Skocz do zawartości


Zdjęcie

„Nina Polska” - gra wywiadów z gospodynią domową w tle


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1

Nick.
  • Postów: 1527
  • Tematów: 777
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

biba.jpg

foto: domena publiczna

 

Był początek lipca 1958 roku, gdy trzydziestopięcioletnia Wanda N. weszła na pokład płynącego do Kopenhagi statku wycieczkowego MS „Mazowsze”. Wykupiona w „Orbisie” wycieczka była spełnieniem marzeń.

 

Nie dość, że miała zobaczyć jedno z najpiękniejszych europejskich miast, to w dodatku wszystko udało się zorganizować tak, że na miejscu czekała na nią Barbara K. – koleżanka, która zaledwie parę miesięcy wcześniej wyjechała z Polski do Niemiec Zachodnich pod pretekstem odwiedzin rodziny i już nie wróciła do kraju.

 

Kobieta na spotkanie z Wandą N. przyjechała specjalnie, aż z Frankfurtu nad Menem, a w podróży towarzyszył jej mężczyzna o imieniu Stefan – narzeczony, przynajmniej oficjalnie.

 

Wanda N. nie zamierzała pójść w ślady koleżanki i odmówić powrotu do Polski. Głównym tego powodem była z pewnością miłość do dwójki dzieci, które zostawiła w Warszawie. Kolejnym mogła być też tęsknota za mężem, zawodowym żołnierzem w stopniu pułkownika. Podobno nazywała go „idiotą” i narzekała na jego niskie zarobki, niemniej niewykluczone, że myśl, że może go już nigdy nie zobaczyć, nie dawała jej spokoju. Powrót do Warszawy był dla niej oczywistym i nienaruszalnym punktem planu wycieczki – nawet po tym, jak olśniły ją ulice Kopenhagi.

 

Witamy w Danii

 

Jak zeznali śledczym pasażerowie MS „Mazowsze”, od razu po przypłynięciu do Kopenhagi Wanda N. oddaliła się z „nieznajomą kobieta” i podczas kilkudniowego pobytu w Danii bardzo rzadko widywana była na statku. „Nieznajoma kobieta”, czyli wspomniana wcześniej Barbara K., nie przyprowadziła swojego rzekomego narzeczonego Stefana do portu i czekała na koleżankę samotnie.

 

Stefana może nie było w porcie, ale już pierwszego dnia Wanda N. miała okazję go poznać. Gościnność nie znała granic. Para pokazała kobiecie Kopenhagę, wspólnie odwiedzili rozmaite lokale. Drugiego dnia Barbara K. sama zabrała koleżankę na miasto, podczas gdy Stefan został w pokoju hotelowym.

 

Gdy wracały oświadczyła Wandzie, że ma coś ważnego do powiedzenia. Aby porozmawiać udały się do hotelu, w którym czekał już Stefan. Mężczyzna wyjawił wówczas, że w rzeczywistości wcale nie jest narzeczonym. Pod Wandą z pewnością ugięły się nogi.

 

Z jej późniejszych zeznań wynika, że Stefan oznajmił, iż jest funkcjonariuszem wywiadu amerykańskiego. Pochwalił też Basię, stwierdzając, że ta jest wieloletnim i zasłużonym współpracownikiem służb specjalnych USA. Niewątpliwie tak było, ponieważ kobieta nie tylko pomogła doprowadzić do rozmowy werbunkowej, ale nawet była przy niej obecna. Powyższe świadczyć może nawet o tym, że była kimś więcej, aniżeli tylko współpracownikiem, jakich wielu.

 

Trudne wybory

 

Ujawniwszy swoją prawdziwą rolę, Stefan nie zwlekał ze złożeniem oferty: praca dla amerykańskiego wywiadu lub chociaż pozostanie na Zachodzie. Jeśli chodzi o drugą opcję, Wanda N. zeznała później polskim śledczym, iż obawiała się, że powrót do kraju zostanie jej wręcz uniemożliwiony, jeśli odmówi współpracy. Sądziła rzekomo, że nie ma wyboru. Trudno dziś ustalić, czy to prawda – może po prostu starała się podczas przesłuchań usprawiedliwić to, co zrobiła później.

