Wodne otchłanie z reguły milczą. Na ich dnie panuje martwa cisza, niezmącona żadnym ruchem. A jednak pewnego dnia ocean przemówił i do dziś nie wiadomo, co było tego powodem.
Źródło grafiki: pixabay.com
Rzecz wydarzyła się latem 1997 roku. Stacje nasłuchowe na Pacyfiku oddalone od siebie nawet o 5000 kilometrów wychwyciły sygnał. Był to odgłos trwający ponad 3 minuty, wychwytywany przez aparaturę należącą do National Oceanic and Atmospheric Administration. W literaturze zjawisko owo zostało określone mianem „The Bloop”.
Częstotliwość tego dźwięku była ekstremalnie niska, a jednak biorąc pod uwagę skalę, nie sposób było przypisać natury owego fenomenu do jakiegokolwiek żyjącego na Ziemi zwierzęcia. Nawet stado najpotężniejszych wielorybów nie byłoby w stanie go wydać. Jednocześnie natura tego dźwięku, jego amplituda, została niemal powszechnie uznana za „organiczną” przyczynę.
Po latach hipoteza to odeszła do lamusa. Fani literatury sci-fi zaczęli lansować teorię jakoby źródło dźwięku, położone zaledwie 1700 kilometrów od rzekomego miejsca zatopienia miasta R’lyeh, miejsca nierozerwalnie związanego z mitologią pisarza H.P. Lovecrafta. Według „samotnika z Providence” miał tam być uwięziony sam Cthulhu.
Przyszedł również czas na poważniejsze teorie. W 2005 roku rozpoczęły się badania dźwięków na obszarze pomiędzy Ziemią Ognistą na południu Ameryki Południowej a brzegami Antarktydy. Przez 5 lat trwał nasłuch i po jego zakończeniu wydano werdykt: to trzask łamanych lodów na Antarktydzie był zapewne źródłem „The Bloop”. Analiza akustyczna odpadających z lodowców kawałów lodu i wpadających do oceanu miał być podobny do tego dźwięku z 1997 roku. Rewelacje te opublikował jako pierwszy magazyn Wired. Czy jest to wiarygodne wytłumaczenie? Na pewno najbardziej oficjalne, jak na razie.
Zapis dźwięku z oceanu. The Bloop -