Skocz do zawartości


Zdjęcie

Dziwna muzyka - Gloomy Sunday


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
102 odpowiedzi w tym temacie

#91

PIKeR.
  • Postów: 3
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

A ja słuchałam wersji Sary MacLachlan i jakoś nie chcę się zabić ani nić choć jej wersja jest jedną z najlepszych jakie słyszałam

To jest Heather Nova :) .
Słuchałem tego kawałka już jakiś czas temu i o dziwo żyję. Co więcej, utwór ten nie zmienia mi w żaden sposób nastroju. Dla mnie ta historyjka jest mocno naciągana :) .
  • 0

#92

daf.
  • Postów: 55
  • Tematów: 0
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Tak... To niezwykłe, ile negatywnych impulsów i emocji załamany człowiek potrafi 'wlać' w swoje dzieło. Ten przypadek jest nieco, hmm... bardziej wiarygodny (a przynajmniej mniej tu działań podświadomości), niż osławiony obraz 'Hands Resist Him'.
Uważam, że porównanie obu tych przypadków jest jak najbardziej słuszne. Reszo Seress potrafił w końcu przelać swój smutek, Bill Stoneham zaś - strach (oczywiście nie jest to nic udowodnionego, to po prostu tylko przyjęta, mocno naciągana teoria... ;) ).
  • 0

#93

Emanuell.
  • Postów: 33
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Wg mnie orginalna wersja tej piosenki jest przeklęta i jeśli ktoś jej posłucha wpatrując się w to zdjęcie może mieć myśli samobójcze a nawet popełnic samobójstwo ale covery nie maja takich właściwości.
  • 0

#94

Migdalo.
  • Postów: 125
  • Tematów: 3
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Czytałem o tym kiedyś, ciekawa sprawa... ale możliwa. Sam zajmuje się kompozycja i tworzeniem muzyki i muzyka przemawia do mnie lepiej niż cokolwiek innego. Nie musze znać słów aby wiedzieć o co chodzi. Kompozytor jest wielki wtedy kiedy przeleje to co akurat ma w myślach i uformuje tak aby powstały z tego dźwięki. Nie tam zwykłe dźwięki, ale takie które kiedy trafią do słuchacza "ożyją” w nim. Tak właśnie powstają wielkie hity pop, prosta zasada, bardzo łatwy rytm perkusyjno - basowy na przodzie wraz z wokalem, reszta w tyle ma dodawać tylko smaczku. Jest to najprostszy sposób na dotarcie do umysłu człowieka, oklepany i powszechny. Trudniej jest za to przelać na człowieka inne emocje. Podniosłość - wysoki wokal, rytm stały, niezmienny idący równo z basem, oraz jeśli chodzi o gitary to rytm ciągły bez jakichkolwiek zmian, najczęściej na dźwiękach pełnych. Coś co zachęca nas do bujania to wysokie dźwięki łamane... za to coś szybkiego do tego stopnia, ze nie zauważamy całej konstrukcji na początku pobudza w nas agresje i chęć do wyładowania ;)
Posłuchajcie sobie muzyki, która jesli chodzi o kompozycje łatwo dostępną jest najlepsza z XX wieku - The doors, The beatels... oni naprawdę kombinowali
Autor tego utworu mógł osiągnąć szczytową formę kompozycyjna i przelać wszystkie negatywne emocje w taki sposób, ze przejął kontrole nad niektórymi ludźmi.
  • 0

#95

Lubię ciastka.
  • Postów: 101
  • Tematów: 5
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Jeśli mowa o zespołach lat sześćdziesiątych i emocjach - najlepszym przykładem są floydzi.
  • 0

#96

Cierń.
  • Postów: 161
  • Tematów: 7
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Wg. mnie dużo zależy od nastawienia. Jeśli akurat mamy ciężką sytuacje życiową, gdzieś w naszym wnętrzu przebiegają myśli samobójcze, to takie piosenki jak "Gloomy Sunday", mogą popchnąć w stronę samobójstwa.

Tak na marginesie ostatnio miałem dziwny sen. Obrazy z mojego snu dostosowywały się do słów pewnej piosenki. Z tego co pamiętam to wyglądało to jak świetnie zmontowany teledysk. Szkoda że nie pamiętam wszystkiego.
  • 0

#97

dombro.
  • Postów: 28
  • Tematów: 2
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Przesłuchałam jeszcze raz, zebranie się do tego zajęło mi pół roku.
Tym razem nie czułam nic, piosenka jak piosenka. Smętna i przeciągana.
Ale pól roku temu, gdy nie działo się w moim życiu za ciekawie, przerażały mnie te dźwięki.
Czyli pewnie zalezy to od nastroju i sytuacji życiowej.
  • 0

#98

Avion.
  • Postów: 312
  • Tematów: 18
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Czytając pierwsze co mi się nasunęło to książka "Cierpienia młodego Wertera" (chyba dobrze napisałam :> ). Nauczycielka opowiadała, że gdy książka trafiła do księgarni, szybko się rozeszła. A po przeczytaniu jej wielu ludzi popełniło samobójstwo.

A druga myśl, to kapela rockowa, tylko, że za nic nie mogę sobie przypomnieć jak się nazywała. W każdym razie chodziło o jedną piosenkę w której autorzy zamieścili przekaz podprogowy (to było gdzieś w latach kiedy przekaz podprogowy nie był zakazany) nakłaniający do samobójstwa. I faktem było, że wielu ludzi po wysłuchaniu piosenki kończyło swoje żywoty.

a piosenkę ściągnę i przesłucham bardzo chętnie 8)
  • 0

#99

Cahir.
  • Postów: 1195
  • Tematów: 74
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Co do Wertera, te samobójstwa były głównie przez chore poglądy o miłości w czasach romantyzmu. Książka była takim dodatkowym bodźcem, która pchała młodych ludzi do samobójstwa.
  • 0



#100

1q2w3e4r5t6y7u8i9o0p.
  • Postów: 34
  • Tematów: 3
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Polecam odsłuchać od tyłu któregoś z tych utworów, fajnie brzmią ;]
  • 0

#101

zielonooka.
  • Postów: 1
  • Tematów: 0
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

"Gloomy Sunday" odkryłam 7 miesięcy temu, w najgorszej chwili swojego życia - po śmierci mojej przyjaciółki. Nie miałam pojęcia o legendzie z nią związaną, po prostu żyłam w takim smutku, że drażniły mnie radosne dźwięki i nawet uśmiechy. Wpisałam w google "smutne piosenki" i słuchałam tylko takich, ale najbardziej utkwiła mi w pamięci właśnie Gloomy sunday, która pojawiła się na tamtej liście. Słuchałam jej na okrągło, upajałam się tą melodią i słowami. Zgadzam się, że zostaje w pamięci i słyszałam ją w głowie w różnych chwilach np na pogrzebie, ale to raczej normalne że ma się w głowie piosenki których się często słucha. Nie miałam ani razu myśli samobójczych, sądzę, że osoby nie mające zmartwień odsłuchujące jej tak po prostu z ciekawości tym bardziej nie maja się czego bać. Dla mnie brzmi wyjątkowo smutno, dlatego że kojarzy mi się z tamtym najcięższym okresem, nie wiem jakie miałabym odczucia słuchając jej w innym okresie życia, Słucham jej do tej pory czasami wspominając moją przyjaciółkę w myślach. O tej legendzie dowiedziałam się z tego forum, przypadkowo i jestem lekko zszokowana swoja wcześniejszą nieświadomością. Są osoby, które boja się ją włączyć będąc szczęśliwe, a ja nie wiedząc nic słuchałam jej w kółko będąc pogrążona w głębokim żalu, smutku i zalewając się nieustannie łzami. Chyba nie włączyłabym jej wtedy wiedząc o jej "tajemniczych właściwościach". Na szczęście nic się nie stało, żyje sobie nadal słuchając jej od czasu do czasu. Najbardziej podoba mi się wykonanie Sinead O'Connor.
  • 0

#102

dusieqq.
  • Postów: 84
  • Tematów: 8
Reputacja Kiepska
Reputacja

Napisano

już chyba pisałem w tym temacie, nie wiem, nie chce mi się przeglądać 7miu stron, tak czy siak napiszę.

Piosenka to jest mit, słuchałem jej prawie miesiąc, dzień w dzień, miałem wtedy depresję, nadal żyje.
  • 0

#103

pishor.

    sceptyczny zwolennik

  • Postów: 4740
  • Tematów: 275
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 16
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Odświeżę temat, bo jest dość ciekawy, a w artykule, który znalazłem, jest ciut więcej informacji na temat utworu i jego kompozytora

 

Węgierski hymn samobójców
Budapeszt. Policja przybywa na miejsce samobójstwa. Znajduje list pożegnalny, a w nim cytat z "Szomorú vasárnap", napisanego rok wcześniej przez węgierskiego kompozytora smutnego utworu o śmierci. Bohater tej historii ma być jedną z 19 osób, które odebrały sobie przy nim życie. Samobójczą śmiercią zginął także jego kompozytor. "Stałem się poetą śmierci" – napisał później autor słów tej pieśni – "Czułem się mordercą".

Pieśń "Gloomy Sunday" (tak brzmi angielska wersja tytułu) przyniosła swojemu autorowi trudną sławę i na stałe wpisała się w scenerię najbardziej depresyjnych utworów znanych światu. Liczba wykonań sięga setki, a na liście artystów, którzy "Gloomy Sunday" mają w swoim repertuarze, znajdziemy m.in. Billie Holiday, Bjork, Sinead O'Connor, Sarah Vaughan, Kronos Quartet, Marianne Faithful, a nawet Venetian Snares.

Legenda, jaką otoczona została węgierska pieśń, tak mocno wpisała się w historię popkultury, że dziś trudno o wiarygodną weryfikację opisywanych przez rozmaitych kronikarzy zdarzeń. Wpłynęły one jednak na to, że wersję piosenki nagraną przez Billie Holiday w 1941 roku, brytyjska rozgłośnia BBC zbanowała ze względu na jej pesymistyczny charakter (ban zniesiono dopiero w 2002 roku!). O zakazie wykonywania "Gloomy Sunday" mówiło się zresztą już w latach 30., kiedy coraz częściej doszukiwano się związków utworu z samobójstwami popełnianymi po przedstawieniu go światu. Bo jednak przy "Gloomy Sunday" ludzie odbierali sobie życie. Być może niekoniecznie dlatego, że utwór w jakiś magiczny sposób decydował o ich losie, bo bardziej prawdopodobną przyczyną fali samobójstw w tym czasie były wydarzenia związane z upadającą gospodarką i wojną. Seress Rezső, twórca piosenki, te fatalne nastroje - chcąc czy nie – doskonale zilustrował.



Zbyt smutne, by tego słuchać
Po raz pierwszy w oryginalnej wersji na głos i fortepian utwór zarejestrował Kalmár Pál, węgierski wokalista, równo 80 lat temu, w 1934 roku. "Szomorú vasárnap" powstała rok wcześniej, ale autor, Seress Rezső, nie mógł sam jej wykonać, bo - choć znał podstawy gry na fortepianie - nigdy nie był w tym dobry. Nie znał też ponoć nut, więc jego pomysły zapisywano na podstawie tego, co Seress nucił - legenda głosi, że melodię swojego najsłynniejszego dzieła przedstawił, jeszcze bez tekstu, w jednej z budapesztańskich knajp, gdzie szybko zanotował ją muzyk cygańskiej kapeli. Było rok 1933.

Odpowiednie słowa szybko się znalazły, ale mało brakowało, by pieśń, którą Węgrzy zapisali się wyraźnie nie tylko w historii muzyki, ale też w kronikach policyjnych, w ogóle nie ujrzałaby światła dziennego. Jej kompozytor miał bowiem ogromny problem ze znalezieniem wydawcy - większość z nich odmawiała, ze względu na depresyjny i ponury charakter muzyki i tekstu piosenki. "Nie chodzi tylko o to, że ten utwór jest smutny" - napisał mu w odpowiedzi jeden z wydawców - "Tu jest jakaś straszna rozpacz. Nie chciałbym przyczynić się do tego, by ktokolwiek usłyszał coś takiego".

Ktoś, kto stworzył dzieło o tak silnym przekazie, uczucia śmiertelnej rozpaczy nie mógł znać tylko z wyobrażeń. Musiał go osobiście doświadczyć. Niektóre źródła podają, że wpływ na charakter kompozycji miał panujący w latach 1929-1933 kryzys światowej gospodarki, nazywany też Wielką Depresją oraz rozprzestrzeniający się, także na Węgrzech, faszyzm. Słowa utworu, napisane przez László Jávora jednoznacznie wskazują jednak, że powodem tej artystycznej rozpaczy nie były problemy gospodarcze czy polityczne, ale miłość zakończona przedwcześnie przez śmierć ukochanej. "Anioły nie chcą mi ciebie zwrócić" – słyszymy w drugiej zwrotce utworu – "Czy będą miały coś przeciwko temu, bym do ciebie dołączył?". Dopiero później, po śmierci poety, sam Seress dopisał do utworu własne słowa, które interpretatorów mogły skierować w stronę Wielkiej Depresji. Brzmią one: "Cała miłość na ziemi umarła (...) ludzie są bez serca, chciwi i podli. Miłość umarła. Świat dotarł do swojego końca, nadzieja przestała mieć znaczenie (...) świat się skończył." Było to jednak już w roku 1956, po II Wojnie Światowej, która stała się impulsem do napisania tej alternatywnej, choć dziś mniej popularnej, wersji tekstu.

"Szomorú vasárnap" to najsłynniejsza, ale nie jedyna w kolekcji Seressa kompozycja o takim charakterze. Większość tworzonych przez niego pieśni traktowała o nieszczęśliwej miłości, śmierci, na melodie w mollowych, smutnych tonacjach. Można powiedzieć, że tematy pieśni Seressa były też leit-motivem jego życia. Bo nie brakowało w nim powodów, by w rozpaczy się wręcz topić.

Depresja klauna
Seress od zawsze marzył o tym, by zostać artystą. Okazja do spełnienia tych pragnień nadarzyła się, kiedy zaproponowano mu dołączenie do jednej z węgierskich grup cyrkowych. Nadzieje zostały jednak pogrzebane szybciej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, bo jeszcze przed spektaklem, gdy podczas prób młody adept sztuki cyrkowej spadł z dużej wysokości. Przeżył cudem, ale wypadek skazał go na poruszanie się o kulach. W ten sposób umarło nie tylko marzenie o cyrku, ale także to o aktorstwie i tańcu. Seressa zatrudniono wprawdzie jako klauna (czy też komika), ale występy w tej roli były dla niego upokarzające. Właśnie wtedy po raz pierwszy pogrążył się w depresji, z której jedynym ratunkiem były samodzielne próby nauki gry na fortepianie, stojącym na cyrkowym zapleczu. Talent samouka został zauważony i Seressa poproszono o muzyczną oprawę spektakli, a nawet zaproponowano mu posadę akompaniatora w kinie (przygrywał do niemych filmów). Tak rozpoczęła się jego kariera muzyka-amatora. Zapewniła mu ona względny dobrobyt – niestety nie na długo. W czasie światowego kryzysu gospodarczego, który nadszedł kilka lat później, to nie epidemia bezrobocia i upadek wartości pieniądza gnębiły Seressa najbardziej. Prawdziwą przyczyną jego kłopotów stał się... rozwój kina. A konkretnie: wprowadzenie dźwięku do filmów. Pianiści przygrywający do obrazów stopniowo tracili pracę. Stracił ją także Seress. Depresja sięgnęła po niego po raz drugi. Wtedy napisał "Szomorú vasárnap".

Seress dożył 78 lat. Przeżył okupację niemiecką, podobno został wtedy dotkliwie pobity za swoje depresyjne piosenki. I już w czasie wojny miał mówić, że jeśli zginie, to z własnej ręki. Zostawiła go żona, ledwo wiązał koniec z końcem, nie dostawał tantiem ze swoich utworów i nie mógł już napisać nic, co powtórzyłoby sukces "Ponurej niedzieli". Grywał jeszcze w budapesztańskiej knajpce, ale coraz mniej osób chciało go słuchać – młodzi Węgrzy powoli wciągali się w nową falę, w bigbeat, w Beatlesów. Seress spełnił swoje marzenie, został artystą, ale przez tragiczny splot wydarzeń – i tych historycznych, i tych dotyczących go bezpośrednio – nie mogło go to cieszyć. Na początku stycznia 1968 roku próbował popełnić samobójstwo, skacząc z balkonu swojego mieszkania (choć bardziej romantyczna wersja tego wydarzenia podaje, że był to słynny Most Łańcuchowy nad Dunajem). Przeżył i w stanie krytycznym trafił do szpitala. Tam ponowił próbę odebrania sobie życia, tym razem skutecznie. Udusił się pozostawionym gdzieś, przez robotników, drutem.

Śmiertelne żniwo
Wydaje się, że na "Gloomy Sunday" ciążyła jakaś klątwa. Gdy Kalmár Pál, zdecydował się umieścić piosenkę w swoim repertuarze, na krótko przed jej radiową premierą zmarł szef rozgłośni. Kilka dni później, strzałem z pistoletu w głowę, życie odebrał sobie węgierski dyplomata. W taksówce, w której dokonał samobójstwa, obok listu pożegnalnego miano znaleźć zapis "Szomorú vasárnap". W tym czasie śmiercią samobójczą zginęła też była narzeczona László Jávora. A to był tylko początek fali samobójstw odnotowanej w latach 30., które wiązano z oddziaływaniem pieśni Seressa. W dodatku, ponieważ wkrótce po tym została przetłumaczona na język angielski przez Paula Robesona, jej popularność rosła także poza granicami Węgier. A wraz z nią - liczba chętnych do odebrania sobie przy jej akompaniamencie życia.

Mówiono, że w Nowym Jorku jakaś kobieta, słuchając pieśni Seressa, udusiła się gazem. Że inna przedawkowała barbiturany, a znalazł ją sąsiad, zmęczony słuchaniem "Gloomy Sunday" w kółko, przez cały dzień (nieboszczka spoczywała przy radioodbiorniku). W niemieckich, francuskich i włoskich gazetach pisano o grupie ludzi, która po wysłuchaniu utworu w restauracji, popełniła zbiorowe samobójstwo, topiąc się w Dunaju. Dunaj zresztą gra w tej historii ważną rolę, bo stał się najchętniej wybieranym przez samobójców celem ostatniej drogi. Skoczył do niego starszy pan, który chwilę przed samobójstwem wstąpił do jednej z budapesztańskich knajp, prosząc orkiestrę o zagranie – oczywiście – "Gloomy Sunday". Siła dzieła dotarła ponoć nawet do Rzymu, gdzie skacząc z mostu, zabił się młodzieniec, który miał nieszczęście przechodzić obok nucącego węgierską pieśń żebraka. Do smutnej melodii Seressa powiesił się też berliński sprzedawca. I węgierski szewc. Historie i przykłady można mnożyć – niektóre źródła podają, że przy "Gloomy Sunday" na swoje życie targnęło się sto osób. Ale dowodów na potwierdzenie tych pogłosek, z trudem doszukano się do mniej niż jednej czwartej przypadków (wymienia je m.in. magazyn "The Time").

Budapeszt i świat zaczęła opanowywać histeria. Muzycy obawiali się, że gdy wykonają utwór Seressa, sami popełnią samobójstwo lub kogoś do niego popchną. I jeśli węgierska policja kiedykolwiek rozważała wprowadzenie zakazu wykonywania "Gloomy Sunday", to właśnie w obawie przed psychozą tłumu, a nie faktycznymi suicydalnymi właściwościami piosenki. A szukano ich, nawet przy użyciu profesjonalnych narzędzi analitycznych. Nieskutecznie, bo trudno udowodnić – w przypadku jakiegokolwiek utworu – by miał on specyficzne cechy oddziaływujące w tak silny sposób na mózg człowieka. Rzecz jasna - człowieka zdrowego. Bo na decyzję o samodzielnym odebraniu sobie życia, według nauki, wpływ ma szereg czynników natury psychologiczno-społecznej. Emocje wywoływane czy też pobudzane przez melodię i tekst węgierskiej pieśni, mogły być jednym z nich - lecz na pewno nie jedynym.

Klątwa czy kampania marketingowa?
O sterowanie mózgiem człowieka przy pomocy muzyki łatwiej w przypadku emitowania konkretnych częstotliwości, zbioru dźwięków, ich określonej konfiguracji, rozmaitych hałasów i szumów wpływających na ludzką biologię w stricte fizjologiczny sposób (jak np. mityczny "brown noise"). Można mieć jednak pewność, że Seress Rezső, nucąc melodię swojej "Ponurej niedzieli", nie miał właśnie takich zamiarów. Zabójcza siła, jaką przypisywano jego kompozycji, polegała tylko na utrzymaniu jej w melancholijnej tonacji c-moll i wymownym, ponurym tekście. I jeśli część z wymienionych osób faktycznie przy akompaniamencie "Gloomy Sunday" popełniła samobójstwo, to najprawdopodobniej były to osoby już wcześniej borykające się z zaburzeniami psychicznymi różnej natury.

W publikacji "Gloomy Sunday: did the 'Hungarian suicide song' really create a suicide epidemic?" Stevena Stacka, Karoliny Krynskiej i Davida Lestera przedstawione zostały analizy możliwości faktycznego wpływu utworu Seressa na popełniane samobójstwa. Autorzy stwierdzają, że liczba śmierci powiązanych z publikacją piosenki, mogła wynikać z ogólnych, społecznych i gospodarczych nastrojów panujących ówcześnie oraz indywidualnych predyspozycji psychologicznych samobójców. Opublikowana później praca "The Finno-Ugrian suicide hypothesis: variation in European suicide rates by latitude and longitude", która także porusza temat "Gloomy Sunday", odnosi się też do specyficznych suicydalnych predyspozycji narodów ugrofińskich. Jeszcze inni autorzy powołują się na tzw. "copycat suicide", czyli Efekt Wertera – zjawisko powstające, gdy ludzie decydują się na odebranie sobie życia po medialnym nagłośnieniu samobójstwa znanej osoby.

Lecz choć Seress i jego kompan, autor tekstu, najprawdopodobniej byli tego świadomi, to byli też tylko ludźmi. Wrażliwymi. I wraz z narastającą w świecie histerią związaną z ich dziełem, rosło też ich poczucie winy. "Stałem się poetą samobójców?" - pytał retorycznie Laszlo Javor - "To nie może być ceną sukcesu. Przygnębia mnie, jaki los spotkał naszą piosenkę i agresywność tych artykułów [chodzi o prasowe doniesienia o rzekomych samobójstwach - dop. KP]. Zacząłem wierzyć, że jestem mordercą" – rozpaczał. Sam kompozytor miał powiedzieć, że do masowej histerii podjudzają osoby trzecie, chcące wpłynąć na wzrost popularności utworu. Jeśli faktycznie – to ta dziwna, smutna kampania okazała się bardzo skuteczna.

Tango samobójców
Historia "Gloomy Sunday" odbiła się szerokim echem w popkulturze. Drugie życie dało jej wykonanie Billie Holiday, należące dziś do najpopularniejszych nagrań tej piosenki (właśnie jego emisja w 1941 roku została zniesiona z anten BBC). Śpiewano ją po rosyjsku, chińsku, a nawet w Esperanto. "Gloomy Sunday" po francusku śpiewał Serge Gainsbourg, nagrali ją Elvis Costello, Etta James, Sarah Brightman i Heather Nova. W wykonaniu tej ostatniej pieśń Seressa pojawia się podczas napisów końcowych do niemieckiego filmu "Ein Lied von Liebe und Tod", fikcyjnej i bardzo malowniczej opowieści o powstaniu utworu i towarzyszących temu wydarzeniach z II Wojny Światowej. "Gloomy Sunday" słyszymy też (w wykonaniu Artiego Showa) w amerykańskiej czarnej komedii "Wristcutters: A Love Story" z 2006 roku. Utwór zainspirował również hiszpańskiego reżysera Daniela Monzóna. W thrillerze "The Kovak Box" uwięzieni na Mallorce bohaterzy żyją ze wszczepionym do mózgów chipem, który ma skłonić ich do popełnienia samobójstwa, jeśli usłyszą "Gloomy Sunday". Wykonanie Billie Holiday znalazło się na drugim miejscu listy najsmutniejszych piosenek w historii muzyki, opublikowanej przez magazyn "Spinner" w 2011 roku. Wyprzedziło je tylko "Chicken Wire" Pernice Brothers.

Historia polskiej piosenki też zna przypadek utworu, który – podobnie jak pieśń Seressa – zyskał miano hymnu samobójców, a konkretniej – tanga. "To ostatnia niedziela" Jerzego Petersburskiego do słów Zenona Friedwalda zasłynęła dzięki wykonaniu Mieczysława Fogga. Wymowa tanga jest bardzo podobna do tej przeplatającej węgierską kompozycję. I nie tylko dlatego, że i tu niedziela jest tym najbardziej przygnębiającym, ostatnim dniem. Tak samo, jak w pieśni Seressa-Javora podmiot liryczny rozpacza po stracie ukochanej. I podobnie, jak węgierski bohater – i tańczący polskie tango rozpaczy planuje samobójstwo, choć w tekście nie pada tego dosłowne potwierdzenie ("Dziś dla mnie jedno jest wyjście, ja nie znam innego, tym wyjściem jest, no, mniejsza z tem"). Czy jednak fakt, że utwór Petersburskiego powstał zaledwie dwa lata po napisaniu "Szomorú vasárnap" nie jest najlepszym dowodem na to, że to świat wpływa na ponury nastrój muzyki – a nie odwrotnie?

źródło 


  • 1




 

Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych