Skocz do zawartości


Zdjęcie

Morskie glony na ratunek globalnego ocieplenia


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
3 odpowiedzi w tym temacie

#1

BosopopiasQ.
  • Postów: 46
  • Tematów: 7
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Morskie glony na ratunek




W jednym z najstarszych i najbardziej prestiżowych czasopism naukowych "Nature" niezwykły pomysł na powstrzymanie ocieplenia klimatu. Dzięki pionowym pływającym rurom powierzchnia oceanów ma pokryć się glonami, które wyłapią dwutlenek węgla z atmosfery.



Jego autorem jest słynny uczony prof. James Lovelock z Oksfordu, guru ekologów z całego świata. Na początku lat 70., kiedy ruch zielonych dopiero raczkował, przedstawił on hipotezę Gai (Ziemia-matka w mitologii greckiej), wedle której nasza planeta to superorganizm złożony zarówno z przyrody ożywionej (rośliny, zwierzęta), jak i nieożywionej (wody, gleby, klimat). Ma on funkcjonować w taki sposób, aby zachować równowagę konieczną do przetrwania życia.

Wizję Matki Ziemi, która sama troszczy się o siebie, krytykowała większość biologów, ale organizacje ekologiczne przyjęły ją z entuzjazmem. I choć świat naukowy wciąż sceptycznie odnosi się do poglądów Lovelocka, to jego holistyczne podejście do badań nad planetą, zgodnie z którym wszystkie ziemskie ekosystemy wzajemnie zależą od siebie, a naruszenie równowagi w jednym z nich odbija się negatywnie na innych, dziś ma wielu zwolenników także wśród badaczy.

Zginą miliony, będzie hekatomba

Tymczasem sam uczony zaangażował się ostatnio w walkę z globalnym ociepleniem. Nie szczędzi skrajnych scenariuszy i ponurych proroctw. Jego zdaniem szybko ocieplający się klimat może doprowadzić w najbliższych wiekach do katastrofy ekologicznej, w wyniku której Ziemia się wyludni. W zeszłym roku opublikował książkę "The Revenge of Gaia" ("Zemsta Gai"), w której mocno poparł budowanie nowych elektrowni atomowych, co ograniczy emisję dwutlenku węgla przez ludzkość. Właśnie nadmiar tego gazu cieplarnianego w powietrzu może doprowadzić do globalnej apokalipsy. Krytykom reaktorów jądrowych naukowiec odpowiada, że każdy środek zaradczy, nawet ryzykowny, jest dobry, aby uchronić ludzkość przed klimatyczną hekatombą.

Teraz Lovelock proponuje nowe lekarstwo dla schorowanej Matki Ziemi. Pomysł przedstawia w liście do "Nature" napisanym wspólnie z Chrisem Rapleyem z Muzeum Nauki w Londynie. Polega on na zanurzeniu w oceanach rur o długości ok. 200 m i szerokości ok. 10 m, którymi z większych głębokości będą płynęły na powierzchnię substancje odżywcze dla glonów. Dzięki tym dostawom pokarmu morski drobiazg zacznie bujnie kwitnąć, czerpiąc do fotosyntezy dwutlenek węgla z atmosfery.

Glony jak wszystkie rośliny wbudują wyłapany z atmosfery węgiel w swoje komórki, a po obumarciu opadną na dno, zabierając ze sobą niebezpieczny dla klimatu Ziemi ładunek. W głębinach zostanie on zmagazynowany na setki, a nawet tysiące lat.

"To propozycja radykalnej kuracji dla planety. Ludzkość nie zdoła sama usunąć tej masy gazów cieplarnianych, którą produkujemy. Możemy natomiast zachęcić Ziemię, aby uleczyła siebie. Oceany, które zajmują dwie trzecie powierzchni planety, wydają się najbardziej obiecującym miejscem do przeprowadzenia takiej terapii" - piszą badacze. Przyznają, że pomysł jest ryzykowny, bo może doprowadzić do zakwaszenia oceanów, co groziłoby zagładą wielu morskich organizmów.

Glony nabite w butelkę

Szukanie ratunku w oceanicznych glonach nie jest nową ideą. Wpadł na nią pod koniec lat 80. amerykański badacz John Martin, gdy rozwiązał jedną z zagadek trapiących biologów morskich. Zastanawiali się oni, dlaczego znaczne fragmenty oceanów (ok. 20 proc. powierzchni) są niemal pozbawione życia przy powierzchni, chociaż w wodzie jest dużo azotu i fosforu - dwóch podstawowych pierwiastków potrzebnych roślinom do wzrostu. Takie martwe strefy - najwięcej jest ich na Pacyfiku - nazywane są HNLC od angielskiego "high nutrient, low chlorophyll" (dużo pożywienia, mało chlorofilu). Martin stwierdził, że przyczyną istnienia takich obszarów jest skrajny niedobór żelaza. Na dowód w laboratorium dosypywał do butelek z wodą oceaniczną sproszkowane żelazo i po paru dniach ciecz się zazieleniała.

W 1993 r. przeprowadzono na Pacyfiku pierwszy eksperyment, podczas którego wsypano do oceanu żelazny proszek. Faktycznie kilka dni później woda pokryła się planktonem złożonym głównie z glonów. Do zeszłego roku zorganizowano łącznie 12 takich ekspedycji, w ramach których użyźniano oceany. Ale wątpliwości przybywało. Pomiary wskazywały, że choć nakarmione żelazem glony bujnie zakwitają i wyłapują węgiel z atmosfery, nie czynią tego jednak zbyt intensywnie. - Możemy sypać żelazo tonami, ale w skali globu efekt będzie niezauważalny. Zamiast tego możemy narobić wiele szkód ekologicznych - w 2004 r. Ken Buesseler z Instytutu Oceanograficznego w Woods Hole (USA). Zakończone rok później niemieckie badania, także na Pacyfiku, wykazały, że znaczna część węgla uwięzionego w martwych glonach może w ogóle nie docierać na dno, ponieważ zostaje on skonsumowany przez zwierzęta morskie, a te, oddychając, szybko oddają go z powrotem do atmosfery.

Płynie statek z żelazem

Nie wszyscy przejmują się przestrogami naukowców. Kalifornijska firma Planktos postanowiła użyźnić fragment Pacyfiku w pobliżu wysp Galapagos, gdzie znajduje się jedna ze stref HNLC. Jej statek czeka na wyruszenie z portu na Florydzie. Łącznie podczas sześciu rejsów chce wsypać do oceanu ok. 100 ton sproszkowanego żelaza, aby dowieść, że jest to tania i skuteczna metoda walki z globalnym ociepleniem, a następnie oferować odpłatnie taką usługę firmom, które dzięki temu będą mogły wyemitować więcej dwutlenku węgla. Takie transakcje są coraz bardziej popularne i stają się intratnym biznesem. Rynek handlu pozwoleniami na emisję gazów cieplarnianych w zeszłym roku osiągnął wartość 5 mld dol.

Uczeni zżymają się na Planktos. - To powinno być zakazane. Ale teraz każdy może sobie załadować żelazny proszek na statek i wysypać go do morza, nikt tego nie kontroluje - irytuje się John Cullen, biolog morski z Dalhousie University w Kanadzie. Protestują też ekolodzy z Greenpeace, Friends of the Earth, WWF.

Nowa propozycja Lovelocka może jednak oznaczać, że Planktos nieoczekiwanie zyskał wpływowego sprzymierzeńca. Co prawda uczony nie mówi o wysiewaniu żelaznego pyłu prostu do morza, lecz o dostarczaniu tego samego pierwiastka z głębszych warstw wody, gdzie zwykle jest go więcej niż przy powierzchni. Taka woda zawierałaby również inne minerały potrzebne glonom, np. krzem. To, że jest to o wiele skuteczniejszy sposób, wykazali francuscy biolodzy prowadzący badania w pobliżu Wysp Kerguelena w południowej części Oceanu Indyjskiego. Tam silne mieszanie się wód podpływających z głębin doprowadzało do trwającego wiele miesięcy zakwitu glonów. Szef zespołu Stephane Blain ocenia, że żelazo dostarczane z głębin jest 100 razy wydajniejsze w inicjowaniu wzrostu glonów niż to zrzucane do morza.

Być może to wyniki tych badań (opublikowanych w kwietniu w "Nature") zainspirowały Lovelocka, by tam, gdzie ocean nie potrafi sam podtrzymać krążenia potrzebnych do życia pierwiastków, zamontować mu by-passy.



Click
  • 0

#2 Gość_muhad

Gość_muhad.
  • Tematów: 0

Napisano

Bardzo ciekawy temat ;-) kolejna możiwośc, ale ciekawi mnie czy doszło by to do skutku.
  • 0

#3

Florek.
  • Postów: 372
  • Tematów: 40
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Skutek takich działań nie objawi się od razu ale po kilku latach na pewno. Jeżeli dobrze zrozumiałem, to ogólnie rzecz biorąc wszystko sprowadza się do tworzenia sztucznych raf, które następnie będą mogły pokryć się glonami.
Właściwie to zamiast budować do tego celu specjalne rusztowania, można by zatopić kilkadziesiąt wycofanych ze służby supertankowców. Powstało by kilkadziesiąt nowych raf o długości ponad 300 metrów każda. Na początek, powinno wystarczyć.
  • 0

#4 Gość_muhad

Gość_muhad.
  • Tematów: 0

Napisano

Zatapianie statków już jest praktykowane. Oglądałem program na National G. :-)

Podoba mi się taka opcja.
  • 0



Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości oraz 0 użytkowników anonimowych