 

Stefan dał jej czas do namysłu, więc nie zobowiązała się początkowo do niczego. Mężczyzna nie naciskał też zbytnio na podpisanie zgody, gdy spotkali się następnego dnia, a zamiast tego rozpoczął wypytywanie kobiety o znanych jej oficerów polskich i radzieckich. Z pewnością nie było to przypadkowe posunięcie.

 

Kobieta odpowiadała, a gdy nadszedł jeszcze kolejny dzień i poproszono ją w końcu o podpisanie zobowiązania do współpracy, Stefan mógł zgodnie z prawdą powiedzieć: „przecież już i tak nam pomagasz, nasza wcześniejsza rozmowa dostarczyła mi wiele ważnych informacji, a przecież ciebie nic to nie kosztowało”.

 

Tego dnia Wanda N. została współpracownikiem amerykańskiego wywiadu, przyjmując pseudonim „Nina Polska”.

 

 

Szkolenie

 

Trudno jednoznacznie stwierdzić, dlaczego kobieta przystała na propozycję. Nawet jeśli w grę wchodził strach, może skusiła ją też perspektywa dodatkowego zarobku. Jak wynika z zachowanej dokumentacji, kobieta w momencie werbunku była bezrobotna. Narzekała na niskie zarobki męża, który jako pułkownik wcale mało nie zarabiał. Podobno lubiła przesiadywać w kawiarniach i starała się imponować innym swoim strojem. Aby zdobyć dodatkowe pieniądze przez pewien czas zaangażowana była w nielegalny handel odzieżą.

 

O tym wszystkim wiedziała naturalnie jej koleżanka Basia i próbowała to wykorzystać. Przysyłała do Polski listy, w których podkreślała różnice pomiędzy standardem życia na Wschodzie i Zachodzie. Gdy już wzbudziła wystarczającą zazdrość – wykorzystała kontakty w „Orbisie” i znalazła koleżance miejsce na statku. I tak Wanda N. stała się „Niną Polską”.

 

Wycieczka dobiegała końca, więc Stefan postanowił, że świeżo upieczony szpieg przeszkolony zostanie jedynie w zakresie łączności. Proponował, aby informacje dla wywiadu zostawiała w wyznaczonych do tego celu skrytkach wewnątrz kościołów lub muzeów, ale kobieta odmówiła. Postanowiono, więc, że listy będzie wysyłać za granicę pocztą i odpowiedzi otrzymywać tą samą drogą. Ale, naturalnie, nie były to zwykłe listy.

 

Aby wprowadzić kobietę w tajniki łączności wywiadowczej, zjawił się inny funkcjonariusz, rzekomo przybyły specjalnie w tym celu z zagranicy. W ramach instruktarzu „Ninie Polskiej” pokazano chusteczkę do nosa, na której po zamoczeniu w roztworze amoniaku pojawiły się wyraźne, ciemnobrązowe litery. Kobietę poinstruowano, aby takie wiadomości osuszała poprzez przeprasowanie żelazkiem. Tym sposobem zwykła chusteczka lub kartka stawała się instrukcją wywiadowczą. Wanda N. otrzymała jednocześnie specjalne, niewinnie wyglądające kalki, dzięki którym mogła sporządzić taką ukrytą wiadomość, zwaną „tajnopisem”. Powstałe listy na pierwszy rzut oka wyglądały na zwykłą korespondencję dotyczącą wakacji nad morzem. Dopiero po „wywołaniu” oczom adresata ukazywała się właściwa treść.

 

Prosimy spytać manikiurzystkę o Instytut Badań Jądrowych

 

Przed powrotem do Polski kobieta została też poinformowana o oczekiwaniach wywiadu. Wydawać by się mogło, że bezrobotna Wanda N. ma niewiele do zaoferowania, jednak już same plotki ze środowiska żon oficerów potrafią być niezwykle cenne dla obcych służb. Nietrudno sobie wyobrazić, do czego posłużyć może chociażby informacja o problemach alkoholowych, finansowych lub sercowych dowódcy strategicznej bazy wojskowej. Stefan prosił o nazwiska, numery telefonów i adresy znanych kobiecie jednostek.

 

Stefan polecił też agentce, aby po powrocie do kraju dalej zacieśniała znajomości w środowisku wojskowych. Dostała też konkretne zadanie. Jego celem było zdobycie informacji o Instytucie Badań Jądrowych w Świerku podczas... wizyt u manikiurzystki. Tak się składało, że dbająca o jej paznokcie kobieta była teściową pracownika owego instytutu. Stefana interesował wyjątkowo ten konkretny człowiek, jego rola, tematyka prowadzonych badań. Słowem – czy nie byłby dobrym kandydatem na szpiega?

 

Stefan resztę instrukcji zanotował „Ninie Polskiej” na chusteczce, znanym jej już pismem utajonym. Przed rozstaniem ustalono jeszcze, że na konto w RFN wpłacane będzie wynagrodzenie, w zamian za minimum jeden meldunek miesięcznie, a dodatkowo Stefan wręczył kobiecie złoty zegarek. Piękny czasomierz zrobił na niej tak duże wrażenie, że zwyczajnie odmówiła zabrania go do Polski, tłumacząc, że może zwrócić uwagę otoczenia. Finalnie wzięła natomiast inne przedmioty, które dał jej Stefan: puderniczkę i zapalniczkę, z tym, że one nie stanowiły wynagrodzenia. Kobieta miała je po prostu w przyszłości przynieść na ewentualne spotkanie z nieznanym sobie funkcjonariuszem wywiadu, jako znak rozpoznawczy. Owa osoba miała „wylegitymować” się dokładnie takimi samymi przedmiotami.

 

„Nina Polska” broniąc się później w śledztwie zapewniała, że przekazanego jej wyposażenia szpiegowskiego w ogóle nie wwiozła do Polski. Zeznała, że chusteczki z instrukcjami, kartki z adresami, na które miała wysyłać meldunki oraz kalki do sporządzania tajnopisów użyła do... owinięcia pomarańczy. Gdy do jej kabiny przyszły towarzyszki podróży, wszystko rzekomo włożyła do śmietnika, który następnie opróżniła z podejrzanych przedmiotów – wrzucając je do morza.

 

Nie ma dziś pewności, czy powyższe było kłamstwem. Wiadomo natomiast, że nieco ponad rok później, we wrześniu 1959 roku, w NRD o azyl poprosił pewien przybysz z zachodu, który opowiedział służbom bardzo ciekawą historię. Jej bohaterką był nikt inny, jak tylko Wanda N.

 

Nie zapominaj o nas!

 

Mężczyzną, który zjawił się w Niemczech Wschodnich był agent wywiadu USA polskiego pochodzenia. W trakcie przesłuchań oznajmił, że niedługo wcześniej był w Warszawie i na polecenie Amerykanów przekazał list mieszkającej w centrum kobiecie. Jakby tego było mało – przyniósł nawet jego fotokopię.

 

Z treści, podpisanej przez funkcjonariusza, który werbował kobietę w Kopenhadze, wynikało, że „Nina Polska” wywiązała się jedynie częściowo z umowy z Amerykanami. Biorąc pod uwagę fakt, iż nie był to tajnopis, można domniemywać, że kobieta musiała w pewnym momencie zerwać kontakt z mocodawcami. Ci podjęli więc próbę nawiązania kontaktu w sposób, który dawał pewność, że przesyłka dotarła do zbuntowanej agentki.

 

Wiadomość miała bardzo zasadniczy ton i kończyła się słowami: „Mamy nadzieję, że Pani poważnie i rozsądnie potraktuje ten list, gdyż inaczej będziemy zmuszeni załatwić nasze sprawy inną drogą, co może być bardzo nieprzyjemne dla Pani”.

Z treści listu wynikało, że w RFN czeka na Wandę wynagrodzenie i padły słowa: „Pewne usługi Pani były cenne dla nas i zgodne z naszą umową”. Powyższe sugeruje, że agentka mogła przez pewien czas przesyłać meldunki do Amerykanów. Śledczym przyznała się wyłącznie do otrzymania tajnopisu, którego nie zdołała zresztą w ogóle odczytać, ponieważ tekst zbyt szybko zniknął.

 

Wszyscy znajomi Basi trafiają do więzienia

 

Około pół roku po przyjeździe z Danii w gazetach pojawiły się informacje o zatrzymaniu dwóch agentów wywiadu USA. Wanda N. zorientowała się, że są to ludzie, których zna jej koleżanka z RFN – wspominana już Barbara K. Może właśnie wtedy zakończyła się współpraca „Niny Polskiej” z Amerykanami?

 

Niewykluczone też, że kobieta faktycznie nigdy nie wysłała na Zachód żadnego meldunku. List od wywiadu sugerujący, że wywiązała się z części umowy, miał może tylko dać jej do zrozumienia, że i tak jest już „wciągnięta w grę”, bo przecież przekazała ważne dla wywiadu informacje jeszcze w Kopenhadze. Pewności nie ma, jednakże Departament II MSW (kontrwywiad), otrzymawszy od Niemców informację o zeznaniach azylanta założył, że „Nina Polska” może wrócić do współpracy z Amerykanami. Tak więc, we wrześniu 1959 roku zaczęto intensywnie przyglądać się kobiecie.

 

Od samego początku Biuro „T”, czyli pion techniki operacyjnej Służby Bezpieczeństwa, prowadził nasłuch linii telefonicznej w mieszkaniu podejrzanej. Śledztwem objęto także jej męża. W otoczeniu kobiety działał szereg tajnych współpracowników kontrwywiadu. Jeden z nich śledził nawet z bliska jej poczynania, gdy wyjechała na urlop do ZSRR. Kontrwywiad naturalnie interesowało też wnętrze jej mieszkania przy placu Konstytucji. Można było bez większych kłopotów przeprowadzić tajne przeszukanie podczas jej nieobecności, ale takie sprawdzenie zawsze jest mniej dokładne niż przeszukanie wykonywane jawnie. Mając nakaz można przecież nawet skuć kafelki w łazience.

 

Do tego właśnie dążyły służby, z tym, że za wszelką cenę chciano uniknąć odsłaniania wszystkich kart i ujawniania, że kontrwywiad jest na tropie agentki. Pomógł zbieg okoliczność – okazało się bowiem, że są podstawy do przeprowadzenia przeszukania z zupełnie innego powodu niż szpiegostwo. Tym sposobem, w maju 1960 roku śledczy wkroczyli do mieszkania w związku z podejrzeniem o nielegalny handel zagranicznymi wyrobami, ale wyszli z pustymi rękoma. Jeszcze pół roku próbowali zdobyć dowody na to, że Wanda N. koresponduje z wywiadem amerykańskim, ale takowych nie znaleźli.

 

Bardzo prawdopodobne, że Wanda N. po prostu nie wystraszyła się przesłanego przez Stefana listu ponaglającego ją do kontynuowania współpracy i postanowiła dalej unikać kontaktu. Niewykluczone też, że gdy Amerykanie zorientowali się, że w NRD znalazł się ich człowiek – sami w jakiś sposób powiadomili swoją agentkę, aby uważała na siebie i nie robiła żadnych podejrzanych ruchów. Tak, czy inaczej kontrwywiad nie mógł znaleźć żadnych dowodów na działalność szpiegowską „Niny Polskiej”, bo ta najprawdopodobniej wówczas już jej nie prowadziła.

 

W końcu Departament II uznał, że dłużej nie można czekać i kobieta została aresztowana. W sądzie udowodniono jej jedynie fakt wejścia w porozumienie z obcym wywiadem i podpisania zobowiązania. Kobieta nie zaprzeczała zresztą, że jest tego winna. Jesienią 1961 roku sąd skazał ją na 3 lata więzienia. Czy zanim zainteresował się nią kontrwywiad, zdołała przekazać Amerykanom informacje na temat Instytutu Badań Jądrowych? Niewykluczone, ale tego już raczej się nie dowiemy.

 

Z akt wiemy natomiast, że w więzieniu nie sprawiała kłopotów. Na wolność wyszła już pod koniec 1962 roku, uzyskując warunkowe zwolnienie. Po opuszczeniu zakładu karnego została agentką kontrwywiadu PRL.

 

źródło

 

 

 

 


Użytkownik Nick edytował ten post 31.03.2019 - 01:18

  • 2





Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych