Skocz do zawartości


Zdjęcie

Jezus i jego wizerunek w ewangeliach - wierzyć, czy też nie?


  • Zamknięty Temat jest zamknięty
14 replies to this topic

#1

+......

    Wędrowiec

  • Postów: 710
  • Tematów: 125
  • Płeć:Kobieta
  • Artykułów: 1
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Debata na temat: Jezus i jego wizerunek w ewangeliach - wierzyć, czy też nie?

Forma debaty: 1 vs 1

Zasady debaty:

- Każdy uczestnik posiada prawo do 6 wpisów (przy czym pierwszy wpis powinien mieć formę wprowadzenia, a ostatni być konkluzją, czyli podsumowaniem)

- Na kolejne wpisy uczestnicy debaty mają maksymalnie 7 dni czasu

- Za każdy kolejny dzień zwłoki (po przekroczeniu limitu 7 dni) naliczane są 2 punkty karne.

- O kolejności wpisów zadecyduje rzut monetą


Uczestnicy debaty:

- Amontillado - który będzie przekonywał dlaczego w wizerunek Jezusa przedstawiony w ewangeliach wierzyć
- Aquila - który uważa, że nie należy wierzyć w przedstawiany przez ewangelię wizerunek Jezusa.

Opiekun debaty:

+.....

- Rzut monetą wyłonił osobę, która rozpocznie debatę, a jest nią Aquila. Debata rozpocznie się w dniu 12 kwietnia (czwartek) o godzinie 20:00. Wtedy też temat zostanie otworzony, a Aquila będzie miał 7 dni na pierwszy wpis.

- Debata jest dostępna publicznie, jednak bez możliwości komentowania w tym wątku dla osób postronnych. Za każdy wpis w tym temacie osoby, która nie bierze udziału w debacie przysługuje 1 ostrzeżenie. Debatę należy komentować wyłącznie w kuluarach.

Po zakończeniu debaty komisja przyzna oceny zgodnie z systemem oceniania i odbędzie się podsumowanie.

- Skład komisji oceniającej:

sędzia Korhil
sędzia Mike
sędzia Yawgmoth
  • 0



#2

Aquila.

    LEGATVS PROPRAETOR

  • Postów: 3221
  • Tematów: 33
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Witam wszystkich w kolejnej debacie.


Nie jest to pierwsza debata na temat osoby Jezusa – już jakiś czas temu dyskutowałem razem z Qliphothem na temat historyczności tej osoby. Cieszę się, że mogę ponownie zasiąść „w loży dyskutantów” i poruszyć parę ciekawych (przynajmniej moim zdaniem) spraw związanych z bodajże najsłynniejszym Żydem w historii. Tym bardziej, że od czasów tamtej poprzedniej debaty nieco się pozmieniało…

Ponoć tylko krowa nie zmienia poglądów. I to by nam tutaj pasowało, ponieważ od jakiegoś czasu moje zdanie na temat wiarygodności Ewangelii zmieniło się dramatycznie. W dalszym ciągu uważam, że Jezus był postacią historyczną, ale dziś moje argumenty wyglądałyby nieco inaczej.

Dlatego cieszę się również z tego, że będę miał szansę „zaktualizować” nieco swoje stanowisko w tej kwestii i przedstawić je w tejże debacie.


A przyznać trzeba, że poruszymy ciekawy temat. Ocierający się o sedno chrześcijaństwa – o trzon wierzeń, które dla setek milionów ludzi są bezdyskusyjną prawdą. Spróbujemy przybliżyć Wam swoje poglądy na temat tego, czy Ewangelii można wierzyć – i czy tym samym wizerunek Jezusa jaki jest w niej umieszczony – odpowiada prawdzie. Przebrniemy przez rozmaite rozdziały i zastanowimy się - czy naprawdę, mając do dyspozycji dzisiejszą wiedzę i tak zwany "zdrowy rozsądek" - powinnyśmy bezkrytycznie przyjmować wszystko, co napisano w tychże księgach, czy też pewne informacje powinny nastawić nas do nich nieco bardziej "sceptycznie"?

A zatem - jak to w końcu z tym Jezusem jest?

Cóż... raczej tak, jak z tym obrazkiem:

Dołączona grafika


Tysiące ludzi dałoby się zabić, że to prawdziwy wizerunek Jezusa. Bo taki piękny,szlachetny i w ogóle :) A że z prawdą ma tyle wspólnego, co wnętrze umysłu Antoniego Macierewicza? ;) To nieważne, bo w "tych" sprawach wolimy karmić się tym co piękne, ale nieprawdziwe, niż tym co prawdziwe, ale jednocześnie bolesne.


Dlatego – koniec pustego gadania – zaczynajmy! :)
  • 0



#3

Amontillado.
  • Postów: 631
  • Tematów: 50
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 21
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

*
Wartościowy Post

Witam,

Już na wstępie chciałbym zwrócić uwagę na to, że temat naszej debaty jest tyleż ciekawy co trudny i wymagający pewnego wyczucia. Trudny – bo w swej treści nie uwzględniający przecież półśrodków.

Pragnę najpierw rzucić okiem na podstawowe pytanie jakie nasuwa się zaraz po przeczytaniu tematu naszej debaty:

"Jezus i jego wizerunek w ewangeliach - wierzyć, czy też nie?"

Ale czy ewangelie przedstawiają tylko JEDEN wizerunek Jezusa? Inaczej - czy Ewangelie mówią o Jezusie na tyle jednomyślnie, że jest on w rzeczy samej ściśle określoną i zamkniętą w pewnym schemacie postacią?

Nie. I już teraz z całą stanowczością mogę tak na to pytanie odpowiedzieć. Wbrew pozorom każda z ewangelii przedstawia inny wizerunek Jezusa, inne spojrzenie na tę postać. Choć spina je pewna myśl teologiczna, nie jest ona aż tak harmonijna jakby się zdawało (co nieraz jeszcze wyjdzie w trakcie naszej dyskusji).

________________________________________________

W moim pierwszym wpisie chciałbym też luźno poruszyć kilka istotnych według mnie kwestii. Będą one wymagać dalszego rozwinięcia w debacie, lecz ważne jest aby ich zalążek pojawił się już teraz.



  • Wiara krytyczna, czyli jak zabierać się za "te" sprawy

Chciałbym od razu przestrzec przed dość tendencyjnym pojmowaniem wiary. Po wstępie Aquili mam obawy – być może niesłuszne – że znów dokonuje się podziału na wiarę, która zawsze musi być bezkrytyczna i ślepa, oraz na sceptycyzm, który zawsze jest stonowany, trzeźwy (żeby nie powiedzieć chłodny czy wyrachowany).

Jest to błędne i zgubne myślenie. Niezrozumiałym jest twierdzenie, że w świecie, w którym wszystko podlega ewolucji istniałaby "wiara", która miałaby być jedyną dziedziną życia szczelnie zamkniętą w skorupach dogmatów, niezmienną i jednakową dla wszystkich od pokoleń. Wręcz przeciwnie - aby wiara miała jakikolwiek sens musi się zmieniać, być w ciągłym ruchu. Nie może się zastać, bo obumrze i zgnije. To ciągłe poszukiwanie odpowiedzi.

Wiara musi być krytyczna. Niestety jest to kryterium często pomijane przez teistów. Bez nabrania odpowiedniego dystansu, kwestionowania, krytykowania – bez dążenia do osobistego poznawania "prawdy" (jako pojęcia wielce niejednoznacznego) – bez tych cech wiara jest ślepa. Polega wtedy na czerpaniu ze światopoglądowego dorobku innych, przyjmując w ciemno ich perspektywę. Często zapomina się, że wszelkie - obowiązujące lub nie - dogmaty powstały w wyniku czysto subiektywnego pojmowania pewnych prawd. Uznając czyjeś pojmowanie za swoje, idzie się ślepo za cudzymi poglądami. Gdy uświadomimy sobie, że Twój przewodnik sam mógł być zaślepiony na pewne rzeczy (bądź tych rzeczy z jakiegoś powodu ujrzeć nie mógł) – dojdzie się do wniosku, że tak naprawdę błądzi się nie dość, że w ciemnościach to w dodatku bez jakiegokolwiek celu.

Lecz jeśli ślepy ślepego prowadzi, obaj w dół wpadną.(Mt 15;14)

Pierwszym krokiem jaki należy zrobić chcąc dyskutować na temat Jezusa i jego sylwetek prezentowanych w Ewangeliach to odrzucenie pryzmatu, przez który na Ewangelie zwykło się patrzeć. Chodzi mi o pryzmat późniejszych dogmatów i teologicznych naleciałości, które dziś niekoniecznie muszą być aktualne. Bowiem kiedyś ważne – dziś w zestawieniu ze stanem naszej wiedzy historycznej jawią się jako naiwne, a już na pewno wymagające gruntownego skorygowania.

Wiara nie różni się od innych dziedzin życia, bo też podlega ciągłej ewolucji. To co w przeszłości było akceptowane i żyło w świadomości społecznej (przekładając się tym samym na poglądy pojedynczych jednostek) – powinno ulegać ciągłym przeobrażeniom, proporcjonalnym do stanu naszej wiedzy; który to stan jak wiemy ciągle idzie naprzód. A wraz z postępem naukowym na polu wiedzy, musi iść postęp duchowy na polu wiary.

Aby wiara miała sens, człowiek musi w sposób sensowny dokonywać krytyki dawnych poglądów, dogmatów, tez. W sposób sensowny – tj. na miarę stanu wiedzy jaki jest nam dostępny. Przykładowo: teolog żyjący w II czy III wieku n. e. patrzył na pewne sprawy z perspektywy współczesnego mu świata. Każdy czas, każde pokolenie musi dostarczać nowych spojrzeń na kwestie wiary; nie możne ciągle kopiować tez sprzed setek lat tak jakby wtedy osiągnięto szczyt ludzkiego i duchowego Poznania.



  • Duch Święty – autor Ewangelii?

Jak ustaliliśmy wiara – zarówno w przypadku Ewangelii, jak i całej Biblii - musi być krytyczna, a nie ślepa. Ślepa wiara prowadzi prędzej czy później do upadku.

Przecież mógłbym zawrzeć odpowiedź na właściwie każdy sceptyczny argument w jednym zdaniu: „Ewangelie powstały pod natchnieniem Ducha Świętego.” Zgodzisz się ze mną Aquila, że aby nasza dyskusja miała jakikolwiek sens, już na początku niezbędna jest krytyka tego dogmatu. Musimy zakwestionować rzekomy wpływ Ducha Świętego i stanąć oko w oko z brutalną rzeczywistością:

Ewangelie spisali ludzie.

Dlatego jak każde ludzkie dzieło noszą one znamiona niedoskonałości i ułomności. Ludzie, którzy opisywali Jezusa niestety nie mogli być obiektywni. W zależności od tego z ilu (i jakich) źródeł korzystano przy tworzeniu danej Ewangelii – zawierają się w niej subiektywne odczucia duchowe i teologiczne nie tylko autora (lub autorów), lecz także subiektywizm źródeł z jakich czerpano; a przecież nie zawsze polegano wyłącznie na naocznym świadectwie.



  • Jezus historyczny

Cieszy mnie to, że zgadzamy się z Aquilą co do historyczności Jezusa. Jest to już jakiś malutki argument za tym, żeby Ewangeliom wierzyć. Są to - bądź co bądź - jedne z najstarszych źródeł mówiące o tej osobie. A właściwie jedyne, które mówią o niej 'trochę' więcej (nie licząc apokryfów i innych tekstów gnostycznych).

Jednakże trzeba podkreślić w tym miejscu, że Ewangelie z założenia nie miały być kronikami historycznymi. „Ewangelia” tłumaczona jako „dobra nowina” uwypuklała pewne idee głoszone przez Jezusa do których wszystko inne było niekiedy odpowiednio naginane i teologicznie opracowywane. Możliwe było to głównie za sprawą czasu w jakim Ewangelie powstać miały - autorzy patrzyli na wszystko z perspektywy co najmniej kilkudziesięciu lat, kiedy to niektóre rzeczy widzieli już w zgoła innym świetle.

W rozwinięciu tego tematu istotnym będzie znaczenie i sposób użycia przez ewangelistów tzw. logiów Jezusa (a także piętno jakie wywrzeć mógł na nich upływ czasu, do momentu zawarcia ich w Ewangeliach). Równie ważna jest kwestia źródeł z jakich autorzy mogli korzystać. Trudno nie wspomnieć przy tym o źródle Q, które z pewnością zostanie szerzej opisane w dalszej części debaty.

Nie można pominąć też faktu, że osoba Jezusa doskonale wpisuje się w panujący w ówczesnym Izraelu kontekst historyczny, zabarwiony mesjanizmem i działalnością wielu charyzmatyków posiadających podobne ‘cudowne’ umiejętności co Jezus. To również musi potem zostać wzięte pod lupę.



  • Jezus – Bóg, Jezus – Człowiek

Bardzo ważna do zrozumienia osoby Jezusa jest jego dualna natura – o której zapominają zarówno wierzący (uznający wbrew temu co mówią, tylko Jezusa Boga) jak i sceptycy (dla których Jezus był wyłącznie człowiekiem).

Jest to temat bardzo skomplikowany. Co prawda o Jezusie mówi się jako o Bogu w ludzkiej postaci - wizerunek ten jest jednak współcześnie parodią swoich pierwotnych założeń. Człowieczeństwo Jezusa sprowadzono tylko i wyłącznie do ciała materialnego, które staje się dla niego swego rodzaju maską czy przebraniem. Jezusowi bliżej teraz niestety do komiksowego superbohatera.

Człowieczeństwo Jezusa zostało w naszych wyobrażeniach w pełni zniwelowane przez jego nieziemskie moce. Właściwie, jedyne co łączy Jezusa z człowiekiem jest jego ciało (które i tak większość widzi jako doskonałe, a więc nieludzkie co zresztą dobitnie pokazuje obrazek wklejony przez Aquilę). Trudno nie dostrzec tu jawnej niekonsekwencji.

Tymczasem ludzka natura Jezusa była naprawdę LUDZKA. Był człowiekiem żyjącym w konkretnym środowisku, poddawanym konkretnym zjawiskom społecznym, wychowywanym w konkretnej kulturze i w konkretnych warunkach.
Jego człowieczeństwo – aby było w pełni ludzkie – nie mogło być pozbawione wad. Musiało być silnie zakorzenione w „pyle ziemi” – dlatego kształtował się jak każdy człowiek, bynajmniej nie w oderwaniu od wszystkich tych wpływów, jakie kształtowały innych ludzi. Wpajano mu te same prawdy co innym. Uczył się tej samej religii co inni.

Duże znaczenie na życie i śmierć Jezusa miało nie tylko jego żydowskie pochodzenia, ale i konkretne galilejskie pochodzenie. Galilea słynęła przecież z silnie rozwiniętego nacjonalizmu, a oprócz tego jej mieszkańcy byli postrzegani przez innych Żydów w dość specyficzny sposób. Naiwnym jest więc sądzić, że wszystko to nie miało żadnego wpływu na Jezusa–Człowieka.

Zgoła inaczej sprawa ma się w stosunku do Jezusa-Boga, a więc Jezusa metafizycznego, duchowego. Przy czym zaznaczam, że pisząc "Jezus-Człowiek", "Jezus-Bóg" – mam na myśli tę samą osobę. Tę samą, jednak o dwóch naturach.

________________________________________________


Chciałbym jeszcze szybko odnieść się do stwierdzenia Aquili, które budzi mój sprzeciw:

To nieważne, bo w "tych" sprawach wolimy karmić się tym co piękne, ale nieprawdziwe, niż tym co prawdziwe, ale jednocześnie bolesne.

Niewątpliwie faktem jest, że na temat Jezusa–historycznego wiemy coraz więcej. Niestety faktem jest też, że nigdy nie poznamy o Nim całej historycznej PRAWDY (nie mówiąc już o "prawdzie metafizycznej"), choćbyśmy nie wiem jak tego chcieli. W tym przypadku możemy mówić o większym lub mniejszym prawdopodobieństwie pewnych zdarzeń – i to w dodatku tych, które mogłyby być zweryfikowane pod kątem historycznym (a nie jest to możliwe w przypadku choćby wskrzeszenia Łazarza, prawda?).

Prawdziwy wizerunek Jezusa jest nieuchwytny.

________________________________________________

Na koniec nawiązując do wklejonego przez Aquilę, komercyjnego i niezbyt udanego portretu Jezusa mającego przedstawić Go jako człowieka i Boga zarazem – według mnie zdecydowanie lepiej uchwycił to jeden z najbardziej znanych surrealistów, którego nazwiska chyba nie muszę przytaczać:

Dołączona grafika
Chrystus Gali, 1978

Przy czym warto zwrócić szczególną uwagę na sposób w jaki artysta ‘pokazuje’ i ‘portretuje’ twarz Jezusa.

________________________________________________

Trochę się rozpisałem, ale już we wstępie chciałem przedstawić choćby częściowo moją wizję debaty. Mam tylko nadzieję, że nie zamknie się ona tylko i wyłącznie w ramach historycznych, bo równolegle z tym powinna być rozpatrywana postawa np. teologiczna.


Oddaje już głos Aquili, bo chyba wszyscy czekamy z niecierpliwością na jego kolejny wpis ;)

Użytkownik Amontillado edytował ten post 24.04.2012 - 20:12

  • 5



#4

Aquila.

    LEGATVS PROPRAETOR

  • Postów: 3221
  • Tematów: 33
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Amontillado – cieszę się, że razem debatujemy. To naprawdę fajne uczucie mieć zarówno kogoś przekonanego do swojego stanowiska w dyskusji jak i perspektywę jeszcze przynajmniej kilku „wymian zdań”. Ale mam pewną uwagę – na koniec tej debaty zostaniemy ocenieni przez sędziów. Nie pomagaj mi zatem pisząc:

Ale czy ewangelie przedstawiają tylko JEDEN wizerunek Jezusa? Inaczej - czy Ewangelie mówią o Jezusie na tyle jednomyślnie, że jest on w rzeczy samej ściśle określoną i zamkniętą w pewnym schemacie postacią?

Nie. I już teraz z całą stanowczością mogę tak na to pytanie odpowiedzieć. Wbrew pozorom każda z ewangelii przedstawia inny wizerunek Jezusa, inne spojrzenie na tę postać. Choć spina je pewna myśl teologiczna, nie jest ona aż tak harmonijna jakby się zdawało (co nieraz jeszcze wyjdzie w trakcie naszej dyskusji).


Ponieważ tym samym przyznajesz, że to, co mamy w Nowym Testamencie na temat Jezusa, jest dość dyskusyjne i ma dość wątpliwą wartość. A naszym zadaniem w tej chwili jest wykazanie – czy powinno się wierzyć tekstom Ewangelii odnośnie Jezusa, czy też może nie przedstawiają nam one prawdziwego wizerunku jego osoby.

Chciałbym od razu przestrzec przed dość tendencyjnym pojmowaniem wiary. Po wstępie Aquili mam obawy – być może niesłuszne – że znów dokonuje się podziału na wiarę, która zawsze musi być bezkrytyczna i ślepa, oraz na sceptycyzm, który zawsze jest stonowany, trzeźwy (żeby nie powiedzieć chłodny czy wyrachowany).


A czymże jest wiara w Jezusa Ewangelii? Czymże jest sama wiara? Czy nie przekonaniem, że przedmiot wiary jest prawdziwy, choć nie ma się ku temu żadnego dowodu (a czasem – nawet wbrew dowodom)?

Zacznijmy od czegoś „zwykłego”. Mówię, że mam w domu sztabkę złota. Mogę ją mieć, ale równie dobrze mogę zwyczajnie kłamać. Wiarą możemy nazwać takie zachowanie, według którego osoba słuchająca mnie uzna – „no dobrze, pewnie ma on tę sztabkę. Wierzę mu.”

Innymi słowy – przyjmuje za prawdę coś, czego nie sprawdziła.

Przenieśmy to teraz na grunt „biblijny”. Będzie to nieco bardziej skomplikowane, ale spróbujmy. Dany człowiek bierze do rąk Nowy Testament (to w dość zaawansowanym przypadku, bo wiele osób, choć uznających się za chrześcijan, tego nie robi) i uznaje, że zapisane w niej słowa to prawdziwy zapis życia Jezusa. W tej sposób wierzy, że poznał prawdę na temat jego losów. Oczywiście wiara ta nie wynika (zazwyczaj) wyłącznie z lektury Pisma Świętego – w znacznej mierze jest dodatkowo wynikiem wpajania tej osobie od dzieciństwa „prawd wiary” (czy „wiara” może mieć jakieś „prawdy”? Czy można „wierze, że ma sztabkę złota” nadać status prawdy, a „braku wiary, że ma sztabkę złota” status nieprawdy? ;) ), wychowania w środowisku chrześcijańskim itp…
Ale to jeszcze nie koniec. Bo wiara w prawdziwość Nowego Testamentu nie jest tak prosta i tak banalna jak wiara w to, że ktoś ma sztabkę złota. Wiara ta jest traktowana śmiertelnie poważnie, kładąc nacisk na to, aby traktowana była w całości i bezdyskusyjnie – ponieważ wszelkie wątpliwości należy rozwiewać, a samą wiarę – nieustannie umacniać. No i na koniec – musimy pamiętać, że w przypadku wiary tej „stawką” jest wieczne szczęście lub potępienie. A to z pewnością zachęca do dość… żarliwego podejścia do zagadnienia.

A zatem nie ma (a raczej – według kapłanów – być nie powinno) mowy o jakichś „półśrodkach”. Jeśli wierzyć – to na sto procent. Jak mawiał mistrz Yoda - nie próbuj, rób albo nie rób, nie ma próbowania. Innymi słowy – jeśli mamy już wierzyć w boską naturę Jezusa i „prawdziwość przekazu Nowego Testatamentu” – powinniśmy po prostu iść na całość. Bo gdy choć w jednym elemencie odkryjemy fałszywy ton, to stracimy wiarę w idealny kształt całej kompozycji.

I tutaj nawiązuję tym samym do koncepcji „wiary krytycznej”. Czymże ona jest? Czy mógłbyś, Amontillado, zaprezentować nam jak zachowałaby się osoba „wierząca krytycznie” w sytuacji ze sztabką? Przecież jeśli poprosi o pokazanie tej sztabki, a następnie ją przebada aby ustalić czy aby naprawdę jest ona ze złota (podejście „sceptyczne”) to nie będzie to żadna wiara. Czy to krytyczna, czy też ślepa. Jeżeli bez wahania uzna, że mam tę sztabkę – to gdzie tu „krytycyzm”? A jeśli uzna – „no dobrze, może i ma on tę sztabkę, ale nie będę tego przyjmować za pewnik” – to również będzie to wiara w prawdziwość tej sztabki. Jedynie odrzucenie tego, że mam tę sztabkę, totalna obojętność oraz chłodne zbadanie sprawy (prośba o udostępnienie sztabki do badań) będzie stanowiskiem reprezentującym „brak wiary”. Inne – czy też ślepe zawierzenie czy też ostrożne uznanie „być może jednak ją ma” są już wiarą. I nie jest w tej chwili już ważne jak bardzo intensywną. Wiara pozostaje wiarą.

My zaś stajemy w tej chwili przed dość prostym wyborem. Albo wierzymy, że słowa zawarte w Nowym Testamencie wiarygodnie opisują żywot Jezusa, a zatem warto wierzyć w jego wizerunek zawarty w Ewangelii, albo odrzucamy tę wiarę opierając się na pewnych argumentach, które burzą naszą pewność w nieomylność i rzetelność tychże tekstów.

I, szczerze mówiąc, masz tutaj, Amontillado, problem. Ponoć jest takie chińskie przysłowie – wystarczy znaleźć jedną białą wronę, aby udowodnić, że nie wszystkie są czarne.
U nas wystarczy znaleźć kilka przykładów (choć tak naprawdę wystarczyłby nawet jeden) w których „ubarwiono” nieco postać Jezusa – i już okaże się, że jego wizerunek nie jest rzetelny, a tym samym – że raczej nie powinno się w niego wierzyć.

Wiara nie różni się od innych dziedzin życia, bo też podlega ciągłej ewolucji. To co w przeszłości było akceptowane i żyło w świadomości społecznej (przekładając się tym samym na poglądy pojedynczych jednostek) – powinno ulegać ciągłym przeobrażeniom, proporcjonalnym do stanu naszej wiedzy; który to stan jak wiemy ciągle idzie naprzód. A wraz z postępem naukowym na polu wiedzy, musi iść postęp duchowy na polu wiary.


A ja to widzę nieco inaczej. Owszem – „wiara” podlega ewolucji. Ale łatwo to zrozumieć odpowiadając sobie na pytanie – dlaczego?
Ponieważ ludzie chcą wierzyć. Także wtedy, gdy zmieniający się świat obnaża naiwność pewnych przekonań. Pewnych osiągnięć i wyjaśnień nauki nie da się podważyć – a zatem, jeśli w dane zjawisko zamieszana też jest wiara danej części ludzkości – i ona musi się jakoś do tego przystosować. Oczywiście (gdyby ktoś mnie spytał) najlepiej byłoby w ogóle nie wierzyć (aby potem się nie rozczarować i nie musieć modyfikować swojej wiary w sytuacji gdy nauka obala jakiś kolejny religijny dogmat). Ale do tego jeszcze długa droga.

Niemniej jest to właśnie jeden z powodów, które odpychają mnie od wiary. Chcę znać odpowiedź, nie wierzyć, że ją znam. Chcę, aby moje odpowiedzi były ostateczne i pewne, a nie zmieniały się wraz z postępem ludzkości. Jeżeli coś musi się zmienić, aby przystosować do nowych warunków – a zatem nie było uniwersalne, pewne i… „prawdziwe”.

Wiara w to, że piekło jest fizycznie istniejącym miejscem była wystarczającym wyjaśnieniem w dawnych epokach. Ale nie wytrzymała próby czasu i dlatego dziś kapłani starają się nas przekonać, że jest ono „stanem duszy”. Innymi słowy – oto wiara została zmodyfikowana. Wyewoluowała. Osiągnęła „wyższy stopień”. Ale powiedzcie to tym, którzy jakiś czas temu przez całe swoje życie święcie wierzyli w fizyczne istnienie piekła gdzieś w głębi Ziemi…

A zatem – „ewolucja wiary” obnaża jej „fałszywość” – w takim znaczeniu, że nie wyjaśniała ona właściwie sedna zagadnienia.

No dobrze – ale taka na przykład teoria ewolucji też „ewoluuje”. Czy zatem oznacza to, że to też „obnaża jej fałszywość”? Po części tak (choć jest to zdecydowanie inna kategoria, ponieważ teoria ewolucji bazuje na dowodach). Teoria ewolucji w tej formie, w jakiej zaprezentował ją Darwin – jest już dość nieaktualna. A zatem pierwotnie nie opisywała ostatecznej prawdy”, choć wskazała właściwy kurs.

A jak to jest z Jezusem? Już mówiłem – tutaj nie ma „pośredniego kursu”. Albo wierzymy, że Jezus faktycznie był taki, jak napisano w Ewangelii - albo nie wierzymy. Jeśli Jezus faktycznie był taki, jak opisano – a opisane wydarzenia faktycznie miały miejsce tak, jak je opisano – wtedy wygrywamy. Jeśli zaś nie…

Aby wiara miała sens, człowiek musi w sposób sensowny dokonywać krytyki dawnych poglądów, dogmatów, tez. W sposób sensowny – tj. na miarę stanu wiedzy jaki jest nam dostępny.


Mam inną propozycję – aby wiara miała sens, musi bazować na sensownych przesłankach. Czym innym jest wiara w to, że kolega Jaś był na wakacjach nad morzem (przywiózł muszelki a przed wyjazdem dużo mówił o takich właśnie planach), a czym innym w to, że świat spoczywa na grzbiecie żółwia. I jest to propozycja uniwersalna – bo nieważne jest to, że dzisiejszy ośmiolatek ma większą wiedzę o wszechświecie od starożytnego najwyższego kapłana. Fakt ten nijak nie broni naiwnych wierzeń. Chąc czy nie chcąc – oceniając wiarygodność Jezusa Ewangelii musimy przyjrzeć się właśnie poglądom starożytnych i wczuć się w ich role. A właśnie światopogląd starożytnych powie nam dużo na temat tego, czy warto wierzyć Ewangelii, czy też nie.

Przecież mógłbym zawrzeć odpowiedź na właściwie każdy sceptyczny argument w jednym zdaniu: „Ewangelie powstały pod natchnieniem Ducha Świętego.” Zgodzisz się ze mną Aquila, że aby nasza dyskusja miała jakikolwiek sens, już na początku niezbędna jest krytyka tego dogmatu. Musimy zakwestionować rzekomy wpływ Ducha Świętego i stanąć oko w oko z brutalną rzeczywistością:

Ewangelie spisali ludzie.

Dlatego jak każde ludzkie dzieło noszą one znamiona niedoskonałości i ułomności. Ludzie, którzy opisywali Jezusa niestety nie mogli być obiektywni. W zależności od tego z ilu (i jakich) źródeł korzystano przy tworzeniu danej Ewangelii – zawierają się w niej subiektywne odczucia duchowe i teologiczne nie tylko autora (lub autorów), lecz także subiektywizm źródeł z jakich czerpano; a przecież nie zawsze polegano wyłącznie na naocznym świadectwie.


Owszem – spodziewałem się, że odrzucisz natchniony charakter Biblii, bo to jedyny sensowny kierunek. Problem w tym, że ponownie powinieneś zastanowić się nad tym, czy (broniąc stanowiska, że należy wierzyć, że wizerunek Jezusa w Ewangelii jest rzetelny) pisząc:

Ludzie, którzy opisywali Jezusa niestety nie mogli być obiektywni. W zależności od tego z ilu (i jakich) źródeł korzystano przy tworzeniu danej Ewangelii – zawierają się w niej subiektywne odczucia duchowe i teologiczne nie tylko autora (lub autorów), lecz także subiektywizm źródeł z jakich czerpano; a przecież nie zawsze polegano wyłącznie na naocznym świadectwie

pomagasz bardziej sobie, czy też może mojej osobie ;)

Cieszy mnie to, że zgadzamy się z Aquilą co do historyczności Jezusa. Jest to już jakiś malutki argument za tym, żeby Ewangeliom wierzyć.


Czyżby? Czy w takim razie historyczność Kim Dzong Ila jest „malutkim argumentem” przemawiającym za tym, żeby wierzyć oficjalnym informacjom o rozmaitych perypetiach i zdolnościach Ukochanego Przywódcy? ;)

Chciałbym jeszcze szybko odnieść się do stwierdzenia Aquili, które budzi mój sprzeciw:

„To nieważne, bo w "tych" sprawach wolimy karmić się tym co piękne, ale nieprawdziwe, niż tym co prawdziwe, ale jednocześnie bolesne.”

Niewątpliwie faktem jest, że na temat Jezusa–historycznego wiemy coraz więcej. Niestety faktem jest też, że nigdy nie poznamy o Nim całej historycznej PRAWDY (nie mówiąc już o "prawdzie metafizycznej"), choćbyśmy nie wiem jak tego chcieli. W tym przypadku możemy mówić o większym lub mniejszym prawdopodobieństwie pewnych zdarzeń – i to w dodatku tych, które mogłyby być zweryfikowane pod kątem historycznym (a nie jest to możliwe w przypadku choćby wskrzeszenia Łazarza, prawda?).

Prawdziwy wizerunek Jezusa jest nieuchwytny.


Owszem – prawdziwy wizerunek Jezusa jest nieuchwytny. Ale tylko wtedy, gdy mówimy o „pełnym wizerunku Jezusa”. Nam zaś wystarczy jedynie cząstkowy. Jak z tymi chińskimi wronami – wystarczy znaleźć kilka miejsc w NT w których prawda mija się z zapisem – a już runie nam wizerunek „niesplamionego fałszem przekazu z którego wyłania się tak wiarygodny obraz Jezusa, że można spokojnie w niego wierzyć”. Ale o tym w dalszej części.






PODSTAWA – CZYLI CO WIEMY O ŹRÓDŁACH



Zacznijmy może od tej kwestii. Jak zauważyłeś, Amontillado (choć nieco przesadziłeś w tej kwestii ;) ), to właśnie Ewangelia (wg Marka, Mateusza, Łukasza i Jana) jest najważniejszym źródłem na jakim musimy się oprzeć. Ale pozostaje pytanie – czy wiarygodnym? Wspomniałem już o Ukochanym Przywódcy – Kim Dzong Ilu. Na jego temat też napisano wiele książek, namalowano wiele obrazów i nakręcono wiele filmów. Ale czy to oznacza, że mamy im zatem bezkrytycznie wierzyć? Gdyby tak było, okazałoby się zatem, że Kim Dzong Il znał się dosłownie na wszystkim i kochał wszystkich swoich obywateli. Także tych z obozów karnych. A zatem – źródło źródłem, ale zajmijmy się jednak jego wiarygodnością.


Kim byli ludzie, którym zawdzięczamy te dzieła? Nie wiemy. Tradycja przypisuje je pewnym konkretnym osobom, ale na poparcie tych rewelacji niestety nie mamy żadnych dowodów. Pewne natomiast jest, że poszczególne Ewangelie zostały spisane wiele lat po śmierci Jezusa i to przez ludzi, którzy nigdy nie spotkali go osobiście.

Przypomnę:

Ewangelia wg św. Marka została napisana mniej więcej gdzieś pomiędzy rokiem 65 a 70 n.e.
Ewangelia wg św. Mateusza – 80-85 r. n.e.
Ewangelia wg św. Łukasza – 80–85 r. n.e.
Ewangelia wg św. Jana – 90-100 r. n.e.

Warto w tej chwili zastanowić się nad pewną kwestią – dlaczego teksty w tej formie pojawiły się dopiero tak późno? Owszem – mamy źródło Q (jeśli faktycznie istniało) – lecz po pierwsze – nie zachowało się do naszych czasów, a po drugie – nie miało tej samej formy (stanowiło raczej zbiór samych mów, bez opisywania wydarzeń).

Jak już również wspomniałeś– nie można wierzyć w stuprocentową rzetelność NT ponieważ poszczególnym autorom Ewangelii nie chodziło o rzetelne przedstawienie historycznych faktów na temat Jezusa (których niestety raczej nie znali). Chodziło im o takie przedstawienie Jezusa, w jakie wierzyli i jednocześnie takie, które przekonałoby do niego innych. Biorąc zaś pod uwagę to, że Ewangelie zostały spisane przez różnych ludzi na przestrzeni wielu lat – nie zdziwi nas chyba to, że Jezus Marka to ktoś zupełnie inny niż Jezus Jana.
I to właśnie (między innymi) sprawia, że nie powinno się wierzyć w postać Jezusa z Ewangelii. „Historyk” pracujący dla reżimu komunistycznego – opisze Kim Dzong Ila w sposób zniekształcony, przydając mu wiele nieistniejących cech i umieszczając go jako bohatera zdarzeń, które nigdy nie miały miejsca – dla chwały i jego (Ukochanego Przywódcy) jak i systemu komunistycznego. I to już kompletnie eliminuje takie źródło w naszym poszukiwaniu „prawdziwego” Kim Dzong Ila.

Rozwinę to dokładniej w następnym wpisie. Dziś zajmę się tylko jedną kwestią – aby zobrazować co mam na myśli.

Zaczniemy zaś od samego początku – narodzin. Tematu zapewne większości z Was doskonale znanego, ale nie możemy go tutaj pominąć.

Zrobiłem swego czasu mały test. Poprosiłem rodzinę i znajomych o opisanie okoliczności narodzin Jezusa. Wszyscy bez wyjątku od razu ochoczo opowiedzieli o żłóbku, gwieździe, pasterzach, mędrcach i o spisie zarządzonym przez Rzymian.

Problem w tym, że jest to zlepek informacji pochodzących z róźnych źródeł. Opis narodzin Jezusa zawdzięczamy „Łukaszowi” i „Mateuszowi”. Łukasz opowiada nam o spisie, lecz nie znajdziemy w jego tekście nic o mędrcach czy cudownej gwieździe. Z kolei Mateusz nie ma pojęcia o żadnym spisie – z tekstu wynika raczej, że rodzice Jezusa po prostu żyli sobie w Betlejem. I jak to wszystko pogodzić?

Wszystko to stanowi mały problem - włącznie z tym, że nikt z przepytanych przeze mnie osób nie wspomniał o tak zwanej „rzezi niewiniątek” zawartej u Mateusza a zorganizowanej rzekomo przez złego Heroda? Czyżby dlatego, że w święta Bożego Narodzenia wałkowana jest zazwyczaj Łukaszowa wersja o spisie? ;)

Tutaj sięgamy nieco pewnego innego zagadnienia, o którym również warto wspomnieć, a który pasuje nieco do naszej debaty. Otóż mam swoją małą teorię według której mamy aż trzech Jezusów. Bez obaw – nie chodzi mi o Trójcę.

Pierwszy z nich to Jezus „historyczny”. Wszak był to żywy człowiek. Urodził się, pił, jadł (a to znaczy, że również musiał korzystać z „toalety” – myśl, która zapewne wielu dewotkom wybitnie by nie przypadła do gustu), miał swoje poglądy i w jakiś sposób prowadził swoją działalność.

Drugi z nich to Jezus „Ewangelii”. Opisują one jego żywot, ale robią to w sposób nierzetelny – dodając rozmaite niestworzone historie aby tylko przekonać innych ludzi, że Jezus był kimś więcej niż tylko samozwańczym prorokiem/mesjaszem.

I na koniec – trzeci z nich to Jezus „popularny”. Czyli taki, jakiego obraz ma większość obecnie wierzących. Bazujący na Ewangelii, ale jeszcze bardziej przesłodzony.

Nas interesuje rzecz jasna Jezus historyczny. Jezus Ewangelii jest już zniekształconym Jezusem. Nie mówiąc o Jezusie popularnym, który jest „zniekształceniem zniekształconego”.


Ale wracajac do narodzin – przyjrzyjmy się tekstom źródłowym.

Zacznijmy od Mateusza:

18 Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego. 19 Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie. 20 Gdy powziął tę myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: «Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. 21 Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów». 22 A stało się to wszystko, aby się wypełniło słowo Pańskie powiedziane przez Proroka: 23 Oto Dziewica pocznie i porodzi Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel, to znaczy: "Bóg z nami". 24 Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański: wziął swoją Małżonkę do siebie, 25 lecz nie zbliżał się do Niej, aż porodziła Syna, któremu nadał imię Jezus.

1 Gdy zaś Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy 2 i pytali: «Gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać mu pokłon». 3 Skoro to usłyszał król Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima. 4 Zebrał więc wszystkich arcykapłanów i uczonych ludu i wypytywał ich, gdzie ma się narodzić Mesjasz. 5 Ci mu odpowiedzieli: «W Betlejem judzkim, bo tak napisał Prorok:
6 A ty, Betlejem, ziemio Judy,
nie jesteś zgoła najlichsze spośród głównych miast Judy,
albowiem z ciebie wyjdzie władca,
który będzie pasterzem ludu mego, Izraela».
7 Wtedy Herod przywołał potajemnie Mędrców i wypytał ich dokładnie o czas ukazania się gwiazdy. 8 A kierując ich do Betlejem, rzekł: «Udajcie się tam i wypytujcie starannie o Dziecię, a gdy Je znajdziecie, donieście mi, abym i ja mógł pójść i oddać Mu pokłon». 9 Oni zaś wysłuchawszy króla, ruszyli w drogę. A oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię. 10 Gdy ujrzeli gwiazdę, bardzo się uradowali. 11 Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę. 12 A otrzymawszy we śnie nakaz, żeby nie wracali do Heroda, inną drogą udali się do swojej ojczyzny. 13 Gdy oni odjechali, oto anioł Pański ukazał się Józefowi we śnie i rzekł: «Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i uchodź do Egiptu; pozostań tam, aż ci powiem; bo Herod będzie szukał Dziecięcia, aby Je zgładzić». 14 On wstał, wziął w nocy Dziecię i Jego Matkę i udał się do Egiptu; 15 tam pozostał aż do śmierci Heroda. Tak miało się spełnić słowo, które Pan powiedział przez Proroka: Z Egiptu wezwałem Syna mego. 16 Wtedy Herod widząc, że go Mędrcy zawiedli, wpadł w straszny gniew. Posłał [oprawców] do Betlejem i całej okolicy i kazał pozabijać wszystkich chłopców w wieku do lat dwóch, stosownie do czasu, o którym się dowiedział od Mędrców. 17 Wtedy spełniły się słowa proroka Jeremiasza:
18 Krzyk usłyszano w Rama,
płacz i jęk wielki.
Rachel opłakuje swe dzieci
i nie chce utulić się w żalu,
bo ich już nie ma.
19 A gdy Herod umarł, oto Józefowi w Egipcie ukazał się anioł Pański we śnie, 20 i rzekł: «Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i idź do ziemi Izraela, bo już umarli ci, którzy czyhali na życie Dziecięcia». 21 On więc wstał, wziął Dziecię i Jego Matkę i wrócił do ziemi Izraela. 22 Lecz gdy posłyszał, że w Judei panuje Archelaos w miejsce ojca swego, Heroda, bał się tam iść. Otrzymawszy zaś we śnie nakaz, udał się w strony Galilei. 23 Przybył do miasta, zwanego Nazaret, i tam osiadł. Tak miało się spełnić słowo Proroków: Nazwany będzie Nazarejczykiem.

Mt 1, 18-25
Mt 2, 1-23


A zatem – Jezus urodził się w Betlejem, bo najprawdopodobniej tam właśnie mieszkali jego rodzice. O wszystkim dowiedzieli się mędrcy i przybyli aby oddać mu pokłon. Niestety dowiedział się o tym zły Herod, który postanowił zgładzić dzieciątko. W tym celu zorganizował masowy mord niemowląt. Na szczęście, w porę uprzedzeni przez nadnaturalne siły, rodzice Jezusa uciekli tym samym ratując mu życie.

Teraz zobaczmy co mówi na ten temat drugi autor – Łukasz:

1 W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie. 2 Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz. 3 Wybierali się więc wszyscy, aby się dać zapisać, każdy do swego miasta. 4 Udał się także Józef z Galilei, z miasta Nazaret, do Judei, do miasta Dawidowego, zwanego Betlejem, ponieważ pochodził z domu i rodu Dawida, 5 żeby się dać zapisać z poślubioną sobie Maryją, która była brzemienna. 6 Kiedy tam przebywali, nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. 7 Porodziła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie. 8 W tej samej okolicy przebywali w polu pasterze i trzymali straż nocną nad swoją trzodą. 9 Naraz stanął przy nich anioł Pański i chwała Pańska zewsząd ich oświeciła, tak że bardzo się przestraszyli. 10 Lecz anioł rzekł do nich: «Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu: 11 dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz, Pan. 12 A to będzie znakiem dla was: Znajdziecie Niemowlę, owinięte w pieluszki i leżące w żłobie». 13 I nagle przyłączyło się do anioła mnóstwo zastępów niebieskich, które wielbiły Boga słowami:
14 «Chwała Bogu na wysokościach,
a na ziemi pokój
ludziom Jego upodobania».
15 Gdy aniołowie odeszli od nich do nieba, pasterze mówili nawzajem do siebie: «Pójdźmy do Betlejem i zobaczmy, co się tam zdarzyło i o czym nam Pan oznajmił». 16 Udali się też z pośpiechem i znaleźli Maryję, Józefa i Niemowlę, leżące w żłobie. 17 Gdy Je ujrzeli, opowiedzieli o tym, co im zostało objawione o tym Dziecięciu. 18 A wszyscy, którzy to słyszeli, dziwili się temu, co im pasterze opowiadali. 19 Lecz Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu. 20 A pasterze wrócili, wielbiąc i wysławiając Boga za wszystko, co słyszeli i widzieli, jak im to było powiedziane.

Łk 2, 1-20


Tutaj zaś mamy spis ludności, który „wywabił” Józefa i Maryję z Nazaretu i przywiódł ich do Betlejem. Mamy pasterzy co prawda, ale brak gwiazdy, mędrców czy też złego Heroda.

Jak zatem było naprawdę? Już pobieżna lektura pokazuje nam, że to są sprzeczne relacje. Bardziej dogłębna udowodni nam, że spis został przeprowadzony wiele lat po śmierci Heroda. Że absolutnie żadne źródło nie potwierdza „rzezi niewiniątek”. Że spis nigdy nie wymagał migracji ludności do miasta, gdzie kilkaset lat temu żył jakiś tam przodek. A także, że Galilea w tym czasie nie znajdowała się pod jurysdykcją rzymską (Nazaret leżał w niepodległym państwie żydowskim rządonym przez króla Heroda Antypasa), a zatem spis wówczas przeprowadzony zwyczajnie nie powinien obchodzić nikogo z Nazaretu…

Dlaczego zatem tego typu teksty znalazły się w Ewangelii? Odpowiedź mamy w jednej z nich:

41 Inni mówili: «To jest Mesjasz». «Ale - mówili drudzy - czyż Mesjasz przyjdzie z Galilei? 42 Czyż Pismo nie mówi, że Mesjasz będzie pochodził z potomstwa Dawidowego i z miasteczka Betlejem?»

J 7, 41-42


Jan ani słowem nie wspomina o cudownych narodzinach w Betlejem. Czyżby o tym nie słyszał? ;) Zamiast tego przytacza nam historię ludzi, którzy byli zdziwieni – „Jezus mesjaszem? Ależ on jest z Galilei, a przecież mesjasz ma się urodzić w Betlejem!”

Jan nie rozwiązuje tego problemu. Dla niego zapewne oczywiste było, że Jezus urodził się w Nazarecie i nie starał się ubarwić swojej Ewangelii opowieściami o cudownych okolicznościach przemieszczenia się z Nazaretu do Betlejem. Daje nam za to potwierdzenie przekonania ówczesnych Żydów – mesjasz miał się narodzić w Betlejem.

Dlatego właśnie Mateusz i Łukasz, którzy być może wiedzieli, że Jezus urodził się w Nazarecie, postanowili jednak dodać do swoich tekstów historię o tym, jak to się stało, że „Jezus z Nazaretu” jednak „urodził się w Betlejem, aby spełnić wymagania”. Niestety nie dogadali się ze sobą (lub, złośliwie mówiąc – czyżby Duch Święty, który miał "natchnąć" autorów, był pierwszym w historii trollem?) i właśnie dzięki temu mamy dwie zupełnie różne i wykluczające się relacje. Nie wnikam w motywy jakimi kierowali się autorzy (na przykład nawiązanie Mateusza do historii Mojżesza) – interesuje nas bowiem to, że w kwestii narodzin Jezusa Nowy Testament jest totalnie niewiarygodny. Jest to bodajże najłatwiejsza do wykrycia „rozbieżność” pomiędzy relacjami.

A zatem – skoro NT jest w tej kwestii totalnie niewiarygodny – to dlaczego mamy uważać go za rzetelne źródło informacji o Jezusie? Dlaczego mamy wierzyć, że Jezus faktycznie urodził się w Betlejem?

A gdy już uświadomimy sobie, że nic tak właściwie nie wskazuje na to, że Jezus faktycznie urodził się w Betlejem (a wręcz przeciwnie), to dlaczego podobne „kwiatki” nie miałyby dotyczyć i innych kwestii związanych z żywotem Jezusa zapisanym na kartach Ewangelii?

Okoliczności narodzin Jezusa to bodajże pierwszy fragment Ewangelii w którym widać twórczą inwencję autorów. Nie spisywali oni swoich słów chcąc przekazać nam „jak to naprawdę było z narodzinami Jezusa”. Swoje wersje napisali tylko po to, aby czytający je inni uwierzyli, że faktycznie był to długo wyczekiwany mesjasz. Tym samym Mateusz i Łukasz stali się jednymi z najlepszych mistrzów marketingu w dziejach. Ich „produkt” doskonale sprzedaje się na całym świecie, i to nawet po 2000 lat.

Szkoda tylko, że o tych „cudownych okolicznościach narodzin” nie słyszał (albo nie uznał za zbyt godne, aby je spisać) Paweł czy też Marek ewangelista. Co ciekawe - nawet obecny papież w swojej książce ominął kwestię narodzin, książkę zaś rozpoczął od bodajże chrztu w Jordanie...



A czy w dalszych rozdziałach Ewangelie „poprawiają” swoją wiarygodność? Zobaczymy już w następnym wpisie.
  • 0



#5

Amontillado.
  • Postów: 631
  • Tematów: 50
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 21
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

*
Wartościowy Post

Ponieważ tym samym przyznajesz, że to, co mamy w Nowym Testamencie na temat Jezusa, jest dość dyskusyjne i ma dość wątpliwą wartość. A naszym zadaniem w tej chwili jest wykazanie – czy powinno się wierzyć tekstom Ewangelii odnośnie Jezusa, czy też może nie przedstawiają nam one prawdziwego wizerunku jego osoby.


Trochę inaczej. To co mamy w Nowym Testamencie na temat Jezusa jest bardzo dyskusyjne i właśnie dlatego ma to ogromną wartość.

Czysto teoretycznie: gdyby Jezus był Bogiem, bardzo pożądanym – wręcz niezbędnym – byłoby aby relacje o Nim były wieloznaczne, niejednomyślne i nad wyraz różne. Jezus-Bóg potrzebuje aby wiara zachowała swoją formę i nie została skażona tzw. „jedynymi” faktami i swego rodzaju wiedzą czy raczej pewnością co do natury Boga. Dlatego też o poznanie właściwego Jezusa będzie niezwykle trudno. Właściwie jest to niemożliwe.

Zacznijmy od czegoś „zwykłego”. Mówię, że mam w domu sztabkę złota. Mogę ją mieć, ale równie dobrze mogę zwyczajnie kłamać. Wiarą możemy nazwać takie zachowanie, według którego osoba słuchająca mnie uzna – „no dobrze, pewnie ma on tę sztabkę. Wierzę mu.”
(...)
I tutaj nawiązuję tym samym do koncepcji „wiary krytycznej”. Czymże ona jest? Czy mógłbyś, Amontillado, zaprezentować nam jak zachowałaby się osoba „wierząca krytycznie” w sytuacji ze sztabką?
(...)
Wiara pozostaje wiarą.


W naszym przypadku metafora ze sztabką złota jest moim zdaniem mocno nietrafiona. Zauważ, że już na początku zakładasz istnienie Bytu (w tym wypadku chodzi o Ciebie), który jako właściciel sztabki potrafi ze 100% pewnością orzec o jej prawdziwości; widzi ją, dotyka, waży, sprawdza czystość, itp.

I dopiero zakładając istnienie takiej osoby - która jako jedyna posiada całkowicie pewne informacje na temat sztabki – możemy wprowadzić osoby drugie, które w te informacje podane od Właściciela uwierzą lub też nie. Różnica jest taka, że Właściciel o sztabce wie wszystko, za to reszta musi zadowolić się wiarą w to co o sztabce powie im jej Posiadacz.

W naszym wypadku sztabką złota jest Jezus, to jasne. Jego wizerunek to inaczej wiadomości o sztabce jakie puszcza w obieg jej Właściciel. Sęk w tym, że nie mamy Właściciela… I cała metafora się sypie.

Dlatego pozwól, że zobrazuję to inaczej. Moja metafora powinna też rozjaśnić Ci czym jest postawa ‘wiary krytycznej’ i jak powinno podchodzić się do relacji ewangelistów.

_______________________

W pewien słoneczny, bezwietrzny dzień nad dziedzińcem z impetem przelatuje Ptak, robiąc przy tym dużo hałasu i zrzucając na ziemię kilka koszul rozpiętych na sznurze pomiędzy oknami, wysoko nad ziemią. Zauważyli go czterej chłopcy, jednak zbyt zajęci rozmową nie zdążyli mu się dostatecznie dobrze przyjrzeć – całe zdarzenie rozegrało się zbyt szybko.

Z kamienicy wychodzi Dziewczynka: „Co to było? Usłyszałam hałas… I czemu te koszule walają się po ziemi?

Chłopcy jednogłośnie mówią, że właśnie przeleciał Ptak, który nahałasował i zrzucił koszule. Wszyscy oni zgadzają się, że ptak był piękny. Zaciekawiona dziewczyna pyta więc każdego z nich jaki był ów Ptak.

Marek najszybciej spojrzał w górę, w dodatku stał z boku i w najlepszym miejscu do obserwacji: „Rzeczywiście ptak był piękny, choć niepozorny. Był trochę większy od gołębia i miał znacznie dłuższą szyję. I był naprawdę biały, wręcz śnieżnobiały – nie to co okoliczne brudne, szare gołębie. I w ogóle taki dostojny… Z tego co widziałem to trącił sznur od prania i na ziemię pospadało trochę ubrań. Tam poleciał!

Dziewczynka na to: „Śnieżnobiały, długa szyja – może to był łabędź?

Marek: „Łabędzia bym nie poznał? Nie był tak duży i miał dość małe skrzydła. Poza tym skąd wziąłby się tutaj łabędź? Najbliższe woda znajduje się kilkanaście kilometrów stąd! Chociaż...

Na to odezwali się Łukasz i Mateusz, przekrzykując się nawzajem. Stali obok siebie pod sznurami z praniem więc widzieli przelatującego ptaka od spodu.
Łukasz: „Na pewno nie łabędź. Rzeczywiście był biały jednak miał niebieskawe podbrzusze i długi ogon z błękitnymi piórami. I zdawało się jakby coś trzymał w szponach…

Mateusz: „No nie wiem. Dla mnie jego podbrzusze i ogon miały zielonawy odcień… I miał dość długi dziób, lekko zakrzywiony.

Dziewczynka: „Cóż to musiał być za wspaniały ptak!

Na to odezwał się ostatni Jan. Stał z tyłu, w dodatku patrzył zupełnie pod słońce. „Ja widziałem jakby śnieżnobiałego orła, ze złotym dziobem i szponami. Na łbie podbrzuszu i ogonie miał krwistoczerwone pióra, a w szponach niósł złoty owoc! Wleciał w te koszule, jakby chciał je rozszarpać i cisnął nimi o ziemię. Potem obrócił głowę i spojrzał na mnie takim mądrym wzrokiem. Czuję, że zaraz tu wróci.

_______________________


Jedynymi dowodami w sprawie Ptaka były hałas jaki wywołał jego przelot i pozrzucane koszule, które spadły ze sznura rozwieszonego kilka pięter nad ziemią. Żadnych piór, żadnych śladów – tylko relacja czterech chłopców.

I teraz co powinna zrobić dziewczynka? W ogóle nie wierzyć chłopcom? Ale przecież słyszała hałas, który rzeczywiście przypominał łopot skrzydeł. Widziała walające się po ziemi ubrania. Jak więc dojść do tego z jakim gatunkiem ptaka mieli do czynienia chłopcy?

Dołączona grafika

Widzisz Aquila, naszym Ptakiem jest Jezus. Przeleciał zbyt szybko i ledwie zauważony żeby móc stwierdzić jego gatunek - nie wspominając już o jakichkolwiek szczegółach. To co wiemy o nim na pewno, to konsekwencje jego pojawienia się i efekty jego „przelotu”. Żadna z relacji chłopców nie jest w pełni zadowalająca, ale trudno oczekiwać czegoś więcej zważywszy na warunki.

Relacje chłopców różnią się – to zrozumiałe. Na pojawienie się tych różnic w opisie Ptaka ma wpływ nieskończenie wiele warunków, niezależnych od chłopców. A ważne w tym wypadku było nie tylko miejsce obserwacji i długość jej trwania, ale też szereg indywidualnych cech chłopców.

Dziewczynka oczywiście wierzy, że przeleciał tędy Ptak. Jednak do niej należy też kwestia wiary w to, jaki ten Ptak był. Polegając na relacjach chłopców i wiedzy o nich, a także na własnej wiedzy ornitologicznej i instynkcie – jej przedmiot Wiary musi zostać wykształtowany.

Musi polegać nie tylko na relacji chłopców – musi zdobyć jak najwięcej informacji o samych chłopcach. I tak być może dowie się, że np. Jan zawsze miał bujną wyobraźnię i skłonności do wyolbrzymiania, a Mateusz zawsze chciał mieć racje, itd. Zebranie tych informacji i ich analizowanie to właśnie wiara krytyczna.
Dodatkowo polegając na własnym instynkcie oraz wiedzy ornitologicznej, sprawdziwszy okoliczne sklepy zoologiczne dziewczynka może lepiej określić Ptaka z jakim chłopcy mogli mieć do czynienia. Mogli – bo wciąż dziewczynka będzie skazana na wiarę. Jednak krytyczne spojrzenie pozwoli jej zbliżyć się do poznania prawdopodobnego gatunku ptaka, co robił w tej okolicy, dokąd być może poleciał, itp.


My zaś stajemy w tej chwili przed dość prostym wyborem. Albo wierzymy, że słowa zawarte w Nowym Testamencie wiarygodnie opisują żywot Jezusa, a zatem warto wierzyć w jego wizerunek zawarty w Ewangelii, albo odrzucamy tę wiarę opierając się na pewnych argumentach, które burzą naszą pewność w nieomylność i rzetelność tychże tekstów.


Przypominam jednak, że na wizerunek Jezusa w Ewangeliach składa się nie tyle historyczność co teologia czy filozofia. I tam gdzie Ty widzisz błędy dyskredytujące historyczny wizerunek płynący z Ewangelii, ja często widzę plusy teologiczne. Warto ustalić więc co było w takim wypadku celem autora – zakłamanie historii, czy przedstawienie pewnych przemyśleń natury duchowej w sposób możliwie przystępny? Z pomocą przychodzi geneza słowa „ewangelia”.

I, szczerze mówiąc, masz tutaj, Amontillado, problem. Ponoć jest takie chińskie przysłowie – wystarczy znaleźć jedną białą wronę, aby udowodnić, że nie wszystkie są czarne.

U nas wystarczy znaleźć kilka przykładów (choć tak naprawdę wystarczyłby nawet jeden) w których „ubarwiono” nieco postać Jezusa – i już okaże się, że jego wizerunek nie jest rzetelny, a tym samym – że raczej nie powinno się w niego wierzyć.


Nie mogę pozbyć się wrażenia, że jest to bardzo nieuczciwe postawienie sprawy. Przyjmując, że skupiasz się wyłącznie na historyczności Jezusa i weryfikujesz historyczne fakty względem Ewangelii – krzywdzącym jest stwierdzenie, że wystarczy znaleźć jedną nieścisłość historyczną (jeden błąd) aby uznać, że wszystko co mówią Ewangelie o Jezusie jest nieprawdą i nie wypada w to wierzyć.

Idąc tym tokiem rozumowania – czy wystarczy, że znajdę jeden potwierdzony fakt historyczny zawarty w Ewangeliach, aby stwierdzić, że wszystko co w nich napisano jest prawdą i warto w to wierzyć? A znajdę ich bez liku…

Temat naszej debaty nie brzmi: Czy Ewangelie rzetelnie przedstawiają historycznego Jezusa? – wtedy to chińskie przysłowie byłoby rzeczywiście na miejscu. Ale temat naszej debaty to „Jezus i jego wizerunek w Ewangeliach – wierzyć czy nie?” przy czym nie ma nigdzie napisane o jaki wizerunek chodzi, ani że chodzi o historyczny wizerunek Jezusa.

Niemniej jest to właśnie jeden z powodów, które odpychają mnie od wiary. Chcę znać odpowiedź, nie wierzyć, że ją znam. Chcę, aby moje odpowiedzi były ostateczne i pewne, a nie zmieniały się wraz z postępem ludzkości. Jeżeli coś musi się zmienić, aby przystosować do nowych warunków – a zatem nie było uniwersalne, pewne i… „prawdziwe”.


Kolejne krzywdzące stwierdzenie. W zacytowanym fragmencie Twojej opinii zamiast słowa „wiara” można podstawić równie dobrze słowo „nauka”, a sens i wniosek byłby ten sam.

Wiara w to, że piekło jest fizycznie istniejącym miejscem była wystarczającym wyjaśnieniem w dawnych epokach. Ale nie wytrzymała próby czasu i dlatego dziś kapłani starają się nas przekonać, że jest ono „stanem duszy”. Innymi słowy – oto wiara została zmodyfikowana. Wyewoluowała. Osiągnęła „wyższy stopień”. Ale powiedzcie to tym, którzy jakiś czas temu przez całe swoje życie święcie wierzyli w fizyczne istnienie piekła gdzieś w głębi Ziemi…


Równie dobrze – powiedz o piekle ludziom, którzy jeszcze bardziej jakiś-czas-temu nie wiedzieli, że takie miejsce mogłoby istnieć i wierzyli w coś zupełnie innego, np. w Otchłań.

Swoją drogą przykład piekła nie jest najlepszym w tym wypadku, bo powstanie dogmatu o miejscu wiecznej kaźni jest raczej w większym stopniu wynikiem ewolucji wstecznej. Kto poszukuje ten błądzi – niestety wymyślenie piekła jest właśnie takim błędem, do którego popełnienia wypadałoby się już głośno przyznać.

Według mie starasz się zaprzeczyć czemuś co jest naturalną koleją rzeczy – ludzie w coś wierzą, filozofowie coś uznają by jutro powiedzieć że wczorajsze teorie nie były najlepsze, bo dzisiaj wpadli na lepsze rozwiązanie danego zagadnienia natury duchowej. I czy to coś złego, że pomaga im w tym nauka?

A zatem – „ewolucja wiary” obnaża jej „fałszywość” – w takim znaczeniu, że nie wyjaśniała ona właściwie sedna zagadnienia.


Rozumiem, że wiara powinna była całkowicie wykształtować się gdy człowiek stanął prosto (albo nawet jeszcze wcześniej) i od tej chwili trwać niezmiennie do odpowiedniego momentu, w którym ludzie byliby w stanie bezpowrotnie tę wiarę odrzucić. Jest to naiwne, bo…

No dobrze – ale taka na przykład teoria ewolucji też „ewoluuje”. Czy zatem oznacza to, że to też „obnaża jej fałszywość”? Po części tak (choć jest to zdecydowanie inna kategoria, ponieważ teoria ewolucji bazuje na dowodach). Teoria ewolucji w tej formie, w jakiej zaprezentował ją Darwin – jest już dość nieaktualna. A zatem pierwotnie nie opisywała ostatecznej prawdy”, choć wskazała właściwy kurs.


żadna wiara nie opisuje ostatecznej prawdy, ani wczoraj, ani dziś, ani nigdy. Wiara wskazuje kurs, a to czy jest on właściwy zależy od pojedynczego człowieka.

Jeśli Jezus faktycznie był taki, jak opisano – a opisane wydarzenia faktycznie miały miejsce tak, jak je opisano – wtedy wygrywamy. Jeśli zaś nie…


Przegrywamy? Ja to widzę zupełnie inaczej.

Problem w tym, że ponownie powinieneś zastanowić się nad tym, czy (broniąc stanowiska, że należy wierzyć, że wizerunek Jezusa w Ewangelii jest rzetelny) pisząc:

Ludzie, którzy opisywali Jezusa niestety nie mogli być obiektywni. W zależności od tego z ilu (i jakich) źródeł korzystano przy tworzeniu danej Ewangelii – zawierają się w niej subiektywne odczucia duchowe i teologiczne nie tylko autora (lub autorów), lecz także subiektywizm źródeł z jakich czerpano; a przecież nie zawsze polegano wyłącznie na naocznym świadectwie

pomagasz bardziej sobie, czy też może mojej osobie


Domyślam się, że bardziej pomagam Tobie i takiego zarzutu się spodziewałem. Jednak odsyłając do metafory o Ptaku kolejny raz podkreślam, że sprzeczność w poglądach ewangelistów jest naturalnym następstwem prób zrozumienia osoby Jezusa. A indywidualne poglądy są nieuniknione.

To przecież nie było tak, że przyszedł Jezus i powiedział: „Słuchajcie, urodziłem się w biednej rodzinie 30 lat i 8 miesięcy temu w Betlejem. Miałem ciężkie dzieciństwo, codziennie z ojcem chodziliśmy do … Notujecie?”. Nie. Ewangeliści Jezusa musieli odkrywać. Jedyne co dostawali „na tacy” to Jego przypowieści i dyskursy.

Czyżby? Czy w takim razie historyczność Kim Dzong Ila jest „malutkim argumentem” przemawiającym za tym, żeby wierzyć oficjalnym informacjom o rozmaitych perypetiach i zdolnościach Ukochanego Przywódcy?


Różnica pomiędzy Jezusem i Kim Dzong Ilem jest taka, że na temat tego pierwszego mamy kilka źródeł w tym bodaj jedna, dwie wzmianki naprawdę historyczne (Flawiusz), a w przypadku Kim Dzong Ila źródeł jest nieporównywalnie więcej. Oczywiście gdyby istniały różne i niezależne dokumenty historyczne mówiące o tym, że Jezus był np. szarlatanem i wraz ze swoją małżonką zabijał Rzymian - wartościowanie argumentów przebiegałoby zupełnie inaczej.

Niestety takich źródeł nie mamy, więc musimy zadowolić się Ewangeliami i tym bardziej skupić się na odkrywaniu z nich jak najbardziej wiarygodnego wizerunku Jezusa.

A skoro bez Ewangelii nie jesteśmy w stanie tego zrobić - chcąc nie chcąc musimy wierzyć w to co jesteśmy w stanie z nich wycisnąć, choćby okrężną drogą wydobywając argumenty z międzywierszy i zawoalowanych prawd.

Zacznijmy może od tej kwestii. Jak zauważyłeś, Amontillado (choć nieco przesadziłeś w tej kwestii ), to właśnie Ewangelia (wg Marka, Mateusza, Łukasza i Jana) jest najważniejszym źródłem na jakim musimy się oprzeć. Ale pozostaje pytanie – czy wiarygodnym? (...)


Być może przesadzę jeszcze bardziej, ale Ewangelie są właściwie jedyny, źródłem na jakim możemy się oprzeć. Weryfikując dane w nich zawarte (tak jak to dalej robisz w przypadku Betlejem) ciągle opieramy się na Ewangeliach, choć podchodzimy do nich krytycznie i konfrontujemy je z naszą wiedzą historyczną.

To nie jest tak, że znajdujesz drugie źródło, mówiące: Jezus nie urodził się w Betlejem, a w Nazarecie. Nie – źródło naszych badań jest ciągle jedno: Ewangelie.

Dlatego też tak dużo miejsca poświęciłem omówieniu zagadnienia wiary krytycznej. I po raz kolejny (będę to robił przy każdej sposobności) podkreślam, że Ewangelie nie są dobrym źródłem historycznym, bo z założenia takim źródłem być nie miały.

I to właśnie (między innymi) sprawia, że nie powinno się wierzyć w postać Jezusa z Ewangelii.


Jak więc bez pomocy Ewangelii zamierzasz odnaleźć Jezusa historycznego?


W dalszej części wpisu aby uniknąć niepotrzebnych rozbieżności, postanowiłem przyjąć podobną linię co Aquila.
_______________________________________________________________________
_______________________________________________________________________

  • GENEZA EWANGELII

Patrząc na przytoczone przez Aquilę umowne daty powstania Ewangelii moglibyśmy zadać pytanie czy przypadkiem wizerunek Jezusa ewangelicznego nie ewoluuje począwszy od najwcześniejszego tekstu Marka, a kończąc na najpóźniejszym Janowym? Jeśli tak, to w jaki sposób? I dlaczego?

Chciałbym szerzej omówić problematykę powstania Ewangelii – Aquila potraktował ten temat dość pobieżnie, a jest to przecież podstawowa i istotna kwestia pozwalająca nam potem zrozumieć pewne nieścisłości.

Dołączona grafika

Ewangelia św. Marka

Autorstwo tej Ewangelii jest niejasne. Nie mamy dostatecznych dowodów, które pomogłyby nam jednoznacznie rozstrzygnąć kto krył się za osobą Marka. Według tradycji był to Jan Marek, towarzysz w działalności św. Piotra i jako tłumacz miał spisywać słowa apostoła, tworząc tym samym pierwszą Ewangelię. Czy można więc nazwać ją Ewangelią św. Piotra?

Badania nad Markowym tekstem wykazują, że autor w trakcie pisania korzystał z wielu źródeł co stoi w sprzeczności z teorią o spisywaniu słów św. Piotra – jednak podkreślić należy, że obszerne fragmenty Ewangelii Marka sięgają daleko wstecz i są ważnym źródłem historycznych informacji, co może świadczyć o tym, że pochodziły z pierwszej ręki.

Prawdopodobnymi źródłami dla Marka były: opowiadania pasyjne (najprawdopodobniej źródło pisane), zbiór opowieści o cudach (pisane i ustne), tradycja apokaliptyczna (pisane) i zbiór dysput oraz przemów dydaktycznych (część z nich były prawdopodobnie spisana, reszta powtarzana ustnie).

Ewangelia spisana została przez jednego z pierwszych chrześcijan w Syrii, skierowana była do pogańskich mieszkańców Imperium Rzymskiego, napisana w języku greckim. Autor ma duża wiedzę na temat żydowskich obyczajów, przez co prawie na pewno możemy powiedzieć, że był Żydem.

Przykład w jak skrupulatny sposób tłumaczy odbiorcom judaistyczne tradycje:

I zauważyli, że niektórzy z Jego uczniów brali posiłek nieczystymi, to znaczy nie obmytymi rękami. Faryzeusze bowiem, i w ogóle Żydzi, trzymając się tradycji starszych, nie jedzą, jeśli sobie rąk nie obmyją, rozluźniając pięść. I gdy wrócą]z rynku, nie jedzą, dopóki się nie obmyją. Jest jeszcze wiele innych zwyczajów, które przejęli i których przestrzegają, jak obmywanie kubków, dzbanków, naczyń miedzianych. (Mk 7; 2-4)

Ewangelia Marka nosi znamiona biografii dydaktycznej choć jednocześnie reprezentuje osobiste spojrzenie na postać Jezusa co przypomina bardziej biografię historyczną. Wizerunek Jezusa w ewangelii św. Marka różni się od pozostałych – tutaj dzieciństwo i młodość Jezusa nie odgrywają żadnej roli.

A przede wszystkim - Jezus nie rodzi się tu jako Syn Boży, a staje się nim w momencie chrztu. I wtedy właśnie Go poznajemy.



Ewangelia św. Mateusza

Korzystanie z ewangelii św. Marka świadczy o tym, że nie mamy do czynienia z naocznym świadkiem działalności Jezusa. Z racji zaś tego, że w tej Ewangelii apostoł Mateusz jest częściej od innych wyróżniany i wymieniany z imienia – autorem był najprawdopodobniej jeden z uczniów Mateusza. Stąd niektóre informacje, unikatowe i zawarte tylko w tej ewangelii rzeczywiście pochodzić mogły od tego apostoła.

Źródła, z których autor korzystał to: Ewangelia św. Marka, źródło Q (spisany zbiór wypowiedzi oraz przypowieści Jezusa sięgający 40 r. n. e.) oraz źródło M. Źródło „M” jest hipotetycznym dokumentem spisanym najprawdopodobniej 40 n.e. zawierającym m. in. zbiór przypowieści i słów Jezusa, a część z niego mogła pochodzić z relacji apostoła Mateusza. Jest to źródło unikatowe dla ewangelii św. Mateusza przez co zawarte w niej przypowieści nie pojawiają się w żadnej innej ewangelii synoptycznej.

Ewangelia skierowana była do Żydów. Autor dobrze zna tu prawa i obyczaje żydowskie od strony technicznej, i najczęściej ze wszystkich Ewangelii cytuje Stary Testament, zwykle odnosząc się do szeroko rozumianych proroctw.
Celem ewangelii św. Mateusza – i wspólnoty wokół niej się skupiającej – było dokonanie reformy judaizmu.

Tutaj warto wgłębić się w kontekst historyczny, bowiem w tamtym okresie (I w. n. e.) wśród społeczeństwa żydowskiego nastąpiło swoiste apogeum w oczekiwaniu na Mesjasza. W okresie tym upatrywano mesjasza, który wyzwoli lud żydowski w wielu osobach (buntownicy Menachem ben Juda, czy Jan Gischala; Flawiusz pisał o tym, że mesjasza widziano nawet w cesarzu rzymskim Wespazjanie). We wszystkich przypadkach przepowiednie starotestamentowe starano się interpretować tak aby zgadzały się co do danej osoby, a gdy nie było to możliwe – ignorowano je. Zresztą przepowiednie mesjańskie to zawsze był mętny temat, pełen sprzeczności.

Szerzenie mesjańskich nastrojów przyczyniło się do wybuchu nieudanego powstania żydowskiego przeciw Rzymianom – a w ostateczności do zburzenia Świątyni Jerozolimskiej i zabiciu jej kapłanów w 70 n. e. Żydzi bez najważniejszego miejsca kultu i bez przewodników duchowych stanęli przed zadaniem określenia swojej dalszej przyszłości.

Moment ten chciał wykorzystać Mateusz, a właściwie chrześcijańscy Żydzi skupieni w tej wspólnocie – wszyscy oni surowo przestrzegali prawa żydowskiego (pokłosie czego znaleźć można w ich Ewangelii św. Mateusza) jednocześnie skupiając swoją wiarę wokół osoby Jezusa, według ich jedynego prawdziwego Mesjasza żydowskiego.

Powstały więc dwa nurty:

Pierwszy /konserwatywny/ zakładał, że po zburzeniu Świątyni Żydzi ograniczają wiarę w nadejście Mesjasza do minimum (oczekiwanie go doprowadziło przecież do wojny i tragedii), ściśle przestrzegają prawa żydowskiego zawartego w Torze oraz zamykają się na pogan, izolując się od nich.

Drugi – reprezentowany przez wspólnotę ewangelii św. Mateusza – zakładał przestrzeganie praw żydowskich, z jednoczesną wiarą w Jezusa i dążeniem do złączenia Żydów i pogan w jednej wierze. Powstała Ewangelia św. Mateusza mająca edukować Żydów co do osoby Jezusa. Jej głównym zadaniem było wykazanie Żydom, że Jezus był TYM Mesjaszem, na którego czekali. Autor rozpaczliwie (a czasem mocno naciąganie) przywołuje wszelkie przepowiednie starotestamentowe, mogące ukazać Jezusa jako Mesjasza.

Autor chciał wykorzystać prawdopodobnie jedyną okazję na to, żeby judaizm zaakceptował nauki Jezusa, jednocześnie otwierając się na inne nacje co pozwoliłoby w konsekwencji ukształtować jedną religię wspólną dla Żydów i pogan.

Naturalnie tak się nie stało - wygrał nurt pierwszy, a wiara w Jezusa stała się domeną pogan. Mateusz przegrał i Jezus ostatecznie nie został zaakceptowany jako Mesjasz wśród narodu żydowskiego. Mesjaszem stał się dla pogan, ale dla nich przepowiednie starotestamentowe nie stanowiły już takiego znaczenia. Jak widać Mateusz nie był aż tak dobrym marketingowcem jak mówi Aquila.

Podsumowując – Ewangelia św. Mateusza jest tak naprawdę rozszerzoną i opracowaną teologicznie (z naciskiem położonym na mesjanizm żydowski) ewangelią św. Marka.


Ewangelia św. Łukasza

W tym temacie także duże kontrowersje w kontekście autorstwa. Istnieje wiele argumentów wskazujących na to, że autorem był rzeczywiście Łukasz (zarówno Ewangelii jak i Dziejów Apostolskich), towarzysz św. Pawła. Jednak niemal tyle samo argumentów przemawia przeciwko niemu – co ostatecznie sprawia, że wniosek może być tylko jeden: autor nieznany.

Najprawdopodobniej chrześcijanin pochodzenia nie-żydowskiego, jednak mający dużą wiedzę na temat judaizmu i Starego Testamentu. Wykształcony i utalentowany literacko, prawdopodobnie historyk. Podobnie jak Mateusz widzi w Jezusie mesjasza starotestamentowego.

Jednak stanowisko Łukasza jest inne – jego Ewangelia skierowana jest do pogan, głównie Rzymian. Rzymianie ukazani są w niej w pozytywnym świetle w przeciwieństwie do Żydów – tutaj to oni ponoszą główną winę za śmierć Jezusa.

Wizerunek Jezusa nastawiony na odbiorców międzynarodowych, co dobitnie widać w ukazaniu Jego linii rodowodowej. Ma to duże teologiczne znaczenie, bowiem u Mateusza Jezus wywodzi się od Abrahama (Ewangelia dla Żydów), u Łukasza zaś bezpośrednio od Adama (Ewangelia dla ludzi wszystkich narodów).

Źródła: Podobnie jak u Mateusza – Ewangelia św. Marka, źródło Q oraz źródło Ł. Źródło Ł to hipotetyczny przekaz ustny zawierający coś co dziś nazwalibyśmy podaniami na temat narodzin Jezusa i faktów dotyczących jego bliskich, a także przypowieści unikatowe dla tej Ewangelii.

Schemat zależności między źródłami w ewangeliach synoptycznych. Może przydać się w dalszej części debaty:

Dołączona grafika


Ewangelia św. Jana

Autor zbiorowy, dla którego istotną rolę pełnił przekaz naocznego świadka Jezusa, ucznia, jednak prawdopodobnie nie apostoła. Nie można jednak całkowicie wykluczyć Jana apostoła.

Źródła: Przekaz ustny, a także dyskursy i przemowy Jezusa z różnych źródeł. Ewangelia powstawała warstwowo – na rdzeniu, stworzonym na podstawie relacji naocznego świadka (i jego osobistego pojmowania nauk Jezusa) zaczął pracę nasz właściwy Ewangelista (prawdopodobnie wspólnota Janowa). Opracowuje on tekst bazowy teologicznie i literacko, ponadto wprowadza informacje nabyte z innych źródeł. Choć ostatecznie zostaje w pełni ukształtowana w roku 100 n. e., jej początki (pierwotny rdzeń) sięga ok. 40 – 50 n. e.

Cel to ukazanie Jezusa jako Boga. Skierowana do wszystkich, choć czuć tu już pewną niechęć do Żydów (która zaczęła szerzyć się wśród chrześcijan prawdopodobnie po 70 n.e., a więc po zburzeniu Świątyni w odpowiedzi na głośną krytykę religii chrześcijańskiej).

Jeśli ktoś szuka w ewangeliach historycznego wizerunku Jezusa, najciężej będzie mu go znaleźć właśnie w tej Ewangelii. Jest ona najbardziej opracowana teologicznie, posiada dużo po-Jezusowych naleciałości, a także filozoficznych przemyśleń rodzących się w umysłach już na długo po śmierci Jezusa. Często stoi w opozycji do Ewangelii synoptycznych, zachowując inne poglądy wobec danej problematyki.

Oprócz tego nastawiona jest na to, żeby szerzyć przekonania o boskości Jezusa, czego zresztą autor wcale nie ukrywa:

I wiele innych znaków, których nie zapisano w tej książce, uczynił Jezus wobec uczniów. Te zaś zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc mieli życie w imię Jego. (J 20; 30)
_______________________________________________________________________
_______________________________________________________________________


  • NARODZINY

Dopiero po takim wprowadzeniu można przejść do badania problematyki narodzenia Jezusa. Ale od początku.

Jak już wspominałem Mateusz często przywoływał proroctwa starotestamentowe – musiał myśleć, że im więcej ich będzie, tym łatwiej Żydzi zaakceptują Jezusa jako Mesjasza. Wykorzystywał wszelkie możliwe przesłanki dotyczące życia Jezusa po to, aby przywołać choćby fragment (czasem nawet jedno słowo) z jakiegoś proroctwa. Nie można też zaprzeczyć, że czasem robił to błędnie - co w takim wypadku rzucało się w oczy.

Dowiedziawszy się z jakich źródeł korzystano i jak mniej więcej powstawały Ewangelie, bez problemu dojdziemy dlaczego Marek i Jan nie wspominają o narodzinach Jezusa, w przeciwieństwie do Łukasza i Mateusza. Wtedy też zobaczymy, dlaczego tych dwóch ewangelistów przedstawia jedno zdarzenie na dwa sposoby.

Wiemy już, że przy pisaniu swoich ewangelii Mateusz i Łukasz korzystali z dzieła Marka. Marek nie wspomina o narodzinach, więc to nie z tego źródła czerpała dwójka. Wiemy też, że Źródło Q było prawdopodobnie zbiorem zawierającym wyłącznie słowa Jezusa – jego przemowy i przypowieści – z których Ewangeliści wybrali te nadające się do ich literacko-filozoficzno-teologicznej wizji. Więc i to źródło odpada.

Mateusz i Łukasz pisząc o narodzinach Jezusa korzystali z dwóch niezależnych źródeł – odpowiednio ze źródła „M” oraz ze źródła „Ł” (wspominanych już wcześniej). Znaczy to dla nas tyle, że ani Łukasz ani Mateusz nie wymyślili sobie sami miejsca urodzenia Jezusa – niezależność tych źródeł świadczy o tym, że Betlejem jako miejsce przyjścia na świat Jezusa istniało w świadomości społecznej wczesnych chrześcijan na długo przed zawarciem tego w Ewangeliach. Istniało i zakorzeniło się tak bardzo, że dotarło do dwóch niezależnych Ewangelistów, dwoma niezależnymi drogami.

Niestety nie jesteśmy w stanie stwierdzić w jaki sposób pierwsi zwolennicy Jezusa ustalili, że urodził się On w Betlejem (i w jaki sposób zdobyli inne fakty, o które było niezwykle trudno aby pochodziły z pierwszej ręki). Nie można wykluczyć, że zostały one dopowiedziane czy wymyślone – możliwe, że jeszcze za życia Jezusa, gdzie będąc żywą legenda mógł tworzyć się wokół Niego kokon domysłów i wierzeń.

Jednocześnie nie da się wykluczyć ponad wszelką wątpliwość, że Jezus rzeczywiście urodził się w Betlejem. Bo o ile możemy powiedzieć, że Mateusz miał motyw aby podać akurat to miejsce (wymowne proroctwo żydowskie w Ewangelii dla Żydów) – to już Łukasz niekoniecznie.

Wracając do proroctwa:

A ty, Betlejem Efrata,
najmniejsze jesteś wśród plemion judzkich!
Z ciebie mi wyjdzie
Ten, który będzie władał w Izraelu


(Mi 5;1)

Wspomina o nim Mateusz, bo dla Łukasza nie miało ono prawdopodobnie takiego znaczenia. Właściwie proroctwo to nie miało prawie żadnego znaczenia dla większości Żydów – wbrew powszechnej opinii nie wyczekiwali oni Mesjasza z Betlejem. Przepowiedni mesjańskich w Starym Testamencie jest bez liku, niekiedy jedne stały w wyraźnej opozycji do innych. To z kolei, że Żydzi mieli wyczekiwać mesjasza z Betlejem nie widnieje w żadnym żydowskim źródle powstałym przed wiekiem IV n. e.

Czyżby zwierzchnicy naprawdę się przekonali, że On jest Mesjaszem? Przecież my wiemy, skąd On pochodzi, natomiast gdy Mesjasz przyjdzie, nikt nie będzie wiedział, skąd jest. (J 7;26-27)

I takie poglądy dominowały. Mało tego - Mesjasz nie musiał wcale przyjść z ziemi Izraela; przez pewien czas wśród Żydów panowało przekonanie, że Mesjasz będzie pochodził z… Rzymu.

Nie można więc mówić, że Mateusz wymyślił Betlejem, aby spełnić proroctwo Z resztą na niewiele by mu się to zdało, bo przepowiednia jasno mówi tam o polityczno-militarnym Mesjaszu, a jak wiemy Jezusowi było do takiego daleko. Kto proroctwem wojuje, ten od proroctwa ginie! Bardziej prawdopodobne jest to, że Jezus urodził się w Betlejem, a dopiero po jego śmierci niektórzy wyciągnęli w tym kontekście wcale niejednoznaczne proroctwo Micheasza.

Druga sprawa – rzeź niewiniątek i nawiązania do Mojżesza. Znów nie możemy wykluczyć, że Herod Wielki kazał zabić kilkadziesiąt (nie mogło być ich więcej) dzieci, tym bardziej jeśli znamy jego paranoje i szaleństwa jakich się dopuszczał u schyłku życia - co jest przecież historycznie udokumentowane. A to, że o „rzezi niewiniątek” nie mówi żadne inne źródło nie jest poważnym argumentem, przyznasz chyba Aquila.

Równie dobrze jednak nie możemy wykluczyć, że jest to wymysł Mateusza mający na celu wykazać podobieństwa i różnice pomiędzy „starym” a Nowym Mojżeszem, bo – uwaga! - jego ewangelia nie jest dokumentem historycznym, a dziełem teologicznym!

Kolejna kwestia – stawiasz błędny wniosek, Aquila, mówiąc, że „Już pobieżna lektura pokazuje nam, że to są sprzeczne relacje.” Relacje Mateusza i Łukasza są inne – bo z innych źródeł korzystano - ale nie można powiedzieć aby były sprzeczne.
___________________

Zostawiając Mateusza i jego teologię narodzin, przejdźmy do Łukasza (który nazywany był często historykiem). Pozwól, że wypunktuje Twoje zarzuty…:

1. Galilea w tym czasie nie znajdowała się pod jurysdykcją rzymską (Nazaret leżał w niepodległym państwie żydowskim rządonym przez króla Heroda Antypasa), a zatem spis wówczas przeprowadzony zwyczajnie nie powinien obchodzić nikogo z Nazaretu.

2. Spis przeprowadzony został wiele lat po śmierci Heroda.

3. Spis nigdy nie wymagał migracji ludności do miasta, gdzie kilkaset lat temu żył jakiś tam przodek.




… i tak się do nich ustosunkuję:


1. Nazwanie państwa Heroda niepodległym to gruba przesada. Oczywiście oficjalnie był to wolny władca, wolnego narodu – ale w praktyce było inaczej i wszyscy wiedzieli, że Herod jest wasalem Cesarza, chowającym się za tytułem „władca sprzymierzony”.

Co za tym idzie, wszystko co robił musiał robić za zgodą Cesarstwa (nawet swoich synów nie mógł zabić bez proszenia Augusta o pozwolenie na proces). Gdy uczynił coś co nie podobało się Cesarzowi dostawał burę o czym wspomina Flawiusz.

Cesarstwo często praktykowało spisy nie tylko na swoich terenach ale i w tych państwach, które płaciły im podatki choć które oficjalnie nie były włączone do Cesarstwa (jeszcze).
W takim wypadku Herod nie miał nic do gadania, mógł ewentualnie tylko spytać jaki termin do przeprowadzenia spisu pasuje Rzymianom najbardziej.


2. Dzięki Flawiuszowi wiemy, że Kwiryniusz jako legat Syrii przeprowadził spis w 6/7 r. n. e (a więc jakieś 10 lat po śmierci Heroda Wielkiego). Problem w tym, że Łukasz pisząc:

W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie. Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz. (Łk 2)

Mówi o innym spisie (pierwszym), który odbył się w 6/7 r. p. n. e. I prawie na pewno nie jest to jego niedopatrzenie, bo jako autor nie tylko Ewangelii, ale też Dziejów Apostolskich ma świadomość tego, że w roku 7 n. e. też miał miejsce spis, o czym świadczy ten fragment:


Potem podczas spisu ludności wystąpił Judasz Galilejczyk i pociągnął lud za sobą. Zginął sam i wszyscy jego zwolennicy zostali rozproszeni. (Dz 5, 31)


Według Łukasza w roku 7 p. n. e. odbył się PIERWSZY spis. Nie jest to niemożliwe, bo Cesarstwo przeprowadzało wtedy spisy stosunkowo często. Taki Egipt choćby – graniczący przecież z Judeą – miał spisy ludności cyklicznie co 14 lat. Nie jest przecież aż tak nieprawdopodobne, aby podobna regularność tyczyła sąsiedniej Judei. Zakładając, że Łukaszowy spis odbył się w roku 7 p. n. e. (za panowania Heroda) łatwo policzyć że następny powinien wypaść 7 r n. e. – spis Flawiuszowy.

I wbrew pozorom nie jest aż tak niemożliwe to, że w roku 7 p. n. e. w Łukaszowym spisie ludności „maczał palce” ten sam Kwiryniusz, który stał za spisem Flawiuszowym w 7 n. e. Tym bardziej jeśli weźmie się pod uwagę pewne okoliczności (takie jak np. inskrypcja na kamieniu tyburtyńskim), a także fakt, że luki w historii nie dostarczają nam zbyt wiele informacji o tym Łukaszowym okresie.


3. Masz tutaj na myśli to, że rzymskie spisy ludności nie wymagały od obywateli stawiania się w miejscu ich pochodzenia? Nie do końca prawda:

Gaius Vibius Maximus, prefekt Egiptu: W związku z prowadzeniem spisu gospodarstw domowych zachodzi konieczność powiadomienia wszystkich, którzy z jakiejkolwiek przyczyny znaleźli się poza swymi okręgami administracyjnymi, iż winni powrócić do domu celem zadośćuczynienia zwykłej procedurze spisowej i pozostać na swej własnej roli.
(Papirus z Oxyrynchos)

"zwykłej procedurze spisowej" – można więc słusznie przypuszczać, że nakaz stawiania się w miejscach pochodzenia nie był rzadkim zjawiskiem.

Mimo wszystko zakładając, że Rzymowi nie zależało aż tak bardzo na tym, aby Żydzi z Judei stawiali się w swoich rodzinnych miastach – zapominasz zupełnie o tym co mieli do powiedzenia sami zainteresowani, czyli obywatele Judei.

Rzymianie w istocie nie musieli wydawać takiego nakazu – wystarczy, że nieformalnie zrobili to Żydzi. Bowiem żydowska tradycja określała pochodzenie człowieka przede wszystkim według jego związków plemiennych, uwzględniając przywiązanie do swoich przodków. I tak tradycja „12 pokoleń” przyczyniła się do tego, że na czas spisu ludności Żydzi (w zgodzie z własnymi obyczajami) udawali się do miejsca swojego pochodzenia – co pomagało im ustalić liczebny podział według danego plemienia. Poza tym możliwe jest, że Józef miał w Betlejem dom (a w Nazarecie mieszkał u rodziny Marii) , co kazałoby mu udać się na spis właśnie tam.
_____________________________________

Pozwól jeszcze, że odniosę się do Twoich słów:

interesuje nas bowiem to, że w kwestii narodzin Jezusa Nowy Testament jest totalnie niewiarygodny. Jest to bodajże najłatwiejsza do wykrycia „rozbieżność” pomiędzy relacjami. A zatem – skoro NT jest w tej kwestii totalnie niewiarygodny – to dlaczego mamy uważać go za rzetelne źródło informacji o Jezusie? Dlaczego mamy wierzyć, że Jezus faktycznie urodził się w Betlejem?


Nie pojmuję czym w tym wypadku zasłużyły sobie Ewangelie Jana i Marka na to aby nazywać je totalnie niewiarygodnymi, skoro nawet nie wspominają one o narodzinach Jezusa…
_______________________________________________________________________
_______________________________________________________________________

Na koniec chciałbym ponownie zaznaczyć, że Betlejem jako miejsce narodzin Mesjasza nie było i nie jest wymagane. Jezus równie dobrze mógł urodzić się w Nazarecie, albo w Kafarnaum. W ogóle sam fakt narodzin nie łączy się w żaden sposób z ideami głoszonymi przez Jezusa w życiu dorosłym – jest to więc kwestia o drugo- a nawet trzeciorzędnym znaczeniu.

Owocniej i treściwiej byłoby gdybyśmy zaczęli od początku działalności Jezusa – a więc od chrztu w Jordanie. Ale to już w następnym wpisie. Do tego czasu warto jednak zacząć zastanawiać się nad pytaniem, które będzie pełnić kluczową rolę w całym życiu Jezusa. Także – a może przede wszystkim - po jego śmierci, co z kolei wywrze ogromny wpływ na formę Ewangelii. Zadanie tego pytania pozwoli nam zrozumieć dlaczego Ewangelie nie są i nie miały być dokumentami historycznymi. I z tym pytaniem Was zostawiam:


A wy za kogo Mnie uważacie? (Mt 16;15)
  • 8



#6

Aquila.

    LEGATVS PROPRAETOR

  • Postów: 3221
  • Tematów: 33
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Trochę inaczej. To co mamy w Nowym Testamencie na temat Jezusa jest bardzo dyskusyjne i właśnie dlatego ma to ogromną wartość.
Czysto teoretycznie: gdyby Jezus był Bogiem, bardzo pożądanym – wręcz niezbędnym – byłoby aby relacje o Nim były wieloznaczne, niejednomyślne i nad wyraz różne. Jezus-Bóg potrzebuje aby wiara zachowała swoją formę i nie została skażona tzw. „jedynymi” faktami i swego rodzaju wiedzą czy raczej pewnością co do natury Boga. Dlatego też o poznanie właściwego Jezusa będzie niezwykle trudno. Właściwie jest to niemożliwe.


Bardzo ryzykowne stwierdzenie – szczególnie to „czysto teoretyczne” ;) Nam tymczasem pozostaje dość prosta rzeczywistość – Jezus był człowiekiem. Jak już wspomniałem – żył jak każdy normalny człowiek, robił wszystko to, co robił każdy normalny człowiek. Jezus historyczny istniał – a skoro tak, to jest jeden jego „wizerunek” który opisuje jego „prawdziwą postać” (innymi słowy – jeśli Jezus nie był legionistą rzymskim, i jeśli mamy jakąś współczesną książkę w której mamy opis Jezusa walczącego jako legionista – to książka ta przekazuje nam już nieprawdziwy obraz Jezusa). I aby dotrzeć do tej „prawdziwej postaci” – musimy mieć dokumenty o jak najwyższej wartości.
Ty zaś uważasz, że „ogromną wartość” mają te właśnie zapiski, które „są bardzo dyskusyjne”. Nie sądzę, aby można było się z tym zgodzić.

Inny przykład (w pewnej chwili zeszło na jakość „przykładów” – jasne, przykłady nigdy nie będą w pełni trafne – mają jedynie ukazać pewien schemat, rodzaj myślenia, nieco uatrakcyjnić swoją plastycznością zwykłe myśli). Skoro zaś już użyłem Ukochanego Przywódcy (Kim Dzong Ila – którego uważam za dość dobry przykład w dyskusjach o Jezusie) – będę się go dalej trzymać.

Jak już też mówiłem – Kim Dzong Il był postacią bardzo kontrowersyjną. Na całym świecie poza Koreańską Republiką Ludowo-Demokratyczną jest on postrzegany jako zwykły komunistyczny tyran który na dodatek miał krew bardzo wielu niewinnych ludzi na swoich rękach. Tymczasem według oficjalnej propagandy w swoim rodzinnym kraju – był między innymi „genialnym wodzem”, „ekspertem we wszystkich dziedzinach” i (przede wszystkim) Wielkim i Kochającym Ojcem Całego Narodu.

I teraz zastanówmy się nad tym gdzie możemy znaleźć „najbardziej wiarygodny wizerunek” tejże osoby. Rzecz jasna najlepszym wyjściem byłoby zajrzeć do obu „źródeł” (mam tu na myśli źródła z obu „stron barykady” rzecz jasna). My jednak skupmy się na podziale na „źródła zachodnie” i „źródła komunistyczne (północnokoreańskie)”. Aby lepiej zaprezentować co mam na myśli – mała anegdota (przywoływana z pamięci, więc rzecz jasna szczegóły mogą się różnić, sens jednak zostanie zachowany). Pewnego dnia robotnicy z jakiegoś europejskiego państwa wysłali list do Kim Dzong Ila z prośbą – otóż robotnicy ci żalili się, że mają do dyspozycji jedynie źródła zachodnie a one strasznie krytykują północnokoreańskiego przywódcę – a zatem chcieliby otrzymać jakieś północnokoreańskie książki o Wielkim Wodzu z których mogliby się dowiedzieć prawdy. Zadowolony Kim Dzong Il wysłał więc książki w których Wielki Wódz był przedstawiony jako (co za niespodzianka…) wielki, troskliwy i kochający opiekun narodu, który zna się na wszystkim i który prowadzi swój naród do dobrobytu. Cóż – sami się o to prosili…

A dlaczego o tym wspominam? Kim Dzong Il to nasz „Jezus”. Tak samo jak on – żył na tej planecie w danym okresie. Zachowywał się jak każdy inny człowiek (no, może nieco przegiąłem, ale rozumiecie o co mi chodzi), jadł, pił, odczuwał emocje, dokonywał pewnych czynów. Innymi słowy – istniał prawdziwie.

„Zachodnie źródła” to opis jego życia – jego czynów i decyzji a także skutków tychże. Są one neutralne i nie muszą w opisie Kim Dzong Ila uwzględniać zasad żadnej ideologii. Jeżeli Kim był tyranem – autorzy książki/filmu nie będą mieli żadnego powodu, aby tę sprawę zatuszować. W przypadku Jezusa byłyby to księgi neutralne (które nie byłyby chrześcijańskie) – ale niestety takich nie mamy. A to sprawia, że pozostaje nam tylko wyłapywanie z pism wczesnochrześcijańskich tych elementów, które faktycznie mogą opisywać prawdziwego „historycznego” Jezusa.

„Północnokoreańskie źródła” zaś nie są neutralne. Zostały stworzone w danym celu – w celu szerzenia oficjalnej propagandy. Z nich nigdy nie dowiemy się, że Kim Dzong Il był tyranem. Nigdy nie dowiemy się, że lud z jego powodu cierpi niewyobrażalną nędzę i żyje w strachu przed władzą. Na oficjalnych zdjęciach zobaczymy pokazowe domki, uśmiechniętych Koreańczyków wiwatujących na cześć wodza i troskliwego Kima głaszczącego po główkach ukochane dzieci. A na oficjalnych obrazach – (to mój faworyt – ten obraz istnieje naprawdę!) „Wodza rozwiązującego w mig problemy zbyt trudne dla naukowców i inżynierów”.
Tymi źródłami w wersji „jezusowej” są dla nas ewangelie. One – podobnie jak „źródła północnokoreańskie” (które nie mają na celu pokazanie prawdziwego oblicza Kim Dzong Ila i jego reżimu - mają za zadanie przekonywać ludzi, że ten oto Kim jest prawdziwym Wielkim Przywódcą i że on jedyny prowadzi kraj do wielkiego dobrobytu) nie mają na celu pokazanie nam „prawdziwego Jezusa” – tylko przekonanie ludzi, że był on tym „prawdziwym Mesjaszem”. Wszystko, co stałoby na drodze do takiego wniosku – powinno być pominięte. A wszystko, co może pomóc w osiągnięciu takiego wniosku – dodane (nawet jeśli zostało zmyślone).

Co ciekawe – to nie koniec podobieństw. Czy wiecie, że Kim Dzong Il urodził się na zboczu świętej góry Paektu, a podczas jego narodzin nad górą pojawiła się tajemnicza gwiazda? Jakby tego było mało – jaskółki zwiastowały jego narodziny, zima magicznie przeszła w wiosnę a w okolicy spontanicznie pojawiały się podwójne tęcze? Czy wiecie, że (według oficjalnej biografii Ukochanego Przywódcy) Kim Dzong il nigdy nie defekował? A podczas swej pierwszej gry w golfa w życiu udało mu się jedenastokrotnie zaliczyć „hole-in-one” (czyli że wbił piłeczkę do dołka przy pierwszym uderzeniu – a zaświadczył o tym każdy z jego 17 ochroniarzy, którzy mieli osobiście widzieć piłeczki wpadające do dołków)? Że podczas jego śmierci (jak donosi oficjalna północnokoreańska agencja informacyjna) „lód na jeziorze na świętej górze Paektu pękł tak głośno, jak jeszcze nigdy tego nie robił” (specjalna komisja o tym poświadczyła), ona sama została spowita „wspaniała poświatą”, wyryty na niej napis ‘Góra Paektu, święta góra rewolucji, Kim Dzong Il’ „zajaśniał szczególnie jasnym połyskiem” a „żuraw mandżurski trzykrotnie okrążył posąg Kim Dzong Ila i usiadł na drzewie gdzie pozostał przez dłuższy czas z opuszczoną głową" (co, jak stwierdzili specjaliści niewątpliwie oznaczało, że żuraw opłakiwał Ukochanego Przywódcę)?

Tak, tak – kult jednostki Kim Dzong Ila obrósł już rozmaitymi „cudami” które działy się przy jego narodzinach i śmierci, a także „niesamowitymi dokonaniami” jakie miały się stać za jego sprawą. I (choć nam może się to wydać absurdalne) – wielu Koreańczyków, bombardowanych tą propagandą, święcie wierzy w te brednie. Dodajmy do tego brak możliwości zweryfikowania tych „prawd” (dla porównania - pierwsi chrześcijanie również raczej nie mieli takiej możliwości), ciemnotę ludu (pierwsi chrześcijanie do wykształconych w dziedzinie biologii, astronomii itp. także nie należeli) i nachalną propagandę (rozgłaszanie im Ewangelii) a także obietnicę lepszego bytu jeśli uwierzy się w te historie (obietnicę „życia wiecznego” w przypadku uwierzenia w Jezusa) – a jestem pewien, że po paru wiekach mielibyśmy fantastyczny Kościół Świętego Kima Cudotwórcy i Największego i Kochającego Wszystkich Wodza Ludzkości.

A gdzie tu „prawdziwy (historyczny) Kim”? Nikt chyba nie wierzy, że Ukochany Przywódca faktycznie był we wszystkim najlepszy. Że faktycznie w golfa gra lepiej niż Tiger Woods. Że nigdy nie musiał korzystać z ubikacji. Ani że jego śmierć i narodziny były powiązane z jakimiś nadzwyczajnymi cudami natury. Szczególnie, że tak naprawdę nasze przyszłe „Północnokoreańskie Słońce Ludzkości” przyszło na świat w Rosji we wsi Wiatskoje – daleko od jakiejkolwiek koreańskiej świętej góry… Jak zatem widać – podobieństw jest całkiem sporo.

Więc – powracając do kwestii „źródeł” – jest to naszą tragedią (a nie błogosławieństwem), że mamy na temat Jezusa praktycznie tylko wczesnochrześcijańską propagandę która tak naprawdę jest bardzo wątpliwej jakości. Tak samo jak ze źródeł północnokoreańskich wyłania się nieprawdziwy obraz Kima – tak samo z Ewangelii wyłania się nieprawdziwy obraz Jezusa.

W naszym przypadku metafora ze sztabką złota jest moim zdaniem mocno nietrafiona. Zauważ, że już na początku zakładasz istnienie Bytu (w tym wypadku chodzi o Ciebie), który jako właściciel sztabki potrafi ze 100% pewnością orzec o jej prawdziwości; widzi ją, dotyka, waży, sprawdza czystość, itp.

I dopiero zakładając istnienie takiej osoby - która jako jedyna posiada całkowicie pewne informacje na temat sztabki – możemy wprowadzić osoby drugie, które w te informacje podane od Właściciela uwierzą lub też nie. Różnica jest taka, że Właściciel o sztabce wie wszystko, za to reszta musi zadowolić się wiarą w to co o sztabce powie im jej Posiadacz.

W naszym wypadku sztabką złota jest Jezus, to jasne. Jego wizerunek to inaczej wiadomości o sztabce jakie puszcza w obieg jej Właściciel. Sęk w tym, że nie mamy Właściciela… I cała metafora się sypie.

Dlatego pozwól, że zobrazuję to inaczej.


Jak wspomniałem nieco wcześniej – to jedynie nieco bardziej plastyczna forma przekazania pewnej myśli. Niemniej w dalszym ciągu uważam, że dosyć trafna. Jezus albo był taki, jak mówią Ewangelie, albo nie. Sztabka istnieje, albo nie.

Pozostaje nam teraz pytanie – i co z tym fantem zrobić? Uwierzyć, że Jezus faktycznie narodził się z dziewicy, przemieniał wodę w wino, ożywiał trupy i chodził po wodzie? Czy też może nie uwierzyć?

Uwierzyć, że mam sztabkę, czy nie uwierzyć (z punktu osoby wierzącej jest to taka sama tajemnica jak tajemnica Jezusa)?

I - podobnie jak z tą sztabką – na jakiej podstawie?

I tu, i tu – na podstawie słowa. Bo tym tak naprawdę są Ewangelie – słowami. Od nas zależy czy będziemy im nadawać jakiś inny, wyższy status, czy też nie. One same nie mają bowiem już w sobie zakodowanego z góry jakiegoś „wyższego” poziomu niż jakiekolwiek inne pisma.

Widzisz Aquila, naszym Ptakiem jest Jezus. Przeleciał zbyt szybko i ledwie zauważony żeby móc stwierdzić jego gatunek - nie wspominając już o jakichkolwiek szczegółach. To co wiemy o nim na pewno, to konsekwencje jego pojawienia się i efekty jego „przelotu”. Żadna z relacji chłopców nie jest w pełni zadowalająca, ale trudno oczekiwać czegoś więcej zważywszy na warunki.

Relacje chłopców różnią się – to zrozumiałe. Na pojawienie się tych różnic w opisie Ptaka ma wpływ nieskończenie wiele warunków, niezależnych od chłopców. A ważne w tym wypadku było nie tylko miejsce obserwacji i długość jej trwania, ale też szereg indywidualnych cech chłopców.

Dziewczynka oczywiście wierzy, że przeleciał tędy Ptak. Jednak do niej należy też kwestia wiary w to, jaki ten Ptak był. Polegając na relacjach chłopców i wiedzy o nich, a także na własnej wiedzy ornitologicznej i instynkcie – jej przedmiot Wiary musi zostać wykształtowany.


Z tym przykładem też zaś są problemy (zaznaczam słówko „też”). Bo cokolwiek by chłopcy nie powiedzieli (a skoro zakładamy, że faktycznie był to ptak) – to mógł być to tylko i wyłącznie pewien konkretny ptak. Nie jakiś transformers który raz wyglądał tak, a za chwilę inaczej. A zatem, jeśli mamy czterech chłopców i cztery różne opisy tego ptaka – przynajmniej trzy z nich muszą być nieprawdziwe. Lekko modyfikując i upraszczając:

Mateusz widział zielonego mercedesa.
Marek – niebieską scanię.
Łukasz – czerwonego lexusa.
A Jan – żółtego solarisa.

Jeżeli przyjmiemy, że faktycznie przejechał obok dzieci jakiś (jeden) samochód – to przynajmniej trzy z tych relacji muszą być nieprawdziwe. Nie mogło bowiem tak być, że dzieci widziały zielono-niebiesko-czerwono-żółtego mercedeso-scanio-lexuso-solarisa. Owszem – można się tłumaczyć, że samochód przejechał zbyt szybko. Ale w przypadku Jezusa to nie ma zastosowania. Uczniowie przebywali obok niego przez długi czas. Codziennie gdzieś z nim wędrowali i rozmawiali. A zatem wspomnienia o Jezusie powinny być lepszej jakości niż zaledwie „zbyt szybkie mignięcie”. Jezus nie był „ledwie zauważony” – był głową grupy swoich zwolenników przez długi czas!

I dlatego właśnie szokuje ta liczba różnic jakie mamy w opisie jego żywota. Z perspektywy tych przykładów – to dzieci musiałyby widzieć i to dokładnie tego ptaka codziennie przez wiele miesięcy a samochody – oglądać z bliska na swoich podwórkach. Nie ma co tłumaczyć rozbieżności „nieuchwytnością” czy nawet swoistą „ulotnością” „prawdziwego wizerunku Jezusa”. Tym bardziej, że ten „prawdziwy wizerunek Jezusa” jaki mamy w Ewangelii to wytwór późniejszy. Wraz z upływającymi latami zmieniał się bowiem i Jezus w oczach jego wyznawców…

Fakty mówią same za siebie – wiele lat po śmierci Jezusa powstały cztery księgi mające przybliżać wiernym jego żywot i nauczanie (powstało więcej, ale skupmy się póki co na tych „zatwierdzonych”). Różnią się one szczegółami – i (po uważnej lekturze) ukazują różne wizerunki głównego bohatera.

Pozostaje pytanie – dlaczego? Czy naprawdę dlatego, że każdy z autorów nie miał możliwości poznania „prawdziwej natury” Jezusa? Że opierał się na rozmaitych „tradycjach”?

Czy może dlatego, że Ewangelie po prostu nie miały na celu ukazanie prawdziwej historii Jezusa?

A, jeśli nie miały tego na celu, to czy naprawdę mamy tak spokojnie wierzyć w ten wizerunek?

Nie mogę pozbyć się wrażenia, że jest to bardzo nieuczciwe postawienie sprawy. Przyjmując, że skupiasz się wyłącznie na historyczności Jezusa i weryfikujesz historyczne fakty względem Ewangelii – krzywdzącym jest stwierdzenie, że wystarczy znaleźć jedną nieścisłość historyczną (jeden błąd) aby uznać, że wszystko co mówią Ewangelie o Jezusie jest nieprawdą i nie wypada w to wierzyć.

Idąc tym tokiem rozumowania – czy wystarczy, że znajdę jeden potwierdzony fakt historyczny zawarty w Ewangeliach, aby stwierdzić, że wszystko co w nich napisano jest prawdą i warto w to wierzyć? A znajdę ich bez liku…

Temat naszej debaty nie brzmi: Czy Ewangelie rzetelnie przedstawiają historycznego Jezusa? – wtedy to chińskie przysłowie byłoby rzeczywiście na miejscu. Ale temat naszej debaty to „Jezus i jego wizerunek w Ewangeliach – wierzyć czy nie?” przy czym nie ma nigdzie napisane o jaki wizerunek chodzi, ani że chodzi o historyczny wizerunek Jezusa.


Wszystko rozbija się o podejście do tematu. Jezus i jego wizerunek w ewangeliach - wierzyć, czy też nie? A to zależy – jakie kto ma wymagania, aby uwierzyć w dany, przedstawiony w jakimś źródle, wizerunek konkretnej osoby. Jak już mówiłem – Jezus istniał faktycznie. A Ewangelie mają być „najlepszym dla nas zapisem jego działalności”. Nie potrafię uwierzyć w coś nie weryfikując tego czegoś (lub przynajmniej – bez próby zweryfikowania – choć oczywiście są tu wyjątki jak zaufanie koleżeńskie itp. – więc znowu nie należy przyjmować tego przykładu zbyt dosłownie). A, skoro Jezus był postacią historyczną, interesuje mnie porównanie dostępnych nam źródeł z tym, co może być „Jezusem historycznym”. Wrócę ponownie do Jezusa i legionów rzymskich. Jeżeli wiemy ze stuprocentową pewnością, że Jezus nie służył w rzymskim wojsku – to źródło mówiące o tym stanie się automatycznie wątpliwej jakości. Innymi słowy – zacznę wątpić w prawdziwość wizerunku „Jezusa–legionisty”. A to oznaczać będzie, że wizerunek ten stanie się dla mnie mało wiarygodny – odpowiedziałbym zatem na zadane pytanie – nie, nie wierzyć.

W Ewangeliach mamy wizerunek Jezusa-nadczłowieka. Działającego cuda. Wypełniającego rozmaite proroctwa. Spełniającego swoją „misję”. Nie udawajmy – nie jest to wizerunek zwykłego, słabo wykształconego samozwańczego proroka, który po prostu ginie na krzyżu i umiera jak każdy zwykły człowiek (czyli – definitywnie ;) ). Jezus Ewangelii to jednocześnie Jezus Niesamowity.

Tymczasem gdy weźmiemy do ręki Nowy Testament i gdy zagłębimy się w literaturę naukową (a także użyjemy naszego rozumu) – wówczas zauważymy coś dziwnego. Okaże się, że z tymi „cudownymi narodzinami” jest coś nie tak. Zauważymy, że tak naprawdę żadna zamiana wody w wino nie mogła mieć miejsca. Podobnie jak chodzenie po wodzie, ożywianie zmarłych czy też cudowne rozmnażanie żywności. Spostrzeżemy też, że nawet w opisie zwykłych wydarzeń poszczególne Ewangelie się różnią – podają albo w ogóle inne wersje wydarzeń, albo inaczej je interpretują nadając im zupełnie inny wydźwięk.

Innymi słowy – nasz Jezus zacznie nam się kruszyć. Dokładnie jak Ukochany Przywódca po zapoznaniu się ze „źródłami zachodnimi”. Po ich poznaniu jakiś Koreańczyk z północy mógłby dojść do wniosku – „oj, faktycznie, wygląda na to, że o naszym Kimie nagadali nam wcześniej jakichś głupot! Dlaczego zatem miałbym dalej wierzyć, że naprawdę był taki świetny w golfa i że naprawdę opłakiwała go nawet natura?”

Owszem – będzie można dalej wierzyć sobie w to, że to jednak wizerunek zawarty w oficjalnej propagandzie jest tym „prawdziwym i wiarygodnym wizerunkiem Wielkiego Wodza”. Że nie jest ważny „przekaz historyczny”, że i tak gdzieś w tym tekście mieści się „prawdziwy Kim Dzong Il”. Będzie można zadowolić się autorytetem partii, własnymi przekonaniami/wiarą i „trudnością w oddaniu prawdziwego wizerunku”. Ale wiara w nadzwyczajne umiejętności golfisty czy też w cudowną pracę układu trawiennego (wydalniczy wszak był mu zbędny) raczej nie przybliży nas do „prawdziwego wizerunku” Kim Dzong Ila.

Ale wracając do Jezusa – zastanówmy się jeszcze nad pewną kwestią:

Wizerunek Jezusa w Ewangelii jest dość jasny – cudowne narodziny, cuda za życia, śmierć będąca finałem boskiego planu. Jeżeli nagle wyjdzie nam, że Jezus nie miał wcale żadnych „cudownych narodzin” – to nasz wizerunek upadnie – ponieważ upadnie jeden z ważnych elementów tegoż.

Inny przykład – jeśli media kreują kogoś na fantastycznego gitarzystę, ale i jednocześnie fantastycznego piosenkarza i perkusistę, to w sytuacji gdy odkryjemy, że ten ktoś jest co prawda fantastycznym gitarzystą i piosenkarzem, ale jednocześnie beznadziejnym perkusistą – wówczas upadnie nam wizerunek fantastycznego gitarzysty, piosenkarza i perskusisty w jednym.

Jeszcze inny przykład – swego czasu mieliśmy w Polsce fenomen o nazwie „Mandaryna”. Kreowano ją na piosenkarkę i gwiazdę. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że każdy kto zechciał mógł poznać prawdę – posłuchawszy nieobrobionych nagrań tejże „piosenkarki”. I teraz – mając w pamięci jej nieokrzesany skrzek, wycie, pojękiwania i postękiwania – czy dalej można wierzyć w jej pierwotny wizerunek – „utalentowanej piosenkarki obdarzonej pięknym głosem”?

Dlatego właśnie tak wielką wagę przywiązuję do tego, aby dowiedzieć się jaki naprawdę był Jezus i jak to naprawdę było z jego żywotem. Bo wówczas będę mógł ocenić – czy warto dawać wiarę zapisom z Ewangelii, czy też nie. Jeśli będą one zgodne z tym, co wiemy na temat historycznego Jezusa i zgodne ze zdrowym rozsądkiem – uznałbym, że warto wierzyć, ponieważ nie znalazłbym powodu do zwątpienia. Ale jeśli znalazłbym choćby kilka wątpliwych miejsc – wówczas wiarygodność całego wizerunku zostałaby mocno nadszarpnięta.

Wracając zaś do tej kwestii:

Idąc tym tokiem rozumowania – czy wystarczy, że znajdę jeden potwierdzony fakt historyczny zawarty w Ewangeliach, aby stwierdzić, że wszystko co w nich napisano jest prawdą i warto w to wierzyć? A znajdę ich bez liku…


Pozwól, że coś zaprezentuję:

Kim Dzong Il (a nie mówiłem, że to świetny przykład w dyskusjach o Jezusie? Gdyby nie on – mielibyśmy dużo skromniejszą debatę :D ) był człowiekiem, rządził Koreą Północną, okoliczności jego narodzin były cudowne, był najlepszym golfistą świata i nigdy nie defekował.

Przeanalizujmy to:

- oczywiste bzdury o cudownych narodzinach, umiejętności gry w golfa i defekacji nie poddają co prawda w wątpliwość istnienia Kim Dzong Ila jako człowieka i tego, że rządził Koreą Północną. A zatem nieprawdziwość paru elementów nie przesądza o nieprawdziwości innych, ale mimo wszystko sprawia, że cały wizerunek (łączący te wszystkie wymienione cechy) upada (ponieważ, skoro Kim nie był najlepszym golfistą, nie mógł być zatem kimś, kto rządził Koreą, był człowiekiem i jednocześnie był najlepszym golfistą – a taki właśnie wizerunek kreowała jego propaganda).

- prawdziwość tego, że Kim był człowiekiem i że faktycznie rządził Koreą Północną nie sprawia wszakże, że automatycznie był jednocześnie najlepszym golfistą świata, że jego narodzinom towarzyszyły cuda i że nigdy nie defekował. A zatem prawdziwość paru elementów nie sprawia, że automatycznie wszystkie inne elementy są prawdziwe (czyli że cały jego zaprezentowany wizerunek jest prawdziwy).

A zatem parę zmyślonych „faktów” na temat Jezusa zepsuje nam jego wizerunek. Natomiast parę faktów historycznych nie wpłynie od razu na prawdziwość całokształtu.

Kolejne krzywdzące stwierdzenie. W zacytowanym fragmencie Twojej opinii zamiast słowa „wiara” można podstawić równie dobrze słowo „nauka”, a sens i wniosek byłby ten sam.


Jest pewna zasadnicza różnica pomiędzy wiarą a nauką ;) Dzięki niej nauka nie jest wiarą, a (co chyba nie zaskoczy nikogo) wiara – nauką ;) Ale to chyba nie miejsce i czas na tego typu dywagacje.

…żadna wiara nie opisuje ostatecznej prawdy, ani wczoraj, ani dziś, ani nigdy. Wiara wskazuje kurs, a to czy jest on właściwy zależy od pojedynczego człowieka.


Co też dobitniej uzmysławia nam wątpliwość Ewangelii, która to nie jest niczym więcej niż słowami, w prawdziwość których każe się wierzyć… Jeżeli wierzysz – wówczas dajesz radę pogodzić jakieś sprzeczności ze sobą, bo wiara jest w tej sytuacji czymś „nadrzędnym”. Jeśli zaś nie wierzysz w ten kurs (akurat tak się złożyło, że jesteś tym „pojedynczym człowiekiem” który nie uznaje jej za „właściwy kurs”) – no to tym łatwiej będzie zauważyć, że (nieoczyszczone) Ewangelie nie są „właściwym kursem” do poznania prawdziwego Jezusa.

Domyślam się, że bardziej pomagam Tobie i takiego zarzutu się spodziewałem. Jednak odsyłając do metafory o Ptaku kolejny raz podkreślam, że sprzeczność w poglądach ewangelistów jest naturalnym następstwem prób zrozumienia osoby Jezusa. A indywidualne poglądy są nieuniknione.


Tylko ponownie – czy te sprzeczności bardziej przemawiają za tym, aby wierzyć w tenże „wewnętrznie sprzeczny” (skoro jeden ewangelista pisze co innego niż drugi, a drugi co innego niż trzeci) wizerunek, czy też może bardziej sieją wątpliwości?

Nie zapominajmy, że Ewangelie to faktycznie wynik „doszukiwania się sensu” (jak to ująłeś) w czymś, co na pierwszy rzut oka wydawałoby się bezsensowne. Oto niewykształceni ludzie żyjący 2000 lat temu stanęli przed dość trudnym zadaniem – jak wyjaśnić sobie fakt, że nasz mesjasz zginął jak nędznik?
Ponownie – fakty mówią same za siebie. Jezus przewodził pewnej grupie ludzi, którzy uważali go za mesjasza. Niestety w pewnym momencie działalności władze schwytały go i skazały na śmierć. Wyrok zostaje wykonany w dość drastyczny i poniżający sposób.

A mimo to wiara w mesjanizm Jezusa przetrwała. Dlaczego? Przecież nie wypełnił on „mesjańskich wymagań”.

Ano dlatego, że pierwsi chrześcijanie tak przemodelowali przebieg wydarzeń, aby mimo wszystko wyszło na to, że Jezus jednak był tym długo oczekiwanym mesjaszem. Ale o tym konkretnie – w następnym wpisie.

Póki co zostańmy przy tym, że sytuację można by przedstawić za pomocą kolejnego przykładu, dość dobrze nam wszystkim znanego:

Ameryka została zaatakowana przez Al-Kaidę!

Ktoś, kto chłodno przeanalizuje fakty, dojdzie do prostego wniosku – Ameryka dała się złapać z zaskoczenia. Ochrona zawiodła, plan terrorystów był przebiegły i dobrze wykonany.

Ktoś inny może uznać jednak – nie, to niemożliwe, aby jacyś Arabowie mogli tak zaatakować tak potężną Amerykę! Zatem musi być jakieś inne wyjaśnienie. Ameryka zaatakowała się sama!

To oczywiście jedynie przykład takiego myślenia (nie trafi zapewne do niektórych z tego forum, ale nie zmienia to faktu, że sam w sobie jest dobrze oddający moją myśl ;) ).

Dlatego też „próba zrozumienia” nie zawsze zagwarantuje nam uzyskanie „prawdziwego wyjaśnienia”. Czasem tak bardzo chcemy pogodzić fakty z naszymi przekonaniami, że (ratując przekonania) dokonamy przeinaczenia faktów. Wypaczymy historię aby tylko uratować wiarę. Jak zobaczymy w następnym wpisie – w kwestii chrześcijaństwa jest to dość prawdopodobne i (z dużym prawdopodobieństwem) mające swój precedens.

Różnica pomiędzy Jezusem i Kim Dzong Ilem jest taka, że na temat tego pierwszego mamy kilka źródeł w tym bodaj jedna, dwie wzmianki naprawdę historyczne (Flawiusz), a w przypadku Kim Dzong Ila źródeł jest nieporównywalnie więcej. Oczywiście gdyby istniały różne i niezależne dokumenty historyczne mówiące o tym, że Jezus był np. szarlatanem i wraz ze swoją małżonką zabijał Rzymian - wartościowanie argumentów przebiegałoby zupełnie inaczej.


Taka jest różnica. Ale nie wpływa ona nijak na sam mechanizm kryjący się za tymi dwoma przypadkami. Zarówno w przypadku Kima jak i Jezusa – pisarze (twórcy „propagandy”) mieli powody, aby zniekształcać „prawdziwy wizerunek” opisywanych postaci i prezentować ich w jak najlepszym świetle – potrzebnym do zrealizowania celu jaki owym pisarzom przyświecał.

Dlatego też tak dużo miejsca poświęciłem omówieniu zagadnienia wiary krytycznej. I po raz kolejny (będę to robił przy każdej sposobności) podkreślam, że Ewangelie nie są dobrym źródłem historycznym, bo z założenia takim źródłem być nie miały.


I dlatego właśnie nie należy wierzyć w zawarty w nich wizerunek Jezusa ;) Tak samo jak północnokoreańska propaganda nie jest wiarygodnym źródłem wiedzy o Kim Dzong Ilu, film „300” wiarygodnym źródłem wiedzy o bitwie pod Termopilami a podręcznik historii z czasów PRL-u – wiarygodnym źródłem wiedzy o wydarzeniach w Katyniu ;)

Jak więc bez pomocy Ewangelii zamierzasz odnaleźć Jezusa historycznego?


A czy gdziekolwiek napisałem, że mam zamiar zrobić to bez pomocy Ewangelii? ;) Fakt – jest ona wątpliwym źródłem prawdziwych informacji o Jezusie (w takim sensie, że zawiera fakty przemieszane z czystą fikcją), ale to właśnie na niej musimy się opierać. Dlatego – idźmy dalej:


A zacznę od małej refleksji – czasem warto usunąć się w cień, sprowokować jakąś sytuację i obserwować co z niej wyniknie. Gdy pierwszy raz zetknąłem się z pomysłem „wiary krytycznej” uznałem to za dobry znak. Coś w stylu „ok, wierzę, że wizerunek Jezusa w Ewangelii jest wiarygodny, choć przyznaję, że tutaj, tutaj i tutaj jest lekko naciągany.”

Tymczasem w rzeczywistości wygląda to (moim rzecz jasna zdaniem) nieco inaczej. Mimo, że historia (czy też bardziej poprawnie – historie, wszak są dwie i to różne) narodzin Jezusa jest jednym z najbardziej nieprawdopodobnych momentów Nowego Testamentu – starasz się je bronić i w jakiś sposób przekonać nas, że jednak nie są one kompletnie wyssane z palca i że mogły się wydarzyć.

Przyjrzyjmy się zatem jeszcze raz:

1. Nazwanie państwa Heroda niepodległym to gruba przesada. Oczywiście oficjalnie był to wolny władca, wolnego narodu – ale w praktyce było inaczej i wszyscy wiedzieli, że Herod jest wasalem Cesarza, chowającym się za tytułem „władca sprzymierzony”.

Co za tym idzie, wszystko co robił musiał robić za zgodą Cesarstwa (nawet swoich synów nie mógł zabić bez proszenia Augusta o pozwolenie na proces). Gdy uczynił coś co nie podobało się Cesarzowi dostawał burę o czym wspomina Flawiusz.

Cesarstwo często praktykowało spisy nie tylko na swoich terenach ale i w tych państwach, które płaciły im podatki choć które oficjalnie nie były włączone do Cesarstwa (jeszcze).
W takim wypadku Herod nie miał nic do gadania, mógł ewentualnie tylko spytać jaki termin do przeprowadzenia spisu pasuje Rzymianom najbardziej.


Oczywiście, że państwo rządzone przez Heroda nie miało takiego statusu jak Rzym. Herod musiał płacić Rzymowi daninę, ale tak właściwie to na tym sprawa się kończyła. Bądź posłuszny i płać daninę – poza tym rządź sobie jak chcesz. Tak długo jak powyższe warunki będą zabezpieczone – nie będziemy zbytnio się wtrącać. Herod po prostu musiał rocznie wypłacić Rzymianom pewną ustaloną kwotę – i to wszystko. Pytanie, jakie nam pozostaje, brzmi następująco – czy wiarygodna jest informacja mówiąca nam o tym, że Rzymianie zarządzili spis mieszkańców Galilei i że został on przeprowadzony?

Odpowiedź jest (na podstawie tego, co mi wiadomo) dość prosta – jest to mało prawdopodobne. Piszesz, że:

Cesarstwo często praktykowało spisy nie tylko na swoich terenach ale i w tych państwach, które płaciły im podatki choć które oficjalnie nie były włączone do Cesarstwa (jeszcze).


Przy czym mi nie udało się niczego takiego ustalić. Jedynie na jakiejś stronie pro-biblijnej znalazłem informację brzmiącą mniej więcej tak:

„Rzymianie nie sporządzali spisów w państwach wasalnych? Nieprawda! Na przykład mamy spis przeprowadzony w niepodległej Kapadocji – a więc udowodniliśmy właśnie, że wersja Łukasza jest prawdziwa.”

Co udało mi się ustalić? Owszem, jak donosi Tacyt w roku 36 n.e. w Kapadocji wybuchł bunt spowodowany rzymskim spisem. Problem w tym, że Kapadocja została prowincją rzymską w roku 17 n.e. A zatem Rzymianie robili spis już „u siebie”, a nie w niepodległym państwie.

A co z tym:

W takim wypadku Herod nie miał nic do gadania, mógł ewentualnie tylko spytać jaki termin do przeprowadzenia spisu pasuje Rzymianom najbardziej.


?

Może zacznijmy od paru cytatów z Biblii (pogrubienia moje):

1 Jeszcze raz Pan zapłonął gniewem przeciw Izraelitom. Pobudził przeciw nim Dawida słowami: «Idź i policz Izraela i Judę». Rzekł więc król do Joaba, dowódcy wojsk, który był z nim: «Przebiegnij wszystkie pokolenia Izraela od Dan do Beer-Szeby i policzcie ludzi, abym się dowiedział, jaka jest liczba narodu». 3 Lecz Joab odpowiedział królowi: «Oby Pan, Bóg twój, dołożył jeszcze sto razy tyle do ludu, do tej liczby, która jest obecnie i którą widzą oczy mojego pana, króla. Dlaczego pan mój, król, tej rzeczy wymaga?» 4 Rozkaz królewski przemógł Joaba i przywódców wojska. Joab oddalił się wraz z dowódcami od króla, aby zliczyć ludność Izraela.
5 Przeprawili się przez Jordan i zatrzymali się chwilowo w Aroerze, na południu od miasta, znajdującego się w środku doliny Gad w stronę Jazer, 6 następnie przybyli do Gileadu, do krainy Chetytów do Kadesz, aż dotarli do Dan. I krążyli w okolicach Sydonu. 7 Udali się potem do twierdzy Tyru, a później do wszystkich miast Chiwwitów i Kananejczyków. Potem skierowali się do Negebu judzkiego i do Beer-Szeby. 8 Przebiegli w ten sposób cały kraj. Po dziewięciu miesiącach i dwudziestu dniach powrócili do Jerozolimy.
9 Joab przekazał królowi liczbę spisanej ludności. Izrael liczył osiemset tysięcy wojowników dobywających miecza, Juda zaś - pięćset tysięcy ludzi.
10 Serce Dawida zadrżało, dlatego że zliczył lud. Dawid zwrócił się do Pana: «Bardzo zgrzeszyłem tym, czego dokonałem, lecz teraz, o Panie, daruj łaskawie winę swego sługi, bo postąpiłem bardzo nierozsądnie».
11 Gdy Dawid wstał nazajutrz rano, słowo Pańskie następującej treści zostało skierowane do proroka Gada, "Widzącego" Dawidowego: «Idź i oświadcz Dawidowi: 12 To mówi Pan: Przedstawiam ci trzy możliwości. Wybierz sobie jedną z nich, a Ja ci to uczynię». 13 Gad udał się do Dawida i przekazał mu następujące oświadczenie: «Czy chcesz, by w tej ziemi nastało siedem lat głodu, czy wolisz przez trzy miesiące uciekać przed wrogiem, który cię będzie ścigał, czy też przyjść ma na twój kraj zaraza trwając trzy dni? Pomyśl i rozpatrz, co mam odpowiedzieć Temu, który mię posłał». 14 Dawid odpowiedział Gadowi: «Jestem w wielkiej rozterce. Wpadnijmy raczej w ręce Pana, bo wielkie jest Jego miłosierdzie, ale w ręce człowieka niech nie wpadnę!» 15 Zesłał więc Pan na Izraela zarazę od rana do ustalonego czasu. Umarło wtedy z narodu od Dan do Beer-Szeby siedemdziesiąt tysięcy ludzi. 16 Anioł wyciągnął już rękę nad Jerozolimą, by ją wyniszczyć, wtedy Pan ulitował się nad nieszczęściem i rzekł do Anioła, niszczyciela ludności: «Wystarczy! Cofnij rękę!» Anioł Pański znajdował się obok klepiska Arauny Jebusyty.
17 Dawid widząc, że Anioł zabija lud, wołał do Pana: «To ja zgr wielu Koreańczyków, bombardowanych tą propagandą, święcie wierzy w te brednie. Dodajmy do tego brak możliwości zweryfikowania tych zeszyłem, to ja zawiniłem, a te owce cóż uczyniły? Niech Twoja ręka obróci się raczej na mnie i na dom mego ojca!»
2 Sam 24, 1-17


Zaś 1 Krn 21 przedstawia to nieco inaczej:

Powstał szatan przeciwko Izraelowi i pobudził Dawida, żeby policzył Izraela.

16 Policzył więc Salomon wszystkich mężczyzn obcoplemieńców, zamieszkałych w ziemi Izraela, według spisu jego ojca Dawida. Znalazło się ich sto pięćdziesiąt trzy tysiące sześciuset.
2 Krn 2, 16


5 Zgromadził potem Amazjasz mieszkańców Judy i podzielił ich według rodów, dając im tysiączników i setników dla całego Judy i Beniamina; dokonał następnie ich spisu od dwudziestu lat i powyżej. Znalazł wtedy trzysta tysięcy mężów wyborowych, zdolnych do walki, uzbrojonych w dzidę i tarczę.
2 Krn 5, 5


Co z nich wynika? W pierwszych dwóch cytatach mamy sytuację w której król Dawid postanawia spisać swoich poddanych – i zostaje mu to poczytane za straszliwy grzech (co ciekawe w drugiej „wersji” za „grzechem” tym nie stoi Bóg, ale Szatan – co podkreśla wagę tego „grzechu” ;) ). Na tyle straszliwy, że Bóg bez wahania nakazuje wymordowanie wielu (przecież niewinnych) ludzi (przy okazji – ciekawe czy dzisiejsi chrześcijanie wiedzą o tym, że w takim razie przy każdym spisie powszechnym popełniają straszliwy grzech. Co ciekawe – Żydzi obmyślili pewną procedurę – ludzie składali w ofierze pół szekla, a potem kapłani liczyli szekle, nie ludzi tym samym „omijając grzech”).

Salomon również przeprowadza spis, ale tym razem roztropnie liczy jedynie cudzoziemców, nie Żydów.

Amazjasz zaś liczy ludzi, lecz jedynie w celach wojskowych (nie związanych z podatkami – jak widać spisy w czasie wojny były dopuszczane, w czasie pokoju – straszliwym grzechem). Jest jeszcze jeden „spis” biblijny, lecz on odnosi się do weryfikacji „rodów” po powrocie z niewoli do ojczyzny.

Innymi słowy – żydowskie Pismo nie sprzyjało spisom przeprowadzanym w czasie pokoju w celu opodatkowania mieszkańców (ba – można nawet powiedzieć, że były zabronione). Być może temu właśnie zawdzięczamy odnotowany bunt jaki podniesiono przy spisie a o którym wspomniałeś już, Amontillado. Nie udało mi się znaleźć żadnego innego przykładu spisu przeprowadzonego przez Żydów gdy rządzili jeszcze jako królowie w swoim własnym minikrólestwie. Dlaczego zatem mamy uważać, że Herod, któremu spisy takie były i niepotrzebne i wybitnie nie na rękę – miał go przeprowadzić? I, skoro przeprowadził – dlaczego tym razem nie słyszymy o żadnych buntach?

Ale to tak naprawdę nie jest dla nas szczególnie ważne, bowiem piszesz:

2. Dzięki Flawiuszowi wiemy, że Kwiryniusz jako legat Syrii przeprowadził spis w 6/7 r. n. e (a więc jakieś 10 lat po śmierci Heroda Wielkiego). Problem w tym, że Łukasz pisząc:

W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie. Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz. (Łk 2)

Mówi o innym spisie (pierwszym), który odbył się w 6/7 r. p. n. e.


Skąd taki wniosek? Nie ma żadnych dowodów na to, że Kwiryniusz był zarządcą Syrii przed 6 rokiem naszej ery. A skoro został tym zarządcą w roku 6 naszej ery, to nie mógł zarządzić żadnego spisu w roku 6 przed naszą erą. Obojętnie czy to pierwszego, drugiego czy też jakiegokolwiek innego. Wydaje mi się, że nagle po prostu pomieszałeś n.e. z p.n.e. i wyszedł z tego niezły bigos.

Pisząc:

Według Łukasza w roku 7 p. n. e. odbył się PIERWSZY spis. Nie jest to niemożliwe, bo Cesarstwo przeprowadzało wtedy spisy stosunkowo często. Taki Egipt choćby – graniczący przecież z Judeą – miał spisy ludności cyklicznie co 14 lat. Nie jest przecież aż tak nieprawdopodobne, aby podobna regularność tyczyła sąsiedniej Judei. Zakładając, że Łukaszowy spis odbył się w roku 7 p. n. e. (za panowania Heroda) łatwo policzyć że następny powinien wypaść 7 r n. e. – spis Flawiuszowy.


Bowiem totalnie mijasz się z tekstem. Jakim cudem w tekście:

” W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie. Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz”

Masz zawartą informację, że „według Łukasza pierwszy spis odbył się w roku 7 p.n.e.”? Uprzedzę – nigdzie. Łukasz absolutnie nigdzie nie podaje nam, że według niego spis ten odbył się w 7 roku p.n.e. Mówi po prostu, że pierwszy spis odbył się, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz. Źródła zaś mówią nam, że został nim w roku 6 n.e. A zatem – siłą rzeczy – to, co piszesz jest wewnętrznie sprzeczne.

Owszem – są propozycje, aby Kwiryniusza przemieścić ponad 10 lat wstecz – tak, aby wszystko „grało”. Problem w tym, że ani Lapis Tiburtinus, ani Lapis Venetus ani zapiski z Antiochii (a to mają być źródła, które sugerować mają „wcześniejsze rządy Kwiryniusza”) nie mają zbyt dużej wartości w tej kwestii (raczej są nadmiernie wykorzystywane przez chrześcijan, którzy koniecznie chcą nadać wersji ze spisem pozorów wiarygodności) i dlatego powszechnie przyjmuje się, że ów Kwiryniusz objął rządy w roku mniej więcej 6 naszej ery. 10 lat po śmierci Heroda.

A Egipt sporządzał spisy co 14 lat – jako „spadek” po egipskiej skrupulatności. Egipcjanie kochali biurokrację – Żydzi spisy łączyli z grzechem przeciw Bogu – a tym samym - buntami.
Taka jest różnica ;) Dlatego owszem – jest nieco nieprawdopodobne, aby ten sam system co w Egipcie stosowano i w Galilei.

I na koniec świetny tekst, na który czekałem:

3. Masz tutaj na myśli to, że rzymskie spisy ludności nie wymagały od obywateli stawiania się w miejscu ich pochodzenia? Nie do końca prawda:

Gaius Vibius Maximus, prefekt Egiptu: W związku z prowadzeniem spisu gospodarstw domowych zachodzi konieczność powiadomienia wszystkich, którzy z jakiejkolwiek przyczyny znaleźli się poza swymi okręgami administracyjnymi, iż winni powrócić do domu celem zadośćuczynienia zwykłej procedurze spisowej i pozostać na swej własnej roli.
(Papirus z Oxyrynchos)

"zwykłej procedurze spisowej" – można więc słusznie przypuszczać, że nakaz stawiania się w miejscach pochodzenia nie był rzadkim zjawiskiem.


Jest to jedyny przykład mówiący o "migracji" podczas spisu – dlatego jest tak chętnie podawany jako „obrona” przed „atakami na wiarygodność Biblii”. Problem w tym, że ten papirus nijak nie broni absurdalnych opowieści o migracji ludności. Przeczytajmy jeszcze raz:

Gaius Vibius Maximus, prefekt Egiptu: W związku z prowadzeniem spisu gospodarstw domowych zachodzi konieczność powiadomienia wszystkich, którzy z jakiejkolwiek przyczyny znaleźli się poza swymi okręgami administracyjnymi, iż winni powrócić do domu celem zadośćuczynienia zwykłej procedurze spisowej i pozostać na swej własnej roli.

A zatem – notatka ta dotyczy tych, którzy przebywają poza domem – i mówi o nakazie powrotu do miejsca zamieszkania. To przemawia na niekorzyść wersji Łukasza – ponieważ tamta wymaga od Józefa i Maryi wędrówki nie do miasta w którym mieszkali (mieli dom), ale do innego miasta z którego pochodził jakiś żyjący kilkaset lat wcześniej przodek a w którym nie mają absolutnie niczego (piszesz, że „niewykluczone, że Józef miał w Betlejem dom” – a zatem dlaczego „nie mieli się gdzie zatrzymać” i „Maryja usiała urodzić Jezusa w stajence”? ;) ).

No i na koniec – nawet gdyby jakimś cudem Herod nakazał dokonanie spisu (ryzykując bunty), nawet gdyby Józef musiał koniecznie iść do zupełnie innego miasta z którym łączyło go jedynie to, że stamtąd pochodził jego żyjący wiele wieków wcześniej przodek, to i tak nie musiał ciągnąć ze sobą żony. Spisy tego nie wymagały. Zatem Maryja nie musiała towarzyszyć mężowi. Szczególnie będąc w zaawansowanej ciąży. Mogła zatem spokojnie pozostać w swoim domu, otoczona swoją wielopokoleniową rodziną (Żydzi nie preferowali w tamtych czasach modelu „własny domek i 2+1”, tylko mieszkali wśród krewnych).

Podsumowując – historia Łukasza o spisie jest wybitnie niewiarygodna. Zawiera w sobie wiele elementów które nie mogły zaistnieć. Dlatego też nasuwa się przypuszczenie, że Łukasz (a mówiąc to mam oczywiście na myśli pierwotne źródło tej historii) dodał te nieprawdopodobne elementy w jakimś celu. W jakim? Najprawdopodobniej fakt, że Jezus pochodził z Nazaretu był niezbyt wygodny – i należało miejsce narodzin Jezusa przenieść do Betlejem.

Podobnie jest z Mateuszem. Też musiał mieć jakiś powód, aby narodziny Jezusa umieścić w Betlejem. Piszesz:

Właściwie proroctwo to nie miało prawie żadnego znaczenia dla większości Żydów – wbrew powszechnej opinii nie wyczekiwali oni Mesjasza z Betlejem. Przepowiedni mesjańskich w Starym Testamencie jest bez liku, niekiedy jedne stały w wyraźnej opozycji do innych. To z kolei, że Żydzi mieli wyczekiwać mesjasza z Betlejem nie widnieje w żadnym żydowskim źródle powstałym przed wiekiem IV n. e.


A z kolei przed chwilą napisałeś, że u Mateusza mamy zawartą tę „przepowiednię” i jej bezpośrednie nawiązanie do Jezusa:

4 Zebrał więc wszystkich arcykapłanów i uczonych ludu i wypytywał ich, gdzie ma się narodzić Mesjasz. 5 Ci mu odpowiedzieli: «W Betlejem judzkim, bo tak napisał Prorok:
6 A ty, Betlejem, ziemio Judy,
nie jesteś zgoła najlichsze spośród głównych miast Judy,
albowiem z ciebie wyjdzie władca,
który będzie pasterzem ludu mego, Izraela»
Mt 2, 4-6


A zatem, według tego co piszesz, mamy pewne źródło, dość bliskie czasom Jezusa, w którym chrześcijanie prezentują wiarę w to, że mesjasz miał narodzić się w Betlejem. Powołujesz się na „tradycję” którą spisał Mateusz – a zatem powinieneś przyznać, że tradycja ta uznawała dość ważne wspomnienie o dość ważnym „związku” Jezusa, mesjasza i Betlejem.

I takie poglądy dominowały. Mało tego - Mesjasz nie musiał wcale przyjść z ziemi Izraela; przez pewien czas wśród Żydów panowało przekonanie, że Mesjasz będzie pochodził z… Rzymu.


Nie wiem, czy takie poglądy dominowały. Wiem natomiast, że w Nowym Testamencie (a więc w tekstach pisanych dla chrześcijan i dla wszystkich tych, których chciano przekonać do przyjęcia chrześcijaństwa) wyraźnie widać usilne próby nawiązania do narodzin w Betlejem. Mateusz mówi o tym wprost. Jan (a raczej ludzie według relacji Jana) – podobnie – mesjasz ma przyjść z Betlejem, a nie z jakiegoś tam Nazaretu w Galilei:

Inni mówili: «To jest Mesjasz». «Ale - mówili drudzy - czyż Mesjasz przyjdzie z Galilei? 42 Czyż Pismo nie mówi, że Mesjasz będzie pochodził z potomstwa Dawidowego i z miasteczka Betlejem?»
J 7, 41-42

Odpowiedzieli mu: «Czy i ty jesteś z Galilei? Zbadaj, zobacz, że żaden prorok nie powstaje z Galilei».
J 7, 52

Rzekł do niego Natanael: «Czyż może być co dobrego z Nazaretu?»
J 1, 46


Z resztą na niewiele by mu się to zdało, bo przepowiednia jasno mówi tam o polityczno-militarnym Mesjaszu, a jak wiemy Jezusowi było do takiego daleko. Kto proroctwem wojuje, ten od proroctwa ginie! Bardziej prawdopodobne jest to, że Jezus urodził się w Betlejem, a dopiero po jego śmierci niektórzy wyciągnęli w tym kontekście wcale niejednoznaczne proroctwo Micheasza.


Po pierwsze – to nieważne o jakim mesjaszu mowa w tymże „proroctwie”. Ważne, że w ogóle o nim mowa. Nowy Testament celuje w dobieraniu rozmaitych „proroctw”, często bardzo naciąganych, aby tylko możliwie jak najbardziej „podrasować” historię Jezusa. Po drugie zaś – gdyby Jezus faktycznie narodził się w Betlejem – to dlaczego Ewangelie po prostu nie napisały – „Jezus zgodnie z proroctwem (albo i bez proroctwa, to nie jest takie ważne) narodził się w Betlejem”, tylko serwują nam zamiast tego totalnie niewiarygodne historyjki? Jeżeli powiesz, że urodziłeś się w Warszawie (oczywiście nie chodzi mi o prawdę, to tylko przykład) – to nie będę miał powodu aby Ci nie wierzyć. Ale jeśli powiesz, że pochodzisz z Krakowa, ale urodziłeś się w Warszawie, ponieważ Twoja matka musiała uciekać w 1986 roku (znowu – rok przykładowy) przed inwazją wojsk słowackich – no to wybacz, ale nie uwierzę.

Druga sprawa – rzeź niewiniątek i nawiązania do Mojżesza. Znów nie możemy wykluczyć, że Herod Wielki kazał zabić kilkadziesiąt (nie mogło być ich więcej) dzieci, tym bardziej jeśli znamy jego paranoje i szaleństwa jakich się dopuszczał u schyłku życia - co jest przecież historycznie udokumentowane. A to, że o „rzezi niewiniątek” nie mówi żadne inne źródło nie jest poważnym argumentem, przyznasz chyba Aquila.


I podobnie – jasne, nie możemy wykluczyć. Tak samo, jak nie możemy wykluczyć, że za miesiąc świat zderzy się z jakąś czarną dziurą. Pytanie tylko – czy jest to prawdopodobne? Jakie są szanse, że faktycznie tak było? Z punktu widzenia historycznego – raczej małe. Owszem, to, że czegoś nie ma w księgach nie oznacza, że się to coś nie wydarzyło. Ale dziwne jest to, że wśród zapisków o niecnym żywocie króla brak tak niegodnego czynu. A po drugie – wiarygodność tej historyjki maleje gdy spojrzymy na nią zapewne tak, jakby sobie życzył tego Mateusz – porównania z losami Mojżesza. Uratowanie przed rzezią urządzoną przez niegodnego władcę, pobyt w Egipcie i powrót do Izraela – skoro Jezus doświadczył takich samych perypetii jak sam wielki Mojżesz – toż to musiała być wielka persona! ;)
Co też sam zauważasz:

Równie dobrze jednak nie możemy wykluczyć, że jest to wymysł Mateusza mający na celu wykazać podobieństwa i różnice pomiędzy „starym” a Nowym Mojżeszem, bo – uwaga! - jego ewangelia nie jest dokumentem historycznym, a dziełem teologicznym!


Lecz jednocześnie bronisz Ewangelii stwierdzając, że „w końcu to dzieło teologiczne, nie historyczne”. Innymi słowy – zabezpieczasz się na każdą okazję. Jeśliby wyszło na to, że rzeź faktycznie miała miejsce – no to świetnie, bo Mateusz podał nam fakty historyczne. A gdyby jednak wyszło na to, że rzezi nie było – cóż, w końcu to dzieło teologiczne, a nie historyczne ;)

Dlatego ponownie wspomnę o tym, że dziwię się temu po tym, jak wyobraziłem sobie „wiarę krytyczną”. Bo obrona wiarygodności absolutnie każdego fragmentu Biblii nie jest dla mnie nijak krytyczna.

Kolejna kwestia – stawiasz błędny wniosek, Aquila, mówiąc, że „Już pobieżna lektura pokazuje nam, że to są sprzeczne relacje.” Relacje Mateusza i Łukasza są inne – bo z innych źródeł korzystano - ale nie można powiedzieć aby były sprzeczne.


Inne, ale nie sprzeczne? A zatem, jeśli osoba X powie, że pan Z jeździ Hondą, a pan Y powie, że pan Z jeździ Audi (gdy rzecz jasna przyjmiemy, że jeździ tylko jednym samochodem), to co z tym fantem zrobimy? Czy też uznasz, że te relacje są „inne, ale nie sprzeczne”? Otóż sprawa jest prosta – te relacje są inne i jednocześnie są sprzeczne. Albo Honda, albo Audi. Nie ma opcji łączącej obie te wersje (oczywiście nie bierzemy pod uwagę opcji „Honda ze znaczkiem Audi” i jej podobnych :P ). „Inne, lecz nie sprzeczne” byłyby natomiast mniej więcej takie:

Pan X powie, że pan Z przyjechał Hondą, wysiadł z niej i podszedł do dzieci, z którymi rozmawiał przez chwilę.

Pan Y powie, że pan Z, ubrany w garnitur, po podejściu do dzieci rozmawiał z nimi o szkole a potem pograł z nimi w piłkę.

Dwie relacje. Inne. Jeden autor podaje nam markę samochodu i opisuje, że pan Z rozmawiał przez chwilę z dziećmi. Drugi autor podaje nam szczegóły – w co pan Z był ubrany, o czym rozmawiał, a także co robił po tej rozmowie (czego pierwszy autor nie podaje, bo być może już sobie poszedł do domu). Obie relacje są inne – podają nam inny punkt widzenia. Ale nie ma w nich punktów sprzecznych – wzajemnie się wykluczających.

Tymczasem w Ewangelii jest cała masa sprzeczności.

U Łukasza rodzice Jezusa mieszkają w Nazarecie. U Mateusza – najprawdopodobniej mieszkają w Betlejem a w Nazarecie osiedlają się po przybyciu z Egiptu.

Łukasz mówi nam o spisie, Mateusz – o niczym takim nie wie.

Mateusz mówi nam o „rzezi niewiniątek” i ucieczce do Egiptu – Łukasz o niczym takim nie słyszał.

Mateusz donosi nam o mędrcach i gwieździe betlejemskiej – astronomicznym cudzie. Łukasz o niczym takim nie słyszał.

Łukasz donosi z kolei o pastuszkach powiadomionych przez aniołów – o czym z kolei nie miał pojęcia Mateusz.

Herod umarł w 4 roku p.n.e., a Kwiryniusz został „wielkorządcą Syrii” w roku 6 n.e.

Nie da się ukryć – wersja Mateusza i wersja Łukasz to dwie zupełnie inne historie. Jeżeli Herod urządził rzeź niewiniątek, to nie było żadnego spisu. Jeżeli był spis, to nie było żadnej gwiazdy betlejemskiej, jeżeli Herod, to z pewnością nie Kwiryinusz…

Na koniec chciałbym ponownie zaznaczyć, że Betlejem jako miejsce narodzin Mesjasza nie było i nie jest wymagane. Jezus równie dobrze mógł urodzić się w Nazarecie, albo w Kafarnaum. W ogóle sam fakt narodzin nie łączy się w żaden sposób z ideami głoszonymi przez Jezusa w życiu dorosłym – jest to więc kwestia o drugo- a nawet trzeciorzędnym znaczeniu.


Nie do końca drugo/trzecio/rzędna. A przynajmniej – zależy z jakiego punktu widzenia. Dla mnie ta sprawa jest ważna – bo (jak już mówiłem/pisałem) zasiewa wątpliwość co do wiarygodności Nowego Testamentu. Jeżeli przy samych narodzinach mamy taki (za przeproszeniem) bajzel, to dlaczego tak właściwie miałbym uwierzyć, że reszta tego zbioru ksiąg jest pozbawiona wad? Że, w przeciwieństwie do opowieści Łukasza czy Mateusza którymi się zajęliśmy do tej pory, reszta „faktów” o życiu Jezusa jest wiarygodna?


No ale dobrze. W tym momencie skończyłem odpowiadanie na Twój wpis. Czas na jakieś nowe informacje (choć jak tak patrzę – wygląda na to, że „odpowiadanie na argumenty” zajmie duuuuużo więcej miejsca niż prezentowanie nowych! Zbyt wiele już napisałem jak na jeden raz, więc przesunę resztę na kolejny wpis. Na szczęście po moim IV będzie i Twój IV - więc i będziesz miał czas na spokojne odniesienie się przed wpisami kończącymi debatę).


Zacznę w związku z tym od innego spojrzenia na wiarygodność Ewangelii.

Dzisiejsi chrześcijanie wierzą (a raczej – wymaga się od nich takiej wiary), że słowa zawarte w Biblii zostały „natchnione” przez Boga (a raczej konkretną Jego „osobę” – Ducha Świętego). A to oznacza, że (w zależności od interpretacji, bo spotkałem się z dwiema):

- absolutnie każde słowo w Biblii jest dokładnie takie, jak chciał Bóg. Dlatego Biblię należy czytać dokładnie i ważne w niej jest każde poszczególne słowo.

- nie jest tak, że absolutnie każde słowo w Biblii jest „natchnione” czy też „podyktowane” przez Boga. Po prostu Bóg przesłał do mózgu pisarzy właściwą treść, a oni potem najlepiej jak potrafili (oczywiście zgodnie z wolą Boga, który wiedział już miliard lat temu że ci pisarze napiszą wszystko tak, jak trzeba) zawarli to w księgach.

Jakkolwiek by nie patrzeć na to zagadnienie – okaże się, że faktycznie chrześcijaństwo to „religia księgi” – w której słowo pisane zawarte w odpowiednich księgach jest niezwykle ważne. A to z kolei oznacza, że musimy mieć pod ręką faktycznie autentyczne słowa Ewangelii – ponieważ jeżeli okaże się, że trzymamy w ręku księgę z innymi słowami, niż te napisane przez ewangelistów, wówczas nie będziemy znali Słowa Bożego.

I jest to problem dotyczący obu interpretacji. W wersji „każde słowo jest dokładnie takie, jak chciał Bóg” przysparza to nam większych trudności – ponieważ skoro każde słowo jest ważne i osobiście podyktowane przez Boga, to zmiana nawet jednego wyrazu powoduje katastrofę – przekaz od Boga zostaje zniekształcony. W wersji zaś „Bóg jedynie przekazał sens, w słowa ubrali je pisarze” również przysparza to nam problemów, ponieważ zmiana jednego wyrazu może czasem zmienić sens całego zdania czy akapitu (a w związku z tym – całej nauki!).

Dlatego, aby mieć pewność, że oto trzymamy autentyczny przekaz od Boga, zawierający autentyczne losy Jezusa (przecież Jezus, a więc w wierze chrześcijańskiej sam Bóg, nie dyktowałby o sobie głupot, prawda?) – musimy jednocześnie mieć pewność, że trzymany przez nas egzemplarz Biblii zawiera takie same słowa, jakie spisali osobiście ewangeliści.

Tymczasem takiej pewności nie mamy. Ba – praktycznie mamy zaś pewność, że to, co dziś czytamy, jest wielokrotnie zniekształconym zniekształceniem zniekształconego tekstu spisanego na podstawie zniekształconych wersji wcześniejszych zniekształceń pierwowzoru (który zaginął).

A zatem prawdopodobnie już nigdy nie dowiemy się co tak naprawdę napisali ewangeliści. Bo, jak to określił pewien badacz Biblii, Bóg dał nam swoje słowa, ale nie zatroszczył się o to, aby przetrwały one do naszych czasów w nienaruszonej formie.

Pytanie – jak to się stało? Czyż Ewangelia nie jest najważniejszym dokumentem w historii ludzkości, którą należało przetrzymywać niczym najświętszą świętość i dbać o jej „czystość” (jak to dawniej w swej naiwności uważałem)? Owszem – należało. Problem w tym, że tego nie robiono.

Przede wszystkim musimy pamiętać o tym, że dopiero druk (choć też nie do końca, wypadki i błędy się zdarzają) sprawił, że poszczególne egzemplarze ksiąg były identyczne. W przypadku książek drukowanych – to maszyna odpowiada za jednolitość całej serii. Możemy kupić w dwóch różnych częściach kraju tę samą książkę (tego samego wydania) i pewne będzie, że ich tekst będzie taki sam co do litery.

W czasach pierwszych chrześcijan nie znano wszakże druku. Wszystkie pisma były kopiowane ręcznie – zatem gdy ktoś zechciał posiadać (lub komuś wysłać) – musiał je przepisać wyraz po wyrazie (albo rzecz jasna częściej – zlecić komuś przepisanie i tym samym stworzenie nowego egzemplarza). Problem zaś polegał na tym, że niewielu było profesjonalnych skrybów, a i oni popełniali czasem błędy.

Dla przykładu – oto papirus jaki pozostawił nam po sobie starożytny egipski skryba – Petaus:

Dołączona grafika


Na papirusie tym nasz Petaus ćwiczył swój podpis – „Ja, Petaus, skryba wiejski, przyjąłem.”

Niestety to zdanie jest poprawne tylko w kilku pierwszych linijkach. Później Petaus opuścił jedną literę i… przepisywał dalsze linijki z błędem! A to oznacza, że nie potrafił tak naprawdę pisać i czytać – bo gdyby tak było, to zauważyłby swój błąd i go poprawił. Nasz biedny Petaus, mimo że był skrybą, po prostu nauczył się kopiować litery jedna po drugiej…

To wszystko sprawiało, że tak naprawdę nikt nie mógł być pewny, że czyta aktualne słowa autora – o ile nie trzymał w ręku pisma, które wyszło spod pióra jego samego. Każda inna wersja danego tekstu mogła zaś różnić się od pierwowzoru. Co ciekawe – problem ten znali już starożytni. Poeta Marcjalis pisał:

Jeśli tu, czytelniku, znajdziesz mniej logiczny,
Lub zwrot mniej potoczysty, lub błąd gramatyczny,
Nie ja, lecz mój pisarczyk ponosi w tym winę,
Co spieszył, by ci w rękę w lot wetknąć książczynę,
A jeśli o te błędy wszystkie mnie posądzisz,
Nie pisarza, bądź pewien, że grubo pobłądzisz.


Zaś w „Pasterzu” Hermasa mamy co następuje:

Ja wziąłem, a odszedłszy nieco dalej na pole, przepisałem wszystko litera po literze, nie potrafiłem bowiem odróżnić sylab.

Dodajmy do tego fakt, że ówcześnie posługiwano się TAKIMSTYLEMPISMADOŚĆUCIĄŻLIWYMWCZYTANIUITRUDNYMWPRZEPISYWANIU a zauważymy, że o pomyłki było nietrudno. W istocie jest wiele takich pomyłek w najstarszych rękopisach, jednak nie będę się o nich rozpisywał. Niektóre z nich (mały procent) może wpłynąć na interpretację pisma, lecz nie mają one zbyt wielkiego dla nas znaczenia. Podam tylko parę przykładów.

Na przykład w Liście do Koryntian mamy słowa w których Paweł przestrzega przed złem. „Zło” po grecku to PONERAS. Niemniej dość podobnie pisze się słowo PORNEIAS, które oznacza… rozpasanie seksualne. I dlatego w niektórych starożytnych manuskryptach Paweł przestrzega wiernych przed nie tyle złem, ile konkretnie przed rozpasaniem seksualnym.

W innym miejscu Paweł mówi, aby wierni „służyli Panu” – czyli służyli KURIW. Aby zaoszczędzić czas i miejsce – niektórzy kopiści stosowali pewien zabieg – powtarzające się często wyrazy zamieniali na skróty (coś jak zastosowane przeze mnie czasem na tym forum „TS” oznaczające „teorię spiskową”). W tym przypadku zapisywali ten wyraz zatem jako KW (z poziomą kreską na górze, aby zaznaczyć, że to skrót). Gdy za kopiowanie tego tekstu zabierali się inni kopiści, wówczas niektórzy z nich odczytywali ten skrót jako KAIRW – „czasowi”. I w ich Nowym Testamencie Paweł napominał, aby wierni „służyli czasowi”.

Gdzie indziej zaś Paweł pisze, aby wierni „pili z jednego Ducha”. „Duch” – czyli PNEUMA zapisywano w skrócie PMA. A to było przez niektórych odczytywane jako POMA – „napój”. I tak powstawały wersje listu Pawła w którym opowiadał on o „piciu z jednego napoju”.

(Warto przy tym zauważyć, że wszystkie te pomyłki są do siebie zbliżone tematyką – co z pewnością zwiększało szansę na zaistnienie tejże – łatwiej bowiem uznać, że PMA oznacza „napój” jeśli tuż obok mowa o piciu.)



A zatem – podsumujmy to, co już mamy. Aby odnaleźć wiarygodny wizerunek Jezusa musimy zagłębić się w Ewangelię. Problem jednak w tym, że tak naprawdę nie mamy pewności, że to, co dziś trzymamy w ręku – jest prawdziwą i wierną kopią tego, co napisali pierwsi chrześcijanie. Winę ponosi za to zarówno styl pisma (ciągły, brak znaków przestankowych, odstępów i wielkich i małych liter) jak i brak możliwości wiernego kopiowania tekstów – bowiem nie znano wówczas druku, a jedyną formą skopiowania tekstu było ręczne go przepisanie. Dodajmy do tego brak wykształconych kopistów – a otrzymamy piorunującą mieszankę. Okaże się, że poszczególne manuskrypty zaczną się roić od rozmaitych błędów, wersji i przeinaczeń. Raz źle skopiowany manuskrypt stanie się źródłem dla nowych wersji krążących dalej po świecie i będących źródłem dla kolejnych, jeszcze gorszych wersji. Każdy kolejny skryba będzie kopiował błędy poprzednika i dodawał swoje własne. A po wielu latach krążyć będą setki wersji, różniących się od siebie albo samymi literówkami, albo nawet sensem/interpretacją teologiczną.

A co, jeśli liczba błędnych kopii przewyższy liczebnie te „poprawne”? Czyż wówczas „błąd” nie stanie się „prawdą”, a „oryginał” – „błędem”?



Ale, jak już mówiłem – dla wizerunku takie przypadkowe błędy nie są jakoś strasznie groźne. Literówka, czy opuszczony wyraz (a z rzadka nieco zmieniony wyraz, lekko zmieniający sens) nie są zagrożeniem. Zupełnie inna sprawa ma się jednak w przypadku, gdy autor specjalnie zmieni tekst manuskryptu, aby zmienić sens zawartych tam słów.

Ale o tym (z racji i tak zbyt długiego wpisu) – w kolejnej „rundzie” ;)
  • 0



#7

Amontillado.
  • Postów: 631
  • Tematów: 50
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 21
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

*
Wartościowy Post

Bardzo ryzykowne stwierdzenie – szczególnie to „czysto teoretyczne” Nam tymczasem pozostaje dość prosta rzeczywistość – Jezus był człowiekiem.
(…)
Ty zaś uważasz, że „ogromną wartość” mają te właśnie zapiski, które „są bardzo dyskusyjne”. Nie sądzę, aby można było się z tym zgodzić.


Wszystko zdaje się rozbijać o różnice w podejściu do osoby Jezusa. Owszem, sam wspominałem już w pierwszym wpisie, że Jezus był człowiekiem - któremu bynajmniej nie były obce typowe dla ludzi przymioty. Jednocześnie napomknąłem też o Jezusie–Bogu, który (pozornie czy nie) zdaje się być zupełnie inną postacią. Teraz powinno paść kluczowe pytanie: Ewangelie prezentują Jezusa-Człowieka, czy też Jezusa-Boga?

Odpowiedź jest trochę niewygodna: prezentują Obu. Niesie to ze sobą poważne konsekwencje – starając się pogodzić historycznego Jezusa z Jezusem teologicznym, tak naprawdę żadnego z Nich ewangelie nie są w stanie przedstawić w pełnej krasie. I tak ktoś szukający Jezusa-Człowieka nie odnajdzie tu dostatecznych faktów natury historycznej. Inny zaś – szukający Jezusa-Boga – niestety nie znajdzie wystarczających odpowiedzi na pytania natury teologicznej. Ewangelie są pełne niedopowiedzeń i sprzeczności zarówno w kwestii historycznej jak i teologicznej, a więc dotarcie do prawdziwej postaci (jakiejkolwiek natury) jest rzeczą niemożliwą.

Piszesz, że wizerunek Jezusa może być tylko jeden – ten, który obiektywnie opisuje prawdziwą, historyczną osobę. Jest to myślenie życzeniowe… Bo z „wizerunkami” jest tak, że z założenia oznaczają one sposoby postrzegania danego obiektu. Innymi słowy „wizerunek” obiektu (u nas Jezusa) powstaje zawsze po przejściu przez pryzmat jakiegoś elementu obcego (u nas Ewangelii). Wizerunek obiektu nie jest równoznaczny z samym obiektem, jest pewnym odwzorowaniem.

I tak ustaliliśmy (wreszcie albo dopiero), że wizerunek Jezusa w Ewangeliach to odwzorowanie prawdziwego, historycznego Jezusa, które przejść musiało przez filtr ludzkiego światopoglądu i spojrzenia reprezentowanego przez danego Ewangelistę. Jak dotrzeć więc do prawdziwego, historycznego Jezusa? Jest to niemożliwe. Proces uwieczniania Osoby i tworzenia jej wizerunku jest jednostronny i nieodwracalny: Obiekt->Obserwator->Wizerunek. Model->Malarz-> Portret. Kot->Fotograf->Zdjęcie. Nie istnieje droga, aby z portretu wydobyć całą i prawdziwą postać modela, tak jak ze zdjęcia nie sposób uzyskać sylwetki prawdziwego kota i pełnych informacji na jego temat.

Czy warto więc w ogóle wierzyć w wizerunek Jezusa ewangelii? Tak o ile ustali się, który wizerunek odpowiada Ci najbardziej. A już najlepiej jeśli będziesz potrafił zestawić kilka wizerunków i wydobyć z nich ‘wiarygodne’ szczegóły.

W przypadku Jezusa byłyby to księgi neutralne (które nie byłyby chrześcijańskie) – ale niestety takich nie mamy. A to sprawia, że pozostaje nam tylko wyłapywanie z pism wczesnochrześcijańskich tych elementów, które faktycznie mogą opisywać prawdziwego „historycznego” Jezusa.


Bingo. Ale aby wyłapać z Ewangelii te elementy, które z dużym prawdopodobieństwem można nazwać jako fakty dotyczące historycznego Jezusa – musimy się czasem poważnie wysilić.

Tymi źródłami w wersji „jezusowej” są dla nas ewangelie. One – podobnie jak „źródła północnokoreańskie” (które nie mają na celu pokazanie prawdziwego oblicza Kim Dzong Ila i jego reżimu - mają za zadanie przekonywać ludzi, że ten oto Kim jest prawdziwym Wielkim Przywódcą i że on jedyny prowadzi kraj do wielkiego dobrobytu) nie mają na celu pokazanie nam „prawdziwego Jezusa” – tylko przekonanie ludzi, że był on tym „prawdziwym Mesjaszem”.


W swoim porównaniu do Kim Dzong Ila zdajesz się pomijać kluczowe różnice.

Po pierwsze - zakładasz, że jedynym celem Ewangelistów było szerzenie propagandy. Dobrze, ale co było celem samej propagandy?

Stawiasz znak równości pomiędzy współczesnymi specjalistami od marketingu i propagandy, a pierwszymi chrześcijanami, którzy w większości byli ludźmi prostymi (nie wspominając o apostołach i naocznych świadkach Jezusa, którzy byli wręcz „wieśniakami”). O ile w przypadku naszych koreańskich techników od manipulacji istniał jakiś jasno określony CEL główny – tj. pokazanie Kim Dzong Ila jako polityka idealnego, troszczącego się o swój kraj i obywateli – to w przypadku pierwszych wyznawców Jezusa takiego jasno określonego celu nie było.

Odpowiesz, że celem było stworzenie nowej religii. Niestety, ale to co głosili pierwsi wyznawcy (w tym nasi ewangeliści) o Jezusie, samo w sobie nie miało żadnych predyspozycji do tego aby utworzyć nową religię. W tamtych czasach Mesjaszem można było obwołać każdego – w każdym przypadku miano w zanadrzu niezliczoną ilość przepowiedni starotestamentowych. Mesjaszem był Jan Chrzciciel, mesjaszem mógł być pierwszy lepszy buntownik, mesjaszem mógł być jakikolwiek charyzmatyk, których w tamtych czasach nie brakowało. Każdy z nich miał swoich uczniów, wyznawców – wokół każdych z nich budowano wizerunek „świętego męża”.

Uczniowie Jana Chrzciciela głosili o nim ‘fakty’ (które nazwałbyś propagandą) wcale nie gorzej od wyznawców Jezusa. Też robili wiele aby wykazać, że to on jest Mesjaszem.

Powiesz więc, że celem wczesnych chrześcijan było przekonanie wszystkich do tego, że to jednak Jezus jest Mesjaszem (a to że im się udało jest zasługą doskonałych marketingowców i mistrzów propagandy).

I tutaj napotykamy na poważny problem – jak słusznie wykazałeś propaganda Kim Dzong Ila miała sens i zbierała żniwa tylko na gruncie północnokoreańskim. W większości krajów zachodnich spotykało się to z krytyką i głoszeniem tego co Ty nazywasz prawdą „obiektywną”.

U nas odwrotnie. Propaganda mesjańska pierwszych chrześcijan miała sens WYŁĄCZNIE na gruncie żydowskim (nikt oprócz nich nie wyczekiwał Mesjasza), a jednak uwierzyli w Niego w większości poganie. Jak to się stało, że chrześcijaństwo wyrosło na rzymskim dziedzictwie (które o Mesjaszu nie miało bladego pojęcia) skoro docelowo propaganda skierowana była do Żydów.

Odpowiedź jest prosta – swój sukces Ewangelie nie zawdzięczają propagandzie osoby Jezusa-Mesjasza. Kryje się za tym coś więcej.


Druga sprawa – MOTYWY. Wiemy na co ukierunkowana była propaganda Kim Dzong Ila: sukces polityczny. Wiemy też co tę propagandę napędzało – ślepa wiara w to co mówią media, ale przede wszystkim strach i wpajane wszystkim od dziecka doktryny i idee „rasy koreańskiej”.

A jakie motywy mieli pierwsi chrześcijanie? Na pewno nie chodziło o względy polityczne (bo głównie dlatego popularność Jezusa nie była zbyt duża wśród Żydów). Głupotą byłoby mówić, że kierowało nimi zastraszenie ze strony Jezusa. O doktrynalności też nie ma mowy, bo trudno doszukiwać się ściśle ukształtowanych reguł w raczkującym chrześcijaństwie – gdzie już od początku ścierały się różne nurty, a tym samym różne ideologie. Ewangeliści nie mieli jasnych motywów do tego, aby pragnąć szerzyć propagandę jezusową.

Więc – powracając do kwestii „źródeł” – jest to naszą tragedią (a nie błogosławieństwem), że mamy na temat Jezusa praktycznie tylko wczesnochrześcijańską propagandę która tak naprawdę jest bardzo wątpliwej jakości. Tak samo jak ze źródeł północnokoreańskich wyłania się nieprawdziwy obraz Kima – tak samo z Ewangelii wyłania się nieprawdziwy obraz Jezusa.


Orzekanie na temat prawdziwości danej rzeczy przychodzi niezwykle łatwo kiedy posiadamy na jej temat dostatecznie dużo informacji. Na jakiej podstawie ferujesz więc wyrok, jakoby z Ewangelii wyłaniał się nieprawdziwy obraz Jezusa. W ogóle jak obraz może być prawdziwy albo nie?

Spójrz – różni malarze dostają zlecenie na wykonanie obrazu Kim Dzong Ila. Jeden jest kubistą, drugi abstrakcjonistą, trzeci naturalistą, czwarty surrealistą. Który z namalowanych portretów jest prawdziwy? Nie można odpowiedzieć na to pytanie, bo nie można tak tego rozpatrywać.

Według tego co do tej pory napisałeś, domyślam się, że według Ciebie „prawdziwy” to ten obraz, który najwierniej oddaje szczegóły. Nie jest to zbyt dobre podejście, bo całkowicie pomijasz odbiór wrażeniowy, uczuciowy itp.

Najlepiej byłoby, gdyby razem z malarzami portret Kim Dzong Ila wykonywał fotograf. Wtedy mógłbyś zestawić obrazy ze zdjęciem i powiedzieć: „Ten obraz jest najprawdziwszy bo najbardziej przypomina zdjęcie”.

Przełóżmy to na Jezusa. Mamy czterech portrecistów, żaden z nich nie specjalizuje się w hiperrealizmie. Oczywiście nie ma mowy o fotografie (a więc o teoretycznym biografie doskonałym, nieskalanym piętnem subiektywności). Który obraz jest prawdziwy? Zrozum, że nie można tak tego rozpatrywać.

Co wcale nie znaczy, że nie możemy badać Ewangelii w poszukiwaniu szczegółów – które dokładnie przeanalizowane mogą okazać się dość wiernym (i co najważniejsze realistycznym) odwzorowaniem postaci Jezusa.

Jak wspomniałem nieco wcześniej – to jedynie nieco bardziej plastyczna forma przekazania pewnej myśli. Niemniej w dalszym ciągu uważam, że dosyć trafna. Jezus albo był taki, jak mówią Ewangelie, albo nie. Sztabka istnieje, albo nie.

Pozostaje nam teraz pytanie – i co z tym fantem zrobić? Uwierzyć, że Jezus faktycznie narodził się z dziewicy, przemieniał wodę w wino, ożywiał trupy i chodził po wodzie? Czy też może nie uwierzyć?


Zgodnie z tym co piszesz – nie należy wierzyć w to, że Jezus został ukrzyżowany, bo nie należy wierzyć w to, że przemieniał wodę w wino.

Takie dualistyczne podejście „Tak – Nie” zupełnie nie sprawdza się w przypadku Ewangelii. Bo zgodnie z tym z założenia nie warto wierzyć w nic co piszą Ewangelie, nawet w te rzeczy, w które wierzyć warto.

Zauważymy, że tak naprawdę żadna zamiana wody w wino nie mogła mieć miejsca. Podobnie jak chodzenie po wodzie, ożywianie zmarłych czy też cudowne rozmnażanie żywności.


Zaraz - na jakiej podstawie twierdzisz, że „nie mogły mieć miejsca”? Dobrze wiesz, że w przypadku wiary nie takie rzeczy mogą mieć miejsce.

Wizerunek Jezusa w Ewangelii jest dość jasny – cudowne narodziny, cuda za życia, śmierć będąca finałem boskiego planu. Jeżeli nagle wyjdzie nam, że Jezus nie miał wcale żadnych „cudownych narodzin” – to nasz wizerunek upadnie – ponieważ upadnie jeden z ważnych elementów tegoż.

Inny przykład – jeśli media kreują kogoś na fantastycznego gitarzystę, ale i jednocześnie fantastycznego piosenkarza i perkusistę, to w sytuacji gdy odkryjemy, że ten ktoś jest co prawda fantastycznym gitarzystą i piosenkarzem, ale jednocześnie beznadziejnym perkusistą – wówczas upadnie nam wizerunek fantastycznego gitarzysty, piosenkarza i perskusisty w jednym.
(…)
A zatem parę zmyślonych „faktów” na temat Jezusa zepsuje nam jego wizerunek. Natomiast parę faktów historycznych nie wpłynie od razu na prawdziwość całokształtu.


Tak, jeśli będziemy uważać, że wizerunek Jezusa jest jeden. A niestety tak nie jest, bo po prostu nie mogło tak być. Wizerunków Jezusa zawartych w ewangeliach jest co najmniej kilka, a tuż po śmierci Jezusa (pewnie jeszcze za jego życia) tych wizerunków było co najmniej kilkadziesiąt.

Poza tym zauważ - raz piszesz, że ewangelie podają sprzeczny wizerunek Jezusa, po to by zaraz potem pisać tak jakby ten wizerunek był jednak jeden i wspólny.

A mimo to wiara w mesjanizm Jezusa przetrwała. Dlaczego? Przecież nie wypełnił on „mesjańskich wymagań”.


Właśnie – dlaczego?

Ano dlatego, że pierwsi chrześcijanie tak przemodelowali przebieg wydarzeń, aby mimo wszystko wyszło na to, że Jezus jednak był tym długo oczekiwanym mesjaszem.


Zła odpowiedź. Pisałem wyżej, że sam tytuł Mesjański niewiele by wskórał wśród społeczeństwa pogańskiego, które chcąc nie chcąc stało się wiodącą grupą wyznawców.

A zacznę od małej refleksji – czasem warto usunąć się w cień, sprowokować jakąś sytuację i obserwować co z niej wyniknie. Gdy pierwszy raz zetknąłem się z pomysłem „wiary krytycznej” uznałem to za dobry znak. Coś w stylu „ok, wierzę, że wizerunek Jezusa w Ewangelii jest wiarygodny, choć przyznaję, że tutaj, tutaj i tutaj jest lekko naciągany.”
(...)
Tymczasem w rzeczywistości wygląda to (moim rzecz jasna zdaniem) nieco inaczej. Mimo, że historia (czy też bardziej poprawnie – historie, wszak są dwie i to różne) narodzin Jezusa jest jednym z najbardziej nieprawdopodobnych momentów Nowego Testamentu – starasz się je bronić i w jakiś sposób przekonać nas, że jednak nie są one kompletnie wyssane z palca i że mogły się wydarzyć.


Bo wynika to poniekąd z formy debaty, gdzie powinienem stanowić przeciwwagę dla Twoich argumentów. Z resztą - o tym potem.
__________________________

Oczywiście, że państwo rządzone przez Heroda nie miało takiego statusu jak Rzym. Herod musiał płacić Rzymowi daninę, ale tak właściwie to na tym sprawa się kończyła. Bądź posłuszny i płać daninę – poza tym rządź sobie jak chcesz. Tak długo jak powyższe warunki będą zabezpieczone – nie będziemy zbytnio się wtrącać. Herod po prostu musiał rocznie wypłacić Rzymianom pewną ustaloną kwotę – i to wszystko.


Tak upraszczając pewne sprawy – a więc znów sprowadzając je do analizy: „tak-nie” – trudno dojść do sedna sprawy, a już nie sposób rozmawiać o Jezusie historycznym. Np. zupełnie pomijasz konteksty historyczne, polityczne, kulturowe oraz społeczne.

Relacje między Herodem a Rzymem nie były takie proste jak piszesz. Po pierwsze – Herod był królem hellenistycznym. Tzn. że w swoim programie politycznym główną rolę pełniły hasła stojące w sprzeczności z tradycją żydowską, za to ze względu na swoje greckie korzenie – bliskie ówczesnemu Rzymowi. Objawiało się to m. in. poprzez zakładanie nowych miast, budowanie agor, aren gladiatorów (zupełnie obcych dla Żydów), wszelkiego rodzaju naśladownictwo rzymskich i greckich zwyczajów, a także pewną niechęć Heroda do judaistycznych tradycji. W całym jego królewskim dworze nie było osoby noszącej hebrajskie imię. W jego pałacach mówiono tylko w języku greckim.

Mało tego – ten żydowski król postanowił zorganizować w Palestynie igrzyska, które miały odbywać się co 4 lata. I tak w stolicy narodu brzydzącego się wszelkimi pogańskimi zwyczajami, tuż obok Świątyni Jerozolimskiej rzucano ludzi na pożarcie zwierzętom. Nie muszę chyba przypominać, że było to wbrew jakiemukolwiek prawu żydowskiemu, wbrew Torze, wbrew tradycji. A co za tym idzie wbrew faryzeuszom. Pogańskie igrzyska zostały uznane za najcięższy grzech wobec Boga i zawiązano wobec Heroda spisek, który w porę wykryto.

W świetle takiej działalności Heroda, zarządzenie spisu nie byłoby niczym niezwykłym.


Po drugie – Herod był kimś, kogo dziś nazwalibyśmy lizusem, czy „włazidupkiem” cesarza. Robił wszystko co mogłoby się spodobać Rzymowi, bo i Rzymowi zawdzięczał swoją władzę. Wspomnieć należy, że królów żydowskich mianował wtedy cesarz, i to on – wedle swej woli – tych samych królów mógł z tronu usunąć. August dał Herodowi królestwo, za co ten drugi będzie Rzymowi wdzięczny do końca życia, praktykując politykę filorzymską. Oto z resztą jak Flawiusz pisze o Herodzie i jego stosunku do Cesarstwa:

Za najpiękniejszy zaszczyt uważał sobie to, iż uchodził za największego przyjaciela cezara po Agryppie i Agryppy po cezarze.

Trudno nie uśmiechnąć się na takie słowa, bo wiemy jak postrzegany jest „ten trzeci” w jakimkolwiek związku dwóch osób (czy to politycznym, czy też przyjacielskim).

Po trzecie – Herod jako „rex socius” (król sprzymierzony), tak naprawdę tytuł ten posiadał czysto iluzorycznie. Aby móc określać się takim mianem, dany władca musiał być związany z Rzymem przymierzem o OBUSTRONNYCH zobowiązaniach i korzyściach. Trudno mówić o tym w relacjach Judea – Rzym. Dodatkowo bardzo ograniczona władza Heroda wyklucza „przymierze”, bo w rzeczywistości ten żydowski król był marionetką w rękach cesarstwa. Narzędziem, którego łatwo się pozbyć.

Nie do pomyślenia było, aby ludność jakiegokolwiek narodu niezależnego składała innemu państwu przysięgę na wierność. A przysięgę taką musieli złożyć wszyscy Judejczycy wobec Cesarstwa. Oprócz tego Herod, jako naczelny wódz wojsk teoretycznie wolnego państwa, nie mógł wdawać się w wojnę bez zgody Cesarza. Więc co to za wolny władca?

(...) Przy czym mi nie udało się niczego takiego ustalić. Jedynie na jakiejś stronie pro-biblijnej znalazłem informację brzmiącą mniej więcej tak:
„Rzymianie nie sporządzali spisów w państwach wasalnych? Nieprawda! Na przykład mamy spis przeprowadzony w niepodległej Kapadocji – a więc udowodniliśmy właśnie, że wersja Łukasza jest prawdziwa.”(...)


O tym, że Cesarstwo przeprowadzało spisy ludności także w państwach wasalnych świadczy stosunek Rzymu do królów-klienckich (a ostatecznie do takiego tytułu było Herodowi najbliżej), a przede wszystkim obliczenia zawarte przez samego Oktawiana Augusta w swoim „Breviarium Imperii”.

Wiemy jak wielkim administratorem był August – zastając Rzym w kryzysie finansowym i chaosie gospodarczym, wprowadził szereg reform, które postawiło cesarstwo na nogi. Wszystkie skrupulatnie dokonane obliczenia dotyczące Cesarstwa zawarł August w wyżej wspomnianym dziele – i stamtąd między innymi dowiadujemy się nie tylko o dokładnej liczbie obywateli Cesarstwa Rzymskiego (łącznie z prowincjami i królestwami zależnymi), lecz także liczbę podatników – również z tych z państw ‘sprzymierzonych’ z Rzymem, których obywatele byli tylko pośrednimi podatnikami Cesarstwa. August skądś te liczby musiał wziąć – krótko mówiąc, musiała być przeprowadzona na tych terenach jakaś forma spisu.

__________________________

Innymi słowy – żydowskie Pismo nie sprzyjało spisom przeprowadzanym w czasie pokoju w celu opodatkowania mieszkańców (ba – można nawet powiedzieć, że były zabronione). Być może temu właśnie zawdzięczamy odnotowany bunt jaki podniesiono przy spisie a o którym wspomniałeś już, Amontillado. Nie udało mi się znaleźć żadnego innego przykładu spisu przeprowadzonego przez Żydów gdy rządzili jeszcze jako królowie w swoim własnym minikrólestwie


Przyznam z zaskoczeniem, że pierwszy raz zetknąłem się z tezą, iż uczestnictwo w spisach było dla Żydów ciężkim grzechem. Jedynego argumentu za takim stanem rzeczy upatrujesz w dwóch fragmentach:

Jeszcze raz Pan zapłonął gniewem przeciw Izraelitom. Pobudził przeciw nim Dawida słowami: Idź i policz Izraela i Judę.
2 Sam 24:1

oraz

Powstał szatan przeciwko Izraelowi i pobudził Dawida, żeby policzył Izraela. 1 Krn 21,1

I wyciągasz z nich wnioski jakoby w oczach Żydów spis ludności był grzechem za który czeka ich boska kara. Wynika to ze standardowego błędu popełnianego przy okazji podobnych analiz Starego Testamentu, a mianowicie uznawanie szatana za opozycję Boga.

(co ciekawe w drugiej „wersji” za „grzechem” tym nie stoi Bóg, ale Szatan – co podkreśla wagę tego „grzechu” ;) )



Otóż błąd - w obu przypadkach za wszystkim stoi Bóg.

Szatan w Starym Testamencie jest bytem (czy siłą) działającą na wyraźne polecenie Boga, a jego działalność można sprowadzić do szeroko rozumianego wystawiania człowieka na próbę.

I tak we fragmentach tych nie chodzi o to, że Dawid i jego poddani zostali ukarani za przeprowadzenie spisu. To Dawid, jako władca został ukarany za swoją pychę. W tamtych czasach król Izraelczyków był tylko ziemskim zarządcą – tak naprawdę jedynym władcą Żydów był Bóg. I to tylko on mógł wydać w tamtych czasach rozkaz do przeprowadzenia spisu.

Z fragmentów tych dowiadujemy się, że wystawiony na próbę Dawid nie zdał egzaminu. Jego duma przypisała sobie wszelkie zasługi polityczne – uznał więc, że może ściągnąć z obywateli podatek zarządzając spis, bo jako ich król ma do tego wszelkie prawo. Problem w tym, że jedyne prawo w tym zakresie posiadał Bóg – bo to dzięki niemu państwo Dawida było tym czym było. Dawid został ukarany, bo przeprowadził spis według swojego widzimisię (innymi słowy nie przeszedł próby na którą wystawił go Bóg).

Żydzi nie unikali spisów, a już na pewno nie uważali ich za grzech wobec Boga (w normalnych warunkach), m. in.:

Jeden beka, czyli na głowę pół sykla według wagi sykla przybytku pobierano od wszystkich, którzy podlegali spisowi, począwszy od lat dwudziestu i wzwyż, czyli od sześciuset trzech tysięcy pięciuset pięćdziesięciu mężczyzn. Wj 38; 26

Dokonajcie obliczenia całego zgromadzenia Izraelitów według szczepów i rodów, licząc według głów imiona wszystkich mężczyzn. Lb 1;2

A oto ich spis według ich szczepów. 2 Krn 17; 14

Zgromadził potem Amazjasz mieszkańców Judy i podzielił ich według rodów, dając im tysiączników i setników dla całego Judy i Beniamina; dokonał następnie ich spisu od dwudziestu lat i powyżej. 2 Krn 25; 5

Cała ta wyprawa razem liczyła czterdzieści dwa tysiące trzysta sześćdziesiąt osób Ezd 2; 64

Bowiem totalnie mijasz się z tekstem. Jakim cudem w tekście:

” W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie. Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz”

Masz zawartą informację, że „według Łukasza pierwszy spis odbył się w roku 7 p.n.e.”? Uprzedzę – nigdzie. Łukasz absolutnie nigdzie nie podaje nam, że według niego spis ten odbył się w 7 roku p.n.e. Mówi po prostu, że pierwszy spis odbył się, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz. Źródła zaś mówią nam, że został nim w roku 6 n.e. A zatem – siłą rzeczy – to, co piszesz jest wewnętrznie sprzeczne.


Wspominałem o Kamieniu Tyburtyńksim. Według inskrypcji z tego nagrobka pewien tajemniczy rzymski senator mógł pełnić funkcję legata Syrii dwukrotnie. Wśród proponowanych kandydatów wymienia się Kwiryniusza właśnie, który zgodnie z tym mógł pełnić zarząd nad Syrią po raz pierwszy w przedziale od 11 p.n.e do 3 p. n. e – a więc jeszcze za życia Heroda. Zgadzałoby się to wtedy z tym co pisze Łukasz.

A zatem – notatka ta dotyczy tych, którzy przebywają poza domem – i mówi o nakazie powrotu do miejsca zamieszkania. To przemawia na niekorzyść wersji Łukasza – ponieważ tamta wymaga od Józefa i Maryi wędrówki nie do miasta w którym mieszkali (mieli dom), ale do innego miasta z którego pochodził jakiś żyjący kilkaset lat wcześniej przodek a w którym nie mają absolutnie niczego.

I tutaj właśnie pomocna będzie analiza oryginalnego tekstu wspominanego papirusu.

„(...)wszystkich, którzy z jakiejkolwiek przyczyny znaleźli się poza swymi okręgami administracyjnymi

Słowo przetłumaczone jako „okręgi administracyjne” to greckie NOMOS. Gdyby nakaz powrotu wydany przez prefekta zakończył się w tym miejscu – rzeczywiście chodziłoby tak jak piszesz o powrót do miejsca zamieszkania (aktualnego).

W takim wypadku brzmiałby on: W związku z prowadzeniem spisu gospodarstw domowych zachodzi konieczność powiadomienia wszystkich, którzy z jakiejkolwiek przyczyny znaleźli się poza swymi okręgami administracyjnymi aby do nich wrócili.

Jednak zaraz po sowie NOMOS, mamy greckie EFESTIA – przetłumaczone jako dom. Jest to niefortunne tłumaczenie, bo wedle tego chodzić mogłoby o jakikolwiek dom, a więc również ten aktualnie zamieszkiwany.

Tymczasem słowo EFESTIA oznaczało w wolnym tłumaczeniu „rodzinne palenisko”, a więc dom z którego dana osoba pochodzi, ale niekoniecznie w nim mieszka. Dlatego w poleceniu prefekta mowa o powrocie do miejsca pochodzenia, a nie zamieszkania – tym samym do okręgu administracyjnego, w którym się urodziło, a nie w którym się aktualnie, np. pracuje.

No i na koniec – nawet gdyby jakimś cudem Herod nakazał dokonanie spisu (ryzykując bunty), nawet gdyby Józef musiał koniecznie iść do zupełnie innego miasta z którym łączyło go jedynie to, że stamtąd pochodził jego żyjący wiele wieków wcześniej przodek, to i tak nie musiał ciągnąć ze sobą żony.


Nie musiał. Ale czy to znaczy, że nie mógł?

W jakim? Najprawdopodobniej fakt, że Jezus pochodził z Nazaretu był niezbyt wygodny – i należało miejsce narodzin Jezusa przenieść do Betlejem
(...)
Nie wiem, czy takie poglądy dominowały. Wiem natomiast, że w Nowym Testamencie (a więc w tekstach pisanych dla chrześcijan i dla wszystkich tych, których chciano przekonać do przyjęcia chrześcijaństwa) wyraźnie widać usilne próby nawiązania do narodzin w Betlejem. Mateusz mówi o tym wprost. Jan (a raczej ludzie według relacji Jana) – podobnie – mesjasz ma przyjść z Betlejem, a nie z jakiegoś tam Nazaretu w Galilei:.


Nazaret jako miejsce urodzenia Jezusa samo w sobie nie byłoby kłopotliwe. Kłopotliwe było za to to, że Jezus w Nazarecie (a konkretnie w Galilei) dorastał i tam się wychowywał. Za to tego ewangeliści wcale nie ukrywają, wręcz to podkreślają.

Ale dokładniej opowiem o tym w dalszej części. Wtedy też wrócę do tych Janowych cytatów- są to bowiem bardzo ważne kwestie. Póki co mam wrażenie, że wyciągasz z tych fragmentów błędne wnioski.

(...) Ale jeśli powiesz, że pochodzisz z Krakowa, ale urodziłeś się w Warszawie, ponieważ Twoja matka musiała uciekać w 1986 roku (znowu – rok przykładowy) przed inwazją wojsk słowackich – no to wybacz, ale nie uwierzę.


Tutaj się z Tobą zgadzam. Jednak uważam, że Ewangeliści nie byli tacy głupi i gdyby chodziło im tylko o kłamstwo to na pewno zdawaliby sobie sprawę, że lepiej podać miejsce urodzin bez jakiegokolwiek opisu. Jasne więc, że musiało chodzić im w tym wszystkim o coś więcej – pisałem zresztą o tym.

I podobnie – jasne, nie możemy wykluczyć. Tak samo, jak nie możemy wykluczyć, że za miesiąc świat zderzy się z jakąś czarną dziurą. Pytanie tylko – czy jest to prawdopodobne? Jakie są szanse, że faktycznie tak było? Z punktu widzenia historycznego – raczej małe. Owszem, to, że czegoś nie ma w księgach nie oznacza, że się to coś nie wydarzyło. Ale dziwne jest to, że wśród zapisków o niecnym żywocie króla brak tak niegodnego czynu.


A kogo obchodzić miałaby śmierć 50 dzieci z jakiejś zabitej deskami wsi, skoro inne kontrowersje związane z Herodem były znacznie bardziej „medialne”, np. morderstwo swoich synów.

Z historycznego punktu widzenia nakaz morderstwa dzieci nie jest „mało prawdopodobny” jak twierdzisz.

Swetoniusz pisze np.:

Juliusz Maratus podaje, że na kilka miesięcy przed przyjściem na świat Augusta zaszło w Rzymie na oczach całego miasta dziwne zjawisko, które tłumaczono w ten sposób, że natura ma wydać na świat króla narodowi rzymskiemu. Senat wystraszony tą możliwością powziął uchwałę, że nie wolno utrzymać przy życiu żadnego chłopca w tym roku urodzonego.

A także:

"Nie mniej okrutnie prześladował ludzi obcych i cudzoziemców. Pewnego razu gwiazda z warkoczem, która według wieści ludowej wróży zgubę panom świata, zaczęła wschodzić noc po nocy. Nero zaniepokojony tym zjawiskiem poszedł za radą astrologa Balbilla - głoszącego, że królowie zwykle unieszkodliwiają takie znaki złowieszcze ofiarą krwawą z kogoś znacznego i odwracają od siebie nieszczęścia na głowy pierwszych obywateli i zgotował zgubę wszystkim najznakomitszym osobistościom. (…) Dzieci skazańców zostały wygnane ze stolicy i zadręczone trucizną lub głodem. Wiadomo, że niektóre zostały zamordowane w czasie jednego śniadania wraz ze swymi pedagogami i niewolnikami, noszącymi książki do szkoły, innym nie pozwolono na przygotowanie sobie dziennego posiłku."


Czy aż tak mało prawdopodobne jest, aby Herod dorównywał w swym szaleństwie rzymskim odpowiednikom?

___________________

Lecz jednocześnie bronisz Ewangelii stwierdzając, że „w końcu to dzieło teologiczne, nie historyczne”. Innymi słowy – zabezpieczasz się na każdą okazję. Jeśliby wyszło na to, że rzeź faktycznie miała miejsce – no to świetnie, bo Mateusz podał nam fakty historyczne. A gdyby jednak wyszło na to, że rzezi nie było – cóż, w końcu to dzieło teologiczne, a nie historyczne.


Wyjaśnię coś, aby nie było między nami niedomówień – sam skłaniałbym się do zdania większości historyków, że Jezus nie urodził się w Betlejem, a już na pewno nie na takich warunkach jak pisze Mateusz i Łukasz. Wynika to głównie z mojego osobistego podejścia do Ewangelii, gdzie znacznie bliższe jest mi stanowisko Marka, który nie zajmuje się narodzinami Jezusa – bo wiedział, że nie miały one wpływu na nauki i idee głoszone przez jego nauczyciela.

Sam uznaję, że miejsce narodzin Jezusa jest nieznane – i mi to odpowiada. Ważne jest to, że inni uważali go za Galilejczyka, a więc musiał tam dorastać od najmłodszych lat.

Sam upatruję w opisie narodzin prezentowanych przez Mateusza i Łukasza teologii – nawiązującej do mitologii żydowskiej u Mateusza, a do hellenistycznej u Łukasza.

Nie zmienia to jednak faktu, że moje osobiste stanowisko – dopuszczające niewiedzę w kwestii narodzin Jezusa – nie wyklucza, a nawet wymaga objęcia innego punktu widzenia dla dobra naszej debaty. Dlatego uznałem za stosowne bronić zdania mniejszej części historyków, którzy uznają historyczność narodzin w Betlejem.

To co chcę wykazać przede wszystkim, to że kwestia narodzin w Betlejem nie jest taka oczywista jak to podajesz – a z powodu braku dostatecznej ilości materiałów możemy mówić o pewnym prawdopodobieństwie. To, że zgodnie z Twoją argumentacją prawdopodobieństwo narodzin w Betlejem jest małe, nijak ma się do tego czy należy w nie wierzyć. Bo w nie tak „nieprawdopodobne” rzeczy jest w stanie uwierzyć człowiek.

Inne, ale nie sprzeczne? A zatem, jeśli osoba X powie, że pan Z jeździ Hondą, a pan Y powie, że pan Z jeździ Audi (gdy rzecz jasna przyjmiemy, że jeździ tylko jednym samochodem), to co z tym fantem zrobimy? Czy też uznasz, że te relacje są „inne, ale nie sprzeczne”? Otóż sprawa jest prosta – te relacje są inne i jednocześnie są sprzeczne. Albo Honda, albo Audi.


Ciągle nie widzę aby jedna Ewangelii opowiadała się za Hondą, a druga za Audi.

Tymczasem w Ewangelii jest cała masa sprzeczności.

U Łukasza rodzice Jezusa mieszkają w Nazarecie. U Mateusza – najprawdopodobniej mieszkają w Betlejem a w Nazarecie osiedlają się po przybyciu z Egiptu.


Tylko domyślasz się, że u Mateusza rodzice mieszkają w Betlejem – co sam podkreślasz pisząc „najprawdopodobniej”.
Łukasz pisze, że Józef i Maryja mieszkają w Nazarecie, skąd udają się do Betlejem i tam rodzi się Jezus.

Mateusz w pierwszym rozdziale nie umiejscawia akcji w żadnym konkretnym miejscu (nie wiemy gdzie rodziców nawiedza anioł), za to w następnym akcja skacze od razu do narodzin w Betlejem. Gdzie sprzeczność?

Łukasz mówi nam o spisie, Mateusz – o niczym takim nie wie.

Mateusz mówi nam o „rzezi niewiniątek” i ucieczce do Egiptu – Łukasz o niczym takim nie słyszał.

Mateusz donosi nam o mędrcach i gwieździe betlejemskiej – astronomicznym cudzie. Łukasz o niczym takim nie słyszał.

Łukasz donosi z kolei o pastuszkach powiadomionych przez aniołów – o czym z kolei nie miał pojęcia Mateusz.


Gdzie sprzeczność? Sprzeczność jest wtedy gdy jedna osoba mówi: „A”, a druga: „B”. Nie ma sprzeczności tam gdzie jedna osoba mówi: „A”, a druga milczy.


Uff, rzeczywiście dużo odpisywania. Z mojej strony koniec więc tematu dotyczącego miejsca narodzin Jezusa – niezależnie od tego co odpiszesz na moje argumenty (mam na myśli te dotyczące Betlejem naturalnie). Inaczej nigdy nie skończymy tego wątku ;)
___________________


Podsumowanie

Twoje podejście zero-jedynkowe do naszej debaty – a więc „wierzyć” „nie wierzyć” koniecznie wzbogaciłbym o pojęcie prawdopodobieństwa. A więc mój werdykt względem miejsca narodzin Jezusa brzmi:

Jezus narodził się w Betlejem ze wszystkimi szczegółami podanymi przez Mateusza i Łukasza – mało prawdopodobne. Wierzyć? Oczywiście pojęcie względne – według mnie nie ma takiej potrzeby.

Nie wiadomo gdzie urodził się Jezus, a miejsce jego narodzin nie ma większego znaczenia co wynika z Ewangelii Marka – duże prawdopodobieństwo, wierzyć.

Ewangelia Jana – z jednej strony nie pisze o narodzinach, z drugiej da się wychwycić w niektórych fragmentach wyraźnie dopisane w późniejszym okresie Betlejem jako miejsce pochodzenia. Werdykt: brak ze względu na niespójność dzieła pod tym względem.
_______________________________

Z dalszą częścią Twojego wpisu się zgadzam… Poza podkreślaniem, że Ewangeliści celowo fałszowali swoje dzieła jako część propagandy (ustosunkowałem się do tego wcześniej). Zapytam tylko czy dopuszczasz możliwość, że Ewangeliści jako marketingowcy wierzyli w to co pisali? Czy może jednak według Ciebie z wyrachowaniem tworzyli oni zakłamane dzieła dla ciemnych mas?

______________________________________________________
______________________________________________________


W tej części wpisu chciałbym krótko wprowadzić kilka wizerunków Jezusa zawartych w Ewangeliach, o których wspominałem na początku:


  • WIZERUNEK W OCZACH ŻYDÓW RELIGIJNYCH

Dołączona grafika

Tutaj wreszcie odniosę się do przytoczonych przez Ciebie Janowych fragmentów:

Inni mówili: «To jest Mesjasz». «Ale - mówili drudzy - czyż Mesjasz przyjdzie z Galilei? Czyż Pismo nie mówi, że Mesjasz będzie pochodził z potomstwa Dawidowego i z miasteczka Betlejem?» J 7, 41-42

Odpowiedzieli mu: «Czy i ty jesteś z Galilei? Zbadaj, zobacz, że żaden prorok nie powstaje z Galilei». J 7, 52

Rzekł do niego Natanael: «Czyż może być co dobrego z Nazaretu?» J 1, 46

Geneza tych zwrotów niewątpliwie sięga do czasów życia Jezusa, a więc z całą pewnością pochodzą one z relacji naocznego świadka (choć nie wiemy czy Jana). Ze względu na swój krytyczny wydźwięk możemy stwierdzić, że mamy do czynienia z prawdziwymi zarzutami, które często padać musiały wobec Jezusa ze strony Żydów religijnych.

Jednak nie chodzi w nich o to, żeby pokazać Betlejem jako miejsce urodzenia (za wyjątkiem pierwszego fragmentu, w którym dodatek: „Czyż Pismo nie mówi, że Mesjasz będzie pochodził z potomstwa Dawidowego i z miasteczka Betlejem?” pod wieloma względami wydaje się być późnym dopiskiem wczesnych chrześcijan. Odstaje on bowiem znaczeniowo od głównego przesłania tych słów).


Żydzi – szczególnie Ci religijni, związani z obozem faryzejskim - spotykając się z plotkami o tym, że Jezus jest Mesjaszem czuli niewątpliwą niechęć względem jego galilejskiego pochodzenia. Dlaczego?

Chodzi o uprzedzenia na tle „rasowym”. Żydzi z Galilei byli specyficznie postrzegani w oczach innych Judejczyków. Przyczyn było wiele – a wszystkie one silnie zakorzenione w społeczeństwie żydowskim na długo przed Jezusem.

Po pierwsze – Galilea była początkowo krainą pogańską. Dopiero około 100 lat przed Chrystusem tereny te zostały włączone do królestwa Machabeuszy. Jeden wiek to nie jest wystarczający okres czasu żeby pozbyć się uprzedzeń pogańskich.

Po drugie – w czasach Jezusowych Galilea posiadała inny aparat administracyjny od Judei, co tylko potęgowało obraz Galilei jako „wyrzutka”. I wtedy kiedy Judea stała się rzymską prowincją, zarządzaną przez wyznaczonego namiestnika – Galilea nie podzieliła tego losu. Przez całe życie Jezusa znajdowała się ona w rękach Antypasa, potomka Heroda Wielkiego.

Po trzecie – w oczach Żydów przyzwyczajonych do wielkich metropolii Judei, obywatele Galilei byli typowymi „wieśniakami”, ze wszystkimi znaczeniami jakie współcześnie posiada to słowo. Byli oni stawiani niżej w hierarchii intelektualnej Żydów, różnili się obyczajami (uważani byli za nieokrzesanych), a także mową:

Po chwili ci, którzy tam stali, zbliżyli się i rzekli do Piotra: "Na pewno i ty jesteś jednym z nich, bo i twoja mowa cię zdradza" Mt 26, 73

A on ponownie zaprzeczył. Po chwili ci, którzy tam stali, mówili znowu do Piotra: "Na pewno jesteś jednym z nich, jesteś także Galilejczykiem". Mk 14, 70

Po czwarte i bodaj najważniejsze – względy religijne. Galilejczycy byli postrzegani jako ludzie niedostatecznie wykształceni pod względem religijnym. Np. nie przywiązywali oni zbytniej wagi do tzw. „rytualnej czystości”, a więc przepisów regulujących pewne dopuszczalne zachowanie (jak mycie rąk, nadmierna gadatliwość, itp.). W oczach ortodoksyjnych Żydów taka nonszalancja Galilejczyków była niedopuszczalna, przez co patrzono na nich z pogardą. Uważano też, że nie są biegli w studiowaniu Tory i nieznający Prawa:

"Czyż i wy daliście się zwieść? Czy ktoś ze zwierzchników lub faryzeuszów uwierzył w Niego? A ten tłum, który nie zna Prawa, jest przeklęty" J 7; 49

Przy czym tłumem nie znającym Prawa i dlatego przeklętym są tu właśnie Galilejczycy.

Wszystkie te przymioty – a także wiele więcej – sprawiły, że w czasach Jezusa, każdy Galilejczyk był widziany przez Żydów z Judei jako nieokrzesany gbur, głupi, niewykształcony prowincjusz, posiadający wszystkie cechy godne pożałowania.


Nie dziwią więc słowa jakie padały wobec Jezusa i jego opinii Mesjasza: „Czyż może być co dobrego z Nazaretu?”, „Zbadaj, zobacz, że żaden prorok nie powstaje z Galilei”.

Po prostu nie do pomyślenia było wtedy aby z tak zdeprawowanego rejonu jakim była Galilea mógł pochodzić wielki człowiek, o wielkiej wiedzy – a co dopiero mesjasz czy prorok. Nie chodzi tu wcale o miejsce urodzenia, a o nabyte wychowanie i specyficznego „ducha Galilei”, którego reprezentował Jezus.

Czy powyższy wizerunek Jezusa, jako człowieka który posiadał niechlubną łatkę jest prawdziwy? Tak. Warto wierzyć, że stosunek części Żydów wobec niego był taki a nie inny? Tak.

________________________

  • WIZERUNEK W OCZACH RZYMIAN

Tutaj także chodzi o pochodzenie i pewną „łatkę”. Uraz do Galilejczyków mieli nie tylko Żydzi – własne, nieprzychylne zdanie o nich wyrobili sobie Rzymianie.

Galilea słynęła bowiem z nacjonalistycznych, buntowniczych nastrojów – Flawiusz pisał nawet, że: „od dziecka zaprawiają się do wojny.” W tym świetle Galilea w przeciwieństwie do Judei przedkładała honor i wolność nad inne wartości materialne.

Większość – jeśli nie wszystkie – powstania i rewolucyjne ruchy żydowskie dręczące Rzymian początek miały w Galilei. Tak było m. in. w przypadku wybuchu powstania w 6 r.n.e., na którego czele stanął Juda Galilejczyk. Tutaj też powstało groźne ugrupowanie polityczne „zelotów”, które dało się we znaki Cesarstwu.

I tak w czasach działalności Jezusa, Galilejczyk był dla Rzymian równoznaczny z „zelotą” i potencjalnym buntownikiem – a więc należało mieć go na oku. Gdy dodatkowo Galilejczyk ten posiadał cechy przywódcze i potrafił wpływać na innych ludzi – stawał się niebezpieczny dla Cesarstwa, więc należało się nim zająć. Z resztą zdawali sobie z tego sprawę sami Herodianie, dla których wybuch buntu na ich ziemiach oznaczałby represje ze strony Rzymu. Dlatego tak wymowny jest fragment z „Dawnych dziejów Izraela” Flawiusza dotyczący Jana Chrzciciela – innego Galilejczyka zdolnego porwać tłumy:

Gdy zaś poczęły gromadzić się ogromne rzesze, w których słowa nauki Jan wzbudzały niezwykły entuzjazm, Herod zląkł się, by tak wielki dar przekonywania tego męża nie popchnął ich do jakiegoś buntu, wyglądało bowiem na to, że na jego wezwanie gotowi są wszystko uczynić. Dlatego Herod uznał, że lepiej będzie pozbyć się go, zanim za jego przyczyną dojdzie do jakichś rozruchów, niż potem wobec nieodwracalnych wydarzeń znaleźć się w trudnym położeniu i żałować błędu.


Mając powyższy tekst na uwadze, zauważymy, że podobne obawy kierowały kapłanami gdy naradzali się co zrobić w sprawie Jezusa:


Niektórzy z nich udali się do faryzeuszów i donieśli im, co Jezus uczynił. Wobec tego arcykapłani i faryzeusze zwołali Wysoką Radę i rzekli: "Cóż my robimy wobec tego, że ten człowiek czyni wiele znaków? Jeżeli Go tak pozostawimy, to wszyscy uwierzą w Niego, i przyjdą Rzymianie, i zniszczą nasze miejsce święte i nasz naród". Wówczas jeden z nich, Kajfasz, który w owym roku był najwyższym kapłanem, rzekł do nich: "Wy nic nie rozumiecie i nie bierzecie tego pod uwagę, że lepiej jest dla was, gdy jeden człowiek umrze za lud, niż miałby zginąć cały naród". J 11; 46-51

Dołączona grafika

O tym zaś, że Jezus był dla Rzymian niebezpiecznym Galilejczykiem świadczy fakt, że w ostatniej fazie jego działalności rosła ilość ludzi gotowych uwierzyć w to, że jest on Mesjaszem. A wiadomo nam, że dla Żydów Mesjasz miał być politykiem, wyzwolicielem, który odbudować miał Królestwo Izraela i przywrócić mu dawny polityczny blask. Echa tych nastrojów wśród społeczeństwa zawierają Ewangelie - i nie sposób uznać, że są one wynikiem mesjańskiej propagandy:

Błogosławione królestwo ojca naszego Dawida, które przychodzi. Hosanna na wysokościach! Mk 11, 10

Zbliżał się już do zboczy Góry Oliwnej, kiedy całe mnóstwo uczniów poczęło wielbić radośnie Boga za wszystkie cuda, które widzieli. I wołali głośno:
Błogosławiony Król,
który przychodzi w imię Pańskie.
Łk 19, 37-38

Żydzi upatrujący w Jezusie Mesjasza – króla politycznego, mogli zostać przez niego łatwo wykorzystani do wszczęcia buntu.

Ewangelie dają więc pośrednie dowody na to, że Rzymianom nieobcy był wizerunek Jezusa jako potencjalnego buntownika i rewolucjonisty z ziem Galilei. Czy warto wierzyć, że tak rzeczywiście widzieli Jezusa Rzymianie – owszem. O czym ostatecznie zaświadczy proces i śmierć na krzyżu.

________________________

  • WIZERUNEK W OCZACH BLISKICH

Dość niejasna kwestia, ale czytając Marka:

Gdy to posłyszeli Jego bliscy, wybrali się, żeby Go powstrzymać. Mówiono bowiem: "Odszedł od zmysłów" Mk 3, 20-21

Stosunek rodziny do Jezusa jest kontrowersyjny, bo najprawdopodobniej uważali jego działalność i nauki jako coś niestosownego. Sąsiedzi i znajomi również krytykowali jego czyny:

Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?" I powątpiewali o Nim. A Jezus mówił im: "Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony". Mk 6, 3


Z dużym prawdopodobieństwem możemy stwierdzić, że przynajmniej w początkach swojej działalności nie miał Jezus poparcia w oczach rodziny. Najpóźniejsza Ewangelia – Jana – ukazuje wszakże postać Maryi jako niestrudzoną zwolenniczkę nauk swojego syna, trudno nam jednak stwierdzić na ile jest to rzeczywisty przekaz a na ile wpływ pierwszych chrześcijan.

Najprawdopodobniej – bowiem Ewangelie, szczególnie synoptyczne nie mówią nam zbyt wiele o bliskich Jezusa – było tak, że rodzina dopiero po pewnym czasie zaakceptowała rolę i działalność Jezusa i dopiero wtedy przyłączyli się do niego.

Wierzyć w taki stan rzeczy? Czemu nie.

________________________

  • WIZERUNEK W OCZACH ‘ZWYKŁYCH’ LUDZI

Tutaj krótko, bo i nie ma się nad czym rozwodzić. Uzdrowiciel, egzorcysta, cudotwórca, prorok.

Z nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło, przynosili do Niego wszystkich chorych i opętanych; i całe miasto było zebrane u drzwi. Uzdrowił wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił, lecz nie pozwalał złym duchom mówić, ponieważ wiedziały, kim On jest. Mk 1, 32-34

Z nastaniem wieczora przyprowadzono Mu wielu opętanych. On słowem wypędził złe duchy i wszystkich chorych uzdrowił. Mt 8, 16

Przybyli na drugą stronę jeziora do kraju Gerazeńczyków. Ledwie wysiadł z łodzi, zaraz wybiegł Mu naprzeciw z grobów człowiek opętany przez ducha nieczystego. Mk 5; 1-2

Wtem przyszli do Niego z paralitykiem, którego niosło czterech. Mk 2; 3

A wszystkich ogarnął strach; wielbili Boga i mówili: "Wielki prorok powstał wśród nas, i Bóg łaskawie nawiedził lud swój. Łk 7; 16

I wiele, wiele innych fragmentów. Warto wierzyć? Kwestia otwarta, wizerunek nieweryfikowalny historycznie.

Dołączona grafika

________________________


  • WIZERUNEK W OCZACH UCZNIÓW

Nauczyciel, Mesjasz, Syn Boży.

Gdy Jan został uwięziony, Jezus przyszedł do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: "Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię! Mk 1, 15

On ich zapytał: "A wy za kogo Mnie uważacie?" Odpowiedział Mu Piotr: "Ty jesteś Mesjasz". Mk 8; 29

Odpowiedział Szymon Piotr: "Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. Mt 16, 16

Ten spotkał najpierw swego brata i rzekł do niego: "Znaleźliśmy Mesjasza" - to znaczy: Chrystusa. J 1, 41

Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: "Prawdziwie jesteś Synem Bożym". Mt 14, 33


I wiele innych. Ponownie pytanie wynikające z tematu naszej debaty: warto wierzyć? I znów kwestia otwarta...

_____________________________________________
_____________________________________________

  • OPINIA JEZUSA O SOBIE SAMYM

Trudna kwestia, bowiem Jezus mało o sobie mówił. Z kolei te słowa, które przypisują mu Ewangelie należy jak najdokładniej przeanalizować pod wieloma względami.


Ale o tym w następnym wpisie :)
W nim także: PRZYPOWIEŚCI JAKO ODZWIERCIEDLENIE NAJBARDZIEJ WIARYGODNEGO WIZERUNKU JEZUSA.
  • 6



#8

Aquila.

    LEGATVS PROPRAETOR

  • Postów: 3221
  • Tematów: 33
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Na początku chciałbym wyrazić swoje zadowolenie z przedłużenia debaty o jedną rundę wpisów i jednocześnie podziękować opiekunce za tę zgodę ;)

Amontillado:

Wszystko zdaje się rozbijać o różnice w podejściu do osoby Jezusa. Owszem, sam wspominałem już w pierwszym wpisie, że Jezus był człowiekiem - któremu bynajmniej nie były obce typowe dla ludzi przymioty. Jednocześnie napomknąłem też o Jezusie–Bogu, który (pozornie czy nie) zdaje się być zupełnie inną postacią. Teraz powinno paść kluczowe pytanie: Ewangelie prezentują Jezusa-Człowieka, czy też Jezusa-Boga?

Odpowiedź jest trochę niewygodna: prezentują Obu. Niesie to ze sobą poważne konsekwencje – starając się pogodzić historycznego Jezusa z Jezusem teologicznym, tak naprawdę żadnego z Nich ewangelie nie są w stanie przedstawić w pełnej krasie. I tak ktoś szukający Jezusa-Człowieka nie odnajdzie tu dostatecznych faktów natury historycznej. Inny zaś – szukający Jezusa-Boga – niestety nie znajdzie wystarczających odpowiedzi na pytania natury teologicznej. Ewangelie są pełne niedopowiedzeń i sprzeczności zarówno w kwestii historycznej jak i teologicznej, a więc dotarcie do prawdziwej postaci (jakiejkolwiek natury) jest rzeczą niemożliwą.


No właśnie. Co prawda odrzucam możliwość, że Jezus był Bogiem (dajmy spokój… ;) ) ale zgadzam się – sporej części Ewangelii przyświeca taki cel. I dlatego faktycznie – Jezus „historyczny” jest tam przemieszany (i zniekształcony przez) z Jezusem „niesamowitym” – Jezusem „nierealnym”. I dlatego właśnie uważam, że nie można tak wprost wierzyć w to, co jest napisane w Nowym Testamencie. Wracając do mojego ulubionego tutaj przykładu – aby poznać „prawdziwego” Kim Dzong Ila – należy wziąć informacje na jego temat i odrzucić to, co jest nieprawdziwe. Aby poznać „prawdziwego” Jezusa – rzecz jasna należy uczynić to samo. A to sprawia, że moim skromnym zdaniem nie warto wierzyć w wizerunek Jezusa zawarty w Ewangelii. Bo, choćby i autorom przyświecały najbardziej szlachetne cele – to i tak na kartach tych ksiąg nie mamy rzetelnego przedstawienia losów głównego bohatera.

I owszem – dotarcie do prawdziwej postaci Jezusa jest niemożliwe, ale nie oznacza to, że „prawdziwy” Jezus jest dla nas całkowicie nieuchwytny. Na szczęście przed nami (a tak właściwie – to przede mną) stoi nieco prostsze zadanie. Nie muszę tak właściwie męczyć się z poszukiwaniami „historycznego” Jezusa aby opisać tutaj jak naprawdę wyglądało (razem z wieloma szczegółami) jego życie. Wystarczy, że zabiorę się za wizerunek Jezusa zawarty w Nowym Testamencie i znajdę te miejsca, w których opisane historie są wątpliwej jakości. I, podobnie jak w moim przypadku, być może te „wątpliwej jakości” historie zasieją (a cóż by innego?) wątpliwości – wiodące do utraty zaufania w „Jezusa nowotestamentowego”.

Piszesz, że wizerunek Jezusa może być tylko jeden – ten, który obiektywnie opisuje prawdziwą, historyczną osobę. Jest to myślenie życzeniowe… Bo z „wizerunkami” jest tak, że z założenia oznaczają one sposoby postrzegania danego obiektu. Innymi słowy „wizerunek” obiektu (u nas Jezusa) powstaje zawsze po przejściu przez pryzmat jakiegoś elementu obcego (u nas Ewangelii). Wizerunek obiektu nie jest równoznaczny z samym obiektem, jest pewnym odwzorowaniem.


Przy czym ponownie – są „wizerunki” lepiej oddające daną osobę, są też te bardziej chybione. Pytaniem dla nas pozostaje – jaki jest zawarty w Nowym Testamencie? Moim zdaniem – ten chybiony.

I tak ustaliliśmy (wreszcie albo dopiero), że wizerunek Jezusa w Ewangeliach to odwzorowanie prawdziwego, historycznego Jezusa, które przejść musiało przez filtr ludzkiego światopoglądu i spojrzenia reprezentowanego przez danego Ewangelistę.


I dlatego zniekształconego, dlatego odpowiadając na pytanie:

Czy warto więc w ogóle wierzyć w wizerunek Jezusa ewangelii? Tak o ile ustali się, który wizerunek odpowiada Ci najbardziej.


Zmuszony jestem odpowiedzieć – nie warto wierzyć. Tak wyszło, że zachowały nam się głównie pisma tych chrześcijan, z których wyrosło późniejsze chrześcijaństwo. Dlatego prezentują „chrześcijański wizerunek” Jezusa. Wyobraźmy sobie jednak co by było, gdyby wygrali na przykład gnostycy ze swoją wizją Jezusa. Wizerunek zawarty w ich „Ewangeliach” byłby inny. Warto byłoby wierzyć? Zdecydowanie nie.

A co, gdyby pierwsi chrześcijanie nagle uznaliby, że Jezus był… powiedzmy kosmitą? Czy warto byłoby uwierzyć w taką opowieść? Cóż, niektórym pewnie przypadłaby do gustu, ale nie zmienia to faktu, że wizerunek ten wciąż byłby zniekształceniem prawdziwego Jezusa przez pryzmat wiary jakichś tam późniejszych wyznawców.

Po pierwsze - zakładasz, że jedynym celem Ewangelistów było szerzenie propagandy. Dobrze, ale co było celem samej propagandy?


To samo, co w każdej innej tego typu grupie – przyciągnięcie do siebie (i utrzymanie przy sobie) nowych wyznawców. Przekonanie, że Jezus był kimś więcej niż tylko zwykłym samozwańczym prorokiem. Nakłonienie do wyznawania poglądów takich, jakie wyznawał dany ewangelista/apostoł – że oto Jezus był mesjaszem (wywodził się przecież z tradycji żydowskiej), że nadchodzi koniec świata i że to my mamy receptę na wieczne szczęście. Przy czym każdy ewangelista miał inne powody i kierował swój tekst do nieco innej grupy docelowej.

I to działało. Co ciekawe – mam parę cytatów sięgających czasów pierwszych chrześcijan – słowa znanego nam już poganina Celsusa:

”Takie są ich nauki: niechaj nikt wykształcony, madry, roztropny nie zbliża się do nas (cechy takie bowiem uważamy za złe), lecz jeśli znajdzie się jakiś nieuk, szaleniec, nieokrzesaniec, głupiec, to taki niechaj śmiało przychodzi do nas.

Nie widzimy jednak aby ludzie, którzy na placach publicznych przedstawiają swoje kuglarskie błazeństwa i żebrzą, zbliżali się do zgromadzeń ludzi roztropnych i ośmielali się odkrywać im swoje tajemnice. Lecz jeśli zauważą gdzieś młodzieńców, tłum niewolników i głupców, narzucają się im i przymilają.

Widzimy, że w poszczególnych domach prywatnych gręplarze, szewcy, folusznicy, ludzie nieokrzesani i prości nie ośmielają się wyszeptać słowa w obecności starszych i poważniejszych panów; kiedy jednak spotkają się na osobności z dziećmi i kobietami równie prostymi, jak oni, opowiadają im przedziwne historie: że nie należy słuchać ojców i nauczycieli […], że tamci są głupcami i szaleńcami […], ale jeśli chcą się czegoś nauczyć, niechaj porzucą ojców i nauczycieli i idą z kobietami i towarzyszami zabaw na zebranie kobiet, albo do pracowni szewca, albo do foluszni, a am osiągną doskonałość…


Co ciekawe jeden z Ojców Kościoła, odpisujący Celsusowi na te przytyki wcale tak naprawdę nie zaprzeczył tym słowom…

Inaczej mówiąc – Ewangelia głoszona przez pierwszych chrześcijan padała na podatny grunt. Zapowiedź Królestwa Bożego, powszechnej sprawiedliwości społecznej itp. podobała się tym, którzy w obecnym systemie znajdowali się na samym dole hierarchii. Dlatego też chrześcijaństwo przyciągało osoby niewykształcone, biedne i proste. Nieważne, że Jezus pochodził z innego kręgu kulturowego. Nieważne, że był mesjaszem żydowskim. Pawłowi udało się przekonać innych, że Jezus jest odpowiedzią dla wszystkich. Niestety początkowo tylko niewykształceni dali mu wiarę.

Wyobraźmy sobie teraz, że jesteśmy prostymi i biednymi przedstawicielami nizin społecznych w jakimś mieście cesarstwa. Nagle pojawia się w mieście głosiciel „dobrej nowiny”. Opowiada o tym, że gdzieś jest Bóg, który kocha nas tak bardzo, że oddał nam swego syna w ofierze. Że niedługo zapanuje sprawiedliwy boski porządek w którym jego wyznawcy otrzymają dostanie życie. A na dodatek ten cały Jezus był taki niesamowity – dokonywał cudów no i spełniał jakieś tajemnicze proroctwa z jakiejś starej, tajemniczej księgi. Coś niesłychanego!

Jakkolwiek nie patrzeć – Ewangelie zrobiły swoje. „Żydowskie” proroctwa pomogły wielu Żydom pójść za chrześcijanami. Nauki Pawła – poganom. Dla każdego coś miłego.

Poza tym – piszesz, że ewangeliści nie mieli powodów do szerzenia swojej „propagandy”. Jakie zatem powody miał Marcjon (o nim za chwilę) i inni – gnostycy, adopcjoniści, dokeci itd?

Takie same – zwabienia i utrzymania wyznawców. I w ich przypadku – to działało. Każdy odłam chrześcijaństwa (z dzisiejszego punktu widzenia – heretycy) miał swoje księgi, swoje interpretacje, swoje „ewangelie” i swoje rzesze wyznawców. Problem polega na tym, że ostatecznie wygrała tylko jedna opcja i dlatego dziś wbija się nam do głów, że oto mamy „jedyną słuszną” Ewangelię. Błąd. Takich ewangelii było wiele, niestety w walce o władzę „dusz” odpadły dawno temu. I dlatego właśnie nie można patrzeć na dzisiejsze Ewangelie w jakichś wyjątkowy sposób.

Orzekanie na temat prawdziwości danej rzeczy przychodzi niezwykle łatwo kiedy posiadamy na jej temat dostatecznie dużo informacji. Na jakiej podstawie ferujesz więc wyrok, jakoby z Ewangelii wyłaniał się nieprawdziwy obraz Jezusa. W ogóle jak obraz może być prawdziwy albo nie?


Otóż – może. Weźmy dwa manuskrypty. W jednym mamy wizerunek Amontillado – użytkownika forum paranormalne.pl. Posiada on komputer z dostępem do internetu i mieszka gdzieś w Polsce. W drugim manuskrypcie natomiast możemy przeczytać o Amontillado – kapitanie kosmicznego frachtowca. Dzielnie walczy on z kosmitami z Oriona.

Dwa „wizerunki”, dwa „obrazy” tej samej osoby. Która jest zbliżona do prawdy, a która – jedynie bajką?

I o to właśnie mi chodzi. Gdy weźmiemy do ręki Nowy Testament i zastanowimy się tak na spokojnie - jaka część tych historii naprawdę mogła mieć miejsce – wówczas spora część tych opowieści zostanie odrzucona. Dajmy spokój – chodzenie po wodzie? Ożywianie trupów? Rozmnażanie jedzenia? Rozmawianie z innymi trupami? Wkładanie ręki do rany w ciele?

Można sobie w to wierzyć. Ale nie zmienia to faktu, że są to zwykłe bzdury.

Przełóżmy to na Jezusa. Mamy czterech portrecistów, żaden z nich nie specjalizuje się w hiperrealizmie. Oczywiście nie ma mowy o fotografie (a więc o teoretycznym biografie doskonałym, nieskalanym piętnem subiektywności). Który obraz jest prawdziwy? Zrozum, że nie można tak tego rozpatrywać.


Ależ zdaję sobie z tego sprawę. I dlatego właśnie uważam, że nie można wierzyć w to, co nam opowiadają o Jezusie Ewangelie. Przemielony przez pryzmat własnych wierzeń opis jakiegoś człowieka, którego nasza wiara każe nam prezentować jako Boga – toż to nie może być nijak wiarygodne. Problem polega na tym, że Ty też to zauważasz, ale mimo wszystko wciąż uważasz, że wizerunek Jezusa zaprezentowany nam przez te osoby jest godny naszej wiary.

Zaraz - na jakiej podstawie twierdzisz, że „nie mogły mieć miejsca”? Dobrze wiesz, że w przypadku wiary nie takie rzeczy mogą mieć miejsce.


Owszem, „w przypadku wiary”… Ja jednak uważam, że skoro woda nie może stać się winem ot tak (tak właściwie – to woda składa się jedynie z wodoru i tlenu - pomijam rozpuszczone inne składniki – więc Jezus musiał zmaterializować odpowiednie potrzebne atomy a następnie powiązać je tak, aby powstały dodatkowe potrzebne związki chemiczne występujące w winie, a nie występujące w wodzie) – to i tutaj nic takiego nie mogło mieć miejsca. O to właśnie chodzi w wielu religiach – o cuda. O manifestację boskich sił, które ingerują w znany ład. Woda zamienia się w wino. Trupy ożywają i chodzą po mieście. Ludzie stąpają po wodzie. Przy wielkich wydarzeniach zawsze występują przedziwne zjawiska atmosferyczne lub inne (na przykład zaćmienie słońca czy trzęsienie ziemi). Ok. – można sobie w to wszystko wierzyć. Ale to nijak nie spowoduje, że przemiana wody w wino stanie się nagle bardziej prawdopodobna.

Tak, jeśli będziemy uważać, że wizerunek Jezusa jest jeden. A niestety tak nie jest, bo po prostu nie mogło tak być. Wizerunków Jezusa zawartych w ewangeliach jest co najmniej kilka, a tuż po śmierci Jezusa (pewnie jeszcze za jego życia) tych wizerunków było co najmniej kilkadziesiąt.


Bo jest jeden. Tak samo jak jest tylko jedna i jedyna historia Twojego życia. Zawiera ona w sobie to, kim jesteś, wszystko to, co robiłeś i mówiłeś. Jeżeli ktoś doda do tej Twojej „Wielkiej Historii” coś nowego, coś, czego nigdy nie zrobiłeś albo nigdy nie powiedziałeś – wówczas Twój prawdziwy „wizerunek” stanie się fałszywy. Znajdą się w nim elementy psujące prawdę. I to właśnie mamy w Ewangelii. Jak już gdzieś kiedyś mówiłem – gdyby Jezus dziś się obudził i przeczytał Ewangelie – z pewnością byłby nieźle skołowany. „To ja chodziłem kiedyś po wodzie? Huh, no - ta impreza u Szawła była ostra i nieźle nawdychaliśmy się kadzidła, ale nie spodziewałem się, że aż tak…”

Poza tym zauważ - raz piszesz, że ewangelie podają sprzeczny wizerunek Jezusa, po to by zaraz potem pisać tak jakby ten wizerunek był jednak jeden i wspólny.


Czyżby? ;)

Z mojej strony koniec więc tematu dotyczącego miejsca narodzin Jezusa – niezależnie od tego co odpiszesz na moje argumenty (mam na myśli te dotyczące Betlejem naturalnie). Inaczej nigdy nie skończymy tego wątku ;)


Dobry pomysł, choć parę uwag muszę (rzecz jasna) dodać. Swoją drogą – nie spodziewałem się, że ten w sumie jeden z argumentów zdominuje tę debatę.

Co do Heroda - nie pisałem, że Herod był w pełni niezależny. W dalszym ciągu uważam jednak, że pomysł jakoby Herod miał urządzać jakikolwiek spis dla Rzymian jest całkowicie sprzeczny z historią. Jak już mówiłem – Nazaret leżał poza oficjalnym terytorium państwa rzymskiego, a zatem spis zarządzony przez rzymskiego namiestnika zupełnie obcych ziem nie powinien był nijak obchodzić Józefa i jego żony. Po drugie – w dalszym ciągu uważam też, że spisy były postrzegane przez Żydów jako coś wybitnie negatywnego i zarządzanie ich przez żydowskiego króla byłoby strzelaniem sobie w stopę (tak samo jak późniejszy spis zakończony buntem, o którym wiemy ze źródeł niezależnych). Podajesz przykłady spisów – ja też je przytoczyłem. Przytoczyłem też przykład „pomysłu” jaki stosowali Żydzi, aby „spisywać się, ale mimo to się nie spisywać”. Jednakże gdyby wszystko z Żydami i spisami było takie łatwe jak próbujesz dowodzić – to nie mielibyśmy takich sytuacji jak te, które miały miejsce w Izraelu całkiem niedawno. Otóż rabini żydowscy musieli obszernie tłumaczyć ludziom, że spisy zarządzane przez nowopowstałe państwo izraelskie (a rzecz się miała przecież w XX wieku!) nie są grzechem! I co ciekawe – rabbi ten nie argumentował, że spisy nie są grzechem – tylko że ówczesne spisy wyglądają inaczej niż te, które są zabronione według Pisma. Jak zatem widać powiązanie spis = coś nagannego przetrwało w świadomości Żydów znacznie dłużej niż pamięć o jakimś Jezusie z zapadłego Nazaretu.

Wspomnę też parę innych przykładów:

Rabbi Yitzhak: „zabronione jest liczenie narodu Izraela, nawet dla micwy”.
Rabbi Elazar: „każdy, kto liczy ludzi, popełnia grzech, bo jest napisane: „liczba narodu Izraela […] która nie powinna być mierzona.”
Rav Nahman bar Yitzhak dodaje, że podwójny grzech, ponieważ napisane tam jest, że „nie powinna być mierzona ani liczona”.
The Rambam: „Dlaczego […] liczy się podniesione palce, a nie ludzi? Ponieważ zabronione jest liczenie ludzi bezpośrednio.”
Rav Hai Gaon i Rabbi Yehudah Albartziloni – przekonywali, że doskonałą metodą do sprawdzania, czy zebrało się dziesięć osób do odmówienia specjalnej modlitwy jest taki oto sposób – wybiera się wers składający się z dziesięciu wyrazów. Każdy mówi po jednym. Jeżeli cały wers zostanie wypowiedziany – wówczas jest dziesięć osób. Oczywiście zalecali tak robić, ponieważ liczenie bezpośrednio, czy osób jest dziesięć – byłoby grzechem.
Sefer Hassidim – „gdy grupa Żydów wychodzi z synagogi nie powinno się na nich patrzeć z chęcią ‘zobaczenia’ ilu ich jest.”
Rabbi Abraham Gumbiner – „zabronione jest liczenie Żydów”.
Rabbi Hizkiya da Silva – „Należy być ostrożnym aby nie liczyć, czy zebrała się właściwa liczba osób.”
Rabbi Shlomo Ganzfried – „i w zwyczaju jest liczenie za pomocą wersów mających po dziesięć wyrazów…”

No ale to tylko po to, aby obronić stwierdzenie, że w świadomości Żydów spis = coś wybitnie nagannego. I dlatego Herod musiałby „upaść na głowę” aby zrobić coś podobnego w swoim królestwie. Dlatego więc uważam, że jakiekolwiek przypisywanie Łukaszowemu spisowi prawdopodobieństwa mija się z prawdą historyczną.

Wspominałem o Kamieniu Tyburtyńksim.


Ja również, kiedy pisałem w poprzednim wpisie:

Owszem – są propozycje, aby Kwiryniusza przemieścić ponad 10 lat wstecz – tak, aby wszystko „grało”. Problem w tym, że ani Lapis Tiburtinus, ani Lapis Venetus ani zapiski z Antiochii (a to mają być źródła, które sugerować mają „wcześniejsze rządy Kwiryniusza”) nie mają zbyt dużej wartości w tej kwestii (raczej są nadmiernie wykorzystywane przez chrześcijan, którzy koniecznie chcą nadać wersji ze spisem pozorów wiarygodności) i dlatego powszechnie przyjmuje się, że ów Kwiryniusz objął rządy w roku mniej więcej 6 naszej ery. 10 lat po śmierci Heroda.


I ponownie – wciąż nie jest nijak potwierdzone, aby jakiekolwiek źródło historyczne mogłoby potwierdzić prawdziwość Łukaszowego spisu.

Podobnie ma się sprawa z tym papirusem – z NOMOS i EFESTIA. Gdyby faktycznie potwierdzałoby to wersję Łukaszowej migracji – wówczas nie byłoby problemu. Tymczasem niewielu historyków zgadza się z prawdziwością ewangelicznej opowiastki. I ja również nie zauważam żadnego powodu, aby odczytywać ten papirus tak, jak Ty chcesz aby to robić – ponieważ zdajesz się twierdzić, że „rodzinne palenisko” powinno w sytuacji Józefa i Maryi odnosić się do Betlejem, a nie Nazaretu. Dlaczego? I znowu mamy tutaj kwestię tajemniczej próby powiązania Józefa z Betlejem. Wszystko, aby tylko zmusić biedną Maryję do porodu w Betlejem.

Tymczasem papirus, który wzywa do powrotu do swojego nomu (jednostka administracyjna w Egipcie) i do domowego paleniska nijak nie oznacza, że należy gonić do miejsca, gdzie żył kilkaset lat wcześniej jakiś człowiek (jak w przypadku Józefa). Oznacza raczej, że dany człowiek powinien wrócić do swojego „domu” jeśli z jakiejś przyczyny przebywa poza nim. Innymi słowy – jeśli mieszkasz w Aleksandrii, ale z jakiegoś powodu wyjechałeś do Teb (na przykład z powodu pracy), to musiałeś wrócić z powrotem do Aleksandrii, bo tam jest dom, z którego pochodzisz – i nie możesz zapisać się w Tebach.

Nazaret jako miejsce urodzenia Jezusa samo w sobie nie byłoby kłopotliwe. Kłopotliwe było za to to, że Jezus w Nazarecie (a konkretnie w Galilei) dorastał i tam się wychowywał. Za to tego ewangeliści wcale nie ukrywają, wręcz to podkreślają.


Trochę byłby kłopotliwy, ponieważ „odpadłyby” niektóre na siłę dobierane „wypełnione proroctwa”. Za to z kolei dorastanie w Nazarecie nie ma żadnych poważnych komplikacji. Jezus wychował się w Nazarecie/Galilei – to wiedział każdy kto go znał lub słyszał. Innymi słowy – nie dało się tego tak łatwo zakamuflować i sfałszować. Kwestia narodzin to zaś zupełnie inna sprawa. Bo i kto z ówczesnych ludzi mógłby tak łatwo udowodnić, że Jezus tak naprawdę nie urodził się w Betlejem? Dlatego ubarwienie tej części Jezusowej biografii nie nastręczało ewangelistom zbyt wielu problemów, a mogło przysporzyć „ich” Jezusowi dodatkowych korzyści. Żyć, nie umierać ;)

A kogo obchodzić miałaby śmierć 50 dzieci z jakiejś zabitej deskami wsi, skoro inne kontrowersje związane z Herodem były znacznie bardziej „medialne”, np. morderstwo swoich synów.


Józefa Flawiusza? ;)

Gdzie sprzeczność? Sprzeczność jest wtedy gdy jedna osoba mówi: „A”, a druga: „B”. Nie ma sprzeczności tam gdzie jedna osoba mówi: „A”, a druga milczy.


Z tym, że te przykłady o „milczeniu” to jedynie forma. Historie Mateusza i Łukasza się wykluczają. Nie tylko dzielić je musi wiele lat (gdzie Herod, gdzie Kwiryniusz?) to i szczegóły – jak już pisałem – jeśli pastuszkowie, to nie mędrcy. Jeśli spis, to nie rzeź niewiniątek.

Zarówno Łukasz jak i Mateusz mieli silną potrzebę umieszczenia narodzi Jezusa w Betlejem. Do tego stopnia, że wymyślili odpowiednie historyjki, które miały sprawić, że Józef i Maryja z Nazaretu znaleźli się w Betlejem w momencie rozwiązania. Problem w tym, że każdy z tych autorów (pracujących niezależnie od siebie) wymyślił inną historyjkę. Nie było przecież tak, że podczas spisu zarządzonego przez Kwiryniusza Herod urządził rzeź niewiniątek, Jezus urodził się w Betlejem, przyszli i pastuszkowie i mędrcy za niesamowitą gwiazdą. To byłby wręcz niesamowity natłok totalnie mało prawdopodobnych sytuacji. To nie śmierć od uderzenia meteorytem w głowę. To śmierć od uderzenia meteorytem w głowę tuż po wygraniu szóstki w totolotka i zobaczeniu niedźwiedzia polarnego goniącego ulicą Nowego Jorku dwugłową żyrafę śpiewającą hymn Serbii.

Niesłychane, że Łukasz opisał połowę tej niesamowitej historii, a drugą część zostawił Mateuszowi ;)

Tylko domyślasz się, że u Mateusza rodzice mieszkają w Betlejem – co sam podkreślasz pisząc „najprawdopodobniej”.
Łukasz pisze, że Józef i Maryja mieszkają w Nazarecie, skąd udają się do Betlejem i tam rodzi się Jezus.

Mateusz w pierwszym rozdziale nie umiejscawia akcji w żadnym konkretnym miejscu (nie wiemy gdzie rodziców nawiedza anioł), za to w następnym akcja skacze od razu do narodzin w Betlejem. Gdzie sprzeczność?


Owszem – „najprawdopodobniej”. Akcja pierwotna dzieje się najprawdopodobniej w Betlejem – nie ma mowy o żadnym przemieszczaniu się. Rodzina, już po narodzinach Jezusa, nie wraca z Betlejem do żadnego domu (tylko łaskawie czeka, aż przybędą mędrcy). Tak samo nie zabija jedynie niemowląt, ale „dzieci do dwóch lat” co sugeruje, że Jezus już w tym czasie był nieco starszy a mimo to dalej mieszkał w Betlejem (ponieważ według autora to najprawdopodobniej było po prostu i jego i jego rodziców rodzinne miasto). Jednak wiemy też, że po powrocie z Egiptu nasza święta rodzina nie powraca tak po prostu do swego domu w Nazarecie (jakby sobie tego życzył Łukasz), lecz:

19 A gdy Herod umarł, oto Józefowi w Egipcie ukazał się anioł Pański we śnie, 20 i rzekł: «Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i idź do ziemi Izraela, bo już umarli ci, którzy czyhali na życie Dziecięcia». 21 On więc wstał, wziął Dziecię i Jego Matkę i wrócił do ziemi Izraela. 22 Lecz gdy posłyszał, że w Judei panuje Archelaos w miejsce ojca swego, Heroda, bał się tam iść. Otrzymawszy zaś we śnie nakaz, udał się w strony Galilei. 23 Przybył do miasta, zwanego Nazaret, i tam osiadł. Tak miało się spełnić słowo Proroków: Nazwany będzie Nazarejczykiem.
Mt 2, 19-23


Tam, gdzie pierwotnie chciał wrócić Józef z rodziną (a więc zapewne – do domu) – do Judei (Betlejem?) - nie mógł, bo się bał. Dlatego anioł podał mu „lokalizację zastępczą” – właśnie Nazaret. Rodzina Jezusa osiadła dopiero wtedy w Nazarecie (oczywiście według tej opowieści) – a zatem wcześniej najprawdopodobniej autor chciał nam przekazać, że tam nie mieszkała.

Innymi słowy – jest to sprzeczne z wersją Łukasza, wedle której rodzina z Nazaretu (mieszkająca tam od dawna na stałe) musi iść wyłącznie na krótki spis do Betlejem.

Zapytam tylko czy dopuszczasz możliwość, że Ewangeliści jako marketingowcy wierzyli w to co pisali? Czy może jednak według Ciebie z wyrachowaniem tworzyli oni zakłamane dzieła dla ciemnych mas?


Uważam, że wierzyli. Tak samo jak wszyscy członkowie rozmaitych odłamów chrześcijaństwa którzy tworzyli rozmaite zmyślone historie na temat Jezusa albo próbowali przekonać innych, że to akurat ich interpretacja jest właściwa. Czy taki Marcjon (więcej o nich – za chwilę) robiłby to, co robił, gdyby autentycznie nie wierzył w swoją wizję?

Niemniej cieszę się, że napisałeś coś takiego:

Wyjaśnię coś, aby nie było między nami niedomówień – sam skłaniałbym się do zdania większości historyków, że Jezus nie urodził się w Betlejem, a już na pewno nie na takich warunkach jak pisze Mateusz i Łukasz. Wynika to głównie z mojego osobistego podejścia do Ewangelii, gdzie znacznie bliższe jest mi stanowisko Marka, który nie zajmuje się narodzinami Jezusa – bo wiedział, że nie miały one wpływu na nauki i idee głoszone przez jego nauczyciela.


Choć z drugiej strony myślę, że trochę bezsensowne było zatem rozciąganie tak tej kwestii, skoro tak właściwie zgadzasz się ze mną – Jezus nie urodził się w Betlejem w taki sposób, w jaki opisują to nasi ewangeliści. Ileż czasu i palców (od stukania w klawiaturę) by nam to oszczędziło! ;)

I tutaj jest między nami ta właśnie różnica, która dzieli nas w tej debacie. Ja uważam, że takie zmyślone i nieprawdziwe opowieści na temat Jezusa psują nam jego wizerunek – a tym samym zmniejszają jego wiarygodność. Tobie zaś to nie przeszkadza.

Dlatego ja mówię – nie, nie warto wierzyć.

Ty zaś – w sumie – czemu nie? Mi to nie przeszkadza.

No ale dobrze – zgadzam się z tym, co napisałeś. Koniec tematu narodzin! Inne kwestie wciąż są przed nami.








Powróćmy do kwestii, którą poruszyłem na samym końcu ostatniego wpisu.

Wspomniałem o tym, że tak właściwie nie mamy absolutnie żadnej pewności, że to, co dziś czytamy, jest autentycznym „przekazem” pierwszych chrześcijan. Uprośćmy sobie ten temat i przyjmijmy chwilowo, że wszystkie poszczególne Ewangelie zostały spisane przez pojedyncze osoby w jednym egzemplarzu (to tylko manewr mający nam jedynie pomóc w zrozumieniu zagadnienia, więc proszę go nie traktować jako jakąś prawdę czy argument). A zatem – pewien pan, którego później uznamy za Marka, usiadł pewnego dnia przy swoim pulpicie i zaczął pisać tekst nazwany później Ewangelią wg św. Marka. Spisał ją w jednym egzemplarzu i, szczęśliwy z owoców swojej pracy, zaczął pokazywać ją znajomym. Pomysł spisanej Ewangelii bardzo przypadł owym znajomym do gustu – więc bardzo zapragnęli oni posiadać swój własny egzemplarz – aby móc do niego zaglądać w każdej chwili. Uczynny Marek (albo jakiś kopista) sporządził zatem dla owych znajomych kopie tego oryginału. Ludzie posiadający te kopie – z czasem udostępniali je innym osobom, które również chciały je mieć dla siebie. W ten sposób nasz oryginał (pierwowzór spisany osobiście ręką Marka) zaczął już istnieć w dziesiątkach, a potem setkach, egzemplarzy. Na podstawie kopii tworzono nowe kopie – od tych nowych kopii – jeszcze inne. Ewangelia wg św. Marka ruszyła w świat.

Ale tutaj pojawia się już wspomniany problem. Wówczas jedynym sposobem zrobienia kopii danego tekstu było przepisanie go własnoręcznie. Słowo po słowie, litera po literze. Wspomniałem też o tym, że ówczesny styl pisania był niezwykle trudny do czytania (z naszego punktu widzenia) i tym samym – niezwykle trudny do przepisywania. Dopiero gdy chrześcijaństwo rozrosło się a także stało się ważnym elementem polityki cesarstwa – dostąpiło zaszczytu „korzystania” z wykształconych kopistów. Wtedy to ograniczona została możliwość błędnego kopiowania tekstów (teraz zajmowali się tym profesjonaliści), choć i ci „uczeni” kopiści czasem popełniali błędy. My tymczasem wciąż znajdujemy się w epoce „pierwszych chrześcijan” – zaledwie kilka dziesięcioleci po śmierci Jezusa. Wówczas zwyczajni chrześcijanie nie mieli dostępu do rzeszy kopistów potrzebnych do zaspokajania popytu na kopie manuskryptów. Innymi słowy – pierwsze kopie poszczególnych tekstów (czy to Ewangelii, czy listów, czy też innych tekstów uważanych za „święte” lub godne zachowania w zbiorowej pamięci) były sporządzane przez ludzi co prawda umiejących (przynajmniej w pewnym stopniu) czytać i pisać, ale którym daleko było do profesjonalizmu.

To zaś wszystko sprawia, że tak właściwie to tylko trzymając swój oryginał Marek mógł mieć pewność, że znajdują się w nim dokładnie takie same słowa, jakie chciał przekazać. Każdy kolejny egzemplarz już mógł (i zazwyczaj tak było) zawierać błędy. Co więcej – błędy te zazwyczaj się kumulowały – kiedy jakiś kopista otrzymywał bezbłędny tekst – przepisywał go, ale jednocześnie niechcący popełniał pewne pomyłki (rozmaite – albo opuszczał litery, albo całe wiersze, albo źle przepisywał poszczególne wyrazy nierzadko zmieniając sens całego zdania). W ten sposób sporządzał kopię, która już nie była autentycznym brzmieniem pierwowzoru. Jakiś czas później ta błędna kopia posłużyła innemu kopiście do sporządzania kolejnej kopii. Kopista ten nie dość, że przepisywał już błędny tekst (traktując go jak „oryginalny”, ponieważ nie miał możliwości porównania go do oryginału) ale także i tutaj dodawał niechcący swoje własne błędy. Tym samym produktem finalnym tego kopisty (zapewne niezmiernie z siebie zadowolonego) był manuskrypt jeszcze bardziej różniący się od oryginału niż ten, za przepisywanie którego się zabierał. Tak jak (załóżmy czysto teoretycznie) pierwsza kopia różniła się od oryginału w pięciu miejscach (zawierała pięć niezauważonych i niechcianych pomyłek) tak kopia tej kopii – już dziesięć (pięć przepisanych błędów i pięć nowych - dodanych niechcący przez obecnego kopistę).

No ale przejdźmy teraz do nieco innej kwestii.

Poznajmy Marcjona, żyjącego w II wieku n.e. Marcjon (opiszę jego postać wyłącznie w skrócie) był chrześcijaninem, który na swój sposób intepretował wiarę „chrześcijańską”. Przede wszystkim (po przestudiowaniu pism) doszedł on do wniosku, że Bóg Starego Testamentu nie jest Bogiem Nowego Testamentu, ponieważ nauki Jezusa wykluczały się z pewnymi elementami nauk zawartych w ST. Swoje przekonania Marcjon postanowił podeprzeć odpowiednimi pismami – wpadł on bowiem na pomysł, aby zebrać rozmaite krążące po świecie teksty i (te uznane za godne) ułożyć w odpowiedni zbiór. Te dwa zbiory (wyszły mu dwa „dzieła”) nazwał Evangelikon i Apostolikon. Nie byłoby w tym tak naprawdę nic niezwykłego ani oburzającego, gdyby nie pewna kwestia. Otóż Marcjon tak bardzo wierzył w swój podział na Boga Starego Testamentu i Boga Nowego Testamentu (będących według niego dwoma osobnymi bóstwami), że postanowił „poprawić” te miejsca w dobranych przez siebie księgach tak, aby podpierały jego stanowisko. Innymi słowy powycinał z wybranych ksiąg wszelkie odniesienia czy też sugestie łączące Jahwe z bogiem Jezusa. Marcjon, chcąc rozpowszechnić swoje rozumienie wiary (które rzecz jasna uważał za słuszne i w które gorąco wierzył tak samo, jak dzisiejszy papież wierzy w swoją interpretację wiary chrześcijańskiej) zwyczajnie fałszował teksty, wycinał to, co mu nie pasowało i manipulował materiałem. A Marcjonizm przez wiele lat stanowił bardzo silną konkurencję dla raczkującego chrześcijaństwa „ortodoksyjnego” (czyli tego, którego spadkobiercami jest dzisiejszy Kościół).

Marcjon został przyłapany na gorącym uczynku. Ówcześni chrześcijanie „ortodoksyjni” pisali o jego działalności:

”Podobnie też pookrawał on listy apostoła Pawła, wyrzuciwszy z nich wszystkie zdania, w których apostoł przedstawia Boga Stwórcę jako Ojca Pana naszego Jezusa Chrystusa, oraz wszystkie proroctwa uważane przez apostoła za zapowiedź przyjścia Pana.”

Jednak mimo wszystko Marcjon „przysłużył się” Kościołowi. Szopka z jego „dziełami” być może nawet bezpośrednio przyczyniła się do chęci wypracowania „kanonu” pism, które można było spokojnie uznawać za „słuszne”. Co prawda dyskusje nad kanonem tym ciągnęły się bardzo długo (nie interesuje nas to jednak w tej chwili) – ogólne stanowisko wobec Ewangelii powstało dość wcześnie. Zacytuję Ireneusza z Lyonu:

Jest więc jasne, że nie ma więcej ani mniej, tylko te cztery Ewangelie. Ponieważ istnieją cztery strony świata, w których żyjemy, i cztery główne wiatry, a Kościół jest rozsiany po całym świecie, a dalej filarem i utwierdzeniem Kościoła jest Ewangelia i Duch życia, wobec tego Kościół ma cztery filary.

Wiatry, strony świata… No cóż, ciekawa argumentacja. Jakkolwiek jednak nie ocenilibyśmy tego toku rozumowania – do kanonu załapały się Ewangelie wg Marka, Mateusza, Łukasza i Jana.

Czy jednak mamy pewność, że te Ewangelie (w odróżnieniu od dzieł Marcjona) były wolne od świadomych przeinaczeń i modyfikacji?

Otóż nie – nie mamy. A nawet więcej – wiemy, że pierwotnie egzemplarze Ewangelii i innych tekstów przyjętych za kanoniczne były poddawane rozmaitym modyfikacjom. Weźmy parę cytatów pierwszych chrześcijan (mała uwaga – od tej pory gdy będę pisał „chrześcijan” będę miał na myśli „ortodoksyjnych chrześcijan”. Gdy będę mówił o innych wersjach chrześcijaństwa – odpowiednio będę to zaznaczać):

Orygenes żali się:

”Tymczasem jest oczywiste, że istnieje duża różnica między rękopisami; wynika ona bądź z niedbalstwa pewnych kopistów, bądź z niegodziwej śmiałości niektórych, bądź winę za to ponoszą ci, którzy nie zwracają uwagi na poprawność tekstów, bądź ci, którzy poprawiając dodają lub usuwają co im się podoba.”

Dionizy natomiast donosi:

”Na prośbę braci pisałem Listy. Apostołowie diabelscy jednak domieszali do nich kąkolu, to i owo z nich usunęli, to znowu coś do nich dodali. Klątwa wisi nad nimi. Nie dziw, że niektórzy z nich nawet Pisma Pańskie fałszować się odważyli, skoro takiego zamachu dokonali na inne pisma, jakie tamtym nie dorównują.”

A Celsus, pogański autor krytykujący chrześcijan, pisał wprost:

”Niektórzy chrześcijanie, niczym ludzie, którzy po pijanemu działają na własną zgubę, zmienili trzy, cztery czy więcej razy oryginalny tekst Ewangelii i sfałszowali go, aby mieć odpowiedź na stawiane zarzuty.”

Jak bardzo przypomina to żale chrześcijan na działalność Marcjona! Innymi słowy – chrześcijanie (z których wyrosło dzisiejsze chrześcijaństwo) zarzucali Marcjonowi niegodne postępowanie – manipulowanie zawartością ksiąg, a tymczasem sami doskonale byli świadomi tego, że w ich własnych szeregach również znajdują się takie „czarne owce” robiące dokładnie to samo. Stąd też brały się odpowiednie przestrogi, jak słowa Rufina:

„Każdego wszakże, kto będzie przepisywał lub czytał niniejsze księgi, w obliczu Boga Ojca, Syna i Ducha Świętego wzywam i zaklinam na wiarę w przyszłe królestwo, na tajemnicę wskrzeszenia z martwych, na tego, który „przygotował ogień wieczny diabłu i jego aniołom”- oby nie otrzymał w wiecznym dziedzictwie miejsca, gdzie jest „płacz i zgrzytanie zębów” i gdzie „robak ich nie umiera, a ogień nie gaśnie”: niech nie dodaje niczego do tego pisma, niech niczego nie usuwa, nie włącza i nie zmienia, lecz niechaj porównuje tekst z rękopisami, z których przepisywał, niech jak najdokładniej poprawia swój odpis i dzieli tekst, niech się nie trzyma tekstu niepoprawionego i niepodzielonego…”

A i sam Jan w swej apokalipsie przestrzega:

18 Ja świadczę
każdemu, kto słucha słów proroctwa tej księgi:
jeśliby ktoś do nich cokolwiek dołożył,
Bóg mu dołoży plag zapisanych w tej księdze.
19 A jeśliby ktoś odjął co ze słów księgi tego proroctwa,
to Bóg odejmie jego udział w drzewie życia
i w Mieście Świętym -
które są opisane w tej księdze.
Ap 22, 18-19


A zatem, jak sami widzimy, czasem zdarzało się, że niektórzy kopiści z premedytacją zmieniali teksty dodając lub odejmując rozmaite wyrazy. Co prawda chrześcijanie zarzucali Marcjonowi i innym takie działania (oczywiście z pewnością myśląc o takich zabiegach jak o niemalże zbrodni, zamachu na świętość pism), ale okazuje się, że tak naprawdę to nasi chrześcijanie (ci „ortodoksyjni”, z których z czasem wyrósł Kościół Katolicki) mają w tej kwestii sporo na sumieniu. Innymi słowy – Celsus miał rację – chrześcijanie faktycznie zmieniali swoje pisma tak, aby łagodzić rozmaite spory teologiczne.

Czas na przykłady.

U Mateusza mamy zaprezentowaną genealogię Józefa, „ojca” Jezusa:

Jakub ojcem Józefa, męża Maryi, z której narodził się Jezus, zwany Chrystusem.
Mt 1, 16


Tymczasem jakimś kopistom w starożytności nie przypadła do gustu myśl, że można w ten sposób nasuwać ludziom skojarzenia, że oto Jezus jest biologicznym synem Józefa. Postanowili więc oni „wzmocnić” na własną rękę przekaz – w ich wersjach tejże Ewangelii jasno wyrażone jest, że „Jakub był ojcem Józefa, któremu zaręczona dziewica Maryja narodziła Jezusa”

I już. Józef nie dość, że nie jest „mężem”, to na dodatek czytelnik jasno ma napisane, że Jezusa urodziła dziewica.

U Marka zaś mamy:

A Jezus widząc, że tłum się zbiega, rozkazał surowo duchowi nieczystemu: «Duchu niemy i głuchy, rozkazuję ci, wyjdź z niego i nie wchodź więcej w niego!». 26 A on krzyknął i wyszedł wśród gwałtownych wstrząsów. Chłopiec zaś pozostawał jak martwy, tak że wielu mówiło: «On umarł». 27 Lecz Jezus ujął go za rękę i podniósł, a on wstał. 28 Gdy przyszedł do domu, uczniowie Go pytali na osobności: «Dlaczego my nie mogliśmy go wyrzucić?» 29 Rzekł im: «Ten rodzaj można wyrzucić tylko modlitwą <i postem>».
Mk 9, 25-29


Tymczasem w oryginale nie ma mowy o „poście”. To późniejszy dodatek, który pojawił się w Ewangelii Marka pod wpływem popularności rozmaitych ascetów, dla których post był niesłychanie ważny.

U Jana zaś możemy znaleźć:

5 Znajdował się tam pewien człowiek, który już od lat trzydziestu ośmiu cierpiał na swoją chorobę. 6 Gdy Jezus ujrzał go leżącego i poznał, że czeka już długi czas, rzekł do niego: «Czy chcesz stać się zdrowym?» 7 Odpowiedział Mu chory: «Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. Gdy ja sam już dochodzę, inny wchodzi przede mną». 8 Rzekł do niego Jezus: «Wstań, weź swoje łoże i chodź!» 9 Natychmiast wyzdrowiał ów człowiek, wziął swoje łoże i chodził.
J 5, 5-9


Jednak pierwsi chrześcijanie zaczęli się zastanawiać – o co chodzi z tym „poruszeniem wody”? Dlaczego jest to takie ważne? Jakim cudem wejście do wody tuż po jej tajemniczym „poruszeniu” leczy ludzi? I choć w wielu najstarszych manuskryptach tej Ewangelii nie ma wyjaśnienia, w późniejszych już czytamy:

4 Anioł bowiem zstępował w stosownym czasie i poruszał wodę. A kto pierwszy wchodził po poruszeniu się wody, doznawał uzdrowienia niezależnie od tego, na jaką cierpiał chorobę.
J 5, 4


W ten oto sposób późniejsi chrześcijanie nie musieli się już więcej głowić nad tą zagadką – ponieważ otrzymali stosowne wyjaśnienie które z pewnością kupili (choć u nas raczej wywołuje lekki uśmiech ;) ).

Przejdźmy teraz do jednej z ciekawszych przeróbek:

U Marka czytamy:

40 Wtedy przyszedł do Niego trędowaty i upadając na kolana, prosił Go: «Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić». 41 Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: «Chcę, bądź oczyszczony!». 42 Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony.
Mk 1, 40-42


W wielu manuskryptach znajdziemy w tym miejscu grecki wyraz „SPLANGNISTHEIS” – „zdjęty litością”, „poruszony współczuciem”. Pasuje on doskonale do kontekstu, prawda? Wszak Jezus był zawsze bardzo poruszony ciężkim losem pokrzywdzonych i zawsze ochoczo ich uzdrawiał, czyż nie? Był przecież nieskończenie miłosiernym Bogiem. Tymczasem parę wczesnych manuskryptów zawierających tę Ewangelię podaje nieco inną wersję tej historii. W nich bowiem użyty jest inny wyraz – „ORGISTHEIS” który oznacza… „rozgniewany”. W tych manuskryptach Jezus wcale nie jest „poruszony współczuciem”/”zdjęty litością”, lecz na prośbę chorego reaguje… gniewem!

Dlaczego zatem taki wyraz w ogóle został tutaj użyty? Jak Jezus mógłby się gniewać na biednego chorego człowieka? Którą wersję powinniśmy traktować jako „oryginalną”?

Bardzo wielu kopistów pomyślało zapewne, że tę pierwszą – o litości. I dlatego właśnie to ona jest dziś w Biblii. A tymczasem wiele wskazuje na to, że to właśnie wersja z Jezusem pałającym gniewem jest „oryginalnym” zamysłem autora. Dlaczego?

To prawda, że większość pism zawiera wersję z „litością”. Problem w tym, że ilość nie przekłada się w tym przypadku na jakość. Przypomnę tylko - załóżmy, że jakiś manuskrypt został skopiowany przez dwóch kopistów. Jeden zawarł w nich pewien błąd lub przeinaczenie, drugi nie. Ten pierwszy sporządził 10 kopii swojej wersji (z błędem), ten drugi – tylko jedną (ale poprawną). Gdy zaginie nam oryginał – jak sytuacja będzie się przedstawiać? Dziesięć do jednego na korzyść wersji z błędem.

Podobnie jest tutaj – tym, co przemawia na korzyść wersji z „gniewem” jest to, że nie pasuje ona zbytnio do wizerunku Jezusa. Jezus przecież (według historii „kościelnej”) kochał wszystko i wszystkich – jak zatem mógł wpadać w gniew z powodu prośby chorego człowieka? Spytajmy się sami – co jest bardziej prawdopodobne - to, że jakiś kopista zechce „poprawić” (a wiemy już, że to robili i to bez jakichkolwiek konsultacji – po prostu gdy coś im się nie podobało – zmieniali teksty przepisywanych ksiąg) Jezusa „zagniewanego” na Jezusa „litościwego”, czy to, że postanowi zmienić Jezusa „litościwego” na „zagniewanego”?

Opcja z „gniewem” jest trudniejsza do wyjaśnienia w kontekście powstania. Łatwo sobie wyobrazić kopistę, który (przeczytawszy o Jezusie wpadającym w gniew) myśli sobie ‘ „Jezus? Zagniewany? O nie, to z pewnością błąd, on na pewno był zdjęty litością” po czym „poprawia” tekst tak, aby „brzmiał właściwie”. Trudniej zaś takiego, który przepisując tekst nagle dociera do słów „Jezus zdjęty litością” i postanawia użyć w swojej kopii zupełnie innego wyrazu – „ach, Jezus litościwy? U mnie się wkurzy!”.

Niestety wszystkie najstarsze manuskrypty jakie posiadamy powstały i tak kilka wieków po opisywanych wydarzeniach (w ciągu tych lat teksty te były wielokrotnie kopiowane i wielokrotnie były modyfikowane). Na szczęście mamy teksty które (przynajmniej teoretycznie) sięgają daleko wstecz – do czasów zbliżonych Markowi. Mowa o Ewangelii Mateusza i Łukasza. Wzorowali się oni w tej kwestii na Marku, kopiując niemalże słowo w słowo historię tego uzdrowienia. Co zatem piszą? Czy mówią o Jezusie litościwym, czy rozgniewanym?

2 A oto zbliżył się trędowaty, upadł przed Nim i prosił Go: «Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić». 3 [Jezus] wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł: «Chcę, bądź oczyszczony!». I natychmiast został oczyszczony z trądu.
Mt 8, 2-3


12 Gdy przebywał w jednym z miast, zjawił się człowiek cały pokryty trądem. Gdy ujrzał Jezusa, upadł na twarz i prosił Go: «Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić». 13 Jezus wyciągnął rękę i dotknął go, mówiąc: «Chcę, bądź oczyszczony». I natychmiast trąd z niego ustąpił.
Łk 5, 12-13


Ani słowa o jakichkolwiek uczuciach. Jezus po prostu leczy chorego. Nie jest ani poruszony litością, ani rozgniewany. Dlaczego? Gdyby Łukasz i Mateusz zobaczyli w tekście Marka (z którego korzystali pisząc swoje wersje Ewangelii) słowa o Jezusie „zdjętym litością” – z pewnością by je zamieścili w swoich dziełach – gdyż taki wizerunek Jezusa pasował do ich poglądów. Zobaczmy na przykład opowieść o rozmnożeniu chleba – u Marka mamy:

32 Odpłynęli więc łodzią na miejsce pustynne, osobno. 33 Lecz widziano ich odpływających. Wielu zauważyło to i zbiegli się tam pieszo ze wszystkich miast, a nawet ich uprzedzili. 34 Gdy Jezus wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi, byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać.
Mk 6, 32-34


U Mateusza zaś:

13 Gdy Jezus to usłyszał, oddalił się stamtąd w łodzi na miejsce pustynne, osobno. Lecz tłumy zwiedziały się o tym i z miast poszły za Nim pieszo. 14 Gdy wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi i uzdrowił ich chorych.
Mt 14, 13-14


A przy „drugim” rozmnożeniu chleba – u Marka:

1 W owym czasie, gdy znowu wielki tłum był z Nim i nie mieli co jeść, przywołał do siebie uczniów i rzekł im: 2 «Żal Mi tego tłumu, bo już trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają co jeść. 3 A jeśli ich puszczę zgłodniałych do domu, zasłabną w drodze; bo niektórzy z nich przyszli z daleka»
Mk 8, 1-3


A u Mateusza:

32 Lecz Jezus przywołał swoich uczniów i rzekł: «Żal Mi tego tłumu! Już trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają co jeść. Nie chcę ich puścić zgłodniałych, żeby kto nie zasłabł w drodze».
Mt 15, 32


Jak widać – gdy Mateusz (piszący własna Ewangelię) widzi w kopiowanym przez siebie fragmencie Marka Jezusa „zdjętego litością” – kopiuje i te słowa – „powiela” wizerunek Jezusa litościwego. Łukasz robi to samo (akurat historię o rozmnożeniu chleba pisze na swój sposób, jednak i on w swojej Ewangelii używa wspomnianego czasownika oznaczającego „zdjęty litością”). Dlaczego zatem tutaj, w historii z uzdrowieniem chorego człowieka – żaden z nich tego nie robi? Ano dlatego, że w oryginale u Marka nie znaleźli tego wyrazu, ponieważ go tam nie było. Zamiast tego, być może lekko zaszokowani, znaleźli Jezusa pałającego gniewem. A że taki Jezus nie pasował do ich wyobrażenia na jego temat – a zatem kompletnie pominęli ten wyraz w swoich Ewangeliach. Co ciekawe – to nie pierwszy taki przypadek. Przyjrzyjmy się teraz historii o uzdrowieniu innego chorego podczas szabatu. Marek relacjonuje:

1 Wszedł znowu do synagogi. Był tam człowiek, który miał uschłą rękę. 2 A śledzili Go, czy uzdrowi go w szabat, żeby Go oskarżyć. 3 On zaś rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: «Stań tu na środku!». 4 A do nich powiedział: «Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego czy coś złego? Życie ocalić czy zabić?» Lecz oni milczeli. 5 Wtedy spojrzawszy wkoło po wszystkich z gniewem, zasmucony z powodu zatwardziałości ich serca, rzekł do człowieka: «Wyciągnij rękę!». Wyciągnął, i ręka jego stała się znów zdrowa.
Mk 3, 1-5


A jak opisują tę historię Łukasz i Mateusz?

9 Idąc stamtąd, wszedł do ich synagogi. 10 A [był tam] człowiek, który miał uschłą rękę. Zapytali Go, by móc Go oskarżyć: «Czy wolno uzdrawiać w szabat?» 11 Lecz On im odpowiedział: «Kto z was jeśli ma jedną owcę, i jeżeli mu ta w dół wpadnie w szabat, nie chwyci i nie wyciągnie jej? 12 O ileż ważniejszy jest człowiek niż owca! Tak więc wolno jest w szabat dobrze czynić». 13 Wtedy rzekł do owego człowieka: «Wyciągnij rękę!» Wyciągnął, i stała się znów tak zdrowa jak druga.
Mt 12, 9-13

6 W inny szabat wszedł do synagogi i nauczał. A był tam człowiek, który miał uschłą prawą rękę. 7 Uczeni zaś w Piśmie i faryzeusze śledzili Go, czy w szabat uzdrawia, żeby znaleźć powód do oskarżenia Go. 8 On wszakże znał ich myśli i rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: «Podnieś się i stań na środku!» Podniósł się i stanął. 9 Wtedy Jezus rzekł do nich: «Pytam was: Czy wolno w szabat dobrze czynić, czy wolno źle czynić; życie ocalić czy zniszczyć?» 10 I spojrzawszy wkoło po wszystkich, rzekł do człowieka: «Wyciągnij rękę!» Uczynił to i jego ręka stała się znów zdrowa.
Łk 6, 6-10


U żadnego z nich nie ma nawet śladu „spoglądania z gniewem”…

Inny przykład – Marek donosi:

13 Przynosili Mu również dzieci, żeby ich dotknął; lecz uczniowie szorstko zabraniali im tego. 14 A Jezus, widząc to, oburzył się i rzekł do nich: «Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże. 15 Zaprawdę, powiadam wam: Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego». 16 I biorąc je w objęcia, kładł na nie ręce i błogosławił je.
Mk 10, 13-16


Mateusz zaś:

13 Wtedy przyniesiono Mu dzieci, aby włożył na nie ręce i pomodlił się za nie; a uczniowie szorstko zabraniali im tego. 14 Lecz Jezus rzekł: «Dopuśćcie dzieci i nie przeszkadzajcie im przyjść do Mnie; do takich bowiem należy królestwo niebieskie». 15 Włożył na nie ręce i poszedł stamtąd.
Mt 19, 13-15


A Łukasz:

15 Przynosili Mu również niemowlęta, żeby na nie ręce włożył, lecz uczniowie, widząc to, szorstko zabraniali im. 16 Jezus zaś przywołał je do siebie i rzekł: «Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie i nie przeszkadzajcie im: do takich bowiem należy królestwo Boże. 17 Zaprawdę, powiadam wam: Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego».
Łk 18, 15-17


Ponownie – Marek bez problemu pisze o Jezusie „oburzonym”, Mateuszowi i Łukaszowi, choć wzorują te swoje fragmenty Ewangelii na dziele Marka najwyraźniej wersja o „oburzonym” Jezusie nie przechodzi tak łatwo przez gardło (czy raczej – jakąś trzcinkę lub pióro ;) ).

I dlatego właśnie to wersja o Jezusie pałającym gniewem w stosunku do chorego człowieka jest wersją najbardziej prawdopodobną. Innymi słowy – gdy Marek pisał ten fragment swojej Ewangelii – miał najprawdopodobniej na myśli Jezusa rozgniewanego. Dziś zaś mamy w Biblii (w tej samej Ewangelii – wg św. Marka) wersję o Jezusie „zdjętym litością”. Tylko dlatego, że dawni kopiści doszli do wniosku, że słowa te nie pasują do ich wizerunku Jezusa – litościwego i kochającego wszystkich. A zatem zmienili kłopotliwą wersję „rozgniewany” na przesłodzoną – „zdjęty litością”.

Mało ważne? Wyobraźcie sobie jakie teologiczne wnioski można byłoby wyciągnąć z Jezusa „rozgniewanego” na zwykłego chorego człowieka…

Ok – a teraz przypomnijmy sobie Celsusa, który opowiadał nam o tym, jakoby chrześcijanie „wielokrotnie zmieniali tekst swojej Ewangelii, aby mieć odpowiedź na stawiane zarzuty”.
Hmm…

Chrześcijaństwo w pierwszych dekadach po śmierci Jezusa nie było jednorodne (jak dawniej myślałem). Rozmaite grupy (uważające się za najprawdziwszych chrześcijan) rozmaicie intepretowały sobie różne historie zawarte w pismach i tradycji. Ta grupa, z której ostatecznie wyrósł Kościół, była jedynie jedną z kilku. Tą, która „szczęśliwie” zdominowała i ostatecznie wyeliminowała inne. I faktycznie wiele wskazuje na to, że istnieją fragmenty w obecnej Biblii, które zostały specjalnie zmanipulowane przez „ortodoksyjnych” chrześcijan tylko po to, aby wybić innym (konkurencyjnym) grupom argumenty z ręki.

Według jednej z tych konkurencyjnych wizji chrześcijaństwa Jezus wcale nie był jakimś Bogiem. Był zwykłym człowiekiem, który narodził się jak każdy inny człowiek (czyżby nie słyszeli oni o cudzie w Betlejem, aniołach, pasterzach, mędrcach i gwieździe? ;) ) a jedynie dzięki swojej wierze i zacnemu postępowaniu został „wybrany” przez Boga do wypełnienia misji. Innymi słowy – Jezus według nich był jedynie zwykłym człowiekiem, ale dzięki swoim zaletom Bóg zwrócił na niego uwagę, zlecił mu misję, a po jej wykonaniu – w nagrodę przywrócił do świata żywych. Oczywiście ta interpretacja całkowicie wykluczała się z interpretacją chrześcijan ortodoksyjnych, niestety adopcjoniści (bo tak nazywali się ci „innowiercy” – ponieważ uznawali, że Bóg „zaadoptował” Jezusa w momencie chrztu) mogli spokojnie podeprzeć się pewnymi fragmentami Ewangelii. W wielu manuskryptach przy opisach młodego Jezusa (na przykład w świątyni) ortodoksyjni kopiści dwoili się i troili usuwając wszelkie sugestie jakoby Józef był „ojcem” Jezusa (w dzisiejszych wydaniach Józef jest nazywany „ojcem” Jezusa a także Józef i Maryja – „rodzicami”, lecz przypisy usłużnie informują nas, że nie był, rzecz jasna, „ojcem” w sensie biologicznym ;) ) – u nich zawsze pojawiali się „Józef i matka Jezusa”. Powód? Prezentując swoje wersje Ewangelii w dyskusjach z adopcjonistami mogli łatwo powiedzieć – „patrzcie, co mówi pismo. Józef nie był ojcem Jezusa, to wy, adopcjoniści, mylicie się w tej kwestii!”.

W innym przypadku, u Łukasza, Bóg podczas chrztu Jezusa w Jordanie zapowiada – „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie”.

Tymczasem wiele wskazuje na to, że pierwotnie fragment ten brzmiał „tyś jest moim Synem, jam Cię dziś zrodził”. Fantastyczny argument dla adopcjonistów – którzy mogliby wykorzystywać ten fragment to twierdzenia, że oto w dniu chrztu Jezus stał się kimś więcej niż zwykłym człowiekiem – oto dopiero wówczas Bóg „zrodził” Jezusa. Tymczasem ortodoksyjni chrześcijanie uważali przecież, że Jezus już od chwili narodzin był „kimś więcej” niż zwykłym człowiekiem. Dlatego też wersję tę zmieniono wkrótce na tę, którą znamy (i którą możemy wyczytać w Biblii) dziś.

Co jednak przemawia za tą teorią? Stare manuskrypty faworyzują wersję antyadopcjonistyczną. Ale to dlatego, że po prostu w późniejszych czasach „ortodoksyjni chrześcijanie” wygrali. Źródła wcześniejsze – w tym przypadku pisma Ojców Kościoła (którzy cytują fragmenty pism i w których zawarł się i ten cytat) w przeważającej części wspominają opcję „jam Cię dziś zrodził” (a zatem dla pierwszych myślicieli chrześcijańskich opcja z „rodzeniem” była tą właściwą). Po drugie – ta wersja znowu jest trudniejsza – ponieważ ma inną wymowę niż na przykład ta sama historia u Marka. Marek pisze „w Tobie mam upodobanie” – dlaczego zatem kopista przepisujący Łukasza miałby tworzyć kompletnie nową wersję o „rodzeniu”? Przeciwnie – widząc inną opcję u Marka i inną u Łukasza – kopiści zazwyczaj „harmonizowali” teksty ujednolicając je tam, gdzie zauważali poważne różnice teologiczne. Tutaj tego nie zrobili. I dlatego właśnie to manuskrypty zawierające opcję z „rodzeniem” są bardziej prawdopodobnymi „autentycznymi” słowami Łukasza – manuskrypty zaś zawierające wersję z „upodobaniem” (czyli tę z obecnej Biblii) – „poprawką” późniejszych kopistów, którzy postanowili swoje pisma „zharmonizować” z równoległym opisem u Marka.

To tylko kilka przykładów takich zmian. Więcej być może uda mi się zawrzeć w kolejnym wpisie, w którym więcej miejsca poświęcę też rozmaitym wydarzeniom z życia Jezusa a także rozwinę niektóre poruszane do tej pory zagadnienia.

Póki co, na zakończenie czwartego wpisu – możemy zapamiętać kilka zaprezentowanych (i ważnych dla nas) kwestii:

1. Nie mamy oryginałów Ewangelii spisanych osobiście przez Marka i innych ewangelistów.
2. jedyne manuskrypty jakie (fizycznie) posiadamy powstały wiele wieków po śmierci Jezusa.
3. w ciągu tych wszystkich lat rozmaici kopiści wielokrotnie przeinaczali teksty Ewangelii i innych pism, czasem nieumyślnie, czasem zaś z premedytacją.

Dlatego moim zdaniem należy bardzo ostrożnie podchodzić do tego, co w tych Ewangeliach się znajduje. I tą przestrogą kończę niniejszy wpis :)
  • 0



#9

Amontillado.
  • Postów: 631
  • Tematów: 50
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 21
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

*
Wartościowy Post

Witam w zakończeniu czawrtej już odsłony naszej debaty ;)

No właśnie. Co prawda odrzucam możliwość, że Jezus był Bogiem (dajmy spokój… ) ale zgadzam się – sporej części Ewangelii przyświeca taki cel. I dlatego faktycznie – Jezus „historyczny” jest tam przemieszany (i zniekształcony przez) z Jezusem „niesamowitym” – Jezusem „nierealnym”. I dlatego właśnie uważam, że nie można tak wprost wierzyć w to, co jest napisane w Nowym Testamencie. Wracając do mojego ulubionego tutaj przykładu – aby poznać „prawdziwego” Kim Dzong Ila – należy wziąć informacje na jego temat i odrzucić to, co jest nieprawdziwe. Aby poznać „prawdziwego” Jezusa – rzecz jasna należy uczynić to samo. A to sprawia, że moim skromnym zdaniem nie warto wierzyć w wizerunek Jezusa zawarty w Ewangelii. Bo, choćby i autorom przyświecały najbardziej szlachetne cele – to i tak na kartach tych ksiąg nie mamy rzetelnego przedstawienia losów głównego bohatera.


Zacznę może od wprowadzenie do naszej debaty tematu Jezusa-Boga. To nie było bowiem tak, że ewangelie napisano z jasno określonym celem, tj. ukazaniem boskości Jezusa. To był cały proces ewolucyjny, którego zapoczątkowaniem był pewien impuls. Proces, który przebiegał na polu teologii pierwszych chrześcijańskich myślicieli, a ich próby pogodzenia boskości Jezusa z jego człowieczeństwem wywarły wpływ na nasze Ewangelie.

I tak pierwotne Ewangelie nie zawierały przynajmniej części współczesnych zwrotów mówiących o tym, że Jezus był Synem Boga – przy czym należy najpierw rozróżnić pojęcia, bo syn Synowi nie równy. Nie ulega wątpliwości, że Jezus sam nazywał Boga swoim Ojcem, poprzez typowy dla Niego zwrot „Abba” – ale trudno wykazać, aby chodziło mu tu o prawdziwe Synostwo, jak w przypadku politeistycznych religii, np. Zeus i Apollo. W istocie gdyby nie była to metafora, a Jezus naprawdę mówiłby: „Jestem prawdziwym i jedynym Synem Boga, mam moc równą naszemu Bogu”- zginąłby jeszcze zanim rozpocząłby swoją właściwą działalność. Byłoby to bluźnierstwo najwyższego stopnia i nie zawahano by się wykonać kary śmierci.

Choć sam zwrot „Syn Boga” nie był bardzo popularny wśród Żydów (pomimo tego, że wszyscy Izraelici zostali nazwani „synami Boga”), jeśli już używano go raczej w stosunku do osób wyróżniających się sprawiedliwością i nieskazitelnością czynów. Choć nie stosowano tego przydomka zbyt często, aby uniknąć dwuznacznych sytuacji – gdzie metafora o sprawiedliwym człowieku, synu Boga mogłaby zostać opatrznie zrozumiana jako rzeczywisty Syn Boga. I w tym właśnie sensie Mesjasz (król i zbawiciel) był opisywany w Starym Testamencie jako syn Boga, tj. człowiek dobry, sprawiedliwy, upodobany przez Boga. Choć tak jak mówię – nawet w przypadku Mesjasza nie przesadzano z przydomkiem „syn Boga”.

W opozycji do judaizmu stał hellenizm. Na tym gruncie bowiem „syn Boży” dostawał zupełnie innego znaczenia – sięgającego korzeniami egipskich królów ptolemejskich nazywanych synami boga Słońca, greckich synów Zeusa, a także sposobu w jaki tytułowano samych Cesarzy Rzymskich. Na tym hellenistycznym gruncie żydowskie określenie „syn Boży” zbierało żniwo w postaci utożsamiania Jezusa z Synem Boga, posiadającym boskie moce.

Nie zmienia to faktu, że w początkach chrześcijaństwa Jezus miał tylko stać się Synem Boga (adopcjanizm), a nie być nim od początku – minęło dużo czasu, zanim ten pogląd został zastąpiony odwiecznym byciem Synem Boga. Np. u Łukasza czytamy:

Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Łk 1, 31

Anioł Jej odpowiedział: "Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. Łk 1, 35

Anioł nie mówi: „Urodzisz Syna Boga”. Mówi za to, że Maryja urodzi kogoś kto zostanie nazwany Synem Boga - czyli dopiero zostanie nim ustanowiony. Wraz z rozwojem myśli chrześcijańskiej i wpływu świata hellenistycznego zmieniło się postrzeganie Syna Bożego, a więc zmieniły się także same ewangelie.

Setnik zaś, który stał naprzeciw, widząc, że w ten sposób oddał ducha, rzekł: "Prawdziwie, ten człowiek był Synem Bożym". Mk 15, 39

Setnik zaś i jego ludzie, którzy odbywali straż przy Jezusie, widząc trzęsienie ziemi i to, co się działo, zlękli się bardzo i mówili: "Prawdziwie, Ten był Synem Bożym". Mt 27, 54

Widzimy tu pewną ciekawostkę. Otóż poganin rzymskiego pochodzenia – gdzie żydowski termin nie mógł być właściwie rozumiany – mówi o Jezusie: „Rzeczywiście to był Syn Boga”. Doprawdy trudno oczekiwać takiego zwrotu padającego z ust Rzymianina. Jednak u Łukasza - w analogicznym, synoptycznym fragmencie - czytamy:

Na widok tego, co się działo, setnik oddał chwałę Bogu i mówił: "Istotnie, człowiek ten był sprawiedliwy". Łk 23, 47

Oczywistym jest, że bardziej prawdopodobna wersja to ta Łukaszowa. Jeśli więc ktoś miałby manipulować z tekstami synoptycznymi, dokonałby zmian z „człowieka sprawiedliwego” na „Syna Bożego”, a nie na odwrót. Owa zmiana u Marka i Mateusza ma wymowne znaczenie bo jest metaforą przyjmowania przez Rzym chrześcijaństwa i tegoż zapowiedzią – w tym duchu została owa zmiana w ewangeliach zawarta.

Pamiętajmy jednak, że dziś mamy możliwość badania ewangelii w sposób dokładny – a więc wychwycenie pewnych „niuansów” i „zgrzytów” nie stanowi większego problemu. Odbarwiając współczesną formę ewangelii z jej późnych naleciałości – umacniamy się tylko w tym, aby Ewangeliom jednak wierzyć.

Wszystko to – a więc kwestia „Syna Bożego” i zawirowań z tym przydomkiem związanych (naturalnie ja tu tylko 'liznąłem' niezwykle obszerny temat) – bynajmniej nie odejmuje Jezusowi jego „boskiej” natury. Wręcz przeciwnie – nadaje jej czytelniejszy, właściwszy wyraz. Bowiem niezwykle trudno znaleźć w Ewangeliach Jezusa mistycznego patrząc przez pryzmat późno-katolickich dogmatów, jak np. Trójca Święta - Gdzie Syn i Ojciec są sobie równi, choć paradoksalnie podział ten wskazuje z założenia (czy to językowego, czy społecznego) na istnienie hierarchii, w której wyższość ojca nad dzieckiem jest niezaprzeczalna.

Myślę, że ten aspekt dotyczący rozmyślań nad boską naturą Jezusa świetnie podsumowują słowa Mistrza Eckharta, który głosił, że wszystko co mówimy o Bogu jest nieprawdą:

Człowiek może nie wiedzieć, czym Bóg jest, o ile wie, czym On nie jest.


Owszem, „w przypadku wiary”… Ja jednak uważam, że skoro woda nie może stać się winem ot tak (tak właściwie – to woda składa się jedynie z wodoru i tlenu - pomijam rozpuszczone inne składniki – więc Jezus musiał zmaterializować odpowiednie potrzebne atomy a następnie powiązać je tak, aby powstały dodatkowe potrzebne związki chemiczne występujące w winie, a nie występujące w wodzie) – to i tutaj nic takiego nie mogło mieć miejsca. O to właśnie chodzi w wielu religiach – o cuda. O manifestację boskich sił, które ingerują w znany ład. Woda zamienia się w wino. Trupy ożywają i chodzą po mieście. Ludzie stąpają po wodzie. Przy wielkich wydarzeniach zawsze występują przedziwne zjawiska atmosferyczne lub inne (na przykład zaćmienie słońca czy trzęsienie ziemi). Ok. – można sobie w to wszystko wierzyć. Ale to nijak nie spowoduje, że przemiana wody w wino stanie się nagle bardziej prawdopodobna.



Warto byłoby więc dokonać podziału na „cuda” Jezusa. W ewangeliach dominują cuda związane z uzdrawianiem chorych, wypędzaniem złych duchów. Jest to jedna grupa. Druga grupa to cuda poboczne, liczebnie mało znaczące. Mało znaczące także w swej istocie – bo dla kogo miało znaczenie przemiana wody w wino, albo chodzenie po wodzie? Oczywiście były to cuda niskiej rangi (które możemy sobie łatwo kwestionować) nie mające żadnego wpływu na działalność Jezusa. Nie były to cuda, które zmieniałyby ówczesny świat i ingerowały (jak piszesz) w znany ład. Nie – Jezus gdzieś tam sobie chodził po wodzie, ktoś to niby widział… No i co? Po Bogu i jego umiejętnościach oczekiwalibyśmy – i ludzie współcześnie Jezusowi także – czegoś „mocniejszego” niż dostarczenie wina na jakimś tam weselu.

Cuda z drugiej grupy mają mały wpływ na wizerunek Jezusa – taki jak w przypadku innych żydowskich świętych mężów, którym przypisywano pomniejsze cuda (np. Honi ha-M'agel którego Bog tak umiłował, że miał mu dać „moce” mogące zmieniać pogodę i inne podobne umiejętności.). Jeśli ktoś tylko na podstawie takich cudów jak uciszenie burzy na Morzu Galilejskim upatruje w Jezusie Boga – jest to podejście co najmniej naiwne. Trudno też oczekiwać, że w tym celu zawarte zostały one w Ewangeliach – nie, wokół Jezusa krążyły legendy tak jak wokół innych charyzmatyków żydowskich przed i po Nim. Nie świadczyły one (i co najważniejsze nie miały świadczyć) o boskości samego cudotwórcy.

Za to cuda z pierwszej grupy (uzdrawiające) są wbrew pozorom bardzo prawdopodobne. Nie możesz wykluczyć tego, że Jezus miał umiejętności trudne do naukowego zaklasyfikowania, mogące uzdrawiać inne osoby. Nie w świetle tego, że takich uzdrowicieli było w czasach starożytnych – ale nie tylko wtedy – bardzo dużo.

Co do trzęsienia ziemi towarzyszącego wielkim wydarzeniom - w świetle niedawnych odkryć genealogicznych na teranach rejona Morza Martwego możemy spokojnie zaufać ewangeliom, które z ukrzyżowaniem Jezusa w taki czy inny sposób łączyły zjawisko trzęsienia ziemi ;)

_____________________________

Jak obiecałem - nie odnoszę się już do sprawy betlejemskiej. Postanowiłem też skończyć temat podejścia do kwestii wizerunku i dlatego na te argumenty nie odpowiadam; zdaje mi się, że obaj jasno określiliśmy nasze stanowiska dotyczące tego wątku, a dalsze pisanie o tym byłoby tylko pewnym rozszerzaniem.

_____________________________


U Jana zaś możemy znaleźć:

(...) Odpowiedział Mu chory: «Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. Gdy ja sam już dochodzę, inny wchodzi przede mną».
(...)
Anioł bowiem zstępował w stosownym czasie i poruszał wodę. A kto pierwszy wchodził po poruszeniu się wody, doznawał uzdrowienia niezależnie od tego, na jaką cierpiał chorobę.
J 5, 4

W ten oto sposób późniejsi chrześcijanie nie musieli się już więcej głowić nad tą zagadką – ponieważ otrzymali stosowne wyjaśnienie które z pewnością kupili (choć u nas raczej wywołuje lekki uśmiech ;) ).



A jednak fragment ten nie powinien wywoływać uśmiechu. W tym akurat przypadku powinniśmy być wdzięczni za wyjaśnienie (albo próbę wyjaśnienia) kopistów dotyczących „poruszania wody”.

Basen wodny, wokół którego u Jana gromadzą się chorzy i czekają na poruszenia wody zostało odkryte i zidentyfikowane przez archeologów oraz historyków. We fragmencie tym mowa jest o historycznej „Sadzawce Owczej” – miejscu nazywanym w starożytności Betesda. Hebrajska nazwa tego miejsca jest dość ciekawa i wymowna – znaczyła ona „Dom łaski”, ale jednocześnie „Wstyd”, „Hańba”. Miejsce miało sławę zhańbionego ze względu na obecność rzeszy chorych i inwalidów, którzy – o ironio – przychodzili tam aby dostąpić łaski uleczenia.

Dołączona grafika

Trudno powiedzieć skąd wzięło się wśród chorych przekonanie, że poruszenie czy też drgnięcie powierzchni wody jest sygnałem rozpoczynającym wyścig o uzdrowienie. Jakkolwiek trudno połączyć to z tradycjami judaistycznymi z pomocą przychodzi archeologia. Niedaleko tego miejsca stała w starożytności świątynia hellenistycznego boga Asklepiosa – opiekuna lekarzy. Same zbiorniki wodne były basenami leczniczymi poświęconymi temu bóstwu. Wyczekiwanie przez chorych na poruszenie wody musiało więc być w jakiś sposób zakorzenione w dawnym kulcie Asklepiosa – z tym że greckie bóstwo zostało zaadoptowane przez Żydów na anioła.

Ostatecznie więc owo „poruszenie wody” i związane z tym wyczekiwanie na cud uzdrowienia było pozostałością pogańską ściśle związaną z tym miejscem. Nie widzę więc powodu aby w tym wypadku nie wierzyć ewangelii ani – o dziwo! – w dopisek kopisty. A już na pewno tłumaczenie to nie powinno wywoływać uśmiechu i mimo wszystko warto je ‘kupić’ ;) Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i stwierdzić, że dopiski kopistów nie zawsze służyły propagandzie, a czasem wstawiano je po prostu w dobrej wierze…

Przejdźmy teraz do jednej z ciekawszych przeróbek:

U Marka czytamy:

40 Wtedy przyszedł do Niego trędowaty i upadając na kolana, prosił Go: «Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić». 41 Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: «Chcę, bądź oczyszczony!». 42 Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony.
Mk 1, 40-42

W wielu manuskryptach znajdziemy w tym miejscu grecki wyraz „SPLANGNISTHEIS” – „zdjęty litością”, „poruszony współczuciem”. Pasuje on doskonale do kontekstu, prawda?(...) W nich bowiem użyty jest inny wyraz – „ORGISTHEIS” który oznacza… „rozgniewany”. W tych manuskryptach Jezus wcale nie jest „poruszony współczuciem”/”zdjęty litością”, lecz na prośbę chorego reaguje… gniewem!



Naprawdę cieszę się, że przytoczyłeś ten fragment. Jednak nie podoba mi się tak pobieżna analiza, bo bez rzetelnego przebadania nie sposób wyciągnąć wiarygodnych z niego wniosków.

I tak – bardzo słusznie – zauważasz, że słowo ORGISTHEIS zostało zastąpione SPLANGNISTHEIS. Dlaczego tak się stało? Bardzo rzeczowo streściłeś, w tym a także w poprzednim wpisie, problem kopistów i w ogóle przepisywania tekstów biblijnych. Jednak brakuje mi pewnej uwagi. Brzmi to tak jakby głównym powodem było uskutecznianie propagandy i celowe retuszowanie Jezusa. Jednak nie zawsze odbywało się to z taką premedytacją i zimną krwią. Jak już wspomniałem czasem zmiany przeprowadzane były w dobrej wierze.

Niewielka, zachowana część kopii ewangelii pochodzących z II wieku podaje rzeczywiście słowo ORGISTHEIS. Za to najwcześniejsze kopie podające w tym miejscu słowo SPLANGNISTHEIS pochodzą dopiero z IV w. A więc ponad 200 lat po śmierci Jezusa – to dość sporo, a już na pewno wystarczająco by zapomniano o pewnych kluczowych kontekstach. I tak kopiści z IV wieku nie widzieli w tym markowym fragmencie tego, co prawdopodobnie było jeszcze czytelne w II wieku. Dlatego naszym 'poprawiającym' kopistom wieku dziwnym wydawało się słowo ORGISTHEIS w tym miejscu – bo niby czemu Jezus miałby się najpierw złościć, a potem leczyć trędowatego? Przecież to nie ma sensu. Ci kopiści przed nami musieli być zupełnymi idiotami, bo na pewno pomylili to słowo z innym, które bardziej tu pasuje: SPLANGNISTHEIS. A więc kopiści z IV wieku stwierdzili, że gdzieś w II wieku wkradł się błąd. Tyle że nie wiedzieli oni o kontekstach, z których być może zdawali sobie sprawę kopiści II–wieczni.

Ty także zdajesz się nie wiedzieć o tych kontekstach, bo całkowicie je pomijasz. Owszem, prawie na pewno w oryginale Marka widniało słowo ORGISTHEIS. Ale co właściwie wynika z tego fragmentu? To, że Jezus był człowiekiem – a więc znał wszelkie uczucia ludzkie, złość i nienawiść także – ustaliliśmy już w pierwszych naszych wpisach. Zresztą nie ukrywają tego Ewangeliści (ani kopiści) przy okazji wygonienia kupców ze Świątyni. Obawiam się, że chodzi Ci jedynie o to, by wykazać że Jezus złościł się na „bogu ducha winnego” chorego, który prosi o pomoc – a więc był trochę chamem i ignorantem.

A więc ostatecznie – przede wszystkim KONTEKST. Pomijanie kontekstów to najcięższy grzech popełniany przy tego typu debatach. Dopiero potem jest miejsce na analizę tekstową, ideową, itp.

I chodził po całej Galilei, nauczając w ich synagogach i wyrzucając złe duchy. Wtedy przyszedł do Niego trędowaty i upadając na kolana, prosił Go: "Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić". Zdjęty litością (SPLANGNISTHEIS)/ rozgniewany (ORGISTHEIS), wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: "Chcę, bądź oczyszczony!". Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony. Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił, mówiąc mu: "Uważaj, nikomu nic nie mów, ale idź pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich". Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd schodzili się do Niego. Mk 1, 40-42

Dołączona grafika

Po pierwsze należy zwrócić uwagę na miejsce akcji, którym jest synagoga – jest to niemiłosiernie istotny fakt, jeśli zależy nam na właściwym odczytaniu tego fragmentu.

Po drugie – pytanie zasadnicze jakie należy sobie postawić przy okazji większości niejasnych sytuacji: dlaczego? Dlaczego Jezus się gniewa, jak podają wczesne źródła ewangeliczne? Niestety Ty nie zadajesz tego pytania, zadowalając się tylko tym, że Jezus złościł się na błagającego o pomoc chorego. Patrząc na Twoje podejście do propagandy – w tym znaczeniu ktoś mógłby posądzić Ciebie o szerzenie propagandy „Złego Jezusa”, bowiem opierając się na pewnych słabo zbadanych przesłankach i wierząc w postawioną przez siebie tezę starasz się przekonać do swoich racji nie tylko mnie, ale i innych czytelników.

Co więc tak rozzłościło Jezusa? Musimy zbadać grecki tekst znacznie szerzej – a więc nie ograniczając się tylko do jednego słowa „orgistheis”.

Wtedy przyszedł do Niego trędowaty

Za słowem „przyszedł” kryje się tu greckie „erchetai”. Końcówka „-etai” świadczy o czasowniku niedokonanym. Dla porównania, np.:

Mówię temu: "Idź!" - a idzie; drugiemu: "Chodź tu!" - a przychodzi; a słudze: "Zrób to!" - a robi". Łk 7, 8

I tak głosił: "Idzie za mną mocniejszy ode mnie" Mk 1, 7

A więc „przychodzenie” trędowatego poprzez swoją niedokonaność musiało być czynnością powtarzającą się w czasie. Trędowaty ciągle przychodził i przychodził do Jezusa. Powiedzielibyśmy, że Go nachodził i napraszał się mu.

upadając na kolana, prosił Go

Dodatkowo w oryginale (a także w tłumaczeniu np. Biblii Gdańskiej) mamy tu do czynienia z 3 wyrazami: błagać, padać na kolana, mówić. Kolejno: parakalōn, gonypetōn, legōn. Wszystkie te greckie czasowniki w tym przypadku kończą się na „- ōn”. Końcówka ta odpowiada za imiesłów czynny, a jej odpowiednikiem w języku polskim jest „-ący”, -ąca”. Znów świadczy to o czynnościach niedokonanych, trwających w czasie. Trędowaty wciąż i wciąż przychodził do Jezusa, ciągle błagając, padając na kolana, i mówiąc do niego. Moglibyśmy powiedzieć, że był natrętny.

Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić.

Ean thelēs dynasai me katharisai.

Słowo “Ean” (jeżeli) wyraża niepewność mówiącego. Jest to zwrot trybu przypuszczającego, który w grece używano gdy mówiono o możliwym zdarzeniu w przyszłości, ale nie pewnym. Ów tryb przypuszczający dokonuje się w połączeniu z dwoma następnymi słowami: theles (gdybyś chciał) oraz dynasai (gdybyś potrafił). Nasz trędowaty wątpi więc nie tylko w chęci Jezusa i w jego zamiary, ale także w Jego umiejętności uzdrowicielskie. Jednak zgodnie z twierdzeniem – spróbować nie zaszkodzi! – nagabuje on Jezusa i swym błaganiem rzuca mu pośrednie wyzwanie.

No dobrze, ale Jezus często spotykał się z ludźmi niedowierzającymi w jego uzdrowicielskie moce – a mimo wszystko nie wpadał z tego powodu w złość. Dlaczego więc w przypadku tego trędowatego jest inaczej? Musiał zasłużyć sobie czymś jeszcze.

I tu wracamy do miejsca akcji. Otóż Jezus nauczał wtedy w synagodze, gdzie grupa słuchających go ludzi skupiała się wokół Jego osoby. Jednak w trakcie głoszonych mów do Jezusa wciąż „podchodził i podchodził” trędowaty szukając w Jego osobie potencjalnych korzyści i ewentualnego szczęśliwego losu na loterii. Swoim egoistycznym, materialnym podejściem zakłócał duchową naukę innych – a dodatkowo podważał autorytet nauczyciela, sprawdzając jego umiejętności i na oczach wszystkich prowokując Go do konkretnych czynów.

Myślę, że to już dostateczne powody, aby wywołać u kogoś złość. Najważniejsze jednak tkwiło jeszcze w czymś innym. Poglądy Jezusa – choć nowatorskie i w wielu miejscach sprzeczne z żydowskimi tradycjami – rzadko kwestionowały mojżeszowe prawo. Sam jako Żyd musiał mieć względem Tory olbrzymi szacunek. A Księga Kapłańska mówi jasno:

Trędowaty, który podlega tej chorobie, będzie miał rozerwane szaty, włosy w nieładzie, brodę zasłoniętą i będzie wołać: "Nieczysty, nieczysty!" Przez cały czas trwania tej choroby będzie nieczysty. Będzie mieszkał w odosobnieniu. Jego mieszkanie będzie poza obozem.

Obecność trędowatego w synagodze groziła ceremonialną nieczystością dla wszystkich tam zgromadzonym Żydom. Jego obecność w świętym miejscu była nie tylko niepożądana lecz zakazana – o czym sam doskonale musiał sobie zdawać sprawę. I teraz – gdyby jego pragnienie wyzdrowienia miało szlachetne pobudki, z pewnością nie łamałby religijnego prawa i poczekał przed wejściem do synagogi. Jego postępowanie świadczy, że nie przejmował się Torą, wiarą, Bogiem – interesował się tylko sobą samym. W swym egoizmie i własnych pragnieniach zapomina o bezpieczeństwie bliźnich i własnej relacji z Bogiem.

To jest to co zezłościło Jezusa. Wpadł w gniew – i co robi? Nie postępuje tak jak można się spodziewać i jak postąpiłby inny człowiek. On bez względu na emocje i uprzedzenia uzdrawia trędowatego z jego choroby. Zająwszy się jego fizycznymi przypadłościami nie zapomina jednak o duchowych brakach swojego „pacjenta”:

Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił, mówiąc mu: "Uważaj, nikomu nic nie mów, ale idź pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich".

Surowo mu przykazał to tłumaczenie słowa „embrimēsamenos”, które znaczy też: nakrzyczeć, skarcić surowo.

Exebalen” to czasownik przetłumaczony tu jako: „odprawił”. W istocie mógłbyś w swojej argumentacji o złym Jezusie pójść dalej i przytoczyć właściwy sens, a więc WYPĘDZIŁ, WYRZUCIŁ. „Exebalen” bowiem jest słowem nacechowane gniewem, agresją i przemocą, używanym w ewangeliach najczęściej przy okazji egzorcyzmów:

On słowem wypędził złe duchy i wszystkich chorych uzdrowił. Mt 8, 16

A Jezus wszedł do świątyni i wyrzucił wszystkich sprzedających i kupujących w świątyni Mt 21, 12

Jezus strofował uzdrowionego trędowatego za jego podejście, i pierwsze co zrobił to wygonił go do świątyni i kapłana. Nie do ludzi, z którymi mógłby świętować swoje uzdrowienie i opowiadać im o tym. On pokazuje trędowatemu drogę, z której zboczył – drogę do Boga. Ma w tej chwili iść i złożyć u kapłana stosowne i zgodne z prawem mojżeszowym ofiary dziękczynne za swoje uzdrowienie. Tę chwilę szczęścia i cudu ma wiązać z Bogiem. Jezus nie tylko uzdrawia trędowatego fizycznie – On daje mu wskazówki natury duchowej.

Jak widać Twój argument ze słowem „orgistheis” tylko umacnia słowa ewangelii. To że został zmieniony przez kopistów nijak ma się do wiarygodności samej ewangelii. One mówią jasno – w niektórych sytuacjach Jezus-człowiek wpadał w gniew. Cały fragment o trędowatym jest więc jednym z argumentów opowiadającym się za wiarygodnością ewangelii, która nie pokazuje wyłącznie „Jezusa łaskawego”. Wygląda więc na to, że podając ten fragment wyświadczyłeś mi przysługę.


Popełnianie przez kopistów i skrybów błędów (celowych bądź nie) było związane z przepisywaniem jakichkolwiek starożytnych pism, nie tylko Ewangelii. A to, że dziś mając na temat starożytności sporą wiedzę, a także posiadając różne warianty ewangelii – możemy łatwo ustalić, które z nich były „oryginalne”. Obecnie mówi się o istnieniu 200-400 tys. wariantów tekstu Nowego Testamentu. Jednak w większości przypadków chodzi o pomyłki w pojedynczych słowach, które nie wpływają znacznie na główny przekaz. Myślę, że w świetle naszego tematu – a więc: wizerunek Jezusa w Ewangeliach – wyciąganie na pierwszy plan błędów kopistów nie jest dobrym pomysłem. Nie wtedy gdy potrafimy z dużym prawdopodobieństwem ustalić jakie słowa były oryginalne – czyli niemal zawsze. Tak jak w przypadku naszego trędowatego.

Co nie zmienia faktu, że fragment o uzdrowieniu trędowatego pokazuje nam cząstkę wizerunku Jezusa (ów szczegół, o którym pisałem poprzednio), o której możemy powiedzieć że jest wiarygodna. A więc wierzyć? Tak. Jezusowi nieobce były ludzkie emocje - także te o negatywnym zabarwieniu.

Mało ważne? Wyobraźcie sobie jakie teologiczne wnioski można byłoby wyciągnąć z Jezusa „rozgniewanego” na zwykłego chorego człowieka…


No jakie? W świetle tego co napisałem?
_________

W pozostałej części wpisu zestawiasz różne fragmenty (które moim zdaniem niewiele mówią nam o wizerunku Jezusa) synoptyczne Marka, Mateusza i Łukasza. To, że coś jest u Marka a nie ma u Mateusz i Łukasza dowodzi tylko tego, że ci dwaj ostatni korzystali z tekstu pierwszej ewangelii. Nie przepisywali Marka dokładnie – bo byłoby to bez sensu, więc robili to po swojemu. Ale skoro coś jest u Marka (pierwszej ewangelii) – a potem znika u Łukasza i Mateusza świadczy o tym, że słowa Marka właściwiej lub pełniej opisują sytuację (jeśli nic nie wskazuje na to, że jest inaczej).

Według jednej z tych konkurencyjnych wizji chrześcijaństwa Jezus wcale nie był jakimś Bogiem. Był zwykłym człowiekiem, który narodził się jak każdy inny człowiek (czyżby nie słyszeli oni o cudzie w Betlejem, aniołach, pasterzach, mędrcach i gwieździe? ) a jedynie dzięki swojej wierze i zacnemu postępowaniu został „wybrany” przez Boga do wypełnienia misji.


Przecież dokładnie takie adopcjanistyczne zapędy ma właśnie Ewangelia św. Marka – gdzie usynowienie Jezusa przez Boga następuje w trakcie chrztu, i to od tego momentu zaczyna się ewangelia.

Powód? Prezentując swoje wersje Ewangelii w dyskusjach z adopcjonistami mogli łatwo powiedzieć – „patrzcie, co mówi pismo. Józef nie był ojcem Jezusa, to wy, adopcjoniści, mylicie się w tej kwestii!”.


Nie do końca. Owo drzewo genealogiczne i pochodzenie Jezusa ukształtowało się prawdopodobnie w odpowiedzi na poglądy adopcjanistyczne, a więc nie mogłoby być potem wykorzystywane przeciw nim. Przy czym jest to dość skomplikowana kwestia...

Wśród dużej części wczesnych wyznawców Jezusa panowało przekonanie, że Jezus został wybrany przez Boga, a czasem nawet uznawali go za kolejną inkarnację proroka Eliasza. To co po jego śmierci to już zwykła (tzn. skomplikowana i zagmatwana) polityka, gdzie prym wiódł Paweł. I to on poprzez swoją działalność przeforsował wiele nauk będących sprzecznych z judaizmem, a tworzących nową religię.

W opozycji do niego i jego nurtu działał nurt brata Jezusa – Jakuba Sprawiedliwego, który zrzeszał pierwsze wspólnoty chrześcijańskie w Jerozolimie. Dodatkowo z misją i poglądami Pawła nie zgadzali się niektórzy apostołowie:

Otóż sądzę, że dokonałem nie mniej niż "wielcy apostołowie". 2 Kor 11

Ci fałszywi apostołowie to podstępni działacze, udający apostołów Chrystusa. 2 Kor 11

W osobie Jakuba Sprawiedliwego właściwego namiestnika Jezusa upatrywali m. in. ebionici – a to oni byli głównymi propagatorami adopcjanizmu. Jednocześni jako chrześcijanie judaizujący nie uznawali nauk Pawła, uważając go za odstępcą a nawet „farbowanego lisa” judaizmu. I choć ostatecznie po ideowym zwycięstwie Pawła i jego ruchu pierwsi teolodzy chrześcijańscy uznali ebionitów za heretyków – nie zmienia to faktu, że to jednak ci ostatni najwierniej wcielali nauki Jezusa w życie.

Dlaczego o tym piszę? Aby pokazać jak różne były podejścia do osoby Jezusa. Z jednej strony mamy ludzi, którzy uznawali duchową adopcję jaką Bóg obdarzył Jezusa – z drugiej zwolenników tezy o tym, że Jezus sam jest Bogiem (oczywiście odłamów było znacznie więcej, my skupmy się na tych dwóch). Te zgrzyty wśród wczesnych chrześcijan nie mogły nie odbić się na ewangeliach. I tak – ewangelia Marka jest pod tym względem czysta, bo mimo że najwcześniejsza to w ogóle nie porusza kwestii pochodzenia Jezusa. Trudno więc jej coś zarzucić pod tym względem.

Problem jest z pozostałymi dwoma ewangeliami synoptycznymi, które o pochodzeniu Jezusa piszą, ale dopiero około 100 roku. Jednak znów Aquila bardzo pobieżnie traktujesz ten temat, stawiając śmiałą tezę jakoby genealogia Jezusa została od początku sfałszowana, po to tylko aby odeprzeć argumenty adopcjanistów. Nic bardziej mylnego, sprawa jest bardziej złożona.

Sama kwestia pochodzenia Jezusa jest przytoczona przez Mateusza i Łukasza jako wstęp do właściwej historii. Wstęp, który w ogólnym rozrachunku jest kwestią drugorzędną – bowiem nigdzie potem w Ewangeliach, ani w całym Nowym Testamencie nie ma nawiązania do tych opisów.

Widzimy, że obaj ewangeliści trudzą się aby pokazać, że Jezus jest potomkiem Dawida – przez co ma wszelkie predyspozycje do tego aby być Mesjaszem, pochodzącym z rodu dawidowego. Taki jest cel tych genealogicznych wstawek. Nie miał on, jak już wspominałem pierwotnie większego znaczenia. Sprawa komplikuje się po tym, jak zaczęto widzieć w Jezusie Boga. Wtedy dopiero genealogie Mateusza i Łukasza (pochodzące de facto z różnych niezależnych źródeł) nabierają znaczenia – stają się bowiem kłopotliwe dla teologów uznających boskie pochodzenie Jezusa. Adopcjaniści nie mieli z tym większego problemu – Jezus może i był potomkiem Dawida, ale najważniejsze, że był potomkiem Józefa – a to wykluczało jego boskie pochodzenie.

W tym momencie pojawia się wpływ sporu pomiędzy judeochrześcijanami nie uznającymi boskich narodzin Jezusa, a zwolennikami tezy przeciwnej. Tutaj rzeczywiście zaczynają się manipulacje z tekstem ewangelii – jednak bardzo łatwe do wychwycenia.

Sam zaś Jezus rozpoczynając swoją działalność miał lat około trzydziestu. Był, jak mniemano, synem Józefa, syna Helego, (…) syna Seta, syna Adama, syna Bożego. Łk 3, 23

Zacznijmy od Łukasza, bo tu ingerencja w tekst jest mała. Wstawiono właściwie jedno słowo, które jednak skutecznie burzy sens całego rodowodu Jezusa podanego przez Łukasza – „enomizeto” czyli „jak mniemano”. W oryginale tekst Łukasza brzmiał: „Sam zaś Jezus rozpoczynając swoją działalność miał lat około trzydziestu. Był synem Józefa, syna Helego,(…)”. Dodatek: „jak mniemano” każe czytelnikowi myśleć, że mniemanie owo było błędne i w rzeczywistości Jezus nie był synem Józefa.

W takim wypadku jednak bezsensowna byłaby wyliczanka Łukasza ukazująca więzy synowskie pokolenie po pokoleniu. Brak logiki zdradza ingerencję osób trzecich w pierwotny tekst. Po co niby Łukasz miałby skrupulatnie wymieniać przodków Józefa, skoro tylko sądzono (w domyśle: tylko plotkowano), że Jezus jest jego synem? „Jak mniemano” było potrzebne aby zostawić ojcom Kościoła furtkę na to, że Józef w istocie nie był ojcem Jezusa. Są to jednak ingerencje w tekst ewangelii, a nie wina samych ewangelii.


Z kolei u Mateusza:

Rodowód Jezusa Chrystusa, syna Dawida, syna Abrahama. Abraham był ojcem Izaaka; (…)
Mattan ojcem Jakuba; Jakub ojcem Józefa, męża Maryi, z której narodził się Jezus, zwany Chrystusem.
Mt 1, 1-16

Tutaj ingerencja w tekst jest jeszcze bardziej czytelna i widoczna. Widoczna tym bardziej, że posiadamy dużą liczbę wariantów tego fragmentu co świadczy o tym, że był on kontrowersyjny i poprawiany od samego początku.

Oryginał brzmiał – na co znów wskazuje logika – tak: Mattan był ojcem Jakuba, Jakub ojcem Józefa, Józef ojcem Jezusa, zwanego Chrystusem. Jest to naturalny ciąg genealogiczny ojciec-syn, który został jednak sztucznie zakłócony i pozbawiony sensu. Po co Mateusz miałby trudzić się i pokazywać całą genealogię Józefa, skoro z ‘poprawionego’ tekstu wynika jakoby Jezus narodził się z Maryi bez udziału Józefa, a więc cała genealogia nie ma tutaj racji bytu. Dodatek z Maryją odbiera ojcostwo Józefowi: tutaj jest on tylko mężem Maryi – kobiety, która urodziła Jezusa, ale bez spładzania Go. Wszystko to sprawia, że pierwotny tekst osiągnął groteskowe poplątanie i właściwie brak sensu. A w domyśle sens był taki, aby pokazać pochodzenie Jezusa, syna Józefa sięgające Dawida.

Podsumowanie: Ewangelie w swym pierwotnym brzmieniu były zgodne – Jezus był synem Józefa. Milczenie Marka i Jana tylko utwierdza w tym przekonaniu, bo gdyby było inaczej prawdopodobnie nie omieszkaliby o tym wspomnieć. Wierzyć w to? Tak.

Jednak to co stało się potem – a więc ingerencja w tekst osób przekonanych o tym, że Jezus jest Bogiem i nie mógł urodzić się na sposób ludzki – ma już niewiele wspólnego z pierwotnym przekazem ewangelii. To już zwykła teologia próbująca wyjaśnić boską naturę Jezusa, poprzez naginanie niewygodnych faktów do swych śmiałych tez. A założenie było takie, że Bóg nie mógł urodzić się z człowieka.

W innym przypadku, u Łukasza, Bóg podczas chrztu Jezusa w Jordanie zapowiada – „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie”.

Tymczasem wiele wskazuje na to, że pierwotnie fragment ten brzmiał „tyś jest moim Synem, jam Cię dziś zrodził”. Fantastyczny argument dla adopcjonistów – którzy mogliby wykorzystywać ten fragment to twierdzenia, że oto w dniu chrztu Jezus stał się kimś więcej niż zwykłym człowiekiem – oto dopiero wówczas Bóg „zrodził” Jezusa.


Niestety problem w tym, że słowa: „Tyś jest moim Synem, jam Cię dziś zrodził” to słowo w słowo cytat z Księgi Psalmów (2;7) – trudno sądzić, aby nad Jordanem Bóg cytował psalm. Tym bardziej jeśli zobaczymy jakie znaczenie mają te słowa we wspominanym tekście. Mowa w nim bowiem o Mesjaszu-Królu, który rządzić będzie z polecenia Boga i pod jego rozkazami. Trudno oczekiwać, że poprzez parafrazę słów psalmowych Bóg taką samą misję stawia podczas chrztu przed Jezusem.

Słowa Boga nie mogły brzmieć: „Tyś jest moim Synem, jam Cię dziś zrodził” z jeszcze jednego względu, który okaże się jasny gdy zbadamy czym był w czasach biblijnych głos niebiański.

Otóż „bat kol” był głosem, który oznajmiał ludziom Bożą wolę, ogłoszenie, lub osąd w czasach gdy nie żył prorok mogący przejąć tę rolę. Był to „niebiański głos” nie mający żadnego fizycznego źródła, co pozwala przypuszczać, że słyszany był „w głowach” odbiorców.

I przemówił do was Pan, Bóg wasz, spośród ognia. Dźwięk słów słyszeliście, ale poza głosem nie dostrzegliście postaci. Pwt 4

Ów niebiański głos był słyszany wyłącznie przez tych, do których się zwracał. Np.:

Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty. A wtedy rozległ się głos mówiący do niego: "Co ty tu robisz, Eliaszu?" 1Krl 19

Dlatego jeśli miałby brzmieć: „Tyś jest moim Synem, jam Cię dziś zrodził”, musiałby być słyszany wyłącznie przez Jezusa. Głos wydając obwieszczenie – np. opinie o danej osobie – zawsze zwracał się do opinii publicznej. Więc jeśli głos miałby być słyszany przez ludzi nad Jordanem musiał brzmieć w takiej formie jaką podaje Mateusz:

A głos z nieba mówił: "Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie". Mt 3, 17

Z kolei jeśli miał być słyszany tylko przez Jezusa (co jest mało prawdopodobne, bo po co Bóg miałby do niego ‘prywatnie’ przemawiać akurat wtedy gdy Jezus był wśród ludzi), nic nie stoi na przeszkodzie aby brzmiał tak jak podaje Marek i Łukasz:

A z nieba odezwał się głos: "Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie". Mk 1, 11

A z nieba odezwał się głos: "Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie". Łk 3, 22

Bo zarówno w tych przypadkach jak i w cytacie psalmu za którym się opowiadasz („Tyś jest moim Synem, jam Cię dziś zrodził”) słowa skierowane byłyby tylko do Jezusa i tylko przez niego byłyby słyszane – a więc w istocie sens przekazu dla Jezusa byłby taki sam; bowiem w każdym przypadku świadczyłyby one tylko o rodzącej się u Niego świadomości swojej misji oraz powołania. A więc w każdym przypadku świadczyłyby o tym, że Jezus dopiero stał się wybrańcem Boga – co byłoby zgodne z teorią adapcjonizmu. Nie trzeba więc kwestionować prawdziwości słów ewangelii, a raczej zastanowić się, który zwrot jest bardziej prawdopodobny: Mateuszowy „Ten jest” (obwieszczenie dla ludzi), czy może Markowy i Łukaszowy: „Tyś jest” (obwieszczenie tylko dla Jezusa).

_____________________________________
_____________________________________


Tę część mojego wpisu chciałbym zacząć tam gdzie kończyły się dwa poprzednie – to jest pytaniami: A wy z kogo mnie macie? Oraz: Co Jezus myślał o sobie samym? Pytania się wbrew pozorom ściśle ze sobą łączą więc nie bez powodu padają obok siebie.

Wiemy kim dla uczniów był Jezus – przede wszystkim nauczycielem, ale też mesjaszem. Lecz czy Jezus sam siebie określał jako Mesjasza? Analizując treść ewangelii i badając wypowiedzi Jezusa musimy odpowiedzieć na to pytanie przecząco. Wróćmy do momentu, w którym Jezus zadaje swoim uczniom to arcyważne pytanie. Jest to jeden z nielicznych momentów, w których ma On okazję na rozwianie wszelkich wątpliwości co do swojej działalności i misji. Aby wyciągnąć właściwe wnioski musimy zestawić fragmenty ze wszystkich trzech synoptycznych ewangelii:

On ich zapytał: "A wy za kogo Mnie uważacie?" Odpowiedział Mu Piotr: "Ty jesteś Mesjasz". Wtedy surowo im przykazał, żeby nikomu o Nim nie mówili. Mk 8, 30
___

Zapytał ich: "A wy za kogo Mnie uważacie?" Piotr odpowiedział: "Za Mesjasza Bożego". Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu o tym nie mówili. Łk 9, 21
___

Jezus zapytał ich: "A wy za kogo Mnie uważacie?" Odpowiedział Szymon Piotr: "Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego".

Na to Jezus mu rzekł: "Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie".

Wtedy surowo zabronił uczniom, aby nikomu nie mówili, że On jest Mesjaszem. Mt 16, 15

Czytając wszystkie trzy fragmenty co się rzuca w oczy? Opisując reakcję Jezusa na wyznanie Piotra spośród ewangelii niewątpliwie odstaje Mateusz – i to tak bardzo, z taką wyrazistością, że doprawdy nie sposób się nie uśmiechnąć.

Oto co mamy u Marka i Łukasza:

Jezus: Za kogo mnie uważacie?
Piotr: Za Mesjasza.
Jezus <surowo>: Nikomu tak o mnie nie mówcie.

Jak widać Jezus nie mówi Piotrowi: „Bingo!” albo „Brawo! Rzeczywiście jestem Mesjaszem, niezły z ciebie Sherlock” (ani nic z tych rzeczy). Nie mówi też: „Nieprawda!”, albo „No to się mylicie.” Jedyne co robi to surowo i zimno każe im nie powtarzać o nim takich rzeczy.

Jezus nie potwierdza ani nie zaprzecza. Zadowala się wiedzą o tym, jaką opinię mają o nim najbliżsi mu towarzysze. Co z tą wiedzą robi? Nie wiadomo.

Co mamy u Mateusza?

Jezus: Za kogo mnie uważacie?
Piotr: Za Mesjasza.
Jezus <z zadowoleniem i dumą>: Wspaniale Piotrze, twoje przeczucia Cię nie zawiodły. W nagrodę będziesz ostoją mojego Kościoła, którego zadaniem będzie nauczanie o mnie i o moim mesjaństwie.
Po chwili Jezus dodaje <surowo>: Ale żebyście przypadkiem nikomu nie mówili, że jestem Mesjaszem!

Co się rzuca w oczy to oczywista niespójność tekstu i brak logiki. Z jednej strony pyta wszystkich za kogo go uważają, i w imieniu wszystkich odpowiada Piotr. I nagle za to wyznanie (reprezentujące zdanie wszystkich uczniów) Piotr zostaje osobiście pochwalony i wywyższony przez Jezusa. Zaraz potem ten sam Jezus gani, ale tym razem znów wszystkich uczniów, którym nakazuje milczenie w tym temacie. Oprócz tego w Mateuszowym wyznaniu Piotra Jezus jest już nie tylko Mesjaszem, ale też Synem Bożym.

Oczywiście tekst Mateusza został skażony wczesnochrześcijańską wstawką niosącą już pierwsze znamiona instytucjonalizacji chrześcijaństwa. Dla pierwszych ojców kościoła niewygodnym był fakt, że Jezus milczy na temat swojej natury, że w żaden sposób nie ustosunkowuje się do opinii uczniów.

Widzimy jak Jezus reagował w obliczu pośredniej konfrontacji – nie obierał żadnego stanowiska; ani twierdzącego, ani przeczącego. Jak zatem zachowywał się w obliczu bezpośrednich pytań? (Poniższe tłumaczenia pochodzą z Nowej Biblii Gdańskiej, bowiem Biblia Tysiąclecia niestety nie przedstawia w tym przypadku poprawnego tłumaczenia greckiego tekstu).

A arcykapłan kończąc, rzekł mu: Zaprzysięgam cię na Boga Żyjącego, abyś nam powiedział, czy ty jesteś Chrystusem, Synem Boga. Mówi mu Jezus: Ty powiedziałeś. Mt 26, 63

Jeśli ty jesteś Chrystusem, powiedz nam. Ale im rzekł: Jeślibym wam powiedział nie uwierzycie. Zaś jeślibym spytał nie odpowiecie mi, ani nie uwolnicie. Od teraz Syn Człowieka będzie siedział na prawicy potęgi Boga. A wszyscy powiedzieli: Więc ty jesteś Synem Boga? Zaś on do nich rzekł: Wy nazwaliście, że ja jestem. Łk 22, 67

A arcykapłan znowu go pytał i mu powiedział: Ty jesteś Chrystus, Syn Wielbionego? Zaś Jezus powiedział: Jam jest <we wczesnych wariantach ewangelii Marka odpowiedź Jezusa brzmi: Ty mówisz, że ja jestem> Mk 14, 61

Mamy pytanie kapłana: Czy jesteś Mesjaszem? Odpowiedź Jezusa: Ty to powiedziałeś.
Enigmatycznie, prawda? Ale taki właśnie był Jezus i jego wizerunek – tajemniczy, niezbadany i skazany na subiektywne odczucia odbiorcy.

Wszystkie trzy ewangelie synoptyczne spójnie opisują przesłuchanie Jezusa przez Mesjasza. Co prawda trudno przypuszczać, że ewangeliści byli świadkami tej rozmowy – musieli oni jednak polegać na rzeczywistych odpowiedziach Jezusa których używał przy okazji bezpośrednich pytań ludzi o jego naturę. A odpowiedź była zawsze ta sama: Ty to powiedziałeś.

Co prawda większość kopii ewangelii Marka podaje w tym kontekście odpowiedź: „Jam jest” – nie ma jednak w ogólnym rozrachunku zbyt wiele podstaw aby wierzyć, że tak brzmiały one w oryginalnej ewangelii.
Po pierwsze – byłoby to w jawnej sprzeczności z pozostałymi ewangeliami synoptycznymi.
Po drugie – byłoby to w sprzeczności z surową reakcją Jezusa na Piotrowe wyznanie omawiane wyżej.
Po trzecie – byłoby to jedyne miejsce we wszystkich trzech ewangeliach synoptycznych, w których Jezus otwarcie mówi, że jest Mesjaszem. Znacznie bardziej prawdopodobne są warianty ewangelii Marka zawierające odpowiedź: „Ty mówisz, że ja jestem”. Słowa te stojąc w opozycji to doktrynalnych tez wczesnego kościoła musiały jednak zostać zastąpione.

Za to podczas przesłuchania u Piłata już wszystkie trzy ewangelie są zgodne co do odpowiedzi Jezusa (znów tłumaczenie z Nowej Biblii Gdańskiej; Biblia Tysiąclecia podaje niepoprawne tłumaczenie słów Jezusa):

Więc Piłat go zapytał: Ty jesteś królem Żydów? Zaś on, odpowiadając mu, mówi: Ty się wypowiedziałeś. Mk 15,2

Zatem namiestnik go zapytał, mówiąc: Ty jesteś ten król Żydów? Zaś Jezus mu powiedział: Ty mówisz. Mt 27, 11

Zaś Piłat go zapytał, mówiąc: Ty jesteś królem Żydów? A on, odpowiadając mu, rzekł: Ty mówisz. Łk 23, 3



Jezus w żadnym wiarygodnym i nie budzącym wątpliwości miejscu ewangelii nie stwierdził, że jest Mesjaszem. Nigdzie też temu nie zaprzeczył - co ostatecznie każe postawić nam w tej kwestii duży znak zapytania. Jezus bowiem nigdy nie zdradził swojego prawdziwego celu, ani swej prawdziwej natury do końca pozostając osobą nad wyraz tajemniczą.

Prawdopodobnie owo niedookreślenie ze strony Jezusa przyczyniło się do tego, że po jego śmierci wyznawcy prześcigali się w odpowiedziach kim naprawdę On był. Wpłynęło to niebagatelnie na wydźwięk samych ewangelii – gdzie ich twórcy nie mogą być pewni kim jest opisywana przez nich postać, choć sami wierzą że był On Mesjaszem. A właściwie kimś znacznie więcej niż mesjaszem.
_____________________________________
_____________________________________

Jezus w przynajmniej jednym miejscu odkrywa wszakże nieco więcej kart. O pewnych aspektach jego „misji” dowiadujemy się w najmniej spodziewanym momencie i za sprawą najmniej spodziewanego bohatera - kontrowersyjnego i budzącego skrajne emocje.

Mowa o szatanie i jego kuszeniu na pustyni…

Dołączona grafika

Tematem tym zajmę się w kolejnym wpisie. Wtedy też ostatecznie odniosę się do przypowieści i płynącego z nich wizerunku Jezusa jako „psychologa doskonałego”. Poprzednio obiecałem wprawdzie że zrobię to teraz – muszę jednak przełożyć kwestie przypowieści na następny raz, za co przepraszam.


Pozdrawiam i do następnego razu!

Użytkownik Amontillado edytował ten post 02.06.2012 - 11:40

  • 5



#10

Aquila.

    LEGATVS PROPRAETOR

  • Postów: 3221
  • Tematów: 33
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Niestety ten tydzień był dla mnie uciążliwy i nie byłem w stanie poświęcić wpisowi wystarczającej ilości czasu. Dlatego dziś, mając tylko kilka godzin wolnych na pisanie – robię to bez przerwy aż do teraz… Dwie debaty, dużo czytania, a przede wszystkim praca i niespodziewane wydarzenia – to wszystko zdecydowanie nie pomaga w przygotowywaniu wpisów najwyższych lotów i to na czas. Dlatego znowu zmuszony jestem ograniczyć się w tym wpisie jedynie do rzeczy najbardziej niezbędnych – i znowu – nie wszystkich. Na szczęście przed nami jeszcze jeden wpis – a że mój będzie przedostatni – zatem Amontillado – będziesz miał czas na ustosunkowanie się do moich ostatnich argumentów. Gdyby zaś to mój wpis był tym „kończącym debatę” – wtedy musiałbym powstrzymać się przed dokończeniem listy moich (mam nadzieję – ciekawych) przykładów. Na szczęście najbliższe dwa tygodnie powinny być stosunkowo luźne, więc ostatni wpis powinien być przygotowany już znacznie lepiej :)


No dobrze – poprzedni wpis zakończyliśmy na paru najciekawszych „zmianach” jakich dokonali pierwsi chrześcijanie w swoich „świętych pismach” (co za ironia – „grzebano” w tych księgach, które potem uważano – a nawet kazano uważać za święte i natchnione). Wrócę teraz i podam parę kolejnych przykładów – ale głównie jako ciekawostki, bo sama idea stojąca za nimi (czyli fakt, że ingerowano w treść Nowego Testamentu aby tylko zmienić teologiczną wymowę pewnych fragmentów) już została przeze mnie (mam nadzieję) zarysowana.

Zacznijmy od jednej z najbardziej obrzydliwych „modyfikacji” Nowego Testamentu. Związana jest ona z rolą kobiet w nowopowstałej religii. Zobaczmy, co mówi nam Paweł:

Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie.
Ga 3, 28


3 Pozdrówcie współpracowników moich w Chrystusie Jezusie, Pryskę i Akwilę, 4 którzy za moje życie nadstawili swe głowy i którym winienem wdzięczność nie tylko ja sam, ale i wszystkie Kościoły [nawróconych] pogan. 5 Pozdrówcie także Kościół, który się zbiera w ich domu. Pozdrówcie mojego umiłowanego Epeneta, który należy do pierwocin, złożonych Chrystusowi przez Azję. 6 Pozdrówcie Marię, która poniosła wiele trudów dla waszego dobra. 7 Pozdrówcie Andronika i Juniasa, moich rodaków i współtowarzyszy więzienia, którzy się wyróżniają między apostołami, a którzy przede mną przystali do Chrystusa. 8 Pozdrówcie umiłowanego mego w Panu Ampliata! 9 Pozdrówcie współpracownika naszego w Chrystusie, Urbana, i umiłowanego mego Stachysa! 10 Pozdrówcie Apellesa, który zwycięsko przetrwał próbę dla Chrystusa. Pozdrówcie tych, którzy należą do domu Arystobula. 11 Pozdrówcie Herodiona, mego rodaka! Pozdrówcie tych z domu Narcyza, którzy należą do Pana. 12 Pozdrówcie Tryfenę i Tryfozę, które trudzą się w Panu. Pozdrówcie umiłowaną Persydę, która wiele trudu poniosła w Panu. 13 Pozdrówcie wybranego w Panu Rufusa i jego matkę, która jest i moją matką. 14 Pozdrówcie Asynkryta, Flegonta, Hermesa, Patrobę, Hermasa i braci, którzy są razem z nimi. 15 Pozdrówcie Filologa i Julię, Nereusza i jego siostrę, Olimpasa i wszystkich świętych, którzy są razem z nimi. 16 Pozdrówcie wzajemnie jedni drugich pocałunkiem świętym! Pozdrawiają was wszystkie Kościoły Chrystusa.
Rz 16, 3-16


3 Chciałbym, żebyście wiedzieli, że głową każdego mężczyzny jest Chrystus, mężczyzna zaś jest głową kobiety, a głową Chrystusa - Bóg. 4 Każdy mężczyzna, modląc się lub prorokując z nakrytą głową, hańbi swoją głowę. 5 Każda zaś kobieta, modląc się lub prorokując z odkrytą głową, hańbi swoją głowę; wygląda bowiem tak, jakby była ogolona.
1 Kor 11, 3-5


Co możemy wywnioskować z tych fragmentów? Między innymi to, że Paweł miał dość pozytywny stosunek do kobiet. Co prawda był on ograniczony ówczesnym światopoglądem (według którego kobieta miała być podporządkowana mężczyźnie), jednak Pawła zdecydowanie nie cechował mizoginizm. Zobaczmy zatem, co mamy w innych jego listach:

11 Kobieta niechaj się uczy w cichości z całym poddaniem się. 12 Nauczać zaś kobiecie nie pozwalam ani też przewodzić nad mężem lecz [chcę, by] trwała w cichości. 13 Albowiem Adam został pierwszy ukształtowany, potem - Ewa. 14 I nie Adam został zwiedziony, lecz zwiedziona kobieta popadła w przestępstwo.
1 Tm 2, 11-14


33 Bóg bowiem nie jest Bogiem zamieszania, lecz pokoju. Tak jak to jest we wszystkich zgromadzeniach świętych, 34 kobiety mają na tych zgromadzeniach milczeć; nie dozwala się im bowiem mówić, lecz mają być poddane, jak to Prawo nakazuje. 35 A jeśli pragną się czego nauczyć, niech zapytają w domu swoich mężów! Nie wypada bowiem kobiecie przemawiać na zgromadzeniu. 36 Czyż od was wyszło słowo Boże? Albo czy tylko do was przyszło?
1 Kor 14, 33-36


A zatem jak to w końcu jest? Czy kobiety mogą przemawiać na zgromadzeniach, czy też mają milczeć? Co tak naprawdę sądził o tym nasz apostoł?

Otóż Paweł był zwolennikiem aktywnego uczestnictwa kobiet w zgromadzeniach chrześcijan. Owszem – kobiety wciąż miały stać nieco niżej na drabinie społecznej (przynajmniej do czasu odnowy świata), ale nie miał zamiaru nikomu zabraniać przemawiania. Skąd zatem wzięły się fragmenty nakazujące kobietom siedzieć cicho? To już z pewnością wiecie – to późniejsze dopiski osób, które postanowiły zawrzeć swoje własne przekonania w „listach apostoła”. Skąd wiemy, że sporny fragment (w tym przypadku chodzi nam konkretnie o wersy 34 i 35) to późniejsza ingerencja? Po pierwsze – wersy te psują według badaczy harmonijność tego fragmentu. Po drugie – w zachowanych najwcześniejszych manuskryptach znajdują się… w rozmaitych miejscach. Czasem tutaj, czasem po wersie 40. A zatem tego fragmentu nie było początkowo w tym tekście, lecz „istniał” gdzieś indziej. Niektórzy kopiści postanawiali wcisnąć go po wersie 33, inni zaś dodawali go na samym końcu. No a po trzecie (i najważniejsze) – jak już sami widzimy fragment ten (a nawet fragmenty, bo mamy dwa) stoją w wyraźnej sprzeczności z innymi (tym razem – pewnymi) słowami Pawła. Dziwnie bowiem wygląda ktoś, kto w jednej części swojej nauki nakazuje kobietom milczeć na zgromadzeniach, a w innej (tuż obok) nakazuje, aby w czasie prorokowania i modlitwy (a to robiono na głos) miały obowiązkowo zakryte głowy. Innymi słowy – te fragmenty, które obecnie znajdują się w „natchnionej księdze” to nie oryginalne słowa zawierające przekonania Pawła. Podane przeze mnie dwa cytaty to wtrącenia późniejszych, anonimowych autorów pochodzące z czasów, gdy mężczyźni ostatecznie wywalczyli sobie supremację w nowym kościele – kobiety spychając do roli niemych i biernych uczestniczek. Autorzy tych wtrąceń najwyraźniej nie widzieli niczego złego w tym, aby swoje aktualne przekonania wepchnąć do listów Pawła (w przypadku listu do Koryntian – oryginalnego listu tego człowieka, bowiem do Nowego Testamentu załapały się też listy osób podszywających się jedynie pod Pawła) i tym samym przypisać mu cudze poglądy. A że prawdziwe stanowisko Pawła było zupełnie inne? Cóż z tego? Jeżeli można użyć „pisma świętego” aby podeprzeć nim swoje własne przekonania – to jak widać jest to okazja, której trudno się oprzeć.

Kolejny zaś przykład też zawiera się w tym fragmencie, który już przytoczyłem. Wróćmy do podanych wyżej pozdrowień Pawła w liście do Rzymian. Jest w nim podanych pewna liczba imion, które są żeńskie. Są one podane w taki sposób, że nie sposób zauważyć, że Paweł odnosił się do wzmiankowanych kobiet dość pozytywnie. I to, w jednym przypadku, stworzyło żarliwym chrześcijanom pewien problem. Przyjrzyjmy się naszemu fragmentowi – nasza Biblia podaje nam:

Pozdrówcie Andronika i Juniasa, moich rodaków i współtowarzyszy więzienia, którzy się wyróżniają między apostołami, a którzy przede mną przystali do Chrystusa.
Rz 16, 7


Widać w nim pozdrowienia dla dwóch osób – Andronika i Juniasa, osób tak miłych sercu autora listu i tak znamienitych w swojej wspólnocie, że Paweł ośmiela się nazwać ich „osobami wyróżniającymi się między apostołami”.

Problem w tym, że Junias, to w rzeczywistości nie Junias, tylko Junia.

Nie istniało w starożytności takie imię jak „Junias”, natomiast Junia było dość popularne – i nie posiadało męskiego odpowiednika (coś jak nasza Katarzyna – bo mogę się mylić, ale nie znam jej męskiego odpowiednika ;) ). Jest zatem prawie pewne, że Paweł w oryginale przesyłał pozdrowienia Andronikowi i Junii. Dlaczego zatem z Junii zrobiono mężczyznę? Ponieważ została nazwana „apostołem”, a to wybitnie nie przypadło do gustu późniejszym kopistom, według których kobieta (która wszak powinna być cicha, podporządkowana a najlepiej jakby w ogóle milczała) nie mogłaby nigdy zajmować żadnego wyższego stanowiska we wspólnocie. Elitarne grono „znamienitych chrześcijan” musiało pozostać wyłącznie męskie. Innymi słowy – znowu jakiś żarliwy wierzący pisarczyk postanowił, że pismo które ma przed sobą nie może zawierać tych słów, które zawiera - a zatem należy naprawić tę ewidentną pomyłkę. Co ciekawe to nie jest jedyny przykład próby „poprawienia” tej historii. Niektóre inne manuskrypty przedstawiają tę historię w nieco inny sposób:

Pozdrówcie Andronika i Junię, moich rodaków, i pozdrówcie współtowarzyszy więzienia, którzy się wyróżniają między apostołami, a którzy przede mną przystali do Chrystusa.

W tych wersjach Junia pozostała sobą, ale i tak wykluczono ją z grona „wyróżniających się apostołów”. Jak widać myśl, że kobieta mogłaby być kimś wyróżniającym się w kościele była totalnie nie do pomyślenia dla „strażników Kościoła”. A zatem robiono wszystko, aby tylko dopasować oryginalny przekaz do swoich aktualnych przekonań.

A to tylko kilka przykładów z wielu. Podobnych zmian dokonywano z rozmaitych powodów – czasem wprowadzano je w odpowiedzi na rozmaite „herezje” – gdy ktoś próbował inaczej niż ortodoksyjni chrześcijanie (a zatem – w niewłaściwy sposób) intepretować misję czy osobę Jezusa – wówczas tak manipulowano tekstem, aby wybić przeciwnikom argumenty z ręki. Tak samo czynił Marcjon, gdy chciał przekonać innych, że Jahwe i Bóg Jezusa to dwie zupełnie inne istoty. Tak samo czynili chrześcijanie, aby przekonać innych (heretyków), że to oni się mylą. Czasem zmieniano tekst aby dopasować go do obecnie panujących przekonań. Skoro kobieta „jest istotą niższą i poddaną”, no to z pewnością nie mogła być „znamienitym apostołem” ani prorokować na publicznych zgromadzeniach – więc uczynny kopista brał w rękę swoje pióro i odpowiednio „poprawiał” tekst tak, aby teraz „brzmiał właściwie”. Oprócz tego dokonywano też drobnych przeróbek aby dodatkowo obciążyć naród żydowski lub umniejszyć jego znaczenie w roli zbawienia a także manipulowano nim, aby tylko mieć odpowiedź na argumenty pogańskich krytyków.

I mamy na to naprawdę bardzo wiele argumentów – dlatego mając tę świadomość możemy spokojnie przyznać rację wspomnianemu już Celsusowi:

”Niektórzy chrześcijanie, niczym ludzie, którzy po pijanemu działają na własną zgubę, zmienili trzy, cztery czy więcej razy oryginalny tekst Ewangelii i sfałszowali go, aby mieć odpowiedź na stawiane zarzuty.”

Co prawda wiele z tych przeinaczeń zostało wykrytych i nie znajduje się w obecnym tekście Nowego Testamentu, ale jak widać – parę z nich wciąż ma się całkiem dobrze i wciąż ma być przez nas uważana za „oryginalny i natchniony przez Boga przekaz”. Jak widać – można bezkarnie fałszować i zniekształcać nawet utwory samego Boga…

Ale to rodzi też inne pytanie – o tych manipulacjach wiemy, bo odnaleźliśmy odpowiednie manuskrypty potwierdzające inne, alternatywne wersje. Dzięki nim w ogóle dowiedzieliśmy się, że dany ustęp mógł brzmieć nieco inaczej. Co jednak w następującej sytuacji:

Dwóch kopistów zabiera się za przepisywanie tekstu Marka. Powstają dwie kopie. Jeden z nich stworzył kopię rzetelną, drugi zaś też przygotował swoją, ale zauważył coś, co mu nie przypadło do gustu – postanowił więc „poprawić” tekst Marka tak, aby teraz „brzmiał właściwie”. W tym momencie mamy trzy manuskrypty – oryginał i dwie kopie, z czego tylko jedna jest zgodna z oryginałem, druga bowiem zanieczyszczona jest poglądami kopisty. Mija wiele lat, oryginał ginie w mroku dziejów. Zostajemy zatem tylko z dwoma egzemplarzami tekstu Marka – jednym „rzetelnym” i jednym „zniekształconym”. Kolejni kopiści zabierają się do pracy – jedni pracują na bazie rzetelnego manuskryptu, inni – tego zniekształconego. Spod ręki tych pierwszych wychodzi pięć kopii, spod ręki tych drugich – dziesięć. W tej chwili mamy zatem siedemnaście egzemplarzy – sześć o oryginalnym brzmieniu i jedenaście o zniekształconym. Pierwowzory znowu giną w mroku dziejów – pozostają jedynie kopie kopii oryginału w stosunku 2:1 dla tych zniekształconych. Wciąż jeszcze mamy możliwość naprawienia błędu i uratowania prawdziwego brzmienia tekstu Marka – bo mamy „pierwowzór” wciąż obecny w „rzetelnych kopiach”. Problem w tym, że ilość zniekształconych kopii jest większa od tych „rzetelnych” – i kopista, który znajdzie różnicę, może zechcieć poprawić mniej popularną wersję („rzetelną”) na bardziej rozpowszechnioną (tę zniekształconą). Tym bardziej, jeśli w „rzetelnej” kopii znajdzie coś, co mu z jakiegoś powodu nie odpowiada (jak „rozgniewany Jezus” czy „kobieta będąca znamienitym apostołem”) a w zniekształconej – coś, co odpowiada jego poglądom („no – przecież tak musiał brzmieć oryginał, Marek na pewno nie napisałby czegoś takiego jak w tamtym manuskrypcie”). I co stanie się, gdy to zniekształcona wersja „wygra”, zaś „rzetelne” manuskrypty z czasem zwyczajnie przestaną być „obowiązujące” i po prostu… znikną? Wciąż będziemy mogli badać te jedyne pozostałe „zniekształcone” wersje i szukać w nich ingerencji przejawiających się w rozmaitych gramatycznych czy też wewnętrznie sprzecznych niuansach, ale już (w przypadku całkowitego zniknięcia „rzetelnych kopii”) bezpowrotnie utracimy możliwość porównania obu rodzajów manuskryptów. Jedyną namacalną wersją będzie dla nas już tylko ta zniekształcona i, nie mając możliwości porównania jej do wersji „rzetelnej” – po prostu będziemy przyjmowali ją za oryginalną.

Upraszczając – obecny Nowy Testament to wynik mniej więcej tego typu zabiegów. Dziś jest on „stabilny” – co prawda wychodzą nowe wydania i nowe wersje chcące jak najlepiej oddać sens pierwowzorów, ale nie tworzy się już nowych przeinaczeń. Jednak gdybyśmy prześledzili historię tej części Biblii to wyszłoby nam, że obecna treść Nowego Testamentu pozostawia wiele do życzenia a proces jaki miał miejsce na przestrzeni wieków – był raczej festiwalem ignorancji niż rzetelnym doszukiwaniem się prawdziwych słów jakie Marek, Łukasz, Mateusz, Jan, Paweł i reszta chcieli nam przekazać.

Prześledźmy to wszystko sami (rzecz jasna w porażającym skrócie).

Na początku mamy oryginały – oryginalne listy Pawła i teksty spisane własnoręcznie przez „ewangelistów”. Te niestety zaginęły. Na podstawie tych oryginałów tworzono kopie. Na podstawie tych kopii – kolejne. Najstarsze fragmenty pism Nowego Testamentu (papirusy) pochodzą z II wieku naszej ery – pełne egzemplarze zaś – dopiero z IV wieku naszej ery. Zdecydowana większość manuskryptów zaś to późne, średniowieczne egzemplarze – kopie kopii powstałych na bazie innych kopii jeszcze innych kopii. Czasem mamy manuskrypt pochodzący z (przykładowo) VIII wieku, jednak od (znowu przykładowo) II wieku dzieli go kilkanaście „generacji” kopii (dlatego to pismo jest starsze, bliższe czasom Jezusa, ale może być bardziej zanieczyszczone rozmaitymi pomyłkami wynikającymi z wielokrotnego kopiowania). Czasem zaś zdarza się manuskrypt pochodzący z XII wieku, jednak będący bezpośrednią kopią manuskryptu z III wieku – a zatem młodszy, ale bazujący na starszej i „pewniejszej” wersji. Ogółem – po świecie krążyło bardzo wiele manuskryptów, jedne bardziej wiarygodne, inne nieco mniej. Jedne zapełnione rozmaitymi błędami, inne nieco lepsze w tej kwestii. Jedne (popularne) zaśmiecone późniejszymi wstawkami mającymi zmienić sens niektórych fragmentów, inne (mniej powszechne, bo zwalczane) prezentujące odmienne, nierzadko oryginalne słowa autorów.

W końcu papież Damazy postanowił zlecić Hieronimowi ze Strydonu przygotowanie jak najlepszej łacińskiej wersji Biblii. W ten sposób powstała na przełonie IV i V wieku Wulgata - ona to od tej pory stała się podstawową wersją Nowego Testamentu obecną w świadomości łacińskich chrześcijan (czyli znacznej części mieszkańców imperium). Do dnia dzisiejszego zachowało się niemalże dwa razy więcej manuskryptów Wulgaty niż greckich wydań tej księgi.

To właśnie Wulgata została pierwszą wydrukowaną w Europie księgą – ponieważ to właśnie ją postanowił wydać Gutenberg przy pomocy swej nowej maszyny drukującej. Niestety nie myślał on o dodaniu do swej książki tłumaczenia greckiego – bazującego na greckiej (bizantyjskiej) tradycji przekazywanej i kopiowanej z pokolenia na pokolenie.

Za taką sztukę zabrał się dopiero hiszpański kardynał Francisco Ximenez de Cisneros. Pod jego okiem grupa uczonych przygotowała całą Biblię wydrukowaną w ciekawym układzie – na kartach tej księgi (w przypadku Starego Testamentu) łacińska wersja (Wulgata) znajdowała się pomiędzy tekstem hebrajskim i greckim – co, według autorów, miało symbolizować Jezusa (łaciński przekład Biblii) zawieszonego pomiędzy schizmatycznym Grekiem (przekład grecki) i „fałszywym Żydem” (tekst hebrajski). Całość wyglądała tak:

Dołączona grafika


Niestety ani tekst łaciński, ani grecki, nie jest w tej kwestii wiarygodny. Jak wiemy – Wulgata bazowała na „zanieczyszczonych” manuskryptach. Co do greckich manuskryptów (i ich jakości) z których autorzy czerpali tekst grecki – nic na ich temat nie wiadomo.

W tym samym czasie prace nad swoim wydaniem Biblii zawierającym dwa teksty – łaciński i grecki, prowadził sam Erazm z Rotterdamu. Niestety wiedział on, że w Hiszpanii trwają prace nad takim samym dziełem, więc śpieszył się aby wydać ją jako pierwszy (co mu się udało – choć Hiszpanie rozpoczęli prace pierwsi, to z powodu opóźnień wydali swą wersję później). Tekst łaciński miał gotowy – była to przecież Wulgata (pierwotnie lekko tylko „poprawiona” przez Erazma, późniejsze wydania zawierały zaś jego kompletnie nową wersję łacińską, za co dostało mu się od wielu duchownych obrażonych na to, że nie kopiował bezmyślnie „jedynie słusznej” Wulgaty), powszechnie akceptowana – miała już bowiem wiele wieków aby wbić się w świadomość chrześcijan na zachodzie jako jedyna „prawdziwa” Biblia. Co do greckiego przekładu… Erazm głównie bazował na jedynie dwóch manuskryptach, które porównywał z niewielką liczbą innych starając się wykreślić błędy. Niestety jeden z manuskryptów był uszkodzony i brakowało w nim sporej części tekstu. Czy nasz „badacz” zajął się poszukiwaniem nowych manuskryptów, aby jak najrzetelniej dokończyć swoją pracę? Nie, ponieważ chciał koniecznie uprzedzić Hiszpanów. Wziął on zatem Wulgatę i… przełożył ją na grekę tym samym „uzupełniając braki” w greckim manuskrypcie. Nie muszę już chyba dodawać, że tym samym Erazm stworzył zupełnie nową wersję „niby greckiego” przekładu.

Z racji szybkości prac to właśnie to wydanie było pierwszym wydaniem Nowego Testamentu w języku greckim dostępnym w wersji drukowanej na zachodzie Europy. Ono też stało się podstawą i „obowiązującym” przekładem greckim, mimo że opierało się tak właściwie na dwóch manuskryptach (i to z XII wieku) a w przypadku brakującego fragmentu – wyłącznie na twórczości samego Erazma. Wszystkie kolejne wydania będą wprowadzały swoje poprawki, ale to wersja Erazma stanie się „bazą” dla innych greckich wydań tej księgi i nie zmieni to faktu, że aż roiło się od rozmaitych błędów.

W przypadku Erazma jednak mamy do czynienia z kolejnym przykładem świadomej ingerencji późniejszych kopistów w tekst Nowego Testamentu. A jest nią słynna Comma Johanneum.

Comma Johanneum wygląda tak (zaznaczona pogrubieniem):

7 Albowiem trzej są, którzy świadczą na niebie: Ojciec, Słowo i Duch Święty, a ci trzej jedno są. 8 A trzej są, którzy świadczą na ziemi: Duch i woda, i krew, a ci trzej ku jednemu są.

Jest to późniejsza wstawka będąca próbą wciśnięcia późniejszych przekonań o Trójcy Świętej do wcześniejszych tekstów Jana. Erazm, korzystający z greckich manuskryptów nie znalazł tego fragmentu – korzystał bowiem z tej „linii” manuskryptów, które nie były „skażone” tą ingerencją. Nie przejmując się tym – w swoim dziele zawarł to, co miał – czyli tekst bez tego wersu. To rozzłościło ówczesnych mu duchownych (w tym konkurenta z Hiszpanii) którzy zażądali, aby następne wydania już zawierały tę „jedynie słuszną” (choć w rzeczywistości totalnie nieautentyczną) wersję z Trójcą Świętą. Erazm ponoć zgodził się pod warunkiem, że ktoś przedstawi mu grecki manuskrypt w którym ten fragment się znajdzie. Duchowni rzecz jasna pokazali mu ów dokument, jednak w rzeczywistości był on napisany na zamówienie – po prostu zlecono pewnemu duchownemu przetłumaczenie łacińskiego tekstu zawierającego ten fragment na grekę. Ten dokument pokazano Erazmowi, a on (zgodnie z obietnicą) włączył go do następnych wydań pomimo rażących błędów – skryba piszący „grecką wersję” zwyczajnie nie znał tego języka zbyt dobrze i popełnił błędy. Usunięto je dopiero w wydaniach innych autorów…

A zatem Biblia przeszła kolejną metamorfozę – bazujący na chaotycznych, nierzetelnych i niepewnych manuskryptach stary tekst łaciński doczekał się powszechnej i „pewnej” (przynajmniej dla ówczesnych czytelników) wersji. Równolegle obok niego na zachodzie Europy powstała równie „pewna” (a w istocie – równie niepewna i nierzetelna) wersja grecka Nowego Testamentu. Wszyscy byli już przekonani, że oto mają „najprawdziwsze słowa ewangelistów i apostołów” przed sobą za każdym razem, gdy otworzą łaciński lub grecki przekład Biblii. Dziś wiemy już, że tak naprawdę mieli to, o czym wspomniałem już we wcześniejszym wpisie debaty:

To, co dziś czytamy, jest wielokrotnie zniekształconym zniekształceniem zniekształconego tekstu spisanego na podstawie zniekształconych wersji wcześniejszych zniekształceń pierwowzoru (który zaginął).

I na dodatek nie możemy być pewni, czy czasem w tej Biblii nie ma więcej rozmaitych przeinaczeń, których już nie wykryjemy, bo wszelkie kopie świadczące inaczej bezpowrotnie zaginęły…

A żeby ukazać skalę tych rozmaitych wersji wystarczy krótkie podsumowanie.

Chrześcijanie w starożytności mieli świadomość tego, że po świecie krąży wiele wersji ich świętych tekstów – mówią o tym sami Ojcowie Kościoła.

Na podstawie tych tragicznej jakości manuskryptów powstała Wulgata – równie niepewna co dokumenty na których ona bazuje.

Wulgata staje się w świadomości zachodnich chrześcijan (stale obcujących już jedynie z Wulgatą) „pewnym i jedynie słusznym” przekładem Biblii.

Grecka wersja powstała późno, na podstawie żałośnie niewielkiej liczby greckich manuskryptów, a i ona została dodatkowo skażona przez późniejsze wstawki, pospieszne i nieautentyczne tłumaczenia (jak przetłumaczony przez Erazma z łaciny brakujący fragment) a nawet świadome manipulacje (jak Comma Johanneum). Z czasem ta błędna wersja stała się równie „pewna” jak Wulgata.

Niektórzy badacze zaczęli zauważać rozmaite różnice pomiędzy badanymi przez siebie starymi manuskryptami.

Na początku XVIII wieku John Mill postanowił dokładniej zająć się tym problemem. Badając skromną liczbę (około 100) manuskryptów udało mu się, po dekadach żmudnych badań, ustalić liczbę 30 000 różnic pomiędzy poszczególnymi dokumentami.

A dziś? Dziś znamy mniej więcej 5700 manuskryptów. Analiza porównawcza ustaliła, że te teksty różnią się znacznie bardziej, niż sądził Mill. Obecnie szacuje się, że liczba różnic wynosi od 200 000 do nawet 400 000. Innymi słowy – w zachowanych manuskryptach liczba rozmaitych wariantów jest większa niż liczba samych słów w Nowym Testamencie.

Oczywiście większość z tych różnic (i to zdecydowana większość) to rzeczy błahe, niemające znaczenia w kontekście tej debaty same w sobie. Ponieważ jak już mówiłem są to przeważnie jakieś niegroźne literówki czy opuszczone przypadkiem wyrazy/linijki. Dlaczego zatem o tym tak się rozpisuję? Ponieważ te różnice pokazują nam jak wątpliwej jakości dziełem jest Nowy Testament.

Trzymając w rękach współczesną Biblię nie czytamy oryginalnych słów Marka, Łukasza i reszty. Czytamy tak naprawdę finalny (aktualnie) produkt wielu stuleci kopiowania błędnych manuskryptów zanieczyszczonych zarówno przez nieumyślne błędy (w zasadzie niegroźne) jak i przez świadomie wprowadzane manipulacje mające zmienić „niewygodne” fragmenty tak, aby brzmiały lepiej dla „chrześcijańskiego” ucha. Produkt ten zaś różni się od tego, co w istocie autorzy próbowali nam przekazać. Niestety nie udowodnimy już tego ponad wszelką wątpliwość – bo oryginały po prostu zaginęły. Nie możemy ich badać, ponieważ ich zwyczajnie nie posiadamy. Tak samo jak nie posiadamy bezpośrednich kopii tych oryginałów. Ani (raczej) bezpośrednich kopii tych kopii.

Nasz materiał na którym zmuszeni jesteśmy pracować jest wielce uszkodzony. A tym samym – jego wiarygodność maleje.

No dobrze, ale to nie wszystko. Wiemy już, że materiał jaki mamy (Nowy Testament) to zanieczyszczone kopie kopii zawierające wiele rozmaitych wersji. Ale jest coś, co oprócz samej konstrukcji materiału jest o wiele ważniejszym argumentem przeciwko wiarygodności wizerunku Jezusa. Nie jest to „budowa” (słowa, litery, błędy, przeinaczenia).

Jest nią sama treść Ewangelii.

Póki co zabraliśmy się jedynie za narodziny Jezusa. Mam nadzieję, że przekonałem (przynajmniej niektórych), że historie opisujące narodziny Jezusa są wyssane z palca i napisane wyłącznie dla celów „propagandowych”. Innymi słowy – Jezus narodził się w Nazarecie jak każde inne ówczesne dziecko. Dorastał jak każde inne ówczesne dziecko i nikomu nie przyszło do głowy, aby zajmować się spisywaniem żywota młodego Jezusa – ponieważ absolutnie nikt nie wiedział, że ten oto niewykształcony wieśniak stanie się z czasem Bogiem dla miliardów ludzi na całym świecie.

Powróćmy na chwilę (krótką!) do narodzin. Nie będę już rozwijał tematu „dziewictwa” Maryi, gdyż zapewne każdy o tym słyszał. Faktem jest, że dziewice zazwyczaj nie rodzą dzieci – a zatem i Jezus nie mógł przyjść na ten świat w ów cudowny sposób. Wszelkie fantastyczne sugestie o ingerencji sił wyższych, braku „czynnika męskiego” i inne tego typu rzeczy można sobie włożyć między bajki. Upada nam zatem kolejny element wizerunku Jezusa – „narodzony z dziewicy”. Co ciekawe wygląda na to, że także inni (zdawałoby się – dobrze poinformowani ludzie) miewają małe problemy z zajęciem „właściwego” stanowiska w tej kwestii.

Zacznijmy od Pawła i najważniejszych osób związanych z Jezusem:

18 Następnie, trzy lata później, udałem się do Jerozolimy dla zapoznania się z Kefasem, zatrzymując się u niego [tylko] piętnaście dni. 19 Spośród zaś innych, którzy należą do grona Apostołów, widziałem jedynie Jakuba, brata Pańskiego.
Ga 1, 18-19


Paweł rozmawiał z Piotrem (Kefasem) i z niejakim Jakubem w którym jedni upatrują się rodzonego brata Jezusa, inni zaś kogoś zupełnie innego. Co ciekawe – Jezus miał mieć (wedle Ewangelii) takie cudowne narodziny – dziewica, mędrcy, tajemnicza gwiazda, Betlejem i reszta – dlaczego zatem Paweł, mówiąc o tym wydarzeniu, ogranicza się jedynie do:

4 Gdy jednak nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty, zrodzonego pod Prawem, 5 aby wykupił tych, którzy podlegali Prawu, abyśmy mogli otrzymać przybrane synostwo.
Ga 4, 4-5


Dlaczego nikt z najbliższych współpracowników Jezusa nie opowiedział mu o tej niesłychanej historii? Czyż nie pomogłaby mu nawracać pogan na nową wiarę? Pamiętajmy, że to listy Pawła są najstarszymi pismami chrześcijańskimi jakie mamy – Ewangelie zostały spisane później. Czy zatem odpowiedzią na tę sytuację może być historia w której cała ta opowieść związana z narodzinami powstała później – po napisaniu listów Pawła, ale przed spisaniem Ewangelii Łukasza i Mateusza?

Podobnie ma się sprawa z samą matką Jezusa. Zauważmy niekonsekwencję autorów Ewangelii – najpierw czytamy o wielu naprawdę cudownych wydarzeniach związanych z narodzinami Jezusa – dziewictwie, aniołach przemawiających do Maryi itp. – a tymczasem jak Maryja zachowuje się na dalszych kartach Nowego Testamentu?

25 A żył w Jerozolimie człowiek, imieniem Symeon. Był to człowiek prawy i pobożny, wyczekiwał pociechy Izraela, a Duch Święty spoczywał na nim. 26 Jemu Duch Święty objawił, że nie ujrzy śmierci, aż zobaczy Mesjasza Pańskiego. 27 Za natchnieniem więc Ducha przyszedł do świątyni. A gdy Rodzice wnosili Dzieciątko Jezus, aby postąpić z Nim według zwyczaju Prawa, 28 on wziął Je w objęcia, błogosławił Boga i mówił:
29 «Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu
w pokoju, według Twojego słowa.
30 Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie,
31 któreś przygotował wobec wszystkich narodów:
32 światło na oświecenie pogan
i chwałę ludu Twego, Izraela».
33 A Jego ojciec i Matka dziwili się temu, co o Nim mówiono.
Łk 2, 25-33


41 Rodzice Jego chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy. 42 Gdy miał lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym. 43 Kiedy wracali po skończonych uroczystościach, został Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli Jego Rodzice. 44 Przypuszczając, że jest w towarzystwie pątników, uszli dzień drogi i szukali Go wśród krewnych i znajomych. 45 Gdy Go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy szukając Go.
46 Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. 47 Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami. 48 Na ten widok zdziwili się bardzo, a Jego Matka rzekła do Niego: «Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie». 49 Lecz On im odpowiedział: «Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?» 50 Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział.
Łk 2, 41-50


Łukasz najpierw przedstawia nam historię cudownych narodzin, lecz później (w tych fragmentach) ukazuje nam rodziców Jezusa jako ludzi kompletnie nieświadomych „nadzwyczajnego statusu” swojego dziecka. Z pewnością nie dodaje to wiarygodności tej całej opowieści.

Jak już wiemy – dzieciństwo Jezusa upłynęło spokojnie. Na tyle spokojnie, że żaden ewangelista nie donosi nam o jakimś zachwycającym cudzie jakiego dokonywał młody Jezus. Oczywiście dlatego, że po prostu nikt nie spodziewał się, że oto ten chłopak stanie się przywódcą jakiegoś ruchu. Na szczęście z „pomocą” przybywa nam wykluczona z kanonu „ewangelia” która opowiada jak to mały Jezus „ożywiał gliniane ptaszki” czy też karał inne dzieci straszliwą śmiercią za najdrobniejsze przewinienia. Mowa rzecz jasna o Ewangelii Dzieciństwa Pana. Przypatrzmy się jej (pogrubienia moje):

OCZYSZCZENIE WODY I UKARANIE CHŁOPCA. 2. 1. Pewnego dnia po deszczu wyszedł z domu, w którym mieszkała jego matka, aby bawić się na polu, gdzie płynęła woda. Zbudował stawki, [do których] zbierała się woda, i stawki wypełniły się wodą. Wtedy rzekł: "Chcę, by stała się czystą i wyborną wodą". I natychmiast taką się stała. 2. Przechodził pewien syn Annasza, uczonego w Prawie, który niósł kij wierzbowy i kijem owym zniszczył stawki, i wypłynęła woda. I zwróciwszy się doń rzekł Jezus: "Bezbożniku i bluźnierco, cóż ci przeszkadzały stawki, że je opróżniłeś? Nie pójdziesz dalej swoją drogą, lecz uschniesz jak ten kij, który trzymasz!" 3. On poszedł dalej, ale po chwili oddał ducha. Gdy to zobaczyły dzieci, które bawiły się, odeszły i powiadomiły ojca zmarłego. Ów przybiegłszy, znalazł dziecko zmarłe. I odszedłszy czynił wyrzuty Józefowi.

OŻYWIENIE WRÓBELKÓW. 3. 1. A Jezus ulepił z tego błota dwanaście wróbli. A był to dzień szabatu. I pobiegło jedno z dzieci i powiadomiło Józefa, mówiąc: "Oto twoje dziecko, które bawi się koło strumyka, uczyniło z błota wróble, a tego nie godzi się czynić". 2. On zaś usłyszawszy to, poszedł i mówi do dziecka: "Dlaczego tymi czynami naruszyłeś dzień szabatu?" Na to Jezus mu nie odpowiedział, ale spojrzawszy na wróble, rzecze: "Nuże, lećcie i żyjąc pamiętajcie o mnie!" I na te słowa uleciały i uniosły się w powietrze, a Józef zdumiał się widząc to.

UKARANIE CHŁOPCA. 4. 1. Po kilku dniach, gdy Jezus przechodził przez miasto, pewien chłopiec rzucił kamieniem i uderzył go w ramię. Rzekł doń Jezus: "Nie pójdziesz dalej swoją drogą!" A ów natychmiast padł na ziemię i skonał. Obecni zaś mówili z lękiem: "Kimże jest to dziecię? Bo każde słowo, które wypowiada, zamienia się w czyn". 2. A ci, którzy tam byli obecni, odeszli i czynili Józefowi wyrzuty tymi słowami: "Nie możesz z nami mieszkać w tym mieście. Jeśli zaś chcesz [tu mieszkać], naucz dziecko błogosławić, a nie przeklinać, inaczej dzieci nasze poumierają, bo wszystko, co mówi, przemienia się w czyn".

NAGANA JÓZEFA. 5. 1. Józef więc podszedł do dziecka i zganił je mówiąc: "Dlaczego, synu mój, czynisz takie rzeczy? Ci ludzie cierpią i nas nienawidzą". Jezus zaś odpowiedział: "Jeśliby słowa mojego ojca nie były mądre, nie umiałby pouczać swoich dzieci". I dorzucił: "Nawet jeśli oni nie znaleźli przekleństwa, natychmiast otrzymają właściwą im karę". I ci, którzy się oburzali, oślepli. 2. Józef rozgniewał się i silnie pociągnął go za ucho. 3. Jezus rzekł do niego: "Wystarczy ci szukać i znaleźć, ty jednak nie postąpiłeś rozumnie".

JEZUS W SZKOLE: MOWA JEZUSA I NAGANA ZACHEUSZA. 6. 1. I pewien mistrz imieniem Zacheusz chciał rozmawiać z Józefem, jego ojcem. 2. I Zacheusz rzekł do Józefa: "Czy zechcesz mi oddać swego syna, aby się nauczył kochać swoich towarzyszy i szanować osoby starsze, by stał się przyjacielem dzieci i z kolei je pouczał?" 2a. Józef odpowiedział i rzekł do niego: "Któż może wziąć to dziecko, aby je uczyć? Nie myśl, że to stanowi niewielki krzyż". 2b. Dziecko odpowiadając rzekło: "Uważam się za obcego tym sprawom, o których mówisz, o nauczycielu. Jestem inny od was, choć jestem pomiędzy wami. Nie uznaję żadnej godności, która pochodziłaby od ciała. Nawet jeśli ty znasz Prawo, pozostajesz pod Prawem. Istotnie bowiem, nim ty urodziłeś się, ja już istniałem. Podczas gdy tobie wydaje się, że jestem jak mój ojciec, otrzymasz ode mnie naukę, jakiej nikt dotąd nie nauczył się ani nie poznał. A krzyż, o którym mówiłeś, będzie niesiony przez tego, komu zostało to postanowione. Skoro bowiem zostanę wyniesiony, powstrzymam się od wszystkiego, co mam wspólne z twoim pokoleniem. Istotnie bowiem wy nie wiecie, jak urodziliście się, podczas gdy tylko ja wiem dokładnie, kiedy urodziliście się i jak długo pozostaniecie tu, na niskościach". 2c. Zaczęli krzyczeć i zdumiewali się, mówiąc: "Widzieliśmy wielkie rzeczy. Nigdy bowiem nie usłyszeliśmy takich słów: ani od kapłanów, ani od faryzeuszów czy uczonych. Skąd jest więc zrodzone to dziecko? Zaiste, ma pięć lat, a widzimy, że tak mówi. Nigdy nie widzieliśmy rzeczy podobnej". 2d. Znowu im odpowiedział: "Dlaczego się dziwicie? Dlaczego raczej nie wierzycie, gdy wam mówię, że znam wiek, kiedy narodziliście się. Ja jednak wiem i inne rzeczy". Gdy oni to usłyszeli, zamilkli i nie mogli odpowiedzieć. On zbliżył się i rzekł do nich: "Igrałem z wami, bo wy dziwicie się z małych rzeczy i macie mało wiedzy i mało inteligencji". 2e. I nauczyciel Zacheusz rzekł do Józefa: "Oddaj mi go, abym go pouczył jak należy". I głaszcząc zaprowadził go do szkoły. Gdy tam weszli, Jezus zamilkł. I nauczyciel Zacheusz powtarzał mu wiele razy alfabet, poczynając od alfa. Kazał mu odpowiadać, ale on milczał. 2f. Nauczyciel rozgniewał się i uderzył go w głowę. Na to dziecko mu odrzekło: "Jeśli uderza się w kowadło, to ten, który uderza, otrzymuje najcięższy cios. Mogę ci powiedzieć, że mówisz jak miedź, która brzmi i jak dzwonek wydający dźwięk - one nie mogą mówić i nie mają ani wiedzy, ani mądrości". 3. Wtedy Jezus wyrecytował bardzo sprawnie wszystkie litery od alfa aż do omega. I dorzucił: "Ci, którzy rozumieją alfa, jakże będą rozumieli beta? O obłudnicy, zacznijcie sami nauczać, co znaczy alfa, a potem my wam uwierzymy w tym, co należy do beta". 4. Wtedy Jezus zaczął im stawiać pytania dotyczące kształtu i formy pierwszej litery pytając, czemu ona zawiera liczne trójkąty, dlaczego jest wydłużona, pochylona, skłania się ku dołowi, jest wykręcona, dlaczego ma wiele kątów i dlaczego jest prosta.

JEZUS W SZKOLE: ZACHWYT I ROZPACZ ZACHEUSZA. 7. 1. I nauczyciel Zacheusz był olśniony i zdumiony tyloma imionami i słowami, i zaczął wołać wielkim głosem: "Oto, co ja sam na siebie sprowadziłem! 2. Z łaski swojej, usuńcie go stąd. On nie powinien chodzić po ziemi. Zaiste, on jest przeznaczony na wielki krzyż! On mógłby nawet spalić ogień. Wierzę, że został on urodzony przed potopem Noego. Jakie łono go zrodziło? Jaka matka go wychowała? Nie mogę przed nim stanąć twarzą w twarz. Jestem zdumiony i świadomie się pomyliłem. Ja nieszczęsny, ja, który myślałem, że znalazłem ucznia, podczas gdy znalazłem nauczyciela. 3. Nie znajdę odpoczynku. Ucieknę z tej wsi. Nie mogę na niego patrzeć. Ja, starzec, zostałem zwyciężony przez dziecko. W jego oczach widzę inteligencję i podziwiam wymowę jego ust i czystość jego języka. 4. Ale nie wiem, czy jest to Pan czy anioł".

JEZUS W SZKOLE: UZDROWIENIE WSZYSTKICH. 8. 1. Wtedy Jezus roześmiał się i rzekł: "Niech ci, którzy nie przynoszą owocu, zaowocują i niech ślepi ujrzą owoc życia sądu". 2. I natychmiast ci, którzy zostali przez niego przeklęci, odzyskali wzrok. I nikt nie odważył się później pobudzać go do gniewu.

WSKRZESZENIE DZIECKA. 9. 1. Pewnego dnia Jezus bawił się z dziećmi na dachu; jedno z nich upadło i zabiło się. Na ten widok dzieci uciekły. Jezus zaś pozostał sam. 2. Rodzice zabitego dziecka mówili do Jezusa: "Ty zrzuciłeś to dziecko". Jezus im odrzekł: "Ja go nie pchnąłem". 3. A gdy oni mu grozili, Jezus zszedł do tego, który był zabity i rzekł: "Zenonie -takie było bowiem jego imię - czy to ja cię strąciłem?" On podniósł się natychmiast i rzekł: "Nie, mój panie". Gdy rodzice dziecka to ujrzeli, byli zdumieni i chwalili Pana.

ROZBITY DZBAN770. 11. 1. Gdy Jezus miał siedem lat, wysłała go matka, aby zaczerpnął wody. W tłumie uderzono w dzban, który się rozbił. 2. Jezus wyciągnął płaszcz, którym był odziany, napełnił go wodą i przyniósł swojej matce. I Maryja dziwowała się z tego wszystkiego i w sercu swoim zachowywała to, co widziała.

JEZUS POMAGA JÓZEFOWI W PRACY STOLARSKEJ. 13. 1. Potem Jezus osiągnął wiek ośmiu lat. Jeśli zaś chodzi o Józefa, to był on stolarzem i nie robił niczego innego jak jarzma, grządziele [do pługu] i pługi. Pewien rolnik przyniósł mu kawałek drzewa, aby go przepiłować. Jezus rzekł do swego ojca: "Ojcze, naucz mnie piłować!" 2. Jezus wziął namiary do piłowania, obrobił drzewo z grubsza i obciosał. Pokazał swoją pracę Józefowi, swemu ojcu, i rzekł do niego: "Czy chcesz, bym tak teraz czynił?"

UZDROWIENIE JAKUBA. 16. 1. Następnie Józef posłał swego syna Jakuba, aby zebrał drzewa. I Jezus poszedł za nim. I gdy zbierali drzewo, żmija ukąsiła Jakuba w rękę, a on zemdlał. 2. Gdy Jezus przybył, wydarzyło się, że wyciągnął rękę i dmuchnął tam, gdzie go wąż ukąsił, i uzdrowił go; wąż natomiast zdechł.

JEZUS CHODZI PO PROMIENIU SŁONECZNYM a. Znowu Pan nasz uczynił cud. Gdy [promień] słońca wszedł przez okno, Pan Jezus usiadł na promieniu i poszedł na wschód i na zachód tak daleko, jak tylko dochodził promień słońca.

b. I po tych dniach bawił się Jezus na jakimś budynku, na wieży. Promień słońca wpadł przez dziurkę od klucza do wnętrza. Jezus więc wskoczył na promień i usiadł na nim. Inne dziecko ujrzało to i chciało wraz z Jezusem usiąść na promieniu. Przy tym jednak spadło z wieży i umarło.


PAN JEZUS BURZY BAŁWANY. Pan Jezus przechodził pośród grupy ustawionych posągów bożków i spadła na niego cegła z budynku. Wtedy rzekł Jezus: "Rozpadnij się, źle zbudowany budynku!". I w tej samej chwili została zniszczona świątynia bożków. Wtedy rzekł on znowu: "Teraz powinna zostać odbudowana jako porządny budynek, a nie jako mieszkanie szatana". I natychmiast została pięknie odbudowana.


JEZUS PRZEMIENIA DZIECI W ŚWINIE. Innym razem przechodził Jezus przez tłum Żydów i zapytał: "Gdzie są wasze dzieci?" Oni odpowiedzieli: "Właśnie bawią się w chlewni. Zostały zamknięte w chlewie". Jezus wszedł do chlewa i zapytał: "Kto tam jest?" One rzekły: "Tu są świnie". Wtedy rzekł Jezus: "Stańcie się świniami!" I natychmiast stały się świniami.

JEZUS OŻYWIA ZASOLONĄ RYBĘ. I skończył Jezus trzeci rok. I gdy zobaczył bawiących się chłopców, począł się bawić razem z nimi. I wziął jedną suchą rybę, i włożył ją do miski, i kazał rybie, by się poruszała. I zaczęła się poruszać. I rzekł znowu do ryby: "Wyrzuć sól, którą masz [w sobie], i pływaj po wodzie. I tak też się stało. Gdy ujrzeli sąsiedzi, co się stało, zawiadomili o tym kobietę wdowę, w której domu przebywała Maryja, matka jego. Gdy ona usłyszała o tym wydarzeniu, z pośpiechem wypędziła ich ze swego domu.

UWIĘZIONY CHŁOPIEC. Zdarzyło się, że liczni chłopcy szli za Jezusem i bawili się z nim. Pewien ojciec rodziny wielce rozgniewany na to, że syn jego biegał z Jezusem, aby już więcej nie mógł pójść za Jezusem, uwięził go w mocnej i potężnej twierdzy, do której nie było żadnego wejścia poza drzwiczkami i jednym tylko okienkiem, przez które przenikało nieco światła; drzwi zaś były zamknięte i opieczętowane. Ojciec kiedyś wyjechał, a właśnie tego dnia przybył tam Jezus z chłopcami. Gdy ich usłyszał chłopiec więziony, zawołał przez okno: "Jezu, najdroższy towarzyszu, usłyszałem twój głos, uradowała się dusza moja i pocieszyłem się. Dlaczego mnie pozostawiłeś zamkniętego?" Na to Jezus obrócił się i rzekł: "Wyciągnij do mnie przez szparę twoją rękę albo też twój palec!" Gdy on to uczynił, wyciągnął przez bardzo ciasne okno chłopca, który poszedł za nim. I rzekł do niego Jezus: Poznaj moc Bożą i opowiadaj w swej starości, co uczynił ci Jezus w dzieciństwie". Gdy to zobaczył ojciec rodziny, najpierw poszedł do drzwi i stwierdził, że wszystko pozostało zamknięte i opieczętowane, i zawołał głośno twierdząc, że to duch, bowiem oczy jego były zamknięte tak, że nie widział Bożej mocy.

SKOK JEZUSA. Józef, ów ojciec rodziny, najwyższy spośród urzędników synagogi, pisarzy i nauczycieli, użalał się na Jezusa, że czyni on nowe cuda wśród ludu tak, że czczą go już jak boga, i wynosząc się powiedział: "Oto idą za Jezusem nasi chłopcy aż na pole Sichar, a pośród nich jest nawet nasz syn". I rozgniewany porwał za kij, aby nim uderzyć Jezusa i podążał za nim aż do góry, która leży ponad boczną doliną bobu. Ale Jezus uciekł przed jego gniewem: skoczył ze szczytu góry na miejsce oddalone od góry na strzał z łuku. Inni chłopcy również chcieli wykonać taki sam skok i spadłszy połamali sobie golenie, ramiona i karki. Gdy powstał wielki lament wobec Maryi i Józefa, Jezus uzdrowił ich wszystkich i oddał zdrowych. Gdy to ujrzał przełożony synagogi, to jest ojciec uwięzionego syna, oraz wszyscy, którzy tam byli, widząc to oddali cześć Bogu Adonaj. Miejsce to zaś, w którym Jezus uczynił ten skok, aż do dziś nazywa się Skokiem Pana. [...]

ZASIEW KAMIENI. Stało się znów pewnego dnia w czasie zasiewów, że przechodził Jezus przez Azję i ujrzał pewnego rolnika, który siał na polu koło grobowca Rachel, pomiędzy Jerozolimą a Betlejem, pewien rodzaj jarzyny, która nazywa się grochem. I rzekł do niego Jezus: "Człowieku, co siejesz?" Ów zaś rozgniewany i wyśmiewając go, że chłopiec w tym wieku pytał o to, rzekł: "Kamienie". Rzekł na to Jezus: "Prawdę mówisz, to są kamienie". I stały się wszystkie owe nasiona grochu najtwardszymi kamieniami, ale zachowały aż do dnia dzisiejszego wygląd grochu, kolor, a nawet oczko na szczycie. I tak wszystkie ziarna zasiane i mające być zżęte, na samo słowo Boże zmieniły się w kamienie. I aż do dzisiejszego dnia na owym polu takie kamienie znajdują ci, którzy ich pilnie szukają.

DRZEWO JEZUSA. Pewnego dnia, kiedy już słońce zaczęło osuszać rosę, Maryja i Józef podchodzili do Nazaretu od strony Tyru i Sydonu. A gdy słońce jęło się podnosić, Maryja szła z trudem, aż usiadła zmęczona. I rzekła do Józefa: "Podnosi się [słońce], które sprawia, że jestem zmęczona. Ale cóż mam zrobić? Nie ma cienia, który by nas osłonił". I wyciągnąwszy ręce do nieba modliła się mówiąc: "O mocy Najwyższego, wedle miłego słowa, które mi zostało posłane od Ciebie, jak niegdyś je usłyszałam, ześlij mi cień, niech ożyje dusza, i daj mi ochłodę". Gdy to Jezus usłyszał, uradował się na to słowo, i włożył w ziemię kij, który trzymał w ręku jako laskę, i rzekł z mocą: "Daj natychmiast cień mojej matce najmilszej!" I natychmiast wyrósł ów kij na drzewo o gęstych gałęziach, które dało słodką ochłodę odpoczywającym.


Myślę, że wszelki rozbudowany komentarz jest w tej sytuacji zbędny. Pewien autor postanowił po prostu „zapełnić lukę” – czyli brak opowieści o dziecku-Jezusie w „tradycyjnych” Ewangeliach. Pytania, które warto teraz zadać nasuwają się same – dlaczego jednak autor postanowił nazmyślać takie straszliwe bzdury? Czy naprawdę nie miał świadomości, że pisząc i rozgłaszając te historie zwyczajnie okłamuje swoich czytelników? I, na koniec – skoro „Tomasz” tak łatwo dawał ponieść się fantazji, aby tylko nakreślić wizerunek Jezusa „nadczłowieka” – to czy możemy mieć pewność, że inni „ewangeliści” tego nie robili?

Myślę, że każdy może sobie odpowiedzieć na te pytania osobiście. My zostawmy już tę nieszczęsną historię i przejdźmy do pierwszego „znaczącego” wydarzenia w życiu Jezusa – do „chrztu” w Jordanie.
Jest to jedno z niewielu wydarzeń w Nowym Testamencie, co do którego możemy podejrzewać z dużą dozą prawdopodobieństwa, że istotnie miało miejsce. Oto żarliwy prorok, Jan Chrzciciel, naucza o Królestwie Bożym i chrzci ludzi w rzece Jordan, aby zostały „zmyte ich grzechy”. Jak donosi Marek:

4 Wystąpił Jan Chrzciciel na pustyni i głosił chrzest nawrócenia na odpuszczenie grzechów. 5 Ciągnęła do niego cała judzka kraina oraz wszyscy mieszkańcy Jerozolimy i przyjmowali od niego chrzest w rzece Jordan, wyznając [przy tym] swe grzechy.
Mk 1, 4-5


Przybył w końcu do niego sam Jezus, i:

9 W owym czasie przyszedł Jezus z Nazaretu w Galilei i przyjął od Jana chrzest w Jordanie. 10 W chwili gdy wychodził z wody, ujrzał rozwierające się niebo i Ducha jak gołębicę zstępującego na siebie. 11 A z nieba odezwał się głos: «Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie»
Mk 1, 9-11


Ciekawe jest, że oto Jezus, wszak „Bóg” (a więc istota bez grzechu) poddaje się obrzędowi chrztu mającego wszak „zmywać grzechy”. Jest to pewien problem dla chrześcijan, a zatem sugeruje to, iż faktycznie Jezus został przez Jana ochrzczony. Dlaczego? Najprawdopodobniej dlatego, że Jezus usłyszał pewnego dnia o tym charyzmatycznym proroku i przystał (przynajmniej na jakiś czas) do niego. Ochrzcił się jak każdy jego zwolennik i chłonął nauki o Królestwie Bożym. Powszechna wiedza o tym akcie nie pozwalała zaś na całkowite wykreślenie tego lekko „niewłaściwego” epizodu z życiorysu Jezusa. Jak bowiem możemy się domyślać – nie było z tym chrztem tak, jak chcą ewangeliści:

29 Nazajutrz zobaczył Jezusa, nadchodzącego ku niemu, i rzekł: «Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata. 30 To jest Ten, o którym powiedziałem: Po mnie przyjdzie Mąż, który mnie przewyższył godnością, gdyż był wcześniej ode mnie. 31 Ja Go przedtem nie znałem, ale przyszedłem chrzcić wodą w tym celu, aby On się objawił Izraelowi». 32 Jan dał takie świadectwo: «Ujrzałem Ducha, który jak gołębica zstępował z nieba i spoczął na Nim. 33 Ja Go przedtem nie znałem, ale Ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: "Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego nad Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym". 34 Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym».
J 1, 29-34


Późniejsi czciciele Jezusa nie mogli przedstawić go jako jedynie ucznia i zwolennika Jana. Nastąpiło zatem odwrócenie ról – Jan, mimo że tak naprawdę był w pewnym sensie „nauczycielem” i „guru” Jezusa – musiał teraz zostać przedstawiony jedynie jako „herold” zapowiadający przyjście „prawdziwego mesjasza” – rzecz jasna w domyśle – Jezusa. Prawda bowiem rysuje się dość jasno – przed spotkaniem w Janem Jezus był nikomu nie znanym wiejskim robotnikiem. Dopiero po nasiąknięciu naukami i „energią” Jana nasz młody Jezus ruszył w świat szerząc swoją wizję i wersję nauk.

Co ciekawe – w Ewangelii Jan jest ukazywany (niezgodnie z prawdą) jako ktoś, kto w trakcie chrztu (lub nawet przed nim) „poznał” prawdę na temat Jezusa. Kłóci się to jednak z tym fragmentem:

2 Tymczasem Jan, skoro usłyszał w więzieniu o czynach Chrystusa, posłał swoich uczniów 3 z zapytaniem: «Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?»
Mt 11, 2-3


Podobnie jak Józef i Maryja „zapominają” o cudownym statusie Jezusa, Jan Chrzciciel, podczas swego pobytu w więzieniu, najwyraźniej zapomina o cudzie przy chrzcie i o tym, że „rozpoznał” w Jezusie „Baranka Bożego” który jest o wiele bardziej godny niż on sam.

Powstaje nam też jeszcze jedno pytanie, które warto sobie postawić. Przyjmijmy na chwilę nowotestamentową wersję wydarzeń – Jan rozpoznaje w Jezusie „mesjasza” i ochoczo „zapowiada” jego wielkość. Widzi Ducha, który spływa pod postacią gołębicy i inne tego typu cudowne bajery. Dlaczego zatem członkowie jego ruchu (zwolennicy Jana) nie przystają masowo do Jezusa? Dlaczego zwolennicy Jana Chrzciciela wciąż pozostali zwolennikami Jana Chrzciciela? Przed chwilą przeczytaliśmy o „uczniach Jana” których on posłał, aby spytać Jezusa czy aby na pewno jest on „tym, który ma przyjść”. Inne fragmenty również opowiadają nam o „uczniach Jana” którzy nie zostali „uczniami Jezusa”:

14 Wtedy podeszli do Niego uczniowie Jana i zapytali: «Dlaczego my i faryzeusze dużo pościmy, Twoi zaś uczniowie nie poszczą?» 15 Jezus im rzekł: «Czy goście weselni mogą się smucić, dopóki pan młody jest z nimi? Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, a wtedy będą pościć.
Mt 11, 14-15


Marek i Jan opowiadają dokładnie o tym samym wydarzeniu – wygląda więc na to, że oprócz tego, że Jan dalej miał swoich „osobnych” wyznawców, to jeszcze różniły ich pewne kwestie odnośnie postu i modlitwy.

A co mówi Jan ewangelista?

25 A powstał spór między uczniami Jana a [pewnym] Żydem w sprawie oczyszczenia. 26 Przyszli więc do Jana i powiedzieli do niego: «Nauczycielu, oto Ten, który był z tobą po drugiej stronie Jordanu i o którym ty wydałeś świadectwo, teraz udziela chrztu i wszyscy idą do Niego».
J 3, 25-26


Czyżby Jezus stał się konkurencją dla Jana? I Jan i jego uczniowie spotkali (i rozpoznali) w końcu prawdziwego mesjasza, a mimo to dalej utrzymują swoją grupę i pewien „dystans” do zwolenników tego „nowego” – Jezusa?

Pytanie jest wciąż aktualne – dlaczego? Czyżby dlatego, że historia z Janem „zapowiadającym i rozpoznającym w Jezusie mesjasza” to późniejsza interpretacja ewangelistów, przeinaczająca prawdziwą historię? Wprowadzona tylko i wyłącznie po to, aby stworzyć nieprawdziwy wizerunek Jezusa? „Podrasować” nieco jego historię, aby „lepiej wyglądała w jego CV”?

No cóż, odpowiedzi w Biblii raczej szukać nie możemy – ponieważ nie została ona spisana, aby przedstawiać nam prawdziwy żywot Jezusa. Wersja z „wyższym statusem Jezusa” w stosunku do Jana to chrześcijański mit. A na koniec – wychodzi na to, że nawet przy tak prostych informacjach nasi ewangeliści potrafią nieźle namieszać (znajdźcie sami o co mi chodzi, jeśli się nie uda – zapraszam na PW ;) ):

14 Gdy Jan został uwięziony, Jezus przyszedł do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: 15 «Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!»
Mk 1, 14-15

12 Gdy [Jezus] posłyszał, że Jan został uwięziony, usunął się do Galilei. 13 Opuścił jednak Nazaret, przyszedł i osiadł w Kafarnaum nad jeziorem, na pograniczu Zabulona i Neftalego. 14 Tak miało się spełnić słowo proroka Izajasza:
15 Ziemia Zabulona i ziemia Neftalego.
Droga morska, Zajordanie,
Galilea pogan!
16 Lud, który siedział w ciemności,
ujrzał światło wielkie,
i mieszkańcom cienistej krainy śmierci
światło wzeszło.
17 Odtąd począł Jezus nauczać i mówić: «Nawracajcie się, albowiem bliskie jest królestwo niebieskie».
Mt 4, 12-17

22 Potem Jezus i uczniowie Jego udali się do ziemi judzkiej. Tam z nimi przebywał i udzielał chrztu. 23 Także i Jan był w Ainon, w pobliżu Salim, udzielając chrztu, ponieważ było tam wiele wody. I przychodzili [tam] ludzie i przyjmowali chrzest. 24 Nie wtrącono bowiem jeszcze Jana do więzienia.
J 3, 22-24

  • 0



#11

Amontillado.
  • Postów: 631
  • Tematów: 50
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 21
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Mój przedostatni wpis musiał zostać z różnych względów (przede wszystkim chodzi o czas) zawarty w stosunkowo krótkiej formie. I tak postanowiłem podzielić go na kilka małych rozdziałów, w których informacje i argumenty zostaną skondensowane i podane w minimalistycznym duchu :)

Zacznijmy od jednej z najbardziej obrzydliwych „modyfikacji” Nowego Testamentu. Związana jest ona z rolą kobiet w nowopowstałej religii. Zobaczmy, co mówi nam Paweł:


Nie do końca rozumiem dlaczego w naszej debacie mielibyśmy analizować teksty św. Pawła. I w ogóle jakiekolwiek inne teksty z Nowego Testamentu nie będące Ewangeliami – w końcu mówimy tu o wizerunku Jezusa w ewangeliach.

Być może jest jakaś logika w tym, że przedstawiasz zmiany w tekstach św. Pawła… Jednak mimo wszystko uważam, że raczej nie ma to związku z naszym tematem. Choć przyznam, że Twoja analiza zmian i retuszowania tekstów św. Pawła w kontekście zniekształcania roli kobiet wśród wczesnych chrześcijan podsunęła mi pewien pomysł…

______________


JEZUS, A KOBIETY


Zamiast badać co o kobietach sądził Paweł (a co potem ‘naprawiali’ w jego listach kopiści) spójrzmy jaki był stosunek samego Jezusa do płci pięknej.

Dołączona grafika

Już sam fakt, że w Ewangeliach pojawiają się kobiety świadczy o pewnym nowatorskim podejściu. Cóż, kobiety nie były wtedy zbyt wdzięcznym obiektem literackim ( ;) ) – w szczególności w judaizmie. Ewangelie się pod tym względem wybijają, już na pierwszy rzut oka. Dodatkowo na tle innych dzieł współczesnych ewangeliom, odniesienia do kobiet pojawiają się w nich zastanawiająco często.

Fakt ten wynika niewątpliwie z nowatorskiego, zrywającego z tradycjami podejścia Jezusa do kobiet, wobec którego stały one na równi z mężczyznami. A już na pewno Jezus w żaden sposób ich nie dyskryminował ani nie umniejszał ich roli – zarówno w życiu społecznym jak i duchowym. Powiedzmy, że pod tym względem zrywał ze stereotypami.

Lecz On odpowiedział temu, który Mu to oznajmił: "Któż jest moją matką i którzy są moimi braćmi?" I wyciągnąwszy rękę ku swoim uczniom, rzekł: "Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten Mi jest bratem, siostrą i matką". Mt 15, 48-50

Niewątpliwie wśród uczniów Jezusa znajdowały się kobiety. Gdyby było inaczej, jego słowa opisujące uczniów: „oto moja matka i moi bracia” brzmiałyby dość nieswojo. Kobiety-uczniowie czerpały nauki z ust Jezusa na tych samych prawach co Mężczyźni-uczniowie. Z kolei Jezus przemawiając publicznie i całkowicie otwarcie do kobiet łamał ówczesne normy społeczne.

Spośród wielu takcih kontaktów Jezusa z kobietami, kilka z nich wartych jest wzmianki. Nie będę wszakże rozpisywał się o relacjach tak oczywistych i znanych wszystkim jak te z Maryją, czy prostytutką Marią Magdaleną...


A pewna kobieta od dwunastu lat cierpiała na upływ krwi. Wiele przecierpiała od różnych lekarzy i całe swe mienie wydała, a nic jej nie pomogło, lecz miała się jeszcze gorzej. Słyszała ona o Jezusie, więc przyszła od tyłu, między tłumem, i dotknęła się Jego płaszcza. Mówiła bowiem: "Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa". Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła w ciele, że jest uzdrowiona z dolegliwości. A Jezus natychmiast uświadomił sobie, że moc wyszła od Niego. Obrócił się w tłumie i zapytał: "Kto się dotknął mojego płaszcza?" Odpowiedzieli Mu uczniowie: "Widzisz, że tłum zewsząd Cię ściska, a pytasz: Kto się Mnie dotknął". On jednak rozglądał się, by ujrzeć tę, która to uczyniła. Wtedy kobieta przyszła zalękniona i drżąca, gdyż wiedziała, co się z nią stało, upadła przed Nim i wyznała Mu całą prawdę. On zaś rzekł do niej: "Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości!". Mk 5, 25-34

Bezczelność tej kobiety, która miała przewlekłe problemy związane z miesiączkowaniem musiała być dla ówczesnych Żydów ogromna. Jako kobieta ‘krwawiąca’ była uznawana za nieczystą – a dotykając Jezusa na nieczystość naraziła także Jego. Było to oczywiście zakazane przez prawo żydowskie:

Jeżeli kobieta ma upławy, to jest krwawienie miesięczne ze swojego ciała, to pozostanie siedem dni w swojej nieczystości. Każdy, kto jej dotknie, będzie nieczysty aż do wieczora. Wszystko, na czym ona się położy podczas swojej nieczystości, będzie nieczyste. Wszystko, na czym ona usiądzie, będzie nieczyste. Kpl 15, 19

Jeżeli kobieta doznaje upływu krwi przez wiele dni poza czasem swojej nieczystości miesięcznej albo jeżeli doznaje upływu krwi trwającego dłużej niż jej nieczystość miesięczna, to będzie nieczysta przez wszystkie dni nieczystego upływu krwi, tak jak podczas nieczystości miesięcznej. Kpl 15, 25

Kontakty z kobietami miesiączkującymi były zakazane pomiędzy mężem, a żoną – a co dopiero pomiędzy obcymi ludźmi jak w przypadku Jezusa i tejże kobiety, i to w dodatku publicznie! Ale co robi Jezus? Zdaje się ignorować żydowski Kodeks Świętości i publicznie Bbłogosławi kobietę za jej wiarę i w dodatku nazywa ją ‘córką’. Musiało być to małym szokiem dla przynajmniej części ortodoksyjnych Żydów. Za to my widzimy, że stosunek Jezusa do kobiet był jak na tamte czasy innowacyjny.


Zaraz po wyjściu z synagogi przyszedł z Jakubem i Janem do domu Szymona i Andrzeja. Teściowa zaś Szymona leżała w gorączce. Zaraz powiedzieli Mu o niej. On podszedł do niej i podniósł ją ująwszy za rękę, gorączka ją opuściła. A ona im usługiwała. Mk 1, 31

Cechą charakterystyczną w działalności Jezusa było uzdrawianie przez dotyk. Jezus często dotykał więc także kobiety – co nie było wtedy zbyt mile widziane jako czyn wielce niestosownym. Poprzez takie kontakty fizyczne z kobietami (często publiczne) Jezus łamał kolejne tabu.


Nauczał raz w szabat w jednej z synagog. A była tam kobieta, która od osiemnastu lat miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła się wyprostować. Gdy Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej: "Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy". Włożył na nią ręce, a natychmiast wyprostowała się i chwaliła Boga. Lecz przełożony synagogi, oburzony tym, że Jezus w szabat uzdrowił, rzekł do ludu: "Jest sześć dni, w których należy pracować. W te więc przychodźcie i leczcie się, a nie w dzień szabatu!" Pan mu odpowiedział: "Obłudnicy, czyż każdy z was nie odwiązuje w szabat wołu lub osła od żłobu i nie prowadzi, by go napoić? A tej córki Abrahama, którą szatan osiemnaście lat trzymał na uwięzi, nie należało uwolnić od tych więzów w dzień szabatu?" Na te słowa wstyd ogarnął wszystkich Jego przeciwników, a lud cały cieszył się ze wszystkich wspaniałych czynów, dokonywanych przez Niego. Łk 13, 10-17

Łamał także żydowskie zwyczaje takie jak praca w szabat, co widać powyżej. Jednak cała wina o złamanie prawa przypisywana jest w tym wypadku kobiecie i to m.in. ją strofuje przełożony synagogi zwracając się do ludu, a nie do Jezusa: W te więc przychodźcie i leczcie się, a nie w dzień szabatu! Co robi Jezus, widzimy - bierze kobietę w obronę i surowo poucza przeciwników.


Pod jednym względem Jezus zdaje się jednak dyskryminować kobiety – wśród 12 najbliższych uczniów nie ma ani jednej uczennicy. Fakt ten przyczynił się z pewnością do współczesnego wyglądu Kościoła katolickiego, gdzie prym wiodą mężczyźni. Ale jak zwykle zapytajmy się, dlaczego?

I ustanowił Dwunastu, aby Mu towarzyszyli, by mógł wysyłać ich na głoszenie nauki, i by mieli władzę wypędzać złe duchy. Mk 3, 14

Odpowiedź jest prosta. Dość częstym zwyczajem wśród żydowskich rabinów było ustanawianie grupki najbliższych uczniów. Podobnie czyni Jezus – owi najbliżsi apostołowie mieli być jego towarzyszami dzień i noc (za wyjątkiem okresów kiedy odsyłał ich aby nauczali w jego imię). Gdyby Jezus spędzał noce w towarzystwie uczennic z całą pewnością rodziłoby to jednoznaczne plotki...

Przed tym Jezus nie mógłby uchronić kobiet, a i jego samego mogłaby spotkać za to kara wymierzona przez tłum. Wystarczy, że ktoś wysunąłby oskarżenie o nieprzyzwoitość i dokonał samosądu; kamienie mogłyby polecieć nie tylko na Jezusa, ale przede wszystkim na taką kobietę (bo to ona ma pilnować swojej czci).


Krórko podsumowując – warto wierzyć ewangeliom, które pokazują nam jaki stosunek do kobiet miał Jezus.

____________________________________


To, co dziś czytamy, jest wielokrotnie zniekształconym zniekształceniem zniekształconego tekstu spisanego na podstawie zniekształconych wersji wcześniejszych zniekształceń pierwowzoru (który zaginął).


Z teoretycznego punktu widzenia, to o czym piszesz jest jak najbardziej możliwe i prawdopodobne. Jednak jak to często bywa teoria i praktyka to dwie różne rzeczy… Sam temat kopii ewangelii jest według mnie tak obszerny, że zasługuje pewnie na osobną debatę.

Dlatego rozumiem, że przedstawiasz proces kopiowania tekstu w pewnym uproszczeniu. Sam dodam coś od siebie (także w uproszczeniu i skrócie) o czym nie wspominasz, a jest dość istotne.


Dołączona grafika


Znane nam są cztery wielkie Kodeksy zawierające teksty ewangelii: Kodeks Synajski, Kodeks Efrema, Kodeks Watykański oraz Kodeks Aleksandryjski (wszystkie znane nam manuskrypty powstały około IV-V wieku n.e.). Nasza Wulgata – a wiec najbardziej popularny tekst m.in. Nowego Testamentu korzysta w większym lub mniejszym stopniu z tychże kodeksów. Wszystko zależało od Hieronima, który jako główny tłumacz, edytor i korektor dokonywał opracowywania tekstu według własnej wiedzy i uznania.

Nie zmienia to faktu, że posiadamy cztery wielkie Kodeksy na których m. in. bazował – a to już wiele. Oczywiście one też mogły ulec zmianie w trakcie dokonywania kopii (w końcu mamy egzemplarze dopiero z IV wieku). Jednak z pomocą przychodzą nam rodziny typów tekstowych ewangelii – wśród nich bodaj najważniejszy czyli tekst aleksandryjski. Ten typ tekstowy pojawia się we wszystkich wczesnych papirusach i fragmentach nowotestamentowych. I tak badając teksty i manuskrypty dowiadujemy się, że tekstem aleksandryjskim posługiwały się bardzo wczesne pisma – pochodzące już z II wieku. Dodatkowo typ ten cytowany jest w dużych fragmentach w tekstach m. in. Orygenesa pochodzących z I połowy III wieku.

Posiadając bardzo dużo pism (w tym kilka Kodeksów) posługujących się tym typem tekstowym, a także w zestawieniu z innymi rodzinami tekstowymi i różnicami pomiędzy nimi – badacze są w stanie zrekonstruować teksty Ewangelii w formie jaką prezentowały się w Aleksandrii w wieku II n. e. A więc bardzo wcześnie. Znaczne ‘fałszerstwa’ i propagandowe błędy kopistów byłyby trudne do popełnienia ze względu na zbyt dużą skalę całego przedsięwzięcia, które obejmować musiałoby spore tereny. Z kolei zestawiając teksty z różnych rodzin możemy porównywać warianty i z dużym prawdopodobieństwem orzekać co było pierwsze, itd.

A więc podsumowując – cofając się w czasie, poprzez badania i analizy tekstowe jesteśmy w stanie odtworzyć tekst ewangelii z II wieku, w oryginalnym greckim języku z dialektami.

____________________________________

Powróćmy na chwilę (krótką!) do narodzin. Nie będę już rozwijał tematu „dziewictwa” Maryi, gdyż zapewne każdy o tym słyszał. Faktem jest, że dziewice zazwyczaj nie rodzą dzieci – a zatem i Jezus nie mógł przyjść na ten świat w ów cudowny sposób. Wszelkie fantastyczne sugestie o ingerencji sił wyższych, braku „czynnika męskiego” i inne tego typu rzeczy można sobie włożyć między bajki. Upada nam zatem kolejny element wizerunku Jezusa – „narodzony z dziewicy”.


Nie do końca. Może zabrzmi to śmiesznie, ale Jezus rzeczywiście mógł narodzić się z dziewicy. Trzeba tylko sprawdzić co w czasach jezusowych oznaczało słowo ‘dziewica’...


DZIEWICZE NARODZINY

A nie oznaczało ono tylko i wyłącznie osoby, która nie odbyła jeszcze stosunku seksualnego. Żydowskie znaczenie tego słowo było znacznie szersze – zarówno w grece (parthenos) jak i w hebrajskim (betula). A więc:

- „Dziewicą” mógł być młody mężczyzna lub młoda kobieta, którzy nie wstąpili jeszcze w związek małżeński.


- „Dziewicą” mógł być mężczyzna lub kobieta nawet po wielu latach małżeństwa i niezależnie od odbytej liczby stosunków seksualnych. W takim wypadku oznaczało to, że dany człowiek jest w swoim pierwszy związku małżeńskim – a więc dziewiczym.



- Wreszcie „dziewicą” (betula) była kobieta, która nie osiągnęła dojrzałości płciowej – krótko mówiąc, nie zaczęła jeszcze miesiączkować. W tym znaczeniu jej „dziewictwo” nie ma nic wspólnego z aktywnością seksualną.

Często się zdarzało, że taka młoda, nastoletnia dziewczyna wychodziła za mąż i zamieszkiwała ze swoim mężem jeszcze przed osiągnięciem płciowej dojrzałości. Gdy więc zdarzyło się – a prawdopodobnie tak było w przypadku młodej Maryi – że zaszła w ciążę podczas swojej pierwszej owulacji, stawała się dziewiczą matką. W takim wypadku bowiem stawała się brzemienna zanim pierwszy raz dostała okres – zachodziła w ciążę będąc dziewicą.

Dla ludzi tamtych czasów wyznacznikiem płodności kobiety było miesiączkowanie. Gdy kobieta zachodziła w ciążę zanim zaczęła krwawić – było to sprzeczne z ówczesnym stanem wiedzy dotyczącym fizjologii człowieka, a więc musiało być cudem, interwencją Boga.


A więc – tak, warto wierzyć ewangeliom i rzeczywiście Jezus mógł narodzić się z ‘dziewicy’. Tym bardziej, że zgodnie z tradycją Maryja w chwili narodzin Jezusa miała około 14 lat. Punkt dla Ewangelii ;)

____________________________________

JEZUS, A JAN CHRZCICIEL

Mamy dwie grupy religijne – Jana Chrzciciela i Jezusa. Grupy konkurencyjne, przy czym relacje pomiędzy tymi dwoma okręgami i ich przywódcami określilibyśmy jako skomplikowane.

Zauważmy, że w Ewangelii według Marka nie mamy zbyt obszernego opisu chrztu w Jordanie. Rozszerzenie dokonuje się za sprawą Mateusza i Łukasza (co już każe nam zachować uwagę). Marek ogranicza się – w sposób dla siebie typowy – do krótkiego opisania chrztu i apokaliptycznej przemowy Jana Chrzciciela dotyczącej nadejścia Mesjasza. Nie mówi nic o stosunku na linii Jan-Jezus.

O takim stosunku mówią już dwaj pozostali synoptycy – stosunku pełnego wzajemnej kurtuazji. Takich przyjacielskich relacji nie mogło niestety być miedzy grupami uczniów – każda z nich widziała bowiem Mesjasza w swoim mistrzu.


Dołączona grafika


Powstaje nam też jeszcze jedno pytanie, które warto sobie postawić. Przyjmijmy na chwilę nowotestamentową wersję wydarzeń – Jan rozpoznaje w Jezusie „mesjasza” i ochoczo „zapowiada” jego wielkość. Widzi Ducha, który spływa pod postacią gołębicy i inne tego typu cudowne bajery. Dlaczego zatem członkowie jego ruchu (zwolennicy Jana) nie przystają masowo do Jezusa? Dlaczego zwolennicy Jana Chrzciciela wciąż pozostali zwolennikami Jana Chrzciciela? Przed chwilą przeczytaliśmy o „uczniach Jana” których on posłał, aby spytać Jezusa czy aby na pewno jest on „tym, który ma przyjść”. Inne fragmenty również opowiadają nam o „uczniach Jana” którzy nie zostali „uczniami Jezusa”.



Zabawmy się nieco. Co gdyby akcja w trakcie chrztu przebiegła tak jak opisują ewangelie – z jednym małym wyjątkiem: brakiem gołębicy. Co wtedy? Zmieniłoby to coś?

Owszem, i to diametralnie. Mamy tłum ludzi wierzących, oczekujących Mesjasza. Mamy dwóch Charyzmatyków stojących naprzeciwko siebie. Mamy wreszcie głos z nieba:

Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie.

I... cisza.

Który „Ten”? O kim mówi głos – o Jezusie czy o Janie?

Uczniowie Jana powiedzą, że o Janie – uczniowie Jezusa, że o Jezusie. Stąd wzięła się rywalizacja pomiędzy tymi dwoma grupami. W pewnym momencie nad Jordanem ludzie uświadomili sobie, że są świadkami ważnego wydarzenia i teraz być może rodzi się wśród nich człowiek, który zmieni ich świat. Prawdopodobnie jest nim Mesjasz. Tylko który z tych dwóch? Nie wiadomo.


Teraz przechodzimy do fragmentu, który nie daje Ci spokoju:

Tymczasem Jan, skoro usłyszał w więzieniu o czynach Chrystusa, posłał swoich uczniów z zapytaniem: «Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?» Mt 11, 2-3

Przyznasz, że nieco naiwnie byłoby wierzyć w to, że uwięziony przez Heroda Jan miał wyznaczone godziny widzeń ze swoimi uczniami. Nie – uczniowie przyszli sami z siebie, Jan był już dla świata stracony.

Niewątpliwie uczniowie Jana wiedzieli o uzdrowieniach dokonywanych przez Jezusa w imię Boga. Dodatkowo przytłoczeni faktem, że ich mistrz został uwięziony i nie zobaczą go już żywego, przychodzą do Jezusa. Jednak nie ze skruchą, a z wyzwaniem:

Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?

<Właśnie odpadł ci główny konkurent. Słyszeliśmy o Twoich uzdrowieniach, ale nie tego oczekujemy. Jeśli jesteś tym na kogo czekamy udowodnij to jakoś, pospiesz się. Bo Mesjasz ma czynić więcej niż tylko uzdrawiać i dokonywać egzorcyzmów – mamy więc czekać na kogoś innego?>

Jezus zwleka z odpowiedzią, by ostatecznie powiedzieć:

Błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie zwątpi.

Pytanie jest wciąż aktualne – dlaczego? Czyżby dlatego, że historia z Janem „zapowiadającym i rozpoznającym w Jezusie mesjasza” to późniejsza interpretacja ewangelistów, przeinaczająca prawdziwą historię? Wprowadzona tylko i wyłącznie po to, aby stworzyć nieprawdziwy wizerunek Jezusa? „Podrasować” nieco jego historię, aby „lepiej wyglądała w jego CV”?


Odpowiedź jest prosta – Ewangeliści pisali z perspektywy czasu, a więc mogli pozwolić sobie na interpretacje zdarzeń wcześniejszych w zestawieniu ze zdarzeniami późniejszymi. Nie mieli już żadnych wątpliwości, że nad Jordanem głos niebiański mówił o Jezusie. Jan zmarł niedługo potem, a więc nie mógł być Mesjaszem. Jedynym logicznym wyjściem z konfrontacji podczas chrztu było uznanie Jana za kogoś kto był tylko zapowiedzią Mesjasza. Dzięki temu z twarzą wyszli zarówno Jan jak i jego uczniowie.


Według mnie warto wspomnieć o pewnej ciekawostce - mało eksponowanej przez ewangelie, za to godnej uwagi. Niektórzy wszakże nie widzieli w Jezusie i Janie konkurencyjnych mistrzów (tak jak robili to ich uczniowie), a uznawali ich za jedną osobę. Jezus miał więc być w pewnym sensie reinkarnacją zmarłego Jana Chrzciciela, przedłużeniem jego osoby i działalności:

Także król Herod posłyszał o Nim gdyż Jego imię nabrało rozgłosu, i mówił: "Jan Chrzciciel powstał z martwych i dlatego moce cudotwórcze działają w Nim". Mk 14,11

W owym czasie doszła do uszu tetrarchy Heroda wieść o Jezusie. I rzekł do swych dworzan: "To Jan Chrzciciel. On powstał z martwych i dlatego moce cudotwórcze w nim działają". Mt 14,1

Potem Jezus udał się ze swoimi uczniami do wiosek pod Cezareą Filipową. W drodze pytał uczniów: "Za kogo uważają Mnie ludzie?" Oni Mu odpowiedzieli: "Za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za jednego z proroków". Mk 8, 28

____________________________________

PRZYPOWIEŚCI


A bez przypowieści nie przemawiał do nich. Mk 4, 34

Geniusz Jezusa objawia się najpełniej w sztuce przypowieści. Mało kto śmiałby orzec, iż Jezus nie był mistrzem tej formy wypowiedzi. Jako doskonały obserwator przyrody (co musiało mieć związek z jego zawodem związanym z pracą fizyczną) i ludzi potrafił w krótkiej metaforycznej opowiastce zawrzeć prawdy egzystencjonalno-duchowo.

Ale dlaczego przypowieści? Trudno nie dostrzec w tym pewnych aspektów psychologicznych.

Wiemy, że Jezus zamiast wygłaszać teologiczne mowy w formie dydaktyczno-naukowej wolał mówić do ludzi za pomocą prostych historii. Dzięki temu zdobywał posłuch – nie mówił bowiem z wyższością i protekcjonalnością, za to swoje nauki zawierał w formie przystępnej dla zwykłych ludzi.

Dla ludzi zwykłych i niewykształconych, bo to oni byli jego główną widownią. Jak więc mówić o rzeczach najważniejszych i niewątpliwie trudnych, tak aby zrozumieli cię prości ludzie?

Najpierw trzeba zdać sobie sprawę, że człowiek wszystko odbiera patrząc z własnego, subiektywnego punktu widzenia. To właśnie ów subiektywizm dominował i dominuje wciąż w procesie kształtowania się ludzkich poglądów. Z kolei kształtowania światopoglądu jest zjawiskiem ciągłym – człowiek uczy się przez całe życie. Nabywając doświadczenie, nabiera także mądrości.

Jezus przemawiając poprzez przypowieści mógł dotrzeć ze swoimi naukami do każdego odbiorcy – niezależnie od stopnia posiadanej wiedzy i nabytego doświadczenia. Przy czym nie zakładał wcale, że zostanie dobrze zrozumiany od razu. Przypowieści mają bowiem to do siebie – o czym świadczą współcześni psycholodzy – że w zależności od etapu życia, w którym człowiek się znajduje odnajduje on w danej przypowieści nowe aspekty (wcześniej przed nim ukryte).

W zależności od tego ile w danym momencie człowiek jest w stanie przyswoić - tyle zobaczy w przypowieściach wskazówek i mądrości. Później rozwijając się, dojrzewając i zdobywając doświadczenie człowiek taki może wrócić do tej samej przypowieści i okaże się, że w tym samym tekście odnajdzie zupełnie różne wskazówki i prawdy.

To, że Jezus zwracał się do ludzi niemal wyłącznie poprzez przypowieści świadczy o jego doskonałym zmyśle dydaktycznym i wiedzy psychologicznej. Z technicznego zaś punktu widzenia przypowieści są w ewangeliach fragmentami trudnymi do zafałszowania (w przeciwieństwie do krótkich wypowiedzi Jezusa, czy faktów dotyczących Jego działalności), bo dany kopista czy fałszerz musiałby zmieniać całą wypowiedź od początku do końca – tak aby nie zaburzyć logiki i wniosków z przypowieści płynących. Nie wspominając już o tym, że najpierw taką przypowieść musiałby zrozumieć w stopniu dostatecznie dużym, aby zmieniając jej wydźwięk stworzyć pozory iż wyszła ona od Jezusa. A nie zawsze jest to takie proste, bo przypowieści Jezusa charakteryzują się wielowarstwowością i ukrytą metaforyką.

____________________________________

KUSZENIE NA PUSTYNI, czyli KIM BYŁ MESJASZ?

Pamiętamy, że Jezus nigdy nie wyznał wprost czy jest Mesjaszem, czy też nie. Na podstawie jego typowej odpowiedzi: „Ty to powiedziałeś.” możemy zastanawiać czy było to z jego strony potwierdzenie, zaprzeczenie czy tajemnicze uniknięcie odpowiedzi – a prawda jest taka, że nigdy nie dowiemy się tego na pewno.

Z ewangelii możemy dowiedzieć się za to kim Jezus na pewno nie był. A to za sprawą szatana, który kusić miał Jezusa na pustyni.

W związku z tym wydarzeniem rodzi się kilka pytań. Jak to jest możliwe, że Bóg (a tak postrzegany jest Jezus przez katolików) jest kuszony przez istotę, którą sam stworzył? Co taki szatan ma niby do zaoferowania, czego Bóg już by nie miał? Jakim prawem szatan kusi swego Pana?

Jest to jeden z największych paradoksów – i znów wynikający przede wszystkim z niezrozumienia funkcji szatana. A wiec istoty, która na polecenia Boga stawia przed człowiekiem wybór, którego celem jest przetestowanie m.in. intencji. Istoty, która jako przeciwnik człowieka wystawia go na próbę. Już w Starym Testamencie postrzegany on był jako cyniczny i stosunkowo wrogo nastawiony do ludzi. Nie miał on jednak nad nimi władzy większej niż pozwoliłby na to Bóg.

W czasach Chrystusa szatan się zmienił, gdyż był już nie tylko przeciwnikiem, oskarżycielem ludzi. Stał się odpowiedzialny za wszelkie zło, które spotyka ludzi, a przede wszystkim za choroby i opętania. Niewątpliwy wpływ na te zmianę w judaistycznym postrzeganiu szatana miało zetknięcie się z innymi kulturami bliskowschodnimi i ich mitologiami, m. in. babilońską i irańską. Stąd też przejęli Żydzi wszelką demonologię i wiarę w złe duchy co z kolei zmieniło samego szatana. Zaczęły powstawać pisma i apokryfy takie jak Księga Henocha, które dodatkowo kształtowały poglądy wierzących i tak już podatnych na wszelkie nowinki związane z demonami i aniołami.

No ale dość o szatanie, choć wprawdzie pełni on znaczną rolę w kuszeniu Chrystusa. Przy czym ważnym do poprawnego odczytania tego zdarzenia, jest pierwotne podejście do funkcji szatana czyli siły, która testowała człowieka.



Z całą pewnością nikt nie mógł być świadkiem tego zdarzenia, bo Jezus na pustyni przebywał sam. Opowieść o kuszeniu pochodzić musiała od samego Jezusa. Przy czym nie był to dosłowny opis tego co przydarzyło się Mu na pustyni – był to opis uczuć i przemyśleń Jezusa dotyczących jego misji i tego co działo się w jego umyśle.

Szatan nie tyle kusi tam Jezusa co sprawdza Jego zrozumienie własnej misji i celu. Robi to poprzez trzy ‘testy’…


1. "Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz temu kamieniowi, żeby się stał chlebem". Łk 4,3

Testy mają na celu wymuszenie od Jezusa tego, aby się jasno określił. Pierwszy z nich pokazuje przed nim jedną z dróg jaką może obrać jako Mesjasz. Jest to droga Mesjasza, który łagodzi fizyczne trudy i cierpienia.

Zamienienie kamieni w chleb i zwalczenie głodu oznaczało propozycję: Jeśli chcesz, możesz zostać Mesjaszem, który będzie czynił życie lekkim. Będziesz mógł odejmować od ludzi wszelkie cierpienia związane z ich materialną egzystencją – głód, biedę, wojny, katastrofy… W ich oczach staniesz się Mesjaszem w okamgnienu.

Jezus odrzuca taką wizję mesjaństwa:

"Napisane jest: Nie samym chlebem żyje człowiek."



2. Wówczas wyprowadził Go w górę, pokazał Mu w jednej chwili wszystkie królestwa świata i rzekł diabeł do Niego: "Tobie dam potęgę i wspaniałość tego wszystkiego, bo mnie są poddane i mogę je odstąpić, komu chcę. Jeśli więc upadniesz i oddasz mi pokłon, wszystko będzie Twoje".

Drugi test stawia przed Jezusem drogę Mesjasza politycznego. Może otrzymać moc największego przywódcy świata i wyzwolić Żydów z mocy Rzymian. Jeśli Jezus tego zachce może zostać królem, który doprowadzi swój lud do potęgi i wspaniałości.

Jezus odrzuca taką wizję mesjaństwa:

"Napisane jest: Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz".



3. Zaprowadził Go też do Jerozolimy, postawił na narożniku świątyni i rzekł do Niego: "Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się stąd w dół! Jest bowiem napisane: Aniołom swoim rozkaże o Tobie, żeby Cię strzegli, i na rękach nosić Cię będą, byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień".

Trzeci test to droga Mesjasza cudotwórcy. Może otrzymać moc czynienia czynów nieziemskich i spektakularnych, które jednoznacznie potwierdzą ludziom jego rolę Mesjasza. Nie bez powodu szatan mówi o rzuceniu się z murów świątyni – taki cud widziałyby rzesze ludzi. Poprzez moc czynienia cudów ingerujących w zastany ład Jezus stałby się Mesjaszem, który łatwo znalazłby poparcie i uznanie we wszystkich ludziach – także Rzymianach i poganach.

Jezus jednak odrzuca taką wizję mesjaństwa:

"Powiedziano: Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego"


Jezus odrzuca wszystkie zaproponowane przez szatana ścieżki Mesjasza – a każda z nich niewątpliwie osiągnęłyby skutek i okazały ludziom Boską naturę. Ale czy tego właśnie oczekiwał Bóg? Czy ludzie mieli zostać postawieni przed faktem dokonanym – a więc przychodzi Mesjasz, udowadnia swoją naturę, wszyscy mu wierzą i… co dalej?

Jezus mówi o tym kim NIE jest. Obrał zupełnie inną drogę Mesjasza – dla nas niepojętą. A czy skuteczną? Chyba tak skoro prawie 2000 lat po jego śmierci ludzie wciąż zastanawiają się nad Jego życiem – a co za tym idzie nad jego słowami i ideami. Nad ty co głosił – nad miłością. Nad Bogiem. Czy w dążeniu do zrozumienia tego wszystkiego człowiek idzie w dobrym kierunku? Może tak, może nie. Na pewno do celu jeszcze daleka droga.

____________________________________
____________________________________

To tyle na dzisiaj. Mam cichą nadzieję, że jeszcze na koniec uda nam się z Aquilą poruszyć temat ukrzyżowania i samego procesu/procesów (kto, jak i dlaczego?), a także zmartwychwstania. Choć niczego już nie obiecuję – najwyżej innym razem ;)
  • 2



#12

Aquila.

    LEGATVS PROPRAETOR

  • Postów: 3221
  • Tematów: 33
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Witam wszystkich w tym ostatnim już (moim) wpisie w tej debacie. Jest to pierwszy taki przypadek, gdy rozmaite wydarzenia i wyjazdy nie pozwalały mi na ukończenie debaty w odpowiednim (przewidzianym do tego) czasie. Dlatego z tego powodu chciałbym wszystkich zainteresowanych gorąco przeprosić za tą karygodną zwłokę. Wszystko zaczęło się długotrwałymi przygotowaniami do chrzcin najmłodszego bratanka (prace ogrodowe – czyli od graciarni do pięknego ogrodu z nowym trawnikiem), a potem… wyjazd numer jeden, wyjazd numer dwa i tak dalej… Nawet teraz, gdy piszę te słowa, jestem w trakcie… przerwy w kolejnym wyjeździe. Powróciłem na łono cywilizacji (internetowej) wyłącznie po to, aby „załatwić” pewną sprawę i jednocześnie dokończyć i zamieścić ten nieszczęsny ostatni już wpis. Gdy to zrobię – na jakiś kolejny tydzień (prawdopodobnie) powracam na moje ukochane Podkarpacie. Czas jednak najwyższy skończyć to, co się zaczęło. Zgodnie z porozumieniem zawartym z Amontillado i opiekunem debat – 17 września został ostatecznym terminem dodania mojego wpisu (z tego co widzę wpis zostanie dodany już 18 września – jednak wyłącznie dlatego, że z pisaniem zeszło mi się do północy – robię to bowiem nieustannie od rana do wieczora).

Oto zatem i on.

Najpierw odniosę się do paru kwestii:

Trudno powiedzieć skąd wzięło się wśród chorych przekonanie, że poruszenie czy też drgnięcie powierzchni wody jest sygnałem rozpoczynającym wyścig o uzdrowienie. Jakkolwiek trudno połączyć to z tradycjami judaistycznymi z pomocą przychodzi archeologia. Niedaleko tego miejsca stała w starożytności świątynia hellenistycznego boga Asklepiosa – opiekuna lekarzy. Same zbiorniki wodne były basenami leczniczymi poświęconymi temu bóstwu. Wyczekiwanie przez chorych na poruszenie wody musiało więc być w jakiś sposób zakorzenione w dawnym kulcie Asklepiosa – z tym że greckie bóstwo zostało zaadoptowane przez Żydów na anioła.

Ostatecznie więc owo „poruszenie wody” i związane z tym wyczekiwanie na cud uzdrowienia było pozostałością pogańską ściśle związaną z tym miejscem. Nie widzę więc powodu aby w tym wypadku nie wierzyć ewangelii ani – o dziwo! – w dopisek kopisty. A już na pewno tłumaczenie to nie powinno wywoływać uśmiechu i mimo wszystko warto je ‘kupić’ Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i stwierdzić, że dopiski kopistów nie zawsze służyły propagandzie, a czasem wstawiano je po prostu w dobrej wierze…


Wszystko pięknie, to bardzo ciekawe wyjaśnienie (którego nie znałem), lecz nie zmienia to faktu, że żaden anioł nie zstępuje do wody, nie porusza jej ani nie uzdrawia chorych. A to było sednem mojej wypowiedzi. To zwykłe ubarwienie – element fantastyczny, którym zanieczyszczono (nieważne czy w dobrej, czy złej wierze) prawdziwą historię Jezusa.

Naprawdę cieszę się, że przytoczyłeś ten fragment. Jednak nie podoba mi się tak pobieżna analiza, bo bez rzetelnego przebadania nie sposób wyciągnąć wiarygodnych z niego wniosków.


Podobnie i tutaj – dziękuję za dogłębne zainteresowanie się tym tematem, ale…

Czy Twoja obszerna analiza zmienia tak naprawdę cokolwiek? W oryginale zawarto inne słowo. W kopii (jaką mamy obecnie) – inne. I o to chodziło w całym tym przykładzie, ponieważ kontekst nie jest w tej chwili taki ważny. Jest zasadnicza różnica między „zlitowaniem się” a „rozgniewaniem”. To, czy Jezus miał prawo się rozgniewać, czy też nie – to nie ma akurat znaczenia. Jezus pała gniewem. Kopiście zaś to nie pasuje, więc zmienia treść Ewangelii. I to jest sedno problemu. Krótko, zwięźle i bez rozmywania sprawy.

Jak widać Twój argument ze słowem „orgistheis” tylko umacnia słowa ewangelii. To że został zmieniony przez kopistów nijak ma się do wiarygodności samej ewangelii. One mówią jasno – w niektórych sytuacjach Jezus-człowiek wpadał w gniew. Cały fragment o trędowatym jest więc jednym z argumentów opowiadającym się za wiarygodnością ewangelii, która nie pokazuje wyłącznie „Jezusa łaskawego”. Wygląda więc na to, że podając ten fragment wyświadczyłeś mi przysługę.


Ależ skąd ;) Ponieważ głównym przesłaniem było to, że kopista przemienił treść Ewangelii tak, aby zharmonizować ją ze swoimi przekonaniami. I tutaj czai się sedno sprawy i cała groźba – „poprawianie” historii z powodu takich a nie innych aktualnych przekonań. Więcej o tym będzie też i w tym wpisie, więc sam zobaczysz dlaczego ten zarzut uważam za groźny.

No jakie? W świetle tego co napisałem?


Takie, że Jezus nie był tak słodki, jak dzisiaj się go lubi malować.

Nie do końca rozumiem dlaczego w naszej debacie mielibyśmy analizować teksty św. Pawła. I w ogóle jakiekolwiek inne teksty z Nowego Testamentu nie będące Ewangeliami – w końcu mówimy tu o wizerunku Jezusa w ewangeliach.

Być może jest jakaś logika w tym, że przedstawiasz zmiany w tekstach św. Pawła… Jednak mimo wszystko uważam, że raczej nie ma to związku z naszym tematem. Choć przyznam, że Twoja analiza zmian i retuszowania tekstów św. Pawła w kontekście zniekształcania roli kobiet wśród wczesnych chrześcijan podsunęła mi pewien pomysł…


Oczywiście, że jest – i już ją objaśniam. Chodzi mi przede wszystkim o pokazanie skłonności późniejszych chrześcijan do manipulowania swoimi „świętymi tekstami” tak, aby tylko dopasować je do aktualnie wyznawanych przekonań. Uważam, że kobiety powinny siedzieć cicho? No to biorę tekst Pawła i zmieniam go tak, aby włożyć mu moje przekonania w jego usta. Jak widać istnieli tacy ludzie, którzy uważali, że mają prawo ingerować w stare teksty tylko dlatego, że oni uważają, że powinno w nich być to co ja myślę, a nie to, co jest tam faktycznie zapisane. Skoro takie tendencje ujawniły się w przypadku listów Pawła – to jaka pewność, że nie zastosowano ich także w przypadku opisu działalności Jezusa? I o jest sedno tych przykładów – nie mamy takiej pewności. A skoro tak, to bądźmy bardziej krytyczni i nie ufajmy Ewangeliom bezkrytycznie.

Cóż, kobiety nie były wtedy zbyt wdzięcznym obiektem literackim ( ) – w szczególności w judaizmie. Ewangelie się pod tym względem wybijają, już na pierwszy rzut oka.


A Księga Rut, Księga Judyty i Księga Estery? ;)

Krórko podsumowując – warto wierzyć ewangeliom, które pokazują nam jaki stosunek do kobiet miał Jezus.


Krótko odpowiadając – owszem, jest to rzecz najwyraźniej wiarygodna (biorąc pod uwagę późniejsze poprawki próbujące „uciszyć” kobiety). Ale, jak pisałem wcześniej, jedna wiarygodna kwestia nie zwiększa nagle wiarygodności całości, podczas gdy jedna niewiarygodna kwestia zmniejsza wiarygodność całości.

Nie do końca. Może zabrzmi to śmiesznie, ale Jezus rzeczywiście mógł narodzić się z dziewicy. Trzeba tylko sprawdzić co w czasach jezusowych oznaczało słowo ‘dziewica’...


Otóż… nie mógł. Ale powoli:

Próbujesz podać nam rozmaite znaczenia owego słowa i tym samym zwiększyć prawdopodobieństwo „zaistnienia” takiej sytuacji. Problem w tym, że chrześcijanie wyraźnie wskazują nam o jakie znaczenie słowa „dziewica” chodzi – robią to wielokrotnie i z wyraźnym naciskiem. Ba – można nawet uznać, że była to dla nich niezwykle ważna sprawa! To, że Jezus urodził się nie w wyniku stosunku z Józefem, ale w wyniku boskiej interwencji stało się niemalże obsesją zarówno dla pierwszych chrześcijan, jak i dla wielu obecnych. I dlatego też tak ważne było zaznaczanie, że Józef „nie zbliżał się” do naszej „dziewicy” Maryi.

Przyznasz, że nieco naiwnie byłoby wierzyć w to, że uwięziony przez Heroda Jan miał wyznaczone godziny widzeń ze swoimi uczniami. Nie – uczniowie przyszli sami z siebie, Jan był już dla świata stracony.

Niewątpliwie uczniowie Jana wiedzieli o uzdrowieniach dokonywanych przez Jezusa w imię Boga. Dodatkowo przytłoczeni faktem, że ich mistrz został uwięziony i nie zobaczą go już żywego, przychodzą do Jezusa. Jednak nie ze skruchą, a z wyzwaniem:


Nie widzę powodu aby dopatrywać się takiej interpretacji. Zarówno mówiącej o „braku widzeń” czy jakiejkolwiek innej komunikacji (skąd taki wniosek?) jak i o inicjatywie uczniów. Na dodatek nie do końca chodzi tu o historyczność tego wydarzenia, ale o zastanawiającą sprzeczność. Raz Jan Chrzciciel (i zapewne jego uczniowie) jest świadkiem cudu i rozpoznaje w Jezusie mesjasza, innym zaś razem – nie ma o niczym takim pojęcia i wydaje się nie pamiętać niczego niezwykłego.

Odpowiedź jest prosta – Ewangeliści pisali z perspektywy czasu, a więc mogli pozwolić sobie na interpretacje zdarzeń wcześniejszych w zestawieniu ze zdarzeniami późniejszymi. Nie mieli już żadnych wątpliwości, że nad Jordanem głos niebiański mówił o Jezusie. Jan zmarł niedługo potem, a więc nie mógł być Mesjaszem. Jedynym logicznym wyjściem z konfrontacji podczas chrztu było uznanie Jana za kogoś kto był tylko zapowiedzią Mesjasza. Dzięki temu z twarzą wyszli zarówno Jan jak i jego uczniowie.


Nie zmienia to nijak faktu, że opis zawarty w Ewangelii jest fałszywy (niezgodny z prawdą historyczną).

No dobrze. Czas na ostatnią porcję argumentów.

W poprzednich częściach debaty skupiłem się na paru (ważnych moim zdaniem) kwestiach. Przypomnijmy je:

- Nie posiadamy oryginałów Ewangelii, lecz jedynie ich kopie.
- Kopie te są wątpliwej jakości.
- W ciągu lat w kopiach tych nawarstwiały się rozmaite błędy.
- Nierzadko kopiści ingerowali w teksty przepisywanych ksiąg.
- Ingerencje te czasem polegały na zmianie brzemienia danego fragmentu tak, aby pasował on do przekonań osoby wprowadzającej zmianę.

To wszystko, moim rzecz jasna zdaniem, obniża nam nieco wiarygodność Ewangelii jeśli idzie o prawdziwą osobę i działalność Jezusa z Nazaretu. W ostatnim wpisie skupię się zaś na tym, co jeszcze bardziej przemawia za tym, że tak naprawdę prawdziwy, „historyczny” Jezus był kimś innym niż owa „fantastyczna” postać z Nowego Testamentu.

Chodzi o, jak już wspomniałem, samą treść Ewangelii.

Wiemy już (mam nadzieję), że opis narodzin Jezusa zawarty w Nowym Testamencie jest nieprawdziwy – został zmyślony (na dodatek w dwóch wykluczających się wersjach) aby tylko „dodać” Jezusowi otoczki kogoś „nadzwyczajnego”. Wiemy też, że dziwne z tego powodu wydaje się zachowanie rodziców Jezusa, którzy przy jego narodzinach mieli rzekomo pokaz fantastycznych wydarzeń (objawienia, wizyty mędrców, cuda), lecz już kilka lat później wydawali się kompletnie zaskoczeni kolejnymi niezwykłymi wydarzeniami których sprawcą bądź uczestnikiem był (czy też dokładniej – miał rzekomo być) malutki Jezus. Wiemy również, że tak naprawdę spotkanie i relacje Jezusa z Janem Chrzcicielem wyglądały zupełnie inaczej niż to, co mówi nam na ten temat Nowy Testament. W istocie to Jan był najprawdopodobniej pierwszym nauczycielem Jezusa, od którego ten (będąc prostym robotnikiem) chłonął naukę a w pewnym momencie – po prostu zaczął własną działalność.

Co dalej?

Własna działalność nie różniła się jakoś zasadniczo od innych samozwańczych głosicieli tamtego rejonu i okresu. Charyzmatyczny przywódca wędrował po okolicznych miejscowościach wraz z grupką zebranych zwolenników i, w zależności od wyznawanych poglądów, nauczał/przestrzegał napotkanych rodaków. W związku z tym przyjrzyjmy się przez chwilę jak wyglądało (wedle Ewangelii) powołanie niektórych uczniów:

16 Przechodząc obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał Szymona i brata Szymonowego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. 17 Jezus rzekł do nich: «Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi». 18 I natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim.
19 Idąc dalej, ujrzał Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego Jana, którzy też byli w łodzi i naprawiali sieci. 20 Zaraz ich powołał, a oni zostawili ojca swego, Zebedeusza, razem z najemnikami w łodzi i poszli za Nim.

Mk 1, 16-20

1 Pewnego razu - gdy tłum cisnął się do Niego aby słuchać słowa Bożego, a On stał nad jeziorem Genezaret - 2 zobaczył dwie łodzie, stojące przy brzegu; rybacy zaś wyszli z nich i płukali sieci. 3 Wszedłszy do jednej łodzi, która należała do Szymona, poprosił go, żeby nieco odbił od brzegu. Potem usiadł i z łodzi nauczał tłumy. 4 Gdy przestał mówić, rzekł do Szymona: «Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów!». 5 A Szymon odpowiedział: «Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i niceśmy nie ułowili. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci». 6 Skoro to uczynili, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać. 7 Skinęli więc na wspólników w drugiej łodzi, żeby im przyszli z pomocą. Ci podpłynęli; i napełnili obie łodzie, tak że się prawie zanurzały. 8 Widząc to Szymon Piotr przypadł Jezusowi do kolan i rzekł: «Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny». 9 I jego bowiem, i wszystkich jego towarzyszy w zdumienie wprawił połów ryb, jakiego dokonali; 10 jak również Jakuba i Jana, synów Zebedeusza, którzy byli wspólnikami Szymona. Lecz Jezus rzekł do Szymona: «Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił». 11 I przyciągnąwszy łodzie do brzegu, zostawili wszystko i poszli za Nim.

Łk 5, 1-11

35 Nazajutrz Jan znowu stał w tym miejscu wraz z dwoma swoimi uczniami 36 i gdy zobaczył przechodzącego Jezusa, rzekł: «Oto Baranek Boży». 37 Dwaj uczniowie usłyszeli, jak mówił, i poszli za Jezusem. 38 Jezus zaś odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: «Czego szukacie?» Oni powiedzieli do Niego: «Rabbi! - to znaczy: Nauczycielu - gdzie mieszkasz?» 39 Odpowiedział im: «Chodźcie, a zobaczycie». Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego. Było to około godziny dziesiątej. 40 Jednym z dwóch, którzy to usłyszeli od Jana i poszli za Nim, był Andrzej, brat Szymona Piotra. 41 Ten spotkał najpierw swego brata i rzekł do niego: «Znaleźliśmy Mesjasza» - to znaczy: Chrystusa. 42 I przyprowadził go do Jezusa. A Jezus wejrzawszy na niego rzekł: «Ty jesteś Szymon, syn Jana, ty będziesz nazywał się Kefas» - to znaczy: Piotr.

J 1, 35-42


Warto zauważyć, że mamy trzy opisy „powołania” Piotra – pochodzące z trzech Ewangelii – i każdy z nich różni się nieco od innych. To dobry czas i przykład, aby opisać pewną kolejną zależność między poszczególnymi Ewangeliami – zależność, która moim zdaniem dodatkowo obniża ich wiarygodność. Przyjrzyjmy się tekstowi Marka – opisuje on zwyczajne spotkanie przez Jezusa dwóch rybaków (Piotra i jego brata) i jego proste (acz, jak widać, skuteczne) wezwanie. Przejdźmy do tekstu Łukasza – napisanego jakiś czas później. Co ciekawe – Łukasz (choć pisze później od Marka) zna więcej szczegółów – oto Jezus nauczał z łodzi i rzecz jasna dokonał przy okazji cudu. Autor wie nawet co powiedział Piotr. No i na koniec mamy „relację” Jana – różni się ona totalnie od pozostałych. Tutaj to (przyszli) uczniowie podążyli za Jezusem (bez jego wezwania) – i nie było wśród nich Piotra. Obecny na miejscu jest tylko jeden z jego braci – który później pobiegnie do niego i obwieści „znaleźliśmy mesjasza!”.

Pominę w tej chwili to, że Ewangelie pisane były dla konkretnych celów i społeczności oraz „duchową” symbolikę Jana. W kontekście „wiarygodności” tych pism musimy zadać sobie pytanie – to jak w końcu było tym Piotrem? Po raz kolejny bowiem mamy trzy fragmenty opisujące to samo wydarzenie, lecz zupełnie (Jana) lub nieco (Łukasza) inaczej.

Najstarsza wersja jest najprostsza – rybacy pracują, przychodzi Jezus, wzywa ich do podążania za sobą a oni to robią.
Fragment napisany parę lat później dodaje już pewne szczegóły – Łukasz, w przeciwieństwie do Marka, wie już po co Jezus był nad tym jeziorem. Wie też, co robił – że nauczał z łodzi. Podaje nam też rewelacyjną opowieść o cudzie, jaki stał się za sprawą Jezusa. Ba – wie nawet, jak wyglądała postawa (i jak brzmiały słowa) Piotra w obliczu tej sytuacji. Owszem – Łukasz informuje nas o „rzetelności” swoich „badań” – ale czy nie jest odrobinę podejrzane to, że tak wiele lat później (czasy pisania tejże Ewangelii w stosunku do życia Jezusa) nagle wypływają nam na światło dzienne takie szczegóły? Czy w ogóle możemy im tak bezkrytycznie zaufać?
U Jana zaś, jak to zwykle bywa, jest zupełnie inaczej. Jezus nawet nie trudzi się „powoływaniem” zajętych swoją pracą rybaków – oni sami garną się do niego najwyraźniej zainspirowani jego sławą nauczyciela. A i Piotr ucieka nam z miejsca akcji – jest nieobecny – brat musi pobiec i go zawołać.

Pozostaje zatem, z naszego (i naszej debaty) punktu widzenia proste pytanie:

To jak to w końcu było?

Wersja Jana jest późniejsza a autor pisze z nieco innej perspektywy. Ale nie oznacza to, że nagle wersje Łukasza i Marka stają się bardziej prawdopodobne. Nawet między nimi jest trudny wybór – czy lepiej zaufać wersji Marka – najstarszej i najprostszej? Czy może zaskakująco szczegółowej (w porównaniu) wersji Łukasza, która jest późniejsza i zawiera niepokojące detale, ale z kolei której autor zapewnia nas o szczegółowym „zbadaniu” historii Jezusa?

Cóż – nie możemy zaufać żadnej z tych wersji. Musimy po prostu przyjąć, że nie mamy pojęcia jak tak naprawdę wyglądało powołanie Piotra i innych uczniów. To, co mamy w poszczególnych Ewangeliach – to jedynie słowa autorów żyjących i pracujących wiele lat (dla sporej części ówczesnych wieśniaków – całe życie) później. Być może tradycja tak właśnie (w przypadku Marka i Łukasza) przedstawiała to całe zdarzenie – ale to nie znaczy, że tak właśnie było. Być może Marek i Łukasz chcieli jak najrzetelniej opisać nam to wydarzenie, być może rozmawiali ze świadkami czy też nawet uczestnikami tych zdarzeń.

Ale to wszystko jedynie być może. Ponieważ nie wiemy jak było naprawdę – i już raczej (a przynajmniej bez odkrycia podróży w czasie) się nie dowiemy.

Dlatego też stoimy w dość niefortunnej sytuacji – mamy aż trzy opisy, niektóre dość szczegółowe – a mimo to nie możemy stwierdzić z całą pewnością jak naprawdę ta historia wyglądała. Gdyby wiarygodność ewangelistów była zadowalająca – wtedy moglibyśmy śmiało stwierdzić – mamy opis, wiemy!
Niestety nie jest. Dlatego, mając aż trzy fragmenty tekstu – musimy po prostu stwierdzić – nie mamy pojęcia.

Lecimy dalej. Chodzi o wydarzenie, które rzekomo miało mieć miejsce podczas pewnego wesela.

Jan donosi:

1 Trzeciego dnia odbywało się wesele w Kanie Galilejskiej i była tam Matka Jezusa. 2 Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. 3 A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa mówi do Niego: «Nie mają już wina». 4 Jezus Jej odpowiedział: «Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja?» 5 Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: «Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie». 6 Stało zaś tam sześć stągwi kamiennych przeznaczonych do żydowskich oczyszczeń, z których każda mogła pomieścić dwie lub trzy miary. 7 Rzekł do nich Jezus: «Napełnijcie stągwie wodą!» I napełnili je aż po brzegi. 8 Potem do nich powiedział: «Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu!» Oni zaś zanieśli. 9 A gdy starosta weselny skosztował wody, która stała się winem - nie wiedział bowiem, skąd ono pochodzi, ale słudzy, którzy czerpali wodę, wiedzieli - przywołał pana młodego 10 i powiedział do niego: «Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory». 11 Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie.

J 2, 1-11


I robi to tylko Jan. O tym niesłychanie cudownym wydarzeniu w jakiś sposób nie wie ani Marek, ani Mateusz, ani Łukasz, który rzekomo przeprowadził bardzo rzetelne śledztwo. Sprawa „cudu w Kanie” jest dość prosta, więc nie będę się za bardzo rozwlekał na ten temat.

Przede wszystkim – opis tego „wydarzenia” znajduje się jedynie w Ewangelii Jana – najmłodszej. Przy okazji – Jan nie tylko wie z jakiegoś źródła (własnej wyobraźni? ;) ) o tym „wydarzeniu” – wie także co mówił sam Jezus jak i jego matka i „starosta weselny” (pomijam po raz kolejny „duchowość” Ewangelii Jana – my po prostu pracujemy nad wiarygodnością tekstu). To już powinno wzmocnić naszą czujność. No i po drugie – „cud” ten przeczy znanemu porządkowi świata. To po prostu typowa religijna potrzeba magicznych i niesamowitych wydarzeń, które swoją obecnością podnosiłyby status głównego bohatera. Cóż – jak widać starożytni prorocy i mesjasze nie mogli się obyć bez rozmaitych „bajerów” – nie mogli po prostu chodzić i nauczać. Aby przyciągnąć uwagę czytelnika i przekonać go do niezwykłości swojej osoby – bohater musiał również naginać znane nam prawa natury lub też zwyczajnie leczyć (wówczas) nieuleczalnych. A zatem gdy zastanowimy się nad opisaną sytuacją – czy możliwe jest to, że Jezus był (razem z matką i uczniami) na weselu w Kanie? No cóż – możliwe, czemu by nie? Nie wiemy i już się nie dowiemy (no, chyba że odkryjemy tajniki podróży w…). Czy możliwe jest, że naprawdę zabrakło wówczas wina? Czemu by nie? A czy możliwe jest, że Jezus, za pomocą jakiejś boskiej mocy, zamienił zwykłą wodę w wino (do tego doskonałej jakości)?

Odpowiedź jest jasna jak słońce – nie, to absolutnie nie jest możliwe.

A zatem mamy tutaj do czynienia z „zanieczyszczeniem” Ewangelii – naszego tekstu nad którym pracujemy. Nieważne jest to, czy Jezus faktycznie był gościem na tymże weselu. Nieważne jest to, czy wino faktycznie się skończyło, czy też nie. Ważne natomiast jest to, że pewnego dnia jeden z autorów księgi wliczonej ostatecznie do Nowego Testamentu postanowił opisać pewne wydarzenie, które zwyczajnie nie miało prawa mieć miejsca. I nie wnikam teraz w intencje autora – czy chciał czy też nie chciał przekazać nam w ten sposób jakiś ukryty, symboliczny przekaz. Czytając Nowy Testament dojdziemy w końcu do tego fragmentu. I do naszej oceny pozostanie to, czy opisywane wydarzenie faktycznie miało miejsce, czy też może narodziło się wyłącznie w umyśle jakiegoś człowieka. Tym bardziej, że według bardzo dużej liczby kapłanów - powinniśmy traktować to wydarzenie jako takie, które naprawdę miało miejsce. Innymi słowy – bez względu na symbolikę itp. – Jezus faktycznie zamienił wodę w wino. I kropka.

Czy zatem to sprawia, że wiarygodność Nowego Testamentu rośnie? Wręcz przeciwnie – ponieważ właśnie stanęliśmy przed pewnym fragmentem, który zawiera „wydarzenie” (powiązane z Jezusem) które nigdy nie miało miejsca – a zamiast tego zostało zmyślone przez jakiegoś człowieka (być może Jana, być może kogoś innego). A zatem – skoro znamy już prawdę o naturze tego fragmentu – to jaką możemy mieć pewność, że podobny zabieg nie został zastosowany też i w innych częściach tych pism?

Odpowiedź jest rzecz jasna dość prosta – absolutnie nie mamy takiej pewności. Gdy już raz natkniemy się na dość wątpliwej wiarygodności fragment – powinna nam się zapalić czerwona lampka i od tej pory powinniśmy ostrożniej podchodzić do reszty zbioru.

Idźmy dalej – wspomniane już przez Ciebie, Amontillado, „kuszenie na pustyni”. Tutaj z kolei Jan wydaje się być niezbyt dobrze poinformowany, gdyż nie wie on o tym (symbolicznym wszak) „wydarzeniu”. Po raz kolejny Marek (najstarsza Ewangelia) jest w tej kwestii najbardziej lakoniczny:

12 Zaraz też Duch wyprowadził Go na pustynię. 13 Czterdzieści dni przebył na pustyni, kuszony przez szatana. Żył tam wśród zwierząt, aniołowie zaś usługiwali Mu.

Mk 1, 12-13


Z kolei Mateusz i Łukasz podają nam (znowu „tradycyjnie”) o wiele bardziej szczegółowy opis:

1 Wtedy Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła. 2 A gdy przepościł czterdzieści dni i czterdzieści nocy, odczuł w końcu głód. 3 Wtedy przystąpił kusiciel i rzekł do Niego: «Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem». 4 Lecz On mu odparł: «Napisane jest: Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych».
5 Wtedy wziął Go diabeł do Miasta Świętego, postawił na narożniku świątyni 6 i rzekł Mu: «Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się w dół, jest przecież napisane: Aniołom swoim rozkaże o tobie, a na rękach nosić cię będą, byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień». 7 Odrzekł mu Jezus: «Ale jest napisane także: Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego».
8 Jeszcze raz wziął Go diabeł na bardzo wysoką górę, pokazał Mu wszystkie królestwa świata oraz ich przepych 9 i rzekł do Niego: «Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon». 10 Na to odrzekł mu Jezus: «Idź precz, szatanie! Jest bowiem napisane: Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz». 11 Wtedy opuścił Go diabeł, a oto aniołowie przystąpili i usługiwali Mu.

Mt 4, 1-11


Przede wszystkim, jak już zauważyłeś, Amontillado, Jezus na tejże pustyni był sam. Przyjąłeś jednak wersję, że w dalszym ciągu opowieść ta jest wiarygodna – po prostu informacja o przebiegu akcji pochodzić miałaby od samego Jezusa. Do mnie to nie przemawia. Nie widzę absolutnie żadnego powodu aby uważać, że to oto wydarzenie faktycznie miało miejsce i że jest czymś więcej niż po prostu symboliczną próbą przekazania jakiejś treści. I tak właściwie to nie bardzo muszę zajmować się tą kwestią, ponieważ nie debatujemy teraz o symbolach, metaforach i innych tego typu sprawach – ale o kwestii „wiarygodności” Ewangelii. A, według mnie, wiarygodność należy badać oceniając to, czy dane wydarzenia/opisy/osoby zawarte w tym tekście faktycznie miały miejsce. Jeśli tak – to jestem skłonny uznać, że owo „kuszenie na pustyni” faktycznie mogło mieć miejsce. Jeśli nie – wówczas dojdzie nam kolejny przykład dorzucania do tekstu Ewangelii fragmentów zmyślonych przez autorów.

Zdaję sobie sprawę z tego, że wiara rządzi się pewnymi prawami. Jednak jako człowiek podchodzący racjonalnie do życia nie mogę nie zauważyć, że „szatan” to po prostu pojęcie. Wymyślone swego czasu przez pewną grupę ludzi, którzy w ten sposób próbowali wyjaśnić sobie pewne aspekty życia. Uprośćmy sobie:

Dziecko pary X zachorowało i zmarło. Rodzice powinni uznać, że to po prostu wynik zwykłego przypadku i istnienia danego rodzaju bakterii/wirusa – taka bowiem była prawdziwa przyczyna zgonu dziecka (upraszczając, nie wdawajmy się w niepotrzebne szczegóły).

Problem w tym, że taki wniosek można wysnuć na podstawie obecnej wiedzy. 2000 lat temu nikt nie miał pojęcia o bakteriach i wirusach – chorych izolowano w niektórych przypadkach, ale nikt nie był w stanie popisać się wiedzą o owych „nośnikach” choroby. Jak zatem wyjaśnić sobie śmierć ukochanego dziecka? Z pomocą przybywają nadnaturalne siły, znacznie bardziej w starożytności rozpowszechnione. Dla osób niewykształconych każda manifestacja sił przyrody nabywała cech nadnaturalnych – wschód słońca nie następował ot tak, ziemia nie powstała ot tak, rośliny nie wzrastają ot tak, ludzie w końcu – nie rodzą i nie umierają ot tak. Początkowo wszystko co dobre i złe było (w judaizmie) sprawką Boga. Później wykrystalizowała się (przy pomocy wschodnich systemów wierzeń) koncepcja szatana – nadnaturalnego wroga który byłby odpowiedzialny za całe zło tym samym dając Jahwe możliwość „umycia rąk”. To oczywiście w religii określającej się jako monoteistyczna sprawiało pewne teologiczne problemy, ale nie to jest tematem tej debaty więc nie będę się przesadnie rozpisywał. Główną moją myślą jest to, że szatan to postać fikcyjna. Po prostu pewnego dnia (znowu upraszczamy) ktoś uznał, że taki pomysł jest lepszy od obecnego systemu. W przeciągu lat (i przy akceptacji ludzi) nowy pomysł się przyjął – szatan oficjalnie „zaistniał” i od tej pory odgrywał określoną mu przez ludzi funkcję.

A zatem… oczywiście wiem, że wierzący nie zgodzą się z tą opinią, ale nadchodzi czas podsumowania – skoro szatan nie istnieje – niemożliwa jest również pełna scena kuszenia na pustyni.

Podobnie jednak jak w przypadku wesela w Kanie – nie oznacza to że scena ta „w całości” jest nieprawdziwa. Tak jak Jezus mógł być na jakimś weselu i tak jak mogło skończyć się na nim wino (ale niemożliwa była zamiana wody w wino), tak samo tutaj – Jezus faktycznie mógł udać się na czterdziestodniową medytację na pustyni – czemu by nie? Jezus faktycznie mógł mieć rozmaite halucynacje – na przykład kuszącego go szatana (w którego istnienie na pewno święcie wierzył). Problem w tym, że nie był to z pewnością realny szatan.

A zatem po raz kolejny mamy do czynienia z fragmentem, który nie przedstawia prawdy, mimo że jest zawarty w Nowym Testamencie. I, choć zdaję sobie sprawę z tego, że nie chodzi tu o „kronikę” wydarzeń – mimo wszystko jest to kolejny opis, który obniża wiarygodność Ewangelii. Zawiera bowiem opis życia Jezusa przemieszany z religijnymi konstrukcjami. Nie jest to zwykłe „Jezus poszedł na pustynię i miał halucynacje” – jest to próba wplecenia w jakąś rzekomo prawdziwą historię wątków religijnych. Jak najbardziej normalna w przypadku „świętych ksiąg” – jednak obniżająca wiarygodność tekstu w przypadku doszukiwania się „prawdziwego” Jezusa. A takiego właśnie szukamy.

Idźmy dalej. Kolejna scena opisuje tak zwane „cudowne rozmnożenie chleba”. Zobaczmy:

30 Wtedy Apostołowie zebrali się u Jezusa i opowiedzieli Mu wszystko, co zdziałali i czego nauczali. 31 A On rzekł do nich: «Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco!». Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu. 32 Odpłynęli więc łodzią na miejsce pustynne, osobno. 33 Lecz widziano ich odpływających. Wielu zauważyło to i zbiegli się tam pieszo ze wszystkich miast, a nawet ich uprzedzili.
34 Gdy Jezus wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi, byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać. 35 A gdy pora była już późna, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: «Miejsce jest puste, a pora już późna. 36 Odpraw ich! Niech idą do okolicznych osiedli i wsi, a kupią sobie coś do jedzenia». 37 Lecz On im odpowiedział: «Wy dajcie im jeść!» Rzekli Mu: «Mamy pójść i za dwieście denarów kupić chleba, żeby im dać jeść?» 38 On ich spytał: «Ile macie chlebów? Idźcie, zobaczcie!» Gdy się upewnili, rzekli: «Pięć i dwie ryby». 39 Wtedy polecił im wszystkim usiąść gromadami na zielonej trawie. 40 I rozłożyli się, gromada przy gromadzie, po stu i po pięćdziesięciu. 41 A wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo, połamał chleby i dawał uczniom, by kładli przed nimi; także dwie ryby rozdzielił między wszystkich. 42 Jedli wszyscy do sytości. 43 i zebrali jeszcze dwanaście pełnych koszów ułomków i ostatków z ryb. 44 A tych, którzy jedli chleby, było pięć tysięcy mężczyzn.

Mk 6, 30-44


Niech za komentarz wystarczy jedynie fakt, że (podobnie jak w przypadku zamiany wody w wino) jest to tylko i wyłącznie próba podwyższenia statusu Jezusa przy pomocy „cudu” jakiego miał dokonać. Scena ta bowiem jest zwyczajnie niemożliwa. „Jezus cudownie rozmnażający chleb i ryby” to mit, nic bowiem takiego z pewnością nie mogło mieć miejsca.

Podobnie jest w przypadku tego fragmentu:

22 Zaraz też przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. 23 Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. 24 Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny. 25 Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. 26 Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. 27 Jezus zaraz przemówił do nich: «Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!» 28 Na to odezwał się Piotr: «Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!» 29 A On rzekł: «Przyjdź!» Piotr wyszedł z łodzi, i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa. 30 Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: «Panie, ratuj mnie!» 31 Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: «Czemu zwątpiłeś, małej wiary?» 32 Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. 33 Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: «Prawdziwie jesteś Synem Bożym».

Mt 14, 22-33


Podobnie jak w przypadku wcześniejszych przykładów (a głównie „kuszenia na pustyni”) – również nie interesuje nas w tej chwili przesłanie tekstu. Oceniając wiarygodność postaci Jezusa w Ewangelii zwyczajnie badamy, czy przypisywane mu wydarzenia mogły wydarzyć się naprawdę, czy ą jedynie zmyślonymi opowiastkami dodanymi do tekstu w jakimś celu – w tym przypadku – aby upewnić ludzi o nadzwyczajnym statusie Jezusa. Nie muszę chyba dodawać, że chodzenie po (ciekłej) wodzie jest (w sposób opisany w powyższym fragmencie) oczywiście niemożliwe. Co ciekawe jednak znowu wychodzi na to, że Mateusz, piszący jakiś czas po Marku, posiada nadzwyczajne źródło informacji, ponieważ jego opis jest bogatszy od opisu Marka:

45 Zaraz też przynaglił swych uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzali Go na drugi brzeg, do Betsaidy, zanim odprawi tłum. 46 Gdy rozstał się z nimi, odszedł na górę, aby się modlić. 47 Wieczór zapadł, łódź była na środku jeziora, a On sam jeden na lądzie. 48 Widząc, jak się trudzili przy wiosłowaniu, bo wiatr był im przeciwny, około czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze, i chciał ich minąć. 49 Oni zaś, gdy Go ujrzeli kroczącego po jeziorze, myśleli, że to zjawa, i zaczęli krzyczeć. 50 Widzieli Go bowiem wszyscy i zatrwożyli się. Lecz On zaraz przemówił do nich: «Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się!». 51 I wszedł do nich do łodzi, a wiatr się uciszył. 52 Oni tym bardziej byli zdumieni w duszy, że nie zrozumieli sprawy z chlebami, gdyż umysł ich był otępiały.

Mk 6, 45-52


Marek próbuje nas przekonać, że Jezus zwyczajnie podszedł do łodzi i wszedł na jej pokład. Mateusz zaś dodaje nam opis Piotra, który również próbuje chodzić po wodzie, ale z powodu słabej wiary o mało nie tonie. Jest to kolejny przykład owego zanieczyszczania tekstów późniejszych – już sam Marek (najstarszy tekst) dodaje do swojego tekstu element nierealny – Jezusa chodzącego po wodzie. Jest to wymyślona historyjka która nigdy realnie nie mogła mieć miejsca. Mateusz kopiuje tę historię, ale nie omieszkuje dodać do swojego przekazu kolejnych nierealnych szczegółów – tym razem Piotra również z powodzeniem chodzącego (do pewnego momentu) po powierzchni jeziora. Wydaje się, że im późniejszy tekst – tym więcej zmyśleń jest w stanie do niego się przedostać.

Kolejnym fragmentem którym się zajmiemy niech będzie ten o kobiecie cudzołożnej:

1 Jezus natomiast udał się na Górę Oliwną, 2 ale o brzasku zjawił się znów w świątyni. Cały lud schodził się do Niego, a On usiadłszy nauczał ich. 3 Wówczas uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Niego kobietę którą pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją pośrodku, powiedzieli do Niego: 4 «Nauczycielu, tę kobietę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. 5 W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz?» 6 Mówili to wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć. Lecz Jezus nachyliwszy się pisał palcem po ziemi. 7 A kiedy w dalszym ciągu Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: «Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień». 8 I powtórnie nachyliwszy się pisał na ziemi. 9 Kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych, aż do ostatnich. Pozostał tylko Jezus i kobieta, stojąca na środku. 10 Wówczas Jezus podniósłszy się rzekł do niej: «Kobieto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?» 11 A ona odrzekła: «Nikt, Panie!» Rzekł do niej Jezus: «I Ja ciebie nie potępiam. - Idź, a od tej chwili już nie grzesz!».

J 8, 1-11


Fragment ten jest późniejszą wstawką – gdyż oryginalnie nie znajdował się w tekście Ewangelii Jana. Po prostu pewnego dnia ktoś uznał, że historia ta (zasłyszana jako przypisywana Jezusowi bądź też zwyczajnie zmyślona) byłaby dobrym dodatkiem do tekstu Jana. Późniejsze manipulacje tekstem Jana niestety nie podnoszą nam wiarygodności tej księgi.

Kolejna niech będzie sprawa której wyjaśnienie tłumaczyć należy specyfiką Ewangelii. Przede wszystkim musimy (mając w świadomości to, że pisma te powstały wiele lat po śmierci Jezusa) pamiętać, że nie opisują one tak właściwie życia i postaci Jezusa. Jest to oczywiście (pozornie) bardzo kontrowersyjne stwierdzenie. Już jednak objaśniam:

Ewangelie pokazują nam w co wierzyli ludzie je spisujący – czyli jak oni widzieli Jezusa i jego życie. A to już coś zupełnie innego.

Żaden z ewangelistów nie chodził przecież przy Jezusie i nie spisywał na bieżąco wydarzeń w jakich brał on udział. Swoje dzieła pisali wiele lat później i (co więcej) w zupełnie innych rejonach wschodniej części imperium. Ich dzieła są produktem ich rąk i umysłu. Problem w tym, że aby spisać historię – sami musieli czerpać z jakiegoś źródła. I od rzetelności ich źródła zależy rzetelność ich pracy. Kim (lub też czym) były te źródła? Być może owo tajemnicze „Q”. A z pewnością – tradycja, której ich uczono. Problem jednak w tym, że owe ustne przekazy wcale nie musiały być dokładnym zapisem wydarzeń – co więcej, z pewnością nimi nie były. W ciągu tylu lat poddawane one były rozmaitej interpretacji – a więc i modyfikacji. Jezus umarł na krzyżu – to fakt. Niewygodny, a zatem zapewne prawdziwy. Problem powstaje, gdy do samej historii ukrzyżowania próbujemy dołączyć wyjaśnienie. Dobrze, gdy zrobimy to rzetelnie – Jezus został uznany przez Rzymian za zagrożenie lub też postanowiono zrobić z niego „pokazówkę” dla innych, znanych ze skłonności do buntów, Żydów. Gorzej zaś, gdy najpierw przypiszemy Jezusowi jakiś nadnaturalny status (a tak, zupełnie bezpodstawnie, zrobili właśnie pierwsi chrześcijanie), a potem zaczniemy głowić się nad pytaniem – „dlaczego zatem Jezus, a zatem Bóg, dał się ukrzyżować?” Bo „wyjaśnienie” do którego wówczas dojdziemy – nie będzie już żadnym wyjaśnieniem.

A ewangeliści mieli zaś głowy pełne takich właśnie wyjaśnień. Musimy pamiętać o tym, że pisali swoje teksty nie jako historycy, ale żarliwi wyznawcy nadnaturalnego statusu Jezusa. A skoro tak – wszelkie porażki należało „maskować”.

Spójrzmy:

10 Zaraz też wsiadł z uczniami do łodzi i przybył w okolice Dalmanuty. 11 Nadeszli faryzeusze i zaczęli rozprawiać z Nim, a chcąc wystawić Go na próbę, domagali się od Niego znaku. 12 On zaś westchnął głęboko w duszy i rzekł: «Czemu to plemię domaga się znaku? Zaprawdę powiadam wam: żaden znak nie będzie dany temu plemieniu». 13 I zostawiwszy ich, wsiadł z powrotem do łodzi i odpłynął na drugą stronę.

Mk 8, 10-13


Jezus postanawia, że nie pokaże żadnego znaku. Najprawdopodobniej dlatego, że zwyczajnie nie mógł albo by mu to nie wyszło. Marek nie wnika w szczegóły – po prostu opisuje wydarzenie. Zobaczmy zatem jak na tę samą historię reaguje późniejszy Mateusz:

38 Wówczas rzekli do Niego niektórzy z uczonych w Piśmie i faryzeuszów: «Nauczycielu, chcielibyśmy jakiś znak widzieć od Ciebie». 39 Lecz On im odpowiedział: «Plemię przewrotne i wiarołomne żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku proroka Jonasza. 40 Albowiem jak Jonasz był trzy dni i trzy noce we wnętrznościach wielkiej ryby, tak Syn Człowieczy będzie trzy dni i trzy noce w łonie ziemi.

Mt 12, 38-40


U Mateusza Jezus nagle sytuacja wygląda inaczej – Jezus nie ma focha, nie odwraca się i nie odchodzi tak zwyczajnie. Zamiast tego koduje w odpowiedzi historię o zmartwychwstaniu. Tym samym faryzeusze otrzymali/otrzymają znak – ale po prostu nie potrafią go odczytać. Tak oto Mateusz próbuje zakamuflować porażkę kogoś, kto według niego nie mógł nigdy ponieść żadnej porażki. Czy to oznacza zatem, że Jezus faktycznie przemówił do faryzeuszy w ten sposób? No cóż – dla osoby wierzącej w boską misję Jezusa zapewne nie przysporzy problemu uwierzenie w taką wersję. Niestety my musimy pamiętać o tym, że wiara w zmartwychwstanie oraz wyjaśnienie polegające na „odkupieńczej misji Jezusa” i „zaplanowanej przez Boga ofierze na krzyżu” to wybitnie późniejsze pomysły. Sam Jezus nie miał pojęcia (no cóż, przynajmniej do czasu otrzymania wyroku), że zginie na krzyżu. Nie mówiąc już o jakimś zmartwychwstaniu po trzech dniach. Innymi słowy – oto w tym fragmencie Mateusz wciska w usta Jezusa swoje własne przekonania. Nie muszę chyba przypominać, że taki manewr wybitnie obniża wiarygodność ewangelicznego Jezusa.

W obronie Jezusa stają ewangeliści również w kolejnym przypadku:

1 Wyszedł stamtąd i przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie. 2 Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze; a wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: «Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce! 3 Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?» I powątpiewali o Nim. 4 A Jezus mówił im: «Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony». 5 I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. 6 Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał.

Mk 6, 1-6


Co ciekawe – mamy w Biblii wyraźnie napisane, że „Jezus nie mógł zdziałać żadnego cudu”. Czyż to nie dziwne? Marek zawarł nam w swoim tekście (a jest on ze wszystkich ewangelistów najbardziej rzetelny gdy idzie o tego typu „niewygodne” historie) zwykłą prawdę – Jezus nie mógł zdziałać żadnego cudu. Owszem, dla osłody „uzdrowił kilku chorych” (aby nie ponieść kompletnej porażki), ale nie mógł zdziałać żadnego cudu. Jak tę historię opisują inni?

53 Gdy Jezus dokończył tych przypowieści, oddalił się stamtąd. 54 Przyszedłszy do swego miasta rodzinnego, nauczał ich w synagodze, tak że byli zdumieni i pytali: «Skąd u Niego ta mądrość i cuda? 55 Czyż nie jest On synem cieśli? Czy Jego Matce nie jest na imię Mariam, a Jego braciom Jakub, Józef, Szymon i Juda? 56 Także Jego siostry czy nie żyją wszystkie u nas? Skądże więc ma to wszystko?» 57 I powątpiewali o Nim. A Jezus rzekł do nich: «Tylko w swojej ojczyźnie i w swoim domu może być prorok lekceważony». 58 I niewiele zdziałał tam cudów, z powodu ich niedowiarstwa.

Mt 13, 53-58


Mateusz również wspomina o tym wydarzeniu. On jednak donosi, że Jezus popisał i tam się cudami, lecz było ich „niewiele”. Na szczęście usprawiedliwia swojego Boga – nie zrobił tego „z powodu ich niedowiarstwa”.

Łukasz zaś zupełnie odwraca sytuację:

22 A wszyscy przyświadczali Mu i dziwili się pełnym wdzięku słowom, które płynęły z ust Jego. I mówili: «Czy nie jest to syn Józefa?» 23 Wtedy rzekł do nich: «Z pewnością powiecie Mi to przysłowie: Lekarzu, ulecz samego siebie; dokonajże i tu w swojej ojczyźnie tego, co wydarzyło się, jak słyszeliśmy, w Kafarnaum». 24 I dodał: «Zaprawdę, powiadam wam: żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie. 25 Naprawdę, mówię wam: Wiele wdów było w Izraelu za czasów Eliasza, kiedy niebo pozostawało zamknięte przez trzy lata i sześć miesięcy, tak że wielki głód panował w całym kraju; 26 a Eliasz do żadnej z nich nie został posłany, tylko do owej wdowy w Sarepcie Sydońskiej. 27 I wielu trędowatych było w Izraelu za proroka Elizeusza, a żaden z nich nie został oczyszczony, tylko Syryjczyk Naaman»

Łk 4, 22-27


U Łukasza nie ma mowy wprost o jakichś niepowodzeniach w czynieniu cudów. Zamiast tego Jezus sam porusza kwestię cudów we własnej ojczyźnie i uzasadnia, dlaczego nie dokona tutaj żadnego. Za wyjaśnienie służyć mają historie Eliasza i Elizeusza.

Innymi słowy – „nie podoba mi się myśl, że osoba którą uznaję za mesjasza i Boga nie mogła tak po prostu zdziałać żadnego cudu w tej sytuacji”. Co zatem zrobili autorzy? Marek osładza nam historię dodając „zaledwie kilku uleczonych”. Mateusz – podaje powód, dlaczego Jezusowi nie wyszło. To już nie jakaś porażka w stylu „zwyczajnie nie potrafiłem” – u Mateusza wina spada na gapiów i ich niedowiarstwo. Łukasz zaś kompletnie zakłamuje przekaz – u niego Jezus wyjaśnia po prostu dlaczego nie dokona tutaj żadnego cudu (choć zapewne mógłby). Czy można zatem wierzyć w przekazy osób, które nie wahały się przed modyfikacją historii tak, aby przypasowały do ich poglądów? Ponownie – nie, nie można (a przynajmniej – zdecydowanie nie powinno się).

To już prawie koniec przykładów, czas na przejście do ostatecznej kwestii. A za wstęp niech posłuży ostatni z nich:

1 Był pewien chory, Łazarz z Betanii, z miejscowości Marii i jej siostry Marty. 2 Maria zaś była tą, która namaściła Pana olejkiem i włosami swoimi otarła Jego nogi. Jej to brat Łazarz chorował. 3 Siostry zatem posłały do Niego wiadomość: «Panie, oto choruje ten, którego Ty kochasz». 4 Jezus usłyszawszy to rzekł: «Choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą». 5 A Jezus miłował Martę i jej siostrę, i Łazarza. 6 Mimo jednak że słyszał o jego chorobie, zatrzymał się przez dwa dni w miejscu pobytu. 7 Dopiero potem powiedział do swoich uczniów: «Chodźmy znów do Judei!» 8 Rzekli do Niego uczniowie: «Rabbi, dopiero co Żydzi usiłowali Cię ukamienować i znów tam idziesz?» 9 Jezus im odpowiedział: «Czyż dzień nie liczy dwunastu godzin? Jeżeli ktoś chodzi za dnia, nie potknie się, ponieważ widzi światło tego świata. 10 Jeżeli jednak ktoś chodzi w nocy, potknie się, ponieważ brak mu światła». 11 To powiedział, a następnie rzekł do nich: «Łazarz, przyjaciel nasz, zasnął, lecz idę, aby go obudzić». 12 Uczniowie rzekli do Niego: «Panie, jeżeli zasnął, to wyzdrowieje». 13 Jezus jednak mówił o jego śmierci, a im się wydawało, że mówi o zwyczajnym śnie. 14 Wtedy Jezus powiedział im otwarcie: «Łazarz umarł, 15 ale raduję się, że Mnie tam nie było, ze względu na was, abyście uwierzyli. Lecz chodźmy do niego!» 16 Na to Tomasz, zwany Didymos, rzekł do współuczniów: «Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć».
17 Kiedy Jezus tam przybył, zastał Łazarza już do czterech dni spoczywającego w grobie. 18 A Betania była oddalona od Jerozolimy około piętnastu stadiów 19 i wielu Żydów przybyło przedtem do Marty i Marii, aby je pocieszyć po bracie. 20 Kiedy zaś Marta dowiedziała się, że Jezus nadchodzi, wyszła Mu na spotkanie. Maria zaś siedziała w domu. 21 Marta rzekła do Jezusa: «Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. 22 Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga». 23 Rzekł do niej Jezus: «Brat twój zmartwychwstanie». 24 Rzekła Marta do Niego: «Wiem, że zmartwychwstanie w czasie zmartwychwstania w dniu ostatecznym». 25 Rzekł do niej Jezus: «Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. 26 Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?» 27 Odpowiedziała Mu: «Tak, Panie! Ja mocno wierzę, żeś Ty jest Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat».
28 Gdy to powiedziała, odeszła i przywołała po kryjomu swoją siostrę, mówiąc: «Nauczyciel jest i woła cię». 29 Skoro zaś tamta to usłyszała, wstała szybko i udała się do Niego. 30 Jezus zaś nie przybył jeszcze do wsi, lecz był wciąż w tym miejscu, gdzie Marta wyszła Mu na spotkanie. 31 Żydzi, którzy byli z nią w domu i pocieszali ją, widząc, że Maria szybko wstała i wyszła, udali się za nią, przekonani, że idzie do grobu, aby tam płakać. 32 A gdy Maria przyszła do miejsca, gdzie był Jezus, ujrzawszy Go upadła Mu do nóg i rzekła do Niego: «Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł». 33 Gdy więc Jezus ujrzał jak płakała ona i Żydzi, którzy razem z nią przyszli, wzruszył się w duchu, rozrzewnił i zapytał: «Gdzieście go położyli?» 34 Odpowiedzieli Mu: «Panie, chodź i zobacz!». 35 Jezus zapłakał. 36 A Żydzi rzekli: «Oto jak go miłował!» 37 Niektórzy z nich powiedzieli: «Czy Ten, który otworzył oczy niewidomemu, nie mógł sprawić, by on nie umarł?»
38 A Jezus ponownie, okazując głębokie wzruszenie, przyszedł do grobu. Była to pieczara, a na niej spoczywał kamień. 39 Jezus rzekł: «Usuńcie kamień!» Siostra zmarłego, Marta, rzekła do Niego: «Panie, już cuchnie. Leży bowiem od czterech dni w grobie». 40 Jezus rzekł do niej: «Czyż nie powiedziałem ci, że jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą?» Usunięto więc kamień. 41 Jezus wzniósł oczy do góry i rzekł: «Ojcze, dziękuję Ci, żeś mnie wysłuchał. 42 Ja wiedziałem, że mnie zawsze wysłuchujesz. Ale ze względu na otaczający Mnie lud to powiedziałem, aby uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał». 43 To powiedziawszy zawołał donośnym głosem: «Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!» 44 I wyszedł zmarły, mając nogi i ręce powiązane opaskami, a twarz jego była zawinięta chustą. Rzekł do nich Jezus: «Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić!». 45 Wielu więc spośród Żydów przybyłych do Marii ujrzawszy to, czego Jezus dokonał, uwierzyło w Niego

J 11, 1-45


Oto mamy tutaj (zawarty jedynie u Jana) opis niezwykłego cudu, jakiego rzekomo miał dokonać Jezus. Jest on spośród „przywracających do życia” najsłynniejszym z nich – a zatem przyjrzyjmy się tej sytuacji. Oto Łazarz umiera. Jezus wykorzystuje tę sytuację (a nawet można dojść do wniosku, że – jako Bóg – specjalnie ją wywołuje) aby okazać swą moc. Zmarły, leżący od czterech dni w grobie, a także „cuchnący” (jak też został określony) – nagle wychodzi jakby nigdy nic. Co więcej – cud ten obserwowany był przez „wielu” świadków. Podobnie jak w przypadku zamiany wody w wino czy chodzenia po wodzie – mamy tutaj do czynienia z kompletną fantazją autora. Innymi słowy – i tutaj tekst Ewangelii (a tym samym nasz wizerunek Jezusa) został zanieczyszczony opowieścią wymyśloną jedynie po to, aby dodać Jezusowi cech „boskich”.

Ale dla nas ten fragment jest ważny z jeszcze jednego powodu. Ponieważ bezpośrednio po nim następuje:

46 Niektórzy z nich udali się do faryzeuszów i donieśli im, co Jezus uczynił. 47 Wobec tego arcykapłani i faryzeusze zwołali Wysoką Radę i rzekli: «Cóż my robimy wobec tego, że ten człowiek czyni wiele znaków? 48 Jeżeli Go tak pozostawimy, to wszyscy uwierzą w Niego, i przyjdą Rzymianie, i zniszczą nasze miejsce święte i nasz naród». 49 Wówczas jeden z nich, Kajfasz, który w owym roku był najwyższym kapłanem, rzekł do nich: «Wy nic nie rozumiecie i nie bierzecie tego pod uwagę, 50 że lepiej jest dla was, gdy jeden człowiek umrze za lud, niż miałby zginąć cały naród». 51 Tego jednak nie powiedział sam od siebie, ale jako najwyższy kapłan w owym roku wypowiedział proroctwo, że Jezus miał umrzeć za naród, 52 a nie tylko za naród, ale także, by rozproszone dzieci Boże zgromadzić w jedno. 53 Tego więc dnia postanowili Go zabić.

J 11, 46-53


Oto bowiem kolejny przykład manipulacji historią Jezusa. Pada w nim „wyjaśnienie” dlaczegóż to Jezus zginął na krzyżu. Oczywiście, tak jak w przypadku wcześniejszych przykładów, musimy pamiętać o tym, że to, co mamy przed oczami, to nie zapis prawdziwych wydarzeń jakie miały faktycznie miejsce gdzieś w trzeciej czy też czwartej dekadzie I wieku. To, co teraz czytamy w Ewangelii Jana to tylko i wyłącznie zapis wiary osoby żyjącej na przełomie I i II wieku n.e. Kilkadziesiąt lat po śmierci Jezusa. Co więcej – nie jest to zapis historyka, albo poganina, tylko kogoś, kto święcie wierzył w mesjański – a nawet boski – status Jezusa. A skoro tak, to osoba ta nie mogła po prostu przyznać, że Jezus został skazany na śmierć jako zwykły potencjalny buntownik i wichrzyciel – dla autora musiał to być jakiś z góry zaplanowany akt, fragment jakiejś większej całości – planu obmyślanego przez samego Boga. I z takimi właśnie przekonaniami zasiadali do pisania autorzy Ewangelii (choć nie do końca wszyscy, ale o tym za chwilę).

Cofnijmy się teraz o kilkaset lat, ponieważ taki przebieg wydarzeń mógł mieć już swój precedens w historii Izraela. Spotkałem się z ciekawą teorią – według której podobne wydarzenie stało się przyczyną ostatecznego przejścia na monoteizm.

Judaizm nie był wcale ani pierwszym przejawem monoteizmu, ani też nie był nim od zawsze. Monoteizm jako taki na przykład pojawił się w myśli egipskiej za czasów króla Amenofisa IV zwanego też Echnatonem. Judaizm (rzecz jasna – strasznie upraszczając na potrzeby debaty) początkowo (albo – religia, zbiór wierzeń, z której wyrósł judaizm) istniał jako normalny politeizm. Później wszedł w fazę monolatrii w której cześć oddawano wyłącznie Jahwe, ale wcale nie negowano istnienia innych bóstw opiekujących się innymi narodami. Dopiero później pojawiła się koncepcja mówiąca o tym, że istnieje tylko jeden bóg (który, na szczęście, jest akurat naszym bogiem ;) ) a wszyscy inni bogowie są zwyczajnie zmyśleni (ale, ponownie, na szczęście akurat nie nasz!).

Teoria o której mówię sugeruje, że ostateczne przełamanie (ponieważ wcześniejsze reformy idące w tym kierunku nie były do końca skuteczne) nastąpiło po zniszczeniu przez wschodnich najeźdźców świątyni jerozolimskiej. Żydzi doznali wówczas szoku – jak to się mogło stać, że ich naród poniósł klęskę? A co gorsza – że ich Bóg poniósł klęskę? Przecież obce wojska przyszły i zburzyły jego własny dom! A on nawet nie zareagował… Czyżby był słabszy? Czyżby babilońscy bogowie byli od niego potężniejsi?

Jedyną sensowną opcją wydawało się przyznanie, że Jahwe wcale nie jest najpotężniejszym bogiem. Bardziej sensowną (choć dość nierealną w ówczesnym świecie) – byłoby uznanie, że po prostu Jahwe to wytwór wyobraźni. Żydzi jednak, aby ratować swoją wiarę (a przy tym i swoje samopoczucie) uznali, że zburzenie świątyni jest (paradoksalnie) objawem potęgi Jahwe. Jest on tak potężny, że używa innych aby karać nieposłuszny i grzeszny naród żydowski. Zburzenie świątyni zaś to nie zwykły wynik wojny – to była od początku wola i plan Boga, który został dokonany przy pomocy obcych najeźdźców.

Ciekawy pomysł, tym bardziej, że wydaje mi się dość prawdopodobny. Wielokrotnie spotykałem się z osobami, które tak modyfikowały „historię”, aby pasowała do ich przekonań.

Jaki to ma związek z Jezusem?

Zastanówmy się – Jezus uważa się za mesjasza (a przynajmniej tak jest nazywany). Głosi swoje nauki. Wierzy, że to on (a nie jacyś tam kapłani) wie, jak naprawdę powinien wyglądać judaizm. To dość powszechne w tamtym czasie w Izraelu. Być może naprawdę czuje, że oto Jahwe dał mu pewną misję – misję głoszenia „Królestwa Bożego”. W końcu jednak kończy się cierpliwość Rzymian – chwytają Jezusa i skazują na śmierć. Egzekucja zostaje przeprowadzona w typowo rzymskim stylu – skazańca przybito do krzyża.

I co teraz? Nasz mesjasz ginie z rąk okupanta. Ginie haniebną śmiercią – w męczarniach. Poniżony, wyszydzony, wystawiony na widok publiczny. Czy to oznacza, że po prostu się pomyliliśmy? Że uwierzyliśmy i poświęciliśmy swoje życie fałszywemu mesjaszowi?

Cóż… rozejrzyjcie się po istniejących obecnie sektach i zastanówcie się – jak wielu członków doszłoby do podobnego wniosku bez „pomocy z zewnątrz”? Tak już jesteśmy (przeważnie) skonstruowani – że swojej wiary bronimy do samego końca, choćby i przeciwności losu ciągle jej zaprzeczały. To coś jak z komunizmem – komuniści w Polsce po II wojnie światowej bezustannie próbowali udowodnić nam, że to najlepszy system na świecie, podczas gdy rzeczywistość ciągle udowadniała, że nie.

I wielu wyznawców Jezusa również nie chciało uznać, że Jezus po prostu został skazany na śmierć przez Rzymian i zginął jak jakiś przestępca. Jeżeli nadali już Jezusowi, za jego życia, status mesjasza – no to uznali również, że jego śmierć nie mogła być bezsensowna – wręcz przeciwnie – ona miała bardzo głęboki sens – a nawet była sednem całego pojawienia się i życia Jezusa na tym świecie. Tym samym odwrócono całą sytuację – niespodziewana śmierć stała się głównym celem Jezusa.

Innymi słowy – wyznawcy Jezusa nie mogli się pogodzić z myślą, że ich mesjasz zawiódł. Dlatego najzwyczajniej w świecie stworzyli konstrukcję myślową w której porażka staje się jedynie częścią boskiego planu. Hosanna! Wiara uratowana! A nasz mesjasz staje się kimś jeszcze większym!

Ale po kolei. Historię zaczniemy od przybycia do Jerozolimy – miejsca śmierci Jezusa.

1 Gdy się zbliżali do Jerozolimy, do Betfage i Betanii na Górze Oliwnej, posłał dwóch spośród swoich uczniów 2 i rzekł im: «Idźcie do wsi, która jest przed wami, a zaraz przy wejściu do niej znajdziecie oślę uwiązane, na którym jeszcze nikt z ludzi nie siedział. Odwiążcie je i przyprowadźcie tutaj! 3 A gdyby was kto pytał, dlaczego to robicie, powiedzcie: Pan go potrzebuje i zaraz odeśle je tu z powrotem». 4 Poszli i znaleźli oślę przywiązane do drzwi z zewnątrz, na ulicy. Odwiązali je, 5 a niektórzy ze stojących tam pytali ich: «Co to ma znaczyć, że odwiązujecie oślę?» 6 Oni zaś odpowiedzieli im tak, jak Jezus polecił. I pozwolili im. 7 Przyprowadzili więc oślę do Jezusa i zarzucili na nie swe płaszcze, a On wsiadł na nie. 8 Wielu zaś słało swe płaszcze na drodze, a inni gałązki ścięte na polach. 9 A ci, którzy Go poprzedzali i którzy szli za Nim, wołali:
«Hosanna!
Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie.
10 Błogosławione królestwo ojca naszego Dawida, które przychodzi.
Hosanna na wysokościach!»
11 Tak przybył do Jerozolimy i wszedł do świątyni. Obejrzał wszystko, a że pora była już późna, wyszedł razem z Dwunastoma do Betanii.

Mk 11, 1-11


To jeden z opisów słynnego wjazdu do Jerozolimy. Wybrałem Marka, ponieważ (tradycyjnie) pozbawiony on jest rozmaitych niepotrzebnych (i najwyraźniej – zmyślonych) szczegółów dodawanych przez późniejszych autorów. Opis dla czytelnika wydaje się być prawdopodobny, tym bardziej, że jest jedną z ikon chrześcijaństwa. Niestety nie dodaje to nijak mu wiarygodności. Oto mamy bowiem do czynienia z wielką manifestacją – „wielu ludzi” w zatłoczonym wówczas mieście wita okrzykami pewnego człowieka, rzucane są płaszcze, ścinane gałązki (każdy chyba nieustannie nosił przy sobie nóż). Co więcej – wznoszone są okrzyki o zabarwieniu politycznym i antyrzymskim. A wszystko to pod czujnym okiem Rzymian stacjonujących w twierdzy Antonia. Rzymian, którzy na czas święta wzmocnili siły i czujność. Którzy opłacali informatorów i byli dobrze zorientowani co dzieje się w mieście. Na dodatek Jezus, jakże by inaczej, przy tej okazji akurat wypełnia proroctwo mówiące o przybyciu na osiołku przez konkretną bramę.

Zastanówmy się – co jest bardziej prawdopodobne – że Jezus faktycznie zatroszczył się o osiołka jak i konkretną bramę aby wypełnić „proroctwa”, a to wszystko w obliczu niemalże ogólnonarodowego poruszenia, czy też może żyjący wiele lat później pisarze popuścili nieco wodze fantazji i tak pokierowali losami swojego bohatera, że „przypadkiem akurat” wypełnił prastare proroctwa? Pozostawię to do oceny każdemu z Was, choć nie ukrywam, że swoją opinię już mam (a i Wy ją zapewne znacie ;) ).

Niedługo potem zaczynają się tarapaty:

15 I przyszedł do Jerozolimy. Wszedłszy do świątyni, zaczął wyrzucać tych, którzy sprzedawali i kupowali w świątyni powywracał stoły zmieniających pieniądze i ławki tych, którzy sprzedawali gołębie, 16 i nie pozwolił, żeby kto przeniósł sprzęt jaki przez świątynię. 17 Potem uczył ich mówiąc: «Czyż nie jest napisane: Mój dom ma być domem modlitwy dla wszystkich narodów, lecz wy uczyniliście z niego jaskinię zbójców». 18 Doszło to do arcykapłanów i uczonych w Piśmie, i szukali sposobu, jak by Go zgładzić. Czuli bowiem lęk przed Nim, gdyż cały tłum był zachwycony Jego nauką.
19 Gdy zaś wieczór zapadał, [Jezus i uczniowie] wychodzili poza miasto.

Mk 11, 15-19


Jan zaś (tradycyjnie) zna więcej szczegółów:

13 Zbliżała się pora Paschy żydowskiej i Jezus udał się do Jerozolimy. 14 W świątyni napotkał siedzących za stołami bankierów oraz tych, którzy sprzedawali woły, baranki i gołębie. 15 Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał. 16 Do tych zaś, którzy sprzedawali gołębie, rzekł: «Weźcie to stąd, a nie róbcie z domu mego Ojca targowiska!» 17 Uczniowie Jego przypomnieli sobie, że napisano: Gorliwość o dom Twój pochłonie Mnie. 18 W odpowiedzi zaś na to Żydzi rzekli do Niego: «Jakim znakiem wykażesz się wobec nas, skoro takie rzeczy czynisz?» 19 Jezus dał im taką odpowiedź: «Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo». 20 Powiedzieli do Niego Żydzi: «Czterdzieści sześć lat budowano tę świątynię, a Ty ją wzniesiesz w przeciągu trzech dni?» 21 On zaś mówił o świątyni swego ciała. 22 Gdy więc zmartwychwstał, przypomnieli sobie uczniowie Jego, że to powiedział, i uwierzyli Pismu i słowu, które wyrzekł Jezus.

J 2, 13-22


Lecz, co ciekawe, umieszcza ten opis na początku swojej Ewangelii – z jakiegoś powodu w ogóle nie wiążąc go z wydarzeniami ostatnich dni Jezusa. Oczywiście też Jan nie byłby sobą, gdyby w usta Jezusa nie wplótł (średnio sprytnie) swoich własnych przekonań – o rychłej śmierci Jezusa i o zmartwychwstaniu.

Wydarzenie to samo w sobie jest dość ciekawe – między innymi dlatego, że większość obecnych historyków uważa, że było ono bezpośrednią przyczyną aresztowania Jezusa. A zatem jakiś incydent w świątyni zapewne miał miejsce, jednak z pewnością nie wyglądał on tak, jak opisano to w Nowym Testamencie. Przede wszystkim zastanówmy się sami nad brakiem logiki – oto przybywa ktoś na teren świątynny. Z jakiegoś powodu (być może z powodu przekonania Jezusa, że tylko on wie jak naprawdę powinno wszystko wyglądać, a kapłani odeszli od „prawdziwej i jedynie słusznej” drogi) rozpętuje potężną awanturę, atakuje kupców których absolutnie normalną sprawą było handlowanie w tym miejscu (robili to bowiem dla świątyni i dla pielgrzymów) i… nic się nie dzieje. Jezus najwyraźniej odchodzi jakby nigdy nic. Ani kupcy, ani „klienci” nie reagują. Nie ma bójki – jest jedynie jezusowy popis. Co więcej – w ogóle nie interweniuje doskonale wyposażona straż świątynna. Czy to realne?

Moim zdaniem – nie bardzo. Wiele wskazuje na to, że faktycznie to ten epizod stał się, jak już napisałem, przyczyną aresztowania Jezusa. Postanowił on wszcząć awanturę w miejscu publicznym, w pobliżu straży świątynnej – i zwyczajnie wpadł. Za swoje poglądy został zaś przez Rzymian skazany na śmierć. Głosił nadejście „Królestwa Bożego”, zmianę porządku świata – a to było wybitnie nie na rękę Rzymianom, którzy władzy w Jerozolimie oddawać nikomu nie zamierzali. Co zatem z całą resztą historii? Z Judaszem? Modlitwą w Ogrójcu? Uciętym uchem? Sądem i Piłatem?

Cóż… być może nigdy nie miały miejsca. Zostały zaś stworzone jedynie w celu „uzupełnienia” historii Jezusa o niezbędne, zdaniem późniejszych wyznawców, elementy. Bowiem historia mesjasza i Boga składająca się z „i wtedy Pan urządził burdę w świątyni, został pochwycony i skazany na śmierć, którą niezwłocznie wykonano” nie byłaby zbyt porywająca. Co innego wielkie przedstawienie ze spiskiem, zdradą, sądem łamiącym wszelkie prawa, sprawiedliwym Rzymianinem i podłymi Żydami.

Zastanówmy się…

1 Za dwa dni była Pascha i Święto Przaśników. Arcykapłani i uczeni w Piśmie szukali sposobu, jak by Jezusa podstępnie ująć i zabić. 2 Lecz mówili: «Tylko nie w czasie święta, by nie było wzburzenia między ludem».

Mk 14, 1-2


Zastanawiające jest między innymi to, skąd autorzy Ewangelii wiedzą o zamysłach „arcykapłanów”. Z pewnością nie rozmyślali oni publicznie nad takimi kwestiami. Pytanie – czy zatem jest prawdopodobne to, że autor znał skądś zamiary spiskowców, czy też może chodzi tu bardziej o przypisanie im winy za śmierć Jezusa? Wspomnijmy teraz wcześniejszy cytat w którym kapłani żydowscy mówią „lepiej żeby Jezus umarł, niż żeby przyszli Rzymianie”…

Jak już było wielokrotnie wspominane – Ewangelie pisano naprawdę wiele lat później - jak na ówczesne standardy – bo choć lata płynęły wówczas tak samo jak dziś (no, nie do końca, ale to nie temat debaty ;) ), to średnia długość życia była dramatycznie niższa. Czy zatem możemy mieć pewność, że piszący 30 czy nawet 50 lat później autor wiedział o czym spiskowali kapłani? Czyż nie to jest właśnie kwintesencją spisku – utrzymywanie go w tajemnicy? A może mamy tutaj przykład uporczywego „zwalania winy” na Żydów?

Okres pisania Ewangelii to okres „walki” pomiędzy judaizmem a nową religią. Rzymianie zburzyli świątynię parę lat wcześniej w czasie tłumienia rewolty. Judaizm zmienił się – nie było już świątyni, nie było kultu świątynnego. Od teraz prym wiedli faryzeusze (ruch, który zapoczątkowali), którzy nie uznawali potrzeby istnienia świątyni. I faryzeusze i chrześcijanie walczyli o „dusze”. Choć obie grupy miały wspólne korzenie – stawały się sobie coraz bardziej wrogie. Zauważmy pewną ciekawostkę – u Marka (w pierwszej Ewangelii) to „tłum” domaga się śmierci Jezusa. U Jana (napisanej najpóźniej) – to już nie tłum, lecz konkretnie „Żydzi”. Niby to jest to samo, lecz wyczuwam antysemityzm. Jakby tego było mało:

33 Wtedy powtórnie wszedł Piłat do pretorium, a przywoławszy Jezusa rzekł do Niego: «Czy Ty jesteś Królem Żydowskim?» 34 Jezus odpowiedział: «Czy to mówisz od siebie, czy też inni powiedzieli ci o Mnie?» 35 Piłat odparł: «Czy ja jestem Żydem? Naród Twój i arcykapłani wydali mi Ciebie. Coś uczynił?» 36 Odpowiedział Jezus: «Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd».

J 18, 33-36


Takie to słowa Jan ośmiela się wcisnąć w usta Jezusa, uważającego (tak naprawdę) siebie za 100% Żyda…

Czy zatem prawdopodobne jest, że autorzy Ewangelii zmyślili rozmaite wydarzenia mające rzekomo mieć miejsce między incydentem w świątyni a ukrzyżowaniem tylko po to, aby oczernić Żydów? Co by na tym zyskali?

Na przykład „podlizywanie się” Rzymianom.

To Rzymianie trzymali wówczas władzę. To oni mieli prawo prześladować chrześcijan. Czy nie lepiej zatem byłoby mieć w nich sojusznika? Czy nie lepiej byłoby, gdyby to nie na Rzymian spadła w istocie wina za śmierć mesjasza/Boga? Czyż nie lepiej zwalić winę na jakichś tam Żydów, ośmielających się konkurować z nami o kwestie teologiczne, Rzymian zaś pokazywać wyłącznie (przeważnie) w dobrym świetle?

Idźmy dalej:

10 Wtedy Judasz Iskariota, jeden z Dwunastu, poszedł do arcykapłanów, aby im Go wydać. 11 Gdy to usłyszeli, ucieszyli się i przyrzekli dać mu pieniądze. Odtąd szukał dogodnej sposobności, jak by Go wydać.

17 Z nastaniem wieczoru przyszedł tam razem z Dwunastoma. 18 A gdy zajęli miejsca i jedli, Jezus rzekł: «Zaprawdę, powiadam wam: jeden z was Mnie zdradzi, ten, który je ze Mną». 19 Zaczęli się smucić i pytać jeden po drugim: «Czyżbym ja?» 20 On im rzekł: «Jeden z Dwunastu, ten, który ze Mną rękę zanurza w misie. 21 Wprawdzie Syn Człowieczy odchodzi, jak o Nim jest napisane, lecz biada temu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany. Byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził».

Mk 14, 10-11, 17-21


Łukasz zaś wie nieco więcej:

1 Nadchodziła uroczystość Przaśników, tak zwana Pascha. 2 Arcykapłani i uczeni w Piśmie szukali sposobu, jak by Go zabić, gdyż bali się ludu.
3 Wtedy szatan wszedł w Judasza, zwanego Iskariotą, który był jednym z Dwunastu. 4 Poszedł więc i umówił się z arcykapłanami i dowódcami straży, jak ma im Go wydać. 5 Ucieszyli się i ułożyli się z nim, że dadzą mu pieniądze. 6 On zgodził się i szukał sposobności, żeby im Go wydać bez wiedzy tłumu.

Łk 22, 1-6


Dochodzimy tutaj do ciekawego elementu naszej opowieści – Judasza. Ciekawego o tyle, że problemy wynikające z wprowadzenia tej postaci wyraźnie sugerują, że została ona zmyślona. Wspomnę tylko na chwilę przypomniane wcześniej wprowadzenie szatana jako „wroga” Boga – jest to koncepcja mająca swoje plusy, lecz przynosząca kolejne problemy – skoro za zło odpowiada szatan, skoro Bóg jest nieskończenie miłosierny i wszechpotężny, skoro szatan stoi niżej od niego w hierarchii – to czemuż Bóg zwyczajnie nie zniszczy szatana i nie zakończy tej wojny? Osoby wprowadzające taką konstrukcję nie zauważyły najwyraźniej takiego szalenie rzucającego się w oczy paradoksu. Dalej można wywnioskować, że nie może istnieć istota jednocześnie nieskończenie miłosierna i wszechpotężna, ponieważ byłaby (w naszym świecie) wewnętrznie sprzeczna. Jeśli ktoś jest bowiem nieskończenie miłosierny, a mimo to nie niszczy zła i nie kończy cierpienia (bo zło dalej istnieje) – to najwyraźniej nie jest wszechpotężny. A jeśli ma moc zniszczenia zła, ale tego nie robi – no to nie może być nieskończenie miłosierny.

Podobny problem pojawia się w przypadku Judasza – staje się on bowiem (wedle Nowego Testamentu) niezbędny do wykonania boskiego planu. Ale z kolei zostaje za to ukarany. Jest to w sumie niewyjaśniona kwestia z którą problemy mają wszyscy, którzy się za nią zabiorą – ponieważ ciężko dać na nią satysfakcjonującą odpowiedź. To zatem sugeruje, że jest to wprowadzony z powodu pewnych potrzeb element, który (tak jak szatan) przynosi pewne odpowiedzi, ale i jednocześnie rodzi nowe problemy. Warto też zauważyć, że w historii z Judaszem autorzy pism doskonale wiedzą o czym rozmawiał on na zamkniętych spotkaniach z kapłanami i jak się zachowywał. Czy ta nadzwyczajna znajomość autorów („nadźródło”) nie jest podejrzana? Czy zatem nie chodzi tu wyłącznie o zmyślenie sobie czarnej owcy – zdrajcy, który wykona brudną robotę? Dodajmy do tego fakt, że w tym czasie budzącego się antysemityzmu nasz zdrajca nosi imię… Juda – czyli pasujące idealnie do oczernianego narodu żydowskiego. To, że Judasz dostaje symboliczną kwotę 30 srebrników (nawiązującą do Starego Testamentu). A także to, że mamy w Nowym Testamencie dwie sprzeczne ze sobą wersje śmierci owego zdrajcy (a zatem, jak w przypadku narodzin Jezusa, jedna musi być zmyślona).

No i czy nie ciekawe w tej sytuacji wydają się fragmenty takie jak te:

28 Jezus zaś rzekł do nich: «Zaprawdę, powiadam wam: Przy odrodzeniu, gdy Syn Człowieczy zasiądzie na swym tronie chwały, wy, którzy poszliście za Mną, zasiądziecie również na dwunastu tronach, sądząc dwanaście pokoleń Izraela.

Mt 19, 28

28 Wyście wytrwali przy Mnie w moich przeciwnościach. 29 Dlatego i Ja przekazuję wam królestwo, jak Mnie przekazał je mój Ojciec: 30 abyście w królestwie moim jedli i pili przy moim stole oraz żebyście zasiadali na tronach, sądząc dwanaście pokoleń Izraela

Łk 22, 28-30


W których to Jezus przepowiada swoim uczniom (a więc i Judaszowi), że będą zasiadać na 12 tronach?

Czyżby Jezus najwyraźniej nie miał pojęcia, że oto później jacyś autorzy przypiszą Judaszowi rolę zdrajcy i że należałoby tak naprawdę przygotować jedynie 11 tronów?

Cóż, Ewangeliści nie martwią się tym. Tak samo jak nie martwią się tym, że Jezus w pewnym momencie ich historii wyraźnie mówi o zdradzie Judasza, wskazuje go niemalże palcem, a uczniowie… no cóż, reagują wybitnie nierealistycznie.

Idźmy dalej. Po ostatniej wieczerzy nasi bohaterowie decydują się spędzić noc pod gołym niebem (dlaczego?). Marek donosi:

32 A kiedy przyszli do ogrodu zwanego Getsemani, rzekł Jezus do swoich uczniów: «Usiądźcie tutaj, Ja tymczasem będę się modlił». 33 Wziął ze sobą Piotra, Jakuba i Jana i począł drżeć, i odczuwać trwogę. 34 I rzekł do nich: «Smutna jest moja dusza aż do śmierci; zostańcie tu i czuwajcie!» 35 I odszedłszy nieco dalej, upadł na ziemię i modlił się, żeby - jeśli to możliwe - ominęła Go ta godzina. 36 I mówił: «Abba, Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie! Lecz nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty [niech się stanie]!»
37 Potem wrócił i zastał ich śpiących. Rzekł do Piotra: «Szymonie, śpisz? Jednej godziny nie mogłeś czuwać? 38 Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe». 39 Odszedł znowu i modlił się, powtarzając te same słowa. 40 Gdy wrócił, zastał ich śpiących, gdyż oczy ich były snem zmorzone, i nie wiedzieli, co Mu odpowiedzieć.
41 Gdy przyszedł po raz trzeci, rzekł do nich: «Śpicie dalej i odpoczywacie? Dosyć! Przyszła godzina, oto Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników. 42 Wstańcie, chodźmy, oto zbliża się mój zdrajca».

Mk 14, 32-42


Jezus modli się o to, aby Bóg pozwolił mu jednak uniknąć swojego losu. Jest to kolejny element historii, który stał się jedną z ikon chrześcijaństwa – a który niestety najprawdopodobniej nie miał nigdy miejsca. Przede wszystkim powstaje proste pytanie – skoro Jezus modlił się sam, a wszyscy inni spali – to skąd niby autor tekstu jest tak dobrze poinformowany o przebiegu modlitwy? Wierzącym przybywa tutaj z pomocą „natchnienie przez Ducha Świętego” – ale do mnie takie wyjaśnienie zwyczajnie nie trafia. Ponownie bowiem musimy pamiętać, że Ewangelie to nie opis życia Jezusa, tylko wyobrażenie na ten temat zaprezentowane nam przez poszczególnych pisarzy. I podobnie jest w tym przypadku. Taką akurat wizję na temat tego momentu miał Marek. Nieważne co chciał nam przez to pokazać. Nieważne, że ten Jezus to nie żaden Jahwe w ciele ludzkim, tylko zwykły człowiek. Ważne jest to, że mamy oto przed sobą tylko i wyłącznie zapis wiary i przekonań pewnego człowieka żyjącego wiele lat po Jezusie. Marek widział Jezusa jako zwykłego człowieka wypełniającego swoją misję – jest rzecz jasna mesjaszem, ale jednocześnie jest bardzo realistyczny (pomijając niemożliwe do zaistnienia elementy, jak wiedza o przyszłej męce). Jak widzi tę scenę Łukasz?

39 Potem wyszedł i udał się, według zwyczaju, na Górę Oliwną: towarzyszyli Mu także uczniowie. 40 Gdy przyszedł na miejsce, rzekł do nich: «Módlcie się, abyście nie ulegli pokusie». 41 A sam oddalił się od nich na odległość jakby rzutu kamieniem, upadł na kolana i modlił się 42 tymi słowami: «Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!» 43 Wtedy ukazał Mu się anioł z nieba i umacniał Go. 44 Pogrążony w udręce jeszcze usilniej się modlił, a Jego pot był jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię. 45 Gdy wstał od modlitwy i przyszedł do uczniów, zastał ich śpiących ze smutku. 46 Rzekł do nich: «Czemu śpicie? Wstańcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie».

Łk 22, 39-46


Łukasz podobnie jak Marek – nie ma prawa znać przebiegu akcji. A jednak doskonale go zna. Warto zauważyć, że Łukaszowy Jezus jest bardziej zdeterminowany – u Marka prosi wprost – „zabierz ten kielich ode mnie”. U Łukasza – „jeśli chcesz, zabierz”. Co ciekawe – istnieje przypuszczenie, że fragmenty o pocie zostały dodane aby podkreślić cielesność Jezusa i tym samym obalić nauki innego odłamu chrześcijaństwa, który wierzył, że Jezus (jako Bóg) nie był tworem cielesnym, lecz duchowym – i wcale nie był poddany jakiejkolwiek realnej męce.

Rzecz jasna u Jana, który to najbardziej podkreśla u wszystkich ewangelistów świadomość Jezusa co do swojej misji - nie ma tego elementu.

Idźmy dalej:

1 To powiedziawszy Jezus wyszedł z uczniami swymi za potok Cedron. Był tam ogród, do którego wszedł On i Jego uczniowie. 2 Także i Judasz, który Go wydał, znał to miejsce, bo Jezus i uczniowie Jego często się tam gromadzili. 3 Judasz, otrzymawszy kohortę oraz strażników od arcykapłanów i faryzeuszów, przybył tam z latarniami, pochodniami i bronią. 4 A Jezus wiedząc o wszystkim, co miało na Niego przyjść, wyszedł naprzeciw i rzekł do nich: «Kogo szukacie?» 5 Odpowiedzieli Mu: «Jezusa z Nazaretu». Rzekł do nich Jezus: «Ja jestem». Również i Judasz, który Go wydał, stał między nimi. 6 Skoro więc rzekł do nich: «Ja jestem», cofnęli się i upadli na ziemię. 7 Powtórnie ich zapytał: «Kogo szukacie?» Oni zaś powiedzieli: «Jezusa z Nazaretu». 8 Jezus odrzekł: «Powiedziałem wam, że Ja jestem. Jeżeli więc Mnie szukacie, pozwólcie tym odejść!» 9 Stało się tak, aby się wypełniło słowo, które wypowiedział: «Nie utraciłem żadnego z tych, których Mi dałeś». 10 Wówczas Szymon Piotr, mając przy sobie miecz, dobył go, uderzył sługę arcykapłana i odciął mu prawe ucho. A słudze było na imię Malchos. 11 Na to rzekł Jezus do Piotra: «Schowaj miecz do pochwy. Czyż nie mam pić kielicha, który Mi podał Ojciec?»

J 18, 1-11


Judasz ujawnia się jako zdrajca. Ale…

Oczywiście cała akcja związana z Jezusem nie miałby prawa bytu, gdyby i tutaj nie przytrafił się jakiś cud. Jezus, mimo że atakowany i zdradzony – wciąż jest na tyle dobry, aby uzdrawiać rannego. Zauważmy też, że Jan, piszący wiele lat po innych ewangelistach, jest w stanie podać nam imię tegoż rannego. Inni ewangeliści są w tej kwestii bezsilni. Zauważmy również, że Piotr jest uzbrojony w miecz (uczniowie Jezusa i broń?). Atakuje jednego ze strażników/sług i omija go kara (osobiście stawiałbym na to, że wieśniak prędzej zginąłby na miejscu niż wygrał potyczkę z członkami straży). No i sama scena (pocałunek zdrady) nawiązuje do wydarzeń starotestamentowych. Nagromadzenie pytań i „dziwności” jest nieco kłopotliwe. Tak jak to, że okres powstania Ewangelii i tej historii jest zaskakująco zbieżny z historią jaka została opisana przez Tacyta (Dzieje, 3, 84 – sama końcówka, ostatnie zdania) – o tym jak w końcowych chwilach panowania cesarza Witeliusza, podczas jego „aresztowania”, jeden żołnierz odciął drugiemu ucho:

„One of the German soldiers met the party, and aimed a deadly blow at Vitellius, perhaps in anger, perhaps wishing to release him the sooner from insult. Possibly the blow was meant for the tribune. He struck off that officer's ear, and was immediately dispatched.”

No i nie zapominajmy też o jeszcze jednej kwestii. Ewangeliści tworzyli wiele lat po Jezusie i raczej nie mieli dostępu do rzetelnych świadków. Inaczej rzecz ma się z Pawłem, który żył nieco wcześniej i, co najważniejsze, bezpośrednio spotkał się z uczniami Jezusa. Czy wspomina on cokolwiek o pasjonującej i niezwykle emocjonującej historii z Judaszem – od zdrady po pojmanie?

Odpowiedź jest prosta – nie.

Czyżby dlatego, że ani Piotr, ani reszta uczniów Jezusa o niczym takim nie wiedziała?

Następnie Jezusa czekać ma narada w domu żydowskiego kapłana. Ponownie autor opowieści posiada doskonałe rozeznanie na temat przebiegu akcji, choć żaden uczeń nie mógł wejść do komnat w których się ona toczyła. Najbliżej był Piotr, lecz on znajdował się na dziedzińcu (gdzie miała miejsce słynna akcja z „wyparciem się Jezusa”).

53 A Jezusa zaprowadzili do najwyższego kapłana, u którego zebrali się wszyscy arcykapłani, starsi i uczeni w Piśmie. 54 Piotr zaś szedł za Nim z daleka aż na dziedziniec pałacu najwyższego kapłana. Tam siedział między służbą i grzał się przy ogniu.
55 Tymczasem arcykapłani i cała Wysoka Rada szukali świadectwa przeciw Jezusowi, aby Go zgładzić, lecz nie znaleźli. 56 Wielu wprawdzie zeznawało fałszywie przeciwko Niemu, ale świadectwa te nie były zgodne. 57 A niektórzy wystąpili i zeznali fałszywie przeciw Niemu: 58 «Myśmy słyszeli, jak On mówił: "Ja zburzę ten przybytek uczyniony ludzką ręką i w ciągu trzech dni zbuduję inny, nie ręką ludzką uczyniony"». 59 Lecz i w tym ich świadectwo nie było zgodne.
60 Wtedy najwyższy kapłan wystąpił na środek i zapytał Jezusa: «Nic nie odpowiadasz na to, co oni zeznają przeciw Tobie?» 61 Lecz On milczał i nic nie odpowiedział. Najwyższy kapłan zapytał Go ponownie: «Czy Ty jesteś Mesjasz, Syn Błogosławionego?» 62 Jezus odpowiedział: «Ja jestem. Ujrzycie Syna Człowieczego, siedzącego po prawicy Wszechmocnego i nadchodzącego z obłokami niebieskimi». 63 Wówczas najwyższy kapłan rozdarł swoje szaty i rzekł: «Na cóż nam jeszcze potrzeba świadków? 64 Słyszeliście bluźnierstwo. Cóż wam się zdaje?» Oni zaś wszyscy wydali wyrok, że winien jest śmierci. 65 I niektórzy zaczęli pluć na Niego; zakrywali Mu twarz, policzkowali Go i mówili: «Prorokuj!» Także słudzy bili Go pięściami po twarzy.

Mk 14, 53-65


Taki opis serwuje nam Marek. Niestety jest z nim kilka problemów. Przede wszystkim:

„Wszyscy arcykapłani, starsi i uczeni w Piśmie” zostali oszacowani na liczbę 71 mężczyzn. Musimy zatem przyjąć, że tych 71 mężczyzn zebrało się nagle tuż przed niesłychanie ważnym świętem w domu jednego z nich, aby zająć się sprawą jakiegoś samozwańczego proroka.

Jeżeli ktoś fałszywie zeznawał przed sądem – sam był winny i surowo ukarany. Znamy przypadek pewnych świadków, którzy zeznawali przed sądem w sprawie cudzołóstwa. Niestety obaj twierdzili, że miało ono miejsce pod innym drzewem. Za składanie fałszywych oskarżeń – zostali skazani na śmierć.

Według żydowskiego prawa ten, kto nie uprzedził winnego, że jego zamierzany czyn jest przestępstwem – sam również je w pewnym sensie popełniał. W tej historyjce najwyższy kapłan niejako przymusza Jezusa do wypowiedzenia bluźnierstwa – jednak nijak nie informuje go, że jeśli to zrobi – popełni przestępstwo. Tym samym sam staje się współwinny, bo to poniekąd za jego sprawą pada to bluźnierstwo.

No i na koniec – świadkowie zeznają, że słyszeli o tym, że Jezus zburzy świątynię. Jednak stosowne cytaty w których Jezus wypowiada faktycznie te słowa nijak nie sugerują, że słyszy je ktoś więcej niż jedynie uczniowie. Co więcej – łatwo zauważyć, że wkładanie Jezusowi w usta słów o „burzeniu świątyni” i „odbudowywaniu jej w trzy dni” to zabieg mający związek z dużo późniejszą wiarą w zmartwychwstanie i zburzeniem przez Rzymian świątyni w drugiej połowie I wieku. Innymi słowy – Jezus nie mógł niczego takiego powiedzieć, bo to „przepowiednia po fakcie”. A skoro Jezus nie mógł niczego takiego powiedzieć – to i żaden świadek w sądzie nie mógł niczego takiego zeznać.

To „przesłuchanie” to wynik fantazji ewangelistów – mający na celu zapełnić czas pomiędzy pojmaniem, a ukrzyżowaniem – rzecz jasna dodając całej historii dużo rozmaitych wymownych (antysemickich) elementów.

Tym bardziej, że akurat w przypadkach takich jak te Żydzi mieli dość rozbudowane i sprawiedliwe podejście do procesów. O ile się nie mylę – nie można było podejmować decyzji o skazywaniu na śmierć tego samego dnia w którym rozpoczynał się proces – aby dać sędziom czas na dogłębne przemyślenie sprawy. Werdykty wygłaszali najpierw najmłodsi sędziowie (od najmłodszego do najstarszego) aby młodsi nie sugerowali się decyzją starszych (bardziej szanowanych). Miejsce sądu znajdowało się daleko od miejsca straceń – aby sędziowie mieli dodatkowo więcej czasu do namysłu. Każdy kto chciał wiedział o której godzinie będzie prowadzony przez miasto skazaniec – a na czele procesji szedł herold, który nieustannie wzywał – „jeżeli ktoś może w jakikolwiek sposób zaświadczyć, że ta osoba jest niewinna – niech wystąpi!” W przypadku gdy pojawiał się najmniejszy cień wątpliwości (lub nowy świadek/dowód) – powracano do siedziby sądu i ponownie rozpatrywano sprawę.

Innymi słowy – procesy były w prawie żydowskim dobrze pomyślane i (jak na owe czasy) sprawiedliwe. Ewangeliści zaś robią wszystko co w ich mocy aby tylko przekonać nas, że Żydzi = bezprawie. Ja im zwyczajnie nie wierzę.

Każdy z nas zna też zapewne historię z Piłatem. O tym, jak „nie widział winy” oraz jak „umywał ręce”. Czy nie zastanawiające jest, że człowiek ten tak delikatnie obchodził się z jakimś żydowskim wieśniakiem? Źródła historyczne mówią nam, że bez mrugnięcia okiem kazał „spałować” pokojową żydowską demonstrację. Że zbrojnie uderzył na ludzi gromadzących się na pustyni i dokonał wśród nich rzezi. Że nie bał się dokonywać czynów mogących obrazić bogobojnych i przesądnych Żydów. Tutaj jednak Piłat sprawia wrażenie człowieka, który absolutnie nie chce przyłożyć ręki do śmierci Jezusa (mimo, że byłaby mu ona na rękę). Jak tylko może odwleka decyzję – opierając się głośnym wołaniom i żądaniom „Żydów”. Jest to wybitnie nierealne – nagle „tłumy” (które wcześniej witały Jezusa gałązkami palmowymi) żądają krwi Jezusa. Można odnieść wrażenie, że niemal każdy Żyd chce ukrzyżowania biednego Jezusa, a tylko Piłat, jedyny sprawiedliwy, chce go uratować przed tym smutnym losem.

Takie wydarzenie prawdopodobnie nie miało miejsca. Piłat bez wahania skazał Jezusa na śmierć – tak jak robił to wielokrotnie przy innych okazjach. Okrzyki Żydów i naciski kapłanów zmyślono, aby tylko zwalić na nich winę za śmierć Jezusa. „Krew jego na nas i na dzieci nasze”…

A Piłat? Tutaj z kolei wybiela się jego postać. Istne Wałęsowe „nie chcem, ale muszem”.

My zaś zastanówmy się jeszcze nad jedną kwestią – również zmyśloną przez późniejszych chrześcijan. Mowa o epizodzie z Barabaszem. Nowy Testament opowiada nam o „tradycji” wypuszczania więźniów z okazji święta. Jest to niestety (jak wszystko na to wskazuje) wymysł autora Ewangelii, ponieważ nic takiego nie miało nigdy miejsca (nie po to wtrąca się przestępców do więzienia, aby ich na żądanie tłumu wypuszczać). Szczególnie gdy jest nim Barabasz – morderca. I znowu – pamiętajmy o tym, że Paweł (który przecież spotkał się z Piotrem i resztą) nijak nie wspomina o tych wszystkich dramatycznych wydarzeniach.

Podobnie jak w przypadku modlitwy w Getsemani, tak i w przypadku ukrzyżowania widać wyraźne różnice.

Marek:

20 Następnie wyprowadzili Go, aby Go ukrzyżować. 21 I przymusili niejakiego Szymona z Cyreny, ojca Aleksandra i Rufusa, który wracając z pola właśnie przechodził, żeby niósł krzyż Jego. 22 Przyprowadzili Go na miejsce Golgota, to znaczy miejsce Czaszki. 23 Tam dawali Mu wino zaprawione mirrą, lecz On nie przyjął. 24 Ukrzyżowali Go i rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając o nie losy, co który miał zabrać. 25 A była godzina trzecia, gdy Go ukrzyżowali. 26 Był też napis z podaniem Jego winy, tak ułożony: «Król Żydowski». 27 Razem z Nim ukrzyżowali dwóch złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej Jego stronie. 28 Tak wypełniło się słowo Pisma: W poczet złoczyńców został zaliczony. 29 Ci zaś, którzy przechodzili obok, przeklinali Go, potrząsali głowami, mówiąc: «Ej, Ty, który burzysz przybytek i w trzech dniach go odbudowujesz, 30 zejdź z krzyża i wybaw samego siebie!» 31 Podobnie arcykapłani wraz z uczonymi w Piśmie drwili między sobą i mówili: «Innych wybawiał, siebie nie może wybawić. 32 Mesjasz, król Izraela, niechże teraz zejdzie z krzyża, żebyśmy widzieli i uwierzyli». Lżyli Go także ci, którzy byli z Nim ukrzyżowani. 33 A gdy nadeszła godzina szósta, mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. 34 O godzinie dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: «Eloi, Eloi, lema sabachthani», to znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? 35 Niektórzy ze stojących obok, słysząc to, mówili: «Patrz, woła Eliasza». 36 Ktoś pobiegł i napełniwszy gąbkę octem, włożył na trzcinę i dawał Mu pić, mówiąc: «Poczekajcie, zobaczymy, czy przyjdzie Eliasz, żeby Go zdjąć [z krzyża]». 37 Lecz Jezus zawołał donośnym głosem i oddał ducha.

Mk 15, 20–37


W tym fragmencie Jezus jest najbliższy prawdzie historycznej, choć nie wiemy przecież jak naprawdę dokładnie wyglądało to ukrzyżowanie. Jezus jest tutaj opuszczony i „przybity” ( ;) ). Po prostu, mając okrutną świadomość tego co nastąpi, idzie na śmierć. A jego ostatnie słowa wyraźnie sugerują jego ostatnie myśli – Bóg mnie opuścił. Nie udało się. Zawiodłem.

Jak opisali to inni? Łukasz:

26 Gdy Go wyprowadzili, zatrzymali niejakiego Szymona z Cyreny, który wracał z pola, i włożyli na niego krzyż, aby go niósł za Jezusem. 27 A szło za Nim mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim. 28 Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: «Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! 29 Oto bowiem przyjdą dni, kiedy mówić będą: "Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły". 30 Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas; a do pagórków: Przykryjcie nas! 31 Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym?»
32 Przyprowadzono też dwóch innych - złoczyńców, aby ich z Nim stracić. 33 Gdy przyszli na miejsce, zwane «Czaszką», ukrzyżowali tam Jego i złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej Jego stronie. 34 Lecz Jezus mówił: «Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią». Potem rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając losy. 35 A lud stał i patrzył. Lecz członkowie Wysokiej Rady drwiąco mówili: «Innych wybawiał, niechże teraz siebie wybawi, jeśli On jest Mesjaszem, Wybrańcem Bożym». 36 Szydzili z Niego i żołnierze; podchodzili do Niego i podawali Mu ocet, 37 mówiąc: «Jeśli Ty jesteś królem żydowskim, wybaw sam siebie».
38 Był także nad Nim napis w języku greckim, łacińskim i hebrajskim: «To jest Król Żydowski». 39 Jeden ze złoczyńców, których [tam] powieszono, urągał Mu: «Czy Ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas». 40 Lecz drugi, karcąc go, rzekł: «Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? 41 My przecież - sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił». 42 I dodał: «Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa». 43 Jezus mu odpowiedział: «Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju». 44 Było już około godziny szóstej i mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. 45 Słońce się zaćmiło i zasłona przybytku rozdarła się przez środek. 46 Wtedy Jezus zawołał donośnym głosem: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego. Po tych słowach wyzionął ducha.

Łk 23, 26–46


Łukasz (tradycyjnie) dodaje nowe elementy. Jezus nie idzie tutaj na śmierć pełen przygnębienia – wdaje się w rozmowy zarówno z kobietami, jak i z łotrami. Ostatnim okrzykiem nie są już słowa zwątpienia i opuszczenia, lecz zawierzenia.

Jan:

Zabrali zatem Jezusa. 17 A On sam dźwigając krzyż wyszedł na miejsce zwane Miejscem Czaszki, które po hebrajsku nazywa się Golgota. 18 Tam Go ukrzyżowano, a z Nim dwóch innych, z jednej i drugiej strony, pośrodku zaś Jezusa. 19 Wypisał też Piłat tytuł winy i kazał go umieścić na krzyżu. A było napisane: «Jezus Nazarejczyk, Król Żydowski». 20 Ten napis czytało wielu Żydów, ponieważ miejsce, gdzie ukrzyżowano Jezusa, było blisko miasta. A było napisane w języku hebrajskim, łacińskim i greckim. 21 Arcykapłani żydowscy mówili do Piłata: «Nie pisz: Król Żydowski, ale że On powiedział: Jestem Królem Żydowskim». 22 Odparł Piłat: «Com napisał, napisałem».
23 Żołnierze zaś, gdy ukrzyżowali Jezusa, wzięli Jego szaty i podzielili na cztery części, dla każdego żołnierza po części; wzięli także tunikę. Tunika zaś nie była szyta, ale cała tkana od góry do dołu. 24 Mówili więc między sobą: «Nie rozdzierajmy jej, ale rzućmy o nią losy, do kogo ma należeć». Tak miały się wypełnić słowa Pisma: Podzielili między siebie szaty, a los rzucili o moją suknię. To właśnie uczynili żołnierze. 25 A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. 26 Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: «Niewiasto, oto syn Twój». 27 Następnie rzekł do ucznia: «Oto Matka twoja». I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie. 28 Potem Jezus świadom, że już wszystko się dokonało, aby się wypełniło Pismo, rzekł: «Pragnę». 29 Stało tam naczynie pełne octu. Nałożono więc na hizop gąbkę pełną octu i do ust Mu podano. 30 A gdy Jezus skosztował octu, rzekł: «Wykonało się!» I skłoniwszy głowę oddał ducha.

J 19, 17-30


Jan ponownie dodaje sporo nowych informacji (ależ miał doskonałych informatorów). Skwapliwie zwraca nam uwagę na temat proroctw wypełnianych nawet w tej chwili (a jakżeby inaczej) a ostatnimi słowami Jezusa nie są słowa opuszczenia czy też zawierzenia. Jezus Janowy najzwyczajniej w świecie po prostu wypełnia swoją misję. Niewiele lat różnicy – a jaka zmiana w postrzeganiu pomiędzy Markiem a Janem. Tak rodzą się mity.

Niestety musimy też pamiętać o tym, że historia ta znowu rodzi pewne problemy. Tak samo jak pojawienie się szatana i Judasza. Jezus umarł na krzyżu. To fakt historyczny. Ewangeliści jednak sugerują, że to był fragment boskiego planu. Skoro już uznali, że Jezus przybył po to, aby umrzeć na krzyżu – no to musiał być w tym jakiś sens. Jest to nieco bezsensowne tak w istocie, ponieważ śmierć Jezusa nie była częścią żadnego boskiego planu tak naprawdę. Chrześcijanie jednak się uparli. No ale dobrze – był to boski plan. Ale co tak naprawdę on obejmował? Dlaczego tak się stało?

Chrześcijanie w końcu znaleźli odpowiedź. To ofiara przebłagalna. Jezus umarł „za nasze grzechy”. To „wyjaśniło” chrześcijanom „boski plan” stojący za tą śmiercią (a przynajmniej tak chrześcijanie sobie postanowili – że wyjaśnia), ale przy okazji (tradycyjnie) stworzyło (jak każdy niedoskonały ludzki pomysł, próba dopasowania na siłę swoich nierealnych wierzeń do jak najbardziej realnej rzeczywistości) nowe problemy. Dlaczego bowiem Bóg to zrobił? Czy nie mógł nam wybaczyć ot tak? Pstryknąć palcami i powiedzieć – „wybaczam wam grzech waszych prarodziców”? Czy Bóg faktycznie ograniczony jest jakimiś rytuałami, które musi spełnić aby coś się wydarzyło? No i czy będąc miłosiernym nie mógłby znaleźć lepszej opcji niż przybijanie samego siebie do krzyża?

Nie mówiąc już o tym, że „boski plan” się wypełnił, a nic absolutnie się nie zmieniło. Owszem – zmiany zauważymy, ale będzie to gdzieś, kiedyś tam…

Innymi słowy – posiadające swoje wady, ale i bardzo sprytne wyjaśnienie ;)


Wróćmy do Marka. To moim zdaniem najbliższy prawdy opis tego całego wydarzenia. Trudno wyobrazić sobie, aby skazaniec, mający świadomość rychłego i okrutnie bolesnego zgonu, zagadywał kobiety, dokonywał cudów czy też pogodnie rozmawiał sobie ze współskazańcem. Jezus z pewnością był przekonany o swojej nadzwyczajnej misji – na pewno uważał, że faktycznie wypełnia wolę Boga. Że niedługo przyjdzie czas odmiany świata a on sam (razem z uczniami) – dokona sądu. Nie różnił się niczym od innych przekonanych o swojej misji „natchnionych”. Dlatego też musiał czuć się straszliwie zawiedziony gdy umierał, tak straszliwie poniżony.

Gdy wybuchło powstanie żydowskie, grupa apokaliptycznych esseńczyków wyszła z ukrycia – wierząc, że oto nadszedł długo wyczekiwany czas apokaliptycznej odnowy – i przystąpiła, pewna zwycięstwa i wsparcia od Jahwe, do walk z Rzymianami. Po zakończeniu walk – wszelki słuch po nich zaginął. Zwyczajnie zostali wytępieni.

Podobnie było z Jezusem – był przekonany o swojej misji, ale nie wziął pod uwagę brutalności świata i tego, że jego bóg jest wyłącznie wytworem jego kultury, a nie jakimś realnym bytem planującym niedługo w formie „zstąpienia” nadać Izraelowi status „Królestwa Bożego” i zniszczyć zło. Jeżeli w obliczu prezydenta USA wyciągniesz broń – musisz liczyć się z konsekwencjami. Jeśli w obliczu władz żydowskich i rzymskich robisz coś, co oni uważają za zakłócanie porządku – musisz liczyć się z tym, że przybiją cię za to do krzyża, obojętnie jakie masz o sobie mniemanie i kogo, jak uważasz, masz za plecami.

A zatem historia Jezusa kończy się tragicznie – upadkiem samozwańczego proroka który z pewnością w ostatnich chwilach swego życia musiał zmierzyć się z tym nieopisanym ogromem swojej klęski. Przywodzi mi to na myśl jeszcze jedną postać historyczną. Był (nie tak dawno temu) swego czasu człowiek, który uważał, że jest kimś „wybranym” aby poprowadzić swój naród do świetlanej przyszłości. Ktoś, kto czuł się panem sytuacji.

Ten ktoś doprowadził cały swój kraj do ruiny i ostatecznie w podziemiach swojej ostatniej kryjówki popełnił samobójstwo, gdy wrogowie byli zaledwie kilkaset metrów dalej.

A co stało się później? Cuda, wielkie cuda. Zaćmienie, które nie wywołało ogólnego poruszenia. Trzęsienie ziemi, które nie dokonało żadnych szkód. Zerwanie się zasłony przybytku, o którym milczą źródła. No i na koniec „otworzenie się wielu grobów” z których wyszło wiele trupów – których to „widziało wielu” żyjących świadków, lecz nikt nie zatroszczył się o to, aby ten niesamowity cud utrwalić na piśmie…




Jak mamy zatem postrzegać tę całą historię z punktu widzenia debaty? Moim zdaniem ogromna część Ewangelii opisująca życie Jezusa to zwyczajne wierzenia autorów – a nie zapis prawdziwych wydarzeń. Ewangeliści wierzyli w boskość Jezusa, w jego misję, w boski plan. I to zawarli w swoich dziełach. Nie prawdę – a jedynie swoje przekonania.

Tak powstał „ich” Jezus. Różniący się od Jezusa „prawdziwego”. „Ich” Jezus raz mówił jedno (u jednego ewangelisty), raz coś zupełnie innego (u innego ewangelisty). Raz był świadom swej misji, innym razem – wręcz przeciwnie. W zależności w co wierzył człowiek piszący te historie. A skoro tak – to czy można wierzyć w taki wizerunek, jaki nam się przedstawia?

To oczywiście wybór każdego z nas. Każdy z nas jest bowiem wolnym człowiekiem i ma prawo wierzyć w co tylko zechce. Ja mogę jedynie wyrazić swoją opinię i zachęcić do podobnego podejścia. Decyzję jednak i tak każdy podejmie osobiście.

Ci z Was, którzy są na tym forum nieco dłużej, znają zapewne moją historię. Wiedzą, że są pewne osoby, które całkiem otwarcie widzą we mnie agenta opłacanego przez CIA. Wyobraźcie sobie teraz jak wyglądałaby ich księga zawierająca opis mojej osoby i ile prawdy by się w niej znalazło. Myślę, że miałbym całkiem niezły ubaw, gdybym zabrał się za czytanie mojego przecież (podobno) życiorysu.

Uważam, że nie można wierzyć w wizerunek Jezusa zawarty w Ewangelii. Jest on zbyt zanieczyszczony poglądami osób późniejszych – poglądami „wymyślonymi” długo po jego śmierci. Ewangelia to w pewnym sensie tekst propagandowy, ubarwiający rzeczywistość tak, aby wywrzeć na określonej grupie czytelników odpowiednie wrażenie. Na dodatek Jezus, zwykły wszak człowiek, jest naiwnie (z dzisiejszego punktu widzenia) opisywany jako postać chodząca po wodzie, rozmnażająca żywność czy też ożywiająca śmierdzące i rozkładające się trupy. Pasuje ona do ogólnoreligijnej ciągoty do cudów i nadzwyczajnych mocy, lecz z punktu widzenia XXI wiecznego racjonalisty pozostawia wiele do życzenia.

Jezus został ubarwiony przez ewangelistów. Ale to nic dziwnego. Jezus bywa ubarwiany i dziś. Istnieją osoby, które zarzekają się, że widziały Jezusa „przewiązanego szarfą biało-czerwoną, z białym orłem na piersi”… Istnieją historie o tym, jakoby matka Jezusa nie umarła, lecz zwyczajnie uniosła się pewnego dnia do nieba…

Wiara faktycznie czyni cuda. Potrafi na przykład tak wypaczyć światopogląd, że mordowanie i odcinanie głów uznamy za „szlachetny czyn miły bogu”. Potrafi też tak wypaczyć nam wizerunek danej osoby, że będzie ona dla nas totalnie kimś innym niż w rzeczywistości.

I tak właśnie miało miejsce w przypadku ewangelistów.





Na koniec wspomnę o ostatniej kwestii, powiązanej z klęską Jezusa i tym, że nie warto wierzyć w jego boski wizerunek:

24 W owe dni, po tym ucisku, słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku. 25 Gwiazdy będą padać z nieba i moce na niebie zostaną wstrząśnięte. 26 Wówczas ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w obłokach z wielką mocą i chwałą. 27 Wtedy pośle On aniołów i zbierze swoich wybranych z czterech stron świata, od krańca ziemi aż do szczytu nieba. 28 A od drzewa figowego uczcie się przez podobieństwo! Kiedy już jego gałąź nabiera soków i wypuszcza liście, poznajecie, że blisko jest lato. 29 Tak i wy, gdy ujrzycie, że to się dzieje, wiedzcie, że blisko jest, we drzwiach. 30 Zaprawdę, powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie.

Mk 13, 24-30


Jezus faktycznie musiał być przekonany, że niedługo wszystko się wypełni. Podobnie jak Paweł, który przecież jest naszym najstarszym źródłem – a który przestrzegał przed rychłym „końcem”. Paweł miał jeszcze pewne szanse umocnienia swoich wiernych gdy tłumaczył im dlaczego bracia i siostry umierają, pokolenie powoli przemija, a nic się nie dzieje. Ale już 100 lat po śmierci Jezusa można było śmiało powiedzieć – wybaczcie, ale myliliście się.

Ale to już inna historia…
  • 0



#13

Amontillado.
  • Postów: 631
  • Tematów: 50
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 21
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Wszystko pięknie, to bardzo ciekawe wyjaśnienie (którego nie znałem), lecz nie zmienia to faktu, że żaden anioł nie zstępuje do wody, nie porusza jej ani nie uzdrawia chorych. A to było sednem mojej wypowiedzi. To zwykłe ubarwienie – element fantastyczny, którym zanieczyszczono (nieważne czy w dobrej, czy złej wierze) prawdziwą historię Jezusa.


Myślę, że to zbyt surowe traktowanie ewangelii i ich treści. Czyją winą jest fakt, że po prostu takie przesądy tkwiły w świadomości społecznej? I nie sądzę, aby zanieczyszczało to prawdziwą historię Jezusa – ludzie po prostu wierzyli, że anioł od czasu do czasu schodzi, porusza wodę i tym samym dokonuje uzdrowienia jednego z chorych. Nikt nie mówi, że gdy Jezus tamtędy przechodził widziano anioła zstępującego i dotykającego tafli wody – nie na takiej zasadzie działają przesądy, wierzenia i zabobony.

Podobnie i tutaj – dziękuję za dogłębne zainteresowanie się tym tematem, ale…

Czy Twoja obszerna analiza zmienia tak naprawdę cokolwiek? W oryginale zawarto inne słowo. W kopii (jaką mamy obecnie) – inne. I o to chodziło w całym tym przykładzie, ponieważ kontekst nie jest w tej chwili taki ważny. Jest zasadnicza różnica między „zlitowaniem się” a „rozgniewaniem”. To, czy Jezus miał prawo się rozgniewać, czy też nie – to nie ma akurat znaczenia. Jezus pała gniewem. Kopiście zaś to nie pasuje, więc zmienia treść Ewangelii. I to jest sedno problemu. Krótko, zwięźle i bez rozmywania sprawy.


Zmienia i to diametralnie. Stawiasz starożytnych kopistów w bardzo niekorzystnym świetle – uznając, że każdy błąd przez nich popełniony musiał być motywowany żądzą zmiany tekstu lub dyktowany był szeroko zakrojoną propagandą. Tymczasem najczęściej błędy w przepisywaniu powstawały poprzez nieuwagę, brak wiedzy kopisty, lub wręcz przeciwnie – przeświadczenie o tym, że wie lepiej.

Druga sprawa to ciągłe różnice w postrzeganiu przez nas wizerunku Jezusa. Ty widzisz, że ktoś zmienił w Ewangeliach słowo i na tej podstawie mówisz: „Ewangelie mówią nieprawdę, przedstawiają fałszywy wizerunek Jezusa.”.

Ja widzę zmiany w tekście i mówię: „Odpisy Ewangelii zostały w tym miejscu zmanipulowane, ale mimo wszystko jesteśmy w stanie dotrzeć do oryginalnego słowa. Wizerunek Jezusa ukryty pod błędami kopistów jest tym pierwotnym wizerunkiem przedstawionym w Ewangelii.

W takim wypadku znajomość kontekstu jest obowiązkowa – dzięki niemu możemy stwierdzić np. że rzeczywiście w tym miejscu Jezus zachowuje się dziwnie, bo powinien się zdenerwować, a w tekście jest że się cieszy.

Ależ skąd Ponieważ głównym przesłaniem było to, że kopista przemienił treść Ewangelii tak, aby zharmonizować ją ze swoimi przekonaniami. I tutaj czai się sedno sprawy i cała groźba – „poprawianie” historii z powodu takich a nie innych aktualnych przekonań. Więcej o tym będzie też i w tym wpisie, więc sam zobaczysz dlaczego ten zarzut uważam za groźny.


A więc w takim wypadku wciąż mówimy o wizerunku zawartym w Ewangelii, czy o wizerunku podanym przez kopistę? To diametralna różnica, bo nie powinien nas interesować Jezus kopisty, tylko Jezus Ewangelii. Aby dotrzeć do Jezusa ewangelii i zastanawiać się nad prawdziwością zawartego w nich wizerunku musimy odrzucić i zdemaskować błędy kopistów – i to jest obowiązkowe.

Bo co mnie obchodzi, że kopista zmienił słowo (nieważne jakie miał intencje) skoro ja szukam wizerunku Jezusa w Ewangeliach – skoro kopista ten wizerunek wypaczył to błędny wizerunek podają ewangelie czy kopista?

Takie, że Jezus nie był tak słodki, jak dzisiaj się go lubi malować.


I skąd to wiemy, że ‘nie był tak słodki’? Z Ewangelii.



Oczywiście, że jest – i już ją objaśniam. Chodzi mi przede wszystkim o pokazanie skłonności późniejszych chrześcijan do manipulowania swoimi „świętymi tekstami” tak, aby tylko dopasować je do aktualnie wyznawanych przekonań. Uważam, że kobiety powinny siedzieć cicho? No to biorę tekst Pawła i zmieniam go tak, aby włożyć mu moje przekonania w jego usta. Jak widać istnieli tacy ludzie, którzy uważali, że mają prawo ingerować w stare teksty tylko dlatego, że oni uważają, że powinno w nich być to co ja myślę, a nie to, co jest tam faktycznie zapisane. Skoro takie tendencje ujawniły się w przypadku listów Pawła – to jaka pewność, że nie zastosowano ich także w przypadku opisu działalności Jezusa? I o jest sedno tych przykładów – nie mamy takiej pewności. A skoro tak, to bądźmy bardziej krytyczni i nie ufajmy Ewangeliom bezkrytycznie.


Dlatego już w pierwszym wpisie poruszyłem kwestię wiary krytycznej – analiza tekstu pod kątem fałszerstw, przeinaczeń czy późniejszych dodatków jest podstawą poszukiwań w Ewangeliach wiarygodnego wizerunku Jezusa. Z kolei współczesna wiedza i lata badań umożliwiają nam łatwe wykrycie manipulacji w tekstach ewangelii – co pozwala na odkrycie w nich pierwotnego opisu Jezusa.

Poza tym, to nie było tak, że istniało sobie wczesne chrześcijaństwo, jako wiara z jasno określonymi założeniami oraz celami – i w zgodzie z nimi eliminowano wszystko co do niej nie pasowało: przekształcano teksty, listy, ewangelie, kodeksy, pojedyncze słowa, po to aby pasowały do obranego systemu.

Wczesne chrześcijaństwo - czyli do momentu, w którym kościół katolicki nabrał wyraźniejszych kształtów – to był prawdziwy misz-masz teorii, filozofii, przypuszczeń, itp. W okresie tym liderzy grup starali się przeforsować swoje poglądy, spojrzenie na nauki Jezusa i własną wizję chrześcijaństwa. Zdarzało się więc, że dokonywano nagięć – a czasem wręcz fałszerstw – w tekstach, a niekiedy używano swoich własnych wersji Ewangelii (np. Ewangelia Hebrajczyków).

I o ile wczesnochrześcijańskie fałszerstwa w listach, kodeksach, aktach itp. mogły przynieść skutek – to jawne zmienianie krążących już wśród ludzi ewangelii byłoby strzałem w stopę dla danego ugrupowania. Ale po kolei…



Jakie motywy mogły kierować chrześcijańskimi fałszerzami? Pieniądze? Nie bądźmy śmieszni – na literaturze nie dało się wtedy zarobić, a już na pewno Ewangelie miały zbyt wątłe predyspozycje aby z miejsca stać się bestsellerami antycznego świata.

Oczywiście, że takimi fałszerzami kierowały inne pobudki. Przede wszystkim chęć pokazania, że ich wizja chrześcijańska jest najwłaściwsza i tym samym zdobyć jak największą liczbę zwolenników. I o ile Piotr, Jan, Paweł i inni uczniowie Jezusa, a także uczniowie uczniów Jezusa – mieli zdecydowanie łatwiej, ze względu na ich odgórny autorytet – to już taki pierwszy lepszy i nikomu nieznany Jozofat miał trudniej.

Dajmy na to, że tenże przykładowy Jozofat stwierdził, iż on najlepiej wie jak ma wyglądać religia Chrystusa, w co powinni wierzyć chrześcijanie, jak żyć, co stanie się z nimi po śmierci, itd. Co ma w takim wypadku zrobić? Otóż napisać list! Ale nie jako jakiś tam Jozofat, którego nikt nie będzie chciał czytać. Jeśli chce być potraktowany serio musi nazwać się Piotr. Albo Jakub. Albo Paweł!

I tak listy napisane przez Piotra czy Jakuba nie są naprawdę piotrowe i jakubowe, a napisane zostały przez ‘podszywacza’. To samo z częścią listów Pawła, które niekiedy są ze sobą wyraźnie sprzeczne (jak Twój przykład z kobietami). Ale Jozofat osiągnął swój cel i przeforsował – w trochę nieczystym zagraniu – swoje pomysły, swoją wizję.

No dobrze, ale co jeśli listy pouczające chrześcijan to za mało dla naszego Jozofata? Co jeśli chciałby on powołać się na najwyższy autorytet – Jezusa? Co jeśli uważa on, że jego wiadomości o życiu i naukach Jezusa są najwłaściwsze? Z Twoich słów, Aquila, wynika że w takim wypadku Jozofat bierze Ewangelię Marka, Mateusza lub Łukasza – i zmienia ją wedle uznania, tak aby nakłonić do swojej wizji jak największą liczbę wiernych. Niestety to nie takie proste.

Aby mieć jakikolwiek wpływ na kształtowanie jednej z naszych czterech Ewangelii (zaznaczmy, że musiałoby się to dziać na odpowiednio wczesnym etapie) musiałby stać się członkiem dość hermetycznego ugrupowania ludzi skupiających się wokół danego Ewangelisty – dajmy na to Mateusza. Ugrupowanie Mateusza zawiera w sobie pokolenia redaktorów, którzy na podstawie różnych dostępnych im źródeł spisują ewangelię - musi ona jednak trzymać się pewnej wizji nakreślonej kiedyś przez lidera (powiedzmy Mateusza, choć nie wiemy kto się tak naprawdę za nim kryje). A więc, aby nasz Jozofat mógł w jakikolwiek sposób wpłynąć na Ewangelię Mateusza musiałby:

1.Dostać się w szeregi elitarnej grupy uczniów, literatów, redaktorów zrzeszonych w ekipie „Mateusz”.
2.Przekonać tychże członków, że posiadane przez Jozofata informacje na temat życia i nauk Jezusa są wiarygodne, co łączyłoby się z konfrontacją z innymi źródłami.
3.Informacje Jozofata musiałyby zostać pozytywnie ocenione przez redaktorów tej konkretnej Ewangelii a przede wszystkim musiałby one być spójne z podwalinami i naukami lidera.

Mission imposible. Niestety.


Aby ‘zafałszować’ nauki i życie Jezusa tak by odpowiadały wizji Jozofata i jego ewentualnym uczniom, nie pozostaje mu nic innego jak spisać własną Ewangelię. I znów – nie może nazwać ją ‘Ewangelia Jozofata’, bo ludzie zachodziliby w głowę, kim do cholery jest Jozofat? Nazwie ją ‘Ewangelia Tomasza’. Albo z grubej rury – ‘Ewangelia Piotra’.

I w takiej ‘Ewangelii Piotra’ może śmiało zawierać swoje pomysły: Jezus opuścił grób po trzech dniach w towarzystwie dwóch aniołów wysokich jak góry? Proszę bardzo. Ale żeby nie było nieporozumień to napisze jeszcze, że Jezus był wyższy od tych aniołów. A no i warto by było wprowadzić wątek krzyża, ludzie to lubią. To może zrobi tak: Jezus i aniołowie wychodzą, a za nimi wylatuje z grobu krzyż – fruuu – i przemawia do niebios… itd.


A wiec podsumowując – moim zdaniem skupiając się na fałszerstwach dokonywanych w listach np. św. Pawła nie możesz uznawać, że równie dobrze Ewangelie mogłyby zostać tak sfałszowane. Akta i listy łatwo sfałszować czy podrobić. Ewangelie – szczególnie już istniejące i będące w obiegu – nie. Nie dopuściłyby do tego liczne grupy chrześcijańskie, których sprzeczne interesy mogłyby zostać naruszone przez takie fałszerstwa dokonywane przez jedną z grup (w domyśle wrogą grupę).

Nie zmienia to oczywiście faktu, że manipulacje i fałszerstwa pojawiają się w naszych czterech Ewangeliach – co do tego nie mam wątpliwości. Pojawiają się one jednak w stosunkowo późnym chrześcijaństwie - wtedy gdy katolicyzm zostawił już daleko w tyle inne grupy, i mógł pozwolić sobie na dużą swobodę w działaniach religijnych i zarządzaniu ewangeliami jak i innymi pismami chrześcijańskimi. Jak już mówiłem są to jednak manipulacje łatwe do wykrycia, a część z nich wypłynęła w trakcie tej debaty.

A Księga Rut, Księga Judyty i Księga Estery?


:) Punkt.

Krótko odpowiadając – owszem, jest to rzecz najwyraźniej wiarygodna (biorąc pod uwagę późniejsze poprawki próbujące „uciszyć” kobiety). Ale, jak pisałem wcześniej, jedna wiarygodna kwestia nie zwiększa nagle wiarygodności całości, podczas gdy jedna niewiarygodna kwestia zmniejsza wiarygodność całości.



Wciąż nie rozumiem dlaczego? Taki stan rzeczy miałby sens tylko, gdybyśmy na początku założyli, że Ewangelie są wiarygodnym źródłem historycznym (a o ile pamiętam, żaden z nas tego nie uczynił). Wtedy rzeczywiście „jedna wiarygodna kwestia nie zwiększa nagle wiarygodności całości, podczas gdy jedna niewiarygodna kwestia zmniejsza wiarygodność całości.”.

Jednakże my badamy wiarygodność ewangelii wychodząc od zera – a więc wszelkie argumenty ‘za’ i ‘przeciw’ powinny trafiać na szale wagi i dopiero ostateczny układ sił pozwala nam oszacować wartość tekstu wraz z wiarygodnością podawanych przezeń informacji.

Otóż… nie mógł. Ale powoli:

Próbujesz podać nam rozmaite znaczenia owego słowa i tym samym zwiększyć prawdopodobieństwo „zaistnienia” takiej sytuacji. Problem w tym, że chrześcijanie wyraźnie wskazują nam o jakie znaczenie słowa „dziewica” chodzi – robią to wielokrotnie i z wyraźnym naciskiem. Ba – można nawet uznać, że była to dla nich niezwykle ważna sprawa! To, że Jezus urodził się nie w wyniku stosunku z Józefem, ale w wyniku boskiej interwencji stało się niemalże obsesją zarówno dla pierwszych chrześcijan, jak i dla wielu obecnych. I dlatego też tak ważne było zaznaczanie, że Józef „nie zbliżał się” do naszej „dziewicy” Maryi.


Otóż nie. Znaczenie słowa „dziewica”, które podałem (a więc młodej kobiety, która nie miała jeszcze miesiączki) miało sens [/i][/b]tylko na gruncie żydowskim[/i][/b] – bo tylko tutaj termin ten przyjmował też takie znaczenie. Jednak próba przeniesienia go na pole pogańskie spotkała się z fatalnym w skutkach błędem, bowiem tutaj dziewica to tylko i wyłącznie kobieta, która nie uprawiała stosunku seksualnego. Nie jest to jedyny przykład tego jak słowo mające w języku hebrajskim wiele znaczeń, przeniesione w sposób dosłowny na grunt rzymski staje się przyczyną nieporozumień.

W skrócie – Maryja ‘dziewica’, która wykwitła na gruncie hellenistycznym i pogańskim (zdecydowana większość wczesnych chrześcijan) podaje inne znaczenie słowa ‘dziewica’, niż to w wersji hebrajskiej (chrześcijan judaistycznych). Nie jest winą Ewangelii błąd popełniony przez nieudolne tłumaczenie, a także to co z tego faktu wynikło – próba zrozumienia pochodzenia oraz poczęcia Jezusa, czego ostatecznym wynikiem stały się manipulacje z tekstem ewangelii (omawiane przeze mnie w moim 4 wpisie tej debaty).

Nie widzę powodu aby dopatrywać się takiej interpretacji. Zarówno mówiącej o „braku widzeń” czy jakiejkolwiek innej komunikacji (skąd taki wniosek?) jak i o inicjatywie uczniów.


Powiedzmy, że więziennictwo w tamtych czasach nie uwzględniało zbyt dużych przywilejów dla skazańców – zwłaszcza tych podejrzewanych o podburzanie ludzi i spisek przeciw Cesarstwu.

Z historycznego punktu widzenia bardzo wątpliwa jest teza, że Janowi pozwolono spotkać się ze swoimi uczniami. Wręcz śmieszna, przede wszystkim w obliczu strachu Heroda przed wybuchem antyrzymskiego buntu – a przecież Jan podczas takiego widzenia mógł przekazać uczniom ostatnie instrukcje dotyczące ewentualnej organizacji powstania przeciw Cesarstwu.

Na dodatek nie do końca chodzi tu o historyczność tego wydarzenia, ale o zastanawiającą sprzeczność. Raz Jan Chrzciciel (i zapewne jego uczniowie) jest świadkiem cudu i rozpoznaje w Jezusie mesjasza, innym zaś razem – nie ma o niczym takim pojęcia i wydaje się nie pamiętać niczego niezwykłego.


Stąd najrozsądniej byłoby przyjąć, że Jan Chrzciciel podczas chrztu wcale nie uznał wyższości Jezusa – no ale o tym już pisałem poprzednio.

___________________

Jako, że jest to ostatni wpis debaty trochę nieuczciwe z mojej strony byłoby gdybym odpowiadał bezpośrednio na Twoje argumenty zamieszczone w dalszej części Twojego wpisu. Z tego też powodu zamieszczę moje spojrzenia na kilka kwestii (które Ty poruszasz także). Tym samym czytelnicy będa mogli sami dokonać porównań.

_________________________________________________________


O CUDACH

W pierwszym wieku przed Chrystusem żył wielki żydowski uczony, Honi ha-M'agel – pod wieloma względami przypominający Jezusa, bo tak jak on był charyzmatycznym mistykiem (w tamtym okresie było ich całkiem sporo). Postać Honiego jest jak najbardziej historyczna, zasłynął m.in. z roli jaką spełnił przy okazji królewskiego konfliktu pomiędzy Janem Hirkanem II i jego bratem Arystobulem II.

Źródła wspominają także o niezwykłych zdolnościach Honiego, któremu przypisywano liczne pomniejsze cuda. Jego specjalnością była moc zsyłania deszczu dzięki sile modlitwy – czasem Honi wręcz szantażował Boga, aby ten zesłał deszcz.

Słynący ze swojego sceptycyzmu historyk Józef Flawiusz – który gardził wszelką szarlatanerią i ludźmi udającymi cudotwórców, nazywając ich oszustami – nazywa Honiego „mężem sprawiedliwym” i „umiłowanym przez Boga”. Jest to niemałe wyróżnienie z ust tego historyka. Ponadto Flawiusz opisuje umiejętności Honiego i jego moc zsyłania deszczu uznając je za fakt.

A był wówczas niejaki Oniasz, mąż prawy i Bogu miły; niegdyś w okresie suszy pomodlił się on do Boga o zesłanie deszczu, a Bóg wypełnił jego prośbę.

Nawet po jego śmierci Flawiusz opisuje dziwne zjawiska, których zaistnienie przypisuje Oniaszowi, ulubieńcowi Boga.

Gdy wygłosił taka modlitwę, otaczający Oniasza niegodziwi Judejczycy ukamienowali go.

Bóg nie odwlókł pomsty za to okrucieństwo. Wymierzył im za zabójstwo Oniasza karę w takich okolicznościach (…);Bóg, nie odwłócząc kary, zesłał potężny wicher, który tak wyniszczył plony w całej krainie, że ludność płacić musiała potem jedenaście drachm za korzec pszenicy.



Zauważmy podobieństwo pomiędzy cudami Jezusa a niesamowitymi umiejętnościami Honiego opisywanymi przez Flawiusza. Zgodnie z zarzutami jakie Aquila wysuwa wobec Ewangelii, w których obecność cudownych zjawisk ma je dyskredytować jako wiarygodne źródło – podobne zarzuty można by postawić Flawiuszowi i jego „Dziejom dawnego Izraela”. Bo skoro Flawiusz jako historyk opisuje, że jakiś Żyd ma moc panowania nad deszczem (a wiemy, że żaden człowiek takiej mocy nie ma) to równie dobrze mógł zmyślać w innych kwestiach. Więc może jego dzieła nie powinny być traktowane jako źródła historyczne? W takim razie musielibyśmy poważnie zastanowić się nad faktami z antycznego świata, które są nam znane tylko dzięki Flawiuszowi – do tej pory uznawane za wiarygodne, w świetle wybujałej wyobraźni autora (który pisze o cudach), mogą być wymysłem. To z kolei sprawi, że będziemy mieć ogromną lukę historyczną z tego okresu i regionu.

Do czego zmierzam. Często wokół jakiejś znanej osoby, która staje się obiektem podziwu dla dużej grupy społecznej, narastają z czasem plotki. Jeśli osoba jest naprawdę ważna to nawet legendy – czasem bazują one jednak na jakimś prawdziwym tajemniczym zdarzeniu. Nie inaczej miało być w przypadku Jezusa. Lecz to, że w Ewangeliach znajdują się opisy cudów nie znaczy wcale, że całe Ewangelie są bajką, a sylwetka Jezusa w nich zawarta - nieprawdziwa.


Spójrzmy na te ‘cuda’, które przypisuje się Jezusowi, a które przytoczył już Aquila. O których z nich moglibyśmy z czystym sumieniem powiedzieć, że są czymś więcej niż zwykłymi (no dobra, nie do końca zwykłymi) sztuczkami magicznymi? Które z nich naprawdę zasługują na to by nazwać je cudami, a już w ogóle „cudami wpływającymi na oblicze świata”?

Po pierwsze – weźmy pod uwagę kryterium wielu źródeł, zgodnie z którym najbardziej prawdopodobne są te czyny dokonane przez Jezusa, które są poświadczone w każdej z czterech Ewangelii. Skoro jakiś cud pojawia się u Jana, a żaden z reszty ewangelistów o nim nie wspomina – istnieje duże prawdopodobieństwo, że opis tego cudu pochodzi z niezbyt wiarygodnego źródła i został puszczony w obieg na tyle późno, że nie mógł być zawarty w pozostałych ewangeliach.

Po drugie – gdy już wyłonimy cuda ‘prawdopodobne’ zastanówmy się, które z nich zasługują na to by je nazwać cudami. Jak już pisałem wcześniej uzdrowienia i egzorcyzmy możemy nazwać najwyżej cudami pomniejszymi (Jezus nie był pierwszym ani ostatnim uzdrowicielem), dlatego nie bierzemy ich pod uwagę uznając ich wysokie prawdopodobieństwo.


I tak istnieje tylko jeden cud dokonany przez Jezusa, który opisują wszystkie cztery Ewangelie – Rozmnożenie chleba (pierwsze). Szkoda, bo jest to „cud” który cudem tak naprawdę nie jest. Rozmnożenie chleba jest elementem kazania głoszonego przez Jezusa – elementem, które dziś nazwalibyśmy ćwiczeniami praktycznymi dla wiernych. Był to sprawdzian tego, co z nauk Jezusa wynieśli słuchający. Nie będę analizował tu fragmentów z Ewangelii (niech każdy sam zastanowi się, w jaki sposób chleb mógł się ‘rozmnożyć’, bez żadnej boskiej interwencji). Dla podpowiedzi – moim zdaniem Jezus i uczniowie nie byli jedynymi ludźmi ze zgromadzonych przeszło 4 000, którzy wzięli ze sobą pokarm. Chyba słuchacze, którzy zeszli się na kazanie Jezusa z okolicznych wiosek, nie byli na tyle nieodpowiedzialni aby nie zadbać przed wyruszeniem o jakąś strawę. Rozmnożenie chleba to kwintesencja Jezusowych nauk o miłości bliźniego i sile współczucia.

No dobrze, ale co z innymi cudami – które wymieniane są przez np. trzy Ewangelie? Chodzenie po wodzie czy uciszenie burzy? Są to wpływy mitologizacji powstałe na gruncie hellenistycznym gdzie bogowie i pół-bogowie wyróżniać się mieli niezwykłymi zdolnościami. Aquila uważa, że przypisywanie Jezusowi cudów przez Ewangelie sprawia, że jego wizerunek w nich zawarty jest fałszywy.

Spójrzmy jednak co się stanie gdy odejmiemy od postaci Jezusa całą cudowną otoczkę – chodzenie po wodzie, zamienianie wody w wino, wskrzeszanie zmarłych – co nam zostanie? Czy nauki Jezusa i jego przesłanie straci sens? Nie. Brak – gdyby się ich pozbyć – cudów nie zmienia nam wizerunku Jezusa w Ewangeliach. To jest ciągle ten sam człowiek, który chodzi od miasta do miasta uzdrawia chorych, wypędza złe duchy, naucza ludzi o miłości i Królestwie Bożym. Z tym, że nie robi żadnych fajnych sztuczek. To znaczy, że nie jest Bogiem?

Jak już wspomniałem na terenach pogańskich oczekiwano od bogów władzy nad przyrodą (wyraźna pozostałość po czasach mitologicznych) – gdy chrześcijaństwo zaczęło zdobywać tu popularność prości ludzie pytali się: Jezus był bogiem? A co potrafił? Bo nasz Jowisz na ten przykład w swoich najlepszych latach potrafił strzelać piorunami. No więc ludzie w odpowiedzi zaczęli doszukiwać się podobnych umiejętności w Jezusie, który przedstawiany im był przez pierwszych głosicieli chrześcijaństwa jako Bóg. Tak było na terenie hellenistycznym, na którym chrześcijaństwo zbierało największe plony.

Ale dziś - czy od Boga oczekiwalibyśmy takich ‘cudów’ jakie przypisywano Jezusowi? Nie. Prawdziwym cudem i okazaniem mocy byłoby gdyby (przykładowo) Jezus pstryknięciem palca wysuszył całe Jezioro Galilejskie – o tak, echa takiego wydarzenia rozniosłyby się po całym Cesarstwie. Kronikarze i historycy przybywaliby na miejsce sprawdzić czy to prawda, a my mielibyśmy masę źródeł historycznych, archeologicznych oraz geologicznych. A chodzenie po wodzie? Ze przeproszeniem – kogo to obchodzi? To jest Bóg w pełnej krasie? Zamienienie wody w wino? Co to ma być…

Nie – Bóg nie potrzebowałby uciekać się do tak żałosnych sztuczek, których świadkami byłoby kilkanaście, kilkadziesiąt obserwatorów. Gdyby Bóg chciał objawić swoją moc – o ile świat fizyczny rzeczywiście jest dostępny do dyspozycji dla interwencji bożej – zrobiłby to tak, że nie byłoby wątpliwości. A przynajmniej tego właśnie byśmy chcieli.


Nie wiem, czy Jezus chodził po wodzie i wskrzeszał ludzi. Nie wiem też czy Honi potrafił zsyłać deszcz. Ale nie to w ich życiu jest najważniejsze. Nie to jest najważniejsze w Ewangeliach.

_________________________________________________________


O SZATANIE

Według Aquili Kuszenie na Pustyni nie mogło mieć miejsca, ponieważ – z racjonalnego punktu widzenia – szatan nie istnieje. Dowód na nieistnienie szatana jako fizycznego czy duchowego bytu (kwintesencji zła) sprawia więc, że kuszenie opisane w Ewangeliach jest niemożliwa do zaistnienia. Wątek szatana poruszyłem już w poprzednim wpisie – z zastrzeżeniem, że nie będę się o nim rozpisywał. Widzę jednak, że rola szatana w Ewangeliach wymaga wyjaśnienia, gdyż jej niepełne zrozumienie może prowadzić do prób podważenia wiarygodności Ewangelii – tak jak uczynił to mój oponent. Nie tak dawno temu o szatanie pisałem w jednym z tematów, pozwolę więc sobie sparafrazować moją wypowiedź:

Z jednej strony jest Bóg – istota doskonale dobra. Z drugiej zaś szatan – istota doskonale zła. Czysty dualizm, jako nurt religijny mający więcej wspólnego z politeizmem niźli z monoteizmem. Niestety bolesną prawdą jest, że większość chrześcijan (a przede wszystkim katolicy) choćby nie wiem jak temu przeczyli – wierzą w wielobóstwo. Wierzą w boga dobrego i boga złego. Nie da się inaczej wytłumaczyć przypisywania wszelkiego zła szatanowi, wszelkiego dobra – Bogu. Tym bardziej dziwi fakt, że Kościół krytykuje takie otwarte stawianie sprawy i nazywanie rzeczy po imieniu, a sam dualizm religijny jest postrzegany przez niego jako herezja.

Zauważmy, że szatan jako istota doskonale zła i za wszelkie zło odpowiadająca jest - w takim pojmowaniu pojęcia ‘satan’ - bogiem. Wszelka ‘doskonałość’ (jako cecha dość abstrakcyjna) jest przymiotem boskim i w naszym niedoskonałym świecie zarezerwowana jest dla boga, jako bytu abstrakcyjnego i nieosiągalnego. W przypadku Boga w Trzech Osobach możemy w zgodzie z naukami Kościoła wyróżnić Jezusa – byt doskonale miłosierny, Ducha Świętego – byt doskonale mądry, oraz Boga Ojca – doskonale dobrego, sprawiedliwego, itp. Takim bytem w naukach Kościoła jest również szatan – byt doskonale zły.

Aby wytłumaczyć istnienie zła, stworzono więc nowego boga – szatana, który za istnienie zła mógłby być odpowiedzialny. Bo doskonałe zło kłóciłoby się przecież z doskonałym dobrem, jeśli chcielibyśmy je zawrzeć w osobie Boga. Tak powstał paradoks, czyli monoteistyczna wiara w Jednego Boga Dobrego, pod którego nosem paraduje jednak drugi bóg – Bóg Zły czyli szatan.

Sprawa klaruje się nam dopiero jeśli w zgodzie z założeniami religii monoteistycznej, jaką niewątpliwie miał być katolicyzm, zredukujemy postać szatana do jego pierwotnej formy i znaczenia, korzeniami sięgającego najstarszych ksiąg Starego Testamentu. Zgodnie z tym szatan jest całkowicie podległy Bogu, nie jest odrębnym bytem boskim, nie posiada żadnej mocy nad człowiekiem i światem materialnym ponad to na co pozwoliłby mu Bóg. To z kolei rodzi inne pytanie – skoro szatan jest podległy Bogu to czy za „złem” przez szatana reprezentowanym nie stoi przypadkiem sam Bóg?




Jezus żył w tym okresie, w którym szatan jest wciąż starotestamentowym przeciwnikiem, przeszkodą (nie mający nic wspólnego z tak dobrze nam znanym wizerunkiem ‘duszożercy’) i jednocześnie duchem odpowiedzialnym za choroby i opętania. Pomiędzy tymi znaczeniami ‘satana’ istniał w czasach Jezusa wyraźny podział – dobrze uchwycony z resztą w samych Ewangeliach:

Odtąd zaczął Jezus wskazywać swoim uczniom na to, że musi iść do Jerozolimy i wiele cierpieć od starszych i arcykapłanów, i uczonych w Piśmie; że będzie zabity i trzeciego dnia zmartwychwstanie. A Piotr wziął Go na bok i począł robić Mu wyrzuty: "Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie". Lecz On odwrócił się i rzekł do Piotra: "Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo myślisz nie na sposób Boży, lecz na ludzki". Mt 16, 21


Czy szatan jest tutaj diabłem z rogami i kopytami? A może złym duchem, który opętał Piotra z powodu swoich demonicznych zapędów? Ani jedno, ani drugie. Oczywiście ksiądz powie w zgodzie z naukami katolicyzmu, że szatan (jako wróg Boga i ludzi) wstąpił w Piotra, aby kusić Jezusa.

Prawda jest jednak taka, że W TYM MOMENCIE Piotr–człowiek jest dla Jezusa „szatanem” – przeszkodą, wątpliwościami, nieprzyjacielem. To nie jest jakiś osobny duch, czy byt – to Piotr swoją wizją mesjaństwa zatruwa wizję Jezusową. Gdy Piotr wstrzyma się z głoszeniem swoich pomysłów (nie musi przy tym rozumieć misji Jezusa) – przestaje być ‘szatanem’. Wystarczy, że przestanie wzbudzać w Jezusie wątpliwości, z którymi ten uporał się już dawno. Dla Piotra Mesjasza nikt nie zabija – Mesjasz zatriumfuje, zasiądzie na tronie i ewentualnie umrze ze starości, w objęciach Boga. Jezus już dawno zdał sobie sprawę (gdy zrozumiał, gdy obrał swoją ścieżkę Mesjasza), że jest ona niebezpieczną ścieżką i na jej końcu czeka na niego śmierć – czy to z ręki Żydów, czy Rzymian. Być może ma już wtedy świadomość tego co zamierza zrobić w Jerozolimie i jak to się skończy. Jednocześnie wątpliwe jest, aby w powyższym fragmencie Ewangelii Mateusza oryginalnie znajdowały się słowa: "będzie zabity i trzeciego dnia zmartwychwstanie". Dlaczego? O tym moze potem.


Drugie znaczenie ‘szatana’ – czyli sile, której przypisywano wszelkie zło, grzech i choroby to wyniki wpływu religii bliskowschodnich na judaizm. Przez m. in. kulturę babilońską Żydzi przyswoili i wierzyli w działalność złych duchów na ziemi – tłumaczyli sobie tym istnienie chorób, zła, opętań, itp. W Starym Testamencie demony nie mają jednak w swych działaniach żadnej autonomii, bo przecież nie da się tego pogodzić z judaistycznym monoteizmem – dlatego też demonologia judaistyczna nie była w żaden sposób uregulowana. Takiej regulacji dokonuje dopiero chrześcijaństwo, a dokładnie katolicyzm.

W czasach międzytestamentowych złym duchom przynoszącym choroby oraz demonom (takim jak Belzebub) dokonującym opętań zaczęto przypisywać rolę wroga i przeciwnika człowieka (nie Boga!) i nazywano ich ‘satan’. Z czasem chrześcijaństwo (już po śmierci Jezusa, w czasach swojego kształtowania) stworzyła z tego ‘satana’ , będącego funkcją czy swoistym tytułem – nowego ‘boga’, boga zła. Wtedy okazało się, że demony i złe duchy są mu podległe, a sama jego działalność i cel egzystencji sprowadza się do dokuczaniu ludziom i sprzeniewierzaniu się Bogu. I o ile judaizm z czasem zaczął odrzucać wiarę w demony – to chrześcijaństwo wręcz przeciwnie; sami wiemy jak to wygląda współcześnie, choćby w katolicyzmie.

Egzorcyzmy dokonywane przez Jezusa to wypędzanie złych duchów. Dzisiaj badając teksty ewangelii, te złe duchy nazwalibyśmy chorobami psychicznymi - często na podłożu religijnym, a w ogólnym rozrachunku o dość złożonej etiologii. Niczyją winą nie jest – a już najmniej Ewangelii – że taki był ówczesny stan wiedzy, i że tak tłumaczono sobie choroby i zjawiska dla tamtych ludzi niewytłumaczalne inaczej jak poprzez działalność demonów.

Teraz spójrzmy jeszcze raz na tekst kuszenia Jezusa na pustyni (św. Mateusza 4), a przede wszystkim na zwrot kończący to arcyciekawe ‘spotkanie’:

Na to odrzekł mu Jezus: "Idź precz, szatanie!

Łatwo stwierdzić jakiego szatana ma na myśli Jezus. Czy jest to ‘satan’ wróg i nieprzyjaciel człowieka odpowiedzialny za opętania i choroby. Inaczej - czy Jezus został opętany przez złego ducha i tegoż ducha wyrzuca, dokonując egzorcyzmów na samym sobie?

Czy może raczej mamy do czynienia ze starotestamentowym ‘satanem’ – przeszkodą i oskarżycielem człowieka. Naturalnie to drugie. Szatan na pustyni nie jest żadnym diabłem z racicami, rogami i nieodłącznym zapachem siarki. Nie jest też złym duchem, demonem – tym samym, który u innych ludzi odpowiedzialny miał być, np. za ataki epilepsji.

‘Satan’ na pustyni jest przeszkodą, z którą Jezus musi się zmierzyć. A co to za przeszkoda, co to za wróg, który nie ma cielesnej powłoki ani nawet nie jest duchem?

Odpowiedź jest prosta choć – tak jak w wielu miejscach Ewangelii – wymaga odrobinę wiedzy, logicznego myślenia oraz konstruktywnej krytyki dogmatów, podpartej racjonalnym myśleniem. Skoro Jezus był sam na pustyni i ustaliliśmy, że nikt z zewnątrz (ani duch ani żywy) go nie odwiedzał, to kim jest ‘satan’ w tym konkretnym przypadku? Jezus nie poszedł na pustynię bez powodu – szukał odosobnienia. A tylko w całkowitym odosobnieniu, oderwaniu się od zgiełku świata zewnętrznego człowiek może pojąć ogrom własnego ‘ja’ – może całą uwagę poświęcić swoim myślom, emocjom. W takim przypadku często do głosu dochodzi podświadomość (a może raczej nadświadomość?), na wierzch wychodzą wszelkie wątpliwości, wahania i wewnętrzne, „duchowe” niezgody. To jest ‘szatan’ z którym zmierzył się Jezus – własne wątpliwości, kryzysy skrywane na tyle głęboko, że ich uzewnętrznienie i zmierzenie się z nimi mogło nastąpić tylko w odosobnieniu, gdzie terapię psychologiczną człowiek przeprowadza sam ze sobą.

Gdy Jezus opowiadał uczniom o kuszeniu na pustyni – co zostało zawarte we wszystkich synoptycznych Ewangeliach – mówił im tak naprawdę o sobie samym, o walce z własnymi słabościami, wątpliwościami, niepewnościami co do słuszności swoich czynów, itp.


Myślę więc, że poprzez zrozumienie roli ‘szatana’ – głównie w czasach międzytestamentowych – dojdziemy do wniosku, że jego ‘obecność’ na pustyni nie jest bynajmniej dowodem na bajdurzenie ewangelistów. Jest za to istotnym i wiarygodnym elementem wiele mówiącym nam samym o Jezusie – człowieku.

_________________________________________________________


O JUDASZU


Aquila postawił sprawę jasno – postać zdrajcy została zmyślona i zamieszczona w Ewangeliach w ramach teologicznej propagandy. Ja uważam wręcz przeciwnie – Judasz swoją zdradą sprawił tak nieoczekiwany i niewyobrażalny kłopot, że fakt jego czynu ludzie, a przede wszystkim apostołowie, starali sobie jakoś nieporadnie wytłumaczyć. Mało tego! Jego czyn odcisnął wyraźne piętno w kształtowaniu się chrześcijaństwa i chrześcijańskiej teologii…

Obaj z Aquilą zgadzamy się co do tego, że najbardziej prawdopodobne w Ewangeliach są te wydarzenia, które są kłopotliwe i dla pierwszych chrześcijan ich wytłumaczenie sprawiało niemałe problemy (np. ukrzyżowanie Mesjasza). Tym bardziej dziwi mnie fakt, że w przypadku Judasza jego problematyczność uznałeś, Aquila, za dowód jego fikcyjności. Wręcz przeciwnie!


Postawmy się w sytuacji jednego z apostołów, dajmy na to Filipa. Wierzymy, że nasz mistrz jest Mesjaszem – kimś arcyważnym, namaszczonym przez Boga, człowiekiem z misją, być może samemu mający w sobie element boskości. Wybrał dwunastu najbliższych uczniów, którzy spędzali z nim dnie i noce w ciągu ostatnich kilku latach. Wybrał ich osobiście i jeszcze tak o nich mówił w trakcie ostatniej wieczerzy:

Ja wiem, których wybrałem. Jn 13


A tu proszę! Jeden z nas Go zdradził. I to kto – Judasz… Myśmy mu piniondze wszystkie dawali, on naszym skarbnikiem był! Kto by się spodziewał... No właśnie. Kto jak kto, ale Jezus Mesjasz (być może Bóg) powinien się domyślić. A tam, domyślić – powinien przewidzieć co się dzieje. Ba, ktoś o takim stopniu spoufalenia z Bogiem powinien mieć wgląd w przyszłość. Myśmy mieli plany z nim związane, a tu cholera, taka wtopa. Zdrada. Taki głupi błąd. Co zrobić, co zrobić!?

Aquila stara się łączyć zdradę Juadasza z szatanem. Skoro Bóg ma wroga – szatana, to Jezus też musi mieć. Sprawa nie jest taka prosta. Jak już pisałem – szatan nie był wrogiem Boga. Z miedzytestamentowego punktu widzenia nie mógł też opętać Judasza w inny sposób, niż poprzez chorobę psychiczną – a zdrada zwykle nie jest objawem takich chorób. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że w ogólnym rozrachunku to właśnie dzięki Judaszowi szatan wygląda dziś tak jak wygląda. Dlaczego? Bo wpływ szatana na Judasza stał się dla apostołów i pierwszych chrześcijan jedynym wiarygodnym wytłumaczeniem dlaczego ten uczeń dopuścił się zdrady na ich mistrzu. Szatan dzięki Judaszowi został podniesiony z rangi nieprzyjaciela ludzi, który sprowadza na nich choroby – do rangi nieprzyjaciela, arcywroga Boga i chrześcijan.

Judasz i jego uczynek był problemem nie do przeskoczenia. Właściwie jego zdrada przekreślała dalsze mesjanistyczne plany apostołów. Przez jednego z nich zabito im mistrza – kogoś w kim pokładali tak wielkie nadzieje, że rzucili dla niego wszystko. Przyjrzyjmy się temu bliżej.


Dołączona grafika


Ostatnia wieczerza. "Zaprawdę, powiadam wam: jeden z was mnie zdradzi".

Zgromadzeni posiłkują się w pozycjach leżących i pół-leżących usadowieni wokół niskiego owalnego stołu. Każdy jedzący zgodnie z tradycją leży na lewym boku, wsparty na swoim lewym ramieniu, poduszce bądź ramieniu sąsiada, sięgając po jedzenie prawą ręką.

„Jeden z uczniów Jego - ten, którego Jezus miłował - spoczywał na Jego piersi. Jemu to dał znak Szymon Piotr i rzekł do niego: "Kto to jest? O kim mówi?”

Jan siedzi po prawej stronie Jezusa – leżąc na swoim lewym boku, może oprzeć głowę o sąsiada. Piotr musiał spoczywać w pobliżu Jana co umożliwiałoby mu zaczepkę. Zdawać by się więc mogło, że Piotr leży po prawej stronie Jana. Jednak Ewangelia jest w tym wypadku wyjątkowo szczegółowa. Piotr nie leży w bezpośrednim sąsiedztwie Jana, a w pewnej odległości po drugiej stronie owalnego stołu, tak że Ci dwaj uczniowie siedzą do siebie naprzeciwko. Piotr nie może więc dotknąć Jana, ani nachylić się do jego ucha i zapytać szeptem o co chodzi. Daje mu więc znaki, a gdy Jan zwraca na niego uwagę nachylają się ku sobie i Piotr pyta o kim mówi Jezus. Siedzi za daleko by spytać o to samego Jezusa, który w tym momencie prawdopodobnie zajęty jest rozmową z drugim sąsiadem.


Wtedy Judasz, który Go miał zdradzić, rzekł: "Czy nie ja, Rabbi?"

Po zapowiedzi Jezusa wśród zebranych przechodzi szmer. O co chodzi? Czy to kolejna tajemnicza prawda jaką ich mistrz chce im przekazać? Chyba chodzi o duchową zdradę prawda? A czym w ogóle jest zdrada? Czy to ja Cię zdradzę? Jak, kiedy? Pytali uczniowie i zastanawiali się nad tą zagadką między sobą, bo ich mistrz nic więcej nie rzekł na ten temat. W wieczerniku zrobiło się głośniej, jak zwykle gdy omawiali jakiś istotny problem metafizyczny tak często podrzucany im przez Jezusa.


Czy to ja Cię zdradzę, Mistrzu? Pyta Judasz. W tym nagłym pomruku głosów uczestniczących wieczerzy Judasz jest drugą osobą siedzącą na tyle blisko Mistrza, że może wdać się z nim w rozmowę. Siedzi po lewej stronie Jezusa, na miejscu zaszczytnym; zgodnie z tradycją miejsce po lewej stronie gospodarza jest zarezerwowane dla gości honorowych, godnych zaufania o czym świadczy fakt, że to na ramieniu tego gościa gospodarz może oprzeć głowę. Być może to właśnie czyni Jezus.
Tak intymna poza przydaje ich rozmowie dużo prywatności, tak że Jan i uczeń siedzący obok Judasza słyszą tylko strzępki ich rozmowy. Być może właśnie w tej chwili Jan został zaczepiony przez Piotra.

Czy to ja Cię zdradzę? Możliwe, że nie jest to ich pierwsza rozmowa na ten temat.
Ty to powiedziałeś.* Pomiędzy rozmówcami narasta napięcie (Ewangelia to momentami literatura naprawdę najwyższych lotów). Rozładowuje je Jan.

Jemu to dał znak Szymon Piotr i rzekł do niego: "Kto to jest? O kim mówi?" Ten oparł się zaraz na piersi Jezusa i rzekł do Niego: "Panie, kto to jest?"

Jezus odwraca się do Jana i nachyla się do niego. Na krótką chwilę Judasz zostaje sam ze sobą, choć wśród dwunastu innych. Bije się z myślami, targają nim wątpliwości (być może to jest ten sam szatan, który nawiedził Jezusa na pustyni?).

Gdy Jezus zabiera wreszcie głos, Judasza nie ma już przy stole.

* Biblia Tysiąclecia podaje niepoprawną odpowiedź Jezusa na pyatnie Judasza - "Tak jest, ty". W rzeczywistości Jezus używa zwroty: Ty powiedziałeś.



Ewangelie różnie opisują sposób, w którym Jezus wskazać miał zdrajcę. Sprzeczne podania - U Jana Jezus wyraźnie wskazał na Judasza podając mu do ust zamoczony kawałek chleba. U Mateusza i Marka nie wyjawia, że zdrajcą jest Judasz choć wcześniej wspomina iż zdrajca macza chleb w tym samym półmisku co on (z jednej misy z oliwą korzystały około 3 osoby), U Łukasza zaś Jezus mówi tylko, że zdrajca siedzi przy stole. Trudno z tych sprzeczności wyciągnąć wnioski. Prawdopodobnie Jezus nigdy nie wyjawił uczniom zdrajcy. Gdyby było inaczej niezwykle zastanawiający byłby spokój z jakim uczniowie siedzieli dalej przy stole, jak gdyby nigdy nic i uczestniczyli w pierwszej Eucharystii. Gdyby Jezus wydał Judasza (zabawny zwrot) taki Piotr, znany wcześniej ze swej porywczości z pewnością wybiegłby za Judaszem i próbował go powstrzymać. I pewnie nie tylko on jeden.

Najprawdopodobniej opis wskazania zdrajcy przy stole był próbą ratowania honoru apostołów, którzy krótko mówiąc nie popisali się zbytnią dociekliwością i bystrością. Moim zdaniem najbardziej wiarygodny opis podaje tu Łukasz, bo od niego dowiadujemy się w jakim kierunku poszła dyskusja o zdradzie:

Powstał również spór między nimi o to, który z nich zdaje się być największy.

Pisząc już z perspektywy czasu (wiedząc kto zdradził Jezusa) pozostali Ewangeliści starają się ukazać apostołów w korzystniejszym świetle. Uczniowie nie byli tacy ślepi i nierozumni, doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że Judasz ma zamiar zdradzić Jezus. Oczywiście, że tak. Tylko jest to wersja wyjątkowo nielogiczna.


Podsumowując – rola Judasza i jego zdrada jest wielce niejednoznaczna. Oczywiście pozostali apostołowie nie mogli się pogodzić z tym, że ich mistrz został zdradzony (i to jest właśnie to kryterium ‘zakłopotania’ w stosunku do ewangelii). Musieli przeżyć szok - pierwszy, a jeden z trzech - gdy w Ogrodzie Oliwnym, na ich oczach Jezus został wydany i zatrzymany. Dla nich Judasz to postać jednoznacznie zła. Z pewnością wydał Mistrza za srebrniki, od tych faryzeuszy. Pierwsi chrześcijanie dodali swoje – Judasz był opętany przez demona. Demona zła. Szatana. Diabła. Wroga ludzi i Boga. Przede wszystkim Boga i tego co boskie.

Jak było naprawdę – pewnie się nie dowiemy. Choć może kiedyś… Póki co Judasz jest dla nas zagadką, a jego wizerunek w Ewangeliach jest chyba jeszcze bardziej zagadkowy niż Jezusa. Czy działali w porozumieniu? Czy Judasz był rzeczywiście jedynym uczniem, który pojął misję Jezusa? Być może. Być może Judasz wiedział, że to śmierć Jezusa jest zwycięstwem Mesjasza, na które czekali.

A może wręcz przeciwnie? Może Judasz był jednym z najmniej rozgarniętych uczniów? Może do samego końca myślał, że Jezus jest Mesjaszem, który siłą odeprze Rzymian i ustanowi nowe, wspaniałe żydowskie Królestwo? I rozumując na swój sposób sądził, że ‘zdradą’ popchnie Jezusa do jakiś konkretnych czynów?

Jednak w żadnym z dwóch przypadków o „zdrady” Judasza nie możemy nazwać zdradą.

A jak było naprawdę? Tego wiedzieć, niestety, nie możemy. Nie wiedzieli o tym zapewne sami Ewangeliści.

_________________________________________________________


O PROCESACH


Aquila uznaje opis wjazdu do Jerozolimy jako zmyślony i niezgodny z prawdą. Nie mogę się z tym do końca zgodzić.

Wjazd do Jerozolimy to jedno z tych zdarzeń, które opisują wszystkie cztery ewangelie. Zgodnie z kryterium wielu źródeł, można słusznie założyć, że Jezus rzeczywiście wjechał na ośle do stolicy. Według mnie błędem jest więc stwierdzenie, że zdarzenie to zostało wymyślone przez ewangelistów – nie ma dostatecznych argumentów potwierdzających taką wersję.

O wiele bardziej prawdopodobne jest to, że Jezus zdecydował się na osła z dość prozaicznych względów. Taki środek transportu jest przecież znacznie wygodniejszy od chodzenia pieszo, a osły często służyły wtedy jako ‘wierzchowce’. Mimo, że bogatsi chętniej wykorzystywali do tego celu muły – osioł wciąż był powszechnym środkiem transportu, a widok osoby na nim jadącej nie dziwił.

Wspominałem, że ewangelie Marka i Łukasza nie przytaczają tu proroctwa. Można więc założyć, że łączenie mesjańskiej przepowiedni Zahariasza z wjazdem Jezusa na ośle jest wynikiem późniejszych interpretacji teologicznych. Tezę tę zdają się popierać dwie pozostałe ewangelie.

Opis Wjazdu według ewangelii Mateusza (przytoczonej przez Ciebie) różni się dość poważnie od opisu pozostałych – w tej ewangelii mowa jest bowiem nie o jednym lecz o dwóch osłach: Przyprowadzili oślicę i źrebię i położyli na nie swe płaszcze. Może to świadczyć o tym, że Mateusz starał się nagiąć rzeczywiste zdarzenie wjazdu Jezusa tak aby lepiej (lepiej według Mateusza) oddawało ono ducha proroctwa. W proroctwie Zachariasza mowa jest bowiem o dwóch zwierzętach: „Pokorny - jedzie na osiołku, na oślątku, źrebięciu oślicy.” Mateusz (błędnie lub w sobie tylko wiadomy sposób) interpretując tekst proroctwa - Stało się to, żeby się spełniło słowo Proroka - dodał do swojego przekazu drugiego osła.

Wygląda więc na to, że tam gdzie Marek i Łukasz opisują po prostu okoliczności wjazdu Jezusa do stolicy, Mateusz widzi spełnienie proroctwa. Za argumentem, że proroctwo zaczęto przytaczać na długo po tym wydarzeniu mogą świadczyć słowa z ewangelii Jana:

A gdy Jezus znalazł osiołka, dosiadł go, jak jest napisane: Nie bój się, Córo Syjońska! Oto Król twój przychodzi, siedząc na oślęciu. Z początku Jego uczniowie tego nie zrozumieli. Ale gdy Jezus został uwielbiony, wówczas przypomnieli sobie, że to o Nim było napisane i że tak Mu uczynili.

Podsumowując: Jezus rzeczywiście wjechał do Jerozolimy na ośle (Marek i Łukasz). Po jego śmierci (w czasie gdy kształtował się wczesny Kościół i ‘ewangelizacja’) zaczęto łączyć z wjazdem Jezusa dawne proroctwo mesjańskie i starano się je uwypuklić (Mateusz i Jan), co było dodatkowym argumentem zachęcającym do wiary w Jezusa – Mesjasza.


Wielu zaś słało swe płaszcze na drodze, a inni gałązki ścięte na polach. A ci, którzy Go poprzedzali i którzy szli za Nim, wołali (…)

Z pewnością nie było ich tak wielu, bo jak słusznie zauważył Aquila – groziło to zamieszkami i odpowiednią reakcją Rzymian. Część ludzi z tłumu podążającego do Jerozolimy na święto rozpoznała jednak Jezusa i widząc w nim potencjalnego Mesjasza i wyzwoliciela uhonorowała go. Ich powitania musiały ginąć w hałasie i zgiełku – do Jerozolimy zdążało mnóstwo ludzi.



Bezpośrednią przyczynę aresztowania Jezusa upatruje Aquila w wyrzuceniu kupców ze świątyni (a raczej burdzie jaką miał wszcząć tam Jezus). Na pewno miało to duży wpływ, ale nie to było powodem pojmania Jezusa. Tzn. nie tylko to.

Wygląda na to, że Ewangelie wyolbrzymiają działania Jezusa w świątyni. Gdyby naprawdę zaczął wywracać stoły kupców i klatki z gołębiami zostałby w mgnieniu oka pojmany przez straże. Jedyne co Jezus robił to użalał się głośno i nawoływał w tłumie. Część ludzi zebrała się wokół niego aby go słuchać i wdała się z nim w dyskusję. Na jego zarzuty wobec kupców z pewnością zwrócił uwagę niejeden Żyd, który został oburzony słowami Jezusa. Jednak Jezus z całą pewnością nie został pojmany w Świątyni.

Przyczyną pojmania Jezusa były jego słowa, które wypowiedział w trakcie incydentu w świątyni – a które potem dotarły do faryzeuszy za sprawą oburzonych Żydów.

Do tych zaś, którzy sprzedawali gołębie, rzekł: "Weźcie to stąd, a nie róbcie z domu mego Ojca targowiska!" Uczniowie Jego przypomnieli sobie, że napisano: Gorliwość o dom Twój pochłonie Mnie. W odpowiedzi zaś na to Żydzi rzekli do Niego: "Jakim znakiem wykażesz się wobec nas, skoro takie rzeczy czynisz?" Jezus dał im taką odpowiedź: "Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo". J 2; 16-20

Musimy zdawać sobie sprawę czym dla ówczesnych Żydów była Świątynia – to byłą świętość. Nic tak nie wzbudzało oburzenia i złości u Żydów niż obraza ich Boga oraz Świątyni. Wszystkie wypowiedzi związane ze Świątynią traktowano nadzwyczaj serio, a kpiny z niej traktowano jako bluźnierstwa.

A tu proszę – Jezus nawołuje do zburzenia świątyni. I to nie byle kiedy, bo podczas ważnego święta Paschy, kiedy to tłumy wiernych są największy i kiedy do Jerozolimy zjeżdżają się różne ugrupowania żydowskie (także te niebezpieczne). Ryzyko wybuchu burd jest ogromne. Napięcie panujące miedzy Żydami i Rzymianami sprawia, że duże jest też ryzyko wybuchu powstania lub antyrzymskich demonstracji. Służby zarówno żydowskie jak i rzymskie postawiono w najwyższej gotowości.

„Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo”. Tego było za wiele – pośród zgromadzonych ludzi rozniosło się, że jakiś Galilejczyk (pamiętamy, że Galilejczyk to potencjalny buntownik i awanturnik) chce zburzyć świątynię. Prawdopodobnie Jezusa wyrzucono z dziedzińca, a część Żydów poszła ze skargą do kapłanów.

Do kapłanów dotarły niepokojące słowa głoszone przez jednego z odwiedzających świątynię – słowa zakrawające o bluźnierstwo. Mało tego – kapłani dowiedzieli się, że odwiedzającym tym jest Jezus, człowiek mający niemałe poparcie u ludu, którego część z nich widzi w nim Mesjasza i jest gotowa pójść za nim. A co jeśli pójdą na Świątynię? Na pewno nie jest ich na tyle dużo aby zagrozić murom Świątyni, ale co jeśli do walki pomiędzy strażami świątynnymi i bluźniercami włączy się wojsko rzymskie? Rzymianie nie będą się cackać – uciszą jednych i drugich. A co jeśli uznają, że to początek antyrzymskiego powstania? Jakie mogą być konsekwencje?

Kapłani starają dowiedzieć się w jakim miejscu mógł zatrzymać się ten cały Jezus, ale przy takiej liczbie odwiedzających Jerozolimę namierzenie jednego człowieka jest niemożliwe. W końcu przychodzi do nich jeden z jego stronników i oferuje swoją pomoc.


Wracamy na koniec Wieczerzy.

I rzekł do nich: "Czy brak wam było czego, kiedy was posyłałem bez trzosa, bez torby i bez sandałów?" Oni odpowiedzieli: "Niczego". "Lecz teraz - mówił dalej - kto ma trzos, niech go weźmie; tak samo torbę; a kto nie ma, niech sprzeda swój płaszcz i kupi miecz! Albowiem powiadam wam: to, co jest napisane, musi się spełnić na Mnie: Zaliczony został do złoczyńców. To bowiem, co się do Mnie odnosi, dochodzi kresu". Oni rzekli: "Panie, tu są dwa miecze". Odpowiedział im: "Wystarczy”.

Jezus i apostołowie zbierają się do wyjścia. Jednak uczniowie są pełni niepokoju – wyrzucono ich ze Świątyni, przeklinając ich, a przed chwilą ich Mistrz w zawoalowany sposób powiedział im, że umrze. I jeszcze, że go zdradzą. Boją się o siebie i o swojego mistrza.

Tymczasem Jezus mówi: „Weźcie ze sobą pieniądze i miecze, wychodzimy.

Czy dobrze słyszeliśmy? W uczniów wstąpiło podniecenie i odrodziły się nadzieje. „Panie, mamy tylko dwa miecze.” Czy to jest ten moment, na który czekali? Czy to właśnie teraz Mesjasz ujawni się z całą swoją mocą? Pójdą na Rzymian?

Wystarczy.

Pewnie, że wystarczy – w końcu to Mesjasz. Poza tym pewnie inni się dołączą i będzie ich więcej uzbrojonych.

Idą do dobrze im znanego Getsemani – Ogrodu Oliwnego. Idą się modlić. Mimo wszystko ich Mistrz jest jakiś nieswój – poważny i skupiony, jakby coś go gryzło. Podołają? Na pewno. Mesjasz poprosi Boga o pomoc i nikt nie będzie im straszny.

"Usiądźcie tu, Ja tymczasem odejdę tam i będę się modlił”. Mamy jeszcze czas.

Po chwili wraca, zachowuje się dziwnie. Czy to strach? Nie..

I rzekł do nich: "Smutna jest moja dusza aż do śmierci; zostańcie tu i czuwajcie!"

Cholera, co się dzieje? Wraca się modlić. Chwilę później słychać zbilżające się straże i już wiadomo – nie podołają.

I nie podołali. Dwa miecze to było rzeczywiście za mało, musieli ratować się ucieczką. Szok numer jeden – ich Mistrz zdradzony i pojmany. Gdyby nie to, że kazał im wziąć miecze pewnie wzdragaliby się w ogóle wychodzić z Wieczernik. Teraz muszą uciekać, szukać schronienia. Może jeszcze nie wszystko stracone, trzeba przeczekać. Może Mistrza wypuszczą?



Wiemy co jest potem – Jezus trafia późną nocą przed obliczem Kajfasza. Było to wstępne przesłuchanie, Sanhedryn zebrał się rano i wtedy też pojawili się świadkowie.



W końcu stanęli dwaj i zeznali: "On powiedział: "Mogę zburzyć przybytek Boży i w ciągu trzech dni go odbudować"". Wtedy powstał najwyższy kapłan i rzekł do Niego: "Nic nie odpowiadasz na to, co oni zeznają przeciwko Tobie?" Lecz Jezus milczał.
Mt 26; 60

Oficjalnie wiadomo już, że Jezus został pojmany w następstwie słów jakie wypowiedział w Świątyni. Czy już wtedy wiedział co robi i czym to się skończy? Prawdopodobnie tak.

Wielu wprawdzie zeznawało fałszywie przeciwko Niemu, ale świadectwa te nie były zgodne. A niektórzy wystąpili i zeznali fałszywie przeciw Niemu: "Myśmy słyszeli, jak On mówił: "Ja zburzę ten przybytek uczyniony ludzką ręką i w ciągu trzech dni zbuduję inny, nie ręką ludzką uczyniony"". Lecz i w tym ich świadectwo nie było zgodne. Mk 14; 56

Nie mieli nic na Jezusa. Ewangelie podają dalej, że kapłani podstępem chcieli zmusić Jezusa aby wypowiedział Imię Boże i tym samym popełnił karalne bluźnierstwo. Rzekomo im się to udało (chociaż wiemy z Ewangelii, że Jezus nigdy nie wymawiał bożego imienia, a nazywał go „Ojcem” – co bluźnierstwem nie było) i Jezus został uznany za winnego bluźnierstwa. Co jednak temu przeczy to fakt, że Jezusa odesłano do władz rzymskich. Gdyby kapłani rzeczywiście orzekli, że Jezus jest winny – ukaraliby go sami, w końcu od tego mieli Sąd. Ba – gdyby był winny mogli go skazać na śmierć przez ukamienowanie (jak miało to miejsce w przypadku np. św. Szczepan).


Niestety Jezus nie był winny żadnego przestępstwa i nie mogli w żaden sposób go ukarać. Postanawiają więc odesłać go władzom rzymskim – w końcu potencjalni buntownicy przeciw Cesarstwu to także sprawa Rzymian. Dla nich temat Jezusa jest skończony, nic na niego nie mają.

Istnieje podejrzenie, że w czasach Jezusowych w okresach wzmożonego ryzyka (takich jak święto Paschy) pomiędzy żydowskim arcykapłanem, a namiestnikiem rzymskim istniały procedury porozumiewawcze – słowem współpracowali ze sobą. A zarówno Kajfasz i Piłat pracowali ze sobą na tyle długo, że wszelkie działania wywrotowe były dzięki tejże współpracy szybko i sprawnie tłamszone.


I tak Jezus dociera do Rzymian – czy i tutaj był proces? Moim zdaniem nie. Ewangelie zostały w tych miejscach tak zredagowane, że Rzymianie pokazani są w pozytywnym świetle, a żydzi nie.

Tymczasem prawda może być bolesna. Nie było procesu (a już na pewno nie publicznego), Jezus nie widział się z Piłatem. Być może Piłat nawet o nim nie słyszał. Rzymianie słynęli ze stanowczości i nieprzejednania. Dostarczono im potencjalnego wywrotowca, wroga Cesarstwa – nikt nie patrzył kto to jest, nikt nie trudził się by zbadać sprawę. A kara była jedna – krzyż.

Dołączona grafika

Na tym kończy się sprawa procesów Jezusa. Wyjątkowo zgadzam się z Aquilą, że jeśli chodzi o procesy Ewangelie nie popisują się rzetelnością przedstawiania faktów. Ale w sumie, czemu się dziwić – apostołowie i inni bliscy uczniowie pochowali się ze strachu i opuścili swojego mistrza. Ominęła ich ważna sprawa, a tego co działo się z ich nauczycielem musieli dowiadywać się z relacji obcych ludzi. Wiele rzeczy dopowiedziano. Jednak pod tym wszystkimi dopowiedzeniami kryje się w Ewangeliach smutny obraz człowieka, które w najważniejszym momencie swojego życia został opuszczony przez wszystkich i skazany został na śmierć jako zwykły buntownik. A może taki właśnie był plan? Może o tym wiedział tylko Jezus i Judasz? Może

_________________________________________________________


ZMARTWYCHWSTANIE


Śmierć Jezusa – i to na krzyżu – była dla jego uczniów faktem druzgocącym. Szok numer dwa. Koniec z ich planami, z ich nadziejami, z ich Mesjaszem. Aquila uważa, że ci załamani, zdruzgotani i zaszokowani ludzie podnieśli się z kolan i – by ich wizja nie umarła razem z Jezusem – wymyślili nieprawdopodobną historię ze zmartwychwstaniem.

Z kolei ja mam duże wątpliwości co do tego, że grupa rybaków i ludzi - którzy na łamach ewangelii nie popisywali się bystrością i zrozumieniem nauka własnego nauczyciela – potrafiliby przekształcić porażkę swojego Mistrza we zwycięstwo. To było ponad ich umiejętności. I nie zapominajmy, że oni widzieli w nim Mesjasza – on miał naprawdę zatriumfować, całkowicie fizycznie.

Spójrz, Aquila, co stało się z wyznawcami Jana Chrzciciela po jego śmierci. Nic. Miał w trakcie swojej działalności znacznie więcej wiernych i uczniów widzących w nim Mesjasza. A tutaj wraz z jego śmiercią – kończy się wizja ich uczniów.

To samo powinno zdarzyć się w przypadku Jezusa – umiera Mistrz, nic się nie stało, mylili się. Trzeba przejść do porządku dziennego, otrząsnąć się, znaleźć pracę. Do tego właśnie to wszystko zmierzało. Nikt nie czekał na żaden cud – śmierć to śmierć. Nie tak miało się to potoczyć, ale cóż…



Uczniowie zamknęli się i rozpaczali z dala od ludzi. Ponieśli porażkę. Tylko ten, kto doświadczył w życiu straty tego w co pokładał wszystkie nadzieje, nadzieje na lepsze jutro, dla czego żył i pracował – może zrozumieć stan w jakim znaleźli się uczniowie Jezusa. Beznadziejność otaczająca uczniów jest potwierdzana przez współczesnych psychologów – ci ludzie nie mieli predyspozycji by sami z siebie dać podwaliny religii opierającej się na idei zbawienia poprzez śmierć, której to idei sami nigdy nie wyznawali, i z którą nie mieli nigdy do czynienia. Jest to po prostu niemożliwe. Chyba, że zdarzyłoby się coś, co zrzuciłoby im klapki z oczu…

Uczniowie są przestraszeni, załamani. Nikt nie czeka na cud, bo nikt im tego cudu nie obiecał. Gdyby Jezus rzeczywiście powtarzał im za życia: „Umrę, lecz trzeciego dnia zmartwychwstanę.” – ich zachowanie byłoby naprawdę dziwne. Powinni w podnieceniu czekać na trzeci dzień i ewentualnie (gdyby wtedy nic się nie zdarzyło) dopiero po nim rozpaczać i przeżywać swój upadek. Nikt nie ma nadziei.



Po upływie szabatu Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba, i Salome nakupiły wonności, żeby pójść namaścić Jezusa. Wczesnym rankiem w pierwszy dzień tygodnia przyszły do grobu, gdy słońce wzeszło. A mówiły między sobą: "Kto nam odsunie kamień od wejścia do grobu?" Gdy jednak spojrzały, zauważyły, że kamień był już odsunięty, a był bardzo duży. Weszły więc do grobu i ujrzały młodzieńca siedzącego po prawej stronie, ubranego w białą szatę; i bardzo się przestraszyły. Lecz on rzekł do nich: "Nie bójcie się! Szukacie Jezusa z Nazaretu, ukrzyżowanego; powstał, nie ma Go tu. Oto miejsce, gdzie Go złożyli. Lecz idźcie, powiedzcie Jego uczniom i Piotrowi: Idzie przed wami do Galilei, tam Go ujrzycie, jak wam powiedział". One wyszły i uciekły od grobu; ogarnęło je bowiem zdumienie i przestrach. Nikomu też nic nie oznajmiły, bo się bały.

W tym miejscu (Nikomu też nic nie oznajmiły, bo się bały) kończą się najstarsze rękopisy Ewangelii Marka – Ewangelii najstarszej. Przy pomocy pozostałych Ewangelii znów możemy pokusić się o rekonstrukcję zdarzeń.


- Józef z Arymatei składa ciało Jezusa do grobu, którego wejście zostaje zasłonięte głazem.

Upewniony przez setnika, podarował ciało Józefowi. Ten kupił płótno, zdjął Jezusa [z krzyża], owinął w płótno i złożył w grobie, który wykuty był w skale. Przed wejście do grobu zatoczył kamień. A Maria Magdalena i Maria, matka Józefa, przyglądały się, gdzie Go złożono. Mk 15, 45

Pod wieczór przyszedł zamożny człowiek z Arymatei, imieniem Józef, który też był uczniem Jezusa. On udał się do Piłata i poprosił o ciało Jezusa. Wówczas Piłat kazał je wydać. Józef zabrał ciało, owinął je w czyste płótno 60 i złożył w swoim nowym grobie, który kazał wykuć w skale. Przed wejściem do grobu zatoczył duży kamień i odszedł. Lecz Maria Magdalena i druga Maria pozostały tam, siedząc naprzeciw grobu. Mt 27, 57

Zdjął je z krzyża, owinął w płótno i złożył w grobie, wykutym w skale, w którym nikt jeszcze nie był pochowany. Był to dzień Przygotowania i szabat się rozjaśniał. Były przy tym niewiasty, które z Nim przyszły z Galilei. Obejrzały grób i w jaki sposób zostało złożone ciało Jezusa. Po powrocie przygotowały wonności i olejki; lecz zgodnie z przykazaniem zachowały spoczynek szabatu. Łk 23, 53

Zwróćmy uwagę, że każda z synoptycznych ewangelii wyraźnie zaznacza, że kobity widziały do jakiego groby złożono Jezusa – o żadnej pomyłce nie może potem być mowy.



- Trzeciego dnia kilka kobiet (około trzech) widzą odsunięty kamień i pusty grób.

Po upływie szabatu Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba, i Salome nakupiły wonności, żeby pójść namaścić Jezusa. Wczesnym rankiem w pierwszy dzień tygodnia przyszły do grobu, gdy słońce wzeszło. A mówiły między sobą: "Kto nam odsunie kamień od wejścia do grobu?" Gdy jednak spojrzały, zauważyły, że kamień był już odsunięty, a był bardzo duży. Mk 16, 1

Do tego momentu Ewangelie są zgodne. Jednak kobiety widzą na miejscu młodzieńca u Marka, dwóch mężczyzn u Łukasza, anioła u Mateusza. Według Mateusza i Łukasza kobiety są przestraszone.



Wszystkie Ewangelie synoptyczne podają, że kobietom została przekazana wiadomość iż Jezus powstał z martwych. Według Łukasza i Mateusz kobiety biegną z lekiem i radością aby przekazać tę informację uczniom:

Pośpiesznie więc oddaliły się od grobu, z bojaźnią i wielką radością, i biegły oznajmić to Jego uczniom. Mt 28, 8

Wróciły od grobu, oznajmiły to wszystko Jedenastu i wszystkim pozostałym. A były to: Maria Magdalena, Joanna i Maria, matka Jakuba; i inne z nimi opowiadały to Apostołom. Lecz słowa te wydały im się czczą gadaniną i nie dali im wiary. Łk 24, 11

Łukasz wyraźnie zaznacza, że uczniowie nie wierzą kobietom. Ich „czcza gadanina” tylko niepotrzebnie ich stresuje. Jest to dowód na to, że uczniowie nie wiedzieli o przepowiedni zmartwychwstania.


Jednakże Piotr wybrał się i pobiegł do grobu; schyliwszy się, ujrzał same tylko płótna. I wrócił do siebie, dziwiąc się temu, co się stało. Łk 24, 12

Dla świętego spokoju Piotr postanawia sprawdzić rewelacje kobiet. Pusty grób i rozrzucone płótna żegnają go z mętlikiem w głowie. Szok po raz trzeci, ostatni.


I w tym miejscu – podobnie jak najstarsze wersje ewangelii Marka – kończy się historia Jezusa. Wszystko co potem (zarówno w Ewangeliach jak i Dziejach Apostolskich) to już początki chrześcijaństwa. Objawianie się zmartwychwstałego Jezusa apostołom można zrzucić na przywidzenia, spowodowane szokiem i niemożliwymi wręcz emocjami.

Co nie zmienia faktu, że – i przyznaje to znakomita większość badaczy – grób był pusty. To był ten katalizator, niezbędny do tego aby zapoczątkować nową religie. Siłą napędowa, której pozbawieni byli uczniowie Jana Chrzciciela po jego śmierci. Pusty grób to kwintesencja chrześcijaństwa. To dzięki pustemu grobowi uczniowie powstali z beznadziei – zaczęli się zastanawiać i po raz pierwszy od dawna (być może po raz pierwszy w życiu) samodzielnie myśleć. Ta przemiana z prostych rybaków i kiepskich uczniów w pierwszych ojców chrześcijaństwa, myślicieli i teologów była możliwa TYLKO przy udziale ‘pustego grobu’.

Co się stało z ciałem? Badacze są w większości zgodni – nie wykradli go uczniowie. Nie ma też mowy o pomyłce – grób był pusty. Może ciało przenieśli Rzymianie? Może wykradł je jeden z uczniów, lecz nie apostołów? Może wykradł go jeden z apostołów, który swoją apostolską funkcję porzucił wtedy, podczas Ostatniej Wieczerzy? A co jeśli…


Co jeśli? to podstawowe pytanie – wręcz pierwotne – które zadawali sobie pierwsi proto-chrześcijanie, w tym apostołowie. Co jeśli? to pytanie, które ukształtowało Ewangelie i wiarę, która z czasem opanowała świat.

Niezależnie od tego jaka jest odpowiedź – misja Jezusa (czy rzeczywiście była jakaś misja?) zakończyła się moim zdaniem, sukcesem. Czym ten sukces był, to problem na zupełnie inną debatę.

_________________________________________________________
_________________________________________________________


ZAKOŃCZENIE


Spajając klamrą mój pierwszy wpis (w którym mówiłem, że wizerunków Jezusa w Ewangeliach jest znacznie więcej niż jeden) i ostatni, chciałbym pokazać kilka z tych wizerunków. A każdy z nich jest wizerunkiem Jezusa czającym się w Ewangeliach właśnie.

Czytając Twoje wpisy, Aquila, zauważyłem wyraźny wpływ Barta Ehrman’a (badacza, którego bardzo sobie cenię). Sam korzystałem w niektórych miejscach z jego dzieł, a także z prac Gezy Vermes’a (innego poważanego specjalisty). Obaj panowie prezentują dość zbliżone stanowisko w kwestii badań Ewangelii, z tym że Ehrman wyraźny nacisk kładzie na problematykę fałszerstw i przeinaczeń dokonywanych w pierwszych wiekach chrześcijaństwa – co z resztą było widoczne w Twojej argumentacji. Jednakże wizerunek Jezusa odkrywany z Ewangelii przez tych Panów, nie jest bynajmniej jedynym.


Jak obiecałem kilka wizerunków Jezusa jakie czytelnik Ewangelii może w nich odnaleźć:

1.Jezus był Mesjaszem ludzkości, Bogiem w dosłownym znaczeniu, odwiecznym Logosem, który narodził się z dziewicy. Umarł na krzyżu w wyniku Planu Zbawienia, a za grzechy ludzi. Zmartwychwstał fizycznie trzeciego dnia, co jest faktem historycznym. Wiara w Chrystusa daje życie wieczne i zbawienie. (Benedykt XVI, „Jezus z Nazaretu”)

2.Jezus był żydowskim rabinem, który został częściowo zmitologizowany. Aby w pełni zrozumieć Jezusa należy oddzielić historyczność od wiary. Jezus nie zmartwychwstał historycznie, lecz właśnie wiara w zmartwychwstanie Jezusa (jaką wyznawali pierwsi uczniowie) - jest Boskim objawieniem danym ludziom. Jezus zmartwychwstał i czynił cuda tylko w apostolskim kerygmacie i nauczaniu – co w ostateczności ma charakter zbawczy. (Rudolf Bultmann, teolog, „Jezus”).

3.Jezus historyczny był apokaliptycznym prorokiem, który głosił bliskie nadejście końca świata, podobnie jak i Jan Chrzciciel oraz Apostoł Paweł. Dostrzegając apokaliptyczne wpływy w Ewangeliach łatwiej zrozumieć nauczanie etyczne i postępowanie Jezusa historycznego i późniejszego ruchu chrześcijańskiego. Wizerunek Jezusa w Ewangeliach był retuszowany i poprawiany w miarę rozwoju chrześcijaństwa. (Bart Ehrman, „Przeinaczanie Jezusa: kto i dlaczego zmieniał Biblię”)

4.Jezus nie był Mesjaszem ani Bogiem. Jezus był mędrcem, człowiekiem sprawiedliwym i dobrym, żydowskim cadykiem. Był wędrownym egzorcystą i uzdrowicielem, dla bliskich nauczycielem duchowym oraz przewodnikiem. Przez bliższych, a także dalszych uczniów uznawany był za proroka, Pana i syna Bożego. (Geza Vermes „Jezus Żyd, Ewangelia w oczach historyka”)

5.Jezus pierwotnych chrześcijan nie jest oparty na historycznej postaci, lecz na mistycznej spekulacji opartej na Żydowskiej Tradycji Mądrościowej. Teksty Apostoła Pawła i proto-chrześcijańskich gnostyków odnoszą się do duchowego, mitycznego Chrystusa, który wg nich nie inkarnował historycznie jako postać na Ziemii, a cierpiał za grzechy ludzi w niższych sferach niebios. (G.A. Wells, Earl Doherty)

6.Jezus jako wędrowny, zhellenizowany żydowski mędrzec i uzdrowiciel, który głosił dobrą nowinę wyzwolenia się z niesprawiedliwości społecznej za pomocą zaskakujących parabol i aforyzmów. Jezus był obrazoburcą, który zerwał z ustanowionymi żydowskimi dogmatami i konwenansami społecznymi, zwykle odwracając ich znaczenie do góry nogami i powodując zakłopotanie swoich słuchaczy. Głosił Królestwo Boże, które już jest obecne, ale niewidoczne. Przedstawiał Boga jako kochającego Ojca. Był śmiertelnym człowiekiem, narodzonym z dwójki rodziców, nie czynił cudów, nie umarł za grzechy, nie zmartwychwstał fizycznie z grobu. Jedynie niektórzy jego uczniowie doświadczyli mistycznych wizji Jezusa. (Jesus Seminar, które tworzy grupa 150 uczonych biblijnych)



I wiele, wiele innych „wizerunków”… W zależności od naszego podejścia, Ewangelie ujawnią nam inny wizerunek Jezusa - czasem bardzo różny. W który z nich warto wierzyć? Na to pytanie każdy powinien odpowiedzieć sobie sam.
  • 4



#14

+......

    Wędrowiec

  • Postów: 710
  • Tematów: 125
  • Płeć:Kobieta
  • Artykułów: 1
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Zamykam tę jakże interesująca debatę
Dziękuję Amontillado i Aquili za udział i ciekawą dyskusję.
Proszę sędziów o dokonanie oceny debaty i przesłanie mi jej na PW.
  • 0



#15

+......

    Wędrowiec

  • Postów: 710
  • Tematów: 125
  • Płeć:Kobieta
  • Artykułów: 1
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Oceny sędziowskie:

sędzia Yawgmoth

Witam w moim debiucie sędziowskim. Niełatwym debicie. Gdybym oceniał np. debatę na temat prawdziwości zjawiska Chemtrails – wtedy można by zważyć argumenty obu stron i łatwo zdecydować, które są bardziej rzeczowe, poparte dowodami. Tutaj jednak mamy temat okraszony niedopowiedzeniami, niejasnościami i przede wszystkim wiarą (lub niewiarą). A tymczasem ja… jestem agnostykiem – i już dawno zadecydowałem, że takie debaty jak ta, nie znajdą rozstrzygnięcia. Na pocieszenie pozostaje jedna rzecz – choć pewnych rzeczy nie da się (wg mnie) całkowicie rozstrzygnąć, to z pomocą przychodzą… punkty. Za związek z tematem, argumentację, styl i perswazję. A więc rozdajmy te punkty :)


1. Związek z tematem
Zarówno Aquila, jak i Amontillado nie mieli z tym problemów. Może za długo w temacie gościł Kim Dzong Il, ale i to czemuś służyło. Dopiero zastanawia ostatnie z kryteriów tego punktu, które brzmi „Czy debatujący wyczerpał temat?”. I właśnie tutaj odczuwam pierwszą różnicę między debatującymi. Aquila niemal odpuścił temat zmartwychwstania. Jego analiza ewangelii skończyła się na śmierci Jezusa na krzyżu. Napisał jednak wystarczająco, by domyślić się, że zmartwychwstanie jest tymi samymi nićmi szyte, co chodzenie po wodzie, zamiana wody w wino, czy narodziny Jezusa. Ale mimo wszystko sam temat zmartwychwstania (kluczowy dla Chrześcijaństwa, czyż nie ?) zasługiwał na osobne miejsce. Kolejnym zarzutem dla Aquili jest zbyt wąska strategia całej debaty – o tym później. Kończąc jednak o tym punkcie („Czy debatujący wyczerpał temat?”) Amontillado z kolei miał problem z pisaniem więcej, niż powinien, czym niejednokrotnie wyręczał Aquilę, co było błędem… zakładając, że chodzi mu tylko o wygraną. Na szczęście jednak nie ukrywał „niekorzystnej” (z pewnego punktu widzenia) prawdy, a za to punktów odejmować nie zamierzam.

Aquila 9 – 10 Amontillado


2. Argumentacja
Punkt, który sprawił mi spore problemy, ponieważ zdawałem sobie sprawę, że wylosowana kolejność (w której jak wiemy – Aquila rozpoczynał rundę, a Amontillado ją kończył) pomagała stworzyć wrażenie, że Amontillado odpiera zarzuty Aquili. Czyli je neguje. A może to nie tylko wrażenie ? Amontillado w kilku miejscach wykazał się większą znajomością tematu, co nie jest łatwe, bo tego, że Aquila był źle przygotowany powiedzieć zdecydowanie nie można… Aquila nigdy nie jest źle przygotowany ;) Tak czy owak, wyjaśnienia Amontillado dotyczące oburzonego/litościwego Jezusa mnie przekonały. Tak jak i te nt „szatana”, w ostatnim wpisie. I kilka innych. Z drugiej strony Aquila bezsprzecznie udowodnił, że Ewangelie były „modyfikowane” – i choć nie zawsze w wyniku złych intencji (co zaznaczał Amontillado), to jednak były. Warto też wspomnieć o jednym błędzie taktycznym Amontillado – dotyczył on sporu o narodzinach Jezusa. Kwestie Heroda, Betlejem, spisu, rzezi niewiniątek, itd. Spór ten ciągnął się kilka wpisów – tak, że nawet zaczynałem mieć wrażenie, że kto go wygra, ten może wygrać całą debatę (co było przesadą, ale wtedy jeszcze nie czułem proporcji). Mianowicie Amontillado po swojej drugiej kontrze zapowiedział, że jest jego ostatnią na ten temat. Tym samym pozbawił się atutu bycia kończącym rundę i dał ostatnie słowo Aquili. Aquila nie omieszkał skorzystać i raczej to on zapunktował w tej kwestii. Ale jak wspomniałem – przez większość debaty miałem jednak wrażenie, że Amontillado ma – że tak powiem – sytuację pod kontrolą. Wygrał większość bitew z Aquilą, ale czy wygrał wojnę ? Na to ostatnie pytanie postaram się odpowiedzieć przy okazji przydzielenia punktów za „perswazję”. A co do argumentów…

Aquila 8 – 9 Amontillado


3. Styl
Wychwyciłem jedną literówkę Amontillado. Jakieś 2-3 błędy z cytowaniem i nawiasami Aquili. Za mało, żeby brać pod uwagę. Amontillado nieco lepiej wizualnie (kolory, rozdziały), Aquila wiele w tym polu nie odstawał, a za to wprowadzał więcej humoru, ciekawych porównań.

Aquila 10 – 10 Amontillado


4. Perswazja
Czy kiedykolwiek w historii debat, jakikolwiek sędzia przyznał debatującemu_A więcej punktów za argumentację, a debatującemu_B, za perswazję ? Wątpię. Do tej pory myślałem, że to idzie w parze. A mimo to muszę przytoczyć kryteria tego punktu:

- Czy pod koniec debatujący był przekonywujący?
- Czy zostałeś przekonany(a) jego argumentami? Jak Ci się one podobały?

Zadaję sobie teraz pytanie – o co chodziło w tej debacie, i co powinien zrobić dany debatujący, aby ją wygrać (nie zdobywając punkty, ale przekonując widzów).

„Jezus i jego wizerunek w ewangeliach - wierzyć, czy też nie?”

Jaki jednak jest ten wizerunek ? I według kogo ? Bo to, że Amontillado przyjął zupełnie inną linię obrony, niż przyjąłby typowy członek Kościoła Katolickiego, to już wiem. Amontillado sam z resztą zaznaczył, że wizerunków jest kilka. W zasadzie miałbym ochotę zakończyć przytoczonymi przez niego słowami:

A wy za kogo Mnie uważacie? (Mt 16;15)

Ale punkty same się nie rozdadzą ;) Nie zostaje mi nic innego, jak zweryfikować wynik debaty na podstawie moich własnych oczekiwań. A były one mniej więcej takie:

- czy Jezus był Synem Bożym ?
- czy Jezus czynił cuda ?

To właśnie na te pytanie głównie, chciałem poznać odpowiedź. Tymczasem poglądy Amontillado zupełnie mnie zaskoczyły (a miejscami nawet zafascynowały). Na przykład sposób w jaki zinterpretował on „cud” rozmnożenia chleba, czy pojęcie „szatana”, albo rolę Judasza. Nawet sam otwarcie przyznał, że uzdrowicieli było w tamtych czasach wielu. Aquila z kolei położył na tym zbyt mały nacisk, wszak była to dobra okazja umniejszyć „unikatowość” Jezusa. A właśnie tej unikatowości szukałem w argumentacji Amontillado. Czegoś co by go (Jezusa) odróżniało, od innych śmiertelników. Mimo to, mam wrażenie, że Amontillado wyręczył w wielu kwestiach Aquilę – sam wyraził swój sceptycyzm względem cudownych narodzin Jezusa, zgodził się również, że Jezusowe cuda zostały (bądź mogły zostać) dodane do ewangelii lub błędnie zinterpretowane (np. wspomniane rozmnożenie chleba). W zasadzie można by pomyśleć, że Jezus naprawdę był tylko człowiekiem, który najpierw chłonął nauki Jana, a później sam nauczał. I ewentualnie uzdrawiał – jak ponoć wielu innych. Choć nadal pozostaje sprawa najważniejsza – zmartwychwstanie. Aquila popełnił spory błąd, że nie rozwinął tej kwestii. Spodziewałem się tu jakiejś „armaty”. Nie wiem, może jakiegoś źródła świadczącego, że zmartwychwstanie zostało dodane później do ewangelii. I owszem, np. u Marka kończy się to tylko na pustym grobie. Ale no właśnie – pustym.

Przejdźmy jednak do Aquili. Jak już zaznaczyłem, część „punktów”, jakie ugrał Aquila, podarował mu tak naprawdę Amontillado. Aquila przyjął strategię, którą można streścić:

a) Udowodnić, że Ewangelie były modyfikowane,
b) Na tej podstawie nie dać im wiary

Jednak co z uzdrowieniami (wszystkie chyba nie były dodane) ? Co ze zmartwychwstaniem ? Wśród swoich notatek widzę też „brak rozwinięcia o eliminacjach innych wersji ewangelii” – spodziewałem się, że napiszesz więcej o innych wersjach. Wszystko to mógłbyś rozwinąć.

A zatem – tak, Aquila był przekonywujący, w większości tych miejsc, w które uderzył. Amontillado kilka razy go wypunktował, ale sam dostarczył wątpliwości, do pytań, które przed sobą postawiłem. W zasadzie z „nadprzyrodzonego” Jezusa ostało się jedynie zmartwychwstanie – które samo w sobie też nie jest jasne. Są różne możliwe „normalne” odpowiedzi na to, czemu grób był pusty. Mimo wszystko tu się odzywa mój agnostycyzm. Bo choć nie jestem w stanie kategorycznie stwierdzić „Bóg jest” lub „Boga nie ma”, to religie odrzuciłem dawno, jak i wiarę w wszelkiego rodzaju paranormalne zdolności ludzi (a takie miał niby posiadać Jezus). Może dlatego też nie przekonał mnie ostatecznie „Jezus nadprzyrodzony”. Choć nie powiem, żeby Amontillado zrobił też wszystko, by mnie do tej wersji przekonać. Za co jednak jestem wdzięczny, bo ciekawie było poznać takie postrzeganie Jezusa, jakie przedstawił – kosztem „punktów”, ale nie za cenę swoich prawdziwych przekonań. No nic…

Aquila 8 – 7 Amontillado


Podsumowując:

Aquila:
Związek: 9
Argumentacja: 8
Styl: 10
Perswazja: 8
RAZEM: 35


Amontillado:
Związek: 10
Argumentacja: 9
Styl: 10
Perswazja: 7
RAZEM: 36


I wyszedł mi wynik minimalnie na korzyść Amontillado. Cóż, myślę, że to oddaje rzeczywisty obraz debaty, którą Amontillado (w mojej ocenie) przeprowadził lepiej, rzetelniej – na tyle, na ile pozwalały mu poglądy. Ale niezmiernie cieszę się, że jest jeszcze dwójka sędziów, których oceny będą dla mnie dobrą weryfikacją mojej oceny.


sędzia Mike

Na wstępie mojej oceny sędziowskiej chciałbym podziękować obu Panom za nakład pracy, który włożyli w debatę. Osobiście uważam, że każda przyczynia się do pogłębienia wiedzy na temat danego zagadnienia czytelników co jest ogromną wartością debat.

Ta stała na wysokim poziomie, ale pozostawiła wg mnie niedosyt.

Aquila chyba nie zdaje sobie do końca sprawy ze swojego potencjału i możliwości. Bardzo go lubię i cenię, choć w wielu poglądach na świat ma odmienne zdanie od mojego. Twoje argumenty mocniej do mnie przemawiają aczkolwiek nie jestem ateistą (nie jestem też katolikiem czy chrześcijaninem). Myślę, że po prostu nie byłeś w formie, a raczej gonił Cię czas czy codzienne obowiązki. Powinieneś zmieść rywala, a tego nie uczyniłeś…

Amontillado – świetny poziom debaty, doskonały styl, ale wydaje mi się, że naginasz Ewangelię i jej postrzeganie pod swoje doświadczenia, przeżycia, wierzenia. Mimo wszystko kawał dobrej roboty i wielki ukłon z mojej strony. Chylę czoła…

Ogólnie czytanie, analizowanie i przemyślenie debaty zajęło mi dwa dni robocze, które spędziłem dzięki wam bardzo miło. Podczas lektury kilka razy się śmiałem, a najbardziej ze stwierdzenia, że duch święty był chyba pierwszym trollem.

Sam jako dziecko byłem osobą bardzo wierzącą, a moja wiara chrześcijańska zaczęła upadać gdy zacząłem porządnie dorastać (16-19 lat). Mam specyficzne podejście do religii, ale wynika to raczej z moich przeżyć, doświadczeń i podróży czym może kiedyś podzielę się z wami.
Koniec offtopu, przejdźmy do ocen:

Aquila

Związek: 9
Argumentacja: 8
Styl: 8
Perswazja: 8
RAZEM: 33

Amontillado

Związek: 9
Argumentacja: 7
Styl: 9
Perswazja: 7
RAZEM: 32


sędzia Korhil

Juz spiesze z ocena:


Przede wszystkim, chce na starcie przeprosic za pewien poslizg ale ostatnie 2 miesiace charakteryzują sie dla mnie ciągłymi niespodziankami które dość mocno ograniczają mój czas. Plus rozpoczęcie roku akademickiego to zawsze pewien chaos, dość cięzki do ogarnięcia na początku. Ale już do rzeczy.

Zaczne może od ocen:
Amontillado:
Związek - 8
Argumentacja - 7
Styl - 9
Perswazja – 7
Razem: 31

Aquila:
Związek - 9
Argumentacja - 9
Styl - 10
Perswazja – 9
Razem: 37

Jak widać, Aquila moim zdaniem wygrywa tę bardzo ciekawą debate. Bardzo przyjemnie mi sie ja czytało i nawet nie zauważyłem jak szybko ja udało mi sie w całosci przeczytać. Temat był dość trudny, nie można było sie odwolywać do samej ewangelii bez wspominania o jednak dosc sporej liczbie powiązań z czego obaj oponenci sie wywiązali.
Pierwsze odczucia po przeanalizowaniu tego co zostało napisane, to utwierdzenie sie w przekonaniu, ze jednak nie odpowiem twierdzaco na pytanie zadane w samym tytule debaty. Zbyt wiele niescislosci wytknal Aquila. Amontillado wybrał drogę udowadniania paru wizerunkow Jezusa i chyba po prostu to było nie do obronienia. Bardzo mi sie podobało porownanie Jezusa do Kim Dzong Ila przez Aquile. Na poczatku myślałem, ze to bardziej żart ale jak sie wczytałem i przemyślałem to musiałem przyznac, ze jednak celny strzał.
Stylowo nie można nic Amontillado zarzucic - po prostu każdy na tle Aquili w debatach gorzej wypada no ale to bardzo doświadczony zawodnik w tej dyscyplinie ;). Nie czułem sie zalewany przez cala debate cytatami z biblii, czego sie bałem więc też na plus. Porównując do walki bokserskiej to starcie: nie było nokautu ale pewne wypunktowanie przez Aquile.



Podsumowanie:

Amontillado uzyskał 33 pkt na 40 możliwych
Aquila uzyskał 35 pkt na 40 możliwych



Zwycięzcą debaty jest:


Aquila



Serdecznie gratuluję!
  • 0





Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych