Skocz do zawartości


Zbiegi okoliczności :)


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
6 odpowiedzi w tym temacie

#1 Gość_chruszczow

Gość_chruszczow.
  • Tematów: 0

Napisano

Nie wiem czy to dobry dział bo równie dobrze mogłem go wkleić do conajmniej dwóch innych...


nie do wiary

Nieprawdopodobne? A jednak...

Jest wrzesień 1967 roku. Thomas Phill ma już dość życiowych niepowodzeń i postanawia popełnić samobójstwo. W tym celu przedostaje się do tunelu londyńskiego metra, idzie kilkaset metrów w głąb czeluści, kładzie się na torach i czeka na śmierć pod kołami pociągu.

Kolejka metra pędzi na spotkanie nieszczęśnika z szybkością 100 km na godzinę. Nagle rozlega się przeraźliwy pisk hamulców. Wagoniki dosłownie stają dęba, sypią się iskry spod kół i... skład zatrzymuje się kilkadziesiąt centymetrów od ciała Thomasa. Błyskawiczny refleks motorniczego? Otóż nie! Jedenaście osób – spośród ponad trzystu podróżujących tym składem metra – pociągnęło niemal jednocześnie za hamulec bezpieczeństwa. Późniejsze śledztwo, dokładnie udokumentowane, nie przyniosło rozsądnego wyjaśnienia zaistniałego fenomenu. Nikt z jedenastu podróżnych nie znał Philla i osoby te nie znały się również wzajemnie. Wcześniej nigdy nie przyszło im do głowy, żeby w ten sposób zatrzymywać pędzący pociąg! Wszystkie natomiast twierdziły, że czyn ich był spowodowany jakimś zupełnie niewyjaśnionym impulsem. Po prostu wewnętrzny nakaz skłonił je do pociągnięcia za rączkę hamulca. W końcu śledztwo umorzono, nie znajdując żadnego wytłumaczenia zaistniałego faktu, ale matematycy szybko wyliczyli, że podobny zbieg okoliczności (jeśli to rzeczywiście nie był jakiś niewytłumaczony imperatyw) mógł się zdarzyć raz na 100 trylionów przypadków. To mniej więcej tak, jakbyśmy spacerując po wszystkich plażach Florydy wybrali losowo jedno jedyne właściwe ziarnko piasku. Nieprawdopodobne? A jednak...


Nadzwyczajnymi przypadkami czy – jak kto woli – zbiegami okoliczności nauka zajmuje się od dawna, wyliczając ich prawdopodobieństwo.
Z punktu widzenia prawa wielkich liczb jest ono równe zeru, a jednak się zdarza. Spróbujcie wziąć do ręki zwykłą talię kart i rzucić nią w górę. Później popatrzcie na efekt: oto 26 kart czerwonych upadło koszulkami do dołu zaś karty czarne koszulkami do góry. Absurd oczywisty, rzecz nie do zrobienia, choćbyśmy nie wiadomo ile razy takie próby ponawiali.
Może i tak, ale posłuchajcie o historii, która wydarzyła się u wybrzeży Australii. Gdyby rzecz cała nie była doskonale udokumentowana w kartotekach Lloyda, można by wzruszyć ramionami i powiedzieć: niemożliwe. Tymczasem...
Był 16 października 1829 roku. Szkuner „Marmaid” wypłynął na pełne morze z zatoki Sydney. Na jego pokładzie znajdowało się 18 członków załogi, trzech pasażerów oraz kapitan jednostki Samuel Nolbrow. Prognozy pogody były wspaniałe i statek spokojnie płynął do portu przeznaczenia w zatoce Collier.
Z minuty na minutę pogoda zaczęła się jednak dramatycznie pogarszać i wkrótce lekki wiatr przemienił się w wichurę i sztorm. Gigantyczne fale najpierw roztrzaskały dziób statku, a później rzuciły cały szkuner na ostre jak brzytwy rafy.
Chwilę później dwudziestu dwóch mężczyzn wylądowało na skale wielkości połowy boiska do siatkówki. Bez szans na ratunek, bez kropli wody pitnej i okruszka chleba. Trzy dni i trzy noce oszalały żywioł próbował zmyć rozbitków z wystającego z morza kamienia. Ci, którzy wpadali do wody byli ratowani przez kolegów lepiej akurat „zakotwiczonych” na skale. Takich akcji ratowniczych przeprowadzono w ciągu kilkudziesięciu godzin ponad czterysta.
Kiedy już niemal wszyscy nieszczęśnicy opadli z sił do tego stopnia, że nie mogli wczołgiwać się z powrotem na kamień, w oddali zamajaczyły kształty jakiejś jednostki pływającej. Była to barka „Swiftsure”, którą sztorm zagnał przypadkowo w tę stronę morza. Pomimo własnych kłopotów stateczek zabrał rozbitków na pokład. Nie zginął nikt.
Następne kilkadziesiąt godzin minęło we względnym spokoju na opowieściach o niebywałym szczęściu... Które skończyło się nagle, kiedy nieoznaczony na mapach prąd morski cisnął i w jednej chwili rozbił barkę o nadbrzeżną rafę. Z niesłychanym wysiłkiem graniczącym z cudem obie załogi (z pierwszego i drugiego statku) dostały się wpław do rafy i wydostały na jej wystający ponad wodę fragment. Tym razem nie czekali długo na ratunek. Już pięć godzin później szkuner „Givernor Ready” podjął rozbitków na swój pokład. Znów nikt nie zginął.
Na pokładzie małego statku płynęły trzydzieści dwie osoby, więc nie bez trudu znaleziono miejsce na dwie nadprogramowe załogi z dwóch wcześniejszych katastrof. Ledwie szkuner podniósł żagle, a kapitan wydał rozkaz do dalszego rejsu, gdy na jednostce wybuchł pożar. Tak gwałtowny, że w kilka minut cały kadłub stanął w płomieniach. Na szczęście miejsc w szalupach ratunkowych wystarczyło dla wszystkich. Było to wielkie szczęście, gdyż kilkadziesiąt osób znajdowało się wiele mil od brzegu, z dala od linii żeglugowych, pośród kolejnego sztormu. Już po godzinie siedem z piętnastu szalup pływało do góry dnem a ich załogi utrzymywały się na powierzchni, trzymając się burt.
A jednak żaden z nieszczęśników nie wyczerpał przydzielonej mu porcji szczęścia. Trzy godziny później we mgle zamajaczyła sylwetka australijskiego kutra rządowego „Comet”. Półżywi rozbitkowie zostali wciągnięci na pokład. Wszyscy co do jednego.
Nie mieli jednak za dużo czasu, by nacieszyć się zadziwiającym zbiegiem przypadków, bo „Comet” wpadł w sam środek szkwału i zatonął. Osiemnaście godzin prawie setka osób pływała w morzu uczepiona kawałków desek i odganiała się od stada rekinów, które zamierzały skorzystać z darmowego obiadu.
Poranionych i prawie nieprzytomnych ludzi podjął z wody australijski statek pocztowy „Jupiter”. Nieszczęśników po osuszeniu i nakarmieniu ułożono na pokładzie i policzono.
Z czterech kolejnych katastrof ocaleli wszyscy. Co do jednego!
Ale to nie koniec nadzwyczajnych przypadków, które towarzyszyły tej historii. Oto pasażerką „Jupitera” była niejaka Sarah Richey. Starsza kobieta wyruszyła w podróż statkiem, żeby szukać w Australii swojego syna, który zaginął przed piętnastu laty. Odnalazła go i rozpoznała bez trudu – był jednym z wyratowanych członków załogi zatopionego „Marmaida”.


Podobnie niesłychane zbiegi okoliczności miały miejsce w Wielkiej Brytanii w roku 1985 (pomiędzy wiosną a jesienią). W północnej Anglii doszło wówczas do serii (prawie dwieście) groźnych, zupełnie ze sobą nie powiązanych pożarów. „Zupełnie nie powiązanych”? Otóż nie całkiem. Łączył je pewien wspólny element: portret, a właściwie reprodukcja obrazu przedstawiającego płaczącego chłopca. Straż pożarna i policja w sporządzanych protokołach ze zdarzeń zapisała: wszystko spłonęło doszczętnie, ogień całkowicie strawił ściany i sprzęty domów z wyjątkiem małego obrazka, zawsze takiego samego. On jeden pozostawał nietknięty.
Oto jeden ze 196 identycznych niemal przypadków:
Rodzina Goldberów z Yorkshire straciła dom wskutek zagadkowego pożaru, którego przyczyn nie udało się wyjaśnić. Spłonęło wszystko. Ratownicy na szczycie pogorzeliska znaleźli dwa nietknięte przez płomienie obrazy – były to dwa portrety płaczącego chłopca. Jeden z nich od lat wisiał w salonie, a drugi – w pokoju dziecinnym.
Wkrótce wydarzył się kolejny pożar: w willi państwa Amossów w Heswall wybuchła butla z gazem. Płomienie zamieniły w popiół ściany, dach, meble, dywany... wszystko. Strażacy dogaszali pogorzelisko przez dwie godziny, by stwierdzić w końcu, że tylko jeden jedyny przedmiot ocalał. Już wiecie, jaki?
W Anglii rozpętała się prawdziwa histeria. Nic dziwnego, skoro doniesienia o pożarach i ocalałym „chłopcu” zaczęły także dochodzić z innych części kraju. Renomowana stacja BBC przerwała w końcu swoje milczenie na ten temat i poważnie zajęła się fenomenem.
Tym bardziej że w całej Anglii zaczęły się mnożyć przypadki jeszcze dziwniejsze. Oto 12 października Malcolm Vaughan zgodził się pomóc przyjacielowi i zniszczyć na jego prośbę trzy kopie feralnego „obrazu, który wywołuje pożary”. Gdy wrócił do domu... już go nie zastał. Przyjaciel spłonął jak pochodnia z niewyjaśnionych przyczyn. Ocalał tylko jeden jedyny przedmiot...
Po długotrwałym i żmudnym śledztwie policja brytyjska wykluczyła celowe działania jakiegoś maniaka, który mógłby np. podrzucać obrazki na pogorzeliska. O tej zdumiewającej historii nakręcono kilka dokumentów i napisano kilkanaście rozpraw. Wszystkie one relacjonują wydarzenia, nie odpowiadając jednak na pytanie, jak to było możliwe!


No właśnie... Jak to możliwe?! – należy zapytać przy okazji takiej jeszcze historii. Niejaki Henry Ziegland po okresie burzliwej miłości zerwał ze swoją dziewczyną. Ta z rozpaczy popełniła samobójstwo. Jej brat, szukając zemsty, odnalazł Henry’ego i wypalił doń z rewolweru. Kula drasnęła mężczyznę i utkwiła w rosnącym nieopodal drzewie, ale niedoszły zabójca – pewien skuteczności pierwszego strzału – następny oddał w swoją skroń, zabijając się na miejscu.
Dwadzieścia lat później Henry Ziegland postanowił wysadzić dynamitem rzeczone drzewo, bo przeszkadzało mu podczas rozbudowy domu. Eksplozja wprawiła w ruch tkwiącą w drewnie kulę. Pocisk śmiertelnie przeszył pierś wiarołomnego kochanka.


I na koniec jeszcze coś takiego: podczas urlopu w Hiszpanii Amerykanin James Wilson otrzymał wiadomość o śmierci ojca. Natychmiast przerwał wypoczynek, aby wziąć udział w pogrzebie. Wcześniej jednak wysłał siostrze widokówkę z wiadomością o tragedii. Otrzymawszy przesyłkę kobieta skonstatowała, że przedstawia ona hiszpańską plażę o zmierzchu i idącego brzegiem morza samotnego mężczyznę. Był to faktycznie jej zmarły ojciec, który odwiedził Hiszpanię jeden jedyny raz. Trzydzieści lat wcześniej.


Podobno każdemu człowiekowi przytrafia się co najmniej raz w życiu historia, której żadnymi racjonalnymi przesłankami nie da się wytłumaczyć.
Macie w swoim życiorysie taką opowieść? Podzielcie się nią z nami. Najciekawsze i najbardziej niesłychane z nich wydrukujemy. Warunek jest jeden: opiszecie to, co wydarzyło się naprawdę!

Artykuł z: Fakty i Mity Numer: 51-52(355-356)
  • 0

#2

Kabezecik.

    Magia i Miecz

  • Postów: 480
  • Tematów: 28
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

bardzo ciekawy artykuł,może jednak w tym coś jest :)
  • 0

#3

zak.
  • Postów: 1198
  • Tematów: 5
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

raz na basenie w moim miescie spotkalem kolesia z polski ktorego poznalem w chorwacjii
niewiarygodne co? xD ale ciekawe w sumie nie? xD
  • 0

#4

Kasalagupagu.
  • Postów: 163
  • Tematów: 1
  • Płeć:Kobieta
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Co to tego postu wyżej to mi sie to samo przydażyło tylko nie na basenie ale w sklepie :drink: .I to nie ja go załważyłam tylko tata
  • 0

#5

Pyziak.
  • Postów: 703
  • Tematów: 2
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

no ciekawe ciekawe przypadki, najbardziej z tym hamulcem w metrze :)

kasalagupagu, na miłość boską. zauważyłam, nie załważyłam.
  • 0

#6

Żbik.
  • Postów: 769
  • Tematów: 24
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Niezłe rzeczy metra chyba nic nie przebije, coś w tym siedzi, jakies przeznaczenie, od dawna zapisany nasz los?
  • 0

#7

cinix.
  • Postów: 129
  • Tematów: 4
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

Ciekawe,ciekawe.


Mi się też zdarzają takie dziwne zbiegi okoliczności,może nie aż tak spektakularne,jak akcja z metrem,ale są xD
Np.
byłam ostatnio w Krakowie.Tam wiedziona instynktem,udałąm się do McDonalda.I przepychając sięprzez tłum ludzi,oblałam jakiegoś gościa kawą.Okazało się,że to mój kolega z przedszkola xD xD xD [z Krakowa]
i właśnie tego samego dnia rozmyślałam sobie o tych starych,dobrych czasach xD

ogólnie sam fakt,że go rozpoznałam,to przypadek,ale jednak xD
  • 0



Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości oraz 0 użytkowników anonimowych