Kurdę ostatnio miałem dość dziwny sen. Był tak cholernie dziwny że aż muszę tutaj napisać. Jestem sceptykiem ale z ciekawości go opiszę i zobaczę, może akurat coś oznacza . Na tym forum mam konto od dość dawna bo lubię sobie poczytać różne historię. Przed snem chciałbym powiedzieć że mieszkam na wsi a niedaleko mnie jest las. Przechodząc do sedna:
Sen zaczyna się kiedy szedłem do lasu ( był jasny wieczór, biło mocne pomarańczowe światło). Przekroczyłem szlaban i szedłem spokojnie żwirową drogą do wywózki drewna. Wtedy obok mnie zobaczyłem harcerzy szło 6 w dwuszeregu i przewodziła nimi postać wyglądająca jak mój wychowawca z koloni (było w gimnazjum, ok). Popatrzył na mnie i uśmiechnął się, coś tam mu pomachalem, tylko najdziwniejsze było to że w głębi lasu także szli harcerze, tylko pojedyńczo. Wyglądało to mniej więcej tak jakby wojskowi przeszukiwali teren albo konwojowali (ciężko mi to określić). Nie ważne szedłem dalej. Nagle postanowiłem skręcić i widzę prostokątny budynek pomalowany tak jak czasem w szkołach korytarze, taki brązowy lakier a wyżej pomarańcz. Drzwi zwykłe oszklone, walące komuną na kilometr. Wszedłem tam jak nigdy nic. I choć budynek nie był wielki wszedłem do wielkiej sali, korytarz taki jakby katedra. Wysoki wraz z wąskimi wysokimi oknami i cały ten korytarz był pokryty mniej więcej takim miałkim kamieniem jak na korytarzach szkolnych czy klatkach. szedłem spokojnie przez ten korytarz i nagle bach trafiłem na schody prowadzące w dół, było to wejście do innego pomieszczenia które miało już kolor taki jak zewnętrzne ściany. Schodzę po tych schodach i nagle widzę płaczącą dziewczynę która wbiega po schodach (moja koleżanka ze starego gimnazjum O_O) dobra kij schodzę dalej i już zszedłem. I na drugim końcu korytarza widzę zjawę, unosiła się nad ziemią, nie miała nóg. Jej twarz była taka typowa prosta chłopska. Wyobraźcie sobie typowego faceta i mniej więcej tak to wyglądało. Bałem się cholernie ale na siłę, "a co tam?" i pobiegłem w jej stronę ze łzami w oczach z zamiarem udowodnienia sobie że to halucnacja, a może chciałem walczyć? Wtedy kiedy w nią wbiegłem jakbym zasnął i lezałem na podłodze w na końcu tego samego korytarza w którym byla ta zjawa. Tylko kiedy wstałem zobaczyłem metalowe zardzewiałe drzwi, popatrzyłem przez kratę która na tych drzwiach była. I w środku zobaczyłem stół ze świecą, jedzeniem a obok niego siedziały takie jakby szmaciane lalki wypchane słomą. Wszystkie miały wookół czarnych oczu czerwoną obówdkę a ich twarze były białe. Pamiętam że wybiegłem i zobaczyłem stojący oddział harcerzy w tym samym miejscu w którym ich spotkałem, prowadzący (ten wychowawca) odwracał odemnie twarz jakby nie chciał ze mną rozmawiać, harcerze patrolujący w głębi lasu leżeli. Przekroczyłem szlaban i sen się skończył.
Dziwi mnie ten sen z prostego powodu. Pierwszy raz w moim życiu pojawiają się w śnie osoby które znałem po drugie dlaczego one? Na cholerę te lalki i zjawa? Coś to oznacza, czy co bardziej prawdopodobne zadziałała mi ostro wyobraźnia?