czy też liczyć na to że sami ludzie bez pomocy obcego wojska mogli dokonać zmian w takich krajach jak IRAK czy też Afganistan.
Tak , ale tu powinno się negocjować z nacjami arabskimi. Niech wyślą arabskie wojska, bo wtedy nie będzie wojny dwóch kultur. Trzeba skłonić nacje arabskie do usuwania takich tyranów jak Saddam. Przecież on był przez większą część życia "niewierny" , więc nawet radykałowie byli przeciw niemu.
różne organizacje ale są w jakiś sposób połączone
Są połączone nienawiścią do Izraela (który do tej pory okupuje Palestynę), Rosji (która dokonała ludobójstwa w Czeczenii i pomaga serbskim zbrodniarzom wojennym ), a także USA, za pomoc udzielaną Izraelowi.
Bo taki reżim jaki zgotowali w Afganistanie to nikomu nie życzę i dobrze że ich obalono.
W chwili obecnej wielu mieszkańców Afganistanu twierdzi, że woleli życie pod rządami talibów, bo było bezpieczniej. W chwili obecnej nie tylko talibowie atakują. Są też zbrojni watażkowie, którym marzy się władza.
Rzeczpospolita, 07.05.07 Nr 105
------------------------------------------
Afgańczycy są zmęczeni wojnąTak ciężkiej atmosfery nie było tu od lat. - Strach rozmawiać - stwierdza Ahmad, rozglądając się nerwowo wokół siebie.
Siedzimy w kabulskiej restauracji Herat, jednej z wielu w tętniącej życiem afgańskiej stolicy. - To tętno niebezpiecznie przypomina stan przedzawałowy -dodaje z gorzkim uśmiechem Ahmad, który zanim przed czterema laty przybył do Kabulu, spędził 15 jako uchodźca w Berlinie. To, o czym mówi spontanicznie Ahmad, dokładnie tłumaczą - w zaciszu strzeżonych przez uzbrojonych ochroniarzy gmachów - afgańscy i zachodni eksperci.
Nawet Rosjanie nie strzelali bez ostrzeżenia
- Rozczarowani i rozwścieczeni poczynaniami amerykańskich żołnierzy, Afgańczycy coraz łaskawszym okiem znów spoglądają na talibów. To wprawdzie jeszcze nie taka nadzieja na zaprowadzenie porządku, jak z początku lat 90., gdy jednooki mułła Omar wyrósł na męża opatrznościowego pogrążonego w bratobójczych walkach kraju -mówi zachodnioeuropejski dyplomata - ale talibowie znów jawią się wieśniakom jako sojusznicy, szczególnie na południu.
Brodaci mułłowie coraz częściej wkraczają do wiosek i próbują wprowadzać prawo szariatu. I coraz częściej wieśniacy udzielają im wsparcia. Albo - tak jak hodowcy opium - układają się z talibami w zamian za zapewnienie, że bojownicy będą bronić upraw przed wojskami NATO.Afgańczycy, z którymi tu rozmawiam, nie mają pojęcia o tym, że niedługo w ich kraju będzie 1200 polskich żołnierzy. Większego znaczenia to jednak nie ma, bo większość i tak rozpoznaje tylko Brytyjczyków i Amerykanów. Niechęć do pierwszych sięga XIX wieku, drudzy ciężko na nią pracują od lat sześciu. O
statnio Afganistanem wstrząsnęła masakra ponad 40 osób, w tym dzieci, nieopodal Dżalalabadu, gdzie zaatakowani przez zamachowca-samobójcę marines zaczęli na oślep strzelać w tłum.- Nawet Rosjanie nie strzelali bez ostrzeżenia, gdy zbliżyłeś się zanadto do konwoju. A Amerykanie strzelają, zamykają ludzi w więzieniach i wywożą do Guantanamo - mówi Seidullah Khan, od 13 lat handlujący dywanami przy kabulskiej ulicy Kwiatowej.
- Za talibów było źle, to prawda, ale było bezpiecznie. Mogłem spokojnie pojechać do Heratu z walizką pieniędzy, teraz strach wyjść z gotówką na ulicę.Od czasu gdy pod koniec 2001 roku ofensywa Sojuszu Północnego i amerykańskie rakiety wyparły ze stolicy talibów, do miasta zjechały blisko trzy miliony uchodźców i szukających zarobku szemranych typków, żebraków, pospolitych bandytów. W Kabulu od tygodni szepce się też o zastępach ukrywających się samobójców czekających na sygnał do ataku. Kabulczycy niczym wilkiem straszą dzieci talibami, opowiadają o brodatych mułłach wtrącających do lochów, obcinających ręce i strzelających do niepokornych. Tak przynajmniej twierdzi mały Hamid. Jego rodzice rozmawiać z obcokrajowcem nie chcą.
Kasim, kuzyn handlarza Seidullaha, przyjechał do stolicy z południa, ponieważ ma tu szansę zarobić. Po kolejnej filiżance herbaty wyznaje, że Amerykanów nienawidzi:
- Strzelają, torturują, najeżdżają i bombardują wioski. A potem dają rodzinie pieniądze i myślą, że wszystko jest załatwione. To nowi okupanci. Za talibów było nam lepiej - wyjaśnia.Do twierdzy nie docierają głosy oburzenia
Major Paul Belcher z ufortyfikowanej jak twierdza bazy Bagram zapewne bardzo by się zdziwił, słysząc takie oceny. Ze swadą opowiada bowiem o znakomitej współpracy z Afgańczykami i zapewnia, że bez ich poparcia koalicjanci nie mają szans na zwycięstwo nad talibami i al Kaidą. Na razie walkę o serca Afgańczyków koalicja jednak przegrywa. Pod adresem obcych wojsk słyszę głównie złorzeczenia lub słowa rezygnacji. Wieśniacy z obrzeży Kabulu mówią, że jest im już wszystko jedno, kto wygra, byle nikt nie strzelał im nad głowami. Tak jak Raszid są zmęczeni ciągłą wojną.
Raszid był mudżahedinem i walczył z armią radziecką, potem wspierał talibów, a na końcu bojowników legendarnego komendanta Sojuszu Północnego Ahmada Szacha Masuda. Teraz walczyć już nie chce, polityka go nie interesuje, chciałby tylko, żeby Amerykanie zachowywali się mniej agresywnie.
Moi afgańscy rozmówcy ostrzegają, by Polacy trzymali się z dala od Amerykanów, a najlepiej stacjonowali winnych bazach. Dla własnego dobra.
JAN MIKRUTA (RADIO RMF FM) z Kabulu
http://www.europa21....rticle8931.htmlMoi afgańscy rozmówcy ostrzegają, by Polacy trzymali się z dala od Amerykanów, a najlepiej stacjonowali winnych bazach. Dla własnego dobra.
Dobra rada. Amerykanie są najczęściej atakowaną nacją (z tego co widzę po filmach partyzantki w Afganistanie) zaraz po afgańskiej policji.
Lepiej nie jeździć z nimi na patrole, bo staniemy się łatwym celem ze względu na kiepski sprzęt (Rosomak to szmelc).
Jak Polacy będą z nimi jeździć, to zaraz pojawią się filmy as-Sahab z ataków na polaków.
Polacy na patrolachAfganistan gorszy niż IrakOd dwóch dni polscy żołnierze samodzielnie patrolują dwie afgańskie prowincje: Paktika i Ghazni. W wojnie, do której właśnie dołączyli, zginęło już ponad 600 żołnierzy koalicji. Ci, którzy mają walki za sobą, ostrzegają, że Afgańczycy są wyjątkowo trudnym przeciwnikiem - pisze DZIENNIK.
"Nigdy nie byłem w gorszym miejscu" - opowiada kapral Trevor Coult z Królewskiego Regimentu Irlandzkiego. Nie jest nowicjuszem, ma za sobą Irak i odznaczenie za odwagę w walkach. Coult najgorzej wspomina posterunek Sangin, znajdujący się w południowej prowincji Helmand znanej przede wszystkim z upraw maku.
Przez dwa tygodnie był tam oblegany przez talibów. "W nocy walki, w dzień ostrzał z granatników" - opowiada. "A w Londynie uspokajali: talibowie ponoszą straty i lada moment stracą bojowy impet".
Na miejscu okazało się, że to nieprawda.
Żołnierze z regimentu Coulta policzyli, że wyładowali w talibów aż 300 tys. magazynków amunicji. Ale to nie pomogło. Rebelianci atakowali bez przerwy, pomimo strat. Anglików wyzwolili dopiero Amerykanie. – To była największa wspólna operacja od czasu wojny koreańskiej – informowało potem dowództwo.
Talibowie najchętniej pozostają w ukryciu. Za nich śmiertelne żniwo zbierają zastawione pułapki. Wspomina 41-letni Scott Barkalow, sierżant amerykańskich Wojsk Specjalnych: "Byłem na nocnym patrolu. Prowadziłem ciężarówkę. Bomba eksplodowała dokładnie obok lewego koła. Przechyliłem się przez drzwi. Moi koledzy zaczęli ostrzeliwać okoliczne skały, ja leżałem na ziemi. Spojrzałem na dół - moja noga kończyła się na kolanie. Wiedziałem ze zaraz nadejdzie ból. Zanim zemdlałem, zdążyłem jeszcze pomyśleć, że moja żona nie bedzie zadowolona".
Podobne doświadczenia mają walczący w latach 80. w Afganistanie żołnierze sowieccy. "Najgorzej mieli ci, którzy zapuszczali się w góry i cały czas byli na celowniku. Taszczyli ze sobą cały sprzęt, jedzenie, wodę" - wspomina weteran z Afganistanu Władimir Arnowskij. "Tam na każdym kroku czekały na nich zasadzki. Afgańczycy mieli olbrzymią przewagę, bo świetnie znali teren, każdą, ścieżkę górkę, jaskinię. Mieli w górach takie umocnienia, byli tak zamaskowani, że mowy nie było o tym, by się przebić".
Afgańczycy byli wyjątkowo zdeterminowani. Jak wspomina Arnowskij wręcz szukali okazji do walki. "Nie czekali, aż wyjdziemy z baz. Potrafili atakować nawet garnizony. Pamiętam, jak zaatakowali garnizon, gdzie stacjonowały trzy pułki. Wtedy dostali oczywiście, ale odwagi i bezczelności nigdy im nie brakowało".
Ofiary po stronie koalicji padają prawie codziennie. Zaledwie wczoraj w zamachu w mieście Tirin Kot w prowincji Uruzgan zginął holenderski żołnierz oraz piątka afgańskich dzieci, gdy eksplodował samochód–pułapka zaparkowany przy konwoju sił międzynarodowych. W środę koalicja poinformowała o uprowadzeniu żołnierza w prowincji Hellemand. W poniedziałek na południu zginął Kanadyjczyk. Talibowie robią wszystko, by odzyskać stracone pole... i dusze zwykłych Afgańczyków.
Podczas gdy NATO walczy z producentami narkotyków, islamscy rebelianci wręcz zachęcają biednych chłopów do uprawy maku, by potem skupować od nich narkotyczny półprodukt. "Mówią, że uprawa maku to forma dżihadu, świętej wojny" - tłumaczy Nick Kay, ekspert brytyjskiego rządu. Jego zdaniem jak za dawnych lat 80 proc. światowego opium pochodzi z Afganistanu, a zyski zapełniają kieszenie talibów.
"Dzięki wielkim bossom narkotykowym, którzy de facto rządzą tym krajem, talibowie są uzbrojeni po zęby i stosują makabryczne metody terrorystyczne" - mówi prof. Jolanta Sierakowska-Dyndo, dyrektor Instytutu Orientalistyki Uniwersytetu Warszawskiego.
Zadanie oddziałów międzynarodowych jest tym trudniejsze, że żołnierze nie mogą liczyć na przychylność miejscowych. Nie chcą pomagać przybyszom z odległych krajów, bo ci za jakiś czas wyjadą, a talibowie zostaną. A zemsta za współpracę z wrogiem jest straszna. Kilka dni temu dosięgła ona Zakię Zaki, dziennikarkę, właścicielkę stacji radiowej. 6 czerwca jej ciało znaleziono w jej kabulskim mieszkaniu. Obok zastrzelonej z zimną krwią kobiety spał jej półtoraroczny synek.
Prof. Sierakowska-Dyndo przypomina, że wschodnie prowincje: Pakita i Ghazni, gdzie stacjonują Polacy, to obszar graniczący z tzw. pasem ziemi niczyjej kontrolowanej całkowicie przez Al- Kaidę.Nie możemy tam liczyć na żadną współpracę miejscowej ludności. Za najmniejszy gest dobrej woli w stosunku do Polaków grozi tam śmierć. "To kraj, w którym od 30 lat toczy się nieustannie wojna. Nikt nikomu nie ufa" - mówi.
"Miarą naszego sukcesu w tej wojnie będzie nie to, ilu talibów zabijemy, ale to, czy naszym dowódcom uda się przywieźć wszystkich naszych chłopców żywych. To będzie dopiero sukces" - ocenia gen. Sławomir Petelicki, pierwszy dowódca jednostki specjalnej GROM.
żródło:
http://www.dziennik....ArticleId=48894