Skocz do zawartości


Zdjęcie

Przemek zaginął w Korei...


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1

Green Dog.
  • Postów: 54
  • Tematów: 5
  • Płeć:Nieokreślona
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Wierzą, że Przemek WRÓCI z ostatniego rejsu

[attachment=525:attachment]

Przemysław Popakul, 38-letni polski marynarz, zaginął 19 grudnia 2006 r. w południowokoreańskim porcie Inchon. Przy bramie portowej został zatrzymany przez trzech strażników i od tej pory nikt go nie widział. W parę dni po zaginięciu do Inchon na poszukiwania pojechał brat Janusz.

[attachment=526:attachment]

Przemysław był motorzystą na masowcu Orlęta Lwowskie, należącym do Polskiej Żeglugi Morskiej. Rejs rozpoczął na początku października. Statek przypłynął do Inchon 19 grudnia, rano. Z USA przywiózł kukurydzę.

Pięciu wyszło, czterech wróciło

W tym samym dniu wieczorem, po godzinie osiemnastej, pięciu członków załogi wybrało się do miasta. Trzech motorzystów, mechanik i kadet. Pokręcili się po bazarze, wstąpili na piwo i trzy godziny później wracali.
Dokładnie dziewiętnaście minut po dwudziestej pierwszej przechodzili przez wartownię znajdującą się przy portowej bramie. Zarejestrowała to kamera przemysłowa. Cała piątka ruszyła w kierunku statku. Do pokonania mieli prawie trzykilometrową trasę.
Z oświadczenia napisanego przez jednego z motorzystów, Dariusza D., wynika, że Przemysław Popakul zatrzymał się przy samochodzie stojącym niedaleko wartowni. Oglądał go. Dariusz nie czekał na kolegę. Było zimno, chciał już odpocząć, więc przyspieszył kroku. Po kilkunastu metrach obejrzał się i zobaczył, jak do Przemka podeszło trzech wartowników. Nie wie, co było dalej, bo skręcił za budynek magazynu. Nie zawrócił po kolegę, bo był przekonany, że ten zaraz przyjdzie. Przecież nic złego nie zrobił i nie było powodu do niepokoju. Na statku czwórka marynarzy rozeszła się do swoich kabin.

Chińczycy znaleźli paszport

Dopiero rano, gdy Przemek nie pojawił się na śniadaniu, okazało się, że w ogóle nie wrócił na statek. Przeszukanie jednostki nic nie dało. Kapitan zawiadomił policję, armatora, koreańskiego agenta.
- W wyjaśnienie sprawy i poszukiwania włączyli się pracownicy naszego ubezpieczyciela - mówi Jerzy Sieradzan, dyrektor działu personalno-administracyjnego PŻM. - Z ich raportu, sporządzonego po rozmowie z koreańskimi wartownikami wynika, że podobno motorzysta usiłował otworzyć stojący samochód, więc go wylegitymowali, ale potem pozwolili odejść. Motorzysta sam poszedł w kierunku statku.
W dniu zaginięcia Przemka około godziny 23 chińscy marynarze znaleźli na terenie portu, niedaleko wartowni, jego paszport. Do tej pory nikt nie potrafi wyjaśnić, jak dokument się tam znalazł.
- To znalezienie paszportu jest bardzo dziwne - uważa Janusz Popakul. - Może świadczyć o tym, że doszło tam do jakiejś szarpaniny, w trakcie której paszport wypadł. Nie ma mowy o tym, żeby brat ot tak sobie go zgubił. Wiem, jak bardzo marynarze strzegą tego dokumentu.
Wiadomość o zaginięciu Przemka była dla rodziny szokiem. Dowiedzieli się o tym 21 grudnia. Zadzwonił do nich pracownik z PŻM. Powiedział, "że Przemek nie wrócił na statek i nie wiadomo, co się z nim stało.

