Skocz do zawartości


Zdjęcie

Zapis wydarzeń z Roswell


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
8 odpowiedzi w tym temacie

#1

Eury.

    Researcher

  • Postów: 3467
  • Tematów: 975
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 108
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Katastrofa w Roswell
Zapis wydarzeń


Na początku trzeba zaznaczyć, że po prawie pięćdziesięciu latach bardzo trudno będzie odtworzyć prawdziwy przebieg wydarzeń. Większość świadków nie żyje, informacje przeszły niejako na drugie pokolenie. Nie wiadomo, czy wszystkie szczegóły przekazano. Wielokrotne próby sporządzenia rekonstrukcji wydarzeń nie są również wolne od wpływu pogłosek, zmian spowodowanych lukami w pamięci świadków, upiększania faktów i umyślnego zwodzenia. Zamęt wokół tajemnicy jest tym większy, im bardziej te pełne sprzeczności informacje zaczynają układać się w spójną całość, z której wynika, że przypuszczalnie chodzi o dwie (albo nawet trzy) katastrofy UFO w pobliżu Roswell. W następującej rekonstrukcji wydarzeń opieram się przede wszystkim na badaniach fizyka jądrowego Stantona T. Friedmana i autora publikacji naukowych Don Berlinera, ponadto niezależnych badaczy Charlesa Berlitza i Williama L. Moore'a, emerytowanego kapitana lotnictwa Kevina D. Randle'a i Donalda R. Schmitta z Chicagowskiego Centrum Studiów UFO i giganta wszelkich badań tego fenomenu Leonarda H. Stringfielda oraz na paru innych źródłach podanych w bibliografii. Wszystkie one różnią się niestety znacznie od siebie w szczegółach. Wyłaniające się z tych przekazów rekonstrukcje zdarzeń są jednak na tyle zbieżne, że nie pozostaje nic innego, jak nałożyć na siebie te przynajmniej trochę podobne wersje i przedstawić je chronologicznie.

Wypada jeszcze zaznaczyć, że w ciągu całego lata 1947 roku w Stanach Zjednoczonych masowo widywano niezidentyfikowane obiekty latające, a zaczęło się to na tydzień przed katastrofą w Roswell. 24 czerwca pilot-ratownik Kenneth Arnold podczas lotu patrolowego w poszukiwaniu zaginionego samolotu natrafił w okolicy Mount Rainier i Gór Kaskadowych w Stanie Waszyngton na flotyllę świetlistych obiektów, które "zamrugały" do niego światłami. Pilot próbował nawet przez krótki czas podążać za nimi. Lokalne gazety rozpisywały się o tym, a w wywiadach Arnold określił te dziwne krążki jako "latające spodki". Wyrażenie to spodobało się prasie, a potem przyjęło się na całym świecie. Wyznaczona przez jedno z czasopism nagroda w wysokości 3 tysięcy dolarów za dostarczenie namacalnych dowodów z pewnością także spowodowała wzrost liczby obserwacji, wśród których przypadek z Roswell okazał się czubkiem góry lodowej. Niemniej Roswell jest ciągle najbardziej kontrowersyjną i wzbudzającą najwięcej emocji kwestią sporną, swoistym Świętym Graalem i Eldorado ufologów, które wywołuje silne emocje zarówno w obozie sceptyków, jak i po stronie "wierzących".

Zgodnie z udokumentowanymi relacjami świadków i złożonymi pod przysięgą oświadczeniami pochodzącymi z poważnych publikacji, wynika, że osławiona katastrofa UFO z Roswell - źródło wszystkich późniejszych scenariuszy z udziałem UFO - według wszelkiego prawdopodobieństwa przebiegała w następujący sposób i weszła do annałów kontaktów z pozaziemskimi cywilizacjami (istotne informacje alternatywne umieszczono obok danych chronologicznych w nawiasach).


2 lipca 1947, środa

Około dziesiątej wieczór czasu miejscowego (inne dane mówią, że stało się to już 2 czerwca lub dopiero 4 lipca), noc już zapadła, a Księżyc był w pełni, w okolicy miasta Corona, odległego o około 70 mil w kierunku północno-zachodnim od garnizonowego miasta Roswell rozszalała się wielka burza. William W. "Mac" Brazel, hodowca owiec i ówczesny dzierżawca rancza Fosterów oraz dwoje jego dzieci (inne źródła podają, że dzieci nie było wówczas w domu) słyszy głośny dźwięk podobny do eksplozji, różniący się jednak od odgłosu grzmotu. Ten silny hałas był też rzekomo słyszany przez najbliższych sąsiadów, rodzinę Proctorów, zamieszkującą w podobnym domu na ranczo odległym o 10 mil. Ten krótki, niezwykły huk w szalejącej burzy zaniepokoił nieco farmera ze względu na owce.

Mniej więcej za dziesięć dziesiąta, a więc w czasie kiedy rozległ się tajemniczy dźwięk, małżeństwo Wilmot, handlujące wyrobami żelaznymi, widzi z werandy swego domu w Roswell przez całe 40 sekund świetlisty duży obiekt o owalnym kształcie lecący na niewielkiej wysokości z dużą prędkością w kierunku Corony. Oprócz tego wiadomo, że trzynastoletni William Woody, syn farmera, i jego ojciec widzieli na południowy wschód od miasta jasno świecący biały obiekt z ogniście czerwonym ogonem, także sunący na północ.
Dwie zakonnice ze szpitala św. Marii dokonały również osobliwego spostrzeżenia. Około jedenastej wieczór jakiś jasno świecący obiekt widoczny na północnej stronie nieba spadł podobno na ziemię. Ponieważ siostry przypuszczały, że była to katastrofa samolotu, zaczęły modlić się za dusze zmarłych.

