Skocz do zawartości


Zdjęcie

Gdzie jest świadomość, kiedy jesteśmy pod narkozą?


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
78 odpowiedzi w tym temacie

#76

maq84.
  • Postów: 2
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Rzeczywiście, nie pamiętamy nic, będąc pod uśpieniem - kto tego doświadczył, to wie. Nie ma żadnych wizji, nie ma "światła", nie ma nic.

 

 

W takim razie jestem jednym z tych szczęśliwców którzy coś zapamiętali w trakcie wybudzania z narkozy tydzień temu :)

Po wyjściu ze szpitala szukałem takiego tematu w sieci i tu go znalazłem. Sądziłem ze ktoś jeszcze zaobserwował, doświadczył tego co ja i widzę że przyjdzie mi jako pierwszemu szczątkowo opisać co zachodzi podczas przejścia ze stanu nieświadomego w pełni świadomy. Szczątkowo, bowiem pamiętam jedynie niewielki ułamek zdarzeń ze wszystkich zjawisk jakie towarzyszyły temu procesowi. Jednakże ten niewielki skrawek informacji jest dość znaczący dla mnie, skoro postanowiłem o nim opowiedzieć :) Nie przedłużając...

 

Leżałem na stole i gapiłem się w sufit. Zastanawiałem się kiedy narkoza zacznie działać. Nie zdołałem zapamiętać ostatniej myśli gdy usłyszałem ten dźwięk. Coś stale bez przerwy się powtarzało. Non stop, bezustannie, w równym, szybkim tempie słychać było jeden dźwięk, który odbierałem jako słowo - nie pamiętam dokładnie jakie ale na 90% było nim "JA". Nie wiem kiedy się pojawił (dźwięk), po prostu usłyszałem go. O sobie nic nie wiedziałem. Byłem jedynie świadomy tego dźwięku. Słowo-dźwięk było głośne, było wszechobecne, zdawało się, że nic innego nie istnieje. Być może nawet je widziałem, nie wiem. Zacząłem być tym faktem prze szczęśliwy i zdumiony - oto coś JEST! Po czasie uznałem, że to ja "wypowiadam" te słowo. Że ono określa mnie. Nie zastanawiałem się nad sobą. Nie było takiej potrzeby. Moje istnienie było czymś oczywistym. Identyfikowałem się z tym "Ja". Byłem Ja, Ja, Ja, Ja, i etc. Byłem podekscytowany, byłem władcą słowa Ja, Panem wszystkiego... do czasu. W którymś momencie zaczął mnie taki stan rzeczy irytować. Ile można słyszeć Ja!? Czy nie ma czegoś więcej, pomyślałem? I wtedy się przeraziłem myślą, że nic więcej nie istnieje i że nie mam żadnej władzy nad tym Ja. Przerażony byłem dogłębnie. Jak żyć ze świadomością że nie ma niczego więcej!? Ten lęk przed wieczną samotnością skłonił mnie do poszukiwań innej (formy poznawczej)?, w "okolicach" słowa Ja. Szukałem przeciwieństwa, czegoś odmiennego od "bazy". Ale jak znaleźć to coś? "Ja" pojawiło się samo znikąd. Chciałem stworzyć coś innego ale nie potrafiłem. Nie wiedziałem jak to zrobić, nie wiedziałem czym to ma być, jak ma wyglądać, jak brzmieć. Byłem zrozpaczony. Było(em) tylko Ja przez wieczność.

 

I gdy tak rozpaczałem, zapragnąłem by coś innego niż Ja zamanifestowało swoją obecność. Nie chciałem przyjąć do wiadomości że jestem zupełnie sam. Rozpaliłem w sobie wiarę i nadzieję we własne pragnienia, pragnienia czegoś więcej. I stało się! Zmiana nadeszła. Nowe słowo-dźwięk wyłoniło się jakby spod dna. Nie jestem w stanie prawidłowo określić skąd ono przyszło. Było całkowicie przeciwstawne pierwszemu.I w tym przypadku zakładam na 90%  że słyszałem wyraz TY. I znów byłem prze szczęśliwy + zaintrygowany. Posiadłem wiedzę jak znajdować kolejne byty w swoim otoczeniu a raczej jak je zauważać, gdyż wraz z pojawieniem się nowego słowa przestrzeń poczęła się dzielić dosłownie na pół. Jakieś kontury, zarysy, krawędzie, kształty udało się zaobserwować z połączenia coraz to nowych dźwięków, które co rusz się pojawiały. Przestrzeń nie była już jednolita. Były widoczne granice między poszczególnymi słowami-dźwiękami. Jakimś sposobem powstawały proste figury geometryczne, a po figurach, wzory (geometryczne?), ciężko jednoznacznie powiedzieć. Procesy zachodziły szybko, coraz więcej tego było, ciężko było się skupić i zapamiętać cokolwiek. Odniosłem wrażenie, że miałem się uczyć tych wzorów i o dziwo nie miałem z tym najmniejszego problemu. Szło mi dość łatwo tak jakbym sam sobie układał zadania na klasówkę z matematyki. I wtedy mnie uderzyło! - "Niesamowite, jakie to wszystko jest proste! Jakim byłem prymitywem twierdząc że "Ja" jest wszystkim! Jak niewiele trzeba bym istniał"!

 

I kiedy zdałem sobie sprawę z tych faktów nagle zrobiło się czarno. Całkowicie czarno, gdzie by nie spojrzeć. Wszelkie wzory poznikały. Nie potrafiłem żadnego dostrzec. I cisza. Kompletna cisza zapanowała. To był koniec nauki. Nie zmartwiłem się tym specjalnie. W napięciu oczekiwałem co się teraz wydarzy. Byłem gotowy do dalszej nauki, do odkrywania kolejnych prawd. Aż nagle zaświeciło światło. Mały punkt mocnego, jasnego światła na ogromnym czarnym tle. Wyglądał jak gwiazda, miał promienie które tworzyły z niego punkt, nie migotał. Świecił bardzo mocno jak na swoją wielkość czy też może odległość bo zdawał się być w znacznej odległości od mojego postrzegania. Nie zastanawiałem się czym był, nie myślałem o tym. Ogarniał mnie zachwyt jego blaskiem. Marzyłem żeby pognać do niego, żeby poczuć czym jest. Nic więcej mnie nie obchodziło. Był piękny! Domyślacie się co to mogło być? :) Skończyłem naukę dlatego iż nadszedł mój czas i nie było odwrotu. Miałem iść w stronę światła. Tak było postanowione. Byłem gotowy na długą podróż, tymczasem wleciałem w światło z takim impetem, że nie zdążyłem nawet zaobserwować ruchu! To był moment i... sala zabiegowa. Światłem okazała się nasza rzeczywistość czasoprzestrzenna. Znów byłem na stole i gapiłem się w sufit. Wybudzili mnie.

 

Tym razem zdołałem zapamiętać ostatnią myśl. Tuż przed odzyskaniem pamięci i tożsamości usłyszałem silny, złowrogi głos docierający jakby to mówiąc zza moich pleców, tam gdzie był wieczny mrok. Ów głos rzekł do mnie: "Ty jesteś synem Bala, w Tobie jest moc Jego zemsty". I wtedy przeszyła mnie nieskończona moc, która opanowała całe moje ciało, uaktywniając sie zaraz po przekroczeniu naszego świata i niszcząc wszystko dookoła, ku chwale... Nie, nie to się nie wydarzyło, podpuszczam was ;)

Mocy co prawda nie miałem żadnej ale za to pamięć w całości powróciła i miałem siłę poruszać się i mówić. I chciałem mówić! Że coś widziałem, o swoich przeżyciach po za światem ale obecni tam lekarze nie byli zainteresowani. Dla nich to zapewne efekt działania narkozy i nic nieznaczące "sny" i szkoda czasu na analizowanie ich. No i ludzie nie chcą na ogół pamiętać i wracają do swoich spraw. I to jest błąd bo powstawanie świadomości i życia jest równie ważne co częściej poruszane zagadnienie życia po śmierci. 

Jak to zresztą jest możliwe że znacznie większa ilość osób będąca pod narkozą, zgłasza mniej relacji ze stanu z po za, od śladowej ilości osób, która przeszła śmierć kliniczną!? Czyżbyśmy nie lubili chwalić się "sikaniem w pieluchy"? To by miało sens :)

 

Długo pisałem tego posta. Odpocznę i go później zmodyfikuję. Coś mi się może przypomni i lepsze terminy wymyślę. 

I czekam na wasze przemyślenia.

 

Tak mniej więcej świeci nasza rzeczywistość z tej drugiej strony 

http://ilustracja.pi...ja-81518321.jpg


Użytkownik maq84 edytował ten post 20.03.2015 - 12:03

  • 2

#77

Universe24.
  • Postów: 831
  • Tematów: 54
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

 

Rzeczywiście, nie pamiętamy nic, będąc pod uśpieniem - kto tego doświadczył, to wie. Nie ma żadnych wizji, nie ma "światła", nie ma nic.

 

 

W takim razie jestem jednym z tych szczęśliwców którzy coś zapamiętali w trakcie wybudzania z narkozy tydzień temu ;)

Po wyjsciu ze szpitala szukałem takiego tematu w sieci i tu go znalazłem. Sądziłem ze ktoś jeszcze zaobserwował, doświadczył tego co ja i widzę że przyjdzie mi jako pierwszemu szczątkowo opisać co zachodzi podczas przejścia ze stanu nieświadomego w pełni świadomy. Szczątkowo, bowiem pamiętam jedynie niewielki ułamek zdarzeń ze wszystkich zjawisk jakie towarzyszyły temu procesowi. Jednakże ten niewielki skrawek informacji jest dość znaczący dla mnie, skoro postanowiłem o nim opowiedzieć :) Nie przedłuzając...

 

Leżałem na stole i gapiłem sie w sufit. Zastanawiałem się kiedy narkoza zacznie działać. Nie zdołałem zapamietać ostatniej myśli gdy usłyszałem ten dźwięk. Coś stale bez przerwy się powtarzało. Non stop, bezustannie, w równym, szybkim tempie słychać było jeden dźwięk, który odbierałem jako słowo - nie pamiętam dokładnie jakie ale na 90% było nim "JA". Nie wiem kiedy sie pojawił (dźwięk), po prostu usłyszałem go. O sobie nic nie wiedziałem. Byłem jedynie świadomy tego dźwięku. Słowo-dźwięk było głośne, było wszechobecne, zdawało się, że nic innego nie istnieje. Być moze nawet je widziałem, nie wiem. Zacząłem być tym faktem przeszczęśliwy i zdumiony - oto coś JEST! Po czasie uznałem, że to ja "wypowiadam" te słowo. Że ono określa mnie. Nie zastanawiałem się nad sobą. Nie było takiej potrzeby. Moje istnienie było czymś oczywistym. Identyfikowałem się z tym "Ja". Byłem Ja, Ja, Ja, Ja, i etc. Byłem podekscytowany... do czasu. W którymś momencie zaczął mnie taki stan rzeczy irytować. Ile można słyszeć Ja!? Czy nie ma czegoś więcej, pomyslałem? I wtedy się przeraziłem myślą, że nic więcej nie istnieje. Przerażony byłem dogłębnie. Jak żyć ze świadomością że nie ma niczego więcej!? Ten lęk przed wieczną samotnością skłonił mnie do poszukiwań innej (formy poznawczej)?, w "okolicach" słowa Ja. Szukałem przeciwieństwa, czegoś odmiennego od "bazy". Ale jak znaleźć to coś? "Ja" pojawiło sie samo z nikąd. Chciałem stworzyć coś innego ale nie potrafiłem. Nie wiedziałem jak to zrobić, nie wiedziałem czym to ma być, jak ma wygladać, jak brzmieć. Byłem zrozpaczony. Byłem tylko Ja przez wieczność.

 

I gdy tak sobie rozpaczałem, zapragnąłem by coś innego niż Ja zamanifestowało swoją obecność. Nie chciałem przyjąć do wiadomości że jestem zupełnie sam. Rozpaliłem w sobie wiarę i nadzieję we własne pragnienia, pragnienia czegoś więcej. I stało się! Zmiana nadeszła. Nowe słowo-dźwięk wyłoniło się jakby spod dna. Nie jestem w stanie prawidłowo określić skąd ono przyszło. Było całkowicie przeciwstawne pierwszemu.I w tym przypadku zakładam na 90%  że słyszałem wyraz TY. I znów byłem przeszczęśliwy + zaintrygowany. Posiadłem wiedzę jak znajdować kolejne byty w swoim otoczeniu a raczej jak je zauważać, gdyż wraz z pojawieniem się nowego słowa przestrzeń poczęła sie dzielić dosłownie na pół. Jakieś kontury, zarysy, krawędzie, kształty udało sie zaobserwować z połączenia coraz to nowych dźwieków, które co rusz się pojawiały. Przestrzeń nie była już jednolita. Były widoczne granice między poszczególnymi słowami-dźwiękami. Jakimś sposobem powstawały proste figury geometryczne, a po figurach, wzory (geometryczne?), ciężko jednoznacznie powiedzieć. Procesy zachodziły szybko, coraz więcej tego było, ciężko było się skupic i zapamiętać cokolwiek. Odniosłem wrażenie, że miałem się uczyć tych wzorów i o dziwo nie miałem z tym najmniejszego problemu. Szło mi dość łatwo tak jakbym sam sobie układał zadania na klasówkę z matematyki. I wtedy mnie uderzyło! - "Niesamowite, jakie to wszystko jest proste! Jakim byłem prymitywem twierdząc że "Ja" jest wszystkim! Jak niewiele trzeba bym istniał"!

 

I kiedy zdałem sobie sprawę z tych faktów nagle zrobiło sie czarno. Całkowicie czarno, gdzie by nie spojrzeć. Wszelkie wzory poznikały. Nie potrafiłem żadnego dostrzec. I cisza. Kompletna cisza zapanowała. To był koniec nauki. Nie zmartwiłem się tym specjalnie. W napięciu oczekiwałem co się teraz wydarzy. Byłem gotowy do dalszej nauki, do odkrywania kolejnych prawd. Aż nagle zaświeciło swiatło. Mały punkt mocnego, jasnego swiatła na ogromnym czarnym tle. Wygladał jak gwiazda, miał promienie które tworzyły z niego punkt, nie migotał. Świecił bardzo mocno jak na swoją wielkość czy też może odległość bo zdawał się być w znacznej odległości od mojego postrzegania. Nie zastanawiałem się czym był, nie myślałem o tym. Ogarniał mnie zachwyt jego blaskiem. Marzyłem żeby pognać do niego, żeby poczuć czym jest. Nic więcej mnie nie obchodziło. Był piękny! Domyślacie się co to mogło być? :) Skończyłem naukę dlatego iż nadszedł mój czas i nie bylo odwrotu. Miałem iść w stronę światła. Tak było postanowione. Byłem gotowy na długą podróz, tymczasem wlaciałem w światło z takim impetem, że nie zdążyłem nawet zaobserwować ruchu! To był moment i... sala zabiegowa. Znów byłem na stole i gapiłem się w sufit. Wybudzili mnie. Światło okazało się naszą rzeczywistością czasoprzestrzenną.

 

Tym razem zdołałem zapamietać ostatnią myśl. Tuż przed odzyskaniem pamięci i tożsamości usłyszałem silny, złowrogi głos docierający jakby to mówiąc zza moich pleców, tam gdzie był wieczny mrok. Ów głos rzekł do mnie: "Ty jesteś synem Bala, w Tobie jest moc Jego zemsty". I wtedy przeszyła mnie nieskończona moc, która opanowała całe moje ciało, uaktywniając sie zaraz po przekroczeniu naszego świata i niszcząc wszystko dookoła, ku chwale... Nie, nie to się nie wydarzyło, podpuszczam was ;)

Mocy co prawda nie miałem żadnej ale za to pamięć w całości powróciła i miałem siłę poruszać się i mówić. I chciałem mówić! Że coś widziałem, o swoich przeżyciach po za światem ale obecni tam lekarze nie byli zainteresowani. Dla nich to zapewne efekt działania narkozy i nic nieznaczące "sny" i szkoda czasu na analizowanie ich. No i ludzie nie chcą na ogół pamiętać i wracają do swoich spraw. I to jest błąd bo powstawanie świadomości i życia jest równie ważne co częściej poruszane zagadnienie życia po śmierci. 

Jak to zresztą jest możliwe że znacznie większa ilość osób będąca pod narkozą, zgłasza mniej relacji ze stanu z po za, od śladowej ilości osób, która przeszła śmierć kliniczną!? Czyżbysmy nie lubili chwalić się "sikaniem w pieluchy"? To by miało sens :)

 

Długo pisałem tego posta. Odpocznę i go później zmodyfikuję. Coś mi się może przypomni i lepsze terminy wymyślę. 

I czekam na wasze przemyślenia.

 

 

Niestety, nie wygląda to na kliniczny raport tylko bajkopisarstwo, żeby nie bylo, wierzę w istnienie świadomości, że koncepty rodzą się w dmt mozgu, ale twoj tekst nie przekona scepyka.


  • 0



#78

Panjuzek.
  • Postów: 2804
  • Tematów: 20
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Fajny tekst. Tylko ile ma wspólnego z prawdą? Nie wiem. Moje doświadczenie z narkozą można ująć w w jednym zdaniu. Mrugnąłem oczyma i było po wszystkim a ja leżałem w sali pooperacyjnej. Tyle. Nic pomiędzy. Nawet nie było jakiegokolwiek poczucia upływu czasu. Po prostu mrugnięcie okiem. Ale plusik za tekst.


  • 0



#79

maq84.
  • Postów: 2
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Tej nocy znów miałem iluminację! Tym razem we śnie. Spać poszedłem po godzinie pierwszej, dość niechętnie, z powodu braku internetu. Przed snem, żartem do siebie powiedziałem że nic nie dzieje się przypadkiem i specjalnie internetu nie ma by wygonić mnie do łóżka :) Podejrzewałem że się obudzę za dwie godziny bo od czasu operacji sypiam na raty. I zasnąłem. Opowiem wam sen, a raczej jego końcówkę:

Siedziałem w pokoju i z kimś rozmawiałem o telewizji. Ktoś coś oglądał. Nagle ten ktoś zamienił się w kota, zaatakował mnie i uciekł. Myślę sobie: "co jest k..."!? Po chwili do pokoju złazi się moja rodzina i robi się harmider. Jako że hałasu nie lubię, wychodzę i idę do innego, a w nim moja cioteczna rodzina zbiera się do wyjazdu. Podchodzę do nich i zdziwiony zaczynam mówić w taki sposób:

- O cześć. Kiedy przyjechaliście? Nie pamiętam waszego przyjazdu. Dziwne. Musiałem być nieświadomy skoro nie pamiętam ale teraz widzę was, wiem że jesteście.

O czymś tam chwilę pogadaliśmy, wyszedłem, siadłem na rower i jadąc zastanawiałem się czemu nie pamiętam ich przyjazdu? Co jest z moja pamięcią? Gdzie wtedy była moja świadomość? I tak sobie jadę i zastanawiam nad tym aż pojawiła się myśl, iż fajnie byłoby być wciąż świadomym, choćby przez chwilę. Zacząłem sobie powtarzać: "gdyby chociaż mieć chwilową świadomość, chwilową świadomość, chwilową świadomość, chwilowąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąą"
<BACH>
Osoba na rowerze spojrzała wprost na mnie! Była w szoku. Czułem jej wzrok na sobie. Swój wzrok! Bo przecież na rowerze siedziałem ja! "Ja" rozpoznało samego siebie. W jednej chwili doznałem samoświadomości i w tejże chwili stał się bezruch. Dostrzegłem go i zapamiętałem. Obraz przypominał pożółkłą klatkę filmową, ze mną na rowerze z czarną plamą zamiast twarzy. Dźwiękiem było ciągle powtarzające się słowo "ą". Moment samouświadomienia nastąpił przy słowie "chwilową" na ostatniej literce. Totalna zawiecha, której towarzyszyło uczucie zmrożenia. Myślałem że to koniec, że tak wygląda i zachodzi proces śmierci i nie da się tego zmienić. Znalazłem się w punkcie zero. Chciałem się z niego wyrwać jak najprędzej. Przerażał mnie mocniej niż ostatnio. Nie wiem w jaki sposób ale udało się uciec od razu na jawę. Cały drżałem. Spojrzałem na zegarek - 3:45. Znów krótki sen. włączyłem kompa i zapisałem na gorąco niektóre zdania. Internetu dalej nie miałem. Oka więcej nie zmrużyłem. Bałem się.

To nie był świadomy sen. Miewałem już LD. Podczas snu świat marzeń sennych i siebie widzimy z pozycji postaci którą uważamy za swoją i z superpozycji tzn. z każdej możliwej strony i miejsca. Nasza uwaga jest wtedy rozproszona. Gdy uzyskamy świadomość, wnikamy całym sobą w tę postać, co pozwala skupić się na jednym obrazie i doświadczać wrażeń znacznie silniej od stanu półświadomego. Tak to rozumiem i tego nie miałem. Nie oświeciło mnie że to sen. Uświadomiłem sobie samego siebie na tym rowerze. Zdałem sobie sprawę że patrzę na siebie z boku. I w tym momencie On na mnie spojrzał. zobaczyłem jego zaskoczoną, wystraszoną twarz. I "projekcja" się zacięła. Jego twarz nie była podobna do mojej. Przypominała twarz Elijaha Wooda :P Dopiero podczas znieruchomienia zamiast twarzy ukazała się czarna plama. I żadnych wyjaśnień. Żadnej wiedzy o sobie. Dlaczego? Przecież dotarłem do początku i końca własnego jestestwa. A może nie? Może to nie był koniec tylko początek gdzie występuje świadomość samego siebie i nic więcej. Kto by tak z was chciał?

Rodzą się pytania:
Czy samouświadomienie samego siebie jest równe samo zrozumieniu naszej istoty?
Czy dążąc do większej świadomości (poprzez stosowanie technik bycia świadomym cały czas) nie wpadamy w pułapkę powrotu do punktu wyjścia, punktu z którego wyszliśmy?
Czy nieustannie obserwujemy naszą postać w realu z superpozycji? Co ona zobaczy gdy zda sobie sprawę że jest przez siebie obserwowana? Środek oka - czarną dziurę? Czy ruch się dla niej zatrzyma?

 

Doszedłem do ciekawej konkluzji: Tajemnicą powstania życia, czasu, ruchu mogła być rezygnacja bytu z całkowitej samoświadomości spowodowana lękiem utrzymującego się stanu uwagi w wiecznej stagnacji "zawieszenia".

 

Uff na razie tyle bo jestem zmęczony i niewyspany. Odpocznę i nałożę poprawki. To nie jest ostateczna wersja.


Użytkownik maq84 edytował ten post 24.03.2015 - 13:20

  • 0


 

Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych