Skocz do zawartości


Zdjęcie

Czy Władysław Bartoszewski był profesorem?


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
50 odpowiedzi w tym temacie

#46

pishor.

    sceptyczny zwolennik

  • Postów: 4740
  • Tematów: 275
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 16
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Oczywiście że było. Ze względu na siostrę, żonę SS-mana, która kolaborowała z Niemcami. Zdejmij klapki z oczu i spójrz z szerszej perspektywy. 

Bredzisz.

Coś, gdzieś przeczytałeś ale nawet nie chciało ci się sprawdzić. O próbie weryfikowania nawet nie wspomnę.

Nie wiem tylko, czy z lenistwa, czy z braku umiejętności. To zresztą nieistotne, bo oba powody cię dyskredytują.

 

Wiesz co - nie szukaj już informacji na temat tych rozstrzelanych "żołnierzy AK'. Bo nie znajdziesz.

Wyręczyłem cię, głównie po to, żeby wykazać twoją ignorancję w temacie.

Specjalnie dla ciebie ale też dla innych podobnych tobie "historyków" (żebyście raz na zawsze wbili sobie do pustego łba, że nie wszystko, co znajdziecie w internecie, trzeba od razu przyjmować na wiarę) - fragment publikacji Muzeum w Auschwitz i IPN, z 2010 r. zatytułowanej:

 

 

Kadra dowódcza SZP-ZWZ-AK w Auschwitz

 

W okresie od marca 1941 r. do lutego 1944 r. sama KG SZP-ZWZ-AK straciła w zabitych 457 i aresztowanych 1001 osób.

Niewątpliwie słuszny jest pogląd, iż straty KG SZP-ZWZ-AK mogły wynosić ponad 1500 żołnierzy, lecz dokładne ustalenia w tym względzie nie są możliwe.

Z tej liczby 41 prominentnych osób zostało osadzonych w KL Auschwitz, z tego 12 spośród nich tam zginęło, 2 po przeniesieniu do innego obozu, 3 w trakcie wojny, a 22 przeżyło (4 zbiegły, 4 zwolniono z obozu, po wojnie 2 osoby zamordowano podczas represji komunistycznych).

 

źródło

 

Nawet półidiota potrafi w nim przeczytać, że w obozie osadzono 41 "prominentnych akowców" (czytaj - wysokich rangą) z czego 12 w nim zamordowano.

DWUNASTU - a nie dwudziestu jeden.

jakim więc cudem Bartoszewski przyczynił się do rozstrzelania 21 wysokich rangą żołnierzy AK?

 

Przy okazji, zwróć uwagę na ten fragment "4 zwolniono z obozu" - żebyś więcej nie powtarzał bzdur na temat zwalniania więźniów z obozów koncentracyjnych.

Czyli co - oni też mieli siostry kolaborujące z Niemcami? A może to oni kolaborowali?

 

I rada na przyszłość - jak o czymś nie masz wiedzy (albo masz wiedzę szczątkową) to nie pchaj się do dyskusji na ten temat, bo wychodzisz na zupełnego ignoranta.

A za każdy, kolejny podobny do powyższych wpis w tym temacie, masz u mnie z marszu minusa (przy czym wyrównam ci od razu konto, za dwa już popełnione wpisy, bo aż mnie palce swędzą).


  • 0



#47

Zaciekawiony.
  • Postów: 8137
  • Tematów: 85
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 4
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Od marca 1941 egzekucje więźniów politycznych przeprowadzano na żwirowni poza obozem. Świadek z obozu nie mógł tego widzieć.