Kapral E.L. Pyles uważał z początku, że widzi spadającą gwiazdę o niezwykłej jasności. Świeciła ona jednak nieprzerwanie przez dłuższy czas i, jak na spadającą gwiazdę, zbliżała się zbyt wolno do Ziemi, do tego spowita pomarańczowym światłem.

Na ekranach stacji radiolokacyjnych sił powietrznych w Roswell, Kirtland, White Sands oraz Alamogordo zaobserwowano kilkakrotnie (obserwacji dokonał Steve MacKenzie alias F.J. Kaufmann) obiekt, którego echo najpierw silnie migotało, potem się powiększyło, a o 2327 nagle silnie rozbłysło i zniknęło z ekranu. "Wylądował albo się rozbił - zaklął jeden z wojskowych obserwatorów. - Chciałbym tylko wiedzieć dokładnie gdzie?". Wojsko próbuje gorączkowo zlokalizować miejsce prawdopodobnej katastrofy. Takie działania różnego rodzaju zapisano pod datą 1, ewentualnie 4 lipca. W wielu jednostkach stacjonujących wzdłuż Zachodniego Wybrzeża postawiono w stan gotowości pilotów bojowych na wypadek ponownego pojawienia się nieznanych obiektów latających.


3 lipca 1947, czwartek

Zaniepokojony Mac Brazel zerwał się o świcie i w towarzystwie siedmioletniego syna sąsiadów Proctorów, zwanego Dee, pojechał konno na swoje pastwisko koło Corony rzucić okiem na owce i ocenić ewentualne szkody, jakie wyrządziła burza. Ale zamiast szkód znalazł na łące pełno srebrzystych skrawków metalicznie połyskującej folii, "tworzywa, które dawało się zgnieść, po czym znów przybierało pierwotną formę". W mokrym piasku Mac Brazel odkrył też dziwne podłużne włókna i kawałki lekkiego metalu, leżące w małych kraterach utworzonych przez uderzenie, w których zebrała się woda z niedawnego deszczu. Następnie znajduje "małe pręty jakby z drzewa balsa, które jednak ani się nie palą, ani nie dają się przeciąć nożem. Są na nich fioletowe znaki, jakby japońskie pismo - bardziej przypominają jednak dawne ryty naskalne Indian". Wielkość pola pokrytego szczątkami waha się od 400 × 100 m do 1200 × 90 m. Gdy Brazel odwiózł małego Dee do rodziców, Floyd i Loretta Proctor poradzili mu zgodnie, aby poinformował o zagadkowym znalezisku władze. Farmer przyjeżdża więc jeszcze raz furgonetką na miejsce znaleziska i odkrywa na jego północnym krańcu bruzdę po lądowaniu, mającą około 130 m długości i 20 cm głębokości. Na końcu tej chyba drogi lądowania jakiegoś latającego obiektu leży największy szczątek, trzy i półmetrowy, również przypominający folię. Brazel ładuje do samochodu kilka takich błyszczących kawałków, które zostawia potem w owczarni obok swego obejścia.

Rankiem tego samego dnia dwaj indiańscy chłopcy, jadący na kucyku z pobliskiego rezerwatu Apaczów do katolickiej szkoły misyjnej, odkrywają (najprawdopodobniej jako pierwsi) wrak, który biorą z początku za rozbity samolot z pasażerami w środku.

Opowiadają o tym ojcu Foxowi (późniejsze poszukiwania tej osoby nie przyniosły rezultatu, ustalono natomiast, że był tam ojciec Brown, z powodu rudych włosów nazywany przypuszczalnie Foxem) prowadzącemu misję, który natychmiast wyrusza na wskazane miejsce. Udziela on rzekomo w pośpiechu ostatniego namaszczenia ufonautom, po czym dzwoni do bazy lotniczej Kirtland koło Albuquerque (te informacje pochodzą od pułkownika lotnictwa W.C. Stevensa).



4 lipca 1947, piątek

Ze względu na Dzień Niepodlegości, który tego roku szczęśliwym trafem przypada w piątek, co daje przedłużony weekend, Bill Mac Brazel przekłada zawiezienie znaleziska do szeryfa w Roswell na później. Nie może nawet zadzwonić, bo nie ma telefonu, i pozostawia na razie srebrzyste części wraku w starej szopie naprzeciw domu. Ciekawe, że jego owce nie chcą mimo pragnienia za żadne skarby przejść przez teren pokryty kawałkami metalowej folii. Farmer ładuje je więc na platformę samochodu i uparte zwierzęta zostają przywiezione do wodopoju od drugiej strony.


5 lipca 1947, sobota

Wczesnym rankiem grupa archeologów z teksaskiego Uniwersytetu Nauk Technicznych, prowadząca wykopaliska pod kierunkiem dra W. C. Holdena, zbliża się do oddalonego 45 mil na północ od Roswell miejsca katastrofy, którego znaczenia nikt na razie nie podejrzewa. W poszukiwaniu prekolumbijskich naczyń grupa badaczy przypadkowo natrafia na wrak. Studenci nie mając pojęcia z czym mają do czynienia, oglądają podczas tego gorącego przedpołudnia straszliwe znalezisko. Kierownika prac wykopaliskowych prowadzonych wówczas koło Roswell odnaleziono dopiero, gdy miał 96 lat. Holden opowiada o znalezisku, że "wyglądało to jak rozbity samolot bez skrzydeł", owalny, "ale z bardzo grubym kadłubem" średnicy ponad 10 m. Następnie dostrzegają trzy martwe ciała, dwa na zewnątrz, a jedno w środku wraku widoczne przez dziurę. Podobno prof. Holden posłał jednego ze studentów, aby telefonicznie zawiadomił o katastrofie straż pożarną i szeryfa. Tymczasem wojsko zlokalizowało w nocy miejsce katastrofy na podstawie odebranych sygnałów radarowych. Według Holdena grupa wojskowych przybyła na miejsce wypadku stosowała groźby wobec jego zespołu, nie pozwoliła niczego oglądać i w końcu jako przeszkadzających cywilów usunęła ich pod eskortą z miejsca katastrofy. Wszystko to działo się bez wątpienia w innym miejscu, niż wskazane pierwotnie przez hodowcę owiec Brazela.

Oficer tajnych służb Frank J. Kaufmann dopiero teraz zostaje powiadomiony o "dziwnych" sygnałach radarowych w nocy z 2 na 3 lipca. Kaufmann, stacjonujący wraz z grupą do zadań specjalnych w Roswell, posiada najwyższe uprawnienia. Około wpół do szóstej wieczór dwa samochody wojskowe z oficerem Kaufmannem i jego ludźmi skręcają z drogi nr 4285 około 65 km na północ od Roswell w starą drogę prowadzącą do rancza. Widok, jaki rzuca im się w oczy, jest wstrząsający: "Rozbity statek kosmiczny wbił się, tworząc rodzaj krateru, w podnóże skalne, wokół leżą cztery ciała, piąta istota chyba jeszcze żyje. Mają na sobie bardzo obcisłe jednoczęściowe, srebrne kombinezony i jakby pasy.

Wyglądają jak ludzie - tylko o doskonalszych proporcjach, większych głowach i oczach. Ich nosy, uszy i usta są małe, w ogóle nie mają włosów. Ciała są szczupłe i blade". Przez radio wezwano sanitariuszy, policję wojskową i niezbędny sprzęt to zabezpieczenia znaleziska. (Wypowiedzi Kaufmanna należy jednak traktować ostrożnie, bo wielokrotnie zmieniał w dużym stopniu ich sens, wikłając się w liczne sprzeczności.)

Również znajdujący się w pobliżu turyści, James Ragsdale i Trudy Truelove, prawie wpadli na grupę wojskowych. Według Ragsdale'a wrak był widoczny tylko częściowo, bo wbił się w stok. "Wszędzie pełno było mniej lub bardziej zniszczonych części. Podniosłem coś zmiętego, a to samo się wygładziło. Leżały tam też martwe, sztywne istoty, wyglądem przypominające karły, miały najwyżej 150 cm wzrostu". Gdy oboje spostrzegli nadjeżdżający konwój wojskowy, w panice opuścili miejsce katastrofy (według najnowszej wersji mieszkający pod namiotem ludzie, na własne oczy widzieli katastrofę i słyszeli huk, a wrak wytropili już poprzedniej nocy).

Dopiero w 1975 roku w szpitalu St. Petersburg pewna chora na raka kobieta wyznała na krótko przed śmiercią dyżurującej przy niej pielęgniarce Mary Ann Gardner swoją skrywaną dotąd lękliwie tajemnicę. Kiedyś rzekomo "brała udział w grupowej pieszej wędrówce po górach i podczas schodzenia z jakiegoś wzgórza, natrafiła na wielki, okrągły, błyszczący kształt. Obok leżało coś pod plandeką. Gdy jeden z uczestników wycieczki ją odchylił, zobaczyli, że przykrywa małych ludzi z dużymi głowami i wielkimi oczami". Siostra nie powinna tego nikomu powtarzać, bo "rząd może cię zawsze i wszędzie odnaleźć".

Pracujący dla rządu inżynier melioracyjny Grady L. Barvett prowadził w tym czasie prace nawadniające na pustyni (jak nazywał wyżynę San Augustin), kiedy jego uwagę zwrócił refleks światła z jakiegoś metalowego obiektu. On też natknął się na wrak i zobaczył "cztery istoty w obcisłych, srebrzystych kombinezonach, z których wystawały tylko łyse głowy w kształcie gruszki i dłonie; było tam też matalowe urządzenie, rodzaj rozerwanej tarczy ze szlachetnej stali o średnicy około 9 m". Także i na niego wojsko wywierało nacisk, aby czym prędzej zapomniał, o tym co widział. Kiedy niepomny ostrzeżenia Brady opowiedział o tym odkryciu swemu szefowi, ten wyśmiał go tylko, skutkiem czego kolejny świadek zachowywał swoją tajemnicę przez dziesiątki lat tylko dla siebie. Przyjacielowi wspomniał jedynie "o istnieniu pewnej tajemnicy państwowej". Swemu sąsiadowi zaś "Barney" Barnett wyznał parę tygodni przed śmiercią, że zachorował na raka prawdopodobnie dlatego, że podszedł kiedyś za blisko do osobliwego wraku i jego martwej załogi.

Pod wieczór Brazel jedzie do Corony, najbliższej miejscowości zrobić niezbędne zakupy. W barze spotyka znajomych i opowiada im o zdarzeniu. Oni również uważają, że to było UFO i powinien koniecznie powiadomić o wszystkim władze. Hodowca owiec bierze sobie ich radę do serca i wyrusza furgonetką w wielogodzinną podróż do oddalonego o 75 mil Roswell.


6 lipca, niedziela

Wcześnie rano farmer Mac Brazel wybiera się wreszcie z paroma szczątkami wraku (inne źródło podaje, że towarzyszyły mu dzieci) do Roswell, żeby złożyć meldunek. Przed południem, około jedenastej wkracza do biura szeryfa George�a Wilcoxa i opowiada mu całą historię. Na dowód pokazuje niektóre z zabranych ze sobą folii i parę innych szczątków; żona i córka stróża porządku asystują przy oględzinach. Zaraz potem szeryf wysyła dwóch swoich wysłanników na ranczo Fosterów. Wysłannicy ci wprawdzie nie znajdują żadnych szczątków, ale "duże, owalne miejsce na ziemi, gdzie piasek jest zeszklony i czarny". Podczas gdy Brazel ciągle rozmawia z Wilcoxem o odkryciu, do biura telefonuje, jak co niedzielę, dziennikarz radia KGFL Frank Joyce, aby rutynowo zapytać o miejscowe nowinki. Reporter wykorzystuje nadarzającą się okazję, przeprowadza wywiad z Brazelem i jako pierwszy przekazuje informację o zdarzeniu przez swoje radio. (Według Joyce'a doradza on farmerowi, żeby zadzwonił do jednostki sił powietrznych w Roswell - Roswell Army Air Field - co tamten wreszcie czyni i zostaje połączony z oficerem informacyjnym majorem Jesse A. Marcelem.)

Według innej relacji szeryf Wilcox natychmiast zadzwonił do R.A.A.F., siedziby 509 eskadry bombowców, jedynej wtedy w Ameryce jednostki wyposażonej w broń atomową; przypuszczalnie zawiadomił również straż pożarną. Zaraz potem około pierwszej po południu major Marcel pokonuje krótką trasę do biura szeryfa, ogląda kawałki folii, które ku jego zaskoczeniu wyglądają niezwykle i mają właściwość przybierania pierwotnej formy. Marcel natychmiast składa raport swemu przłożonemu pułkownikowi Williamowi Blanchardowi, zwanemu "Butchem", o polu pełnym metalicznych szczątków, charakteryzujących się osobliwą odpornością na zgniatanie.

Wkrótce potem Jesse Marcel wraz z pułkownikiem Blanchardem i oficerem kontrwywiadu Sheridanem Cavittem wkracza ponownie do biura szeryfa. Razem badają szczegółowo znalezisko farmera. Materiał wydaje się komendantowi na tyle zdumiewający, że poleca obydwu swoim podwładnym zorganizowanie wizji lokalnej. Zdaniem, czternastoletniej wtedy córki farmera, Bessie Brazel, kawałki wyglądały trochę jak "silnie nawoskowany papier, a trochę jak bardzo lekka metalowa folia". "Na niektórych widać było jakieś liczby czy litery, których nikt nie umiał odczytać. Przypominały rzędy dodawanych liczb. Inne znów pokryte były jakby taśmą klejącą, która oglądana pod światło ukazywała kwietny wzór, ale nie dawała się oderwać od podłoża".

Inna wersja mówi, że major Marcel przywozi niezwłocznie kawałki metalowej folii do bazy i tam otrzymuje od pułkownika Blancharda rozkaz udania się z kapitanem Cavittem i Brazelem na ranczo Fosterów. Tymczasem Blanchard informuje o znalezisku swego przełożonego, generała brygady Rogera Ramey'a, komendanta VIII Floty Powietrznej w Fort Worth. Ten z kolei natychmiast przekazuje meldunek dalej do Pentagonu. Około trzeciej po południu szef sztabu generała Ramey�a pułkownik DuBose otrzymuje telefoniczną wiadomość od generała Clementsa McMullena, zastępcy komendanta strategicznego oddziału lotniczego z poleceniem bezzwłocznego przesłania samolotową pocztą kurierską via Fort Worth zabezpieczonego złomu do Andrews Air Field koło Waszyngtonu, gdzie przejmie go osobiście McMullen. Według DuBose kawałki folii znalazły się w końcu zgodnie z dalszymi poleceniami na biurku generała brygady Wright Army Air Field w Dayton, Ohio, Benjamina Chidlawa.

Major Marcel, Cavitt - oficer w cywilu - i farmer Brazel spotykają się wieczorem, po wielogodzinnej jeździe różnymi samochodami po zakurzonych, pustynnych drogach przez rozległy teren, na ranczu Fosterów, gdzie nocują w śpiworach. Marcel sprawdza licznikiem Geigera złożone w szopie części wraku, nie uzyskując jednak niepokojącego wyniku.
Jeszcze tego samego dnia o godz. 1700 na polecenie Pentagonu startują helikoptery zwiadowcze (bez wiedzy Marcela i Cavitta), aby obejrzeć z powietrza pole pokryte szczątkami (według innych danych w czasie lotu patrolowego na pokładzie znajduje się Mac Brazel, który ma dopomóc wojskowym w lokalizacji znaleziska). O 1900 udaje się je odnaleźć i odkryć wrak wraz z wyrzuconymi z niego, leżącymi na ziemi członkami załogi w odległości nie większej jak 3-4 km od miejsca znalezienia folii, a 60 km od bazy wojskowej. Niezwłocznie polecono oddziałom zabezpieczyć te miejsca, a do rana sprowadzić pomoc.

Szeryf Wilcox po nieudanej wyprawie swoich wysłanników postanawia na własną rękę zbadać miejsce znaleziska. W pobliżu spalonej ziemi także jemu udaje się odkryć szczątki wraku i cztery kosmiczne istoty, z których jedna wciąż żyła. Istoty te miały mieć "duże głowy, skośne oczy, a na sobie srebrzyste kombinezony" - opowie wiele lat później wdowa po Wilcoxie, Inez Wilcox swojej wnuczce Barbarze Dugger. "Gdy się to wszystko zdarzyło, do biura szeryfa przyszła policja wojskowa i oświadczyli, że nas zabiją, jeśli piśniemy choć słówkiem, o tym co widzieliśmy, to samo zrobią z naszą rodziną. Nie żartowali, wiedzieli co mówią. Dziadkowi wtedy puściły nerwy i nie chciał już dłużej być szeryfem".


7 lipca 1947, poniedziałek

Wczesnym rankiem Brazel, Marcel i Cavitt wyruszają konno do oddalonego tylko o 3 km miejsca znalezienia folii. Znajdują duże ilości cienkiego jak listek metalu i odkrywają małe kolorowe pałeczki (przekroju 1 cm2, lekkie jak drewno balsa, bardzo twarde, choć giętkie oraz całkowicie niepalne) pokryte bladoniebieskim pismem przypominającym hieroglify; znajdują również kawałki brązowego bardzo wytrzymałego papieru w rodzaju pergaminu. W ciągu następnych godzin zbierają dużo różnych elementów, które ładują do starego buicka Marcela i wojskowego jeepa. W drodze powrotnej Marcel koniecznie chce pokazać zdobycz swemu jedenastoletniemu synowi Jesse juniorowi, bo "jest to coś takiego, czego chyba nie zapomni do końca życia". Zatrzymuje się więc późnym wieczorem (lub około drugiej w nocy) przed swoim domem (Cavitt pojechał według innych danych już wcześniej lub nie zatrzymał się), budzi żonę Viaud i chłopca. Rozkłada przywiezione części znaleziska w kuchni na podłodze. Syn dziwi się bezgranicznie, a ojciec stwierdza: "Jest to coś zupełnie niezwykłego, to coś nie pochodzi z naszego świata. Chciałbym, żebyś zapamiętał to na całe życie". Folie koloru ołowiu opierają się próbom zarysowania i zginania: są niezniszczalne, nawet uderzenie młotkiem nie powoduje wgłębienia.

W 1989 roku mieszkający w Helenie w stanie Montana J. Marcel junior, pilot i lekarz, poddaje się hipnozie, aby potwierdzić swoje wspomnienia. I znów widzi beżowe dwuteowniki z dziwnymi wypukłymi inskrypcjami, "które bardziej przypominają wzór geometryczny niż dające się odczytać litery". Istnieją nawet szkice tych profili z niezwykłymi symbolami, wyrysowane przez Marcela juniora z pamięci. Jego zdaniem ani te profilowane łączniki, ani pozostałe części wraku nie mogły pochodzić z balonu meteorologicznego lub doświadczalnego.

Również jego ojciec, Marcel senior, wyznaje w wywiadzie zarejestrowanym na taśmie wideo na krótko przed śmiercią, że "jako stary lotnik stanął twarzą w twarz z czymś zupełnie nie znanym, co nie miało nic wspólnego z balonem meteorologicznym. Wszystko to było dość zagadkowe".

Wkrótce po raporcie majora Marcela o częściach wraku i dziwnych foliach znalezionych przez Brazela pułkownik Blanchard rozkazuje oddziałowi żandarmerii wojskowej postawienie blokad na wszystkich drogach dojazdowych. Na pole pokryte foliami zostaje wysłana setka żołnierzy, aby otoczyć obszar i pozbierać szczątki. Ogromna liczba funkcjonariuszy żandarmerii broni dostępu do znaleziska cywilom. Ponownie przybyli pomocnicy szeryfa trafiają na miejsce katastrofy zablokowane przez lotnictwo. Tak samo sąsiad Brazelów Bud Payne oraz dwóch Williamów, Woody (junior i senior), którzy też chcieli zobaczyć to miejsce, bo przed paroma dniami widzieli "olbrzymi snop białego światła z czerwonym ogonem jak u gwiazdy spadającej, powoli sunący na zachód", stoją teraz 30 km na północ od Roswell przy zamkniętym wjeździe na autostradę nr 285 i 15 km na północ od skrzyżowania nr 247.

W miejscu głównej katastrofy naukowiec w kombinezonie nie przepuszczającym promieniowania sprawdza powtórnie przez kwadrans, czy nie doszło do radioaktywnego skażenia terenu. Dopiero po stwierdzeniu, że wynik jest ujemny, dziewięciu specjalistów wojskowych zbliża się do wraku. Pracownik tajnych służb MacKenzie (pseudonim Franka Kaufmanna) jest jednym z nich: "Przez chwilę byliśmy zaszokowani i niezdolni do poruszenia się. Nie byliśmy przygotowani na taki widok. Pojazd wwiercił się w zbocze, według pierwszych pomiarów miał 8-10 m długości. Wszędzie leżały porozrzucane fragmenty. Na pierwszy rzut oka było jasne, że mamy do czynienia z istotami pozaziemskimi. Byli mali, gdzieś około 1,5 m wzrostu, szczupli, ich głowy w dziwny sposób nie pasowały do delikatnego ciała. Oczy mieli trochę większe niż ludzie. Dwaj zabici znajdowali się poza wrakiem. Jeden leżał wyciągnięty na ziemi, inny wyglądał nawet na żywego; skulony siedział na ziemi. We wraku było jeszcze trzech. Jednego zauważyliśmy na czymś w rodzaju krzesła, ten był lekko przechylony na bok, następny leżał na podłodze. Później odkryto jeszcze trzeciego". Inne źródło podaje, że czynności te miały miejsce 8 lipca.

O godz. 1300 Glenn Dennis z lokalnego zakładu pogrzebowego Ballarda odbiera telefon z bazy A.A.F. w Roswell z zapytaniem, czy ma na składzie "jak najmniejsze hermetycznie zamykane trumny" i "jak długo trwałoby ich załatwienie". Na pytanie, co się stało, oficer odpowiada, że pytają tylko na wszelki wypadek.

O 1355 odbywa się w Pentagonie ściśle tajna narada między generałem Curtisem LeMay'em a szefem sztabu lotnictwa generałem Hoytem S. Vanderbergiem, dotycząca "latających talarzy". Równocześnie generał Nathan F. Twining zmienia plany i przygotowuje się do niezapowiedzianej podróży do Nowego Meksyku. Godzinę później "żądny informacji" oficer z bazy ponownie dzwoni do zakładu pogrzebowego i chce się dowiedzieć, "jak konserwuje się ciała, które długo leżały na pustyni i czy zastosowanie środków chemicznych zmieni obraz tkanek i skład krwi". Przedsiębiorca pogrzebowy radzi zamrozić ciała i proponuje swoją pomoc, która jednak zostaje odrzucona. Potem Dennis dowiaduje się, że wojsko zamówiło i odebrało w terenowej przetwórni mleka duże ilości suchego lodu.

Ciała pozaziemskich przewieziono tymczasem do bazy w specjalnych workach do transportowania zwłok i zbadano przez pełniącego dyżur lekarza (dr Jesse Johnson?). Uznano, że istoty nie żyją. Do zaplanowanej sekcji zwłok sprowadzono samolotem jeszcze dwóch lekarzy. Następnie ciała umieszczono w boksie hangaru 84, gdzie pozostawiono je przez noc w świetle reflektora i pod strażą.

Dennis udzielał też pierwszej pomocy w nagłych wypadkach, dlatego wezwano go po południu do bazy z powodu złamanej kości nosowej jednego z żołnierzy. Po udzieleniu pierwszej pomocy Dennis odwozi nieszczęśnika do wojskowego szpitala; obaj wchodzą do budynku tuż po 1700. Parkują obok ambulansu wojskowego, którego drzwi są szeroko otwarte. Dennis widzi jakieś wystające metalowe części, "jedna z nich wygląda jak kadłub kanu długości około 1 m ze szlachetnej stali, ale czerwonawej, jakby poddanej działaniu wysokiej temperatury". Jakieś hieroglify podobne do egipskich pokrywają półkolem kadłub. Idzie do bufetu napić się coli i spotyka znajomą pielęgniarkę, która właśnie wraca z pomieszczeń ambulatoryjnych. Dwudziestotrzyletnia kobieta szepcze przez maskę ochronną: "O Boże! Znikaj stąd, bo będziesz miał kłopoty! " - na to przychodzi kapitan, któremu obecność Dennisa wydaje się podejrzana. Każe mu najpierw zostać na miejscu, potem wzywa dwóch funkcjonariuszy Military Police, aby eskortowali go do domu. Kiedy odchodzą, jakiś ciemnoskóry oficer woła za nimi: "Jeszcze nie skończyliśmy z tym sukinsynem. Dawać go tu z powrotem!" Potem krzyczy na Dennisa: "Nic pan nie widział! Nie było żadnej katastrofy albo będą duże nieprzyjemności!" Na to Dennis zuchwale: "Ejże, jestem cywilem. Idź pan do diabła, nic mi nie zrobicie". A oficer w odpowiedzi: "Przeciwnie. Jeśli zaczniesz gadać, ktoś znajdzie twoje kości na pustyni". A jakiś sierżant podobno dorzucił: "Nadadzą się w sam raz dla naszych psów. Zabierzcie go stąd".

O tym, jak zawodna jest pamięć, niech zaświadczą dwa różne zarejestrowane na taśmie wideo wywiady, które posiadam przypadkiem, w których Dennis, uchodzący za poważnego świadka, odniósł się do powyższych wydarzeń. Na nagraniu wcześniejszym przedstawia zajście nieco inaczej: krewki sierżant krzyczy: "Dawaj tego dupka z powrotem! Jeszcze z nim nie skończyłem!" Ten szczegół dobrze ilustruje, z jakim dystansem powinny być traktowane fakty przekazane w sprawie Roswell.

Samolotem przywieziono dwóch lekarzy anatomopatologów - majorzy Sanford i Sullivan - którzy razem przeprowadzili pierwsze oględziny. Jeden z nich dał później pewnemu koledze po fachu wskazówkę dotyczącą anatomii kosmitów. Len Stringfield, długoletni badacz, zatrudniony w programie Mutual UFO Network, odszukał niedawno tego człowieka. Przekazał on następujące dane: "Ciała pozbawione były owłosienia, nie miały też cebulek włosowych, wykształconego nosa ani górnej wargi, zamiast tego krótką 2,5 cm szczelinę. Kości ramienia były podobno dłuższe niż u ludzi. Nie znaleziono niczego, co wskazywałoby na istnienie układu pokarmowego, trawiennego i odbytu. Nie było naczyń limfatycznych ani włókien mięśniowych. Zamiast krwi stwierdzono bezbarwny płyn pozbawiony czerwonych ciałek".

Wydaje się, że nawet miejscowa straż pożarna wyruszyła tej nocy, kiedy wydarzyła się katastrofa, bo meldowano o pożarze. Frankie Rowe, która długo ukrywała swoje wspomnienia zastraszona ostrymi groźbami wojskowych, dopiero teraz zaczyna sobie przypominać, "że do budynku straży przyszedł policjant i pokazywał zwinięty kawałek metalu, którego ona też dotknęła". Pamięta, "że był zupełnie gładki jak żywe srebro i po rozwinięciu nie miał żadnych zagięć. Był to kawałek srebrzystej, bardzo cienkiej folii mający około 30 cm2". Jej ojciec Don Dwyer, którego jako miejscowego strażaka wraz z innymi wezwano do "pożaru", widział nawet rzekomo, że jedna z istot ze statku kosmicznego jeszcze żyła i mogła chodzić; zaprowadzono ją do szpitala wojskowego.

Jack Rodin, syn zatrudnionego wtedy w bazie fotografa, przypomina sobie rozmowę dotyczącą Roswell. Jego ojciec powiedział kilkakroć jedynie trzy słowa: "oni go zabili" - nic więcej nie udało się zeń wydobyć.


8 lipca, wtorek

Rano, zaraz po szóstej, Marcel spotyka się z pułkownikiem Blanchardem, aby pokazać mu znalezione części wraku. Agent Central Intelligence Corps zaś wraz z innym człowiekiem CIC i dwoma funkcjonariuszami policji wojskowej wracają na ranczo Fosterów, żeby zabezpieczyć pozostałe części wraku i mieć na oku Mac Brazela. Równocześnie na 730 wyznaczono posiedzenie sztabu w biurze pułkownika Blancharda w celu omówienia nie cierpiących zwłoki decyzji.

Około dziewiątej szeryf Wilcox odszukuje zaprzyjaźnionego z nim ojca Glenna Dennisa i daje mu radę: "Twój syn ma chyba kłopoty. Powiedz mu, że ma udawać, że nic nie wie i niczego nie widział. Wojsko pytało już o ciebie, twoją żonę i inne wasze dzieci". O tej samej porze komendant Blanchard rozkazuje zapobiec szerzeniu się szkodliwych pogłosek przez prasę. Aby odwrócić uwagę opinii publicznej od odkrycia martwej załogi, poleca wydać oświadczenie w tej sprawie dla prasy. Osobiście dyktuje rzecznikowi prasowemu, oficerowi Walterowi G. Hautowi następującą informację (według innych źródeł Haut sam formułuje tekst): "Szerzące się pogłoski na temat latających talerzy stały się wczoraj faktem, kiedy biuro informacji 509. eskadry bombowców VIII floty powietrznej R.A.A.F. szczęśliwym trafem dzięki współpracy z miejscowym farmerem i biurem szeryfa Chaves County weszło w posiadanie latającego obiektu, który wylądował (dokładna data nie znana) w ubiegłym tygodniu na terenie farmy w pobliżu Roswell. Ponieważ na farmie nie ma telefonu, pojazd był przechowywany przez farmera aż do chwili zawiadomienia biura szeryfa, który z kolei powiadomił Jesse A. Marcela z biura informacji 509. eskadry bombowców. Natychmiast podjęto środki w celu przetransportowania pojazdu z rancza. Wkrótce poddano go oględzinom w jednostce wojskowej w Roswell (Roswell Army Air Field), po czym został oddany przez majora Marcela wyższej instancji sił zbrojnych".

Tekst ten został około godziny jedenastej przekazany przez porucznika Hauta osobiście najbliższym stacjom radiowym, KGFL i KSWS, i lokalnym gazetom "Roswell Daily Record" i "Morning Dispatch". Pierwsza z wymienionych jeszcze tego samego dnia zamieściła informację w nagłówku na stronie tytułowej, dodając zresztą krytyczny komentarz, że "nie ujawniono żadnych szczegółów dotyczących konstrukcji spodka czy jego wyglądu". Dalej czytamy w tym samym dzienniku, że kilku pilotów i właściciel lotniska koło Carrizozo - 8 km na południowy zachód od rancza Brazela - widziało około dziesiątej wieczór podobny obiekt. Później okazało się, że i inni okoliczni mieszkańcy zauważyli w tym samym czasie niezwykłe zjawiska na niebie i coś słyszeli.

Jeszcze przed południem do Glenna Dennisa dzwoni bardzo wzburzona pielęgniarka: "Muszę natychmiast z tobą porozmawiać, ale przedtem przysięgnij na wszystkie świętości, że nikomu nie zdradzisz mojego nazwiska". Dennis obiecuje. Umawiają się w klubie oficerskim na obiad. Będąc osobą głęboko wierzącą, jego przyjaciółka jest uczciwa i prawdomówna. "Nigdy w życiu nie przeżyłam niczego równie okropnego" - opowiada. W szpitalu dwaj lekarze kazali jej asystować przy wstępnym badaniu zwłok. Widziała trzy ciała, z których dwa były ciężko okaleczone, wszystkim robiło się niedobrze od rozchodzącego się fetoru. Ale znacznie gorsze było psychiczne obciążenie. Pielęgniarka wciąż była w szoku i nie mogła przełknąć ani kęsa. Glenn opowiadał później, "że targała sobie włosy, jak szalona, a potem narysowała mu obcych, ich ciała i jedną rękę". O ile Dennis przypomina sobie ich wizerunki, te bezwłose istoty miały głęboko osadzone oczy, małe bezzębne usta wyglądające jak krótkie przecięcie, a długie, cienkie ręce zakończone były czterema palcami bez kciuka. Przyjaciółka, co do której miał poważne zamiary, mówiła też o małych wgłębieniach na końcach ich palców, "jakby przyssawkach, jakie mają ośmiornice". Ich nosy nie były wysklepione i tworzyły je zaledwie dwie małe dziurki, uszy tak samo były ledwie zaznaczone. Widziała trzy ciała, wzrostu tylko 1,2 m - dwa z nich bardzo okaleczone.

Lekarze powiedzieli jej podobno: "Nigdy czegoś takiego nie widzieliśmy. Z czymś podobnym nie zetknęliśmy się nawet w podręcznikach". Obawiano się, że odór rozejdzie się po całym szpitalu, więc wyłączono klimatyzację. Przez co jednak zarówno jej, jak i lekarzom zrobiło się bardziej niedobrze. W końcu przeniesiono sekcję do jednego z hangarów lotniczych.

W ciągu następnych godzin, po tym jak o 1426 dalekopisowa informacja z radiostacji dotarła do agencji Associated Press, a stamtąd dalej na cały świat, wydarzenia potoczyły się lawinowo. W radiostacji KSWS, która co godzinę podaje nowe informacje, rozdzwoniły się telefony. Około 30 amerykańskich popołudniówek, w tym "Chicago Daily News", "Los Angeles Herald Express", "San Francisco Examiner", jeszcze tego samego dnia zamieściło duże nagłówki na temat katastrofy. Biuro szeryfa Wilcoxa i baza wojskowa w Roswell były bombardowane telefonami z Hongkongu, Londynu, Paryża, Tokio i innych stron świata. Znamienne jest jednak, że kiedy prowadzący audycje radiowe Frank Joyce podał wiadomość jeszcze w sobotę w lokalnej rozgłośni i za pośrednictwem "Western union" przetelegrafował ją do "United Press", zaraz potem otrzymał telefon z Waszyngtonu z nieprzyjemnym pytaniem od pułkownika Johnsona, skąd ta informacja pochodzi. Kiedy Joyce podał opryskliwemu pułkownikowi jako źródło informacji kapitana Hauta, ten bez słowa odłożył słuchawkę. Do lokalnych gazet dotarła oficjalna telefoniczna wiadomość uznająca doniesienia prasowe za pomyłkę. Duże pisma poranne: "New York Times", "Washington Post" i "Chicago Tribune" opublikowały następnego dnia już tylko tę późniejszą naprędce spreparowaną historię o balonie.

Można się tylko domyślać, co rozegrało się w ciągu tych paru godzin za zamkniętymi drzwiami dowództwa lotnictwa i w Pentagonie. Musiano tam zrobić przegląd wszelkich scenariuszy począwszy od prób zachowania spokoju przez paniczne przerażenie aż do paranoicznych fantazji szpiegowskich i snucia domysłów o rosyjskiej inwazji. W rozmowach telefonicznych, teleksach i poufnych naradach osób mających większe lub mniejsze prawo podejmowania decyzji - podział kompetencji w takim przypadku nie był jeszcze nigdy dokonany - rozpaczliwie próbowano znaleźć właściwe rozwiązanie. Trzeba pamiętać, że wtedy było dużo więcej niejasności wokół UFO niż dziś. Nie prowadzono badań naukowych w tej dziedzinie, brakowało psychologicznej i socjologicznej wiedzy na temat ewentualnej reakcji społeczeństwa na taką informację, nie umiano też ocenić stopnia rozwoju techniki ani militarnego potencjału przybyszów, poruszano się po omacku. Jak więc miało dojść do wspólnej, uzgodnionej decyzji?

Przynajmniej co do jednego zapanowała zgoda - rzecz należało natychmiast zatuszować. Jeszcze tego samego dnia zastosowano całkowitą blokadę informacji, która nakazana odgórnie, obowiązywała przez 48 lat, spełniając lepiej lub gorzej funkcję zasłony dymnej.


Fragment książki: "Przesłanie z Roswell" - Rene Coudris
www.paranormalne.pl
  • 0



#2

dj_cinex.

    VRP UFO Researcher

  • Postów: 3305
  • Tematów: 412
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 20
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Teraz można sobie rozmyślać co by było gdyby ... opinia publiczna poznała prawdę z tej słynnej katastrofy w historii zjawisk UFO ...

Jak potoczyłoby się życie na Ziemi gdyby jakiś z tych poruczników wyszedł i ogłosił: "Proszę państwa, nie jesteśmy sami ... w dniu tym i tym nastąpiła katastrofa niezydentyfikowanego obiektu latającego wraz z załogą ... itd." ( :D )

Co by było jakby zdarzenia potoczyły sie w ten sposób ... :(

P.S.
W temacie Raporty UFO tłumaczyłem już kilka raportów dotyczących zdarzeń z Rosswell (zapraszam) ... dalsze tłumaczenia innych raportów wkrótce.
  • 0



#3

Traper.

    Tajny Współpracownik

  • Postów: 1485
  • Tematów: 31
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Wow... jeśli to jest prawda, to ja więcej dowodów nie potrzebuje :D A chciałbym, żeby to wreszcie odtajnili, bo prawa jest niezwykle ciekawa....
  • 0



#4

waluta.
  • Postów: 437
  • Tematów: 3
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

w roswell rozbiło się UFO, to każdy wie i koniec :smile:
  • 0

#5

dj_cinex.

    VRP UFO Researcher

  • Postów: 3305
  • Tematów: 412
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 20
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

18.06.06 r. o godz. 15:55 na Discovery Civilization bedzie dokument o Roswell - zobaczymy co powiedzą ...
  • 0



#6

NHolokaust.
  • Postów: 653
  • Tematów: 40
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 4
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

Prawdopodobnie, że nikomu bliżej nieznany balon meteorologiczny rozbił się z impetem i tak narodziła się historia UFO ;)
  • 0



#7

dj_cinex.

    VRP UFO Researcher

  • Postów: 3305
  • Tematów: 412
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 20
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Prawdopodobnie, że nikomu bliżej nieznany balon meteorologiczny rozbił się z impetem i tak narodziła się historia UFO ;)


Właśnie się zdziwiłem bo w gazecie jest to opisane w taki sposób, że ...

"W '47 w Roswell rozbił się "latający talerz". Władze potwierdził tą informację ... aby po jakimś czasie zmienić zdanie i przemianować "spodek" na rozbicie się balonu meteorologicznego. I tak narodziła się jedna z największych legend XX wieku ..."

Ale i tak wiadomym jest jakiego wyjaśnienia możemy się spodziewać ... :lol :
Ciekawe tylko czy bedzie to kolejna powtórka programu z Science czy coś nowego. Zobaczy się początek i oceni :)
  • 0



#8

GrimlocK.
  • Postów: 27
  • Tematów: 3
Reputacja neutralna
Reputacja

Napisano

To juz jutro ;) ustawiłem sobie przypomnienie w telefonie, abym nie przegapił, bo jestem fanatykiem roswell :D Ostatnio na discovery "sajens" leciał program "Krytycznym Okiem", oglądałem go pierwszy raz, a akurat było o kosmitach, roswell, area51 itp, dość ciekawe. Jeszcze co do Roswell - polecam obejrzeć serial: Roswell: W Kręgu Tajemnic. Na prawde świetny serial, szczególnie dla osób którzy interesują się paranormalnymi zjawiskami, ufo itd :)
  • 0

#9

dj_cinex.

    VRP UFO Researcher

  • Postów: 3305
  • Tematów: 412
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 20
Reputacja bardzo dobra
Reputacja

Napisano

Brian Vike of HBCC UFO Research has been speaking to a gentleman, who was a Lt. Col. USAFR Ret. (He was a F-111 pilot with the 27th Tactical Fighter Wing stationed at Cannon AFB near Clovis, New Mexico from 1973 to August 1977).

Roswell Briefing :
Dołączona grafika

Dołączona grafika

Więcej na
F-111 Pilot Describes His Roswell Briefing


rense.com
  • 0





Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości oraz 0 użytkowników anonimowych