Skocz do zawartości


Zdjęcie

50. rocznica lądowania na Księżycu - jaki naprawdę był Neil Armstrong


  • Please log in to reply
2 replies to this topic

#1

Nick.
  • Postów: 1527
  • Tematów: 777
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

*
Wartościowy Post

n1.jpg

Foto: Bettmann / Getty Images

 

Czy kiedy było coraz bliżej do startu, wymykał się pan co noc, albo prawie co noc, i spoglądał na Księżyc? – Nie, nigdy – odpowiedział Armstrong*.

 

Nigdzie nie musiał się wymykać. Wolał się wyspać. A zresztą wiedział, co widać z ogrodu w maleńkim (7 tys. mieszkańców) Wapakoneta w Ohio: Wielką Niedźwiedzicę, Wielki Wóz... mniej więcej to, co na niebie w Bieszczadach.

 

Neil miał ciekawsze rzeczy do roboty, niż gapienie się na Księżyc z odległości prawie 400 tys. km od Ziemi. Wkrótce miał na nim stanąć.

Mrzonki go nie interesowały. Przed lotem dziennikarz zapytał, co albo kogo chciałby zabrać ze sobą na Księżyc, Neil Armstrong odpowiedział: „więcej paliwa”.

 

DZIEŃ PIERWSZY

 

 

Centrum kontroli startu, Ośrodek Kosmiczny J.F. Kennedy’ego.

 

– Tu kontrola startu. (Głos spikera tłumaczy w tle: Jeśli wszystko pójdzie dobrze, astronauci z Apolla 11, Armstrong, Aldrin i Collins, wystartują z platformy 39A do lotu).**

– Potwierdź gotowość do automatycznego odliczania.

– Potwierdzam gotowość.

– Wszystkie stanowiska, potwierdźcie zgodę na wyjście załogi.

Znów spiker: – Za jakieś pięć minut dowódca Neil Armstrong przejdzie przez właz na poziomie 97 metrów. Do startu zostały dwie godziny, 43 minuty i 47 sekund.

– Kontynuujemy – mówi komentator. – Na poziomie 97 wszyscy trzej astronauci są już na pokładzie. Kilka minut temu Buzz Aldrin zajął środkowy fotel, dołączając do Armstronga po lewej stronie i Collinsa po prawej. Na tych miejscach będą siedzieć podczas startu.

 

Jeśli zastanawiałeś się kiedyś, jakim człowiekiem trzeba być, by polecieć na Księżyc, czyli mówiąc wprost: jak to jest być Neilem Armstrongiem, to po lekturze dwóch biografii, dwóch filmach (w tym „Apollo 11” – dokumentu z 11 tysięcy godzin zagubionych nagrań NASA), rozmowach z astronomem, kosmonautką, geologiem od Księżyca, wreszcie z psychiatrą, wciąż trudno rozgryźć Armstronga...

 

Bo jak rozgryźć faceta, który na pytanie dziennikarza, jak się czuje, mając szansę zostać pierwszym człowiekiem na Księżycu, opowiada: „Nie myślę dużo o aspektach emocjonalnych”.

 

Centrum kontroli do dowódcy:

– Jak mnie słychać?

– Głośno i wyraźnie.

– Dzień dobry, Neil.

– Dzień dobry. Witamy na pokładzie.

– STC do CMP, jak mnie słychać?

– Głośno i wyraźnie.

– Dzień dobry, Buzz.

– Jak się macie, panowie?

– Bardzo dobrze, dziękuję.

Ostatnia kontrola. Do dowódcy i obu pilotów:

– Jesteście gotowi do zamknięcia włazu? (…)

– Przyjąłem.

 

Apollo 11 wystartuje za pięć minut i 52 sekundy.

– Pierwszy stopień, zgoda.

– CTSF, potwierdź zgodę.

– CTSF, zgoda.

– CTSC, potwierdź zgodę.

– Jest zgoda na start. (…)

Za chwilę prawie 3500 ton ciągu pchnie w górę pojazd ważący blisko 2900 ton.

– Apollo 11, tu kierownik startu, w imieniu zespołu życzę powodzenia i szczęśliwej podróży.

– Odliczanie poszło jak po maśle.

 

– Neil Armstrong właśnie pochwalił nas za gładkie odliczanie.

– Jeszcze 20 sekund… Dziesięć, dziewięć… Start! 32 minuty po dziewiątej Apollo 11 oderwał się od ziemi!
– Neil Armstrong zgłosił rozpoczęcie manewru.

– Prędkość 25 378 km na godzinę. Odległość 1850 km, wysokość 187 km.

– Apollo 11, tu Houston. Dziesiąta minuta, wszystko w normie.

– Przyjąłem. (…)

– Radar na Wyspach Kanaryjskich pokazuje was na orbicie kołowej 190 na 190 kilometrów.

– Pięknie.

 

„To mały krok człowieka, ale wielki skok ludzkości” – Neil Armstrong wypowiada historyczne słowa. Jest 20 lipca 1969 r. Chwilę wcześniej Janet, żona Armstronga, nieświadoma, co jej mąż zamierza powiedzieć, widząc, jak Neil daje susa na Księżyc prosto z drabiny lądownika, mówi do telewizora: „Taki wielki krok!”. A gdy Armstrong, wciąż w milczeniu, chodzi po Księżycu, musztruje go, rozmawiając z telewizorem: „Zacznij wreszcie coś opisywać, Neil!”.

 

Po powrocie na Ziemię on się zdziwi, że słowa o pierwszym kroku wszyscy uznali za przejaw geniuszu i objawienie. Powie:

„Było to bardzo proste zdanie: bo i co można powiedzieć, gdy się z czegoś wyjdzie? Na pewno coś o kroku”. Wymyślił je zresztą dopiero w drodze na Księżyc, gdy akurat miał spokojniejszą chwilę. Nie wszyscy w to uwierzyli, ale o tym potem...

 

- Apollo 11, tu Houston.

- Przewidujemy, że ustawianie do rozdzielenia zaczniemy o czasie.

Załoga przygotowuje się do manewru obrotu i cumowania. Po oddzieleniu od trzeciego członu

moduł dowodzenia obróci się, zacumuje do modułu księżycowego i wyciągnie go z rakiety.

*

Neil potrafił być czuły, ale rzadko był. To opinia Janet, żony. Gdy miał lecieć na Księżyc, powiedziała mu coś w stylu: „Możesz nie wrócić. Przygotuj na to dzieci, porozmawiaj z nimi”. Wszystko rozeszło się po kościach, rozmowy nie było.

 

– Czy był ideałem? Cóż, według pani Armstrong pewnie nie był. Ale NASA nie robiło konkursu na ojca roku, wybierała faceta, który doleci na Księżyc – mówi dr Tomasz Piss, psychiatra. – Ta wyprawa to absolutny prestiż, nie mogło być skuchy. Ruscy ośmieszyliby to do cna! Gdy jakiś statek nie dolatuje na Księżyc, całe ZSRR, ale i komuniści w Polsce mają radochę, że Amerykanom odpadły z rakiety dwa kafelki – mówi.

 

– NASA musiało mieć kogoś, kto nie da plamy. I nie opowie po powrocie, że widział UFO. Armstrong nadawał się idealnie. Wcześniej był skautem, potem w wojsku. To w Ameryce tamtych lat była szkoła wytrzymałości, charakteru i koleżeństwa.

*

Mówi się, że niewiele brakowało, a to nie Armstrong pierwszy stanąłby na Księżycu. Pomógł przypadek. Ktoś zginął w poprzedniej misji, ktoś inny dostał kataru. A do tego dowódca zostaje w statku, nie wychodzi na księżyc – takie były założenia wszystkich dotychczasowych księżycowych misji. I nigdy dowódcą nie był cywil.

 

Żadna z siedmiu misji Apollo, które przewidywały lądowanie na Księżycu, nie przebiegła zgodnie z planem. Teraz miało być inaczej.

 

– Mówi się, że Armstrong to był przypadek. Nie myślę tak. W takiej misji nie mogło być skuchy. Tak naprawdę NASA nie wysyłało w kosmos Armstronga, wysyłało Amerykanina – mówi dr Tomasz Piss.

 

- Apollo 11, tu Houston. Gubimy was. Jeśli słyszycie, przełączcie antenę na Omni Bravo.(…)
- Uwaga, zbliżamy się.

- Houston, tu Apollo 11. Wszystkie zamki zamknięte.

- Buzz Aldrin zgłasza zatrzaśnięcie wszystkich zamków gniazda cumowniczego.

- Jesteśmy gotowi do wyjęcia lądownika.

- Jesteśmy rozdzieleni. Świeci kontrolka ciśnienia tlenu.

- Houston, tu Apollo 11. Zakończyliśmy manewr.

- Przyjąłem, bez odbioru.

Minęło sześć godzin i 16 minut lotu.

Prędkość – 12 595 km na godzinę.

Odległość od Ziemi – 51 938 km.

 

Który moment misji Armstronga był najbardziej niebezpieczny?

 

– Każdy. W każdym momencie mogło pójść coś nie tak. W każdej sekundzie tej wyprawy musisz mieć świadomość, że to może być ostatnia sekunda życia – mówi Aleksander Jasiak z Centrum Nauki Kopernik, który współpracuje z Europejską Agencją Kosmiczną (ESA).

 

Bezpieczny powrót załogi Apollo 11 wcale nie był oczywisty. Prywatnie większość astronautów oceniała szanse powodzenia misji na trzydzieści procent, max pół na pół.

 

n2.jpg

Armstrong trenuje w bazie NASA. Foto: Ralph Morse / Getty Images

 

– Życzliwi nieznajomi – tak o Neilu Armstrongu, Buzzie Aldrinie i Mike’u Collinsie mówili astronauci, którzy obserwowali trzech herosów wytypowanych przez NASA do lotu na Księżyc. Pierwszy raz w historii misji Apollo zdarzyło się, że załoga nie tylko nie przyjaźniła się poza pracą, ale nawet nie jadła wspólnych posiłków. Choć miesiącami ćwiczyli po kilkanaście godzin dziennie w jednym symulatorze, to gdy wybijała pora lunchu, każdy z nich zawijał się i czmychał w swoją stronę.

 

To było trio jak z komiksu: zamknięty w sobie milczek Armstrong jako dowódca, Collins – miał czekać w statku aż chłopcy zaparkują na Księżycu, a potem odstawić ich na Ziemię i, jak potem przyzna, pół roku przed startem dzień w dzień panikował, że chłopaki nie odpalą z Księżyca i będzie musiał ich tam zostawić na wieki wieków amen), no i Buzz, który jak tylko dowiedział się, że nie on, a Neil ma stanąć pierwszy na Księżycu, zadzwonił ze skargą do swojego taty i ten użył wszystkich możliwych kontaktów w NASA i Pentagonie, żeby wysiudać Armstronga (jak wiemy, nieskutecznie).

 

Na Księżycu nie zrobi Neilowi ani jednego zdjęcia (jedyne, na którym jest Armstrong, to to, na którym odbija się w hełmie Buzza). A po powrocie zacznie gwiazdorzyć, zostanie alkoholikiem, wpadnie w depresję i kilka razy zmieni żony…

 

Cóż na to Neil? Nic, przecież jak wiemy: „Neil nigdy nie powiedział o nikim złego słowa”.

 

Jeszcze na etapie przygotowań, gdy szefowie wypytywali go, czy aby na pewno chce mieć Buzza w swojej ekipie, Armstrong powiedział, że nie wie, co do niego mają, bo jemu lata się z Buzzem fantastycznie.

*

Janet, żona Armstronga, jest piękna. I jak przystało na amerykańską mamę z lat 60., ma troje dzieci. Ale choć w amerykańskim świecie jest już Barbie i pin–up girl, żona Neila nie jest jedną z tych lalek czy gospodyń domu, które w głowie mają tylko to, jak wypucować lodówkę SMEG i wyjąć z niej zimne piwo dla męża, gdy wróci do domu. A wcześniej nakręcić na głowie blond loki. Bo akurat Janet loki ścięła na krótko, a włosy ma ciemne. By lepiej rozumieć pasję męża, robi licencję pilota. To wprawdzie awionetka, nie rakieta kosmiczna, ale…

 

DZIEŃ DRUGI

 

- Dzień dobry, Houston, tu Apollo 11.

- Dzień dobry, Apollo 11.

Goldstone zgłasza odbiór transmisji telewizyjnej ze statku. Nadajemy przez ćwierć miliona kilometrów.

- Witam kibiców. Dziś będę ja i Neil.

Buzz trzyma kamerę.

- Neil znów stoi na głowie, próbuje mnie zdenerwować.

Apollo 11 jest teraz oddalony od Ziemi o 242 000 kilometrów.

 
 
 

 

 

 

Wspólni znajomi powiedzą po latach, że żona Armstronga chyba nigdy tak do końca go nie rozumiała.

 

Poznali się na studiach. Gdy Armstrong zobaczył Janet w kampusie, z miejsca powiedział koledze, że to z nią się ożeni. Ona nie miała o tym pojęcia, bo na pierwszą randkę zaprosił ją… po trzech latach. „Neil nie robił niczego pochopnie” – wspominała. Armstrong nie potrzebował wcale czasu do namysłu.

 

Wystartował do Janet dopiero wtedy, gdy miał z czym – kończył studia i zaczął zarabiać. Na randki nie zdążyli pochodzić, bo od razu się oświadczył. A ona? Od razu powiedziała tak. „Uznałam, że będę miała całe lata na to, żeby go poznać” – wspominała. Wiedziała tylko, że jest przystojniejszy, inteligentniejszy i dojrzalszy od innych chłopaków. „A chodziłam z wieloma” – powie.

 

Zostawi Neila po 38 latach małżeństwa. Ma dosyć. Braku bliskości i tego, że gdy dzieci wyprowadziły się z domu, a Neil już w kosmos nie latał, przez rok nie znalazł czasu, by na weekend pojechać z nią na narty...

 

Ale na razie jest lipiec 1969, a Janet czeka na Neila, aż wróci z Księżyca. A w całej sypialni porozkładała mapy nieba. Śledzi na nich każdą milę podróży męża.

 

DZIEŃ TRZECI

 

– Dzień dobry, Apollo 11.

– Dzień dobry, Houston. Teraz ja widzę świat przez okno. Jak w obrotowej restauracji.

Wkrótce przejście do lądownika.

– W porządku, schodzę.

– Za chwilę otworzymy właz.

Buzz Aldrin zabrał kamerę do lądownika.

Będzie strzelać klatkę na sekundę.

– Czołem, Ziemianie.

– Czołem.

– Trudno o dziwniejszą pozycję dla operatora. Zwis na stopach w tunelu i filmowanie do góry nogami.

– Musimy zająć się wprowadzaniem danych Księżyca w module dowodzenia.

– Przyjąłem.

Wyłączamy teraz kamerę, musimy zająć się innymi rzeczami.

– Apollo 11, tu Houston. Słońce chyli się ku zachodowi. Zespół biały życzy wam dobrej nocy.

– Zapracowałeś dziś na swoją pensję.

– Dobranoc wszystkim.

 

Człowiek poleci na Księżyc i z powrotem jeszcze w tej dekadzie – zapowiedział prezydent Kennedy osiem lat temu.

 

Żaden mistyk na LSD nie zrobił nigdy nic bardziej odlotowego niż to, co zamierza zrobić jej mąż. Choć trwa właśnie czas dzieci kwiatów. Za dwa tygodnie banda Mansona dokona mordu na Sharon Tate. Beatlesi wkrótce rozpadną się z hukiem, Jimi Hendrix rozbije gitarę, a na Woodstock sprofanuje amerykański hymn.

 

Dziś obietnicę zmarłego prezydenta spełnia prezydent Nixon. Ma już gotowe przemówienie na wypadek śmierci kosmonautów. 

 

DZIEŃ CZWARTY

 

- Dzień dobry, Apollo.

- U nas wszystko w normie.

- U nas też, Bruce

Deke Slayton, dyrektor działu załóg, oraz dwaj członkowie załogi rezerwowej Bill Anders i Jim Lovell dołączyli do Bruce’a McCandlessa przy konsoli łączności.

- Apollo 11, tu Houston, odbiór.

- Słyszymy was, Houston.
- Tu Houston.

- Jeśli Mike wciąż ma maskę, to zgubiliśmy dane oddechowe na telemetrii.

- Przed chwilą się golił. Mógł zdjąć.

- Mike, jest prośba, byś sprawdził dwie elektrody, które masz przymocowane po bokach dolnej klatki piersiowej.

- Wszystkie kabelki wyglądają w porządku.

- Rejestrujemy zmiany śladu, kiedy rozłączasz i podłączasz, ale lekarze wciąż nie mają sygnału.

- Zawiadomię was, kiedy przestanę oddychać.

 

W ogrodzie państwa Armstrongów stacjonują dziennikarze z całego świata, w domu ci z magazynu „Life”, bo mają wyłączność. Pstrykną Janet zdjęcie, jak klęczy przed telewizorem i rzekomo się modli za szczęśliwy powrót męża. Wkurza się. Nie lubi fake newsów, jak Neil.

 

Owszem, klęczała, ale by wcisnąć ucho w głośnik, który w domu zamontowało jej NASA. By mogła słuchać, jak Huston porozumiewa się z jej mężem.

 

NASA wie, że z żoną Armstronga to nie przelewki. Ma już za sobą misję Gemini VIII, trzy lata temu. Gdy zaczęły się kłopoty i wyglądało na to, że Armstrong nie wróci żywy, NASA odcięło żony kosmonautów od informacji. Janet wówczas jedzie do Ośrodka Załogowych Lotów Kosmicznych, a gdy nie wpuszczają jej do środka, wpada w szał. Deke’owi Slaytonowi, szefowi Armstronga mówi, że następnym razem poinformuje cały świat, jak NASA traktuje żony kosmonautów, żeby więcej się nie ważyli…

 

n3.jpg

Neil Armstrong z żoną i ich synowie: Mark i Eric. Foto: Ralph Morse / Getty Images

 

*

Po Gemini, statku na orbicie Ziemi, który dał amerykańskim astronautom pierwszą szansę, by wyjść z kapsuły i swobodnie unosić się w kosmosie, przyszedł czas na program Apollo. Apollo wycelował… w Księżyc.

 

Styczeń 1967, dwa i pół roku przed lądowaniem Armstronga na Księżycu. Płonie załoga statku Apollo 1: Gus Grissom, Roger Chaffee i Ed White, bliski przyjaciel i sąsiad Armstronga. Pożar wybucha w trakcie próby generalnej przed zaplanowanym na trzy tygodnie później startem na Księżyc. To oni mieli być tam pierwsi.

 

„Łatwiej pogodzić się ze śmiercią przyjaciela w trakcie lotu niż podczas próby na ziemi. Piloci latają, bo tego chcą, więc obrażenia, nawet śmierć, łatwiej zaakceptować niż wypadek podczas próby naziemnej, gdzie powinna być możliwość ucieczki” – powie później Neil.

 

A żona Eda wpadnie w depresję. Podejmie próbę samobójczą, którą udaremni jej Janet Armstrong. Ale druga próba, po latach, będzie już skuteczna.

 

Dzień po śmierci Eda jest 11. rocznica ślubu Armstrongów. I piąta rocznica śmierci ich córki Karen, która zmarła na guza mózgu.

Po pogrzebie przyjaciela Neil natychmiast wraca do pracy.

 

Pięć lat wcześniej robi to samo po śmierci córki.

 

I zrobi to rok przed lądowaniem na Księżycu po tym, gdy w trakcie treningu maszyna, którą leci, w wyniku błędu konstrukcyjnego i nagłego wycieku paliwa, ma rozbić się tuż przed lądowaniem. Armstrong katapultuje się w fotelu rakietowym, a chwilę po tym pojazd roztrzaskuje się i staje w płomieniach. Świadkowie zdarzenia mówią, że Armstrong ledwo uszedł z życiem.

 

Otrzepał się, wrócił do bazy. Siadł przy biurku, jeszcze w kombinezonie i zaczął pracować. Godzinę po wypadku astronauta Al Bean, który wrócił z późnego lunchu, zastał Neila przy biurku w ich wspólnym gabinecie. Gdy słyszy od kolegów, co się stało, myśli, że to pomyłka, że nie chodzi o Neila. Jest pewny, że go wkręcają. Mówi mniej więcej to: „chłopaki, coś pieprzycie, widziałem go, siedzi przy biurku”. No tak, ale przed chwilą jego samolot spłonął. Bean nie wierzy, idzie zapytać, czy to prawda. Neil podniósł głowę znad papierów, kiwnął nią, że tak.

 

– Na zebraniu pilotów nie wstał nawet, żeby nam to zrelacjonować. Ten incydent na zawsze już zmienił moją opinię o Neilu. Bardzo różnił się od innych ludzi – wspominał jeden z kosmonautów epizod z katapultą, a potem siedzeniem za biurkiem, jak gdyby nigdy nic. – Ten facet potrafi wyjść obronną ręką z każdej krytycznej sytuacji – mówili w NASA.

 

Michael Collins, któremu tak dłużyło się na orbici, nim zgarnął Armstronga i Aldrina z powrotem z Księżyca, powiedział, że po prostu „Neil nigdy nie przyznaje się do zaskoczenia”.

 

– Reakcja stresu pourazowego jest mocno przereklamowana – mówi dr Tomasz Piss. – Nie zawsze występuje. I u Armstronga po prostu nie wystąpiła. To, że z nikim o tym nie rozmawiał, może właśnie świadczyć o tym, jak silny był to wstrząs i jak głęboko to przeżywał – dodaje psychiatra.

 

n4.jpg

Armstrong w drodze na księżyc. Foto: NASA.gov / Getty Images

 

Za niecałe 10 sekund Apollo znajdzie się w strefie wpływu Księżyca. Jego przyciąganie stanie się główną siłą wyznaczającą trajektorię statku. Statek jest 345 281 kilometrów od Ziemi i 62 638 kilometrów od Księżyca.

 

- Wszystkie układy statku działają normalnie. Lot przebiega gładko.

- Księżyc wygląda stąd niesamowicie. Słońce jest tuż za jego krawędzią. Widać koronę. Niebo wokół Księżyca jarzy się blaskiem. Niezwykły widok.

- Widok warty ceny podróży.

- Przygotowujemy się do manewru wejścia na orbitę okołoksiężycową.

Impuls ciągu znacząco zmniejszy prędkość pojazdu, który 33 minuty później wyłoni się zza wschodniej strony Księżyca.

- Oto i Księżyc w całej okazałości.

- Cześć, miesiączku. Jak tam twoje plecy?

Wszystkie układy działają normalnie.

- Do zobaczenia po drugiej stronie.

- Straciliśmy sygnał, Apollo 11 skrył się za Księżycem.

 

 

Psychiatra Tomasz Piss obala też teorie o tym, że Armstrong to milczący cyborg, w dodatku bez refleksu, bo odpowiadał zwykle po chwili namysłu:

 

– Cyborg? Armstrong był po prostu bardzo zdyscyplinowany, miał swoje poglądy, sposób widzenia świata i tego się trzymał. I nie mówmy, że był ślamazarny. Facet, który latał odrzutowcami i przeżył jako pilot oblatywacz, musiał mieć totalny refleks! Czasy były takie, że nawet komputer w statku kosmicznym był słabszy od tego, który dziś mam w zegarku. Nabór na pilotów i astronautów to było ostre sito. Chłopcy szli na pewną śmierć – dodaje psychiatra.

 

Trwa odłączanie modułu.

 

- Mamy ciąg. Wszystko w normie.

- Ciąg A, za chwilę włączamy B. Teraz.

– Poszło.

– Palą oba?

- Ciśnienie w komorze?

- Dobre, 95.

- Sterujemy. (...)

- Dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, cztery, trzy...

- Odcięcie.

– Zawory zamknięte.

– To był piękny manewr.

- Nie inaczej. 313 na 113 kilometrów. Mistrzostwo świata.

Trzydzieści sekund do powrotu sygnału. Widać Księżyc.

- Chłopcy z dziesiątki nie ściemniali, rzeczywiście jest brązowy.

- Fakt. Jak opalony. Kiedy słońce świeciło pod innym kątem, wydawał się szary.

- Ale cudo.

 

Gene Kranz, dyrektor lotu Apollo 11 mawiał, że „trzeba było trochę czasu, by przywyknąć do milczenia Armstronga”. Żalił się też, że podczas narad mających na celu sformalizowanie zasad misji, określających, kiedy kontynuować problematyczne lądowanie, a kiedy je przerwać, „Neil zazwyczaj uśmiechał się i kiwał głową (…) wydawało mi się, że ustanowił sobie własne zasady lądowania… chciałem tylko wiedzieć, na czym polegają”.

 

Nikt się tego nie dowiedział, Kranz jednak miał silne przypuszczenie, że jeśli tylko pojawi się najmniejsza szansa na lądowanie, dowódca z uśmiechem Mony Lisy zdecyduje się podjąć próbę bez względu na wskazówki centrum dowodzenia”.

 

Rzeczywiście, lądując na Księżycu, gdy pojawią się komplikacje, komputer pokładowy sfiksuje, a kierownik inżynierii NASA uznając, że sytuacja robi się patowa, powie: „zabierzcie ich stamtąd”. Armstrong nie zamierza już się zabrać. Wyłączy autopilota i wyląduje „na ręcznym”.

 

- Gigantyczny krater.

- Spójrzcie na te góry. Ogromne.

- Tu też mam wielkiego.

- Zrób mu jeszcze jedno zdjęcie.

- Spójrzcie na te kratery ustawione w szeregu. Widzicie je?

- Jest. Właśnie wschodzi.

– Co?

– Ziemia. Widzicie?

- Ale piękna! Tuż nad lądownikiem.

- Apollo 11, tu Houston. Słyszycie nas?

- Jak najbardziej, Houston.

- Manewr LOI 1 wykonany, wszystko w normie.

- Wyszło perfekcyjnie.

 

Już jako dziecko marzył o lataniu. Miał kila lat, gdy ojciec, choć rodzina jest religijna, pozwala Neilowi nie iść do kościoła, bo miasteczko odwiedził pilot, a Neil chciał się z nim choć chwilę przelecieć.

 

Licencję pilota zrobi wcześniej niż prawo jazdy. Jako 16–latek już siedzi za sterami. I w kokpicie, i w samochodzie rozsiada się tak samo. Jak na leżaku i zakładając nogę na nogę. 

 

*

Ma za sobą studia na uniwersytecie, gdzie po drugim roku musiał odsłużyć wojsko. To wtedy został pilotem marynarki wojennej USA. Akurat wybuchła wojna, wysłali go do Korei. Miał 20 lat, był jednym z najmłodszych pilotów myśliwców. I jednym z najlepszych. Wykona mnóstwo lotów bojowych, ale w trakcie jednego, gdy znów ma okazję strzelać do oddziału koreańskich żołnierzy, rezygnuje. Bo Koreańczycy są akurat w trakcie porannej gimnastyki, kompletnie bezbronni.

 

Piloci myśliwców, koledzy Neila, mówią, że tylko on był do czegoś takiego zdolny.

 

*

– Epizod z Koreańczykami wiele mówi o empatii Armstronga – mówi psychiatra Tomasz Piss. To zdarzenie zadaje kłam teorii o jajogłowym, nieczułym cyborgu.

 

Podczas innej misji Armstrong został zestrzelony. Uratował się, skacząc ze spadochronem. Po dwóch dniach dotarł na lotniskowiec. Wrócił na studia i skończył inżynierię lotniczą.

 

Gdy zgłasza się do NASA, po ogłoszeniu naboru na kosmonautów, jest jednym z zaledwie dwóch cywili na ponad 200 pilotów, których przyjmują. Inżynier Neil Armstrong, genialny pilot oblatywacz, dla NASA testuje odrzutowce, boeingi z napędem rakietowym. Wkrótce miał przetestować rakietę kosmiczną.

 

*

Apollo 11 w pierwszej rundzie wokół Księżyca.

 

– Masz dobry widok, Neil?

– Bardzo dobry.

- Pięknie, prawda?

- Człowieku, to jest coś. Zerknij sobie. Przez to okno zobaczysz nasze podejście.

Właśnie minęliśmy Mount Marilyn. Widać łańcuch Maskelyne. Prosto przed nami.

Lot Apolla 11 trwa 80 godzin i 48 minut.

W bazie Huston właśnie zjawił się astronauta Charles Duke.

– Hej, Dave.

– Tak?

- Skąd te cztery minuty błędu?

- Dotarliśmy do Księżyca za wcześnie.

- To dobrze świadczy o rakiecie.

- Co ty nie powiesz?

- Apollo, jeśli o nas chodzi, to możemy kończyć na dziś. Czas iść do łóżka i złapać trochę snu.

- Chętnie dołączymy.

 

 

n5.jpg

Buzz Aldrin w drodze na Księżyc, Apollo 11, lipiec 1969 r. Foto: SSPL / Getty Images

 

20 lipca 1969 r. Neil Armstrong i Buzz Aldrin są już w lądowniku. Odziani w skafandry szykują się do odcumowania.

 

Oba pojazdy spisują się znakomicie. Przy następnym okrążeniu, 13. z kolei, Armstrong i Aldrin odłączą się od modułu dowodzenia i rozpoczną zniżanie ku powierzchni Księżyca.

 

- Apollo 11, tu Houston. Mamy zgodę na rozłączenie.

- Zrozumiano.

- Możesz zaczynać, Mike.

 

 

DZIEŃ PIĄTY

 

- No to jazda, do zobaczenia.

- Do zobaczenia.

- Separacja udana. Orzeł odcumowany.

- Orzeł ma skrzydła.

- Wszystko gra.

- Odsuwam się.

- Minuta do zapłonu. Uważajcie na siebie.

- Do zobaczenia.

 

W życiorysach tych, którzy stanęli na Księżycu, jest coś wspólnego. Wszyscy byli jedynymi albo najstarszymi synami wśród rodzeństwa. Taki był też Neil – miał młodszą siostrę i brata. – Najstarsze z rodzeństwa jest zwykle najbardziej zorganizowane. I zaprawione w opiekowaniu się młodszym rodzeństwem. To były czasy sprzed „pigułek szczęścia” – kobiety rodziły kilkoro dzieci – mówi dr Tomasz Piss. – Pierwszy syn zwykle rodzi się najmocniejszy, jakby wysysał z matki wszystkie soki żywotne. Potem różnie bywa, kolejne dzieci są zwykle drobniejsze – dodaje. I jeszcze coś: „Najstarsi synowie nie muszą rywalizować”.

 

To przeczy różnym teoriom, że kosmonauci mają osobowość A – porywczą, introwertyczną, skłonną do rywalizacji, niepotrzebnego ryzyka i zawałów. – Oni musieli wylądować, musieli być skuteczni.

 

Zbieram zgody na rozpoczęcie zniżania.

– RETRO?

– Zgoda.

– FIDO.

– Zgoda.

– Naprowadzanie?

– OK.

– Sterowanie?

– OK.

– Łączność?

– OK.

– GNC?

– Zgoda.

– EECOM?

– Zgoda.

– Lekarz?

– Zgoda.

– Orzeł, jeśli słyszycie, macie zgodę na rozpoczęcie zniżania.

 

Po powrocie na Ziemię Neil dziwi się, że słowa o pierwszym kroku wszyscy przyjęli jako przejaw geniuszu i objawienie:

 

„W moim przekonaniu było to bardzo proste zdanie: bo i co można powiedzieć, gdy się z czegoś wyjdzie? Na pewno coś o kroku”. To zdanko wymyślił dopiero w drodze na Księżyc, gdy akurat miał spokojniejszą chwilę.

 

Wielu nie wierzy w to, że Armstrong mógł improwizować, że nie napisali mu tego spece od PR–u NASA. Gdy od jednej z dziennikarek słyszy to Pete Conrad, niewysoki, drobny astronauta, który szykuje się do lotu na Księżyc w kolejnej misji, zakłada się z nią o 500 dolców, w tajemnicy przed NASA, że jak tylko stanie na Księżycu, powie, co chce, np. to: „Juhu! Kurczę, może dla Neila to był mały krok, ale dla mnie całkiem długi!”. I… właśnie to wykrzykuje, kiedy kilka miesięcy po Armstrongu ląduje z kolejną misją na Księżycu, i jeszcze na kasetowym magnetofonie odpala „Sugar, Sugar” The Archies.

 

n6.jpg

Armstrong i Aldrin zostawiają na Księżycu amerykańską flagę, Foto: NASA.gov / Getty Images

 

 

ROZPOCZYNA SIĘ LĄDOWANIE

 

- Świeci lampka wysokości.

- Kontynuujemy.

- Kontynuujemy. Jeden, zero...

- Zapłon. 10 procent ciągu.

- Przybliżona wysokość – 14 745 m.

- Orzeł, mamy was. Wygląda to dobrze.

- Opadanie prawidłowe.

- Tu Houston. U nas wszystko gra.

- Przyjąłem.

 

Armstrong, pytany po powrocie o najbardziej wzruszający moment misji, nie mówi o lądowaniu, o pierwszym kroku na Księżycu ani o powrocie na Ziemię. Synowie Neila zapamiętali, że mówił o chwili, gdy z okna statku kosmicznego ujrzał Księżyc w zaćmieniu i promieniach. I że to było kojące… Wtedy nie wiedział jeszcze, jak zakończy się ta misja.

 

- Zaraz punkt trzech minut.

- Przeszliśmy nad nim za wcześnie.

- Przestrzelimy. Według pomiarów pozycji jesteśmy za daleko.

- Przyjąłem. Uważa, że jest za daleko.

- Zgadza się, potwierdzam.

- Prędkość opadania w normie.

- Trzy sekundy błędu. Odwracamy się.

 

„Neil, myśmy to wszystko przegapili!” – powie Buzz do Armstronga po powrocie. Gdy w trakcie kwarantanny oglądają razem wideo z tego, co działo się na Ziemi, gdy oni oblatywali na Księżyc. Przed telewizorami na całym świecie oglądało ich sześćset milionów ludzi, a atmosferę podkręcali rozhisteryzowani spikerzy. I jeszcze to, co działo się na przylądku, z którego startowali….

 

Ale największy szał miał się zacząć dopiero po ich powrocie. Z miejsca stali się celebrytami. – Nie każdy to udźwignie. Gagarinowi się nie udało – tłumaczy psychiatra.

 

To musi być pytanie retoryczne… Czy Armstrong miał dość pytań: Co pan czuł, chodząc po Księżycu? Czy się pan bał? Jak pan robił w kosmosie siku? Jak się chodziło po Księżycu? A nawet… Czy widział pan moją babcię? (Kosmonauci z Apollo 11 po powrocie odwiedzili Nepal, a tam ludzie wierzyli, że na Księżycu mieszkają duchy przodków).

 

Co zrobić dalej ze swoim życiem, skoro było się już nawet na Księżycu? Choć co dzień przez lata przychodziły do Armstronga setki listów (w tym i miłosnych), choć każdy chciał sobie z nim zrobić zdjęcie (tak, w czasach sprzed selfie), Armstrong nie odcinał kuponów od sławy. Skupił się na pracy na uczelni. I konsekwentnie odrzucał propozycje występu w reklamach. Zgodził się na jedną – Chryslera.

 

Chciał ratować amerykańską markę i postawił warunek – wystąpi, ale zostanie ich inżynierem konsultantem.

 

- Orzeł, tu Houston, kontynuujcie...

- Cztery minuty.

- Łączność, przyjęliście?

- Macie kontynuować zniżanie.

 

Niektórzy widząc, jakim jest odludkiem i jak enigmatycznie odpowiada na liczne pytania, uważali, że jest nieśmiały, sproblemowany, zaburzony. – To pochopne wnioski – tłumaczy dr Tomasz Piss. – Nie, nie miał żadnych zaburzeń osobowości czy zespołu Aspargera.

 

Gdyby miał, nie byłby w tamtych czasach w wojsku. I na pewno nie zostałby pilotem myśliwca. Selekcja była bardzo ostra. Wbrew pozorom do wojska nie trafiali psychopaci i agresorzy. Eliminowano ich, bo ci jako pierwsi uciekają z pola walki. Armstrong nie chciał odpowiadać na głupie pytania dziennikarzy, ciągle te same. Nie chciał być dla ludzi nieuprzejmy, więc nie pozostawało mu nic innego, jak grać z nimi „w pomidora” – dodaje psychiatra.

 

- Tu Houston, mieliśmy przerwę w dopływie danych.

- Mamy alarm 1202.

– Co to jest?

– Przeciążenie pamięci. Jeśli się nie powtórzy, będzie dobrze.

- Jeśli się nie powtórzy, kontynuujcie.

- Kontynuujemy.

– Mimo alarmu?

– Tak, jeśli się nie powtórzy.

- Lecimy. Kontynuujemy mimo alarmu.

- Przyjąłem.

 

Uzyskanie zgody na biografię autorowi „Pierwszego człowieka” (w filmowej wersji Armstronga zagrał Gosling), zajęło aż trzy lata. Neil chciał, by była niezależna i naukowa. Jest niezależna, bo choć Armstrong dał się przepytywać przez 55 godz. i czytał każdy rozdział, to nie dał ani jednej uwagi, ani niczego nie sprostował. „Jim, to twoja książka” – powiedział Jamesowi Hansenowi, gdy usiłował namówić Armstronga na napisanie wstępu. A gdy poprosił o dwa autografy dla dzieci, Armstrong powiedział, że się zastanowi. Biograf wstydził się ponowić prośbę.

 

– Tego akurat nie rozumiem. Może nie chciał tworzyć kolejnego wzorca z Sèvres?– żartuje dr Tomasz Piss. I wygląda na to, że ma rację. To było już wtedy, gdy Armstrong zorientował się, że w internecie kwitnie handel „autografami Armstronga” i przestał je rozdawać.

 

Ci, którzy widzieli, jak przy okazji imprez i odczytów dopadali go różni tupeciarze, wmawiając organizatorom, że Armstrong da autograf i tyle, wspominali, że astronauta tylko przecząco kręcił głową. I że zrobił to w taki sposób, że jeszcze nie widzieli, żeby ktoś tak elegancko, uprzejmie i dystyngowanie mówił "spier…aj”.

 

- Orzeł, tu Houston, możecie lądować. Odbiór.

- Zrozumiałem, lądujemy. 914 metrów. Znowu alarm. Teraz 1201.

- Ten sam typ. Kontynuujemy.

 

Jedno jest pewne – astronauci, którzy z nim latali, kumple ze studiów czy rodzina, pytani o to, jaki był, wymieniali jednym tchem: inteligencję, uczciwość, odwagę, zaangażowanie, pewność siebie, lojalność, spolegliwość, wytrwałość, stanowczość, pomysłowość, optymizm, szacunek dla innych i dla siebie, prawość, samodzielność, roztropność… Mało? To jeszcze to: „Neil nigdy nie powiedział o nikim nic złego”.

 

- Sporo tu kamieni.

- Trzydzieści metrów, metr na sekundę w dół.

– Lepiej bądźmy cicho, szefie.

– Przyjąłem. Odtąd zgłaszamy tylko stan paliwa.

– Zaraz ostatnia minuta.

– Przyjąłem.

– 60 sekund.

- Światła włączone. Opadanie – 0,75 metra na sekundę. Houston, to chyba dobre miejsce.

- Zaczyna się kurzyć.

- Trzydzieści sekund. Metr dwadzieścia naprzód.

- Znosi nas w prawo.

- Sześć metrów. Dryfujemy naprzód.

- Jest kontakt.

– Silnik stop.

- Houston… Tu Baza Spokoju, Orzeł wylądował.

- Słyszymy was. Wylądowaliście. Przez was kilku z nas zsiniało, ale znów oddychamy. Dzięki.

- Houston, przeciągnęła się nam faza końcowa. Automat prowadził nas na krater wielkości boiska.
Musiałem przejść na ręczne i poszukać lepszego miejsca.

- Przyjąłem. To było piękne.

 

Gdy Armstrong pogodził się z odejściem żony, po latach na turnieju golfa spotkał Carol, sympatyczną samotną matkę, wdowę po pilocie. Zakochali się, wzięli ślub. Na Księżyc już nie polecieli, ale dotarli aż na Antarktydę.

 

Kiedy trochę się postarzał i przestał przypominać siebie z plakatów i znaczków Apollo 11, nowo poznani ludzie ani wnuki znajomych nie mieli pojęcia, że ten starszy pan to TEN Neil Armstrong. Nie mówił, kim jest, więc wielu myślało, że to po prostu zbieżność nazwisk.

 

ARMSTRONG WYCHODZI NA KSIĘŻYC

 

- Otwieram właz.

- Otwarcie włazu zgłoszono 109 godzin, osiem minut i pięć sekund po starcie.

- Houston, jestem na ganku.

- Przyjąłem.

- U mnie wszystko w porządku.

- Mamy sygnał telewizyjny.

- Mam nadzieję, że dobry obraz.
- Bardzo kontrastowy i odwrócony do góry nogami. Ale widzimy sporo szczegółów.

- OK. Jestem u stóp drabiny. Schodzę ze stopnia… To mały krok dla człowieka, ale wielki skok dla ludzkości. Podeszwy zagłębiają się na może dwa centymetry. Widzę ślady moich butów, wzór bieżnika odciśnięty w pylistym gruncie.

 

20 minut później do Armstronga dołącza Buzz Aldrin.

 

Stawiają na Księżycu amerykańską flagę. I tabliczkę: „Tutaj ludzie z planety Ziemia po raz pierwszy postawili stopę na powierzchni Księżyca. Lipiec 1969 roku. Przybyliśmy w pokoju w imieniu całej ludzkości”.

 

Serce Neila Armstronga w trakcie lotu na Księżyc biło 110 uderzeń na minutę. Szybciej od Aldrina i Collinsa. Przestało bić 42 lata później, 25 sierpnia 2012 r.,  po komplikacjach w wyniku operacji serca. Urna z prochami Neila spoczęła zgodnie z jego wolą na dnie Atlantyku.

 

Na ręce jego drugie żony Carol żołnierze złożyli amerykańską flagę. Rodzina Armstronga poprosiła, by pamiętać nie tylko o jego osiągnięciach, ale i skromności. I zwróciła się do każdego z nas: „Następnym razem, gdy wyjdziesz na dwór w czystą noc i zobaczysz śmiejący się do ciebie Księżyc, pomyśl o Neilu Armstrongu i mrugnij do niego”.

 

n7.jpg

Carol, druga żona Neila z Piper, jedną z 10 wnucząt, na nabożeństwie żałobnym sześć dni po śmierci Armstronga, 31 sierpnia 2012 r., Cincinnati w Ohio

 

* Neil Armstrong w odpowiedzi na pytanie historyka Douglasa Brinkleya podczas wywiadu w Houston w Teksasie, 19 sierpnia 2001 roku.

Ta i inne wypowiedzi Armstronga i pozostałych kosmonautów pochodzą z książek:
„Pierwszy człowiek” James R. Hansen, wydawnictwo „Wielka Litera” 2018 r. i „Księżycowy pył” Andrew Smith, wydawnictwo „Czarne” 2019 r.

** Fragmenty zapisu rozmów astronautów z Ziemią pochodzą ze ścieżki dialogowej filmu „Apollo 11”,reż. Todd Douglas Miller (tłum. Bartłomiej Ulatowski).

źródło

 

 

 


  • 5



#2

Dager.
  • Postów: 3079
  • Tematów: 64
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

"Na Księżycu nie zrobi Neilowi ani jednego zdjęcia" ...

 

Aldrin zrobił jedno zdjęcie Armstrongowi przypadkiem, podczas fotografowania panoramy lądowiska, złożonej z serii 12 zdjęć. Nosi ono numer A11-40-5886.

 

2140085.jpeg


  • 1



#3

Kwarki_i_Kwanty.
  • Postów: 510
  • Tematów: 44
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 14
Reputacja dobra
Reputacja

Napisano

Niniejszy artykuł, z elementem mocnego reportażu tematycznego związanego z ,,prawdziwością" osoby Neila Armstronga, ma w sobie bardzo dużo specyficznego napięcia gatunkowego, wygląda dość dobrze i niesie w sobie pewien ładunek emocjonalny. Osobiście, kiedyś, i to z niewiadomego źródła, spotkałem się z teorią - dość ryzykowną, naprawdę bardzo, ale to bardzo specyficzną, którą nie wszyscy z racji nieznajomości pewnego tematu psychologicznego odebraliby w miarę łagodnie - opisującą Neila Armstronga, jako idealnego ,,ukrytego psychopatę", z rodzaju tych, którzy swe specyficzne ,,zimne", wyrachowane, ze stłumionymi emocjami zachowanie, potrafią wykorzystać w dobrym nie tylko dla siebie, ale i jakiejś grupy ludzi, celu. I ja, osobiście, wierzę w taką oto interpretację postawy i działania Armstronga podczas realizowania wieloetapowej misji księżycowej z 1969 roku. Słowa przez niego wtenczas wypowiedziane: ,,to mały krok dla człowieka, ale wielki skok dla ludzkości", to flagowe dla gatunku ludzkiego, jedne z najbardziej rozpoznawalnych zdań, które bardzo wyraźnie określają nas, ludzi, jako zbiorowość. Zdjęcie Ziemi, zrobione w przestrzeni kosmiczne w którymś momencie misji księżycowej było kolejnym krokiem w ewolucji świadomości planetarnej Ziemian, na wyższy poziom, który krok po kroku osiągnęła ludzkość, który rozwijany i modyfikowany jest w dalszym ciągu.
  • 0



Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych