Napisano
13.05.2007 - 20:56
Sen zaczął się niepozornie. Byłam w jakims pomieszczeniu z dużą grupą ludzi, mial tam miejsce jakiś wykład czy coś, nieistotne. Dosiadłam się do dawnego kolegi (jeszcze z podstawówki) którego zobaczyłam dwie ławki przedemną i po chwili wszystkie ławki zamieniły się w kajaki a pomieszczenie w otwarte wzburzone morze. Z poczatku bałam się, że kajak się wywróci jednak po chwili uspokoiłam się i z każdą kolejną falą(były coraz większe) coraz bardziej się cieszyłam. Była to dość niebezpieczna zabawa, czułam się jak na rollercosterze (naprawdę! Czułam jak się podnosimy i opadamy, czułam jak kajak zmieniał położenie wzgledem powierzchni a ponadto przy każdej fali czułam to dziwne uczucie w żołądku które pewnie zna każdy kot choć raz jechał na rolercosterze) jednak nie pozwalałam dojść do głosu strachowi. Nagle nadeszła naprawdę duża fala która sprawiła ,że kolega wpadł z kajaku i wpadł bo bardzo głębokiej wody. Zdążyłam tylko zobaczyć jak znika gdzieś głęboko pod powierzchnią , zanim jednak zdążyłam zareagować wynurzył się. Wyszłam z kajaku chcąc pomóc mu wejść po czym sama wskoczyłam z powrotem. Po jakimś czasie dopłynęliśmy do brzegu i cała grupa (praktycznie wszyscy którzy byli w pomieszczeniu) wyszła na ląd. Znaleźliśmy tam wysoki(5 pięter), stary budynek z dużym ogrodem. Dwa pierwsze piętra stanowiły hotel a wszystko co było powyżej było zwykłą ruderą (spruchniałe,połamane drewniane schody, tapety odpadające od ścian, zbite okna, połamane meble, pełno kurzu). Razem z przyjaciółką, jakąś nowopoznana koleżanką i starszym facetem postanowiliśmy sprawdzić co jest na górze. Gdy doszlismy na 5 piętro stwierdziłam ,że nie możemy iść dalej bo schody wyglądają jakby miały się za chwilę zawalić. Moje słowa jednak nic nie dały. Przyjaciółka z koleżanką poszły na górę a facet który został na półpietrze tez wyraził chęć pójścia. Nie byłam pewna co robić, czułam sę odpowiedzialna za grupę ale jednocześnie nie chiałam ryzykować własnym życiem. Postanowiłam więc przemienić się w ducha (jako ,że wówczas mogłam latać - a więc nie ryzykowałam ze podłoga się zawali a przy okazji mogłam pilnować grupy) - nie dziwcie się, w moich snach zawsze mam możliwość przemiany w ducha. Tak tez zrobiłam i z przerażeniem spostrzegłam za oknem ducha co do którego byłam pewna - chce wyzabijać wszystkich którzy trafia na 5 piętro (był on poprzednim właścicielem budynku który oszalał i wyzabijał cała rodzinę łącznie ze słóżbą po czym sam zginął) - a przyjaciółka z koleżanką właśnie tam poszły! Wyleciałam więc przez okno i zaczęłam się szarpać z duchem, ten jednak odepchnął mnie i zanosząc sie śmiechem wleciał przez okno na klatkę schodową gdzie na półpiętrze stał mężczyzna. Gdy wleciałam za nim było już za późno - mężczyzna siedział oparty o scianę w kałuży krwi która wylewała sie z jego oczu i nosa, był martwy a duch-morderca unosił się w powietrzu przed nim i zanosił sie śmiechem po czym poleciał na 5 piętro. Poleciałam za nim jednak po chwili straciłam go z oczu. Za to przez okienko barowe zobaczyłam przyjaciółkę która rozgladała się po pomieszczeniu przypominającym kuchnię. Wleciałam więc tam przez okienko, w samą porę. Za przyjaciółką unosił się duch trzymający jakiś łańcuch ktrym chciał udusić przyjaciółkę. Rzuciłam sie na niego i oplotłam łańcuch wokół jego własnej szyi. Ciąle się śmiał twierdząc ,że materialny łańcuch nic mu nie zrobi ja jednak z szyderczym uśmiechem przemieniłam łańcuch na łańcuch energetyczny.Teraz już mogłam go zabić (w tej chwili przebiegła mi przez głowę myśl - "człowiek ducha zabić nie może ale duch ducha już tak"), oplotłam mu łańcuch ciaśniej wokół szyi i pochwyciłam nóż(który także przemieniłam w nóż duchowy) leżący na blacie którym następnie zaczęłam dźgać ducha.Podczas szarpaniny duch próbował jeszcze kilkakrotnie zabić przyjaciółkę (np. książką) jednak za każdym azem w porę go powstrzymywałam. W końcu stworzyłam duchowy worek wokół ducha (już praktycznie całkiem martwego) a sama się zmaterializowałam (a co za tym idzie worek z duchem też się zamterializował, po części przynajmniej). Scenie walki "uroku" dodawało to ,że najbardziej zainteresowana - moja przyjaciółka (bo to o jej życie toczyła się walka) - nie widziała ani mnie ani ducha i bezwiednie kilkakronie o mało nie wpadła sama na napastnika. Przyjaciółka lekko zdziwiła się że jestem obok niej i na dodatek trzymam jakiś worek ale stwierdziłam ze wyjaśnień udzielę jej później a teraz powinnyśmy opuścić budynek. Tak zrobiłyśmy. Po drodze mijałyśmy starą bawialnie gdzie spotkałyśmy siedzącą na podłodze zdezoriętowaną koleżankę (dla mnie było jasne ,że miała już starcie z duchem, w jej aurze widziałam poważną wyrwę która jednak szybko się regenerowała) po czym we 3 zeskoczyłyśmy ze schodów. Na półpiętrze spotkałyśmy mężczyznę równie zdezoriętowanego jak koleżanka. W nosie miał zwinięte husteczki higieniczne a na twarzy ślady po niedawno zakrzepłej krwi. Na szczęście żył. We 4 wyszliśmy z budynku (po drodze worek z duchem przemienił się w czarną kulkę) i na zewnątrz spotkaliśmy kierownika hotelu. Rzuciłam w niego kulką mówiąc przy tym "Co to u licha miało być?", kulka trafiła go i w tym momencie obok mnie, w powietrzu pojawiło się więcej róznkolorowych kulek. Zrozumiałam, to były dawne ofiary ducha. Brałam po kolei każdą z kulek i rzucałam je w kierownika mówiąc "A to?", "A to?", "Jak pan śmiał urządzać hotel w miejscu tragedii!?" , większość jednak nie trafiała w kierownika. Trafiła tylko jedna -syna ducha-mordercy. Kierownik natomiast rzucił w moim kerunku 4 świetliste kule, wszystkie złapałam. Rozumiałam ,że mam je dać osobom mi towarzyszącym i jedną wziąć dla siebie, czułam tez ze mają one znaczenie uzdrawiające raz kasujące pamięć. Nie zdążyłam ich rozdać grupie bo sie obudzłam, w sumie ciesze się, gdybym rozdała i pokazała jak ich użyć mogłabym zapomnieć sen. A tak - oudziłam sie pamiętając go doskonale.
Niesamowity sen. aczkolwiek nie liczę ,że ktoś spróbuje go zinterpretować czy coś - zbyt długi :-]
chciałam się poprostu nim podzielić.