Morska rodzina

[attachment=527:attachment]

Popakulowie to rodzina od lat związana z morzem. Ojciec przez ponad 40 lat był rybakiem. Kilkanaście lat rybakiem był też Janusz. Od wielu lat na statkach PŻM jako kucharz pływa Marek. Kilka razy na tych samych statkach pływał z bratem Przemkiem. Przemysław pływa od lat 15, a w PŻM pracuje od 1995 roku. Ich siostra Edyta Popakul skończyła Akademię Morską i jest spedytorem.
Przemek, z wykształcenia mechanik samochodowy, ma na statkach dobrą opinię. Pracowity, perfekcjonista, złota rączka. Spokojny, niekonfliktowy, odpowiedzialny. Jego rejsy kończyły się wnioskami o awans.
Mimo to chciał zmienić pracę. W czerwcu zeszłego roku poznał Anetę i zakochał się. Wzajemne uczucie okazało się tak silne, że postanowił, iż rejs do Korei będzie dla niego ostatni, pożegnalny. Planował osiąść na lądzie i założyć rodzinę.

Janusz leci do Korei

Ponieważ armator niewiele wiedział o okolicznościach zaginięcia Przemka, Janusz postanowił polecieć do Korei. Zabrał ze sobą kuzyna Krzysztofa Mazurka, który biegle zna angielski. Wylecieli w Wigilię. Byli umówieni z konsulem Piotrem Szostakiem.
-Bardzo nam pomagał - mówi Janusz. – Udzielał mnóstwo praktycznych rad, a bez tego byłoby nam ciężko, bo kraj jest bardzo egzotyczny. Pomagała nam też załoga Orląt Lwowskich. Mogliśmy nawet zamieszkać na statku. Niestety, dzień po zaginięciu brata była podmiana załogi. Część osób wyjechała do domu, wśród nich był główny świadek, Dariusz D. Nawet policja koreańska go nie przesłuchała. Z marynarzami odwiedzaliśmy marynarskie kluby, rozwieszaliśmy plakaty. Wielokrotnie przeszliśmy trasę od bramy portowej do nabrzeża, przy którym stał statek. Zajrzeliśmy w każdy zakamarek portu, do każdego pomieszczenia, magazynu. Zrobiłem fotograficzną dokumentację.
Ktoś zasugerował, że Przemek mógł wracać inną drogą, tuż nad basenem portowym. A tam jest wąsko i można wpaść do wody. Janusz poprosił policję koreańską o nurków i dziwił się, że wcześniej nie zrobił tego ani armator, ani ubezpieczyciel, ani sama policja. Nurkowie przez dwa dni przeszukiwali basen. Nic nie znaleźli.
- Boże, jak ja się modliłem, żeby właśnie tak było - mówi cicho Janusz. - Bo my wszyscy wierzymy, że Przemek żyje. Nawet nie myślimy, że może być inaczej.
Gdy Janusz był w Korei, siostra Edyta buszowała po internecie.
- Fundacja ITAKA błyskawicznie na swojej stronie zamieściła komunikat i plakat po angielsku - wylicza Edyta. - Znalazłam też kontakt do polskiego misjonarza w Seulu. Powiedział, abyśmy absolutnie nie wierzyli koreańskiej policji, bo ona nic nam nie pomoże. Doradził natomiast naciskanie polskich władz. Wysłaliśmy pisma do ambasady polskiej w Seulu i południowokoreańskiej w Warszawie. Czekamy na odpowiedzi. Zaginięcie brata zgłosiliśmy policji w Polsce.
W przyszłym tygodniu ukaże się ogłoszenie o zaginięciu Przemka w koreańskiej gazecie "Inchon Time".

Dziwny SMS

20 stycznia mama Przemka odebrała głosowy SMS z jednym słowem: "tęsknię". Była pewna, że to z Korei od syna, bo numer zaczynał się na 08, a kierunkowy do Korei Południowej to 0082. Niestety, po dwóch tygodniach wyjaśniło się, że ten SMS nie jest z Korei.

Wróżki i wizjonerzy dają nadzieję

Rodzina odwiedziła kilka wróżek i wizjonerów. Nikt z nich nie powiedział, że Przemek nie żyje. Wszyscy są zgodni co do tego, że żyje. Mówią, że jest gdzieś przetrzymywany, że wiele wyjaśni się w lutym i że coś niedobrego wydarzyło się przy kręgach.
- Tam w porcie, niedaleko wartowni, są kręgi drutu i wielkie rolki blachy - przypomina sobie Janusz.
Tydzień temu, w piątek, Aneta, dziewczyna Przemka, pojechała do słynnego wizjonera Krzysztofa Jackowskiego z Człuchowa. Napisał: "Zdecydowanie twierdzę, że ten człowiek żyje..."
Jackowski stwierdził, że Przemek jest przetrzymywany w domu podobnym do hotelu, ale to nie hotel. To może być areszt albo więzienie. Znajduje się około 25 kilometrów od miejsca, gdzie go ostatnio widziano.

Nie poddamy się

Za parę dni Janusz ponownie jedzie do Korei. Chce na miejscu wynająć detektywa.
- Muszę to wszystko sprawdzić, bo nie będę miał spokoju - mówi. - Szkoda, nie mogę już liczyć na konsula Szostaka, bo niedawno miał poważny wypadek. Ale dzięki znajomym mamy kontakt do Koreanki, która chce nam pomóc. Napisała Krystyna Pohl

Marynarskie zwyczaje Krystyna Pohl

O zaginięciu Przemysława Popakula rozmawiałam z wieloma marynarzami i kapitanami. Dziwi mnie fakt pozostawienia motorzysty przez grupę, z którą przebywał przez parę godzin. Zdumiewa brak reakcji ze strony kolegi, który widział Przemka z wartownikami. Ponadto każde wyjście ze statku i powrót są odnotowywane przez marynarza wachtowego. Dlaczego on i jego zmiennik nie zainteresowali się przez całą noc, że nie powrócił jeden z członków załogi?
Moi rozmówcy odpowiedzieli mniej więcej tak: "Statek to nie autokar ze szkolną wycieczką, gdzie każdego dzieciaka trzeba pilnować. Na statku pracują dorośli faceci i sami się pilnują. Zdarza się, że czasem znikają na całą noc i nikt nie robi z tego powodu rabanu. Ważne, aby wrócili trzeźwi na wachtę i do pracy." Usłyszałam też, że poza portem grupa zazwyczaj trzyma się razem. I nie ma w zwyczaju pozostawiania kolegi. Teren portu zmylił czujność marynarzy. Poczuli się bezpiecznie. Nie widzieli potrzeby czekania na kolegę, niepokojenia się o niego. Niestety, mnie to nie przekonuje. Zabrakło mi w tym zdarzeniu zwykłej marynarskiej solidarności.

Sylwia Borkowska - Moja refleksja :
niestety, ale zwykłej marynarskiej solidarności której w tym zdarzeniu losowym zabrakło, brakuje również w innych zdarzeniach losowych z jakimi spotykają się Rodziny Marynarskie.

Żyję nadzieją, że horror przez jaki przechodzi rodzina Przemka będzie miał szczęśliwe zakończenie .... jednak cały czas się zastanawiam czy musiało do tego dojść ? Czy ludzie pracujący na jednym statku są dla siebie, aż tak obcy ? ... tutaj nie chodzi o niańczenie ... wracając w piątkę, pozostawiono kolegę na łaskę losu ( a w tym wypadku ... nie łaskę losu ) i nie ważne, że było to już za bramą portu !!!

Widocznie wśród „braci marynarskiej” panuje ogólne przekonanie , że skoro mnie to nie dotyczy, to nie spotka i nie interesuje


---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Na pomoc w pokryciu kosztów związanych z poszukiwaniem zaginionego w porcie Inchon utworzone jest subkonto :

Fundacja „OSTATNI REJS”
PKO BP SA O/ Świnoujście
41 10204870 0000 5802 0019 9505
z dopiskiem : Przemek


Wszelkie darowizny przekazane na konto jw. z dopiskiem - Przemek - zostaną przeznaczone na wsparcie finansowe prowadzonych poszukiwań przez rodzinę Przemysława Popakul.

źródło: www.ostatnirejs.pl



Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości oraz 0 użytkowników anonimowych