicago. Zarówno personel medyczny, jak i ludzie odwiedzający szpital, byli nim całkowicie oczarowani. Żeby to docenić trzeba pamiętać, że personel na oddziale intensywnej terapii jest zwykle bardzo odporny. Ci ludzie widzą śmierć przez cały czas i widok umierających ludzi nie wywiera na nich tak silnego wrażenia. Jednak nawet oni byli głęboko poruszeni postawą Jego Świątobliwości. Większość z nich była chrześcijanami, którzy nie mieli zielonego pojęcia o buddyzmie, jednak wszyscy nazywali Karmapę „Jego Świątobliwością”. Ludzie ci nie mogli zrozumieć, dlaczego Karmapa nie odczuwa bólu i nie reaguje na to, co się z nim dzieje, tak jak inni ludzie będący w podobnej sytuacji. Bardzo się o niego martwili.
Jak wiecie, każdy Karmapa zostawia przed śmiercią list opisujący okoliczności następnego odrodzenia. Personel martwił się o ten list. To było ciekawe, troska wszystkich zmieniła się z: „Co dzisiaj robimy dla tego pacjenta?”, na: „Czy napisał już swój list?”. Jedna z pielęgniarek przyszła do mnie pewnego dnia i powiedziała: „Bardzo martwię się, że przekaz tej linii skończy się tutaj, w tym szpitalu”. Przypominam, że jesteśmy w Zion, w Illinois, bardzo chrześcijańskim mieście. Personel nie przestawał mówić o współczuciu Karmapy i o jego uprzejmości. Po kilku dniach chirurg Filipino Christian przyszedł do mnie i powiedział: „Wiesz, za każdym razem, gdy idę zobaczyć Jego Świątobliwość, czuję się zupełnie nagi. Czuję, że może mnie przejrzeć na wylot i myślę, że powinienem się czymś okryć”. Ciągle powtarzał: „Wiesz, Karmapa nie jest zwykłą osobą”. Wszyscy doświadczali tego samego. Siła jego obecności była tak wielka, że ludzie byli bardzo mocno poruszeni. To była kontynuacja tego, czego doświadczyłem wcześniej w Nowym Yorku. Niezależnie od tego, czy Karmapa był w szoku insulinowym czy jadł winogrona, jego umysł pozostawał w tym samym stanie. Nikt nie mógł tego zrozumieć. Ludzie przychodzili do mnie i mówili: „Wiesz, jestem chrześcijaninem i nie wierzę w buddyzm, ale muszę przyznać, że Jego Świątobliwość jest niezwykłą osobą”. Mówili to niemalże z poczuciem winy, nie wiedząc, jak pogodzić własną wiarę i doświadczenia, jakie mieli w kontakcie z Karmapą.
Dni mijały, a stan Jego Świątobliwości pogarszał się. Pewnego dnia wydarzyło się coś, co jak powiedzieli mi rinpocze, miało miejsce już kiedyś w przeszłości. Podobno, gdy Karmapa miał 13 lat ciężko zachorował. Lekarze dawali mu tylko kilka godziny życia, najwyżej dzień. Lekarze tybetańscy nigdy nie powiedzieliby czegoś takiego, jeśli istniałby choć cień szansy na wyzdrowienie chorego. Jego Świątobliwość nie zwracał jednak na nich uwagi i szybko wrócił do zdrowia. Lekarze nie mogli tego pojąć, chociaż w Tybecie było to prostsze do zaakceptowania, ponieważ wiedzieli, kim jest Karmapa.
To samo wydarzyło się w Zion. Pewnego dnia podczas obchodu zobaczyłem, że stan zdrowia Karmapy drastycznie się pogorszył. Oznajmiłem wtedy, że Jego Świątobliwość ma przed sobą dwie, najwyżej trzy godziny życia. Miał wszystkie objawy, które znałem. Całe jego ciało odmawiało posłuszeństwa. Miał problemy z oddychaniem, wymiotował krwią, kaszlał, spadło mu ciśnienie, mimo podanych środków.
Gdy ktoś długo pracuje z pacjentami w krytycznym stanie, ma wyraźne przeczucie chwili poprzedzającej śmierć. Widzi, pod jaką presją znajduje się ciało umierającego i wie, że nie będzie on już w stanie tego wytrzymać. Wie, że wkrótce pacjent się podda. To właśnie czułem w tamtej chwili. Powiedziałem, że musimy obudzić Karmapę, skoro list jest taki ważny. Zredukowałem śpiączkę przy pomocy środków medycznych. Tulku poprosili, byśmy zostawili ich sam na sam z Karmapą. Po 45 minutach wyszli i oznajmili, że nie zamierza on jeszcze umierać. Śmiał się tylko z nich. Powiedzieli, że Karmapa nie chce teraz żadnych kartek, bo nie będzie pisać listu.
Wszedłem do pokoju, a on po prostu siedział na łóżku z szeroko otwartymi oczami. Siła jego chęci do życia była niesamowita. Zwrócił się w moją stronę i powiedział po angielsku (a znał w tym języku tylko kilka słów): „Hello, how are you?”. W ciągu 30 minut wszystkie siły witalne Karmapy ustabilizowały się i przestał krwawić. Gdy wyszedłem z jego pokoju, podszedł do mnie jeden z lekarzy i powiedział: „Spójrz na moje ramię”. Cała jego ręka była pokryta gęsią skórką. Nigdy nie widział u siebie czegoś takiego. Jestem całkowicie przekonany, że Karmapa sam zmusił się do powrotu. Nigdy nie widziałem niczego, co w choćby w niewielkim stopniu przypominało to wydarzenie.
Reakcja tulku była ciekawa. Uważali oni, że panikuję mówiąc, że Karmapa umiera. Może było to po prostu związane z ich niezgodą na odejście Karmapy. Ja jednak wiedziałem wystarczająco dużo. Informowałem ich tylko o tym, co się wydarza. Jego Świątobliwość umierał. Wiedziałem to. Cały personel o tym wiedział. I właśnie wtedy Karmapa obudził się i usiadł. Otworzył oczy i dosłownie przywrócił się do zdrowia. Wypełnił swoje ciało chęcią do życia. Mogłem prawie zobaczyć to życzenie wychodzące z jego ciała. Nigdy nie doświadczyłem czegoś podobnego. Trungpa Rinpocze powiedział później do mnie: „Teraz widzisz, co jest możliwe!”. Wyglądało to tak, jakby ktoś wyłączył monitory, pobawił się nimi i włączył je znowu. Ciśnienie krwi Karmapy wróciło do normy i przestał krwawić, jednak nie dzięki środkom, które mu podaliśmy. Odwrócił po prostu cały proces i był zdrowy przez następne 10 dni.


Po tym wszystkim, ogólnie przyjętym żartem w szpitalu było stwierdzenie, że sam powinien pisać swoje diagnozy. Powinniśmy przynosić mu książkę zamówień rano i pytać: „Co możemy dzisiaj dla ciebie zrobić?”

Jednak po 10 dniach ciśnienie krwi Karmapy znowu gwałtownie spadło i nie mogliśmy go podnieść żadnymi środkami. Stwierdziłem, że jest bardzo źle. Przestałem mówić, że wkrótce umrze. Spojrzałem tylko na tulku i powiedziałem, że jest bardzo, bardzo źle. Pochylili się nad Karmapą i powtórzyli mu moje słowa. Jego Świątobliwość miał zespół rozsianego wykrzepiania śródnaczyniowego, tzw. DIC (disseminated intervascular coagulation). Oznacza to, że pod wpływem toksyn wydzielanych przez bakterie dochodzi do uruchomienia kaskady mechanizmów prowadzących do powstania licznych zakrzepów w najdrobniejszych naczyniach krwionośnych i zużycia wszystkich czynników krzepnięcia. W związku z brakiem tych czynników, dochodzi do licznych krwotoków, a z drugiej strony do martwicy tych tkanek i narządów, w których powstały zakrzepy. Dlatego znowu powiedziałem: „Jest bardzo źle”, tym razem zwracając się bezpośrednio do Karmapy. On spojrzał na mnie i spróbował się uśmiechnąć. W ciągu dwóch godzin zupełnie przestał krwawić. Ciśnienie wróciło do normy. Karmapa siedział w łóżku i rozmawiał.
Wtedy oddział intensywnej terapii miał już prawie całą „tablicę wyników” Karmapy. Każdy zaznaczał dla niego punkty. To naprawdę stało się zabawne. Pacjent chory na raka, cukrzycę, z rozległą infekcją płuc, po szoku insulinowym. Ktoś taki nigdy, przenigdy nie powraca, a on, proszę, oto był. Dzień później płuca Karmapy przestały pracować na skutek ciężkiego zapalenia. Wiedzieliśmy, że bez inkubacji przestanie oddychać. Podłączyliśmy więc inkubator na 36 godzin. Następnego dnia, wcześnie rano Karmapa właściwie umarł. Widzieliśmy to wyraźnie na monitorach. Impulsy słabły. Wiedzieliśmy, że to jest nieuniknione. Nic nie powiedzieliśmy rinpocze. Serce Karmapy zatrzymało się na ok. 10 sekund. Reanimowaliśmy go. Mimo problemów z ciśnieniem, przywróciliśmy pracę serca do normy i stan Karmapy ustabilizował się na 25-30 minut. Wyglądało to tak, jakby miał zawał serca. Potem ciśnienie spadło całkowicie. Nie mogliśmy nic zrobić. Mimo że dawaliśmy mu więcej leków, jego serce znowu się zatrzymało. Zaczęliśmy uciskać jego klatkę piersiową. Wiedziałem, że to już koniec. Widziałem jego umierające serce na monitorze. Czułem, że musimy dać z siebie wszystko. Kontynuowaliśmy reanimację przez ponad 45 minut. Dłużej niż robiłem to zwykle. Na koniec podałem mu zastrzyk z adrenaliny. Nie było reakcji. Wtedy zupełnie się poddaliśmy. Wyszedłem, żeby zadzwonić do rinpocze i powiadomić ich, że Karmapa zmarł.
Kiedy wróciłem do pokoju, ludzie zaczęli wychodzić. Jego Świątobliwość leżał tam może 15 minut nieżywy. Zaczęliśmy odłączać przyrządy podtrzymujące życie. Nagle spojrzałem na jeden z monitorów. Wskazywał ciśnienie 140/80! Moją pierwszą reakcją była myśl: „Kto się opiera o przyrząd do mierzenia ciśnienia?!”. Po prostu wiedziałem, że żeby ciśnienie tak podskoczyło, ktoś musiałby się oprzeć o przyrząd. Bez tego było to niemożliwe. W tym samym momencie pielęgniarka wrzasnęła: „On ma puls, on ma puls!”. Jeden ze starszych rinpocze poklepał mnie znacząco po ramieniu, jakby mówił: „To jest niemożliwe, ale się wydarza”. Serce Karmapy biło, miał ciśnienie 140/80. Myślałem, że zemdleję.
Nikt nie mógł wykrztusić z siebie słowa. To był moment, w którym mówi się: „To niemożliwe, to po prostu niemożliwe”. Wiele rzeczy wydarzało się w obecności Karmapy, ale to było najbardziej niesamowite. Nie był to po prostu niezwykły przypadek. To się wydarzyło po godzinie od momentu, w którym zatrzymało się serce Karmapy i 15 minut po tym, jak wstrzymaliśmy reanimację. Pobiegłem zadzwonić do Trungpy Rinpocze. Powiedziałem mu przez telefon: „Karmapa żyje! Nie mogę mówić. Do widzenia”. Pomyślałem, że Karmapa wrócił jeszcze raz, żeby sprawdzić, czy jego ciało faktycznie nie jest już w stanie dłużej wspierać świadomości. Był pod wpływem valium i morfiny, te środki odłączyły go od ciała. Wydawało mi się, że nagle zrozumiał, że jego ciało przestało pracować. Powrócił więc, żeby sprawdzić, czy jest jeszcze sprawne. Powracająca siła jego świadomości rozpoczęła cały proces od nowa. Jest to tylko wrażenie mojego prostego umysłu, ale to właśnie odczuwało się wtedy w pokoju.
Praca serca i ciśnienie krwi utrzymywały się jeszcze przez jakieś 5 minut. Potem Karmapa zobaczył, że jego ciało nie jest już sprawne, że nie może mu już więcej służyć i opuścił je. Umarł.
Trungpa Rinpocze przyjechał do szpitala nie wiedząc, czy Karmapa żyje czy nie. Musiałem mu powiedzieć, że umarł. To było tyle. Powroty Jego Świątobliwości były wspaniałe. Nawet umierając nie przestawał zaskakiwać zachodniego personelu medycznego. 48 godzin po śmierci jego klatka piersiowa na poziomie serca była wciąż gorąca , a skóra pozostawała elastyczna jak u żywego człowieka.
Tak to się wydarzyło.
Przez cały czas, gdy byłem blisko Jego Świątobliwości, miałem wrażenie, które zapamiętałem jako naukę: ważne jest, żeby nie reagować na własne impulsy, lecz mieć otwarte serce i umysł, ukierunkowane na potrzeby innych.
  • 0



#8 Gość_muhad

Gość_muhad.
  • Tematów: 0

Napisano

zatkalo mnie. dowod na to ze sami decydujemy o naszej smierci? o chwili naszej smierci?

byl niesamowity :shock:
  • 0

#9

PTR.
  • Postów: 958
  • Tematów: 135
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Jak widac dla niego nie bylo to wiekszym problemem.
Zamieszczam jeszcze jeden Wywiad z Robertem Hutchkinsonem, kierowcą XVI Karmapy, przeprowadzony wiosną 2002 roku.

Tlumaczenie, opracowanie: Agnieszka Bałazy i Grzegorz Kuśnierz


DD: Czy mógłbyś opowiedzieć nam jakieś historie z życia 16 Karmapy?

Robert: OK. Był rok 1974. W wyniku niezwykłego zbiegu okoliczności wylądowałem za kierownicą limuzyny XVI Karmapy. Zostałem jego szoferem. Na początku całej podróży o buddyzmie nie wiedziałem prawie nic. Tu i ówdzie coś obiło mi się o uszy, nie miałem jednak żadnego bezpośredniego doświadczenia. Byłem w kontakcie z pewną organizacją z San Francisco, która organizowała wizytę Karmapy w Kalifornii i na Wschodnim Wybrzeżu, w Nowym Jorku i paru innych miastach. Ponieważ parę lat wcześniej byłem kierowcą rajdowym, ludzie ci uznali, że Jego Świątobliwość będzie w moim aucie bezpieczny. Dzięki temu przez parę kolejnych tygodni doświadczyłem bliskości Karmapy i szkoły Kagyu. To doświadczenie zostało ze mną przez następnych 28 lat, do dziś.
Chętnie podzielę się swoimi wspomnieniami, niektóre z nich są zabawne, inne natomiast pełne znaczenia. Ludzie pytają często o życie prywatne XVI Karmapy. Osobą, która była z nim przez 24 godziny na dobę był Dziamgon Kongtrul Rinpocze. Nie wszyscy może o tym wiedzą, ale Rinpocze doskonale mówił po angielsku, dlatego w samochodzie często występował w roli tłumacza. Był naprawdę niezastąpiony. Wyobraźcie sobie karawanę z około 40 lamami towarzyszącymi Karmapie, w tym z Szamarem Rinpocze, Kalu Rinpocze i wieloma innymi wielkimi nauczycielami, którzy już dawno umarli lub przynajmniej udali się do Czystych Krain. Zewsząd byłem otoczony ich wibracją! Mój dyżur trwał od siódmej rano do jedenastej wieczorem, przez siedem dni w tygodniu. Przez cały ten czas miałem jednak okazję przebywać w polu mocy Karmapy i innych lamów.
Nasza pierwsza trasa zaczęła się w San Francisco, odbyliśmy tam całą serię długich przejazdów. Karmapa przeprowadzał ceremonię Czarnej Korony nawet trzy razy dziennie, często w miejscach oddalonych od siebie o sto lub więcej kilometrów. Z San Francisco wyjeżdżaliśmy zwykle o szóstej lub o wpół do szóstej rano. Nasza karawana liczyła do dwunastu samochodów z lamami i Karmapą. Ja musiałem dopilnować, żeby każdy dotarł we właściwym czasie we właściwe miejsce.
Kiedy wyjeżdżaliśmy z rezydencji, w której mieszkał Karmapa, otworzyłem przed nim drzwi samochodu. Kiedy już usiadł na tylnym siedzeniu, okrążyłem samochód i otworzyłem drzwi Dziamgonowi Kongtrulowi Rinpocze, który trzymał w rękach jakąś paczkę. Była owinięta chustą. Pomyślałem sobie "Hmm, to pewnie jakieś święte księgi, jakże to duchowe!" Zamknąłem drzwi i ruszyliśmy w strugach deszczu, pustą o tej godzinie autostradą. W ten chłodny, niedzielny poranek jechaliśmy do ośrodków założonych w owym czasie przez Czogyama Trungpę Rinpocze, którego w 1969 roku Karmapa wysłał do Stanów, by rozprzestrzeniał Dharmę na Zachodzie. Tak czy owak jechaliśmy autostradą, wokół panowała cisza, słychać było tylko szmer opon i odgłos pracujących wycieraczek, gdy nagle usłyszałem dźwięk otwieranej puszki. Kątem oka spojrzałem w lusterko, a tam Kongtrul Rinpocze otworzył właśnie paczkę, o której myślałem że wypełniona jest sutrami, i wyciągnął z niej dwie puszki dietetycznego 7-UP. Szósta rano, Karmapa i Dziamgon Kongtrul piją z puszek dietetyczne 7-UP na tylnym siedzeniu samochodu, niezapomniany widok!
Objechaliśmy parę półwyspów San Francisco, Karmapa udzielił porannej ceremonii Czarnej Korony. Następnie mieliśmy odwiedzić swoisty aśram, było to miejsce położone wysoko w górach Santa Cruz, gdzie ludzie żyli w bardzo prostych warunkach, w namiotach, w takiej hipisowskiej komunie jakie możecie sobie obejrzeć na filmach z lat sześćdziesiątych, z tym że wszyscy ci ludzie byli buddystami szkoły Kagyu. Tak więc jechaliśmy krętymi szosami, aż dotarliśmy do drogi polnej. W dalszym ciągu lał deszcz, więc wszystkie te piękne auta, my jechaliśmy mercedesem sedan z 4,5 litrowym silnikiem, jaguary i inne wspaniałe maszyny specjalnie na tę okazję ofiarowane przez członków organizacji zajmującej się wizytą Karmapy, wszystkie te świetne samochody wylądowały w błocie. Pięliśmy się pod górę w ulewnym deszczu, aż dotarliśmy do obozowiska. Na miejscu uczniowie Karmapy podarowali mu kwiaty i inne symboliczne prezenty. Prawdę mówiąc nie wiem, co działo się dalej, bo jak zawsze musiałem wraz z innymi kierowcami zostać przy samochodach. Po jakichś czterdziestu pięciu minutach ruszyliśmy z powrotem.
Mieliśmy specjalny rozkład jazdy, w którym rozpisana była każda godzina wizyty Karmapy. Mieliśmy jechać do miasta oddalonego od San Francisco o 130 km, tak więc w dwie, dwie i pół godziny mogliśmy tam spokojnie dotrzeć. Kiedy dotarliśmy z powrotem do wjazdu na szosę i ruszyliśmy w dół, Dziamgon Kongtrul Rinpocze pochylił się do przodu i powiedział do mnie "Jego Świątobliwość mówi, że teraz jedziemy na lotnisko". Cóż, w tej okolicy były trzy główne lotniska: San Francisco Airport, San Jose Airport i Oakland Airport, oddalone od siebie o jakieś 80 km. Nie było tego w moim rozkładzie jazdy, ani w rozkładach jedenastu czy dwunastu kierowców za mną, którzy byli przekonani, że dotrą za nami do miejsca będącego kolejnym punktem programu. Zapytałem Dziamgona Kongtrula: "Na które lotnisko?" Ten chwilę porozmawiał po tybetańsku z Karmapą, następnie pochylił się do przodu i powiedział: "Jego Świątobliwość nie wie", a ja pomyślałem sobie: "No to pięknie!". Wyjaśniłem Dziamgonowi Kongtrulowi, że w okolicy są trzy albo cztery lotniska, natomiast on odpowiedział: "Jego Świątobliwość mówi, że Czogyam Trungpa odlatuje z lotniska na trzyletnie odosobnienie i że będzie to dla niego bolesne, i przykre doświadczenie, jeśli nie otrzyma wcześniej błogosławieństwa Jego Świątobliwości". Nie wiedziałem, co mam zrobić. Kiedy zatrzymaliśmy się na czerwonym świetle, wyskoczyłem z samochodu i powiedziałem kierowcy stojącemu za mną, żeby jechali prosto do miejsca, gdzie miała się odbyć kolejna ceremonia Czarnej Korony oraz że my tam teraz nie jedziemy, ponieważ Karmapa chce jechać gdzie indziej. Po przekazaniu tej wiadomości wróciłem do samochodu i ruszyliśmy dalej. Na szczęście nasz samochód należał do prezesa tej duchowej organizacji i wyposażony był w telefon. Zadzwoniłem więc do pewnej dobrej przyjaciółki w biurze organizacji: "Sytuacja wygląda tak - powiedziałem - że Jego Świątobliwość chce jechać na lotnisko, a ja nie wiem nic poza tym, że Czogyam Trungpa odlatuje z niego w południe". Kobieta ta była niesłychanie skuteczna. Powiedziała: "Sprawdzę to i oddzwonię" i odłożyła słuchawkę. Zacząłem kalkulować odległość i zrozumiałem, że w przeciągu czterdziestu minut jakie nam zostały do południa, nie tylko nie uda nam się dotrzeć do wszystkich trzech, ale że możemy nawet nie dotrzeć do żadnego z nich. Gdy o 11.20 ruszyliśmy w kierunku autostrady, zadzwonił telefon. To była kobieta z biura. "Wytropiliśmy go - oznajmiła - odlatuje z San Francisco Airport w południe, samolotem United Airlines." Obliczyłem, że będę musiał jechać niesłychanie szybko, żeby zdążyć na czas. O tym, że Karmapa uwielbiał szybką jazdę, dowiedziałem się od Lamy Ole dopiero wiele lat później. Byłem kierowcą rajdowym za kierownicą mercedesa o 4,5 litrowym silniku, tak więc szybka jazda nie była problemem. Jechaliśmy 150 - 160 km na godzinę w ulewnym deszczu. Podjeżdżałem z tyłu do samochodów, które jechały 100 km na godzinę wolniej ode mnie, one miały 65, a my 185 km na godzinę na liczniku. Tymczasem Karmapa z Dziamgonem Kongtrulem spokojnie sobie siedzieli na tylnym siedzeniu, żartując od czasu do czasu. Pomyślałem sobie: "O mój Boże! Na tylnym siedzeniu siedzi jeden z największych, a może największy, król Joginów. Ja siedzę za kierownicą samochodu wartego 35 tysięcy dolarów, należącego do szefa organizacji, dla której pracuję i co się stanie jeśli..." Wszystkie te myśli kotłowały mi się w głowie. Spojrzałem w lusterko, a Karmapa się śmiał. Ściskałem kierownicę tak mocno, że aż pobielały mi kostki na dłoniach. Wpadliśmy na Lotnisko San Francisco. Na miejscu grupa dwustu, może trzystu uczniów Czogyama Trungpy przyszła, żeby się z nim pożegnać. Gdy tak stali przy bramce, wyglądali na bardzo, bardzo zmartwionych. Spuszczony wzrok, ramiona bezwładnie zwieszone. Była za dwie dwunasta. Przejechaliśmy przez trawnik, zatrzymałem samochód. W międzyczasie zaradni ludzie z biura organizacji zdążyli zorganizować elektryczny samochodzik do przewożenia inwalidów i VIP-ów. Karmapa wskoczył do pojazdu i odjechał, a ja oczywiście musiałem zostać przy samochodzie w miejscu wyraźnie oznaczonym "Zakaz parkowania". Jednak w obliczu ilości złamanych w ciągu ostatnich 40 minut przepisów drogowych, nie grało to już zbyt wielkiej roli. W każdym razie, chwilę później Karmapa pojawił się znowu, a wszystkich tych dwustu czy iluś tam uczniów śmiało się. Karmapa promieniował. Podszedł do samochodu, ja otworzyłem mu drzwi i odjechaliśmy. W drodze powrotnej Karmapa pochylił się do przodu i położył mi ręce na głowie. Byłem bardzo wystrojony, sporo wtedy myślałem o swoim wyglądzie. Karmapa natomiast, chociaż na włosach miałem lakier i każdy włos leżał tam gdzie leżeć powinien, śmiejąc się zaczął czochrać moje włosy tak, że doprowadził je do absolutnego nieładu. Trwało to jakiś czas, aż w głowie zaczęły mi wybuchać jasne światła. Moja fryzura przestała mieć jakiekolwiek znaczenie, szyję miałem jak z gumy. Szybko wydarzało się wiele rzeczy, dokładnie nie wiedziałem co się ze mną dzieje, byłem całkowicie zdezorientowany. Po jakichś pięciu minutach to się skończyło. Karmapa oparł się o siedzenie, a Dziamgon Kongtrul Rinpocze pochylił się do przodu i powiedział: "Jego Świątobliwość mówi, że to błogosławieństwo specjalnie dla ciebie". Nigdy tego nie zapomnę.
Jechaliśmy dalej, do reszty samochodów i lamów. Na miejscu, jakby nigdy nic, Karmapa udzielił inicjacji Czarnej Korony. Następnie wyruszyliśmy dalej.
W Beverly Hills wydarzyła się mniej zabawna historia. Karmapa mieszkał w domu Jamesa Coburna, niesłychanie bogatego aktora. Jego dom był na tyle duży, że wszyscy mogliśmy się tam zatrzymać. On sam ze swoją służbą przeniósł się do domku dla gości. Jednak wszyscy lamowie byli bardzo zmartwieni. Kiedy przyjechałem wczesnym porankiem do pracy, wszyscy stali jakoś tak cicho i wyglądali na strapionych. Kiedy zapytałem ludzi z organizacji, dla której pracowałem, co się stało, powiedzieli, że aktor użył tanek jako obrusów i rytualnych czaszek - kapal - jako popielniczek. Lamów bardzo zmartwiło takie świętokradztwo. Mnie również wcale się to nie podobało. Dokładnie nie znam przebiegu sytuacji, ale była to najgorsza część całej podróży. Tak czy owak wkrótce wszyscy wrócili do równowagi i życie potoczyło się dalej.
Kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Beverly Hills, zwykle przychodził do nas, kierowców, któryś z tłumaczy. Jeśli Karmapa chciał gdzieś pojechać, to jechaliśmy. Jak nie, to czekaliśmy i to też było OK. Któregoś dnia, około piątej po południu, jeden z nich podszedł do mnie i powiedział: "Robercie, Jego Świątobliwość chce cię widzieć". Pomyślałem tylko: "O mój Boże, co zrobiłem nie tak?" i udałem się do jego pokoju. Karmapa siedział na podłodze w towarzystwie kilku lamów i tłumacza. Jeden z jego ptaków siedział mu na ramieniu, drugi na głowie, a dwa małe pieski, z którymi zawsze podróżował, leżały na jego nogach zwinięte w kłębek. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że Karmapa miał jedną z największych na świecie kolekcję ptaków, ale o tym później.
Tłumacz wezwał mnie do pokoju i kazał usiąść tuż obok Karmapy. Promieniowała od niego ogromna moc, wyraźnie można było ją poczuć, zapierała dech w piersiach. On natomiast był całkowicie rozluźniony, bawił się ze swoimi ptakami. Chwilę potem powiedział coś do tłumacza, który rzekł: "Jego Świątobliwość chce twój zegarek." W owym czasie miałem całkiem sporo pieniędzy, dlatego na ręce miałem jeden z tych wyszukanych, złotych Rolexów. Wtedy kosztował 18 000 dolarów, dziś kosztuje pewnie ponad 30 000. To był mój skarb, część mojej osobowości, rozumiecie? To był mój Rolex! I Karmapa chciał go dostać. Nie wiedziałem co mam zrobić, przełknąłem ślinę, zdjąłem zegarek i podałem go tłumaczowi, który podał go Karmapie. Pomyślałem, że może chciał go sobie tylko pooglądać, ale on nie zwracał już na mnie uwagi. Popatrzył na zegarek i powiedział coś do tłumacza. "To wszystko" - usłyszałem. Tak więc byłem trochę... Przecież to był mój zegarek! Nie wiedziałem, co będzie dalej i czy go kiedykolwiek znowu zobaczę. Cóż, wszystko skończyło się szczęśliwie, następnego dnia jeden z tłumaczy przyniósł mi go z powrotem.
Równocześnie działo się wiele innych rzeczy. Karmapa udzielał ceremonii Czarnej Korony, tak pełnych mocy, że traciłem poczucie rzeczywistości, pod koniec musiałem naprawdę wziąć się w garść, żeby móc prowadzić samochód.
Później, kiedy jeszcze byliśmy w Beverly Hills, udaliśmy się na wyprawę do posiadłości Hugha Heffnera, szefa Playboya. Niewiele osób o tym wiedziało. Pamiętacie, wcześniej wspominałem, że Karmapa miał jedną ze słynniejszych na świecie kolekcję rzadkich ptaków, a osobą, która miała równie słynną kolekcję rzadkich ptaków, prawie równą kolekcji Jego Świątobliwości, jeśli to w ogóle było możliwe, był właśnie Hugh Heffner. Nie znam szczegółów, ale, jak już mówiłem, mieliśmy jechać do posiadłości szefa Playboya i to wszyscy razem, świta czterdziestu lamów, tuzin samochodów. Pojechaliśmy przez Beverly Hills w dwanaście samochodów, jeden za drugim, stanęliśmy na znaku stopu tworząc niezły korek. W końcu podjechaliśmy do posiadłości magnata branży pornograficznej, a tam okazuje się, że mamy przez jakieś 25 minut czekać przed bramą wjazdową, co Karmapę niezbyt rozbawiło. Brama była nad wyraz solidna, a przed nią stało kilku twardzieli - takie typki o szerokich barach, włoskach na jeża, w ciemnych okularach, za krótkich, ciemnych spodniach, białych skarpetkach do nich i z wielkim wybrzuszeniem z lewej strony marynarki. Tak wyglądała część systemu ochrony Hugha Heffnera. Cóż, po całym tym czekaniu i kilku telefonach pomiędzy tłumaczem a posiadłością, wrota w końcu się otworzyły i wjechaliśmy. Jak zrozumiałem, była to stara ceglana rezydencja, którą jakiś hollywoodzki magnat filmowy z lat trzydziestych kazał rozebrać i cegła po cegle przenieść z Anglii. Piękne miejsce. Wjechaliśmy i zobaczyliśmy kilka panienek w bikini, które chowały się za drzewami, i zrozumieliśmy, a raczej dano nam później do zrozumienia, że większość dam, zwykle zdobiących trawnik, narzuciła coś na siebie tylko z okazji wizyty Karmapy. Nie do końca wiem, o co chodziło, tak czy owak panie wyglądały trochę dziwnie, gdy tak przemykały w szpilkach po mokrej trawie. Zaparkowaliśmy przy wejściu i otworzyłem Karmapie drzwiczki. Byłem nieskazitelnie ubrany, bardzo oficjalnie, czarne rękawiczki i te sprawy, do tego czasu zdążyłem już trochę docenić znaczenie szkoły Kagyu i częściowo zrozumieć, kim jest Karmapa. Odwróciłem się, kiedy Karmapa stał już na podjeździe, a Hugh Heffner wychodził z domu, ubrany w pomięte dżinsy i dżinsową kurtkę. Z ust wystawała mu poobgryzana kolba kukurydzy. Nie wyciągając jej z ust podszedł do Karmapy, wyciągnął rękę i powiedział: "Siemanko!". A ja pomyślałem: "O, Boże!". Miałem ochotę wczołgać się pod samochód, wstydziłem się tego, że jestem Amerykaninem. Co stało się potem? Zniknęli w domu i, jak się później dowiedziałem, Karmapa chciał kupić jednego z ptaków Hugh Heffnera, ale ten odmówił. Kiedy Karmapa wyszedł z domu, jego twarz była zachmurzona, a oczy miał czarne jak węgiel. Wszyscy widzieli, jak był wściekły. Nigdy nie widziałem Karmapy w takim stanie, był naprawdę, naprawdę niezadowolony.
Być może nie powinienem mówić, że był wściekły, bo to nie leżało w jego naturze, ale był bardzo poruszony. Wsiadł do samochodu i w milczeniu pojechaliśmy z powrotem do rezydencji. W ciągu kilku następnych dni wykonano dużo telefonów, odbyło się wiele negocjacji ale ostatecznie Hugh Heffner nie chciał przystać na prośbę Karmapy. Nie potrafiłem tego pojąć. Pomyślałem sobie, że nigdy bym czegoś takiego nie zrobił. Karmapa poprosił mnie o zegarek i dałem mu go. Gdybym miał ptaki i on chciałby je mieć, to dałbym mu swoje ptaki. Albo koszulę.
Mógłbym tak opowiadać bez końca. To są co ciekawsze opowiastki z czasu, kiedy byłem kierowcą Karmapy. Chciałbym też wyrazić wdzięczność, że dano mi taką możliwość. Nie wiem jak to się stało, ale, jak mówi Lama Ole, przekaz jaki wtedy otrzymałem, jeśli mogę użyć takiego słowa, zawsze przynosił mi pożytek. Było to błogosławieństwo wykraczające poza moje zrozumienie. Cieszę się, że mogłem podzielić się z wami tym kawałkiem historii z 1974 roku. .


DD: Dziękujemy bardzo. Mamy jeszcze jedno pytanie. Czy byliście na ranczo w Santa Fe, tutaj?
Robert: Z Karmapą?

DD: Tak, z całą świtą, gdzieś około 1981 roku?

Robert: Nie, to był 1974 rok, Karmapa był tu przez jakieś sześć tygodni. Byliśmy w San Francisco, Los Angeles, Santa Fe i znowu w Los Angeles, potem na jakiś czas pojechaliśmy prosto do Nowego Jorku, potem chyba do Buffalo i znów do Nowego Jorku. To była niezła jazda. Cóż mogę o tym powiedzieć... Wiele razy tam, gdzie Karmapa się zatrzymywał, spałem na podłodze, zwykle w jadalni albo bawialni, które o północy były jedynymi miejscami, gdzie mogłem rozłożyć śpiwór albo po prostu przykryć się płaszczem i zasnąć. Rano, o 4.30, budzili mnie lamowie, szukający największego pokoju w domu. Zaczynali odprawiać swoje rytuały, a ja o 4.30 rano czułem się jak kluchy, wyczerpany po dwóch, trzech godzinach snu. Słuchałem tych pudż i powoli uświadamiałem sobie, co się dzieje. Byłem totalnie odurzony. "Co się stało?" myślałem. Tymczasem zanim wstałem z podłogi, już fruwałem. To było niesamowite, oni byli na drugim końcu pokoju, ale to nie miało znaczenia, całe pomieszczenie wibrowało. Czterdziestu lamów, trudno określić ich wiek, mieli po 50, 60, 70 albo 80 lat. Większość z nich wykonywała te pudże razem z Karmapą w klasztorze, przynajmniej przez ostatnich 30 lat. Chodzi mi o jakość tej grupy, uwagę jaką przywiązywali do mantr, to było jak dźwięk tnącego miecza, cięło jak nóż, to było wspaniałe. Nigdy tego nie zapomnę. Nigdy. Przyjaciele zachęcali mnie, żebym napisał o tym wszystkim książkę, o Karmapie, ale jeszcze się do tego nie zabrałem. Był tak niezwykłym człowiekiem... to znaczy, był taki osadzony i majestatyczny. Potrafił siedzieć tak przez dwie godziny podczas Ceremonii Czarnej Korony, a potem dawał błogosławieństwa kilku tysiącom osób i ryczał przy tym ze śmiechu. Był przyjacielski i tak spontaniczny jak małe dziecko. Mówiłem już to dzisiaj komuś, kiedyś spojrzałem w tylne lusterko i zobaczyłem Dziamgona Kongtrula zwiniętego na kolanach Karmapy jak niemowlę. A on go tylko obejmował i patrzyli sobie w oczy z takim oddaniem, którego nie da się opisać. Głęboko mnie to poruszyło. Innym razem zobaczyłem w lusterku jak robili mudry, obaj wykonywali te rytualne gesty i byli tak doskonale zsynchronizowani, to było jak taniec, mruczeli przy tym coś pod nosem w jakimś języku. To był tak piękny widok, że pomyślałem, zastanawiałem się wiele razy, dlaczego jestem jedyną osobą, która to widzi. No, nie tak do końca, ale chodzi mi o ten szczególny moment doniosłości. Tyle ode mnie, słońce i plaża czekają. Wszystkim wam bardzo dziękuję.
Chociaż..., jest jeszcze coś, co mi się przydarzyło. Przez jakieś 22 czy 24 lata nie miałem kontaktu ze szkołą Kagyu. Po całej tej przygodzie z wożeniem Karmapy poszedłem na kilka spotkań z Czogyamem Trungpą Rinpocze w Berkeley, ale to było... Rinpocze przychodził na wykład cztery godziny spóźniony i ochroniarze musieli go wnosić na podest. Jego umysł był tak zdewastowany, że przestałem tam przychodzić. Dopiero wiele, wiele lat później kiedy mieszkałem w Meksyku, uczyłem tam akupunktury czy raczej akupresury, jeden z moich uczniów wręczył mi fax, jedną kartkę papieru, na której było napisane: "Lama Ole Nydahl, uczeń Jego Świątobliwości 16 Karmapy." Nigdy wcześniej nie spotkałem Olego, ale "Jego Świątobliwość XVI Karmapa" wyskoczył do mnie z tej kartki. Przeczytałem dalej, że Ole będzie prowadził kurs poła w miejscu o nazwie Mexicali, jakieś 90 km na wschód od oceanu, od miejsca gdzie akurat byłem. Koniec tego był taki, że zadzwoniłem do San Francisco, złapałem Jaspera i powiedziałem mu, że w 1974 woziłem Karmapę, a on odpowiedział "Jasne, przyjeżdżaj!". Pojechałem na poła, spotkałem tam Olego i nic już nie było takie jak przedtem. I tak oto jestem tu dzisiaj. Minęły 22 lata! Błogosławieństwa od Karmapy nie odchodzą, tak samo jak te od Olego. To wszystko, co przydarzyło mi się przez te 10 lat, odkąd jestem z Ole, jest ciągle obecne, tak jakby wydarzyło się wczoraj. Kiedy tylko się o nim mówi... Tak.
Byłem na poła i zobaczyłem zdjęcie XVII Karmapy, nawet nie wiedziałem, że się odrodził, że Jego Świątobliwość się reinkarnował. Był tam stół ze zdjęciami, taki jak na większości kursów, wziąłem z niego zdjęcie XVII Karmapy, miał na nim 12, może 13 lat. Momentalnie wybuchnąłem płaczem. Nie wiedziałem dlaczego. Łzy same ciekły mi po twarzy i tak jak to zrozumiałem, to było to, że rozpoznałem Karmapę i że obudziło się moje głębokie oddanie dla niego, dla szkoły Kagyu i dla nauk. Jestem niezmiernie wdzięczny za to i za wiele innych rzeczy. To było piękne doświadczenie. No i oczywiście ludzie rozumieli, co się stało. To było piękne. Jestem całkowicie oddany linii, do końca życia, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Kiedyś sądziłem, że to tylko mój trip. Teraz myśle inaczej... Tu się naprawdę coś dzieje, zawsze się działo. OK?
  • 0



#10

NHolokaust.
  • Postów: 653
  • Tematów: 40
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 4
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

Jestem pod wielkim wrażeniem zawartych tu tekstów...z tego wszystkiego poszukam więcej informacji na temat postaci samego Karmapy oraz jego poprzednich inkarnacji.
Swoją drogą, miałem przyjemność poznać Lamę Ole...już sama jego postać oczarowała mnie swoim wymiarem, postawą, podejściem do życia i energią która z niego promieniowała. Starając się wyobrazić sobie potęgę Jego Świątobliwości brakuje mi na to słów. To jest po prostu niesamowite :)
  • 0



#11 Gość_muhad

Gość_muhad.
  • Tematów: 0

Napisano

mam jedno pytanie...dlaczego Karmapa tak sie zdenerwowal gdy ten pleyboy nie chcial dac mu ptaka? podobno nie mozna sie zloscic.
  • 0

#12

PTR.
  • Postów: 958
  • Tematów: 135
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

poprostu bardzo lubil ptaki, nawet z nimi rozmawial.
Moze ta historia troche Ci wyjasni:
Innym razem Karmapa był na pielgrzymce w Indiach. Byliśmy w drodze z Patna do Bodhgaji. W pewnej wiosce były dwie białe małpki, bardzo wychudzone i chore. Ktoś powiedział Karmapie o ich istnieniu, a on koniecznie chciał je zobaczyć. Potem zdecydował, że kupuje te małpy i że będą z nim podróżować. Reszta się trochę zdziwiła: „Oczywiście, jeżeli chcesz, to je weźmiemy, ale przecież będziemy podróżować przez Indie pociągiem, a to duże małpy, więc może to nie jest takie proste?” Karmapa jednak kupił małpki, płacąc po 7000 rupii za sztukę i nie targując się. Specjalnie na jego polecenie zrobiono dla nich dwie drewniane skrzynki. Podczas podróży Karmapa bardzo się o nie troszczył. Gdy jeszcze przed zakończeniem pielgrzymki małpy zostały odesłane do Rumteku, Karmapa szczegółowo wyjaśnił, jak się nimi opiekować. Niestety małpki zdechły, zanim wróciliśmy do Rumteku. Nikt nie miał odwagi przekazać mu tej wiadomości, pewnego dnia powiedziałem mu jednak o tym. Karmapa zdziwił się i przywołał osobę odpowiedzialną za małpy. Ten poinformował go, że zwierzęta siedzą w medytacji. Faktycznie - obie małpy po śmierci weszły na kilka dni w stan medytacji. Znajdowały się w głębokim samadhi, a ich ciała nie wydawały przykrej woni.

Wiecie też, że Karmapa miał wokół siebie dużo ptaków. Ludzie często się dziwili, ale gdziekolwiek przebywał, kupował ptaki, nawet te drogie i zawsze wiedział, gdzie je znaleźć. Nauczył je wszystkie medytować i wiele osób widziało, jak w momencie śmierci wchodzą w stan medytacji.
To tylko kilka skromnych przykładów na to, jakie właściwości posiada Karmapa. Jeżeli chodzi o nas, to będąc buddystami, praktykujemy i mamy z nim związek. Jesteśmy na niego otwarci i wiemy, jaki jest wielki. Jednak to, jaki jest Karmapa, jest niezmienne, niezależnie od tego, co myślą ludzie. Dla praktykujących istotne jest jednak rozwijanie zaufania - im bardziej będziemy widzieć, jak wyjątkowy jest Karmapa, tym większe otrzymamy błogosławieństwo.
Właśnie w tym celu przytoczyłem kilka historii z jego życia.

Czy istniało coś, co Karmapa lubił szczególnie?
Tsultrim Namgjal Jego Świątobliwość kochał wszystkie zwierzęta, szczególnie upodobał sobie jednak ptaki i własne psy, którym udzielał nawet nauk. Potem, kiedy umierały, przechodziły przez śmierć medytując, co można było wyraźnie zobaczyć. Godzinami siedziały np. w pozycji medytacyjnej. Głowy miały sztywno wyprostowane i uniesione do góry, a ich serca były jeszcze ciepłe przez trzy - cztery godziny po zgonie. Miały też zawsze trochę wody lub krwi na czubku nosa. Takie same zewnętrzne znaki pojawiają się, gdy wysocy lamowie umierają w medytacji. Po trzech czy czterech godzinach zwierzęta te umierały rzeczywiście i wówczas ich głowy opadały. Karmapa potrafił również zaprzyjaźnić ze sobą zwierzęta, które zwykle są raczej wrogami, jak, na przykład, koty i myszy. Kiedy w Tybecie poszedł kiedyś do lasu, kazał jednemu ze służących zabrać do klasztoru królika i sarnę. Potem wszystkie zwierzęta zgodnie żyły razem, nigdy nie walczyły ze sobą - zachowywały się jak rodzina. Kiedy jeden z ptaków odleciał i opowiedziano o tym Karmapie, ten rzucił za nim odrobinę pobłogosławionego ryżu i uciekinier powrócił. Między ptakami znajdował się pewien żółty kanarek, o którym Jego Świątobliwość mówił zawsze, że jest reinkarnacją bodhisattwy. Szczególne było u owego kanarka to, że mimo iż był samcem, zawsze kiedy do ptaszarni przyniesiono jajko jakiegoś leśnego ptaka, ogrzewał je i wysiadywał, potem zaś opiekował się młodymi niezależnie od tego, do jakiego gatunku należały. Zajmując się ptakami Karmapa nie czynił żadnych rozróżnień - troszczył się o nie jak o samego siebie.
  • 0



#13 Gość_muhad

Gość_muhad.
  • Tematów: 0

Napisano

niesamowite...az nie wiem co mam napisac...zyl w niesamowity sposob...
  • 0

#14

PTR.
  • Postów: 958
  • Tematów: 135
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

moze kiedys tez sie nauczymy tak zyc jak on :P
  • 0



#15

PTR.
  • Postów: 958
  • Tematów: 135
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Znalazlem kolejny ciekawy tekst o Karmapie. Zapraszam do przeczytania.

KARMAPA był niesamowitym człowiekiem


Fragment książki „Płomienny splendor – pamiętniki Tulku Urgjena Rinpocze”. Wspomnienia opowiedziane Erikowi Pema Kunsang & Marcii Binder-Schmidt

Autor: Urgjen Rinpocze
Tlumaczenie, opracowanie: Ewa Zachara


Karmapę Rigpi Dordże po raz pierwszy spotkałem we wschodnim Tybecie w Tana Gompa. Byłem młody i Samten Gjamtso wziął mnie ze sobą jako pomocnika. Wówczas nie zbliżyłem się jeszcze bardzo do Karmapy – znał mnie tylko jako „tulku, który przybył z Samten Gjamtso”. Ciężko było zapędzić młodego Karmapę do nauki. Był dosyć uparty i wszystko obracał w żart. Tylko Samten Gjamtso potrafił go zmusić do kontynuacji studiów. Dlatego też Karmapa otrzymał od niego dużo nauk. Stali się sobie bardzo bliscy. Karmapa przybył do Nangczen później ponieważ na granicy między prowincją Kham a Chinami panowały zamieszki. Powinien udać się bezpośrednio do Derge, właściwego celu podróży, nie było to jednak możliwe.
W tym czasie po raz pierwszy usłyszeliśmy o komunistach. Wcześniej znaliśmy ich pod chińską nazwą „gungtreng” – wkrótce słowo to nabrało złowieszczego znaczenia. Usłyszeliśmy też o kimś, kto nazywał się Mao Tse-Tung i dowiedzieliśmy się, że gungtreng dotarli do starego miasta granicznego Dartsedo i wyruszyli na Derge. W tym czasie oddziały chińskie prowadziły wojnę z Japończykami. Władza w Chinach znalazła się pod dwustronnym naciskiem, bo komuniści stawali się coraz silniejsi i wystawili własną armię. Gdyby chińskie wojska były w stanie uporać się z armią japońską, mogłyby zdławić aktywność komunistów, były jednak zbyt rozproszone. Zdaje się, że jest to stara historia, która ciągle się powtarza: rządzący w stolicy wierzą, że czasy są dobre i cieszą się ze status quo, gdy tymczasem ich wrogowie i kraje ościenne zaczynają podważać podstawę ich władzy. Podczas gdy wyższa klasa w Chinach była obojętna i ospała, komuniści dzień i noc pracowali nad przygotowaniami do przejęcia rządów w kraju. Następnie usłyszeliśmy, że gubernator Derge został uwięziony. Później jednak komuniści ponieśli klęskę i zniknęli na jakiś czas. Miałem wtedy 16 lat. Kiedy wypuszczony przez komunistów gubernator powrócił do swoich obowiązków, uznano, że jest wystarczająco bezpiecznie, aby Karmapa mógł przybyć z wizytą. Po drodze odwiedził on wiele miejsc, w tym wiele klasztorów w Nangczen, znajdujących się pod patronatem królewskim. Karmapa został też zaproszony do Laczab.
Zanim wyruszył w drogę do słynnej Diljak Gompa, moi krewni w Tsangsar gościli go wraz z jego świtą. Podczas podróży Karmapa otrzymał kilka białych abra, małych miejscowych zwierząt podobnych myszy. Abra trzymane są czasem jako zwierzęta domowe – zawsze w pudełku, żeby nie uciekły. Kiedy byłem mały, sam miałem dwa lub trzy abra, wszystkie jednak dały nogę. Abra nie są łatwe w hodowli – uciekają kiedy tylko się je wypuści. Ale nasz Klejnot Spełniający życzenia, Karmapa, wzdragał się je uwięzić, tak że pięć czy sześć abra biegało swobodnie po jego namiocie. Próbowałem go ostrzec: „Klejnocie Spełniający Życzenia, musisz je zamknąć. Wszystkie, które miałem, uciekły tak szybko, jak tylko mogły”. „Nic nie szkodzi, nic nie szkodzi – odpowiedział Karmapa – wypuśćcie wszystkie”. W chwilę później abra biegały już po jego namiocie, miałem wrażenie, że otaczają Karmapę. Zdawało się, że wcale im nie przeszkadza, kiedy je podnosi. Mimo że namiot był otwarty, pozostały blisko niego, ani jedna nie chciała uciec. Pewnego dnia Karmapa postanowił pofarbować swoje abra na żółto i na czerwono. Zachowywały się tak, jakby je zaczarował. Nie broniły się, kiedy zdecydował się obdarzyć je płaszczem innego koloru, siedziały zupełnie spokojnie. Zazwyczaj abra mają jasne futra. Obawiałem się, że ufarbowane przez Karmapę zwierzęta mogą stać się na wolności przedmiotem ataku innych abra. Tak się jednak nigdy nie stało. Kiedy potem Karmapa zanurzał je w wodzie, żeby zmyć z nich farbę, zdawało się, że żaden z nich nic sobie z tego nie robi. Muszę powiedzieć, że sposób, w jaki młody Karmapa obchodził się z abra zrobił na mnie głębokie wrażenie.
Podczas tej podróży Samten Gjamtso został nauczycielem Karmapy. W Tsurphu uczył Karmapę pewien bardzo rozsądny, ale też surowy lama. Czasem słyszałem, jak zamyka drzwi od wewnątrz i wykonuje trzy pokłony przed młodym Karmapą – samo to ostrzeżenie wystarczało najczęściej naszemu Klejnotowi Spełniającemu Życzenia, aby powrócił do nauki. Jednak pewien krewny Karmapy, z natury człowiek nieco lękliwy, który nie mógł znieść myśli, że cenna inkarnacja od czasu do czasu przywoływana jest do porządku za pomocą kar fizycznych, zwymyślał kiedyś nauczyciela tymi słowami: „Traktujesz Karmapę, wcielonego Buddę, jakby był zwykłym człowiekiem. To przestępstwo!”. Karmapa miał w owym czasie wiele wizji i wygłosił wiele przepowiedni. Zostały one spisane przez nauczyciela, z którym się nimi podzielił – między innymi to, jakich buddów zobaczył i co powiedzieli mu o przyszłości. Niektóre z tych przepowiedni zmieszane były z uwagami Karmapy na temat pewnego krewnego „który jest demonem”. Krewny, który uprzednio składał skargę, odkrył w końcu, że to o nim mowa. Poczuł się bardzo dotknięty i zdecydował, że mimo najlepszych intencji nauczyciel najwyraźniej nie dorósł do zadania wykształcenia tak wysokiej inkarnacji. Krewni wykorzystali tę okazję, aby zwolnić nauczyciela z pełnionych obowiązków. Nie była to do końca właściwa decyzja, gdyż Karmapa bardzo dobrze się uczył pod jego okiem. Oficjalne uzasadnienie brzmiało: „Nasz Klejnot Spełniający Życzenia nie potrzebuje żadnego nauczyciela. Karmapa jest buddą, którego właściwości spontanicznie się manifestują. Nie należy go traktować jak normalną osobę, którą można bić i szczypać. Dlatego na zebraniu postanowiono zakomunikować nauczycielowi, że jego usługi nie będą już potrzebne”. Młody Karmapa był smutny i bronił swego nauczyciela, mówiąc: „Tak, od czasu do czasu uszczypnął mnie lub uderzył, ale z dobrego serca. Chciał tylko, żebym robił postępy w nauce”. Karmapa obstawał przy tym, aby nauczycielowi podarowano piękne prezenty, w tym jeden wyjątkowo piękny zestaw mnisich szat. Później przez jakiś czas Karmapa nie miał żadnego nauczyciela. Kiedy jednak przybył do Diljak, lamowie z Nangczen uparli się, że należy wyznaczyć nowego nauczyciela. Tutaj padło imię Samtena Gjamtso. Wydawało się to zrozumiałe, gdyż był już jednym z guru poprzedniej inkarnacji Karmapy. Tak więc zapytano Samtena Gjamtso, czy nie zechciałby przejąć roli nauczyciela. Odpowiedział: „Starzeję się, ale będę służył w Palpung. To wspaniały klasztor”.
W ten sposób Samten Gjamtso został nauczycielem Karmapy podczas podróży z Diljak do Palpung. Styl nauczania Samtena Gjamtso polegał na tym, że nigdy nie bił Karmapy, za to karał swojego własnego pomocnika, Dudula, na jego oczach. To przynosiło pożądany efekt. „Nie musiałem go bić – opowiedział mi Samten Gjamtso – wystarczyło uderzyć Dudula, żeby Karmapa pozostał na swoim miejscu i uczył się dalej”. Po przybyciu do Palpung Samten Gjamtso poprosił jednak Situ Rinpocze, by zwolniono go z obowiązków.
Situ odpowiedział: „Widzę, że jesteś stary i wziąłeś na siebie ciężkie zadanie. Ponieważ byłeś jednym z nauczycieli poprzedniego Karmapy, nie mogę cię zmusić, abyś teraz znowu pełnił tę rolę. Poproszę Czientse z Palpung, aby cię zastąpił”. Palpung Czientse był uczniem XV Karmapy i miał wspaniałe właściwości. Był jednak osobą tak surową, że Karmapa ledwie ośmielał się poruszyć w jego obecności. Palpung Czientse był doskonałym kandydatem, ale kiedy parę razy zbił Karmapę, wpływowi członkowie rodziny zaprotestowali i zaczęli domagać się jego zwolnienia. „Także lamowie są ludźmi i nawet iluzoryczne ciało składa się z krwi i kości. Karmapa nie zechce się uczyć, póki nie zacznie ono trochę boleć”, powiedział Palpung Czientse w swojej obronie. „Karmapa powinien być nauczycielem dla całego świata. Im lepsze wykształcenie otrzyma, tym lepiej”. Potem prawdopodobnie jeszcze kilkakrotnie zbił Karmapę, bo w końcu ojciec Klejnotu Spełniającego Życzenia udał się do Situ Rinpocze i powiedział: „Chociaż jest Karmapą, jest też moim dzieckiem. Jako mój syn należy do mnie. Moja żona i ja nie możemy ścierpieć tego, że stosuje się wobec niego kary cielesne. O tym, w jaki sposób się to stanie, rozstrzygniecie wy – my w każdym razie chcemy, żeby Czientse z Palpung został zwolniony”. Osobiście uważam, że był to błąd, ponieważ pod wpływem jego nauk Karmapa rozwijał się w dobrym kierunku. Ale ojciec Karmapy, ważny i wpływowy urzędnik, był trudny i nieubłagany. Był dumny jak wszyscy szlachetnie urodzeni Kampowie i nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że jego zdanie liczy się bardziej niż zdanie większości lamów. Situ Rinpocze odparł: „Czientse z Palpung nie jest zwyczajnym człowiekiem. Jest nie tylko inkarnacją wielkiego Czientse, ale także jednym z czterech głównych lamów w Palpung. Jak mogę zażądać ustąpienia jednego z wielkich lamów Palpung?”. „Musicie – upierał się ojciec Karmapy. – W przeciwnym razie sami będziemy się troszczyć o naszego małego tulku”. „Nie wiecie, w jaki sposób należy troszczyć się o Karmapę – odpowiedział Situ Rinpocze. – Tu otrzyma wykształcenie i będzie dobrym Karmapą”. Ale czego by Situ Rinpocze nie powiedział, ojciec Karmapy go nie słuchał.
C zientse z Palpung został w końcu zwolniony z obowiązków. Później nie było już można znaleźć nikogo jego formatu, jeśli chodzi o mądrość i uczoność. Po pewnym khenpo, zaangażowano Tentrula z Surmang. Okazał się on prawdziwym błogosławieństwem i w ciągu trzech lat przekazał Karmapie cały „Skarb wiedzy”, słynne dzieło Dziamgona Kongtrula Lodro Taje. Później jednak rozchorował się i umarł. W międzyczasie Karmapa wyrósł na mężczyznę, który sam zaczął podejmować decyzje i otrzymywać przekazy od Situ Rinpocze i Karseja Kongtrula. Kiedy Karmapa podróżował przez Nangczen, zachorowała jego matka. Mój ojciec znany był z tego, że jego uzdrawiające rytuały są bardzo skuteczne. Został więc wezwany przez nasz Klejnot Spełniający Życzenia i przyłączył się do niego. Jednak w Dijlak mój ojciec poprosił, by zwolniono go z dalszej podróży. „Czy to oznacza, że moja matka jest teraz zdrowa?”, zapytał Karmapa. Mój ojciec powiedział: „Zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy” i dał do zrozumienia, że matka niedługo umrze: „Każdego wieczora wykonywałem rytuał czod. Zdaje się, że nie można już nic więcej zrobić”. „Powiedz mi, że moja matka nie umrze” powtórzył Karmapa. „Bardzo mi przykro, ale nie mogę tego zrobić” odparł mój ojciec. Następnego ranka Czime Dordże i ja odjechaliśmy. Potem usłyszeliśmy, że matka Karmapy umarła tydzień później. Karmapa polecił spalić jej zwłoki na rozległej równinie na północ od Diljak. Wprawdzie proszono Czime Dordże, aby został dłużej, ale on obstawał przy wyjeździe, jeszcze zanim umarła. „Zawsze przychodzi pora, kiedy lecznicze rytuały nie przynoszą już żadnego pożytku” – powiedział mi. „Co masz na myśli?” spytałem. „Po zakończeniu rytuału widziałem ją zawsze bez głowy, kiedy patrzyłem na nią okiem czod” wyjaśnił. „Dla mnie oznacza to, że śmierć jest nieunikniona. Dlatego poprosiłem, aby mnie zwolniono”.
Następnym razem spotkałem Karmapę w klasztorze Surmang. Udałem się tam, aby powitać swojego ojca po długiej podróży z Ziling. Miałem szczęście, bo właśnie w tym czasie Karmapa odwiedził ten klasztor. W tych dniach byłem na przemian pomocnikiem ojca i Samtena Gjamtso, w zależności od tego, który z nich był w orszaku Karmapy. W Surmang miałem okazję zobaczyć konia Karmapy. Koń ten był dość niezwykły – słynął z tego, że błogosławi ludzi kopytem. Ludzie stali w kolejce, a koń przykładał im kopyto do głowy, wydając przy tym dźwięki, które przy odrobinie wyobraźni brzmiały jak HUNG HUNG HUNG. Większość ludzi dotykana była bardzo delikatnie, ale od czasu do czasu ktoś dostawał kopniaka. Pomyślałem: „Kto wie, co zrobi ze mną koń? Może rozbije mi czaszkę?”. Tak więc nikt nie mógł mnie przekonać, abym dał się pobłogosławić. Wolałem stać i przyglądać się. Wiadomość, że koń Karmapy daje błogosławieństwo, rozniosła się błyskawicznie. Utworzył się długi ogonek ludzi, którzy po kolei przekazywali koniowi kataki i prezenty. W najlepszym stylu Kampów nigdy nie poprosiliby o błogosławieństwo z pustymi rękami. Koń oczywiście nie mówił, ale za każdym razem dotykając głowy wydawał pewien dźwięk, który wiele ludzi słyszało też jako OM MANI PEME HUNG. Czekałem, czy ktoś otrzyma „dynamiczne” błogosławieństwo, ale tego dnia się to nie wydarzyło; koń obchodził się ze wszystkimi bardzo delikatnie. Wiele lat później usłyszałem, że pewnego dnia koń usiadł na tylnych nogach i umarł. Potem pozostał w tej pozycji. Czy to nie zdumiewające? Czasami Karmapa dzielił się z ludźmi swoim wyraźnym postrzeganiem śmierci i narodzin. Podczas pewnej podróży na północ, kilku wieśniaków podarowało Karmapie konia. Karmapa zwrócił się do swego generalnego sekretarza ze słowami: „Ten koń jest nową inkarnacją twojego ojca”. Sekretarz był bardzo poruszony. Zapytał Karmapę, czy może coś zrobić. Karmapa odpowiedział: „A co powinienem zrobić twoim zdaniem? On jest koniem! Przyjął tę postać – i oto on!”. „Proszę, daj mi tego konia, a ja będę się o niego troszczył – błagał sekretarz. – Nikt nie będzie na nim jeździł”. Przez dwa lata koń pozostawał w posiadaniu sekretarza, który karmił go i pielęgnował z najwyższą pieczołowitością. Potem koń zmarł. Podczas jednej z podróży Karmapa z orszakiem 90 jeźdźców przejeżdżał przez pewną dolinę. Nagle jedna mała koza oderwała się od stada. Biegła za Karmapą ile sił, próbując dotrzymać mu tempa i meczała. Nasz Klejnot Spełniający Życzenia zwrócił się do służącego: „Zabierz to koźlę do wsi, przez którą przejeżdżaliśmy. Znajdź właściciela i poproś go, aby mi je dał”. Służący wziął pod ramię koźlę, które miało kolorowy sznur przewiązany wokół szyi, i pocwałował do wsi. Kolorowy sznur pozwolił łatwo znaleźć właściciela. Zgodził się on natychmiast podarować kozę Karmapie. Zanim zapadła noc, służący z kozą dopędził orszak Karmapy. Zaniósł zwierzę Karmapie i zapytał: „Klejnocie Spełniający Życzenia, czemu interesujesz się tą kozą?”. „Pamiętasz tego sierotę, którego przed kilkoma laty powierzono mi w opiekę, i który niedawno zmarł?” odpowiedział Karmapa. „To on, nieborak! Najwyraźniej jakimś sposobem mnie rozpoznał. Nie mogąc znieść ponownego rozstania, biegł za mną i meczał ze wszystkich sił. Zatrzymam go przez jakiś czas”. Do końca podróży do Tsurpu Karmapa trzymał kozę jako zwierzę domowe.
T am gdzie był Karmapa wydarzyło się wiele niezwykłych rzeczy. Miał na przykład setki ptaków. Karsej Kongtrul podarował mu kiedyś ptaka o szczególnie melodyjnym głosie – Karmapa bardzo go lubił. Kiedy ptak zachorował, trzymał go osobno, w specjalnym pokoju. Pewnego dnia Karmapa powiedział, że ptak umiera i trzeba mu go przynieść. Kiedy ptaka położono na stole, Karmapa powiedział: „Ten ptak potrzebuje specjalnego błogosławieństwa”. Potem wziął małe naczynko z ziarnami gorczycy i rzucając ziarna na ptaka zaczął śpiewać swoją zwyczajną modlitwę oddalającą przeszkody. Nagle powiedział: „Nic już nie można zrobić – on umiera. Żadne błogosławieństwo nie może temu zapobiec”. Potem zwrócił się do mnie: „Weź go i trzymaj w dłoni”. Ptak żył jeszcze i siedział na mojej dłoni, z jednym okiem półotwartym. Wkrótce zobaczyłem, jak opada jego głowa, a potem skrzydła. Nagle ptak usadowił się niezwykle prosto i pozostał w tej pozycji. Pomocnik szepnął: „Jest w głębokiej medytacji!” Nie chciałem mu przeszkadzać i poprosiłem pomocnika, żeby położył ptaka na stole. Zdawało się, że pomocnik ma wprawę w obchodzeniu się z ptakami w tym stanie, gdyż położył ptaka na stole nie mącąc jego medytacji. W zdumieniu zauważyłem: „Jakie to niezwykłe! Ptak, który po śmierci siada prosto!”. „To nic niezwykłego. Wszystkie to robią” odparł rzeczowo. Drugi pomocnik potwierdził: „Wszystkie ptaki Karmapy siedzą po śmierci przez jakiś czas. Ale my przyzwyczailiśmy się do tego, nas to już wcale nie dziwi”. „Kiedy ptaki umierają – sprzeciwiłem się – stają się bezwładne i spadają z gałęzi na ziemię, a nie siedzą prosto!”. „No cóż, w obecności Karmapy robią to, co ten tutaj” odparł pomocnik. „Ale masz rację, kiedy Karmapy nie ma, umierają normalnie”. Tymczasem wszyscy przybyli już na kolację i musiałem zająć miejsce za stołem. Jedząc nie mogłem oderwać wzroku od ptaka. Podczas kolacji opadło jego prawe skrzydło, wkrótce potem drugie. Pomocnik szepnął: „Klejnocie Spełniający Życzenia, zdaje się, że głęboka medytacja ma się ku końcowi”. Byłem zdumiony – widziałem to na własne oczy. Większość ludzi nie uwierzyłaby, póki nie zobaczyłaby tego sama. Karmapa bardzo kochał też psy i miał kilka pekińczyków. Opowiadano mi, że po śmierci siedziały prosto z wyprostowanymi przednimi łapami. Krótko mówiąc: Karmapa był niesamowitym człowiekiem.

Autor wspomnień, Urgjen Rinpocze urodził się w 1920 roku we wschodnim Tybecie. XV Karmapa rozpoznał w nim inkarnację wielkiego mistrza szkoły Ningma. Tulku Urgjen studiował zarówno nauki Kagyu, jak też Ningma. Jego rodzina dzierży nauki linii Barom-Kagyu, a on sam posiadał pełen przekaz nauk trzech wielkich mistrzów, którzy żyli we wschodnim Tybecie w XIX wieku. Byli nimi Dziamjang Kjentse Łangpo, Dziamgon Kongtrul Lodro Taje i Czokgjur Lingpa. Ten ostatni był jego dziadkiem i miał bardzo silny związek z termami, które Urgjen Tulku przekazał najważniejszym rinpocze linii Kagyu i wielu innym lamom. Rdzenny lama Urgjena Rinpocze, Samten Gjamtso, przekazał te termy XV Karmapie, a on sam XVI Karmapie. Po ucieczce z Tybetu Tulku Urgjen mieszkał przede wszystkim w ośrodku odosobnieniowym Nagi Gompa w górach nad Doliną Kathmandu. Miał wielu synów – niektórzy z nich sami są tulku i udzielają nauk. Zmarł w roku 1996. Jesienią 2005 ukazały się jego pamiętniki, składające się z zebranych historii, które opowiedział. Za uprzejmą zgodą wydawnictwa Rangdziung Jesze Publications prezentujemy tu niektóre przetłumaczone fragmenty o spotkaniach Tulku Urgjena z XVI Karmapą.

I jeszcze jeden ciekawy wywiad o Karmapie :)

Karmapa i cuda


Wspomnienia Dzigme Rinpocze o XVI Karmapie Randziung Rigpi Dordże

Autor: Dzigme Rinpocze
Tlumaczenie, opracowanie: Ewa Zachara


Słowo „karma” oznacza „aktywność”. Karmapa jest manifestacją aktywności wszystkich buddów dla dobra czujacych istot. W wielu indyjskich źrodłach, również bezpośrednio w naukach Buddy zebranych w Kandziurze, można znaleźć przepowiednie o następujacej treści: „Pewnego dnia wśród ludzi o czerwonych twarzach pojawi się manifestacja wszystkich buddów, niosaca ich głęboką aktywność, pozwalajacą przynieść trwały pożytek wielu istotom”. Tybetańczycy uważają, że sformułowanie „ludzie o czerwonych twarzach” odnosi się do nich – w ten sposób określają ich zazwyczaj Hindusi.
Wiele manifestacji Karmapy, wtedy jeszcze nie znanych pod tym imieniem, było aktywnych już w Indiach. Jedną z nich był mahasidha Saraha. Jego nauki o Mahamudrze do tej pory są częścią przekazu naszej Linii. Z jednej strony Karmapę można uznać więc za emanację Sarahy, z drugiej strony pole mocy Sarahy nadal jest obecne.
Nauki o Mahamudrze stanowią główną część przekazu linii Karma Kagyu. Poprzez Marpę, Milarepę i Gampopę dotarły do pierwszego Karmapy, Dysum Czienpy, od ktorego wzięła poczatek nasza Linia. II Karmapa zapoczątkował system świadomych odrodzeń pod tym samym imieniem, strumień kolejnych żywotów. Czasem trudno w to uwierzyć… Karma Pakszi zaraz po urodzeniu oznajmił: „Jestem Karmapą”. Kilku przyjaciołom urodziły się teraz dzieci. Wybrałem się do szpitala, żeby je obejrzeć. Niemowlaki jak niemowlaki, nic specjalnego. Od razu widać, że na pewno nie są w stanie zaraz po urodzeniu usiąść, wykonać szczególnych gestów palcem i mowić. Podobno matki niektorych Karmapów wpadały w panikę i wielkie pomieszanie widząc takie zachowanie u swoich nowo narodzonych dzieci – myślały, że wydały na świat demona. To nie jest naturalne zachowanie noworodków. Do tego potrzebna jest całkowita kontrola nad ciałem, specjalne właściwości, całkowita świadomość przeszłości.
Zainspirowani przykładem Karmapy postanawiamy się również stopniowo rozwijać, inkarnacja po inkarnacji, aby być w stanie wykonywać aktywność przynoszacą pożytek istotom. W znacznym stopniu jednak zależymy od okoliczności – musimy powoli i stopniowo rozwijać swoje właściwości, nieraz napotykając na trudności, ktorych jeszcze nie jesteśmy w stanie pokonać. Ten rozwój jest powolny, nie dokonuje się z dnia na dzień.
Każdy z Karmapów ma własne szczególne właściwości. Z drugiej strony, od Sarahy do XVII Karmapy obserwujemy pewną ciagłość – całkowitą stabilność bez jakichkolwiek wzlotów i upadków, niewzruszone, całkowite urzeczywistnienie. Tylko w pełni zrealizowana istota może dokonać czegoś takiego. Jeśli przyjrzymy się biografiom innych wielkich lamów, widzimy, że zależni są jeszcze od okoliczności. Po wspaniałej inkarnacji może pojawić się następna, ktora na skutek trudnych warunków nie jest już taka wspaniała – kolejna znowu jest lepsza i tak dalej. Obserwujemy to zjawisko na przestrzeni wielu wieków. To logiczne. Tak długo, jak pozostaje choć trochę podstawowej niewiedzy, nasza zdolność oceny jest ograniczona. W ten sposób powstaje trochę miejsca na sztywne poglady i nawykowe tendencje. Nasza aktywność zależy więc od okoliczności – stąd bierze się niestabilność. Wielu lamów zaczęło od kilku dobrych właściwości, rozwijając je stopniowo z biegiem czasu. Zdarzało się przy tym, że napotykali na trudne warunki, ktore sprawiały, że popełniali błędy. Póeniej, w lepszych okolicznościach, mogli rozwijać się dalej.
Każdy Karmapa ma niezwykłe właściwości i aktywności, tak jak miał je w naszych czasach XVI i ma teraz XVII Karmapa. Biografia XVI Karmapy została spisana jeszcze za jego życia. Podobnie jak historyczny Budda, Karmapa odrodził się w ludzkim ciele – w tej formie nirmanakaji najłatwiej jest nawiazać kontakt z ludemi. Umysł pozostaje umysłem Buddy, lecz ciało jest zwykłym ludzkim ciałem. Jednak wszystkie właściwości są zachowane.
Wiele historii z dzieciństwa XVI Karmapy opowiedział mi pewien stary mnich. Poznał on Karmapę, kiedy ten miał siedem czy osiem lat. Mnich był bardzo dowcipną, pełną życia osobą. „Wygladasz jak małpa” – oznajmił mu Karmapa przy pierwszym spotkaniu. Karmapa zatrzymał go przy sobie – mnich miał bardzo świeży umysł i był bardzo zabawny. Podażał za Karmapą wszędzie i zmarł na krótko przed jego śmiercią. Niektore z jego historii z dzieciństwa Karmapy przechodzą nasze pojęcie – niewiele wiemy o tym, w jaki sposób urzeczywistniona osoba jest w stanie robić to, co robi.

Gdy Karmapa miał dziesięć lat i mieszkał w Tsurpu, odbył półroczną podróż po wschodnim Tybecie, by odwiedzić tamtejsze klasztory. W pewnej miejscowości – nie pamiętam jakiej – myśliwy dał mu małą sarenkę i złożył ślubowanie, że nie będzie już więcej polował. Karmapa zatrzymał prezent. Po jakimś czasie podrożujaca grupa zatrzymała się, żeby odpocząć przez kilka dni, na kamiennym pustkowiu, na ktorym tylko od czasu do czasu można było spotkać koczowników. Karmapa bawił się z sarenką. Gonił ją, potem ona goniła jego itd. Jakiś czas potem mnich poszedł popatrzeć na to miejsce. W skałach odciśnięte były wyraene ślady racic sarny, tak jakby twarde skały były miękkim błotem. Gdyby ślady w skale były odciskami stóp Karmapy, nikogo by to nie zdziwiło. Robili to już inni lamowie, na przykład Guru Rinpocze. Ale zwierzę? Żeby dokonać czegoś takiego, trzeba być co najmniej wyzwolonym. Nasze dualistyczne postrzeganie i myślenie sprawia, że postrzegamy świat jako trwały i solidny – to nas ogranicza. Aby przezwyciężyć tę iluzję, potrzebne jest pewne urzeczywistnienie. W jaki sposób Karmapa mógł przekazać wskazówki sarnie i doprowadzić ją do tego poziomu? Tego mnich nie mógł pojąć ani wytłumaczyć.
Tę samą historię usłyszałem od młodszego brata Karmapy, Pönlaba Rinpocze, ktory jest wysokim lamą szkoły Ningma. Opowiedział mi też, że podczas tej samej długiej podroży rozbili obóz nad jeziorem. Była zima. W pewnym momencie Karmapa zawołał go: „Chodź, zostawimy odciski stóp na jeziorze!”. Lód był pokryty śniegiem. W tym śniegu Karmapa odcisnął swój ślad, potem Pönlab Rinpocze zrobił to samo. Kiedy mijali to miejsce latem, w drodze powrotnej, Karmapa powiedział: „Chodź, popatrzymy na nasze ślady stóp”. Śnieg dawno już stopniał, lecz ślad stopy Karmapy lśnił na wodzie tam, gdzie go Karmapa zostawił. Śladu jego brata nie było. Ta historia stała się bardzo znana w okolicy. Wielu uczniów Karmapy udało się w to miejsce, aby czynić życzenia. Nawet gdy woda się poruszała, ślad lśnił w tym samym miejscu. Był tam przez wiele lat, może jeszcze tam jest?
Kiedy Karmapa podrożował przez region znajdujacy się na granicy Tybetu, nagle rozchorował się jego koń. Po krótkim czasie zdechł, a wtedy Karmapa dał mu długie błogosławieństwo. Koń uniósł się i usiadł jak pies – na zadzie, z podwiniętymi tylnymi nogami i wyprostowanymi przednimi, z głową uniesioną do gory. W tej pozycji pozostał, medytując przez kilka dni. Wielu lamów umiera w taki sposób, na przykład Topga Rinpocze. Kiedy w 1997 dotarł samolotem do New Delhi, gdzie oczekiwał go Szamar Rinpocze, był umierajacy. Natychmiast przewieziono go do szpitala, gdzie nastapił zgon. Jego ciało pozostało w pozycji medytacyjnej – przez kilka dni siedział na szpitalnym łóżku. Topga Rinpocze był spokrewniony z bhutańskim dworem, więc w szpitalu pojawił się ambasador, ktorego zadaniem było przewiezienie zwłok do Bhutanu. Człowiek ten niewiele wiedział o medytacji. Bardzo się zdenerwował i zażadał, aby ciało natychmiast zabalsamowano lub zakonserwowano przy pomocy środków chemicznych, żeby uchronić je przed rozkładem w czasie długiej podroży. Dopiero indyjski lekarz, ktory wcale nie był buddystą, zdołał go uspokoić, tłumacząc, że lamowie często pozostawiają umysł w ciele przez pewien czas i dopiero póeniej świadomie się z nim rozstają. Tak więc, jeśli chodzi o lamów, nikogo takie zachowanie nie dziwi. Koń jednak zrobił na wszystkich ogromne wrażenie, przede wszystkim dlatego, że był to duży koń (Rinpocze śmieje się). Karmapa robił podobne rzeczy z ptakami, to jednak nie rzucało się tak bardzo w oczy, bo ptaki są małe i mają mnostwo piór, tak że trudno jest zaobserwować, co się naprawdę dzieje.
W Rumteku żyła pewna staruszka. Jeden z jej synów był lamą, a drugi dobrym praktykujacym, ona sama jednak była najzwyczajniejszą starą kobietą. Zachowywała się tak, jak wszystkie inne babcie w okolicy. Była prostą kobietą. Pewnego dnia poważnie zachorowała. W Rumteku jest grupa ludzi, ktorzy pomagają starym, chorym i potrzebujacym. Jeden z jej członków odwiedził naszą staruszkę, a widząc, że jest prawie umierajaca, zapytał, co może dla niej zrobić. Czy jest jakiś lama, do ktorego ma zaufanie i ktorego należy sprowadzić? Jakich inicjacji i instrukcji potrzebuje? Człowiek ten naprawdę probował pomóc. Ku jego oburzeniu staruszka odpowiedziała: „Dziękuję, ale nie potrzebuję żadnej pomocy. Potrafię sprawić, aby mój umysł spoczywał w stanie nieoddzielnym od umysłu Karmapy. Mam całe błogosławieństwo, ktorego mi potrzeba”. Pomocnik nie mógł przejść nad tym do porządku dziennego. Jak to możliwe, że ktoś może być do tego stopnia dumny i arogancki? Nawet w obliczu śmierci? Następnego dnia staruszka umarła – i przez kilka dni pozostała w pozycji medytacyjnej, tak jak to robią wielcy lamowie. Mowi się, że jeśli ktoś doświadcza głębokiego urzeczywistnienia w medytacji, jego umysł może kontynuować praktykę nawet po śmierci ciała.
Jak już wspomniałem, również zwierzęta potrafią osiagnąć taki stan. Kiedy lama koncentruje się na nich, otrzymują błogosławieństwo i uczą się utrzymywać stabilny umysł w jego polu mocy. Karmapa nigdy nie powiedział nam, jak to robi. Nigdy też nie ośmieliliśmy się go o to zapytać. Oczywiste dla nas było, że ludzie otrzymują błogosławieństwo – w jaki sposób dokonywał tego jednak ze zwierzętami, ktore postrzegają świat zupełnie inaczej i nie rozumieją ludzkiej mowy? Pewną odpowiedź na to pytanie możemy znaleźć w biografii XIII Karmapy, ktory większość czasu spędził w gorach, na odosobnieniach. XIII Karmapa opowiada, że po nauki przyszło do niego kilka zwierząt – krolik, wrobel, mały zdziczały kot i sokół. Nadał im imiona i pokierował ich rozwojem. Na skutek wcześniejszych karmicznych nawyków miały rozproszony umysł, w ktorym dużo było zazdrości i tendencji krzywdzenia siebie nawzajem. Zwierzęta medytowały razem z nim i stopniowo ich umysł uspokajał się, tak że Karmapa mógł przekształcić ich przeszkadzajace uczucia. Nie używając słów, dawał im nauki. XVI Karmapa chyba robił to samo. Nigdy nie widzieliśmy, jak udzielał im nauk. W jakiś sposób nawiazywał z nimi kontakt. Nigdy do nich nie mowił, tylko je dotykał i ustawiał w określonych pozycjach, w określonych miejscach.
Bardzo ciekawa historia przydarzyła się niedawno, kiedy XVII Karmapa odwiedził Dordogne we Francji. Okolice naszego ośrodka w Dordogne obfitują w istoty różnego rodzaju. Sam nie jestem specjalnie wrażliwy, więc ich nie postrzegam. Inni lamowie, tacy jak Khenpo Czödrak i Gyaltrul są w stanie je widzieć i często mowią mi, że te istoty probują im coś zakomunikować. Pewnego razu Khenpo Czödrak doniósł mi, że w okolicy pojawiła się nowa istota – młoda niebieskooka blondynka. Zaczepiła go i przedstawiła się jako władczyni tej okolicy. Powiedziała mu: „Wkrótce przyjedzie tu Karmapa. Jego tłumacz (młody lama, ktory bardzo dobrze włada angielskim i francuskim) przekłada niedokładnie, nie koncentruje się. Słowa Karmapy są bardzo ważne, należy je dokładnie tłumaczyć”. „Skąd wiesz, że tłumaczenie jest niedokładne?” – zapytał zdumiony Khenpo Czödrak – „Rozumiesz po tybetańsku? Jak to możliwe?” Nieznajoma odparła: „Nie jestem człowiekiem i nie mam ciała, więc język nie stanowi dla mnie żadnej przeszkody. Wszystko rozumiem”.
W biografii IV Karmapy znajdujemy wzmiankę o tym, że jego nauk słuchało więcej istot bez ciała niż tych posiadajacych ciało. We Francji również istoty różnego rodzaju przychodzą po nauki. One także zdają sobie sprawę z tego, że nauki są bardzo ważne.
Kiedy przyjechaliśmy do Sikkimu, wpływy szamanistyczne były tam bardzo silne. Okolica była wprawdzie buddyjska, lecz ludzie wierzyli w różnego rodzaju energie, ktorym ponadawali imiona. Kiedy ktoś był chory, miał trudności lub umarł, tubylcy modlili się do tych energii, składając im ofiary ze zwierząt. Czynili tak przez wiele wieków. Po przyjeedzie Karmapy w 1959 roku byli rozdarci wewnętrznie. Z jednej strony jako buddyści musieli słuchać Karmapy, z drugiej strony bali się narazić silnym miejscowym energiom. Parę miesięcy póeniej jeden z uczniów wpadł na pomysł, żeby poprosić o pomoc Karmapę. Aby zmienić sytuację, Karmapa musiał przekształcić miejscowe energie. Niektore z nich były naprawdę trudne, a zarazem pełne mocy. Karmapa sporzadził tekst pudży i wykonał symboliczne ofiarowanie wszystkiego, czego te istoty potrzebują – nie tylko materialnych rzeczy, ale również zasługi. Podobne symboliczne rytuały wykonywał Guru Rinpocze, ktoremu udało się przekształcić większość energii – lecz nie wszystkie. Mimo że ze strony lokalnych energii nie trzeba było już się niczego obawiać, miejscowi na wszelki wypadek kontynuowali swoje modlitwy i ofiarowania. Podczas jednej z tego rodzaju ceremonii pewna młoda dziewczyna wpadła w trans i nagle oznajmiła w imieniu lokalnych duchów: „My wszyscy teraz jesteśmy zwiazani z Karmapą i zostaliśmy wegetarianami. Porzućcie wasze barbarzyńskie rytuały i przestańcie w końcu zabijać”. Było to bardzo przekonujace – i tak w ciagu roku całkowicie zmieniło się to, czego nie można było zmienić przez wiele stuleci.
W latach, ktore spędziłem razem z Karmapą, wydarzyło się wiele rzeczy, ktore z perspektywy czasu wydają się niezwykłe. Wtedy jednak uważaliśmy je za zupełnie normalne, należały do codzienności. Byliśmy spragnieni spektakularnych cudów. Kiedyś, gdy Karmapa był w odwiedzinach u pewnego hinduiskiego guru, został poproszony przez gospodarza o zademonstrowanie jakiegoś cudu. Karmapa uśmiechnął się tylko i powiedział: „Jutro”. Możecie sobie wyobrazić nasze podniecenie. Jutro, już jutro! Karmapa pokaże cuda, w końcu! Na drugi dzień podczas ceremonii Czarnej Korony byliśmy skupieni bardziej niż zwykle, wypatrując najmniejszych choćby oznak nadprzyrodzonych zjawisk. I co? Nic! Nie zauważyliśmy niczego szczególnego – ot, zwyczajna ceremonia Czarnej Korony, do ktorej przecież przywykliśmy. Zastanawiajace było natomiast coś innego. Nasz gospodarz wpatrywał się w Karmapę szeroko otwartymi oczami jak zahipnotyzowany. Póeniej przy wielu okazjach mawiał, że obecnie jest tylko jeden żyjacy Budda – XVI Karmapa. Co on tam zobaczył, co nim tak poruszyło? Zdaje się, że cuda mają charakter bardzo indywidualny…
  • 0




 

Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych