Poszedłem dziś do kościoła, pierwszy raz od ponad roku? Czemu? Po co? Sam nie wiem, wyraźnie nie wiedziałem jak zmarnować sobie godzinę życia i szukałem najlepszego sposobu.
Msza jak msza, spoko, nudy wielkie, jedyna rozrywka to rzucanie oczami po koleżankach i kolegach którzy perfekcyjnie składali rączki do modlitwy, podczas śpiewania dawali z siebie 110% swoich możliwości pod względem wokalnym, ale najlepiej to chyba wyglądała mowa ciała która idealnie wyrażała jakie emocje targają ich serca podczas modlitwy, jak bardzo blisko są wtedy z Bogiem. Dlaczego nazywam to rozrywką? Bo po prostu patrzenie na takich ludzi automatycznie daje mi ogromną dawkę śmiechu.
Taka Grażyna czy inny Janusz prują na kolanach przez zimny marmur z wystawionym językiem by dziabnąć sobie płatek chleba.
A wracają do domu zaczynają się prawdziwe fajerwerki, myślę, że znacie doskonale takie sytuacje, sam mam takie osoby w rodzinie, tydzień w tydzień do kościoła a codziennie kłótnie w domu, wyzywanie od sąsiadów wedle reguł "modlitwy polaka".
Nieważne, po tym przydługim i zapewne niekoniecznym wstępie czas napisać o co chodzi. Krótko. Proboszcz na kazaniu stwierdził, że (cytuję)
"Do zadań kościoła nie należy pomaganie biednym i ubogim, kościół jest od tego by głosić ewangelię, niesienie pomocy należy do zadań drugorzędnych".
Generalnie była to odpowiedź do coraz większej liczby osób oburzających się o fakt, że kościół z roku na rok, z miesiąca na miesiąc się bogaci a z ambony propagowany jest skromny styl życia.
Po usłyszeniu tych słów opadły mi ręce, przeżegnałem się i wyszedłem z kościoła. Co o tym myślicie? Faktycznie kościół nie jest po to by nieść pomoc potrzebującym? Każdy wie jak brzmi najważniejsze przykazanie przekazane przez Jezusa. Trochę sens słów proboszcza się rozmija z założeniami tego przykazania.
Użytkownik Jooe edytował ten post 15.05.2016 - 22:17