Skocz do zawartości


Zdjęcie

Creepypasty(urban legends)

Creepypasta Opowiadania Telewizja

  • Please log in to reply
1611 replies to this topic

#1561

Zayl23.
  • Postów: 3
  • Tematów: 2
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Moja własna Pasta, jeszcze świeża ;)
 

Chłód

 

Był chłodny, zimowy wieczór. Siedziałem sam przed kominkiem, a kaszel nie dawał mi żyć. Cały się trząsłem mimo ciepła, które dawał mi ogień. Męczyłem się tak od ponad tygodnia, nie odwiedziłem jednak żadnego lekarza. Nie powiedziałby mi nic o czym sam nie wiem. Założyłem długi płaszcz, okryłem twarz szalikiem i wyszedłem do apteki. Ulica była opustoszała, martwa cisza unosiła się niepokojąco jak mgła. Połowa lamp była przepalona, a te, które dawały światło, miewały spadki napięcia i mrużyły się pokrywając na chwilę drogę w całkowitej ciemności. Nagle moim oczom ukazała się staruszka, która żółwim tempem poruszała się w moją stronę. Gdy była już wystarczająco blisko, wyciągnęła do mnie dłoń i błagalnie wykrztusiła.

–  Pomóż mi…
Dotknąłem jej ręki i spytałem czy wszystko w porządku, ta czując na sobie mój dotyk uśmiechnęła się lekko i ruszyła dalej przed siebie, zupełnie jakby cała sytuacja nie miała miejsca. Stałem przez chwilę oniemiały i odprowadziłem ją wzrokiem. Słyszałem jak mamroczę coś pod nosem. Po chwili ostatni blask latarni musnął jej siwe włosy, po czym staruszka rozpłynęła się w cieniu.
Całe to wydarzenie nie dawało mi spokoju, wszystko wydawało się dziwne i nierealne, jak najszybciej chciałem znaleźć się w domu. Pobiegłem do apteki i kupiłem potrzebne leki. Gdy z niej wyszedłem, miasto ewidentnie odżyło, zauważyłem rodzinę lepiącą z dziećmi bałwana i kilka przejeżdżających samochodów. Zaciągnąłem się świeżym powietrzem i wypuściłem je nierówno, powstrzymując kaszel. Zacząłem iść, gdy nagle poczułem ból w klatce piersiowej, który promieniował na resztę ciała. Moje kończyny zaczęły drętwieć, a obraz stawał się niewyraźny. Zamknąłem oczy, usłyszałem kilka krzyków i wyjące syreny, ktoś złapał mnie za dłonie i zaczął mną szarpać. Potem była już tylko wymowna cisza. 
Otworzyłem oczy, nadal leżałem przed apteką, oparty o ścianę. Nie miałem przy sobie portfela, telefonu, ani leków. Musiałem zostać okradziony. Już chciałem zacząć wołać o pomoc, ale spostrzegłem, że cała okolica jest pusta. Podniosłem się na nogi, otrzepałem od śniegu płaszcz i ruszyłem w stronę domu włócząc stopami po ziemi. Droga powrotna dłużyła się w nieskończoność, nie odczuwałem jednak ani zmęczenia, ani chłodu, po prostu szedłem, jak skazaniec. Minąłem zakręt i zacząłem szukać kluczy. Znalazłem je, złodziej przynajmniej miał serce. Chwyciłem za klamkę i wtem spostrzegłem napis znajdujący się nad moją głową, „Apteka”.
- Co? Jak to możliwe? Choroba, aż tak bardzo namieszała w mojej głowie?
Nie miałem innego wyjścia, odwróciłem się i zacząłem chód. Nagle iskra nadziei rozpaliła się w moim sercu, młody mężczyzna kierował się w moją stronę, wyciągnąłem dłoń i poprosiłem go o pomoc. Ten zupełnie mnie zignorował, nawet nie spojrzał w moją stronę, niech smaży się w piekle.
Moja wędrówka trwa już ponad trzy lata, cały czas pokonuję tę samą trasę i czekam, aż ktoś bliski śmierci mnie zauważy i dotknie mojej pomarszczonej dłoni.

Czekam, aż ktoś zmieni mnie w tym trupim marszu.


  • 1

#1562

Andriej.
  • Postów: 1
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Stare rzeczy

 

Nazywam się Roman Zadworny i pokrótce opiszę moją historię. Niespecjalnie mam na to ochotę, ale okoliczności tego wymagają. Postaram się natomiast, by była bardziej czytelna niż ta, którą znaleźliśmy w magazynie. Ale do rzeczy. Mieszkałem i pracowałem w Bradford średniej wielkości mieście ulokowanym na północy Wielkiej Brytanii.
Byłem zatrudniony przez agencję pośredniczącą między pracodawcami potrzebującymi pracownika na byle jakich warunkach, na nieuczciwie krótki okres, a tanią, najczęściej zagraniczną siłą roboczą. Taka dola niewykształconej kadry pracowniczej bez konkretnych umiejętności. Nie skarżyłem się jednak, sumiennie gromadząc kapitał na poczet mojej przyszłej firmy.
Pomagała mi w tym dziewczyna. Przyjechała ze mną i nie przerażała jej wielkość kwoty jaką musieliśmy zebrać. Kochana Anna, bez niej rzuciłbym to wszystko w cholerę. Czasem żartowałem sobie, że marnuje życie z obciążonym genetycznie utracjuszem. Bawiło ją to. Wierzyła we mnie bardziej niż ja sam.
Anka nie była jednak jedyną podporą, był ze mną również przyjaciel, Artur, którego znałem jeszcze z liceum. Pomogłem mu się tu zainstalować i nawet znalazłem mu pracę w tym samym miejscu co ja. On z kolei marzył o podróżach. Chciał zwiedzać świat, szczególnie pasjonowały go ruiny. Jeden z tych, którzy z radością włażą w ciemne miejsca, w które nikt inny nie wszedłby nawet pod przymusem. Zawsze się taki znajdzie w creepypaście, czy innym pomniejszym horrorze silącym się na realizm. Pisząc te słowa widzę jak ironicznie brzmią, ale spokojnie. Ja nawet nie będę się silił na realizm, to co miało miejsce jest zwyczajnie zbyt wielkie by dało się realistycznie opisać.
Miasto, w którym wszyscy pracowaliśmy było stare, a czasy jego świetności dawno minęły. Niegdyś było największym na świecie zagłębiem włókienniczym. Było prawdziwą potęgą pod tym względem, wręcz pęczniało od warsztatów tkackich. Wszystko skończyło się w 1992 roku kiedy to zamknięto największy z zakładów, Lister Mill. Cała branża miała się jednak ku upadkowi znacznie wcześniej ze względu na zyskujące na popularności tanie syntetyczne tkaniny i konkurencje ze strony rynków azjatyckich. Wiele z budynków pozostało pustymi systematycznie niszczejąc i strasząc swym widokiem. W zasadzie to doskonale dopełniały one krajobraz starego, brudnego miasta przemysłowego, w którym większość budynków powstawała w epoce wiktoriańskiej. Możecie sami zobaczyć i ocenić na google maps. Dla mnie ten ponury i szary widok był przygnębiający, lecz Artur był przeszczęśliwy zwiedzając coraz to kolejne rozpadliny. Nie, nie jest to żadna strefa tajemnic, czy inna tajna i strzeżona niezwykłość, lecz zwykłe miasteczko, w którym żyją zwykli ludzie.
Jako, że w przyrodzie nic nie ginie część z tych pozostawionych na pastwę losu budynków została wykorzystana przez różne firmy, głównie jako magazyny. Oczywiście nie odnowiono ich zbytnio do tego celu. Biorąc pod uwagę to, że większość wywodziła się z późnych czasów wiktoriańskich to można rzec, że pracowaliśmy w iście zabytkowych warunkach. Łatwo można sobie wyobrazić co robi z wnętrzem ponad 100 lat pustostanu. To właśnie w takim od niedawna użytkowanym budynku ja i Artur znaleźliśmy zatrudnienie. W kompleksie samego Lister Mills, niegdyś największej fabryki jedwabiu i aksamitu. Praca była lekka i przyjemna, przynajmniej dla mnie gdyż pracowałem na pakowaniu. Artur miał trochę gorzej pracując w zimnej części magazynowej.
Sam nie wiem czym ta firma ostatecznie się zajmowała. Na pewno prowadziła jakiegoś rodzaju sklep internetowy, gdyż moim zadaniem było kompletowanie zamówień. Nic wielkiego, zawijałem tę chińszczyznę w karton, lecz jak już mówiłem, lubiłem tę prostą i lekką robotę. Jednak, zawsze w takiej historii jest jakiś zgrzyt. Tutaj zgrzytem była dziwna aura tajemniczości otaczająca budynek. Pamiętam jak tuż przy kantynie znajdowały się schody na walące się, zakazane piętro, jak w kątach zalegały jakieś stare jak świat nieużywane regały i jak ciemne wydawały się w nich cienie. Z początku nie widziałem w tym budynku nic niezwykłego, chyba, że ktoś nie spodziewa się w magazynach szczurów, kurzu i strasznych ilości wszelkiego rodzaju brudu.
Anka zawsze narzekała na mój przykry zapach stęchlizny gdy wracałem z pracy. Ja początkowo też go nie znosiłem ale do wszystkiego można się przyzwyczaić.
Pracowałem jednak już kilka miesięcy i zaczynałem czuć się dziwnie. Stare ciemne magazyny w wiktoriańskim stylu same w sobie trącą grozą, ale tu dało się wyczuć coś jeszcze. Artur wyczuwał to nawet mocniej niż ja, tak samo jak wszyscy inni tymczasowi pracownicy. Może to przez to, że pracowałem w odgrodzonym od reszty magazynu dziale, względnie czystym i pełnym ludzi. Inni zostawali tu zaskakująco krótko nie mogąc znieść brudu, lub też tego uczucia niepewności jakie pojawiało się w samotności, pomiędzy zakurzonymi regałami, gdy migotały świetlówki. Plotkowali o tym wszyscy, starsi stażem przekazywali te historie młodszym zanim odchodzili na dobre. O dziwo stali pracownicy rekrutujący się z miejscowych anglików nie dostrzegali nic dziwnego i pracowali w najlepsze. Tak przynajmniej twierdzili, ale sądząc po ich codziennych rozmowach i braku jakiegokolwiek napięcia mówili prawdę.
Nie wiem dlaczego tylko my to czuliśmy. Z początku można było to zrzucić na sugestię i stres, lecz z czasem do dziwnego uczucia obecności i zagrożenia dołączyły przywidzenia. Wtedy przynajmniej miałem nadzieję, że były to przywidzenia. Nie były to żadne umęczone dusze, ani nic w tym stylu, jedynie ruchy czegoś nieokreślonego dostrzegane kątem oka. Jakby coś kryło się między regałami i w cieniach. O dziwo, mojego przyjaciela zaintrygowało to miejsce. Okoliczne elementy kompleksu Lister Mills były opuszczone, brakowało w nich okien i nierzadko również dachów. Coś w sam raz dla niego. Chciał przeżyć przygodę, odkryć tajemnicę a strach przed tym miejscem powoli odpływał w zapomnienie. W zasadzie to podzielałem jego fascynację. Coraz mniej bałem się ciemnych kątów, a coraz bardziej pragnąłem dowiedzieć się o co tu chodzi. Z radością słuchałem jak Artur przytacza historią tego miejsca i okolicy. Wygrzebał z internetu informacje dotyczące założyciela Lister Mills i jego następców. Miejsce to wzniósł Samuel Cunliffe Lister. Jego wcześniejsze losy nie są powszechnie znane, ale Artur zarzekał się, że był biedakiem z niższych warstw społecznych dopóki jego kariera nie eksplodowała.
Jak zwykle w tamtych czasach, gdy ktoś odnosił niewiarygodny sukces pojawiały się plotki o tym jakimi to strasznymi i niegodnymi metodami tego dokonał. Tak było i tym razem, lecz źródła opisujące je były bardzo skąpe, jakby owe historie były zbyt niewiarygodne by choćby je zapisać w dokumentach. Były to krótkie wzmianki o rzekomych kontaktach z mafią, Rosją, Niemcami, żydowską elitą kontrolującą świat a nawet samym diabłem. Nic dziwnego, że nikt się nie trudził utrwaleniem dokładnego brzmienia tych pogłosek.
Artur postanowił, że zbada sprawę dogłębnie od samego magazynu zaczynając. Oczywiście nie mógł tego zrobić w godzinach pracy, a poza nimi magazyn był zamknięty, lecz dla chcącego nic trudnego. Nikt nie kontrolował ilu pracowników wychodzi z magazynu, wystarczyło odbić swoje wyjście na zegarze, wrócić i schować się gdzieś do czasu gdy magazyn nie zostanie zamknięty.
Zakładam, że nawet nie sprawdzają dokładnie przed zamknięciem czy wszyscy wyszli, a tym bardziej czy nikt się nie chowa pomiędzy regałami, lecz Artur gnany jakimś dziwnym fetyszem uznał, że schowa się w śmietniku i nakryje jednym z wielkich czarnych worów. Całkowicie niepotrzebny manewr podczas całkowicie niepotrzebnej wyprawy. Nie zrozumcie mnie źle, nie uważałem, że robi źle, sam chętnie bym się z nim zabrał, ale nie było siły bym wytłumaczył Annie gdzie zamierzam zniknąć na całą noc. Wolałem sobie darować cichej wojny przez następne parę tygodni i spasowałem.
Następnego dnia nie było go w pracy. Kolejnego również. Nie było z nim żadnego kontaktu. Odwiedziłem jego mieszkanie. Wynajmował pokój w tanim, brzydkim domku, oczywiście pełnym polaków. Dowiedziałem się od nich, że wrócił, lecz nie wychodzi od siebie i nikogo nie wpuszcza. Spróbowałem z nim porozmawiać, ale z marnym skutkiem. Słyszałem, że jest w środku, poruszał się nieznacznie, lecz nie odpowiadał.
Wróciłem do domu licząc, że wydobrzeje i „ogarnie się”. W myślach miałem najgorsze możliwe scenariusze, od całkiem realnych takich jak banda ćpunów- gwałcicieli, po niestworzone pełne duchów, zjaw i nieżywych dzieci historie grozy. Nie jeden horror oglądałem i moja wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach, lecz nie pociągając za sobą żadnych konkretnych akcji.
Nawet jeśli coś się tam stało to zmuszony byłem czekać aż mi o tym opowie. W końcu dał znać. Nie dowiedziałem się jednak zbyt wiele. Napisał do mnie jedną krótką wiadomość, zaskakująco odartą z wszelkich cech osobowych, w której oznajmił, że znalazł książkę i chce mi ją pokazać. I tyle. Ani słowa więcej, żadnego wytłumaczenia, przywitania, rozmowy. Po raz kolejny pogrążył się w ciszy nie zwracając uwagi na nawałę moich pytań. Czy było to dziwne? Oczywiście, że było. W myślach obawiałem się o jego zdrowie psychiczne i wpływ jaki wywrze to na jego życie. Będąc zupełnie szczery oczyma wyobraźni widziałem go zakutego w kaftan bezpieczeństwa w pokoju bez klamek. Miałem szczęście, zaczął się właśnie weekend, a moja dziewczyna wychodziła na siłownie. Oczywiście mogłem wychodzić gdzie chciałem, nie przykuwała mnie nigdzie ani nie zamykała w domu, ale wolałem uniknąć zbędnych pytań, aby przypadkiem ją w to nie wplątać. Ta pokręcona historia jakoś mi nie pasowała do mojej strachliwej Ani. Wymknąłem się więc potajemnie i, jeszcze raz podkreślam, nie dlatego, że nie pozwalała mi wychodzić.
W pokoju Artura panował bałagan. Nie, to za mało powiedziane, tam panował syf. Czaił się jak bestia w każdym kącie. Masa stronic zapełnionych wyjątkowo niezgrabnymi notatkami i rysunkami, opakowania po fast foodach, butelki i puszki po napojach. Zdecydowanie rzadko musiał wychodzić przez ostatnie dni.
Wręczył mi jakąś brudną i zniszczoną książkę. Miękka oprawa tego paskudztwa rozpadła się już dawno, sądząc po śladach pleśni, z powodu wilgoci. Powiedział, że znalazł toto w jednym z zakamarków walącego się piętra. Z magazynu wyszedł przez dach, co nie było trudne, gdyż drabiny stały tuż przy prowizorycznie naprawionych szybach dachowch.
Zapytał oczywiście co myślę o tym „manuskrypcie”. Hah, pamiętam co mu powiedziałem. Powiedziałem, że śmieci to się raczej wyrzuca niż zbiera. Bardzo błyskotliwe i odkrywcze, zawsze byłem nie lada komikiem, prawie jak Strasburger. No tak, potem zacząłem przeglądać sczerniałe stronice. Z trudem rozpoznawałem kształty liter, jakichś rysunków bądź zdobień. Miejscami dało się zauważyć jakieś odręczne przypisy, ale były nieczytelne. Nic specjalnego, jakaś stara, skisła książka, lecz Artur zdawał się widzieć w niej coś więcej.
Trochę zajęło mi uwierzenie, że to nie była zwykła książka. To była instrukcja w formie pamiętnika. Mój przyjaciel spędził ostatnie dni na rozszyfrowywaniu jej zawartości literka po literce. Mimo to udało mu się odtworzyć zaledwie dwa rysunki i kilka zdań. W zasadzie zdałem sobie wtedy sprawę z jednej rzeczy. Dlaczego zdrowy psychicznie człowiek rezygnuje z jedynego źródła utrzymania i zajmuje się badaniem treści jakiegoś zapleśniałego tomiszcza? Jaka jest przyczyna tego szalonego zachowania?  Zapytałem go o to. Jego reakcja... Spojrzał na mnie nagle i milczał długo, a jego oczy nabiegły łzami. W końcu wzdrygnął się, przetarł twarz dłońmi i odparł, że to z ciekawości. Jakoś mu nie wierzyłem. Drążyłem temat jeszcze przez chwilę, ale jakby za nic nie chciał wspominać powodu swojego zachowania. Nie drążyłem, nie chciałem go męczyć, lecz byłem już prawie pewny, że w tym magazynie zgubił kilka klepek.
Rozsypujący się pamiętnik należał do pierwszego Barona Masham. Tytuł ten nosił nie kto inny jak założyciel Lister Mills, Samuel Lister. Wspaniałe znalezisko. W tym momencie byłem już równie zaciekawiony jak Artur. Z zainteresowaniem śledziłem każdą linijkę jego notatek na temat owego dziennika porównując je ze zniszczonymi stronami. Muszę przyznać, Artur odwalił kawał dobrej roboty odczytując to ustrojstwo. Tam gdzie ja widziałem jedynie plamy pleśni on odnajdywał litery. W zasadzie to bez jego notatek nie odczytał bym dosłownie nic. Były to zapiski Samuela z czasów przed zdobyciem jego ogromnej fortuny, a w zasadzie, to tuż przed. Pamiętacie plotki? No cóż, jednak coś w nich było. Przyszły baron wszedł w kontakt z kimś, lub może raczej czymś. Odnosi się do tego jako „Pradawnego” lub też „Boga” i wierzy, że teraz, gdy odprawił rytuał wszystko się zmieni. On, biedak ma posiąść bogactwo i sławę. Wszystko dzięki rytuałowi mającemu zjednać mu przychylność owego bóstwa. Ręce mi się trzęsły gdy czytałem notatki i przyglądałem się zapleśniałym stronicom. Oto ktoś, kto spotkał Boga, rozmawiał z nim i zdobył jego aprobatę! Byłem pod ogromnym wrażeniem. Jako zdeklarowany agnostyk jedyne czego potrzebowałem aby uwierzyć był jakiś konkret, niepodważalny dowód. Wtedy go znalazłem, a nawet przyszło mi w nim pracować.
Jak można się spodziewać Bóg pragnie ofiar. Bogowie zawsze ich pragną. Ten pragnie ofiary podobnej do abrahamowej, tylko z większym rozmachem. Lecz dla dobra opowieści nie opiszę jeszcze tego rytuału.
Następne wpisy są widoczne jedynie w kawałkach. Pierwsze opisują ogromną radość z nagłych sukcesów oraz poprawiającej się błyskawicznie sytuacji finansowej. Najdziwniejsze były jednak te dotyczące „widzeń”, w których oglądał Boga, lecz były zbyt pokręcone i zniszczone do zrozumienia. Z czasem jednak przybierały coraz mniej pozytywny charakter. Rytuał miał skutek uboczny. Najbliżsi Samuela, będącego już baronem zaczęli umierać. Zabierał ich Bóg jako wieczną zapłatę za swoje dary, a przynajmniej tak twierdził baron. Po tym odkryciu następuje długa seria stron zbyt zniszczonych by je odczytać oraz kilka rysunków przedstawiających dziwne maszyny i symbole.
Ostatni wpis był również szczególnie ciekawy. Samuel wyraża w nim wielką radość sugerując, że: „wreszcie ten koszmar się skończy” oraz „zapieczętowałem go, już nikt (tekst nieczytelny) co ja”. W fragmentach pojawiały się często słowa rytuał, pieczęć, raz pojawiło się słowo klatka, oraz bestia. Wywnioskowałem, że gdy baron dowiedział się jaką cenę przyjdzie mu płacić za swój sukces postanowił to zatrzymać. Po wielu latach starań znalazł sposób. Myśl o tym ile tomów wiedzy tajemnej na wzór lovecraftowego Necronomiconu musiał przejrzeć by się tego dowiedzieć przyprawia mnie o dreszcze. Siła wystarczająca by uwięzić Boga! Idę o zakład, że ludzie posiadający tę wiedzę rządzą właśnie światem. Może nawet nie są to ludzie... Mniejsza o to, udało mu się, lecz za cenę klątwy jaka zawisła nad jego rodziną. Jego wciąż żywi synowie nie byli w stanie spłodzić potomków, a darowane przez Boga bogactwo zaczęło kruszeć. To doprowadziło do rozwoju wypadków zapisanego w historii.
Tyle udało się rozszyfrować Arturowi i doprowadziło go to do granic wytrzymałości. Przepytałem go na temat jego dalszych planów, lecz udzielał jedynie mglistych odpowiedzi i stwierdził, że na razie odpocznie. Cóż, patrząc po jego mizernym stanie byłem przekonany, że to dobry pomysł. Zostawiłem więc mojego przyjaciela samemu sobie z jego znaleziskiem, mając nadzieję, że jego stan się poprawi.
Moja głowa wprost pękała od tego co się dowiedziałem. Nie dość, że to wszystko było szalone to dodatkowo całkowicie wbrew mojej wiedzy o świecie. Długo zastanawiałem się nad tym. Zastanawiałem się nawet co bym zrobił na miejscu Samuela. Otrząsnąłem się jednak pamiętając, że cokolwiek tam jest, zostało zapieczętowane i historia nie powtórzy się już nigdy więcej. Choć już wtedy zastanawiałem się, ile czasu człowiek może z powodzeniem więzić Boga, oraz gdzie Samuel ukrył to więzienie? Stawiałem na to, że pod kompleksem Lister Mills znajdują się jakieś nieodkryte komnaty, w których zapewne znajdują się tomiszcza wiedzy tajemnej i rzeczy zbyt niezwykłe by je opisywać. Bujanie w obłokach skończyło się niedługo po tym jak wróciłem do domu, a kres położył mu powrót Anny. Na szczęście udało mi się zdążyć przed nią.
Kolejne dni upływały leniwie swoim tokiem. Artur dalej nie pracował i wciąż „wypoczywał”, teraz jednak z dużą ilością alkoholu. Z tego co wiedziałem miał zaoszczędzoną pokaźną sumkę więc nie martwiłem się zbytnio. Ktoś mógłby powiedzieć, że się staczał, lecz i w moim życiu były momenty, gdy miałem ochotę zamknąć się gdzieś z dala od rzeczywistości z paroma skrzynkami piwa i butelkami wódki. Do kolejnego weekendu nie miałem go jednak jak odwiedzić i kontaktowaliśmy się tylko telefonicznie i przez Facebook'a. Odnosiłem wtedy wrażenie, że nie trzeźwiał... Trochę mu zazdrościłem, ale miałem marzenie do spełnienia i masę ciężkiej pracy czekającej na wykonanie. Życie jakby wróciło do swojego naturalnego rytmu, poza tym, że podejrzliwiej zerkałem na ciemne zakamarki magazynu. Teraz z całą posiadaną wiedzą to miejsce wydawało się jeszcze bardziej złowrogie i mógłbym przysiąc, że w cieniach coś się ruszało. Z radością wracałem na swój doskonale oświetlony i pełen ludzi dział przetwórczy.
Na weekendzie odwiedziłem Artura. Wolałbym go nie widzieć. Stanowił namiastkę mojego dawnego przyjaciela. Śmierdzący, zapijaczony, zaniedbany. Serce mi pękało jak widziałem go w takim stanie, lecz odmawiał jakiekolwiek pomocy. Miałem nadzieję, że jak skończy mu się kasa uda mi się go wysłać do Polski. W tym momencie przeklinałem jego gospodarność, bo wyglądało na to, że wystarczy mu jeszcze na przynajmniej 2 miesiące picia i opłacania pokoju. W moim przypadku wystarczyło by mi może na 3 tygodnie...
No cóż, po weekendzie spędzonym w spokoju i towarzystwie Anki wróciłem do pracy. W tym momencie naprawdę miałem ją ochotę zmienić na jakąkolwiek inną ale początek roku nie jest najlepszym czasem na szukanie pracy. W zasadzie to jest najgorszym. Musiałem czekać przynajmniej do marca, kiedy to znowu ruszają zamówienia i pracownicy tacy jak ja stają się potrzebni.
W pracy życie płynęło swoim normalnym rytmem, aż do środy. Wtedy w firmie zdarzył się wypadek. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Byłem właśnie w bocznej odnodze magazynu, gdy dowożący palety do rozładunku ciężarówki anglik z ksywką „człowiek-radio” zagapił się na coś i wjechał w żeliwną wiktoriańską kolumnę podpierającą dach. Byłem dosłownie kilka metrów od tej kolumny i w strachu doskonale zapamiętałem co się stało. „Człowiek-radio” mimo, że był anglikiem, na tę krótką chwilę zobaczył to co zawsze dostrzegali kontem oka „agencyjni”. Ja widziałem dokładnie co to było i nie potrafię tego opisać. Przypominało dłoń wykonującą gest. Albo raczej gałąź wykonującą gest jeśli to w ogóle ma sens. W zasadzie to chyba bardziej była to macka. Kończyna ta była krótka i długa, czarna i biała, powyginana i przedziwnie prosta. Tak jak wspomniałem, nie do opisania. Widząc ją kątem oka kierowca zerknął w jej stronę na wystarczająco długo, by wjechać wózkiem widłowym w kolumnę. W życiu bym nie przypuszczał, że taka metalowa kolumna pęknie z taką łatwością. Może to lata odcisnęły na niej swe piętno, a może boska wola? W jej pustym wnętrzu znajdowało się jednak coś. Coś, co dało się zauważyć tylko przez chwilę. W pierwszym odruchu gdy trzasnęła kolumna zakryłem twarz i odskoczyłem, lecz jednak przez moment widziałem. Nie przyjrzałem się dokładnie, lecz jestem pewien, że był to lepki od krwi kręgosłup. Wiem jak to brzmi, ale przysiągł bym, że to było właśnie to, krwisty, lepki kręgosłup. Gdy opadł kurz kolumna była pusta, jedynie potwornie zardzewiała od wewnątrz. W echu zderzenia jeszcze długo dało się słyszeć niesamowitą nutę. Nutę wolności.
Dach zabezpieczono, a mnie przepytano by ustalić co zaszło i jaką karę wymierzyć wiecznie nucącemu facetowi. Nie mogłem się wymigać gdyż upstrzony byłem plamkami wody i rdzy z pękniętej kolumny co dowodziło, że byłem „bardzo blisko” miejsca zdarzenia, więc uprawdopodobniłem to co widziałem usuwając wszystkie niesamowitości. Przez resztę dnia „człowiek-radio” miał minę zbitego psa, nie poniósł jednak żadnych konsekwencji bo był anglikiem. Jednak wtedy nie miała dla mnie znaczenia ta zupełna niesprawiedliwość. Liczyło się tylko to co się wydarzyło. W głowie miałem jedno pytanie: czyżby pieczęć została złamana?” To był jednak koniec dnia i szybko wyszedłem z magazynu. Tysiące myśli przechodziły mi przez głowę, ale o dziwo, nie byłem przerażony. Już nie. Teraz z perspektywy czasu wiem, że nie musiałem się zwyczajnie bać, lecz wtedy nie rozumiałem dlaczego strach nie przychodził. Bałem się nazwać uczuć kłębiących się we mnie, tej dziwnej ekscytacji i zadziwienia. Całą noc się wierciłem nie mogąc spać. Dostałem za to tak ostrą reprymendę od Anki, że postanowiłem znosić moją bezsenność w bezruchu. Rano niewyspany, lecz mimo to pełen energii zebrałem się do mojej pracy. Do dowodu na istnienie Boga. Do jego więzienia. Byłem ciekaw czy coś się zmieniło teraz gdy był wolny. I pomiędzy regałami na granicy światów zobaczyłem go. Rzeczywistość wygięła i stopiła się w niemożliwe formy. Był tam i go nie było, straszny i piękny, większy niż cały świat, a taki ograniczony. Widziałem to wszystko. Widziałem jak półki kołyszą się jak morskie wodorosty, widziałem jak ściany przybierają niemożliwe formy. Jego obecność drwiła z rzeczywistości jaką znamy. Ja... Czułem przymus, ale i chęć. Ja się wtedy zakochałem.
Kiedy piszę te słowa jest już po wszystkim. Napisałem byście wiedzieli dlaczego to zrobiłem. Anna zawsze chciała mi pomóc w realizacji marzeń, a z mojego drogiego przyjaciela, Artura, został wrak człowieka i wciąż się staczał. Pomogłem im pomagając też sobie. Jestem pewien, że Pan ma lepsze miejsce dla złożonych mu ofiar. Choć leżą teraz martwi, jestem pewien, że są z nim. Pamiętacie rytuał, o którym nie chciałem pisać wcześniej? Więc pokrótce wygląda on tak: gdy  Bóg zwróci na ciebie uwagę musisz zabić dwie ukochane osoby. To jeszcze nie wszystko. Aby dopełnić umowy należy opisać ją. Tyle wystarczy, musi być opisana. Samuel wykonał więc ów rytuał i stworzył dziennik by go przypieczętować. Tak samo jak ja teraz. Dla sceptyków za jakiś czas opiszę, czy rytuał się udał, ale w głębi siebie czuję, ze Bóg jest ze mną. Jest tylko we mnie i tylko dla mnie.
Drodzy sceptycy, rozczaruję was. Jestem już milionerem. Wygrałem 4 mln funtów na loterii. Część z tych pieniędzy już mam, resztę sobie daruję. Muszę zniknąć, gdyż odkryto ciało Artura. Nie ważne dokąd pójdę, z Bogiem wszędzie mi się powiedzie. Zawsze chciałem zobaczyć Amerykę Południową. Niestety wszystko ma swoją cenę. Dowiedziałem się o śmierci w mojej rodzinie. W zasadzie to o śmierci mojej rodziny, gdyż przeżyła tylko babcia. Najwyraźniej niezbyt ją lubię. Rodzice i brat zginęli w wypadku, dziadek zmarł na zawał. Żal mi ich, lecz nie mogę pozwolić by stali mi na drodze do sukcesu. Oni na pewno myśleliby tak samo, poza ty są teraz z Bogiem. Wierzę w to głęboko. A co do rytuału, Bóg będzie wolny po mojej śmierci, czyli nie prędko. W zasadzie to z Bogiem nie zamierzam umierać. Żegnam was i życzę wam szczęścia, bo ja będę je miał na pewno.

 

 

"West Yorkshire Police poszukuje Romana Zadwornego pod zarzutem morderstwa Anny Teresy Pałasz oraz Artura Zduna. Poszukiwany jest niebezpieczny i pod żadnym pozorem nie należy wchodzić z nim w bezpośredni kontakt. Lekarze przypuszczają, że może być zakażony nowym gatunkiem pasożytniczego grzyba odkrytego w wielu budynkach kompleksu Lister Mill w trakcie dochodzenia. Osoby, które widziały Romana Zadwornego proszone są o natychmiastowe zgłoszenie tego policji oraz wezwania karetki pogotowia informując o tym, że mogą być ofiarą grzyba Cordyceps homini i muszą być poddane kwarantannie.
Grzyb wydziela niebezpieczną dla zdrowia toksynę, która wdychana uszkadza mózg ofiary wywołując halucynacje, zanik strachu i uczuć wyższych. Długotrwała ekspozycja na toksynę powoduje depresję i, jak wykazała autopsja jednej z ofiar, trwałe zniszczenie mózgu. Lekarze na postawie pozostawionych przez poszukiwanego zapisków podejrzewają, że  Cordyceps homini jako nosiciela może wybrać jedynie osoby z podwyższonym poziomem bilirubiny jak np. osoby chore na żółtaczkę, lub genetyczną chorobę, zespół Gilberta, na którą chorował poszukiwany.
Roman Zadworny najprawdopodobniej opuścił już kraj, lub wciąż próbuje, dlatego zalecamy szczególną ostrożność w środkach publicznego transportu oraz na lotniskach. Pasażerowie lotów udających się do krajów ameryki południowej będą poddawani dodatkowym procedurom bezpieczeństwa.
Narodowa Agencja Zdrowia uspokaja jednak, kompleks Lister Mills oraz pozostałe budynki, w których wykryto  Cordyceps homini zostały odkażone i nie stanowią już dłużej zagrożenia. Ludność pochodzenia angielskiego pracująca w kompleksie wykazuje ogromną odporność na toksynę wydzielaną przez grzyb i po 4 miesięcznej kwarantannie zostanie zwolniona do swych domów. Imigranci, którzy pracowali w budynkach kompleksu w większości nie wymagali pomocy lekarskiej. Mimo to osoby, które nagle zapadły na depresje, doznają halucynacji, oraz dostrzegają nagłe zmiany w swej osobowości proszone są o zgłoszenie tych objawów lekarzowi. Dotyczy to również osób, które spostrzegły takie symptomy wśród swoich bliskich lub znajomych."

 
"West Yorkshire Police dementuje pogłoski na temat „Pamiętnika Samuela Listera”, który rzekomo miał być odnaleziony w magazynach Lister Mills. Biegli ustalili, że zabezpieczona przez policję książka, to w rzeczywistości egzemplarz „Podręcznika krawiectwa”, lecz zbyt zniszczony, by można było odczytać jego treść. W dobrym stanie były jednie rysunki ukazujące sprzęt krawiecki. Ze względu na wysokie stężenie przetrwalników Cordyceps homini dowód ten został zniszczony po uprzednim dokładnym skatalogowaniu."


Użytkownik Andriej edytował ten post 03.05.2015 - 20:58

  • 2

#1563

Kozacky.
  • Postów: 2
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Witam, chciałem zaprezentować moja historię,
to w sumie jest wersja do odsłuchu, ale postanowiłem zamieścić i tekst i kawałek, szczerze polecam:)

tylko uwaga, bo tekst zawiera swego rodzaju wulgaryzmy, więc czułym na tym punkcie odradzam czytanie tego.

tu jest link do odsłuchu kawałka:

sendfile.pl/138285/Kozacky_-_Jointventure.mp3


a tu zamieszczam sam tekst:
życzę przyjemnej lektury:)


[[ słuchaj człowiek, to, co zaraz usłyszysz może spowodować poważny uszczerbek na twojej psychice,
więc ludziom o słabych nerwach polecam wyłączenie głośników podczas słuchania tego utworu,
bo to nie był sen, to jointventure, rozumiesz?? to jointventure ]]


opuszczałem kumpla klatkę, podążając w domu stronę,
myślę sobie szluga spale, więc przystanę tu na moment,
eej chwila, nie mam szlugów przy sobie,
musiałem je pewnie zostawić, gdy kręciłem blanta,
dziwne, zagadka, wiec posłuchaj co ci powiem,
bo moja ręka blanta w kieszeni znalazła.
nie specjalnie mnie to martwi, wiec sięgam po ogień
szybkim ruchem reki, hee i blant plonie..

czuje się o wiele lepiej, lecz odwraca coś uwagę,
widzę na śniegu monetę, piec blach wiem na co przeznaczę
idę dalej, cel monopolowy sklep na rogu
widzę taxi jedzie za mną, ciekawe jaki ma powód?
zatrzymała się gdzieś 5 metrów od ławki jakiejś,
wysiadł jakiś kolo i się dziwnie patrzy na mnie.
o co mu tu chodzi? przecież nie będę wariował,
nie zawracam sobie głowy, czeka mnie misja po browar.
tak przeszedłem kroków parę, jak zechciałem się odwrócić,
taksówkarz pojechał dalej, lecz zostawił worek duży
dziwne, bo pierwsze wrażenie stworzyło mi gęsią skórkę
nie wiem czemu, ale pomyślałem, że za chwile umrę
i że w tamtym worku mogą być jacyś ludzie przecież
czy ktoś mógłby być aż tak okrutnym człowiekiem? nie wiem
strach paraliżował ciało od stóp do głowy,
że przez drogę cala myślałem kim był ten nieznajomy..
droga dłużyła się mi, lecz to nie był problem główny,
bardziej martwiłem się tym, że nie widzę żywej duszy
nikogo na mieście, choć szedłem tak z pól godziny,
a od tamtej chwili nawet fury tez już nie jeździły.
co tutaj się dzieje? co to ma być za wkrętka?
ja podchodzę do okienka, tam karteczka, że jest przerwa,
nie mam szczęścia, myślę i macham na ta ręką,
bo czas do domu wracać i pożegnać się z perełką.
nie miałem daleko, lecz przeczucie takie dziwne, że
jak wszedłem do domu myślałem: gdzie są rodzice?
hmm ciekawe i o co chodzi ziomal,
ale poczułem się głodny w lodówce się chłodził browar
no to co, biorę co dają, siadam przed tv
spoglądam na stolik, a ktoś zostawił mi list
więc podnoszę go i gdybym mógł to miałbym zawal
jeden wielki napis: 'uważaj'....

***, aż mi ciary przeszły, dziwna w *** sprawa,
robię patrol okolicy, droga prowadzi mnie do cmentarza,
widzę znów tą taksówkę, lecz nie ma w niej taksówkarza,
co to jest za dziwny typ i na co mam uważać??
widzę brata, siedzi w taksówce zamknięty,
ja ***, on jest we krwi, krzyczy do mnie, widać nerwy,
idzie ten typ, trzyma w ręku jakiś tępy przedmiot,
pewnie tym narzędziem, zabił osobę niejedna..
co tu robić?? pierwsza myśl - on ma broń, a ja ręce,
no więc co? co? heej, muszę uciekać czym prędzej
i biegnę i biegnę, a on biegnie za mną
i pewnie wciąż przed się, choć nie wiem co zaszło.
więc muszę sie gdzieś schować, bo nie mogę biec i chodzić,
chowam sie za śmietnikiem i widzę pręt metalowy,
typ stoi za mną, ubrany na czarno z maską,
jeden cios palką twardą i jestem pod tamtą klatką..,
co wtedy jak wychodziłem od kumpla z domu
co sie stało właśnie? czemu jestem tutaj znowu?
idę ta sama droga i nie wierze co za akcja,
ale chwila, moment, pauza, w kieszeni mam tego blanta,
***, o co chodzi? przecież go spaliłem wcześniej,
ja ***, co za noc, co przydarzy mi sie jeszcze??
wciąż to samo miejsce i jakiś lęk mnie złapał,
bo pomyśl co poczułem, gdy znów znalazłem piątaka w krzakach...

 

Uaktualnione, odświeżone linki:

http://chomikuj.pl/Rufus5
albo
http://sendfile.pl/p...585---lGIC.html
 


  • 1

#1564

JERU.
  • Postów: 1
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Bąble

 

Patrzę w  górę na  nie    są   pełne majestatu

 

znikaja  niezwykle szybko  wsrod blekitu i swiatla 

 

a  jednoczesnie  czuje  sie  coraz  slabszy

 

przed oczyma  lataja  kolorowe plamy

 

trzeba  bylo  jednak  sprawdzic  aparat tlenowy.......

 


 


 


  • -3

#1565

PlCharles1995UK.
  • Postów: 65
  • Tematów: 19
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

*
Wartościowy Post

Dzień dobry. Jest to moje pierwsze w życiu tłumaczenie dłuższego tekstu na potrzeby innych z języka angielskiego, uczę się go dopiero od ok. 1.5 roku, lecz robię to intensywnie, proszę o wyrozumiałość ;)

 

Gwardzista Królowej - cz.1

 

Byłem Gwardzistą w służbie Jej Królewskiej Mości w Anglii, to jeden z najbardziej szanowanych i pożądanych zawodów u Nas w kraju, w tym zawodzie nie możesz się  ani ruszyć ani odezwać, nie ważne co dzieje się dookoła Ciebie.

 

Służyłem w Brytyjskiej Armii, dwa razy na misji w Iraku, raz w Afganistanie. Moja mama nienawidziła życia które wybrałem a ja nie mogłem jej za to winić. Ale wiesz co? Największy horror jaki doświadczyłem w całym swoim życiu, nie miał miejsca w jednym z tych cholernych, wschodnich krajów, nie, to miało miejsce w jednym z "cywilizowanych" krajów Europy, a dokładnie w Londynie.

 

Po tym jak zakończyłem swoją trzecią misję w Afganistanie, zostałem nagrodzony przez Armię. Najwyraźniej przetrwanie starcia z Talibami w górach jest wystarczającym powodem aby zostać uhonorowanym. Zaoferowano mi pracę jako Gwardzista Królowej. Nie mam pojęcia jak dużo wiesz o tym zawodzie, ale tutaj, w Anglii, to na prawdę wielka sprawa. Nienawidziłem tego. Na stałe zostałem w domu i w nagrodę za moją "odwagę" stałem bez ruchu na przeciwko pałacu podczas gdy irytujący Chińscy turyści próbowali mnie rozśmieszyć.Chciałem po prostu przerwać służbę i sobie pójść, ale honor związany z zawodem połączony ze szczęściem mojej mamy, nie pozwalał mi na to, po prostu nie miałem wyboru i dalej wykonywałem swoją pracę. Bezpieczniej było wykonywać ten zawód gdzie jedynym zagrożeniem były twarze Chińskich turystów niż przebywanie w jakiejś jaskini, np. w Kabulu.

 

Więc stacjonowałem pod Londyńską Wieżą, kilka zmian tygodniowo, najczęściej każda trwała 2-3 godziny, zależne to było od tego, ilu ludzi pracowało akurat w tym dniu poza mną. Powiem Ci, że ta praca szybko postarzała... Piani ludzie próbujący Cię zdenerwować, czy turyści myślący, że są pierwszymi którzy chcą Cię rozśmieszyć, w takich chwilach chce się po prostu wyjść z siebie, ale to była praca, w dodatku dobrze płatna, więc zmusiłem się i dalej wykonywałem to co do mnie należało.

 

Ten jeden dzień, ten jeden dzień w 2012 roku zaczął się tak jak każdy inny. Pojawiło się kilku Francuzów próbujących mnie wyprowadzić z równowagi (na Boga, oni byli najgorsi... A ja nie mogłem niczego zrobić, dopóki mi nie zagrażali), następnie poznałem grupę pijanych Rosjan, w sumie nie byli tacy źli, po prostu stali blisko mnie, robili głupie miny, żartowali, a inni turyści robili zdjęcia i się cieszyli. Mieli ze sobą kilka aparatów i jakieś cholerne koszulki na których widniał Big Ben. Jednak najbardziej przykuła moją uwagę pewna kobieta, która stała w tłumie z innymi turystami i się na mnie patrzyła. Była ładną kobietą, na moje oko nie mogła mieć więcej niż 40 lat, długie ciemne włosy, blada, wydaje mi się, że mogła być Brytyjką, nie zachowywała się jak reszta turystów, po prostu stała i się na mnie patrzyła.

 

Po tym jak w końcu turyści zrobili wystarczającą ilość zdjęć i zrozumieli, że nie zacznę się śmiać, zaczęli się rozchodzić, z wyjątkiem bladej kobiety, która została i nadal się na mnie patrzyła. W pracy jako Gwardzista spotykałem wielu ludzi z różnymi zachowaniami którzy próbowali wymusić na mnie jakąkolwiek reakcje, lecz ta kobieta, to było nowe doświadczenie. Po dwóch godzinach, kiedy turyści przychodzili i odchodzili, ona nadal tam stała i się na mnie patrzyła. To nie mogło być dla niej komfortowe, ten dzień był bardzo upalny. Nie uśmiechała się do mnie, nie robiła dziwnych min aby wymusić na mnie jakąś reakcję, po prostu się patrzyła. Po 30 minutach, kiedy tłum się przerzedził, zrobiła mały krok w moją stronę. Wtedy sobie pomyślałem: "no to zaczynamy, żarty nadchodzą".

 

Zatrzymała się metr przede mną, patrzyła mi się prosto w oczy, przekręcając głowę, raz w prawo, raz w lewo. Wydawało mi się, że próbuje mnie rozśmieszyć. Po kilku minutach zrozumiałem, że ma inne intencje.Nadal stała metr przede mną, lecz zaczęła się nachylać w moją stronę, było w niej coś co wprawiało mnie w niepokój. Ani na sekundę nie przerwała ze mną kontaktu wzrokowego. Zaczęła się nachylać w moim kierunku coraz bardziej, podczas gdy jej stopy pozostawały w tym samym miejscu. Jej twarz zatrzymała się dosłownie kilka centymetrów od mojej a pozycja w której się znajdowała wyglądała bardzo nienaturalnie. Nagle jej głowa zaczęła się delikatnie trząść, wiesz jakie to uczucie kiedy wchodzisz pod prysznic i na początku leci zimna woda i masz lekkie drgawki? To było coś w tym stylu.

 

I wtedy, wtedy przestraszyła mnie jak cholera. Spotykałem na swojej drodze ludzi którzy krzyczeli mi prosto w twarz, jeden kretyn nawet chciał się ze mną bić, lecz to, co robiła ta kobieta, było najgorszym doświadczeniem jakie miało miejsce odkąd zacząłem pracować jako Gwardzista. Otworzyła usta jak najszerzej się da, tak jakby krzyczała na mnie z całych sił, lecz z jej ust nie wyszedł żaden dźwięk. Stała w nienaturalnie nachylonej pozycji tak jak wcześniej, kilka centymetrów od mojej twarzy, z otwartą buzią, bezgłośnie krzycząc czy co to tam do cholery było, jej głowa nadal się trzęsła. Nie zamierzam kłamać, dzisiejszy dzień był bardzo upalny, ale mi było strasznie zimno, miałem nawet lekkie drgawki i czułem pod swoim mundurem pot. W końcu zebrałem się do kupy i zacząłem swój 10-krokowy, okazjonalny marsz, w końcu mogłem być z dala od niej.

 

Kiedy skończyłem ten krótki marsz, zatrzymałem się, zamknąłem oczy. Tak bardzo chciałem, aby jej nie było kiedy otworzę oczy i się odwrócę. Kiedy obróciłem się o 180 stopni i otworzyłem oczy, zmroziło mnie. Stała dokładnie w tym samym miejscu, nachylona kilka centymetrów od mojej twarzy, z otwartą jak najszerzej się da buzią, lecz bez żadnego odgłosu i trzęsącą się głową, jednak tym razem jej głowa trzęsła się bardziej. Nie mogłem już wytrzymać więc zacząłem wykonywać czynności do których jestem uprawniony jeśli ktoś zbyt bardzo uprzykrza mi życie, nic nie pomagało, nie zastraszyłem jej w żaden sposób.

 

"MAKE WAY FOR THE QUEENS GUARD!" - "Zejdź z drogi Gwardziście Królowej!" krzyknąłem. Jesteśmy do tego uprawnieni kiedy ktoś stoi na naszej drodze. Nie zareagowała, lecz nieznacznie odsunęła swoją twarz od mojej.

 

"MAKE WAY FOR THE QUEENS GUARD!" - Krzyknąłem, mając nadzieję, że tym razem mój głos będzie głośniejszy, groźniejszy i się nie złamie.

 

0 reakcji, całkowicie zignorowała moje rozkazy. Nie mogłem wytrzymać tego napięcia, cofnąłem się o krok do tyłu i wycelowałem bagnetem w jej stronę, to ostateczność do jakiej może się posunąć Gwardzista wobec dokuczliwych turystów.

 

Zamknęła usta, jej głowa przestała się trząść a ona się odchyliła i wróciła do normalnej, ludzkiej pozycji. Nie zamierzałem czekać na to co zrobi teraz, zacząłem swój marsz, z dala od niej. Kiedy wróciłem na swoją pozycję, odwróciłem się i nadal stałem. Nie mogłem jej dostrzec nawet kątem oka, wtedy sobie pomyślałem: "Jezu, co za cholerna praca". Przeze mnie przeszła myśl: "Chyba muszę...".

 

"10, 9, 8" ktoś zaczął szeptać mi te liczby do prawego ucha, to musiała być ona, stała za mną.

 

"10, 9, 8" szepty nadeszły z lewej strony, poczułem gęsią skórkę, zabawne, prawda? Weteran wojenny, na koncie więcej zabitych ludzi niż można zapamiętać, jest zastraszony przez jakąś kobietę.

 

"10, 9, 8, 10, 9, 8, 10, 9, 8" zaczęła powtarzać te liczby coraz szybciej, chodząc dookoła mnie, "10, 9, 8, 10, 9, 8" szeptała to nienaturalnie szybko. Nie potrafię dokładnie opisać tego szeptu, to było jak krzyk lecz w szepczącym tonie, jeśli to w ogóle ma jakikolwiek sens.To było surrealistyczne. Znów nachyliła się przed moją twarzą, szepcząc te liczby jak szalona, nie tracąc kontaktu wzrokowego.

 

Nic nie mogłem zrobić, chciałem złamać rozkazy, ale nie mogłem, z tą kobietą było bardzo źle, cholera, jak Boga kocham, kompletne szaleństwo.

 

"Ma'm - madam - Szanowna Pani" - wydusiłem z siebie, jak mała, przestraszona dziewczynka.

"Ma'm", błagam, proszę przestać

 

Tymi słowami złamałem swoje rozkazy.

 

Nagle przybiegła do Nas duża grupa turystów, szalona kobieta odsunęła się do tyłu, nadal się na mnie patrząc. "10, 9, 8" szeptała do siebie nie przestając się na mnie patrzeć. Nagle zaczęła odchodzić, tak powoli jak to tylko możliwe, to było takie dziwne, obserwując kiedy w nienormalnie wolnym tempie znikała w tłumie.Kiedy tylko zniknęła, niepokój który mnie otaczał, zniknął. Wszystko dzięki ratującymi życie Azjatom, nigdy nie myślałem, że będę tak szczęśliwy na widok aparatów firmy Nikon w rękach Chińczyków.

 

Kiedy moja zmiana się skończyła, poszedłem do Naszej bazy i opowiedziałem swoją historię grupce facetów pracujących również jako Gwardziści. Oni wszyscy mieli dziwne doświadczenia z turystami, lecz nigdy na takim poziomie. Kiedy do pomieszczenia wszedł Nasz przełożony, koledzy żartobliwie opowiedzieli mu jak byłem maltretowany podczas swojej zmiany. Też chciał się pośmiać więc poprosił abym opowiedział dokładnie całą historię. Lecz kiedy zacząłem opowiadać, uśmiech z jego twarzy zszedł tak szybko jak się pojawił.

 

"Czekaj, czekaj" powiedział. "Odezwałeś się do niej?"

 

"Sir?" zapytałem zaintrygowany.

 

"Synu, odezwałeś się do tej kobiety czy się nie odezwałeś?"

 

Nie chciałem stracić części swojej wypłaty przez tą cholerną, milczącą zasadę, wiec skłamałem "oczywiście, że nie, Sir".

 

Uspokoił się. "Dobrze, A jeśli kiedykolwiek znowu się pojawi, nie masz prawa się odezwać, zrozumiano? I to dotyczy was wszystkich".

 

Miła i zabawna atmosfera szybko umarła. Byłem rozbity, nigdy nie czułem się tak zmęczony, więc zdecydowałem, że pójdę do domu, prześpię się i zapomnę o tych wszystkich, cholernych turystach.

 

Następne zmiany były tak nudne, jak powinny być. Nigdzie nie widziałem kobiety która kilka dni temu mnie nękała, niedługo miała mnie odwiedzić moja dziewczyna z Holandii, więc już całkowicie zapomniałem o tamtej kobiecie i całym incydencie.

 

Wtorek, godzina 3 w nocy, obudziło mnie bardzo głośne walenie do drzwi, z jakiegoś dziwnego powodu, pierwszą myślą jaka przemknęła mi przez głowę, była ta kobieta, którą spotkałem w zeszłym tygodniu...

 

Źródło: http://9gag.com/gag/aRPGr9j?ref=9d

Tłumaczenie: Karol Zadora/PLCharles1995UK

 

 

 

 

Jeśli creepypasta oraz poprawność tłumaczenia dobrze się przyjmą, niedługo przetłumaczę 2 część a w najbliższym czasie wszystkie (4). Miłego dnia :)


Użytkownik PlCharles1995UK edytował ten post 26.05.2015 - 19:35

  • 13

#1566

PlCharles1995UK.
  • Postów: 65
  • Tematów: 19
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

*
Wartościowy Post

Jako, że pierwsza część zaczyna być dobrze oceniana i przeczytałem już kilka miłych wpisów na jej temat, postanowiłem przetłumaczyć część drugą, ze względu na to, że mam dzisiaj więcej czasu niż zwykle. Postaram się przetłumaczyć pozostałe dwie części creepypasty do końca tygodnia.

 

Gwardzista Królowej - cz.2

 

Wtorek, godzina 3 w nocy, obudziło mnie bardzo głośne walenie do drzwi, z jakiegoś dziwnego powodu, pierwszą myślą jaka przemknęła mi przez głowę, była ta kobieta, którą spotkałem w zeszłym tygodniu...

 

"Kochanie, czy mogłabyś zerknąć i sprawdzić kto to?" leniwie wyszeptałem jednocześnie ją szturchając. Spała jak zabita, przysięgam, nic nie mogło jej obudzić. Wygramoliłem się z łóżka i na wpół świadomy zacząłem iść w stronę drzwi."Kto tam?" wymamrotałem patrząc przez wizjer w drzwiach, ale było zbyt ciemno na zewnątrz.

Sytuacja mnie otrzeźwiła. "Kto tam?" zapytałem ponownie, lecz jedyną odpowiedzią jaką uzyskałem było jeszcze głośniejsze walenie do drzwi.

 

"Walić to" pomyślałem biorąc głęboki wdech i jednocześnie otwierając drzwi.

 

Przez głowę przeleciało mi milion myśli dotyczących tego co ujrzę przed sobą, ale tego co zobaczyłem nigdy bym się nie spodziewał.

 

To była moja dziewczyna.

 

Miałem ją odebrać z lotniska tej nocy.

 

Prawie straciłem kontrolę nad nogami. Tysiące myśli przelatywało mi przez głowę a ja nie mogłem zrozumieć co do cholery się właśnie wydarzyło.

 

"Dzięki za odebranie mnie z Heathrow - *Londyńskie lotnisko*, dupku", powiedziała moja dziewczyna przytulając się do mnie. Nadal byłem oniemiały.

 

"Więc, przebyłam taką długą drogę z Amsterdamu aby Ciebie zobaczyć, a Ty zapomniałeś? Serio?".

 

Nie docierały do mnie żadne słowa, wiem, że w połowie jeszcze spałem ale na litość Boską, W MOIM ŁÓŻKU KTOŚ BYŁ. To nie był sen do cholery jasnej.

 

"Stój tutaj" wyszeptałem odpychając ją delikatnie do tyłu.

 

"Co się dzieje?"

 

"Po prostu tu zostań"

 

Wiem co sobie myślisz - w książkach czy filmach koleś wchodzi do pokoju i BUM, nikogo tam nie ma, racja? - chciałbym...

 

Wszedłem do pokoju, było kompletnie ciemno. Ja jednak czułem jej oddech. Ciężki oddech. Mój puls był bardzo wysoki, byłem pewny, że zaraz zejdę z tego Świata, jednak zebrałem się w sobie i zapaliłem światło.

 

"7, 6, 5, 7, 6, 5" szeptanie dobiegało z rogu pokoju w którym stała.Ta sama pieprzona kobieta. Stała przyklejona w rogu pokoju, plecami do ściany. Patrzyła prosto na mnie. Nie byłem w stanie wydusić z siebie żadnego odgłosu. Zdołałem wypowiedzieć tylko słowa: "co do diabła?"

 

"7, 6, 5" powiedziała stawiając pierwszy krok w moją stronę. Jej usta były cały czas otwarte, tak jak podczas mojej warty, krzyk który nie wydawał żadnego odgłosu. Z każdym krokiem który robiła, jej usta były na tyle szeroko otwarte, żeby była w stanie wypowiadać te cholerne liczby.

 

Nie potrafiłem się ruszyć. Nic na tym Świecie nie istniało poza kobietą która nienaturalnie wolno zmierzała w moim kierunku. Co za straszne i niepokojące uczucie, fizycznie nic nie mogła mi zrobić, prawda? Mogłem się na nią rzucić - byłem na to nawet gotowy. Jednak ten rodzaj strachu coś ze mną robił, wydawać by się mogło, że obawiam się, cholera, o moją duszę? Wiesz co mam na myśli? Wiem, że nie mogła mi nic fizycznie zrobić, jednak nadal byłem przerażony.

Nie wspominając o tym, że jakimś sposobem spałem w łóżku z tą (cholera wie kim jest) kobietą.

 

Stanęła niesamowicie blisko mnie, nachyliła się nade mną, jej twarz znajdowała się kilka centymetrów od mojej. Mój oddech był nieregularny i głośny, był to jedyny odgłos w pokoju.

 

"7, 6, 5"

 

Nagle, coś jednak wprawiło mnie w dziwne, znajome uczucie.

 

"CO DO CHOLERY?!" usłyszałem krzyk dochodzący zza moich pleców.

 

To była moja dziewczyna.

 

Wróciłem do rzeczywistości, gwałtownie się odwróciłem, złapałem swoją dziewczynę i krzyknąłem: "uciekaj!" wybiegając razem z nią z pokoju. Uciekliśmy do kuchni gdzie złapałem za jeden z tych noży wsadzonych do stojącego, drewnianego schowka jakie widzi się w filmach. Moja dziewczyna cicho płakała schowana za moimi plecami, niezdolna do zadawania jakichkolwiek pytań.

 

Słyszałem jej kroki. Następnie zobaczyłem jej cień. Wtedy ujrzałem ją całą, szła spokojnym i wolnym krokiem przez przedpokój, jej usta były nadal nienaturalnie otwarte, lecz ona już na mnie nie patrzyła. Patrzyła się na sufit, cały czas, powoli kierując się w stronę wyjścia. Jej głowa bardzo mocno się kołysała. To było abso-kurna-lutnie surrealistyczne, mówię Ci, po prostu to sobie wyobraź, kobieta, która przestraszyła Cię nie na żarty tydzień temu, teraz idzie przez Twoje mieszkanie o trzeciej w nocy, patrząc się w sufit, trzęsąc głową z nienaturalnie otworzoną buzią. Nie wspominając o spaniu z nią w jednym łóżku nie wiadomo jak długo.

 

Po tym jak wyszła z mieszkania, pobiegłem jak najszybciej potrafiłem do drzwi i je zatrzasnąłem. Moja dziewczyna nadal nie była w stanie wydusić z siebie żadnego słowa. Bałem się, że pomyśli, iż ją zdradziłem z tamtą kobietą, lecz tak się nie stało. Widziała na własne oczy ten horror który miał przed chwilą miejsce i wiedziała, że coś jest nie tak.

 

Byłem przerażony, lecz nie dałem tego po sobie poznać. Opowiedziałem mojej dziewczynie o wszystkim czego doświadczyłem z tą kobietą, jednak nie wspomniałem jej o szeptaniu "10, 9, 8, 7, 6, 5" nie chciałem jej przestraszyć jeszcze bardziej.

 

Ponieważ, czym mógłby być ten szept, jeśli nie odliczaniem?

 

Źródło: http://9gag.com/gag/aMr6O7A?ref=9d

Tłumaczenie: Karol Zadora/PLCharles1995UK


  • 11

#1567

Teppic.
  • Postów: 37
  • Tematów: 8
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Czy istnieje creepypasta zdolna przestraszyć na śmierć? cz. 4

 

W poprzednim ocinku napisałem, że ta słynna creepypasta zdolna przestraszyć na śmierć jest związana ze słynną, tajemniczą teorią Riemanna.

 

I rzeczywiście owa pasta związana jest z tą teorią. A może raczej nie tyle z nią co z liczbami pierwszymi stricte. Choć dodam, że tylko luźno związana. Niemniej udało mi się pozyskać treść tej upiornej historyjki. W końcu... po ponad roku poszukiwań i przekonywań, że nie umieszczę jej na moim portalu. Dodam też, że miałem ogromne obawy by ją osobiście przeczytać. Po tym czego się o niej nasłuchałem naprawdę nie miałem na to zbytniej ochoty. Pewnego dnia jednak się "przemogłem", usiadłem do swojego laptopa(dla pewności nie w nocy) i wchłonąłem w siebie te upiorne linijki tekstu.

 

Czy było warto? Oj tak! To jest kur...(przepraszam za słowo ale ono najdobitniej może wyrazić moje odczucia) niepokojące i straszne zarazem! Gdy mój wzrok skończył przyswajać ostatnią linijkę tekstu... poczułem w sobie mega niepokój. Po prostu... czułem się źle i chciałem jak najszybciej wyrzucić z mojej świadomości to co przeczytałem! Pragnąłem by to nie była prawda ale mój mózg już wiedział i nie było już odwrotu.

 

Noc miałem praktycznie nieprzespaną gdyż ciągle myślałem o tym co przeczytałem i jakoś nie mogłem przekonać siebie samego, że to co sobie przyswoiłem to jest tak naprawdę złudzenie i kłamstwo. Niestety nie mogłem się do tego zmusić. Zbyt wiele rzeczy wskazywało na to, że słowa które sobie wpoiłem do głowy to prawda i najprawdziwszy fakt!

 

Niestety treść tej creepypasty nie może zostać opublikowana na moim portalu. Zdaję sobie po prostu sprawę z tego, że co słabsze jednostki mogłyby się po prostu zabić. Poza tym obiecałem, że nie rozpowszechnię jej treści. W przyszłym odcinku postaram się nakreślić treść "creepypasty", jednocześnie nie ujawniając jej zawartości.


  • 1

#1568

pol44.
  • Postów: 5
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Kolejne tłumaczenie!


Usiadłem w autobusie


Usadłem w autobusie szkolnym.

Słuchałem muzyki i nie zwracałem uwagi na innych uczniów.

Na jednym z przystanków mój umysł wrócił do rzeczywistości.

Spojrzałem przez okno na mały dom. "Dom Tommy'ego" pomyślałem.

Jakaś ręka prześlizgnęła się między zasłony i pomachała, każąc kierowcy jechać dalej.

"Rozchorował się" pomyślałem, nie przejmując się sytuacją

Dzień szybko przeleciał.

Po szkole oglądałem wiadomości i to, co zobaczyłem sparaliżowało mnie.

Cała rodzina Tommy'ego została zamordowana przez nieznanego sprawcę.


* * * * * * * * * * * * * * * * *

Następnego dnia, usiadłem w autobusie szkolnym.

Podjechaliśmy pod dom Tommy'ego, a kierowca zatrzymał się, będąc nieświadomym jego losu.

Chciałem już wstać i go poinformować, ale zobaczyłem coś kątem oka.

Jakaś blada ręka prześlizgnęła się przez zasłony i pomachała, każąc kierowcy jechać dalej.

Usiadłem w autobusie, przerażony.

--------------------------------------
Autor: Isaac Cook
Źródło: http://www.creepypas...sat-on-the-bus/
Tłumaczenie: pol44
  • 1

#1569

Kochana..
  • Postów: 5
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Jeśli ta creepepasta się powtórzyła proszę napisać!

źródło: http://creepypasta.w...reepypasta_Wiki

Nie płacz

Obudził mnie jej płacz. Już nie pierwszy raz budziła mnie w środku nocy. Postanowiłem, że tym razem nie wstanę. Niech Emilia pójdzie do niej. To w końcu również jej córka.

Moja żona jednak się nie budziła. Gdy dotknąłem jej ramienia tylko mruknęła cicho i ściślej owinęła się kołdrą. Kołdra zsunęła mi się przez to z nóg. Lodowaty chłód wiejący z otwartego okna w mgnieniu oka mnie przebudził.

Wstałem i wyłączyłem elektroniczną niańkę, która uparcie informowała mnie o płaczu córki. Okręciłem się szlafrokiem. Księżyc świecił jasno, więc nie zapalałem świateł. Cicho, żeby nie obudzić żony wyszedłem z pokoju.

Schodząc po schodach zacząłem rozmyślać o Emilii. Jeszcze pół roku temu kochała naszą córkę bardziej niż wszystko inne. Potem coś się zmieniło. Z dnia na dzień Emilia stała się dziwna. Wpadła w depresję. Uznałem, że musi mieć to związek z pracą. Bycie policjantką to ogromny stres. Może postrzelili jednego z jej kolegów. Nie wiem, nie mówiła.

Martwiło mnie jedynie to, że przestała zwracać uwagę na naszą córkę. Nie odzywała się do niej, nie ważne, jak długo i głośno moja dziewczynka wołała "mamo”. Nie przychodziła, słysząc w nocy płacz swojej jedynej córki. Nawet nie wymawiała już więcej jej imienia. Nie wiem, co nasza mała córeczka jej zawiniła.

Dotarłem do jej łóżeczka. Tu było jeszcze chłodniej. Może jej zimno? Chciałbym móc zamknąć okno. Zamiast tego pogłaskałem delikatnie wystający z ziemi kawałek muru z jej imieniem.

"Nie płacz. Proszę cię, przestań. Już dobrze. Nie płacz” - prosiłem, ale ona nie umilkła. Nigdy nie milknie.


Jeśli było to napiszcie  :>

 

Trzecie Oko

Nagranie nr 1: 

Moja młodsza siostra Marcy jest ostatnio cieniem człowieka. Nie je, nie śpi, nawet nie reaguje na swoje imię. Mruczy tylko w kółko: „ trzeci... nie... świat... nic nie jest prawdą...”. Kaleczy sobie ramiona paznokciami, a gdy próbuję ją zatrzymać, syczy na mnie i warczy. Sprawia wrażenie, jakby nie była już człowiekiem. Mój chłopak Mark mówi, że należy ją umieścić w szpitalu psychiatrycznym, ale nie mogę tego zrobić. Na miłość boską, ona jest moją siostrą! J... ja zamierzam wybadać przyczynę tego zachowania. Zdecydowałam się to nagrać, na wszelki wypadek, gdyby coś mi się stało. Życzcie mi sz... Nagranie zostało przerwane.

Nagranie nr 2: 
Uległam prośbom Marka o umieszczeniu jej w zakładzie. Od tamtego czasu zaczęły mnie dręczyć bóle głowy i koszmary senne. Mark mówi, że sumienie mnie dręczy, bo nie pożegnałam się ze swoją siostrą. Kiedy przekopywałam się przez jej rzeczy, znalazłam dziennik. Na początku pomyślałam sobie: „Kto w dzisiejszych czasach prowadzi dziennik”, ale wtedy stwierdziłam, że jeśli chcę pomóc swej siostrze, nie mogę ominąć niczego. Przekartkowałam go i zobaczyłam jakieś daty oraz zapisy na temat czegoś, co nazywało się „Seeing Blind”. Na ostatniej stronie znalazłam coś,  co wzruszyło mnie do łez.  Było tam napisane: „Hej Jessie, jeśli udało ci się odnaleźć ten pamiętnik, nie powiodło mi się. Jedyną szansą na to, by mnie ocalić, jest zrobienie wszystkiego co ja zrobiłam DOKŁADNIE TAK, jak to zrobiłam. Albo po prostu pozwól mi cierpieć. Twój wybór.” Płakałam aż nie dostałam napadu torsji. Byłam smutna, zła, sfrustrowana, przerażona, czułam mnóstwo emocji, których nie powinnam czuć. Ona wiedziała, w co się pakuje. ONA DO CHOLERY WIEDZIAŁA! J... ja nie mogę tak tego zostawić. Zamierzam zrobić to, co mówi dziennik. Nawet jeżeli na końcu czeka na mnie śmierć.

Nagranie nr 3: 
Minęły prawie dwa miesiące od ostatniego nagrania. Nie znalazłam żadnych informacji, dlaczego to robiła, ale jestem już za daleko, żeby się wycofać. Pierwsze wpisy zawierały kilka praktyk sztuki medytacji i tego typu rzeczy. Wyjaśniały także, o co chodzi z tym całym „Seeing Blind”. Był to pewien rodzaj „aktywacji” u człowieka Trzeciego Oka. Osobiście nie wierzę w te bzdury, ale jeśli ma to pomóc ocalić Marcy, uwierzę we wszystko. Ćwiczyłam medytację bez względu na to, czy znalazłam wolny czas, czy nie. Po kilku pierwszych tygodniach wyznaczone zostały limity czasu i daty, w których miałam wykonać poszczególne rzeczy. Jestem lekko zaniepokojona. A co jeśli sprowadzam się na tą samą ścieżkę, na której utknęła Marcy? Pewnie tak, ale przynajmniej migreny ustały. Czuję się teraz taka lekka. Mark powtarza mi, bym przestała. Za każdym razem odpowiadam mu, że to dla dobra Marcy. Okej, teraz czas na medytację.

Nagranie nr 4
Hm, prawie bym zapomniała o nagrywarce. Cóż, od mojego ostatniego nagrania minęło 5 miesięcy. Moje życie się pogorszyło... Mark zerwał ze mną, straciłam pracę, z Marcy jest coraz gorzej, a wpisy stają się coraz dziwniejsze. Zaczęło się od śpiewania podczas medytacji, nie jedzenia pewnych potraw i innych łatwych rzeczy. Tylko że te łatwe rzeczy przekształciły się w obdzieranie ze skóry i poświęcanie małych zwierząt. Potem zwierzęta stały się większe. Zostały jeleniami, na przykład. Dobrze, że tato nauczył mnie polować, zanim nas opuścił. Słyszę też głosy i dźwięki, których pochodzenia nie potrafię zidentyfikować. Miewam także świadome sny. Sny, wypełnione potworami. Żegnajcie.

Nagranie nr 5: 
To będzie moje ostatnie nag *niedosłyszane*. Najnowszy wpis mówi, abym wyrzeźbiła sobie oko pośrodku czoła, a następnie wyłupiła oczy.*duża część nagrania jest zamazana* Heh, wygląda na to, że Mark miał rację, a ja po prostu rzuciłam się na samo dno piekła. Potwory z moich koszmarów stały się rzeczywistością. Wyłupienie oczu będzie chyba dobrym rozwiązaniem. Nic innego nie*słychać szumy*. O MÓJ BOŻE, CO TO JEST?! TO JEST OBRZYDLIWE! TE POTWORY JEDZĄ LUDZI! CZY ONI TEGO NIE WIDZĄ? O MÓJ BOŻE, CO TO JEST?!*resztę nagrania wypełnia krzyk*

Nagranie Marka: 
Tu Mark. Wygląda na to, że Jessie nie udało się dokończyć tego, co zaczęła Marcy. Boże, ona była naprawdę bezużyteczna. Jedyną dobrą rzeczą jaką zrobiła było sprowokowanie Marcy do użycia Trzeciego Oka. Jednakże udało jej się zakrzyczeć na śmierć w szpitalu. Nawet jej śmierć była żałosna. Z drugiej strony Christine była naprawdę godną ofiarą. Udało jej się uniknąć schwytania przez kilka dni. Ale te ostatnie ofiary nie spełniły moich oczekiwań. Chyba najwyższy czas znaleźć następną osobę...


Użytkownik Kochana. edytował ten post 10.06.2015 - 18:18

  • 1

#1570

Kochana..
  • Postów: 5
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Chyba tego nie było  :>

 

Podziemia Ugrinovci

 

Rok temu razem z kilkoma dobrymi kumplami wybraliśmy się do Serbii. Zajmujemy się tzw. Urb-Ex'em, czyli zwiedzaniem różnych opuszczonych lokacji takich jak fabryki, czy miasta pokroju Bornego Sulinowa. Serbię polecił nam jeden z naszych znajomych, który mieszka w Belgradzie. Jego matka była Serbką, więc znał język, w związku z czym został naszym przewodnikiem.

Za cel obraliśmy niedużą miejscowość Ugrinovci. Ugrinovci leży jakieś 15km od Belgradu. W 1942 roku, podczas okupacji Jugosławii, Niemcy wybudowali tam schrony, które potem służyły jako koszary dla żołnierzy jugosłowiańskich. Na miejsce dotarliśmy samolotem. Wylądowaliśmy na lotnisku w Novej Pazovej, skąd odebrał nas nasz "przewodnik". Do Ugrinovci pojechaliśmy starym busem typu UAZ 452. Gdy dojechaliśmy na obrzeża miasta zobaczyliśmy niewysokie betonowe kopuły, które jak się okazało, były częścią schronów. 

"Przewodnik" zaparkował samochód, po czym poszliśmy w stronę schronów. Wejście było zakratowane, ale kłódka, na którą krata była zamknięta, ustąpiła po jednym mocniejszym szarpnięciu. Po otwarciu kraty i zejściu około 2 metrów schodami oczom naszym ukazały się grube metalowe drzwi, do których przytwierdzona była tabliczka z napisem "Војни објекат. Неовлашћени улазак забрањен!", oznaczało to mniej więcej to, że oprócz wojska nikt nie miał tu wstępu.

Weszliśmy do środka. Było ciemno, więc zapaliliśmy latarki i flary. Flary oświetliły mrok na korytarzu jaskrawym, czerwonym światłem. Pierwsze trzy pomieszczenia niczym się nie wyróżniały, ot zwykłe koszary: zniszczone piętrowe prycze, szafki (oczywiście puste), oraz jakieś stare szmaty. Czwarte pomieszczenie było podobne do pozostałych, lecz pod ścianą stało biurko, a po podłodze walały się łuski. Na początku zdziwiliśmy się, skąd te łuski się wzięły (na ścianach nie było przestrzelin, więc na pewno nie strzelano w tym pomieszczeniu). Wyglądało na to, że któryś z żołnierzy po prostu je tu przyniósł. Podeszliśmy obejrzeć biurko. Nie było na nim nic oprócz gazety z datą 1973, tytuł artykułu na pierwszej stronie brzmiał "Тајанствени нестанци у Угриновци" czyli "Tajemnicze zniknięcia w Ugrinovci". Artykuł był o trzech osobach, które zaginęły w nieznanych okolicznościach. Poszliśmy dalej.

Następnym pokojem, który odwiedziliśmy, był pokój jakiegoś oficera. Na ścianie wisiało zdjęcie Jozipa Tito, obok łóżka stała szafka z książkami, ale oprócz książek historycznych nie było na niej nic. Na stole stojącym pod ścianą znaleźliśmy... pełny magazynek! Magazynek wyglądał na magazynek od pistoletu Makarov, zabraliśmy go, w końcu nigdy nie wiadomo, kiedy takie coś się przyda.

Z kwatery oficerskiej poszliśmy do kantyny, to co tam znaleźliśmy, totalnie nami wstrząsnęło. Na podłodze leżał żołnierz! A właściwie to, co z niego zostało, czyli sam szkielet w mundurze. Trup trzymał w ręku Makarova i kartkę. Pistolet był nabity, brakowało tylko jednego naboju, który zapewne tkwił w czaszce żołnierza. Na kartce po serbsku było napisane "Ktoś zamknął drzwi od zewnątrz.

Są czymś zablokowane, więc nie możemy się stąd wydostać. Siedzimy tu już trzy tygodnie, zapasy jedzenia są na wyczerpaniu, wody pitnej nie ma w ogóle. Wysłałem trzech ludzi, aby zbadali stare niemieckie przejście do drugiego bunkru, ale nie wrócili. Zaginionych poszło szukać pięciu innych. Wróciło tylko dwóch, z czego jed..." dalej tekst był zachlapany czymś co wyglądało, a raczej było krwią. Postanowiliśmy jak najszybciej uciekać z tego bunkru, ale w tym samym czasie, w którym obróciliśmy się do wyjścia, usłyszeliśmy trzask zamykanych metalowych drzwi. Odruchowo podniosłem pistolet i wycelowałem w stronę wejścia do kantyny. Zgasiliśmy latarki i zadeptaliśmy flarę, czekaliśmy tak w zupełnej ciemności na to, co zamknęło te drzwi.

Po chwili usłyszeliśmy kroki. Jeden z nas chciał zrobić krok w tył, lecz w ciemności potknął się o szkielet i upadł. Kroki ustały, lecz po parunastu sekundach dało się je słyszeć ponownie, tym razem były szybsze i wyraźnie zbliżały się w naszą stronę. Jakkolwiek by to dziwnie zabrzmiało "poczułem", że coś stoi w drzwiach i pociągnąłem za cyngiel... potem drugi i trzeci raz. Odgłos strzałów odbił się echem wśród pustych pomieszczeń. Usłyszałem jak coś upada na podłogę. Zapaliliśmy latarki.

W progu leżało coś przypominające człowieka, jednak zdecydowanie człowiekiem nie było: blada skóra, która zapewne od lat nie widziała słońca, zaostrzone zęby, i postura przypominająca więźnia obozu koncentracyjnego. To coś było odziane w jugosłowiański mundur wojskowy. Ten, który nadepnął wcześniej na szkielet nie wytrzymał i zwymiotował na podłogę. Wiedzieliśmy, że nie mamy szans nieuzbrojeni, jedyne czym dysponowaliśmy to noże składane i pistolet z 12 nabojami. Jedyną drogą ucieczki był tunel, o którym wspominał oficer (o ile tylko drugi schron nie był zamknięty). Poszliśmy więc, ja na szpicy a reszta za mną.

Zobaczyliśmy pomieszczenie podpisane "генератор" - "generator". Wszedłem do pomieszczenia jako pierwszy, nie było ono duże. Praktycznie cały pokój był zajęty przez agregat prądotwórczy. "Przewodnik" podszedł do panelu kontrolnego, powiedział, że według licznika paliwa starczy na 40 godzin pracy. Po kilku nieudanych próbach uruchomienia go już mieliśmy się poddać, gdy jeden z nas zobaczył, że bezpieczniki są poluzowane. Po dokręceniu ich generator dał się uruchomić.

Momentalnie cały bunkier rozświetlił się bladym światłem świetlówek. Wyszliśmy z powrotem na korytarz, mogliśmy już wyłączyć latarki. Poszliśmy dalej w jedynym możliwym kierunku, starając się robić jak najmniej hałasu (choć pewnie uruchomienie generatora i strzały poinformowały wszystkich, a raczej wszystko, że jesteśmy w bunkrze). W końcu dotarliśmy do tunelu oznaczonego wytartym napisem "Notausgang", to pewnie o tym tunelu było napisane na kartce. Mimo tego, że zginęło w nim prawdopodobnie pięć osób nie mieliśmy wyjścia. Tłumaczyłem sobie, że stwór, którego zabiłem był jedyny, lecz to wcale nie pomagało.

Po wejściu do tunelu poczuliśmy smród zgniłego mięsa. Po przejściu kilku metrów tunelem zlokalizowaliśmy źródło odoru, były to zwłoki, ludzkie zwłoki. Niektóre z nich leżały na ziemi, inne były przybite do ścian. Były w różnych stopniach rozkładu. Jeden z nas, gdy to zobaczył, postanowił jak najszybciej wyjść z tunelu. Próbowałem go powstrzymać, lecz on wyrwał mi broń zza paska, po czym zastrzelił się. Wiedziałem, że po strzale w głowę nie miał żadnych szans na przeżycie, ale mimo to próbowałem go ratować. Inni moi koledzy odciągnęli mnie od niego, co było słuszne ze względu na to, że strzał zwabił jednego z tych stworów. Kroki i sapanie było słyszalne od strony wyjścia z tunelu.

Byliśmy więc w potrzasku: z jednej strony zamknięte stalowe drzwi, z drugiej minimum jeden stwór. Podbiegłem szybko do jednego z trupów, miał on przy sobie karabin Mauser, wziąłem karabin do ręki, niestety miał on zardzewiały zamek. Za nic nie dawał się przeładować, więc został mi tylko pistolet. Czekaliśmy więc tak, na praktycznie pewną śmierć, gdy nagle usłyszeliśmy eksplozję. Kroki ustały, więc stwór albo uciekł albo to co wybuchło, zabiło go. Poszliśmy dalej, nie wiedząc czego się spodziewać. Przeszliśmy tak około 15m, gdy za zakrętem korytarza ujrzeliśmy resztki potwora i wypaloną dziurę w ścianie. Wygląda na to, że Niemcy zaminowali tunel. Szliśmy więc jeszcze ostrożniej niż przedtem, ale smród rozkładu i krwi nie pozwalał się skupić.

"Przewodnik", który szedł jako ostatni, nadepnął na linkę rozciągniętą między ścianami. Kawałki jego ciała rozprysnęły się po całym tunelu w promieniu kilku metrów od miejsca wybuchu. Zostało nas tylko trzech. Byliśmy spanikowani, zaczęliśmy biec by jak najszybciej wydostać się z tego miejsca. dotarliśmy do czegoś co wyglądało ja wyjście na powierzchnię. Była to stara prętowa drabina, która w wielu miejscach była przerdzewiała. Kazałem moim kolegom iść przodem ze względu na to, że w razie potrzeby mogłem ostrzelać stwory i dać im czas na ucieczkę. W pewnej chwili usłyszałem krzyk.

To był mój kolega, stanął na zardzewiałym szczeblu i ten nie wytrzymał. Nie zdążyłem go złapać i uderzył głową o ziemię, skręcając kark. Drugi kolega zaczął mnie wołać, bym się pośpieszył. Zacząłem się więc wspinać w stronę wyjścia, ale coś pociągnęło mnie za nogawkę. Ledwo utrzymałem się ręką na drabinie. Strzeliłem dwa razy w dół szybu, gdy pociągnąłem za cyngiel po raz trzeci, zamek zablokował się w tylnym położeniu. Oznaczało to, że w razie ponownego ataku nie miałbym jak się obronić, bo na drabinie nie miałbym jak przeładować broni. Gdy dotarłem na górę, zobaczyłem mojego kolegę próbującego ze wszystkich sił otworzyć metalową klapę. Szybko przeładowałem pistolet i przestrzeliłem zamek w klapie, rykoszet drasnął mnie w rękę, ale zamek ustąpił. Jak najszybciej wyszliśmy na zewnątrz, jak się okazało jedną z betonowych kopuł.

Od tej sytuacji minął już prawie rok, a ja wciąż nie wiem, czym były te stwory. Jeśli chodzi o psychikę, ja to jakoś zniosłem, ale mój kolega przebywa na oddziale zamkniętym szpitala psychiatrycznego.

Jest jeszcze jedna rzecz: dzień przed naszym wyjazdem z Serbii w ogólnokrajowej gazecie ukazał się artykuł o zaginięciu siedmiu osób w Ugrinovci i dwóch w Belgradzie.


  • 2

#1571

MrsLuna.
  • Postów: 4
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Witam, oto pierwsza część tłumaczenia serii z reddit.

 

 

To nie był mój mąż, który spał obok mnie ostatniej nocy, część 1

 

Mam na imię Peter Tillman i jestem przerażony. Jestem lekarzem w Toronto i uczę na jednym z najlepszych uniwersytetów w Kanadzie. Mam pełną sukcesu karierę i ostatnio zaoferowano mi tenutę, nad której przyjęciem wciąż się zastanawiam. Mam wielkie szczęście, że zostałem urodzony w zamożnej rodzinie i poznałem mężczyznę swojego życia około ośmiu lat temu, w moich wczesnych latach dwudziestych. Jesteśmy małżeństwem od około pięciu lat i jest moim całym światem.
Sprawia, że się śmieję, że się uśmiecham, czasem sprawia, że płaczę (kto nie ma tej historii do opowiedzenia o swoim partnerze) oraz jest moim partnerem w zbrodni. Mężczyzna, który  wrócił wczoraj do domu nie jest moim mężem i nie mam bladego pojęcia co się dzieje.

 

Christopher (mój mąż) poleciał na podróż służbową pięć dni temu. Jest rzecznikiem patentowym i musi okazjonalnie podróżować. Opuścił międzynarodowe lotnisko Pearson i zadzwonił po wylądowaniu na Wein-Flughafen (głównym lotnisku w Wiendiu). Zawsze jestem trochę niespokojny, będąc daleko od niego, a on nie ma żadnego problemu z dostosowaniem się do tego. Zadzwonił, kiedy przeszedł przez wszystkie formalności i kiedy dotarł do hotelu. Nic długiego, zwykły „Hej skarbie, jestem na miejscu” rodzaj  rozmowy. Zawsze woleliśmy rozmowy, a że wymienialiśmy wiadomości tekstowe ze wszystkimi innymi, zdecydowaliśmy, że dzwonienie będzie naszą rzeczą. Przetrwałem te cztery dni jak zwykle: spełniając obowiązki, ucząc na kilku letnich kursach, do których niestety mnie przydzielono i wybierając nowe kolory do kuchni. Mama Chrisa płaci rachunek za renowacje, więc czemu nie? To jest jej prezent na naszą rocznicę.

 

Wczoraj Christopher miał wrócić do Toronto. Zadzwonił z Wiednia po tym jak dotarł na lotnisko, mówiąc, że jest bardzo zmęczony i prawdopodobnie zaśnie w trakcie lotu. Byłem szczęśliwy, że wreszcie trochę odpocznie po czymś, co wydawało się bardzo męczącą podróżą służbową. Biedny chłopak, tyle pracuje. Według planu, powinien wylądować o 11 w nocy, a ja miałem uczyć dziś na dość wczesną godzinę, więc zdecydowałem, że zrobię obiad i zostawię go dla niego w lodówce, a następnie zajmę się tą kiepsko napisaną książką medyczną, którą edytowałem dla kolegi.

 

Zdałem sobie sprawę, że jest po 11, a ani śladu po Christopherze, ale założyłem, że jego lot został przesunięty. Miał postój w London, na lotnisku Heathrow, a wiem, że mają tam niezłe burze o tej porze roku, więc nie ma w tym nic dziwnego. Gdy nadeszła północ, zacząłem się martwić, ale po chwili wszystkie moje obawy zostały rozwiane. Dostałem wiadomość. Wiem, że Christopher był zmęczony i że zazwyczaj spanie w trakcie lotu mu nie służy, więc założyłem, że chciał mnie po prostu uspokoić, dlatego też zamiast zadzwonić, napisał.

 

„Welasnie wylodewalem, wkrotece bede w dom”

 

Biedny, był tak zmęczony, że nawet nie był w stanie poprawnie pisać. Kupiłem mu nawet iPhone’a na urodziny i założyłem, że wciąż ma problemy z przyzwyczajeniem się do dotykowego ekranu. W końcu przez tyle lat był lojalnym fanem blackberry.

 

Poszedłem do łazienki, ściągnąłem soczewki i zasnąłem. Nie wiem jak długo po otrzymaniu wiadomości od Chrisa, ale byłem nieprzytomny. Kilka godzin później usłyszałem przesuwający się zatrzask w drzwiach i jak zwykle ciężkie kroki Chrisa, który wchodził po schodach. Udał się do łazienki i przeszedł przez swoją codzienną rutynę, tyle że nie zakręcił wody. Uznałem to za trochę dziwne. Zazwyczaj bardzo uważa na to, by zakręcać kran, żeby nie tracić wody. Nie z uwagi na rachunki, ale z powodu całej tej ochrony środowiska, która stała się dla niego dość ważna przez ostatnie kilka lat.

 

Trochę już przysypiałem, ale chciałem na niego spojrzeć zanim kompletnie odpłynąłem. Wszedł do pokoju i coś było inaczej. Nic, co mnie przestraszyło, ale coś po prostu było nie tak. Mam okropny wzrok, a moje okulary nie były blisko łóżka, ponieważ normalnie noszę soczewki. Przyjrzałem mu się. Jego górna warga wyglądała na spuchniętą, jakby został użądlony przez pszczołę. Zauważyłem, że ma o wiele większe dziąsła niż normalnie, i więcej zębów. I miał bardzo szeroki uśmiech… Jakby się bardzo stęsknił i cieszył się, że mnie widzi. Zapytałem go: „Skarbie, wszystko w porządku? Co się stało z twoją wargą?”. Szybko odpowiedział, żebym się nie martwił, że jest po prostu spierzchnięta od bycia w samolocie. Zgodziłem się i wciąż pół śpiący, znów odpłynąłem.

 

Około dwóch godzin później, odwróciłem się na drugi bok i zauważyłem, że Chris leżał plecami do mnie. Nieważne. Nic dziwnego. Wtedy właśnie objąłem go ręką. Miałem wrażenie, że jest… Grubszy. To jedyny sposób w jaki mogę to opisać. Znam budowę swojego męża, a czułem, że on był jakby grubszą/szerszą wersją jego. Mój ogólny poziom niepokoju zaczął być w tym momencie silniejszy, ale wciąż nie będąc kompletnie rozbudzonym, uznałem, że to nic.

 

Tego ranka obudziłem się, a Christophera nie było. Jego walizka wciąż tu była, przebrał się, ale jego nie było. Dzwoniłem, bez odpowiedzi. Szybko jednak napisał mi wiadomość:

 

„Naa silowni, bede w domeu jak pojdzjezs ddo praxy”

 

„Dobrze”, pomyślałem, „może zrzuci tych kilka kilogramów, które czułem poprzedniej nocy” i zaśmiałem się pod nosem.

 

Odbyłem poranną rutynę i już miałem wyjść z domu, gdy znów rzuciła mi się w oczy jego walizka. Położył ją na półce przy drzwiach, więc zgaduję, że pewnie chciał, by tam była, żeby rozpakować ją w salonie. Kiedy wychodziłem, uderzył mnie słaby zapach stęchlizny. Śmierdziało, jakby ktoś zostawił stek na słońcu na kilka godzin. Byłem już w połowie drogi na zewnątrz, ale kiedy odwróciłem się twarzą w stronę walizki, zrobiło się o wiele gorzej. Ten zapach nie był stekiem pozostawionym na zewnątrz na kilka godzin, ale na kilka dni. To cuchnęło. Podniosłem walizkę, tylko po to, by dowiedzieć się, że Chris pozostawił na niej kłódkę, do której nie miałem kluczy, więc zaniosłem ją do garażu, po prostu, żeby pozbyć się jej z domu.

 

Podczas wchodzenia do auta, dostałem kolejną wiadomość od Christophera:

 

„Kohchamm Ciue, Widziimy sie Wkrotece.”

 

Odpisałem: „Kiedy wrócisz do domu, sprawdź swoją walizkę, śmierdzi, a na uchwycie jest jakiś osad.”

 

Wciąż zdawało mi się dziwne, że wysyła wiadomości.

 

Około dziesięciu minut po tym jak wszedłem do auta, zadzwonił telefon. Chris.

 

Ja: Halo?

 

Chris: Hej skarbie, wybacz, że nie zadzwoniłem wcześniej, musisz się strasznie martwić.

 

Ja: Czemu? Wszystko w porządku?

 

Chris: Tak, utkwiłem w London, właśnie wsiadam na pokład samolotu. Możesz przyjechać po mnie na lotnisko?

Zamarzłem. Prawie upuściłem telefon i zjechałem autem z drogi.

 

Ja: CO? Co masz na myśli, mówiąc, że wciąż jesteś w London? Czy to jakiś żart? To nie jest śmieszne, Christopher. Wróciłeś do domu tej nocy, widziałem cię, rozmawialiśmy. Tak, mam twardy sen, ale nie rób sobie żartów. O co chodzi?

 

Chris: …Słuchaj.

 

Włączył głośnik w telefonie i mogłem usłyszeć kobietę z grubym, angielskim akcentem: „i panowie, jest to ostatni dzwonek pokładowy na lot BA203 do Toronto, proszę pana Fitzpatrick’a oraz pana Colridge’a o zgłoszenie się do stoiska linii British Airways na głównej hali.”

 

Zatrzymałem auto. Nie odezwałem się słowem. Co jest grane, kto spał obok mnie?

 

Ja: Christopher, wracaj do domu, boję się, muszę cię zobaczyć. Zadzwoń, gdy wylądujesz, wszystko w porządku, po prostu muszę cię zobaczyć.

 

Chris: śmieje się Okej skarbie, uspokój się, wkrótce będę w domu. Powinienem tam być około 21.

 

Zaśmiał się, bo myślał, że mój niepokój odnośnie rozstania przejmował nade mną kontrolę. Nie chciałem go martwić tym, co stało się ostatniej nocy oraz wiadomościami i kimś, z kim wcześniej rozmawiałem przez telefon.

 

Teraz jadę do pracy. Nie wrócę do tego domu. Jadę na lotnisko najszybciej jak będę mógł, by spotkać się z Christopherem, o ile faktycznie nim jest. Nie wiem co się dzieje. Jestem lekarzem, ścisłowcem i nic z tych rzeczy nie ma dla mnie sensu.

 

Nie bałem się tak od kiedy byłem dzieckiem. Co się dzieje?

 

UPDATE: Ostatnia wiadomość od „Chrisa”:

„Jestem wWW domu, czcekam na cu1iebie. Kied wrocizs?”

 

UPDATE 2: Właśnie wróciłem z laboratorium. Moich dwóch kolegów chciałoby zrobić inspekcję walizki, ale na razie z tym poczekam. Zrobią dwa testy temu,  co byli w stanie wyciągnąć spod moich paznokci i lewej dłoni. Wątpią, że będą w stanie cokolwiek znaleźć, bo minęło dość dużo czasu odkąd dotknąłem tej walizki, ale dadzą mi znać jak tylko coś odkryją.

 

UPDATE 3: Christopher pomieszał swój czas lądowania, właśnie wylądował. Właśnie wyruszam na lotnisko. Powiedziałem, żeby nie wyjeżdżał beze mnie.


Użytkownik MrsLuna edytował ten post 17.07.2015 - 16:04

  • 1

#1572

MrsLuna.
  • Postów: 4
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

To nie był mój mąż, który spał obok mnie ostatniej nocy, część 2

 

 

Dobre wieści: Nauka wydaje się być pomocna w tym wszystkim.
Złe wieści: Daje więcej pytań, niż odpowiedzi.

 

Wiem, że wielu z was nawiązywało do historii, w których mamy do czynienia z demonicznym opętaniem, ale po tym, co wydarzyło się dzisiaj, myślę, że mamy do czynienia z czymś innym.

 

Christopher zadzwonił po wylądowaniu, a ja pospieszyłem na lotnisko. Kiedy tam dotarłem, on był już gotowy i czekał na mnie. Miał swoją walizkę. Nigdy nie byłem bardziej szczęśliwy i bardziej zakłopotany, widząc tą poobijaną walizkę, którą chciałem już tyle razy wymienić. Gdy go zobaczyłem, wiedziałem, że to on. Żadnej dużej wargi, zero odoru, zero niewyjaśnionego przytycia. Podbiegłem do niego i zarzuciłem mu ręce na szyję. Boże, tęskniłem. Wciąż byłem zmęczony, ale ta część mnie, która obiecała kochać i szanować przytłaczała tą część mnie, która wciąż była kompletnie przerażona wydarzeniami z ostatniej nocy.

 

Popędziłem go do auta i wrzuciłem jego walizkę do bagażnika. Nie śmierdziała i nie miała na sobie żadnego osadu, a ja chciałem tylko powrócić na drogę, by opowiedzieć mu co wydarzyło się ostatniej nocy.

 

Kiedy znaleźliśmy się na autostradzie, zapytał mnie co jest nie tak, co mogło mnie zaniepokoić do tego stopnia, że zachowywałem się jak kłębek nerwów. Wytłumaczyłem mu wszystko; od zapachu, przez drugiego „Christophera”, przez mój post na reddicie, po oddawanie próbek do laboratorium. Siedział cicho. Nie odezwał się słowem przez cały ten czas.

 

Po chwili odwrócił się do mnie i zapytał czy brałem LSD lub paliłem metę. Miałem problemy z uzależnieniem, gdy byłem młodszy, a Chris poznał mnie na koniec tego wszystkiego. Widziałem, że nie wierzy w ani jedno słowo. Błagałem, by mi uwierzył, ale on pozostał cicho i patrzył przed siebie. Widziałem, że był coraz bardziej zdenerwowany, myśląc, że zmyśliłem to wszystko.

 

„Cholera, Peter. Jestem zmęczony, utknąłem na lotnisku przez prawie dzień, nie potrzebuję tego wszystkiego zaraz po moim powrocie. Czy możemy po prostu wrócić do domu? Wezmę prysznic, pójdziemy do łóżka i wszystko będzie okej.”

 

Absolutnie nie, nie ma mowy, żebym wrócił do tego domu. A może powinienem? Zacząłem kwestionować własne zdrowie psychiczne. Może faktycznie to wszystko wymyśliłem? Nic odnośnie tej sytuacji nie miało sensu i nie doznałem żadnych efektów ubocznych przez kontakt z tym, co pokrywało uchwyt walizki.  WALIZKA!! Przeniosłem walizkę do garażu! Zapomniałem o tym, będąc rozbitym tym, jak Chris zareagował na całą sytuację. Jeśli pojechalibyśmy do domu, mógłbym mu pokazać tą walizkę i wreszcie by mi uwierzył!

 

Spokojnie odwróciłem się w jego stronę:

 

„Okej, pamiętasz jak ci mówiłem o walizce? Jeśli wrócimy do domu i walizka tam będzie, uwierzysz mi?”

 

Myślę, że to brak snu i wycieńczenie, połączone z pragnieniem powrotu do domu sprawiły, że zgodził się mi uwierzyć, o ile walizka wciąż tam będzie.

 

Przyśpieszyłem. W pewnym momencie dobiłem do 145km, miałem to gdzieś. Chciałem mu po prostu pokazać i wynieść się stamtąd jak najszybciej.

 

Wjechałem na podjazd i wcisnąłem przycisk do drzwi garażowych, wiedząc, czując, stuprocentowo przekonany, że zaraz zostanę zrehabilitowany. Drzwi do garażu otworzyły się i nic. Absolutnie nic.

 

Walizki tam nie było. Wybiegłem z auta i rozniosłem cały garaż. Może gdzieś się potoczyła? Może zapomniałem, gdzie ją dałem? Szukałem przez dobre pięć minut, po czym odwróciłem się do Chrisa z pustym wyrazem twarzy. Był wściekły. Dawno nie widziałem go tak wściekłego.

 

„Peter! To już nie jest śmieszne. Jestem zmęczony, głodny i chcę po prostu iść spać. Wejdź do domu i daj sobie spokój. Kocham cię i wierzę ci na słowo, że jesteś czysty, ale nie naciskaj na mnie.”

 

Po prostu tam stałem, patrząc jak wchodzi do środka. Nie wiedziałem co robić. Chris natychmiast wziął prysznic, nawet nie wyciągnęliśmy jego prawdziwej walizki z auta, po prostu weszliśmy do domu, a ja usiadłem w salonie. Nic nie zdawało się dziwne czy nie na miejscu, a jedynym zapachem był słaby aromat wanilii z Airwicka w ścianie. W tym momencie było około 19.

 

Chris wyszedł spod prysznica i zszedł na dół, owinięty ręcznikiem. Słysząc jego kroki na schodach, trochę się przeraziłem. Zamarzłem na kanapie i odetchnąłem z ulgą, widząc, że ma swoją normalną budowę ciała.

 

„Idziesz do łóżka?” Spytał, o wiele milszym już i słodszym tonem. To niesamowite ile dobrego prysznic mógł zrobić dla mężczyzny.
Widziałem to jako moją możliwość do przekonania go, żeby opuścić dom. Poprosiłem go raz jeszcze i mogłem zobaczyć malujące się na jego twarzy zrezygnowanie i wycieńczenie. „Okej skarbie, pojedziemy do hotelu. To oczyści trochę twoje myśli i może przestaniesz być takim dramaciarzem.”

 

KOCHAM CIĘ było jedyną rzeczą, którą wydukałem zanim zacząłem płakać.  Myślę, że ulga, że wreszcie udało mi się go przekonać, byśmy opuścili ten dom była windykacją szaleństwa, do którego się dopuszczałem.

 

Narzucił na siebie jakieś ubrania, a ja spakowałem torbę. On niczego nie potrzebował, bo wciąż miał czyste ubrania w swojej walizce.

 

Wsiedliśmy do auta, a on dał mi buziaka.

 

„Cholera, czasem jesteś drogi do utrzymania, jeden zły sen, a ty tracisz zmysły. Jesteś logiczną osobą. Nigdy nie poznałem bardziej zagorzałego ateisty, a teraz zachowujesz się, jakby spał z tobą duch. Jedźmy do King Edward.”

 

To był mój ulubiony hotel w mieście, ale ponieważ znajdował się tylko 10 minut od nas, jeździliśmy tam tylko na imprezy i lunch, rzadko mieliśmy szansę spędzić tam noc. Pokoje są niesamowite.

 

Gdy jechaliśmy, zacząłem się uspokajać. Posiadanie Christophera z powrotem i bycie z daleka od domu sprawiło, że czułem się lepiej. TELEFON!! W panice, by znaleźć się w domu i wszystko mu opowiedzieć, zapomniałem pokazać mu te dziwne wiadomości, które otrzymałem. Szybko wyjąłem telefon i przejrzałem wiadomości. Nic. Żadnych wiadomości od niego, nic. Nie chciałem mu nic mówić, bo wciąż myślałby, że tracę zmysły, a nie chciałem wyglądać na większego durnia niż do tej pory. Wiem, że wysyłałem i otrzymałem te wiadomości od niego, wiem, że tak, ale szczerze, chciałem po prostu dotrzeć do hotelu i odetchnąć. Może jutro będzie to miało trochę więcej sensu.

 

King Edward miał piękny hol, zdominowany przez ogromny portret olejny Króla Edwarda VII. Gdy podeszliśmy do rejestracji, recepcjonistka posłała nam uśmiech i odparła:

 

„Panie Tillman, jak minął wieczór? Zakładam, że to jest doktor Tillman.” Patrzyła na mnie.

 

Christopher i ja staliśmy w ciszy. Jakim cudem znała nasze nazwiska? Nic nie rezerwowaliśmy i na pewno nie przychodziliśmy tu na tyle często, by znała nas po nazwiskach.

 

„Yy, w porządku, przepraszam bardzo, czy my się poznaliśmy?”

 

Christopher spojrzał na nią pytająco, a następnie odwrócił się do mnie.

 

„O, ja, no cóż, oczywiście proszę pana, właśnie pan wyszedł i powiedział, że pójdzie pan po swojego męża.” Jej uśmiech przeistoczył się w zakłopotanie.

 

Christopher tylko na mnie patrzył. Ani on, ani ja nie wiedzieliśmy co powiedzieć.

 

„Przepraszam panów, czy wszystko w porządku?” Biedna kobieta nie miała pojęcia co się działo i szczerze? Ja też nie. Chris po prostu stał, widziałem jak zmienia się jego wyraz twarzy. Widziałem, że zaczyna mi wierzyć. Widziałem, że jego opinia o mojej historii się zmieniała.

 

Odezwałem się pierwszy:

 

„Ach tak, wszystko w porządku, ale zgubiliśmy klucz do naszego pokoju, mogłaby pani dać nam inny? Mój mąż jest czasem jest strasznie niezdarny.”

 

Wiedziałem, że to była moja szansa, żeby dotrzeć do dna tej sprawy i szczerze, znajdowaliśmy się w hotelu znanym z VIP-owskich gości i świetnej ochrony, więc nie było mowy, że zostalibyśmy zaatakowani. Czułem się bezpieczny, ale spytałem czy asystent mógłby potowarzyszyć nam w drodze do pokoju.

 

„Oczywiście proszę pana, nie ma problemu, czy mógłby mi pan tylko pokazać jakiś dokument tożsamości, żebyśmy zweryfikowali pańską tożsamość? Ja pana rozpoznaję, jednakże muszę spytać, takie są procedury hotelu.”

 

„Oczywiście.” Powiedziałem i odwróciłem się do Christophera. Patrzył przed siebie, wciąż kompletnie nie rozumiejąc co się dzieje. Złapałem go za rękę, była zimna i wilgotna.

 

„Kochanie, potrzebuję twojego prawa jazdy.”

 

„O, jasne, tak, yy, proszę bardzo.” Niezręcznie wyjął swój portfel z tylnej kieszeni spodni i wyciągnął dokument.

 

Po kilku minutach został wygenerowany nowy klucz, a kobieta oddała Chrisowi jego prawo jazdy. Wciąż nie wypowiedział ani słowa, a jedynie ściskał uchwyt swojej walizki. Wiem, że starał się nie panikować. Widziałem, że nie znosi tego dobrze.

 

Nasza trójka weszła do windy, a recepcjonistka wcisnęła guzik na dziewiąte piętro. Wszystko zdawało się normalne, a piękno i czystość hotelu sprawiła, że nic nie zdawało się być nie na miejscu. Christopher cały czas się we mnie wpatrywał. Jego oczy zdradzały to, że się martwił, ale ja zrobiłem minę  w stylu „olej to”. Opuściliśmy windę i skierowaliśmy się ku naszemu pokojowi, na środku korytarza. Recepcjonistka włożyła kartę, a następnie światło na zamku zmieniło się na fluorescencyjny zielony. Otworzyła drzwi i prawie nie upadła do tyłu.

 

Smród był nie do zniesienia. Śmierdziało, cuchnęło, pulsowało smrodem zgniłego mięsa. Oboje, Christopher i ja, wydaliśmy odgłosy, które oznaczały, że zbiera nam się na mdłości i wycofaliśmy się na korytarz.

 

„O mój Boże, co to jest?!” Recepcjonistka spojrzała na Christophera z horrorem w oczach, wyglądając jakby chciała go uderzyć za to, co podejrzewała, że zrobił temu pokojowi. Z dłonią zakrywającą usta, krzyknęła przytłumionym głosem: „Proszę pana, co to za zapach?!”

 

Znałem ten zapach aż za dobrze. Po prostu tam stałem, przyjmując to wszystko do siebie, czując palące uczucie z tyłu gardła.

 

„Nie mam pojęcia, to zdecydowanie nie jest ode mnie!” Odkrzyknął w jej stronę Christopher. Był w tym momencie dobre 10 stóp za mną, smród był dla niego zbyt nie do zniesienia.

 

Recepcjonistka weszła do pokoju, by się rozejrzeć. Ja wszedłem za nią. Był nieskazitelny. Łóżko nietknięte, ręczniki starannie złożone, minibar jak nowy. Zapach zaczął przenikać na korytarz, więc recepcjonistka wygoniła mnie z pokoju, zaraz potem sama wyszła i zamknęła drzwi. Chris i ta kobieta stali tam bez tchu, starając się odzyskać oddech, a ja stałem bez ruchu, przypominając sobie ostatnią noc.

 

Weszliśmy do windy, recepcjonistka wściekła jak diabli, Chris stojący w mieszance mdłości i szoku i ja sam, po prostu przerażony, że wpadnę na tego kogoś, kimkolwiek był drugi „Christopher”. Wiedziałem, że mam rację i przez wyraz twarzy Chrisa wiedziałem, że mi wierzy.

 

Winda się otworzyła, a ja zerknąłem na recepcjonistkę.

 

„Przepraszamy za ten zapach, proszę pana. Zdaję sobie sprawę, że nie ma nic, co mógłby pan zrobić, by go spowodować, to prawdopodobnie zapchana toaleta albo coś w tym stylu. Znajdziemy dla panów inny pokój.”

 

„Okej” odparłem „dziękuję, wybierzemy się na spacer, musimy oczyścić myśli.” Złapałem Christophera za rękę i poprowadziłem go w stronę miejsc siedzących w lobby.

 

„Tak bardzo przepraszam, tak bardzo cię kocham, przepraszam, że ci nie wierzyłem.” Był taki skruszony. „Potrzebuję drinka,” kontynuował „ale do diabła, muszę zmienić ubrania, ten smród, ten smród w nie wsiąknął.”

 

Siedziałem w lobby, podczas gdy Christopher udał się do męskiej łazienki, walizka w ręce. Czułem się bezpieczny przy obsłudze hotelu i wielu innych osobach.

 

Minęły niecałe dwie minuty, gdy Christopher wybiegł z łazienki, biały jak prześcieradło. „ Musimy iść i musimy iść TERAZ.”

 

Pociągnął mnie za rękę w stronę ulicy.

 

„Skarbie, uspokój się, o co chodzi?” Spytałem, kiedy ciągnął mnie w stronę auta.

 

„Tam były dwie pary WSZYSTKIEGO. Dwie szczoteczki do zębów, dwie koszule, dwie pary spodni, dwójka każdej jednej mojej, DWIE PARY WSZYSTKIEGO” Kontynuował ciągnięcie mnie w stronę samochodu. Po prostu się temu poddałem. To była jedna, cholernie szalona noc, a ja nie miałem zamiaru się niczemu sprzeciwiać.

 

Usiedliśmy w aucie, Christopher dysząc.

 

„Co masz na myśli, mówiąc, że były dwie pary wszystkiego?” spytałem.

 

„Otworzyłem moją walizkę i wszystkie moje ubrania, moje buty, moje wszystko, były ich dwie pary.”

 

Wtedy zdałem sobie sprawę o czym mówił i że zostawił swoją walizkę w męskiej toalecie.

 

„Ktoś był w tej walizce, i, i, no cóż, zduplikował każdą cholerną rzecz, którą posiadam. Nie wiem co się dzieje, ale to nie jest normalne. Jedziemy do Anthony’ego.”

 

Nadepnął pedał gazu, mocno. Czułem jak wciska mnie w siedzenie, podczas opuszczania parkingu i wjechaliśmy na autostradę. Anthony mieszka około 20 minut od nas, jadąc z normalną prędkością. My dotarliśmy w 10. Anthony jest lekarzem, neurologiem i naprawdę, wiedząc, że nie wracamy do domu i że będziemy mieć opiekę medyczną, jeśli potrzeba, sprawiło, że czułem się lepiej.
Christopher wyglądał jakby miał się rozpłakać, to, pomieszane ze złością mężczyzny, który był skrzywdzony. Jego prywatność została najechana, jest ktoś, kto udaje, że nim jest, a on nie miał pojęcia co się dzieje. Położyłem dłoń na jego udzie, lekko je ściskając, tym samym starając się go uspokoić. W ciągu tych ośmiu lat, przez które go znałem, nigdy nie widziałem go w takim stanie.

 

Zadzwoniłem do Anthony’ego.

 

Ja: Anthony, tu Peter, jedziemy do Ciebie. Christopher i ja potrzebujemy spędzić u ciebie noc, wytłumaczę jak będziemy na miejscu.

 

Anthony: Yy, okej. Wszystko w porządku? Czy któreś z was czegoś potrzebuje?

 

 

Ja: Nie, po prostu upewnij się, że jest wolne miejsce na podjeździe.

 

Anthony: Nie ma sprawy, do zobaczenia niedługo. Powiedz Chrisowi, że jeszcze raz dziękuję za prezent.

 

Założyłem, że Christopher wysłał Anthony’emu prezent z Wiednia, zazwyczaj wysyłał mu różne rzeczy, gdy podróżował. Zawsze był dla Anthony’ego dużym bratem, którego Anthony potrzebował wiele razy w ciągu swojego życia.

 

Zaparkowaliśmy na podjeździe. Christopher wyszedł z auta i zadudnił do drzwi. Anthony otworzył, a  Christopher wtargnął do środka. „Wchodź Peter i zamknij za sobą drzwi. Anthony, włącz system alarmowy.”

 

Anthony wykonał zaleconą mu czynność i spytał co się do cholery dzieje. Christopher zaczął:

 

„Mieliśmy cholernie szaloną noc Tony, musimy tu zostać, dzieje się coś bardzo dziwnego, nie czuję się bezpiecznie.”

 

Anthony: Czemu?! Co mogło się stać w ciągu ostatniej godziny?

 

Chris: Ostatniej godziny?

 

Anthony: Ta, wyglądałeś trochę dziwnie, kiedy podrzuciłeś mi tą torbę, ale domyśliłem się, że byłeś zmęczony. Przynajmniej twoja warga wygląda na trochę mniej spuchniętą, dobrze widzieć, że benadryl, który ci dałem, działa. I cholera, dobrze widzieć cię umytego, cuchnąłeś! Ale nikt nie pachnie dobrze po całym dniu podróży.

 

Christopher prawie zemdlał. Opadł na krzesło, które było za nim.

 

Ja: Anthony, czy wpuściłeś Christophera do środka, kiedy przyszedł tu godzinę temu?

 

Anthony: Oczywiście, dał mi torbę z prezentem, a ja powiedziałem, żeby wszedł, bym mógł zerknąć na jego wargę. Powiedział, że miał po prostu reakcję alergiczną na ananasa w sałatce, którą zjadł na pokładzie samolotu (alergia na ananasy jest typowa w rodzinie Christophera i Anthony o tym wie), więc dałem mu trochę benadrylu i zaleciłem pić dużo wody.

 

Ja: Czy wyglądał inaczej pod jakimś innym względem? Był grubszy?

 

Anthony: Co? Co masz na myśli? Czy wyglądał grubiej niż teraz? Nie.

 

Ja: Czym przyjechał?

 

Anthony: Twoim BMW. Twoim autem.

 

Ja: Tym autem, które zaparkowaliśmy teraz na twoim podjeździe?

 

Anthony: Tak, powiedział, że po ciebie pojedzie i pójdziecie na obiad w King Edward. Christopherze Josephie Tillmanie, co się u diabła dzieje? Oboje mnie przerażacie.

 

Ja: Anthony, odebrałem Christophera z lotniska, byłem z nim i naszym autem całe popołudnie. To coś, co przyszło do ciebie, nie było Christopherem.

 

Anthony patrzył na nas sceptycznie, ale jego medyczny umysł sprawił, że zdał sobie sprawę, że nie było mowy, by jego warga wyglądała tak normalnie w ciągu godziny. Zacząłem opowiadać mu historię, cały czas mając Christophera na oku, który z bladego białego zmienił kolor na dziwnie zielony odcień. Mogłem sobie tylko wyobrazić o czym myślał.

 

Właśnie wtedy zadzwonił mój telefon. To był Vass (zdrobnienie od Vasilli), chemik, który wziął próbki z mojej dłoni dziś rano.

 

Ja: Hej Vass, co tam? (wtedy była około 8:30 wieczorem).

 

Vass: Będziesz jutro na kampusie? Muszę się z tobą zobaczyć. Mamy niektóre wyniki i są nadzwyczajne. Nic, co mogłoby cię skrzywdzić, więc bez paniki, ale po prostu nie… Normalne.

 

Ja: Vass, powiedz mi co jest grane. Co znaleźliście? Nie zniosę więcej niepewności na dziś.

 

Vass: Peter, jesteś moim przyjacielem, nie chcę wyciągać pochopnych wniosków, ale pozostałość spod twoich paznokci to tkanka ludzka. Martwa, gnijąca tkanka ludzka. Jaką masz grupę krwi?

 

Ja: 0, negatywna.

 

Vass: Ta jest AB, pozytywna. Myślę, że powinieneś odpowiedzieć dla mnie na kilka pytań.

 

Ja: Ja, yy, co? Okej, wpadnę do laboratorium rankiem. Dzięki, Vass.

 

Vass: Nie ma sprawy, dobrze, że już nie masz tej walizki. Dobranoc.

 

Po rozłączeniu się, zdałem sobie sprawę, że nigdy nie powiedziałem Vassowi, że już nie miałem walizki.

 

Odwróciłem się w stronę Christophera, trzymał w ręce torbę z prezentem, którą „dał” Anthony’emu godzinę temu. Była wypełniona kiczowatymi pamiątkami z Austrii, nic wychodzącego przed szereg, poza kartką w kopercie. Chris otworzył kopertę i przeskanował wzrokiem kartę.

 

„Co u diabła?!” krzyknął Chris i podał mi kartkę.

 

Nie była napisana ręcznie, była wydrukowana.

 

6:08 – Pzryjasd na Luotnisko

6:44 – Wraecaja dO Dom
7:33 – HuTel.
7:41 – Idha DO peokoju
7:58 – Zsybko wyhcoedza. Idha DO auta
8:15 – Nthony
8:33 – Telefon – hemik
11:45 – JA

 

Jest  10:45, gdy piszę to na swoim iPadzie. Anthony, ja i Chris siedzimy w Timie Hortonie (kawiarnia) po drugiej stronie ulicy od 52 Division (obręb policji). Czekamy.


Użytkownik MrsLuna edytował ten post 18.07.2015 - 11:26

  • 4

#1573

MrsLuna.
  • Postów: 4
  • Tematów: 0
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

To nie był mój mąż, który spał obok mnie ostatniej nocy, część 3

 

 

22:45 – wtorek, 28 lipca 2014

 

Christopher, Anthony i ja, stłoczeni w jednej z budek w kawiarni. Zakłopotanie, złość, strach, nienawiść, każde, pojedyncze uczucie, które towarzyszy niewiedzy, miało wpływ na naszą trójkę. Nikt nie odezwał się słowem od dłuższego czasu. Myślę, że po prostu tam siedzieliśmy, kontemplując naszą własną moralność. Jeśli ta rzecz, ta „osoba” znała każdy nasz ruch i dokładnie wiedziała gdzie będziemy, co mogliśmy z tym zrobić? Jaką moc mieliśmy, by to/go zwalczyć?

 

Trzymałem mocno dłoń Christophera. Jego zwykle ciepłe, kochające dłonie były zimne i wilgotne ze strachu. Byliśmy po drugiej stronie ulicy od komisariatu, ale jak byśmy się wytłumaczyli? Mieliśmy ze sobą tą listę, ale jaki byłby do niej wstęp?

 

„Dzień dobry, panie władzo, mój mąż i wszystko, co posiada, włączając w to czarnego sedana, zostało zduplikowane i użyte do przestraszenia jego kuzyna, wysoko postawionego w rankingu neurologa, specjalizującego się w pediatrii w Szpitalu Chorych Dzieci.” Nie mogłem sobie wyobrazić ich reakcji, mogłem sobie jedynie wyobrazić, że zostalibyśmy wyśmiani albo narazilibyśmy karierę Anthony’ego. „Doktor od mózgu widzi dziwne rzeczy i myśli, że jego kuzyn to sobowtór… Obok którego mogłem spać… Podczas gdy mój prawdziwy mąż był w Wiedniu. Nie, serio, uwierzcie nam. O, i ja również wykładam medycynę.”

Cholera, nie mieliśmy jak sobie pomóc, nie mogłem nawet wymyślić jak byśmy zaczęli.

 

Anthony nie jest jednym z tych cichych, jest bardzo gadatliwym gościem i czułem, że napięcie do niego docierało. Widziałeś otwartą czaszkę, trochę w niej grzebałeś, a na koniec ją zszyłeś? Jasne, nie ma sprawy. Czekasz w kawiarni na coś, co wydaje się paranormalną istotą, w środku jednej z największych kanadyjskich metropolii? Nie ma mowy.

 

„Idę złożyć zamówienie, chcecie coś?” Spytał Anthony, po czym wstał od stołu.

 

„Usiądź z powrotem, nigdzie nie idziesz.” Christopher zaczynał być zdenerwowany, jest prawnikiem i jego legalnie wytrenowany  umysł buldoga zaczął nad nim dominować. Widziałem, że zaczynał osiągać swój limit w związku z tym, co się działo.

 

„Chris, możesz mnie widzieć, lada jest ile? Dwie stopy dalej? Nie możemy po prostu tu siedzieć, musimy coś zamówić, poza tym strasznie mnie suszy, tu jest około 30 stopni. Wy dwoje mnie obserwujcie, a ja będę obserwował was, w porządku?”

 

„Ja wezmę IceCap (zimne cappuccino dla nie-kanadyjczyków)” odparł Chris.

 

„Dla mnie kawę,” powiedziałem słabo. Zdałem sobie sprawę, że ani ja, ani Chris nic nie zjedliśmy odkąd to wszystko się zaczęło i musieliśmy zmusić się do jedzenia. „I rogala, opiekanego z masłem.”

 

Anthony udał się w stronę lady, około czterech stóp od nas i w celu skupienia się na zadaniu, kontynuowaliśmy konwersację.
Christopher: Więc wszyscy zgadzamy się z tym, że on wie, że tu jesteśmy, prawda?

 

Peter: Całkowicie, wiedział, że tu będziemy zanim my wiedzieliśmy, że tu będziemy.

 

Anthony: Jesteśmy w miejscu publicznym, gliny są po drugiej stronie ulicy, to najlepsze miejsce, w którym moglibyśmy być. Jeśli czegoś spróbuje, ludzie to zauważą i coś powiedzą. To miejsce jest dobrze oświetlone i raz jeszcze, gliny są po drugiej stronie ulicy.
Miał rację. Istniała mała szansa, że któryś z nas zostałby pchnięty nożem lub zamordowany na środku restauracji, ale każdy z nas był przekonany, że „Chris” się pokaże, szczególnie po wydarzeniu w hotelu King Edward. Przyszedł tam, poczekał i poszedł. Miał, według recepcjonistki, „pójść po swojego męża (mnie)”.

 

Chris patrzył dookoła Anthony’ego, czujniejszy niż kiedykolwiek. Mój mężczyzna. „Wiesz co? On ma rację. W tym miejscu jest dość duży ruch, szczególnie jak na środę w nocy.”

 

Spuściłem wzrok z Anthony’ego i spojrzałem za siebie, pomimo że drzwi były w odwrotnym kierunku i przysiągłem, że nie spuszczę z nich oczu. Oboje mieli rację, było tu dużo dzieci i nieuważna kobieta, która się nimi opiekowała. Około czwórki dzieci, jeden rodzic. Typowe dla tej części miasta. Jest to bogate miasto, ale jak w każdym, jest też część biedna.

 

Anthony podszedł do lady i złożył zmówienie. Obsługująca kobieta, nadzwyczajnie szczęśliwa jak na godzinę 23 (cholera, 45 minut), przyjęła zamówienie, po czym odparła:

 

„Nie zapomnij podwinąć krawędzi kubka (Roll up the Rim to Win), by wygrać!”

 

„Dzięki.” Powiedział Anthony i powrócił do naszej budki.

 

(Dla tych, co nie są Kanadyjczykami: „Roll up the Rim to Win jest nacjonalnym wydarzeniem. Lojalność Amerykanów do Starbucksa jest równa lojalności Kanadyjczyków do Tim Hortons. Jest to kanadyjska instytucja. Dwa razy w roku organizują konkurs, w którym dosłownie podwijasz krawędź swojego papierowego kubka z kawą, by zobaczyć, czy wygrałeś nagrodę.)

 

Siedzieliśmy i piliśmy nasze napoje we wszechobecnej ciszy, jedynie patrząc na zegarek. Minęło około 10 minut (23:11) i nie mogłem już znieść hałasu tych cholernych dzieci. Zerknąłem na Anthony’ego i  Chrisa. „Potrzebuję zapalić, możemy iść na zewnątrz? Będziemy stali przy drzwiach i jakby co, prosto przed sobą mamy parking komisariatu, damy radę.” Wymienili spojrzenia, po czym się zgodzili, hałas jaki robiły dzieci był zbyt duży i wszyscy moglibyśmy wziąć od tego małą przerwę, zamiast czekania tutaj.
Wszyscy wstaliśmy z miejsc prawie w tym samym czasie, nikt nie chciał zostać pozostawiony z tyłu w kawiarni. Opuściliśmy budynek. Staliśmy zaraz przy wejściu z naszym samochodem zaparkowanym naprzeciw nas. Trochę się wyziębiło, w końcu to Kanada, nic w tym dziwnego.

 

„Christopher, otwórz auto, wezmę swój sweter z tylnego siedzenia.”

 

Chris otworzył samochód, a ja podszedłem do pojazdu, spoglądając uważnie do środka, by zobaczyć, czy ktoś nie był przez przypadek zwinięty na tylnym siedzeniu, tylko na mnie czekając. Nic. Otworzyłem drzwi, co chwila zerkając do tyłu na Anthony’ego i Christophera, którzy byli w tym momencie mniej niż krok dalej ode mnie. Chwyciłem sweter, a następnie wszyscy powróciliśmy do wejścia. Spaliłem papierosa i chciałem po prostu wrócić z powrotem do kawiarni. Pomimo, że mogliśmy pobiec na komisariat, jeśli byłaby taka potrzeba, cisza parkingu, połączona z ekspozycją powiązaną z byciem na zewnątrz, dawała mi uczucie niepokoju. Anthony i Christopher zgodzili się ze mną i wszyscy wróciliśmy do środka.

 

23:30

 

Cholera, te dzieciaki były irytujące. Christopher i ja byliśmy właśnie w początkowym okresie adopcji i oboje bardzo kochaliśmy dzieci, ale te dzieciaki nie mogły się zamknąć. To, połączone z napięciem tego, na co czekaliśmy, było zbyt wiele. Christopher ścisnął moją dłoń. „Po prostu im powiem, żeby się zamknęły, cholera, nie mogę tego znieść.”

 

„Uspokój się, skup się na zadaniu, pozwól temu być białym szumem.” Anthony, nasz zawsze cierpliwy lekarz, wywierał bardzo uspokajający efekt na Christopherze, który zdawał się działać.

 

Z każdą przemijającą sekundą, każdą minutą, czuliśmy, że napięcie wzrasta. Czy on przejdzie przez drzwi? Czy pojawi się prosto przed nami? Jak by to zrobił? I najważniejsze pytanie. Czego od nas chciał? Co chciał od nas wyciągnąć, co moglibyśmy mu dać?
Czy były to pieniądze? Tylko powiedzcie, a wypiszę czek w tym momencie. Czy była to kontrola? Siła? Przysługi seksualne? Jeśli chodzi o to, zgłosiłbym się, by zrobić co chciał, tu i teraz, jeśli oznaczałoby to, że zostawiłby nas w spokoju.
Żadne z nas nie odezwało się słowem przez następne 15 minut. Dominujący hałas kawiarni dostarczał nam, jak się okazało, działające nam na rękę tło. Jakby Tim Horton był kompletnie cicho, byłoby nam o wiele ciężej tu być.

 

23:45

 

Wszyscy wymieniliśmy spojrzenia. Nic. Nic się nie zmieniło, nic się nie stało, hałas wciąż trwał, ludzie składali zamówienia, zbyt szczęśliwa baristka je przyjmowała, po prostu nic. Christopher bawił się kluczami i wciąż nic. Anthony wypił swoją kawę, po czym podwinął krawędź kubka. Zamarzł.

Tam, gdzie powinno być napisane „Spróbuj raz jeszcze” lub „Wygrałeś donata!”, było napisane:

 

jeden pleUS jeDen to DwaA. CzccCcemu 3?

 

„O cholera.” Powiedział Anthony i pokazał nam krawędź kubka. Ta istota wiedziała, że tu jesteśmy, wiedziała jak się z nami komunikować. Ale tu jej nie było. Co, u diabła, próbował nam powiedzieć?

 

Christopher, Anthony i ja wymienialiśmy się spojrzeniami. Może nie miał zamiaru się pokazać w tak zatłoczonym miejscu i zdecydował wysłać nam wiadomość w ten sposób? Może byliśmy od niego sprytniejsi, wybierając takie miejsce publiczne, schrzaniliśmy jego oś czasu? Siedzieliśmy tak, zastanawiając się i czekając, gdy nagle:

 

„Cześć, co ci się stało z wargą?”

 

Te siedem słów było jak gong, jak strzał słyszany dookoła świata, cholera, były dla nas jak kanon w tym głośnym pomieszczeniu. Chris i ja odwróciliśmy się od Anthony’ego, który już spoglądał w tamtą stronę, ponad naszymi ramionami. W budce za nami siedział mężczyzna, tyłem do nas. Miał na sobie kapelusz i płaszcz z postawionym kołnierzem. Obok stała i patrzyła na niego dziewczynka, nie więcej niż sześć lat, przyglądająca się jego twarzy.

 

„Proszę pana, czemu ma pan taką grubą wargę? To obrzydliwe!”

 

Nigdy w życiu nie poruszałem się tak szybko.

 

„JEZU CHRYSTE UCIEKAJCIE!” było jedyną rzeczą, którą Anthony był w stanie z siebie wydusić.

 

Christopher i ja wyparowaliśmy z kawiarni najszybciej jak potrafiliśmy. Christopher otworzył auto, naciskając guzik i wszyscy wskoczyliśmy do środka. Chris na siedzeniu kierowcy, ja pasażera, a Anthony z tyłu. Odpaliliśmy samochód, a silnik ożył, wydając przy tym cichy warkot. Christopher wrzucił wsteczny, a następnie wystrzeliliśmy z parkingu i pojechaliśmy prosto na parking komisariatu.
Wszyscy troje krzyczeliśmy, nic nie miało sensu. Christopher krzyczał o tym jak u diabła mogliśmy przeoczyć go wchodzącego do kawiarni i że tamto miejsce było zdecydowanie puste, gdy weszliśmy. Anthony był prawie na skraju hiperwentylacji, ciągle pytając co u diabła mógł od nas chcieć, a ja po prostu siedziałem, krzycząc.

 

Zaparkowaliśmy nagle, tuż przed drzwiami do komisariatu. Siedzieliśmy skamieniali w aucie. Tak, wiemy, powinniśmy byli pobiec do środka, ale żaden z nas nie mógł się ruszyć. Wciąż zastanawiam się jak Christopher dał radę przejechać na drugą stronę ulicy, nie potrącając nikogo. Ta ulica jest niesamowicie ruchliwa. Lecz wciąż, żaden z nas nie mógł się ruszyć.

 

Anthony: Zostańcie w aucie, nie wchodźcie do środka. Nigdy nie widzieliśmy jego twarzy, nie wiemy nawet co byśmy zgłosili. Nie możemy po prostu wejść i powiedzieć: „Mężczyzna z wielką wargą sprawił, że mała dziewczynka była obrzydzona, więc stamtąd wybiegliśmy.” Myślicie, że co by o nas gliny pomyślały? Pomyśleliby, że jesteśmy zaćpani na amen.

 

Ja: Jaja sobie ze mnie robisz? Do diabła z tym, wchodzę do środka. Mam dość. Nie mogę-

 

Christopher: Przestań! On ma rację, nie wiemy czy to był on. Może to jakiś ćpun, z zepsutymi od mety zębami, nic na razie nie wiemy. Jasne, stało się to o 23:45, ale co to właściwie, do cholery, znaczy?

 

Anthony: Musimy to przemyśleć. Zgaście światła i zobaczymy czy wyjdzie.

 

Wszyscy siedzieliśmy, zdając sobie sprawę, że nieważne jak przerażeni byliśmy i co się stało, nie mieliśmy nic do powiedzenia policji. Nie mieliśmy nic, nie mogliśmy powiedzieć im o „Chrisie” wchodzącym do domu, bo ta historia i tak by nie przeszła z powodu braku dowodów. Nie miałem żadnych wiadomości w moim telefonie, niczego. Nie mogliśmy im powiedzieć o „Chrisie” podrzucającym Anrhony’emu torbę z prezentem, bo w momencie, gdy spytaliby jak on wyglądał i czym jeździł, Dr. Anthony Jovid musiałby powiedzieć „Wyglądał dokładnie jak gość stojący obok mnie i jeździł autem, którym tu przyjechałem.”

 

Nie mieliśmy nic.

 

Siedzieliśmy w tym aucie, nie mając nic innego do roboty, prócz czekania.

 

23:47

 

Siedzieliśmy, wszyscy w szoku i przerażeniu. Gliny były bliżej niż rzut kamieniem i wiedzieliśmy, że jeśli coś przykułoby naszą uwagę, po prostu poszlibyśmy po policjanta. Wpatrywaliśmy się w jedyne wejście do Tima Hortonsa, które było w zasięgu naszego wzroku.
„Rozpływam się, muszę trochę ochłonąć, ta cała sytuacja daje mi w kość.” Odparł Christopher. Mogłem sobie jedynie wyobrazić jak potargane były teraz nerwy mojego męża, więc schyliłem się i włączyłem klimatyzację. Nie było mowy, żebym otworzył okno. Nigdy nie widzieliśmy jak to coś pojawiało się lub opuszczało kawiarnię, kto wie do czego było zdolne?

 

Klimatyzacja się włączyła i można było słyszeć brzęczenie wiatraka, dźwięk, którego potrzebowaliśmy. I jedynym, co robiliśmy, było patrzenie. Patrzenie na te cholerne drzwi.

 

„Włożę ten sweter, jeśli włączasz klimę. Peter, to twój?” Spytał Anthony z tylnego siedzenia.

 

„Nie ma sprawy, to… Czekaj! Anthony, jaki kolor ma ten sweter?”

 

Anthony: Niebieski z kapturem.

 

Ja: Wychodzić z auta teraz! DALEJ DALEJ DALEJ!!!

 

Wyjąłem swój niebieski sweter ze SWOJEGO auta, gdy wyszedłem na papierosa, podczas gdy wciąż czekaliśmy. Miałem swój niebieski sweter na sobie. Tamto było repliką mojego swetra tej istoty. Byliśmy w środku tej istoty, cholernego auta. Nie mogliśmy zauważyć różnicy, bo nie było żadnej. To było auto, które pojechało do Anthony’ego, gdy „Chris” dostarczył mu torbę z prezentem.
Cała trójka frenetycznie starała się otworzyć drzwi, ale nie chciały ustąpić. Tak, jakby były spawane. Christopher wyjął alarmowy „Jeśli jest w twoim aucie ogień, użyj go do wybicia okna” młotek, który kazałem mu kupić i walnął w szybę. Nic, nawet żadnego zadrapania. Byliśmy uwięzieni w aucie tej istoty.

 

„NACIŚNIJ CHOLERNY KLAKSON” krzyknął z tyłu Anthony. Byliśmy na parkingu w miejscu publicznym, na pewno by nas usłyszeli. Też nic. Próbowaliśmy i próbowaliśmy. Próbowaliśmy krzyczeć, cały czas sprawdzaliśmy drzwi. Anthony leżał na tylnym siedzeniu i kopał w drzwi tak mocno, jak potrafił, by je otworzyć, ale wciąż nic.

 

I nagle ten zapach. Ten smród, odór. Zgniłe mięso, cuchnące zwłoki, cierpki i ostry, wydobywający się z kratek klimatyzacji. Próbowałem ją wyłączyć, ale auto wciąż wypełniało się tym smrodem. Nic nie mogliśmy zrobić. Słyszeliśmy jak Anthony’emu zbiera się na mdłości. To była jego pierwsza styczność z zapachem i najwyraźniej nie mógł go znieść. Christopher zakrył dłonią swój nos i usta, ale mimo wszystko bardzo się starał nie zwymiotować. Drzwi wciąż nie puszczały.

 

„Do diabła, patrzcie!” krzyknął Christopher, jego głos stłumiony przez dłoń.

 

Po drugiej stronie ulicy, trzymając swoją walizkę, ubrany w kapelusz i płaszcz, stał „Chris”. Wskazywał na nas. Mogłem niemalże poczuć jego palec, wbijający mi się w twarz. Nigdy w życiu nie byłem bardziej przerażony. Ten smród był dominujący, widok był dominujący, modliłem się, by zemdleć, tylko po to, by nie musieć uczestniczyć w tej sytuacji, ale moje ciało mi na to nie pozwalało.
Po chwili istota powoli, metodycznie poruszyła swoją ręką i wskazała na inne auto. Na nasze auto, zaparkowane na parkingu Tima Hortonsa. Dokładnie, gdzie powinno być. Niemożliwe. Co to mogło jeszcze zrobić? Do czego było zdolne?

 

Smród sprawiał krzyczenie niemożliwym, więc w celu oddychania najwięcej jak mogliśmy, wszyscy przestaliśmy krzyczeć i po prostu patrzyliśmy na „Chrisa”.

 

Zaczął przechodzić przez ulicę. W ciągły, bardzo naturalny, ludzki sposób. Stał na parkingu, trzymając walizkę i powoli zaczął zbliżać się w naszą stronę. W tym momencie wszyscy mogliśmy zobaczyć już jego charakterystyczny znak.

 

To był mój mąż. Mój Christopher. To była miłość mojego życia, ale z najbardziej groteskowo za dużą, spuchniętą, górną wargą. Wyglądała na zainfekowaną i przekrwioną. Położyłem obie moje ręce na Christopherze, osłaniając go tym samym od kreatury, która zmierzała do nas od strony pasażera. Podeszła bardzo blisko.

 

Byliśmy sparaliżowani ze strachu. Nikt nie odważył się ruszyć, Anthony napierał na drzwi od strony odwrotnej od tej, po której była kreatura, w strachu zarezerwowanym dla dzieci i tych w strefach wojny.

 

Wtedy kreatura podeszła do okna od strony Anthony’ego. Nie na tyle blisko, by dotknąć okna, ale wystarczająco blisko, by Anthony wiedział, że to właśnie jego chciała. Nie mógł krzyczeć. Był sparaliżowany strachem, tak jak my wszyscy. Istota uniosła dłoń. Jego perfekcyjną, ludzką… Perfekcyjnie ukształtowaną dłoń Christophera i wskazała na Anthony’ego, a następnie wykonała gest „nie, nie, nie”, machając palcem wskazującym na boki.

 

Mówił nam to samo, co powiedziała nam krawędź kubka. Anthony’ego nie powinno tu być. 1+1 to 2. Chciał Christophera i mnie, nie chciał mieć nic wspólnego z Anthonym. Spojrzał mi prosto w oczy z pulsującą górną wargą, a następnie zerknął na Christophera. Szybko jednak odwrócił wzrok, tak jakby nie mógł znieść tego, w jaki sposób mój Christopher, w jaki sposób PRAWIDZWY Christopher naprawdę wyglądał.

 

I po chwili już go nie było. Odwrócił się, walizka wciąż w ręce, i odszedł. Poszedł w lewo, to wszystko, co widzieliśmy. Nie udało nam się zobaczyć, gdzie poszedł. Po prostu wtopił się w noc. W tym samym czasie, kiedy istota zniknęła nam z zasięgu wzroku, zniknął również smród.

 

Otworzyły się zamki w drzwiach i wszyscy troje wyskoczyliśmy z auta. Anthony nie mógł stać o własnych siłach, ten wszechogarniający smród, to było dla niego zbyt wiele. Pomogłem mu wstać, a Christopher przytrzymał drzwi, które prowadziły do środka komisariatu.
Komisarz szybko do nas pospieszył.

 

„Co się dzieje? Wszystko z nim w porządku?” Spytał. Po chwili przemówił do radia zamontowanego na swoim ramieniu: „DI 52, DI 51, trzech mężczyzn, jeden poszkodowany. Ekipa medyczna do holu.”

 

Anthony podskoczył. Chłodne, świeże powietrze wpompowało  w niego życie.

 

„Jesteśmy śledzeni, jesteśmy napastowani, jesteśmy, jesteśmy, cholera.” Anthony sięgnął swojej granicy, został wyróżniony przez tą istotę, został wskazany i było to dla niego zbyt wiele. Po chwili zaczął niekontrolowanie szlochać.

 

„Panie policjancie, musimy natychmiast wypełnić raport policyjny.” Chris, jak zawsze obecny prawnik, przejął  kontrolę nad sytuacją.
„W porządku, jestem komisarz Michael Han, przyjmę wasz raport, ale wasz przyjaciel potrzebuje pomocy.” Zaraz po tym, jak skończył mówić, mężczyzna w rękawiczkach, trzymający apteczkę, wyszedł zza rogu i podszedł no nas. Zauważył w jakim stanie był Anthony i natychmiast się nim zajął.

 

Komisarz Han: W porządku panowie, możecie mi wytłumaczyć co się dzieje?

 

Ja: Jestem Dr, Peter Tillman, a to mój mąż, Christopher Tillman, jesteśmy śledzeni i zastraszani i musimy być chronieni.
Christopher: Osoba, która nas śledzi przyjęła moją tożsamość i zakupuje rzeczy na moją kartę kredytową, używał (ukradł nie było odpowiednim słowem i Christopher dobrze to wiedział) mojego auta, a nawet wszedł do mojego domu, gdy mój mąż był w nim sam.

 

Komisarz Han: Okej, rozumiem waszą panikę, ale kim jest wasz przyjaciel i co on ma z tym wszystkim wspólnego?

 

Christopher: Nazywa się Dr. Anthony Jovid i jest moim kuzynem. Pomaga nam odkąd zdaliśmy sobie sprawę, że nie jesteśmy bezpieczni.

 

Komisarz Han: Czyli od kiedy?

 

Christopher i ja patrzyliśmy na siebie, nie wiedząc jak odpowiedzieć na to pytanie. Nie mogliśmy powiedzieć mu wszystkiego, bo pomyślałby, że jesteśmy niespełna rozumu, ale równocześnie musieliśmy mu powiedzieć co się stało.

 

Christopher: Od wczoraj, koło 20. Wtedy właśnie wszedł do mojego domu, udawał mnie i próbował nękać mojego męża.

 

Komisarz Han: Okej, wiecie, gdzie aktualnie przebywa ta osoba?

 

Anthony zdjął maskę tlenową, którą mu założono. Pielęgniarka podtrzymywała go na krześle, by zapobiec upadkowi, gdyby zemdlał. „Pokażcie mu auto!” krzyknął. Cóż, nie był to dokładnie krzyk, nie miał siły, by krzyknąć.

 

Christopher i ja zabraliśmy komisarza Hana przed drzwi komisariatu, chcąc pokazać mu zduplikowane auto, które ta istota podłożyła nam pod nos i w którym nas uwięziła, tym samym nas oszukując. Ale nic. Auta już nie było. Spojrzałem na drugą stronę ulicy i tak jak się spodziewałem, stało tam moje auto, moje prawdziwe auto, a przynajmniej myślałem, że to ono.

Nie chcąc ryzykować, powiedziałem policjantowi, by poszedł z nami na drugą stronę ulicy. Poinformował gdzie idzie przez swoje radio, a następnie ruszył za nami.

 

Komisarz Han, Christopher i ja podeszliśmy do samochodu, nie wiedząc czego się spodziewać. Policjant wyjął latarkę, a następnie zajrzał do środka.

 

Komisarz Han: Czy to jest pański samochód?

 

Christopher: Tak, jest zarejestrowany na nas obu.

 

Komisarz Han: Proszę otworzyć drzwi, jeśli nie macie nic przeciwko.

 

Christopher: Zupełnie nie, proszę się rozejrzeć.

 

Komisarz przeszukał pojazd wzdłuż i wszerz. Nawet podniósł dolną część bagażnika. Oczywiście niczego tam nie było. Zupełnie nic.

 

Komisarz Han: Chodźmy z powrotem na komisariat wypełnić papiery. Zobaczymy jak czuję się pański kolega. Jeśli potrzebuje jechać do szpitala, ja go zawiozę. Jeśli nie, obawiam się, że nic więcej nie możemy na ten moment zrobić.

 

Christopher: Ale, pan, ja, jak to?

 

Ja: Zupełnie nic, panie policjancie?

 

Christopher: On ma rację, nic więcej nie może zrobić. Dziękujemy panu, wypełnimy papiery.

 

Wszyscy wsiedliśmy do auta, razem z komisarzem Hanem, którego poprosiliśmy, by nam towarzyszył, a następnie powróciliśmy na komisariat, by wypełnić papiery. Zajęło nam to mniej niż 20 minut, a Anthony czuł się na tyle dobrze, by jechać z nami. Podziękowaliśmy policjantom i wyszliśmy na parking.

 

Otworzyłem samochód i rozejrzałem się wokół, by upewnić się, że wszystko było na swoim miejscu. Ale co, do cholery, mogłem udowodnić? Co w ogóle jeszcze wiedziałem? Nic. Nie mogliśmy już nawet stwierdzić , co jest prawdziwe, a co nie.

Usiedliśmy w aucie, silnik chodził od około 15 minut i dyskutowaliśmy o tym, co powinniśmy zrobić. Sugestie wahały się od hotelu, przez dom Anthony’ego, po nasz dom lub po prostu pozostanie na parkingu. Nieważne, gdzie byśmy pojechali, to by nas znalazło. Przynajmniej wypełniliśmy raport policyjny, a komisarz Han wziął nas na tyle poważnie, by powiedzieć, że przyjedzie jutro w celu sprawdzenia co u nas. W czasie, gdy to wszystko się skończyło, była około 1 w nocy.

 

Anthony i ja zdecydowaliśmy zatrzymać się w domu mojej mamy w Yorkville. Był to penthouse, było w nim wystarczająco dużo, a nawet więcej, miejsca, by wszystkich nas pomieścić i szczerze, wydawało się, że ta istota chciała tylko mnie i Christophera, więc wiedzieliśmy, że tam będziemy bezpieczni. To było tylko kilka minut drogi stąd.
Zadzwoniłem do mamy, a ona powiedziała, byśmy przyjechali. Moja mama jest trochę nocnym markiem, a ja nie ujawniłem jej żadnych szczegółów na temat tego, czemu chcieliśmy się u niej zatrzymać. Po prostu powiedziała, byśmy przyjechali. Więc pojechaliśmy.

 

W trakcie drogi poprosiłem Christophera o papier, który dał nam policjant, tylko po to, by upewnić się, że jest bezpieczny. Teraz istniał oficjalny zapis tego, co nam się przydarzyło i chciałem się upewnić, by moja kopia była osiągalna. Na wszelki wypadek.
Posłałem kartce krótkie spojrzenie. Nie byłem zszokowany, nie byłem zaskoczony, nie byłem wzburzony. Byłem najzwyczajniej w świecie przerażony. Zamiast szczegółów incydentu w sekcji do tego przeznaczonej, widniały tam po prostu trzy słowa znów, i znów, i znów.

 

noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO noWy PozcaTek JUtReO

 

Jestem aktualnie w domu mojej mamy. Siedzę i wyczekuję jutra. Teraz ma to wszystko więcej sensu. Najwyraźniej wszystkie długi muszą być spłacone.


  • 3

#1574

theoilina.
  • Postów: 10
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Witam wszystkich.
Przesyłam wam początek opowiadania " 6 MAJA" ,które mam zamiar wkrótce kontynuować. Mam nadzieje że się spodoba. Obiecuję że akcja się rozwinie, pomysł w realizacji okazał się dużo dłuższy niż miałam w zamiarze. ;}

 

6 MAJA

część I

 

6 maja 2007 r. Wracałam przy zachodzie słońca do domu z kawiarnii. Celebrowałam ze znajomymi moje 19 urodziny, więc byłam w wyśmienitym humorze. Pomarańczowa poświata słońca uciekała przed  niemal jednolicie granatowymi chmurami panującymi nad całym wschodnim horyzontem. Wiał lekki lecz zimy wiatr zwiastujący intensywnie burzową noc.  Chociaż uwielbiam taką pogodę szłam przyśpieszonym tempem.  Niedawno odczytany prze zemnie SMS od siostry Anny zapowiadający niespodziankę czekającą u mnie w pokoju skutecznie naglił moje kroki.
Przed bramą wjazdową sprawdziłam tradycyjnie skrzynkę pocztową. W domu jednak nikogo nie zastałam więc obojętnie przeglądając pocztę czekałam aż zagotuje się woda w czajniku. Jedna koperta była opatrzona moim nazwiskiem i zgrabną czarną cyfra 1 . Nie miała jednak adresu zwrotnego ani znaczków pocztowych, więc nadawca prawdopodobnie dostarczył ją bezpośrednio przez siebie.
Zaciekawiona rozłożyłam znajdujący się wewnątrz list.
1.
„Witaj Ewo K.
Nazywam się Nochem Ruben. Cieszę się że czytasz ten list. Próby skontaktowania się z Tobą były dla mnie żmudne i czasochłonne, jednak w udało mi się stworzyć list który jesteś zdolna odczytać ludzkim zmysłem wzroku.
Zapytasz kim właściwie jestem i jaki jest cel tej wiadomości ?
Postanowiłem podzielić się z Tobą pewną historią z mojego życia.  Jeżeli podążysz za moimi wskazówkami możesz pomóc mi opuścić ten nie-świat w którym jestem uwiedziony. Jeżeli podążysz za moimi wskazówkami nie ominie Cię nagroda.
W 1943 roku, podczas II Wojny Światowej ukrywałem się wraz z moją matką i młodszą siostrą Dianą w starym, opuszczonym przez pamięć ludzi gospodarstwie w lesie Piaszczańskim. Przez nasze dawidowe wyznanie byliśmy skazani na bezwzględną śmierć ze strony III Rzeszy – której armia rozpleniła się jak śmiertelny wirus na naszych, polskich ziemiach.
Zobacz gdzie musieliśmy przebywać : „

 

Ha ! Anno co za pomysł. ! Od razu rozpoznałam odręczne pismo moje siostry. Obydwie od wielu lat jesteśmy wiernymi fankami opowieści grozy. Przewidując, że jest to początek gry terenowej pod kątem creepasty założyłam szybko wyjściowe buty i zapominając o ugotowanej  wodzie -  podążyłam za wskazówkami mapki załączonej w kopercie wraz z listem.
Dobrze wiedziałam gdzie się udaję. Parę metrów od mojego domu zaczyna się zaniedbany sad zlewający się z lasie Piaszczańskim. W jego głębi znajduje się mocno już zrujnowane gospodarstwo sprzed II Wojny Światowej, gdzie spotkać można tylko małolatów urządzających sobie weekendowe libacje alkoholowe.
Słońce już zaszło - jednak nie zapadł jeszcze całkowity mrok.
„ To dobrze” -pomyślałam - „ w takim klimacie mogę liczyć na naprawdę straszną grę”
Po paru minutach dotarłam na miejsce. Jedynym zdolnym do jakiegokolwiek użytku budynkiem gospodarstwa była część mieszkalna – zbudowana z rozsypującego się szarego kamienia. Cicho obeszłam dom dookoła nasłuchując. Cisza – idealna cisza. Nie chciałabym się przecież natknąć na pijanego nastolatka z maczetą i niewyżytą agresją.
Drzwi jak zawsze były otwarte. Dopiero w środku przeszły mnie pierwsze ciarki na plecach. Cztery ozdobione tylko górami butelek i śmieci pokoje i piwnica. Nigdzie nie widziałam kolejnej koperty, czyżbym miała zejść do podziemi ? „ Anno nie nawiedzę Cię” Eh.  Jednak byłam ciekawa tego co dla mnie przygotowała, dlatego używając latarki z telefonu zeszłam na dół.  Znana mi jednopokojowa piwnica trzymająca wieczne zimno i wilgoć oraz duszący zapach stęchlizny nigdy nie wydawała mi się tak nieprzyjemna.  Nigdy tez nie byłam w niej sama. Tutaj ilość śmieci była kontrastowo z parterem domu mała. Kto chciał by bawić się na śliskiej od pleśni podłodze ?
W mniej więcej suchym kącie zauważyłam rozbitą ramkę ze zdjęciem. Biało czarna, stara fotografia przestawiała żydowską rodzinę – starsze małżeństwo, młodą kobietę trzymającą na rękach noworodka, stojącego koło niej mocno zbudowanego mężczyznę oraz nastoletniego chłopca.
Z tyłu znajdowała się kolejna część wiadomości :
2.
„Cieszę się że tu dotarłaś Ewo K.
Rozejrzyj się. Tu w tej właśnie piwnicy od 1941 r. gniłem patrząc jak z każdym miesiącem moja mała sistra słabnie. My nigdy nie wychodziliśmy. Nie mogliśmy, to było zabronione. Tylko matka co parę dni znikała wracając z jedzeniem i wodą. Często zostawaliśmy z Dianą sami. Podziwiałem ją że zachowuje się tak cicho, mimo jej dziecięcego wieku myślę żę zdawała sobie w pewien sposób sprawę z niebezpieczeństwa. Ja jako siedemnastoletni chłopak źle znosiłem tą sytuację. Wielokrotnie niemal błagałem matkę aby pozwoliła mi wraz z nią zdobywać pożywienie. Chciałem wyjść z tej przeklętej prze zemnie dziury. Chciałem zdobyć książki, chociaż zobaczyć innego człowieka. Jednak zbyt szanowałem matkę aby się jej przeciwstawić. Nie raz widziałem jak blada niemal omdlała wracała z nocnych wypraw o których nigdy nie wspominała.
Pewnej nocy matka nie wróciła. Nie wróciła przez cztery dni. Diana omdlewała z głodu, zaczynało brakować nam wody. Musiałem coś zrobić, porostu musiałem. Nie ruszała się od paru godzin, była rozpalona.
Wyszedłem. Pierwszy raz od dwóch lat zobaczyłem nocne niebo rozświetlone pełnią księżyca. Jednak przez moją głowę nie przeszły myśli zachwytu - a głębokiego strachu. Stare posępne drzewa patrzyły  kpiąc i szydząc z mojej  dezorientacji. Nie znałem tej okolicy, zostaliśmy tu przetransportowani przez znajome mojej matce osoby.  Podążyłem lekko zarysowaną dróżką obok starego dębu, drżąc z zimna, nasłuchując uważniej niż chciałem. Każdy szmer, każdy spadający liść był dla mnie potencjalnym niebezpieczeństwem. Osłabienie i pragnienie wody szarpało moimi nerwami bezlitośnie.
Wyszedłem na asfaltową drogę przecinającą las. Żadnego cywilizowanego dźwięku ani światła. Ruszyłem w prawo trzymając się ochronnej linii lasu – w razie nie chcianego spotkania z niemieckimi wirusami było to moje jedyne schronienie.”

 

Chociaż treść listu sama w sobie nie przestraszyła mnie zbytnio – miejsce w którym się znajdowałam odegrało idealnie swoją rolę. Szybkim krokiem opuściłam gospodarstwo odszukując mocno wydeptaną dróżkę obok spalonego przez piorun dębu. Panował półmrok, a ja z niepokojem rozglądałam się wokół. Wczułam się w opowiedz żydowskiego chłopca i chociaż wyobraźnia płatała mi figle przyśpieszając bicie serca podświadomie dziękowałam Annie za tę przygodę.
Wkrótce dotarłam do asfaltowej, oświetlonej nowymi, elektrycznymi lampami drogi. Kierując się w prawo zauważyłam przybitą do drzewa białą kopertę z cyfrą 3.


C D N


Użytkownik theoilina edytował ten post 31.08.2015 - 11:46

  • 0

#1575

theoilina.
  • Postów: 10
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

6 MAJA
część II

 


3.
„Gdzie jestem ? Ciemność lasu i groza otwartej przestrzeni na drodze. Każdy kierunek wydaje się zły chociaż żaden nie jest mi znany. Zaczął wiać zimny, porywisty wiatr. Niebo zasłaniały coraz mocniej grube chmury, a księżyc co chwile chował się i wygląda zza nich.
Nagle ciszę przerywaną tylko drażniącymi odgłosami lasu przerwał głuchy warkot. Miarowy, potęgujący z każdą sekundą. Bez zastanowienia skoczyłem w krzewy przylegając do runa bez ruchu. Zmysły wyostrzyły mi się do granic możliwości, wytrzeszczonymi oczyma wyglądałem nadjerzdzający . Jechało
wolno, ciemne pozbawione dachu, prowadzone przez rosłego  mężczyznę w pełnym mundurze SS-mana. Na siedzeniu obok, nieco wyżej siedział identycznie ubrany mężczyzna nie dorównujący jednak postawą kierowcy. Rozglądał się leniwie, choć uważnie. Niemal wtopiłem się w ziemię. Ze strachu zakręciło mi się w głowie, krew dudniła w uszach a dłonie szaleńczo drżały. Niemieckie symbole raziły w ciemności moje oczy.
-Du nicht  BBBRRRRRRRRR . I kine bleibe hier !
-Du ist … BBBRRRRRRRRR..... verfluchten Nacht.BBBRRRRRRRRR.....

Usłyszałem tę krótką wymianę zdań przerywaną warkotem silnika.  Nie zrozumiałem ani słowa, nigdy nie uczyłem się niemieckiego.  Ich słowa, chociaż ledwo słyszalne, zadudniły mi w uszach. Do świadomości przebiła się ukrywana wcześniej myśl o prawdopodobnym losie mojej matki. Samochód dawno znikną, cisza powróciła. Ja wciąż leżałem bez ruchu w ramionach krzewu, a w moim sercu pojawiła się czysta nienawiść. Nienawiść do ludzi którzy skazali mnie na ten los, do osób prawdopodobnie odpowiedzialnych za zniknięcie matki. Do osób odpowiedzialnych za cierpienie Diany …
Ach byłem tak zmęczony. W przypływie adrenaliny przeszedłem parę kroków nie wychodząc już na jezdnię. Skierowałem się głębiej w las. Idąc niemal na oślep w końcu zemdlałem.

Rozglądnęłam się. Podczas gdy czytałam list obok mnie przejechało parę aut – droga nie należała do zapomnianych. Każdy mimowolnie wzbudzał we mnie dreszcz. Panował mocny półmrok a wiatr stał się intensywniejszy. Zaczęłam obawiać się ze nie skończę gry przed burzą. Chwilę zajęło mi odnalezienie kolejnej kartki, ponieważ list niedokładnie opisywał miejsce pobytu Nochema R. podczas omdlenia.
4.
"Otworzyłem gwałtownie oczy. Chwilę zajęło mi zorientowanie się gdzie jestem. Zimno było intensywniejsze, a wiatr ucichł.
Wtedy poraz pierwszy Go spotkałem. Ta noc stała się najważniejszą w moim życiu, choć wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy.
-Witaj Nochemie Ruben.- dziwna plątanina niskich, śliskich dźwięków dotarła do moich uszu. Słyszałem słowa, jednak czy zobaczyłem ruch warg ? Warg ? Czy istnieje słowo mogące opisać chodź jedną z części ciała istoty wpatrującej się we mnie z odległości paru metrów. Wysoki, przykucnięty twór odziany w ciemnobrązowy płaszcz z ciężkiego materiału zdobionego bogatymi arabeskami. Odzienie zasłaniało niemal całe ciało istoty, jedynie podwinięte do połowy Ramienia ? rękawy odsłaniały zielonkawe, chude, szponiaste Dłonie ? oparte swobodnie na wybrzuszeniach płaszcza. Łysą czaszkę zdobiły ciemne wypukliny wzdłuż sutura sagittalis. Kreatura była humanoidą posiadała niemal nienaturalnie perfekcyjną symetrię, lecz nie było w niej nic ludzkiego.
Duże, intensywnie zielone oczy z których biło podniecenie i ….troska ?  utkwione były w moich.
-Co to za emocje roztacza Twoje ziemskie ciało. Nienawiść, tak....strach.  Tak- zamilkło- Oferuję Ci moja pomoc.
Absolutnie znieruchomiałem ze strachu, który jednak nie rodził się przez Zielonookiego. Tłoczył się wokół jak by omijając Jego postać.
-Diana, Twoja siostra Nochemie. Wiem że myślisz że nie żyje, chodź nie dopuściłeś tej myśli do świadomości. Mylisz się Nochemie. Jednak Śmierć już zagląda do jej kołyski.
-Kim jesteś ? - wycedziłem niemal niesłyszalnym szeptem.
-Hm. Ludzie nazywają mnie Regffioreghan, chodź niewielu z nich o mnie słyszało. Mogę Ci pomóc. Wskażę Ci drogę do matki Nochemie. Czy zaufasz mi ?
Odrętwienie minęło, a ja poczułem się dziwnie spokojny.
- Gdzie ona jest i skąd TY to wiesz ? Dlaczego właściwie chcesz mi pomóc ?- powiedziałem poprawiając dłoń na runie. Trafiłem na coś ostrego i impulsywnie spojrzałem na dłoń. Szybko wyjąwszy maleńki patyk wbity w mój nadgarstek podniosłem wzrok. Nikogo nie ujrzałem. Zerwałem się gwałtownie na nogi i rozglądnąłem. Uczycie spokoju zniknęło, strach uderzył we mnie ze zdwojoną siłą. Kim To było, poczułem przejmującą grozę związaną z tą nienaturalną istotą. Czy naprawdę To widziałem ?
Nagle uświadomiłem sobie gdzie mam iść. Siedemnaście kroków od kamienia narzutowego w prawo, aż do splecionych lip. Stojąc tyłem do kamienia obróciłem się o 134 stopnie i po czterdziestu czterech krokach dotarłem do starej studni, obok której leżał konsumowany przez porosty żuraw i roztrzaskane wiadro wydające się dziwnie znajome. Uczucie pewności celu tej krótkiej wyprawy minęło. Zimno uderzyło w moje ciało a ja znów poczułem się spokojny. Gdzieś w zaroślach mignęła para intensywnie zielonych oczu.
Wtedy zrozumiałem.”

 

C D N


Użytkownik theoilina edytował ten post 31.08.2015 - 11:39

  • 0


 


Also tagged with one or more of these keywords: Creepypasta, Opowiadania, Telewizja

Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych