Skocz do zawartości


Zdjęcie

Rozwiązanie 36 SPLT


Brak odpowiedzi do tego tematu

Ankieta: Koniec 36 SPLT (8 użytkowników oddało głos)

Dlaczego Twoim zdaniem rozformowano 36 SPLT?

  1. Głosowano w celu poprawy sytuacji Sił Powietrznych w Polsce (4 głosów [50.00%] - Zobacz)

    Procent z głosów: 50.00%

  2. Głosowano jest to pr-owska sztuczka mająca na celu przychylność opinii publicznej i wzrost poparcia (4 głosów [50.00%] - Zobacz)

    Procent z głosów: 50.00%

Głosuj Goście nie mogą oddawać głosów

#1

mefistofeles.
  • Postów: 751
  • Tematów: 13
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Tomasz Siemioniak w pierwszych dniach swojego urzędowania ogłosił zaskakującą decyzję o likwidacji 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego oraz drugą- mniej zaskakującą - o dymisji 13 oficerów Sił Powietrznych. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że pierwsza z decyzji to nieuwarunkowana czysta wyborcza propaganda, mająca na celu przyrost poparcia.

Oczywiście 36 SPLT można było rozformować i wszyscy by to zrozumieli, ale trzeba było to zrobić wkrótce po katastrofie, gdy stało się jasne, że w pułku dzieje się bardzo źle. Doszli do tego dziennikarze, choć mają znacznie mniejsze możliwości w tym zakresie niż MON. Zdecydowano się jednak na zupełnie inne rozwiązanie. Po katastrofie trzeba było wyznaczyć nowego dowódcę sił powietrznych, ponieważ generał broni Andrzej Błasik zginął. Jego następca gen broni Lech Majewski już na początku podjął radykalne decyzje. Jednostki rozformować nie mógł choćby dlatego, że nałożono na nią zadania do wykonania. Postanowił natomiast dokonać głebokiej wymiany kadry jednostki. Nowym dowódcą 36 został płk pil. Mirosław Jemielniak, który trafił tu z dowództwa 3 skrzydła Lotnictwa Transportowego. W specpułku nie służył wcześniej ani jednego dnia więc nie odpowiadał za dotychczasowy stan jednostki. Wraz z nim zmieniła się cała kadra dowództwa specpułku. Z jednostki odeszło też bardzo wielu pilotów, którzy nie pełnili żadnych kierowniczych funkcji a tylko wykonywali w pułku loty. Na ich miejsce przyszli inni, często bardziej doświadczeni zabrani z szeregów Lotnictwa Transportowego. Było to pewne osłabienie pozostałych jednostek, gdzie jednak sytuacja pod względem wyszkolenia i przestrzegania procedur była lepsza. Nowy dowódca jednostki podpisał kontrakt na szkolenie na symulatorach i twardą ręką zaczął przywracać złamaną dyscyplinę. Zaczęto weryfikować procedury postępowania i opracowywać je tam gdzie ich nie było. Instrukcje techniki pilotowania były po rosyjsku, ale po katastrofie każdy typ doczekał się specjalnej książki procedur eksploatacji w powietrzu.

I gdy to się stało pułk rozwiązano i pokazano ludziom wiadomo co. Także tym, którzy z oczywistych względów z katastrofą nic wspólnego nie mają, bo nie służyli w pułku do tej pory. Wybrano ich starannie mówiąc, że to wyróżnienie i że ciąży na nich szczególna odpowiedzialność. Mieli naprawić sytuację i przywrócić dobrą opinię o jednostce. Po roku podziękowano za współpracę postulując przesunięcie ich do innych jednostek (gdzie ich miejsca już zostały zajęte).

Specpułk był jednostką elitarną dawno temu. Potem ulegał stopniowej degradacji głównie z braku kasy a co pośrednio za tym idzie z powodu odchodzenia wykwalifikowanej kadry i personelu. Przez wiele lat typowa droga pilota 36 SPLT wyglądała następująco: Najpierw wiele lat latania na samolotach myśliwskich lub myśliwsko-bojowych. Latanie ryzykowne i niebezpieczne, ale pozwalające zdobyć olbrzymie doświadczenie i uczącą reagowania na wiele nieprzewidzianych sytuacji. Potem lotnictwo transportowe i znowu wiele lat latania i doskonalenia umiejętności. Najlepszym, przeważnie 40-latkom proponowano przejście do specpułku. Było to wyróznienie i nobilitacja, wyzsze etaty itp. Srednia wieku w pułku była dość wysoka, ale za to piloci mieli olbrzymie doświadczenie i wyszkolenie w lataniu w każdych warunkach.
Lata 90-te to okres dramatycznego niedofinansowania. Najstarsi i najbardziej doświadczeni zaczęli masowo odchodzić, gdyz każdy bał sie o własną przyszłość. Szeregi jednostki przerzedziły się i zaczęto do niej przyjmować pilotów młodszych, coraz młodszych.
Aż wreszcie stało się. Do specpułku zaczęto przyjmować pilotów prosto po Dęblinie. Z ledwo osiągniętą III klasą pilota wojskowego, albo i to nie. Obciązenie jednostki lotami operacyjnymi wcale nie zmalało, bo dawna podziemna opozycja będąca teraz u władzy rozsmakowała się w komfortowym podróżowaniu i korzystała z usług pułku.

Poziom wyszkolenia w specpułku systematycznie spadał. Coraz więcej było pilotów III klasy, których pośpiesznie dociągano do takiego poziomu wyszkolenia, który teoretyczni pozwalałby im na loty z najważniejszymi osobami w państwie. Młodzież trafiająca do pułku coraz częsciej nie znała języka rosyjskiego, a instrukcje samolotów był własnie w tym języku. Metoda szkolenia była taka, jak za króla Ćwieczka, czyli ustny przekaz z pokolenia na pokolenie.
Ale nie to było najgorsze. Najważniejsze było wychowanie tej młodzieży. Lotnictwo to piękny zawód ale dla ludzi pracowitych, rzetelnych, dbających o stan swojej wiedzy i podejmujących rozsądne decyzje. Ludzi, którzy ściśle przestrzegają zasad takich jak bezwzględne korzystanie z przyrządów w trudnych warunkach atmosferycznych, a nie polegają na własnych ułomnych zmyslach, także zasay starannego przygotowanie się do lotu bez względu na dotychczasowe doświadczenie. Tutaj nie liczą się plecy ani łapówki, samolot ich nie przyjmuje. Co więcej bezwzględnie eliminuje tych, którzy owe zasady naginają i nie traktują go poważnie. Ta prosta prawda do młodszego pokolenia pilotów nie zawsze docierałą.


Sytuacja wygląda o wiele lepiej w lotnictwie bojowym, tam jest starsza kadra, młodzież szkolona jest bardziej rygorystycznie i w poszanowaniu procedur. Efekty tego widać gołym okiem. Od 10 lat nie rozbił sie w Polsce ani jeden samolot bojowy, podczas gdy katastrof samolotów transportowych w lotnictwie państwowym były 3. W skali światowej to rzecz niebywała. Samoloty transportowe, eksploatowane bardziej według cywilnych procedur, nie wykonujące niebezpiecznych manewrów, mające wieloosobowe załogi spadają, a bojowe, gdzie lata się na krawędzi, grupami i na niskich wysokościach nie odnotowują ani jednego wypadku w ciągu 10 lat.

Wyjaśnienie tej sytuacji nie jest trudne. Piloci lotnictwa bojowego znacznie bardziej przestrzegają zasad i są kontrolowani a ich niewiedza surowo karana. W lotnictwie transportowym było o wiele gorze, nieliczni doświadczeni byli przeciązeni, musieli wykonywać loty operacyjne i szkolić młodzież. Robiono to przy tym najmniejszym mozliwym kosztem. Tempo szkolenia młodych dramatycznie spadło. Teraz nie osiągali oni poziomu drugiej klasy w rok czy dwa, a I klasy w 3-5 lat , ale trwalo to o wiele dłużej. Wraz z naturalną rotacją kadry malała ilosc pilotów klasy I a rosła klasy III. A teraz zobaczmy jak tę niepokojącą sytuację rozwiązuje dowództwo sił powietrznych. Chyba w 2004 roku ZNOSI KLASY. Genialne prawda?. Nie ma już wyraźnej kwalifikacji dającej pogląd na poziom wyszkolenia i jego tendencje.

Druga sprawa to kwestia przygotowania do lotów. Dawniej takie przygotowania trwały cały dzień i organizowano je na szczeblu jednostki. W dniu przygotowania stawiano zadania, omawiano je, dawano czas na przygotowanie a potem ćwiczono planpwane lot na symulatorach lub metodą pieszo latając ( facet szedł pieszo mówiąc co i w jakim czasie jaką czynność wykonuje a instruktor go słuchał i zadwał pytania). Teraz piloci przygotowują się indywidualnie. Czyli się przygotowują..albo nie.. To albo nie wynika stąd, że w ramach humanizacji zniesiono wszystkie kary, jakie dotąd obowiązywały bo podobno były nieludzkie. Obecnie dowódca może podwładnego ukarać co najwyżej naganą, czyli pogrozić mu palcem. Nie może zabrać dodatku uznaniowego (bo go nie ma), nie moze zdjąc ze stanowiska. Wszystko powyżej nagany to kosmos. Efekt jest taki, że piloci lotnictwa transportowego przestali przygotowywać się do lotów. Nie i naczej było z załogą tutki. Oni przed lotem nie spotkali się i nie omówili arcytrudnego zadania. Polecieli na żywca. Niewiarygodne, ale prawdziwe. Doszło do takiego kuriozum, że nawigator w feralnym locie nie był jeszcze nawigatorem bo nie zakończył szkolenia na TU-154m, był osobą wyznaczoną do pełnienia funkcji nawigatora.

Kiedyś płk Robert Latkowski opisywał ciekawy przypadek z czasów gdy był instruktorem i szkolił przyszłych dowódców załóg. Wykonywał lot z pilotem, który merytorycznie i praktycznie był bardzo dobry, w pewnym momencie Latkowski zasłonił mu kartą szybę. Pilot zaczął popełniać błąd za błedem.

Wracając do pytania postawionego w ankiecie. Zabawne jest to, że rozwiązanie pułku i utworzenie nowej jednostki zapewni nam powtórkę z historii. Co bardziej doświadczeni iloci zaciągnięci z innych jednostek i służący od kwietnia 2010 do tej pory w pułku odejdą do linii cywilnych, a nowo utworzona jednostka oprze się w znacznej mierze na żółtodziobach.

Polityka miłości nie przestaje zadziwiać. Proponuję jej twórcom być konsekwentnym i takie genialne rozwiązanie zastosować gdzie indziej. Choćby w służbie zdrowia. Tam skala upadku i nieprawidłowości nie jest mniejsza niż w lotnictwie transportowym. Rozwiążmy więc służbę zdrowia. I to jeszcze przed wyborami.
  • 1






Dodaj odpowiedź



  

Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości oraz 0 użytkowników anonimowych