-------przypominam, ze pisze tu swoje ZWYKLE SNY---------
-------wiec niech nikt sie nie czepia --------
jestem gdzies na pustkowiu...
wola do mnie jakis glos, "glos" jest sam, bez widocznej postaci
dochodzi zewsząd, ze wszystkich stron
najpierw mowi mi, ze kiedys na swiecie zyla masa gatunkow zwierzat...
cofam sie w czasie, widze piekna oaze, nieznane mi wczesniej zwierzeta
znowu slysze glos "to bylo to miejsce, kiedy mowilem do Ciebie po raz pierwszy"
--powrót do terazniejszosci...
znowu to samo pustkowie, ON mowi, ze kiedys tych gatunkow bylo multum
ale pojawil sie czlowiek, ktory wszystko zniszczyl
"teleportacja" w poblize kangurow (nie wiem czemu akurat te zwierzaki)
i glos: "kiedys byl to gatunek, ktorego mozna bylo spotkac na calym
kontynencie - teraz jest to gatunek zagrozony"
-- i znowu "bach" wstecz, pokazanie stada tych stworzen,
i inne ich gatunki
z roslin wylaniaja sie rdzenni mieszkancy australii
z bumerangami...
sen skonczyl sie na masowym wybiciu kangurow...
--------------------------------------
choc wiem, ze kangury sa narazie na fazie "nizszego ryzyka",
to i tak sam sens tego snu byl dosc ciekawy...