 

5 kwietnia 1941 roku doszło do masowych aresztowań wśród członków ZWZ (poprzednik AK jeszcze wtedy nie istniejącej), następne w maju i czerwcu. Ale więźniowie z tego transportu żyli gdy Bartoszewski był zwalniany. Pierwsze egzekucje politycznych z tego transportu nastąpiły dopiero w lipcu.

https://bohdanpietka...na-w-auschwitz/

 

Tak że opowieść o rozstrzelaniu 21 akowców zaraz po wyjeździe Bartoszewskiego (z sugestią że to przez niego) nie trzyma się kupy. Tym bardziej, że dzień w którym wyjechał nie był dniem w którym stanął przed komisją lekarską i uzyskał zwolnienie.


  • 1



#48

pishor.

    sceptyczny zwolennik

  • Postów: 4740
  • Tematów: 275
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 16
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

 

 

Fragment wywiadu dla Wprost, w którym Bartoszewski mówi, że podczas wojny bardziej bał się Polaków niż Niemców,

I...? To jakiś konkretny zarzut? Nie znam oryginalnego wywiadu a mam wrażenie, że wyrwano ten kawałek z jakiegoś konteks

 

 

Nie szukaj tylko przypadkiem tego tekstu we Wprost, bo nasz domorosły lustrator lavokcs  nawet tą informację podał błędnie :facepalm:

Wspomnianego wywiadu Bartoszewski udzielił  Gerhardowi Gnauckowi dziennikarzowi Die Welt, a jego wypowiedź (w tym "kontrowersyjnym" fragmencie) brzmiała tak:

 

(GG) - Uczestniczył pan w ruchu oporu i pomagał także Żydom. Czy miał pan wtedy sąsiadów, których musiał się obawiać?

 

(WB) - Mieszkałem na drugim piętrze kamienicy przy ulicy Mickiewicza 37, w domu zamieszkałym przez inteligencję.

           Jeżeli ktoś się kogoś lękał, to nie Niemców.

           Nie musiałem się obawiać na ulicy oficera, który nie miał rozkazu aresztowania mnie.

          Ale musiałem się bać sąsiada, który zauważył, że kupuję więcej chleba niż zwykle.

 

Cały wywiad można przeczytać tutaj


  • 0



#49

Zaciekawiony.
  • Postów: 8137
  • Tematów: 85
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 4
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

W tym kontekście wygląda to nieco inaczej - jeśli sąsiad zobaczył, że ten kupuje więcej chleba, to mógł on podejrzewać, że Bartoszewski ukrywa kogoś u siebie, a czyjś donos mógł się stać podstawą aresztowania.  Więc dla kogoś działającego w konspiracji, nawet sąsiad mógł być zagrożeniem.


  • 0



#50

Wszystko.
  • Postów: 10021
  • Tematów: 74
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 1
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Ciekawy art o zwolnieniach z obozu

 

Fabryka masowej śmierci czyniła wyjątki – najczęściej nieprzewidywalne i przypadkowe. Kogo i dlaczego zwalniano z Auschwitz?

Dokładnych liczb podać nie sposób – na etapie likwidacji obozu Niemcom zależało, aby zatrzeć wszelkie ślady gigantycznej zbrodni. Niszczyli również związane z nią dokumenty, w tym te dotyczące zwolnień. Dlatego szacunki bazują na szczątkowych danych.

– Z zachowanych dokumentów wynika, że liczba zwolnień sięgnęła ok. dwóch tysięcy – mówi mi dr Piotr Setkiewicz z Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. Do tej liczby trzeba dodać ok. 10 tys. polskich tzw. więźniów wychowawczych, których Niemcy osadzali w obozie na dwa–trzy miesiące – w przeciwieństwie do wszystkich innych, którzy trafiali do niego bezterminowo. A zatem wypuszczenie tej grupy było w jakimś sensie planowe.

Te liczby trzeba odnieść do ponad miliona kilkuset tysięcy ludzi, którzy trafili do obozu w ciągu czterech i pół roku jego istnienia. Zwolnieni stanowili kroplę w morzu.

Liczby pozornie zaskakujące

Spośród 728 mężczyzn, przywiezionych do Auschwitz w pierwszym transporcie z Tarnowa (czerwiec '40) zwolnionych zostało ponad 70 – głównie do wiosny 1942 roku. Z transportów warszawskich w roku 1940 (ponad 3,6 tys. deportowanych) wypuszczono 331 osób, a w roku 1941 – 57 (spośród ponad 3,2 tys. przywiezionych).

Polscy więźniowie polityczni stanowili w tym czasie większość osadzonych, więc i siłą rzeczy pośród tych, których Niemcy decydowali się wypuścić, najwięcej było Polaków. – Od lata 1942 r. liczba zwalnianych na dłuższy czas spadła. Esesmani zaostrzyli procedury, o czym wiemy z ich zachowanych zarządzeń – zaznacza dr Setkiewicz.

Po przybyciu do obozu więźniowie słyszeli od esesmana, że "młodzi i zdrowi mają trzy miesiące życia", a "na wolność można wyjść tylko przez komin". Jeśli dodamy do tego utrwaloną przez dekady złą sławę Auschwitz jako "fabryki śmierci" – głównego ośrodka Holocaustu, powyższe liczby mogą nieco zaskakiwać.

Z trzech powodów nie powinny. Po pierwsze: Auschwitz nie od razu stał się ośrodkiem masowej eksterminacji. Mniej więcej właśnie do wiosny 1942 roku pełnił funkcję głównie obozu koncentracyjnego. Po drugie: nawet po rozpoczęciu masowej zagłady Żydów w Birkenau, Auschwitz I nadal pozostawał w sporej mierze obozem koncentracyjnym.

Żydzi bez szans, Ślązacy z Volkslistą

Po trzecie wreszcie: w hitlerowskim systemie obozowym, jakkolwiek nieludzkim, więźniowie nieżydowscy mieli jednak pewne szanse przeżycia. Ta reguła stosowała się też do zwolnienia – Żyd, raz znalazłszy się za drutami Auschwitz, nigdy nie mógł na nie liczyć.

– Nie trzeba chyba tłumaczyć dlaczego. Są znane bodaj tylko dwa takie przypadki, przy czym o jednym z tych Żydów wiadomo na pewno, że został wypuszczony z czysto instrumentalnych powodów, znanych tylko Niemcom. Niedługo po zwolnieniu trafił z powrotem za druty – mówi mi dr Setkiewicz.

Liczba zwolnień w Auschwitz ponownie rośnie od lata 1944 roku, ale wówczas obejmują one więźniów innych narodowości niż polska. Przede wszystkim: niemieckich kryminalistów. – Byli rekrutowani do osławionych oddziałów SS Dirlewangera, podobne grupy więźniów zwalniano w tym celu nie tylko z Auschwitz – tłumaczy naukowiec.

Osobnym rozdziałem jest historia grupy Polaków ze Śląska, którzy trafili do obozu za działalność w organizacjach patriotycznych. Dr Setkiewicz: – Oni pod koniec wojny obawiali się, że wraz z nadejściem wojsk sowieckich zostaną – tak jak wszyscy pozostali jeszcze przy życiu więźniowie – rozstrzelani przez Niemców. Dlatego niektórzy zdecydowali się podpisać Volkslistę. Niemcy po zwolnieniu tych ludzi wcielali ich do własnych jednostek frontowych.

Nie wiedzieli, dlaczego wychodzą

Rok 1942 jest w historii Auschwitz pewną cezurą – właśnie wtedy obóz zmieniał swój charakter, ewoluując do postaci największego ośrodka Zagłady. Czy malejąca liczba zwolnień między 1942 a 1944 rokiem mogła wynikać z tego, że Niemcom zależało na tym, aby żadnych świadków masowej zbrodni już zza drutów nie wypuszczać? Mój rozmówca zaprzecza, by taka zależność istniała.

– Popatrzmy na historię innych obozów zagłady: Bełżca, Sobiboru i Treblinki. Niemcom zależało w takich miejscach na usuwaniu świadków – i rzeczywiście przeżyło ich bardzo niewielu. Tymczasem w Auschwitz, także po rozpoczęciu masowego mordowania Żydów, Niemcy zwolnili z obozu prawie 10 tys. polskich więźniów wychowawczych. Ci ludzie zdążyli się przecież w tym czasie doskonale zorientować, co się w obozie dzieje i na jaką skalę giną w nim więźniowie. W poczynaniach Niemców nie sposób tu dostrzec szczególnej konsekwencji – wyjaśnia.

Wiele wskazuje na to, że sami więźniowie nie wiedzieli, że są zwalniani ani tym bardziej dlaczego. Prawie nie ma na ten temat informacji w dokumentach i jedyną podpowiedź stanowią relacje więźniów czy esesmanów.

Z nich wyłania się jeden wspólny mianownik: w sprawie wypuszczenia więźnia z obozu musiał interweniować ktoś "spoza drutów".

Łapówki, interwencje, list do kancelarii Führera

Za pracownikiem jakiejś instytucji czy fabryki, który trafiał do obozu, musiał się ująć dyrektor – najczęściej ubłagany przez rodzinę. Bliscy próbowali też przekupywać niemieckich policjantów czy słać w sprawie więźnia wnioski do władz okupacyjnych.

– Oczywiście te działania miały różne efekty, ale takie "wydeptywanie ścieżek" było kluczowym warunkiem wydostania kogoś z Auschwitz. Jeśli losem danego więźnia nikt z zewnątrz się nie interesował, to ten ktoś miał znacznie mniej szans na zwolnienie – mówi mi naukowiec.

Siostra słynnego reżysera teatralnego Leona Schillera sprzedała rodzinne klejnoty i za otrzymane 12 tys. zł zdołała "wykupić" go z obozu. W przypadku Władysława Bartoszewskiego pomoc obiecał kolega jego matki z pracy, natomiast ojciec interweniował przez Polski Czerwony Krzyż. Niewykluczone, że do zwolnienia przyczyniła się kombinacja tych dwóch czynników – sam Bartoszewski nigdy nie zdołał tego ustalić.

Dr Setkiewicz przytacza przykład z własnej rodziny: w obozie znalazł się jego stryjeczny dziadek. Nie działał w ruchu oporu – padł ofiarą sąsiedzkiego donosu. – Mój dziadek, czyli jego szwagier, doskonale znał niemiecki (był dawnym austro-węgierskim urzędnikiem) i wysłał coś w rodzaju odwołania do kancelarii samego Führera. Napisał, że chodzi o bardzo dobrego pracownika, który nie angażował się w działalność antyniemiecką i że prosi o ponowne przyjrzenie się sprawie – opowiada mi naukowiec.

Po jakichś dwóch miesiącach Kancelaria Rzeszy odpisała, że pismo zostało "niewłaściwie zaadresowane". Według niej sprawa leżała w gestii RSHA (Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy). – Ale po następnych paru miesiącach stryjeczny dziadek został zwolniony z Auschwitz. Był w stanie krańcowego wyczerpania i gdyby nie to nieoczekiwane zwolnienie, prawdopodobnie szybko by umarł – tłumaczy dr Setkiewicz.

Podejrzani i przypadkowi – czyli system bez logiki

Nie trzeba było popełnić żadnego przestępstwa, aby trafić do Auschwitz – Niemcy wysyłali tam nie tylko ludzi podejrzewanych o działalność niepodległościową, ale także ofiary ślepo wymierzonego terroru, schwytane np. w ulicznych łapankach. Ta zasada miała jednak swoją drugą, zaskakującą stronę, gdy przychodziło do zwolnień.

Dr Setkiewicz: – Wydaje się, że jeśli już mieli kogoś zwalniać, to raczej powinni łagodniej traktować tych przypadkowo aresztowanych. Przecież oni nie stwarzali z punktu widzenia okupantów żadnego zagrożenia.

Naukowiec chciał sprawdzić tę hipotezę i badał pod tym kątem skład dwóch transportów, które w 1940 roku przyjechały do Auschwitz z Warszawy. Włączono do nich zarówno więźniów Pawiaka – a więc w oczach Niemców już co najmniej "podejrzanych" – jak i ludzi z łapanek, a więc z punktu widzenia Gestapo mających "czyste papiery".

– Z mojej analizy wyszło, że prawie 90 proc. spośród tych uczestników tego transportu, których potem zwolniono, to byli właśnie ludzie z łapanek. Ale potem w ten sam sposób przyjrzałem się zwolnieniom z drugiego transportu – i tam proporcje były dokładnie odwrotne: znacząca większość zwolnionych to byli ludzie z Pawiaka, a więc „politycznie obciążeni”. Wnioskuję z tego, że cały ten system nie kierował się żadną logiką, nawet interesem okupanta – tłumaczy mi dr Setkiewicz.

Nierzadko zresztą Niemcy zwalniali z obozu ludzi, którzy byli rzeczywistymi wrogami Rzeszy np. członków ruchu oporu. – Weźmy na przykład oficerów, z którymi w porozumieniu działał Witold Pilecki. Kilku spośród nich zostało zwolnionych z Auschwitz. Też nie wiadomo dlaczego – mówi mi naukowiec. Przywołuje również przykład genialnego konstruktora lotniczego Antoniego Kocjana (zwolniony po 10 miesiącach w obozie), który uczestniczył także w produkcji broni dla podziemia i odegrał potem wielką rolę w rozpracowaniu sekretów niemieckich pocisków V-2

Nikt nikogo nie zwalniał w nagrodę

Dla dr. Setkiewicza jest również w związku z tym jasne, że Niemcy nie zwalniali nikogo "w nagrodę" – np. w zamian za donoszenie. Dopytuję o ten wątek, bo nieuchronnie kojarzy się on z insynuacjami, które czyniono pod adresem Władysława Bartoszewskiego (także po jego śmierci).

– W obozie byli szpicle Politische Abteilung [wydziału politycznego, "obozowego Gestapo" – przyp. MZ], którzy "nadstawiali ucha". Ale nigdy nie słyszałem o sytuacji, w której donosiciel zostałby w nagrodę zwolniony z obozu. Owszem – taki ktoś mógł cieszyć się pewnymi przywilejami: trafić do dobrego komanda albo spać w bloku dla "prominentów". Ale gestapowcom zależało raczej na tym, aby takich ludzi zatrzymać za drutami jako przydatnych, sprawdzonych agentów – tłumaczy mi historyk.

Insynuacje pod adresem Bartoszewskiego uważa z wielu powodów za kompletnie niewiarygodne. – Trafił do obozu jako nastolatek z łapanki. Nie było żadnego powodu, aby wydział polityczny się nim zainteresował. Bartoszewski zresztą sporo w obozie wycierpiał, ledwie uszedł z życiem – wyjaśnia dr Setkiewicz. – Miał przede wszystkim sporo szczęścia.

Bartoszewskiemu życie uratował parotygodniowy pobyt w obozowym szpitalu. Ale nie trafiłby do niego, gdyby nie decyzja jednego z polskich lekarzy, który uznał, że trzeba młodego chłopaka leczyć. Warto zresztą dodać, że kiedy w kwietniu 1941 r. Władysława Bartoszewskiego wywoływano na porannym apelu z tłumu więźniów, sądził, że nie chodzi o zwolnienie – raczej o rozstrzelanie.

Komisja lekarska i parafka sadysty

Na jego przykładzie warto opisać, jak wyglądała sama procedura zwolnienia. Więźnia, wyczytanego z numeru, prowadzono przed komisję lekarską. Była to realizacja zarządzenia samego Himmlera, któremu nie podobało się, że zwalniani więźniowie są w dramatycznym stanie i ludność cywilna szerzy w związku z tym niepożądane plotki.

– A plotek trzeba było unikać. Dlatego Himmler zażądał, aby zwalniano więźniów wyglądających tak zdrowo, jak to tylko możliwe. Jeśli więc ktoś był w gorszym stanie – chory, osłabiony, pobity – to przed zwolnieniem kierowano go do obozowego szpitala – tłumaczy historyk.

Więźniowie wiedzieli, że kiedy już stają przed komisją, muszą "prężyć pierś" i wyglądać jak najzdrowiej. Bartoszewski miał czyraki, ale polscy lekarze dla kamuflażu je przypudrowali. Lekarze z SS już się tym specjalnie nie interesowali. – Nie robiło im żadnej różnicy, kto i kiedy wychodzi – mówi dr Setkiewicz.

Potem więzień był wzywany do biura Politische Abteilung. Musiał podpisać zobowiązanie, że nie będzie prowadzić działalności wrogiej Rzeszy i oświadczenie, że nie doznał żadnych krzywd i nie rości sobie z tytułu pobytu w obozie żadnych pretensji. Miał też milczeć o tym, co w Auschwitz widział – Niemcy ostrzegali, że w przeciwnym razie wróci za druty i jeśli znów wyjdzie, to "tym razem już przez komin".

Ostateczna decyzja, tak czy inaczej, należała do szefa wydziału politycznego Auschwitz – SS-Untersturmführera Maxa Grabnera. Stawiał on na wnioskach symbole: "1" oznaczało zgodę, "1/2" – brak zgody, ale zezwolenie na zwolnienie przy następnym wniosku, "2" – odmowę.

Z powojennych zeznań innego esesmana wiemy, że Grabner – sadysta i postrach więźniów – w papiery wpisywał z reguły "dwójkę", opatrując ją zamaszystą parafką "Gr". Ile wniosków Grabner w taki sposób odrzucił – tego, z powodów wspomnianych na wstępie, nie wiadomo.

"Nikt mnie już nie bił, nie kopał"

Zachowało się natomiast ponad 300 zaświadczeń o zwolnieniu.

To dzięki nim wiemy dziś, że więzień na wolności miał się natychmiast stawić w miejscu pracy. – Musiał się też meldować co kilka dni na policji. Po jakimś czasie, jeśli nie dawał żadnych powodów do podejrzeń, Niemcy rezygnowali z tego środka dozoru – uzupełnia dr Setkiewicz.

Ostatnie chwile w obozie dopełniała wizyta w obozowym magazynie, aby odebrać z depozytu cywilne ubranie i rzeczy osobiste. Wypuszczano więźniów najczęściej grupami – esesman z załogi obozowej eskortował ich na dworzec. Bartoszewski opowiadał, że był tak słaby, że nie nadążał za innymi. – Ale za to nikt mnie już nie bił, nie kopał, nie okładał drągiem. Niewyobrażalna odmiana – wspominał.

Od ludzi, których dopiero co wypuszczono zza drutów piekła, ludzie na dworcu w Oświęcimiu odsuwali się ze strachem. Esesman kupował bilety, a potem upewniał się, że zwolnieni wsiedli do pociągu. – Pociąg ruszył. Wolność. Euforyczne poczucie wolności – wspominał Bartoszewski.

Po przesiadce do Warszawy pasażerowie, mimo olbrzymiego tłoku, ustępowali niedawnym więźniom miejsc siedzących.

http://wiadomosci.on...w-piekla/xhy3k0


  • 0



#51

Książe Zła.
  • Postów: 683
  • Tematów: 77
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

kasacja.gif

 

Edycja: D.K.

 

obraza2.gif

wulgaryzmy2.gif

 

Trzecie ostrzeżenie, a więc przymusowe 30 dni odpoczynku od forum.


Użytkownik D.K. edytował ten post 05.11.2017 - 14:26

  • -5




 

Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych