Oni cię kontrolują
Na ulicach miast śledzą nas zamontowane dla naszego bezpieczeństwa kamery. W supermarketach i przymierzalniach pilnie strzegą nas czujne oczy przemysłowego monitoringu. Szef bez problemu może zlustrować naszą mailową korespondencję i podsłuchać telefoniczną rozmowę. Pozbawione wszelkich skrupułów i dziennikarskiego obiektywizmu tabloidy mieszają z błotem kogo się da. Do tego władza, która najwyraźniej ma nas za idiotów i próbuje wprowadzić w życie coraz bardziej absurdalne nakazy i zakazy. Kto i dlaczego ingeruje w naszą prywatność?
Co kamera widziała Czasem można odnieść wrażenie, że Wielki Brat to już nie literacka fikcja, ale mało zabawna rzeczywistość. To, co z założenia miało ułatwić życie, uczynić je bezpieczniejszym, może przecież zagrażać naszej swobodzie i poczuciu wolności. W samej Wielkiej Brytanii ulice miast monitoruje już 4,2 mln kamer. Jedna kamera przypada więc na zaledwie 14 osób, co znaczy, że każdy obywatel mógłby zostać sfilmowany aż 300 razy w ciągu dnia. Na polskich ulicach nie ma jeszcze tak rozbudowanej sieci monitoringu, ale wiele miast dąży do tego, by tego typu sprzęt rozmieszczony został wszędzie tam, gdzie to możliwe. Miejscy włodarze podkreślają, że dzięki kamerom na ulicach panuje prawo i porządek, łatwiej też jest identyfikować sprawców i zbierać dowody przeciwko nim. Trudno nie przyznać im racji, bo monitoring w polskich miastach już niejednokrotnie pomógł wskazać winnych i udaremnić przestępstwa. Jednak mieszkańcy nie zawsze podzielają hurraoptymizm władz. Obok wszelkich aktów wandalizmu, wypadków i napaści oko kamery rejestruje przecież codzienne życie przechodniów, często wbrew ich woli i w imię walki z przestępczością. Zdarza się, że fakt ten rodzi w nich poczucie zagrożenia i osaczenia.
- Nie spotkałam się z poczuciem zagrożenia spowodowanym przez monitoring, to raczej daje ludziom świadomość zwiększenia bezpieczeństwa - mówi psycholog Monika Dreger.
Pół biedy, jeśli zarejestruje nas kamera umieszczona na ulicy; gorzej, że ofiarą mimowolnego nagrania możemy stać się nawet w sklepowej przymierzalni. Przypadki jak ten z gorzowskiego sklepu sieci Tesco są tego doskonałym przykładem. Monitoring, który miał służyć do wychwytywania złodziei i udaremniania kradzieży, w rzeczywistości stał się narzędziem do podglądania przebierających się ludzi, przede wszystkim kobiet. Obsługujący sklepowe kamery ochroniarze robili zbliżenia na ciała przymierzających bieliznę pań, koncentrując się głównie na ich nagich pośladkach. Wścibskie oko kamery przyglądało się młodziutkim nastolatkom, także kobietom w ciąży lub niepełnosprawnym. Najbardziej bulwersujący był jednak fakt, że fragmenty nagrań, w dodatku niewybrednie komentowane, obejrzeć można było na stronach internetowych.
Monika Dreger widzi zagrożenie ze strony tak wykorzystywanego monitoringu: - Patologiczne sytuacje, w których przychodzi nam uczestniczyć, negatywnie wpływają na naszą psychikę i rzeczywiście mogą rodzić poczucie niepewności i osaczenia. Mogą też prowadzić do nadmiernego kontrolowania się, co czasem skutkuje nawet problemami osobowościowymi.
W sieci zakazów Mniej dotkliwą niż podglądanie, ale równie irytującą i stresującą formę ingerowania w prywatność i próbę sprawowania nad ludźmi pełniejszej kontroli stosują pracodawcy. Zarówno w niewielkich zinformatyzowanych przedsiębiorstwach, jak i potężnych koncernach pracownicy poddawani są często intensywnemu monitoringowi. Czasem administratorzy, a w innych przypadkach specjalne programy dbają o to, by utrzymać poziom bezpieczeństwa w sieci. Wykrywają instalowane przez pracowników oprogramowanie, kontrolują treść wysyłanych w mailach informacji, podglądają, co dzieje się na ekranie monitora.
- Chcą zwiększyć produktywność, no i im się udaje, bo odkąd taki system działa, rzadziej grzebiemy w godzinach pracy w internecie, szukając śmiesznych filmów. Z drugiej strony nie jesteśmy idiotami, więc poufnych danych nikomu z zakładowego maila nie ślemy. A jeśli chcę wysłać na przykład żonie coś bardziej prywatnego, to muszę się zastanowić, ile osób po drodze to przeczyta - mówi 28-letni Maciej, prawnik pracujący w dużym koncernie. Jego koledze z biura, Jerzemu, taka kontrola zupełnie nie przeszkadza.
- Nie mam zwyczaju wykonywać prywatnych telefonów i słać takich maili, będąc w pracy. Praca to praca, porządek musi być. Pewne reguły postępowania są tu wskazane i dają poczucie bezpieczeństwa. Na przykład fakt, że dostęp do każdych drzwi jest na elektroniczny klucz i nikt niepowołany się tu nie dostanie - stwierdza Jerzy.
Nie tylko w pracy, bo i w codziennym pozazawodowym życiu obowiązuje nas zasada przestrzegania niemałej liczby nakazów i zakazów, które mnożą się w zawrotnym tempie.
- Zakazy i nakazy powinny być dla ludzi pewnym wyznacznikiem działania. Pokazywać granice i obszary, w których można się poruszać. Czasami jednak mogą rodzić bunt. Napotykamy zakazy lub nakazy tak bezsensowne, że trudno się przeciwko nim nie buntować - stwierdza Monika Dreger. Oczywiście ich sens czy bezsensowność jest subiektywnym odczuciem i nie każdy za tak samo bezzasadny będzie uważał obowiązujący w Polsce zakaz spożywania alkoholu w miejscach publicznych, które nie musi przecież wiązać się z niczym złym. Wprowadzenie analogicznego zakazu palenia czy też handlu w dni świąteczne może mieć mniej zwolenników niż przeciwników, ale im nic do tego, bo to władze podejmą w tych kwestiach stosowne decyzje. Oczywiście dla dobra obywateli. Niektórzy twierdzą nawet, że wprowadzanie tego typu zakazów i ustanawianie kolejnych związane jest po pierwsze z brakiem zaufania władz do obywateli, a po drugie nawet z traktowaniem ich jak niezaradne, nierozsądne i mało odpowiedzialne dzieci, za które wszystko trzeba załatwić.
Czwarta władza Także media oskarżane są o chęć sprawowania kontroli i wpływania na przekonania i opinie osób pozostających pod ich wpływem. Konkurencyjne stacje telewizyjne czy gazety mają zarówno swoich zwolenników, jak i zagorzałych przeciwników, którzy z mniejszym lub większym przekonaniem skłaniają się do określonego sposobu podawania informacji i ich komentowania. Nie od dziś wiadomo, że generalnie polskie media mają bardziej liberalne nastawienie, a zatrudnieni w nich dziennikarze sprzyjają raczej centrum oraz lewej stronie sceny politycznej niż prawicy.
- Nie znaczy to wcale, że z założenia nastawieni będą na gloryfikowanie jednych i krytykę drugich, bowiem zawodowa rzetelność nie powinna iść w parze z próbą dezinformacji i indoktrynacji - mówi medioznawca, profesor Wiesław Godzic.
Jednak rzetelność i etyka nieraz wystawiane są na próbę. Poszukiwanie sensacji, wyśmiewanie i łatwość rzucania oskarżeń to instrumenty, które pozwalają niektórym mediom wpływać na sądy i przekonania odbiorców.
- Media mają coraz większą i coraz bardziej skrywaną władzę. Dotyczy ona przede wszystkim tworzenia nawyków i myślenia przez konkretne schematy - tłumaczy profesor Godzic.
Medioznawca twierdzi, że w rękach bulwarówek znajdują się najsilniej oddziałujące narzędzia. Ironia, wzbudzanie poczucia wstydu, wyśmiewanie i publiczne potępianie to najczęściej stosowane przez tabloidy zabiegi. Najłatwiej jest postawić kogoś pod pręgierzem, nazwać go złodziejem i bandytą, nawet jeśli nie ma to uzasadnienia i nie podlega weryfikacji. Ludzie i tak uwierzą, bo nie zawsze zastanawiają się nad tym, co czytają.
- Nie powiedziałbym jednak, że media manipulują informacjami, bo manipulacja zakłada konkretną intencję, celowość w zatajaniu prawdy i faktów. Myślę, że brakuje tu po prostu obiektywizmu i umiaru, a zbyt dużo jest operowania stereotypami i naznaczania "tych gorszych" - uważa profesor.
Karol M. Szymkowski Źródło:o2.pl