Skocz do zawartości


Zdjęcie

Ilu Brytyjczyków potrzeba, by wymienić żarówkę, czyli Wielka Brytania śmieje się z Brexitu


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1

Nick.
  • Postów: 1527
  • Tematów: 777
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

1.png

Fot.: Neil Hall / PAP

 

 

Wielka Brytania jest jak kot, który w środku nocy rozdzierającym miauczeniem domaga się, żeby wypuścić go z pokoju, a po otwarciu drzwi z rozbrajającą niefrasobliwością kładzie się na progu, pozostawiając właściciela w niemym osłupieniu i rosnącej irytacji.

 

Wiesz, że uderzyłeś w kamieniste dno, kiedy Niemcy robią sobie z ciebie w telewizji żarty w godzinach najwyższej oglądalności i, co gorsza, te żarty są całkiem zabawne – napisał w felietonie w The Guardian John Kampfner, brytyjski pisarz i publicysta. Oliver Welke, najpopularniejszy niemiecki komik i gospodarz programu satyrycznego Heute-Show, uhonorował Wielką Brytanię statuetką „Największego Idioty” i nazwał ją „najbardziej zdezorientowaną wyspą na świecie”.

 

Welke nie ma litości: prezentuje widzom przeróbkę zdjęcia Theresy May pożerającej tradycyjne brytyjskie fish & chips i komentuje: „Zdecydujcie się wreszcie na coś. Czy jak to tam się u was mówi: pokropcie wreszcie tę rybę octem”. Następnie puszcza nagranie, na którym brytyjska premier przyjeżdża na spotkanie z Angelą Merkel i – ku konsternacji asystentki, szofera i niemieckiej kanclerz – bezkutecznie próbuje wydostać się z limuzyny. „Nic dziwnego, że May nie jest w stanie wyjść z Unii, skoro nie potrafi nawet wyjść z samochodu”, mówi Welke i dodaje: „To niemiecki Mercedes. Ma wbudowany specjalny zamek bezpieczeństwa dla Brytyjczyków.”

 

„W ciągu dwóch i pół roku negocjacji brytyjska gospodarka zdążyła już zanotować dwuprocentowy spadek gospodarczy. Ludzie powinni uczyć się na błędach” – znęca się Welke i wyświetla krótką animację, na której elegancki jegomość w meloniku dotyka gorącej kuchenki i parzy sobie rękę; mimo tego dotyka kuchenki ponownie, a następnie wyciąga nóż i kilkukrotnie dźga się nim w oko.

 

„Szczerze mówiąc wszystko mi już jedno, czy wyjdziecie z Unii na zasadach twardego Brexitu, miękkiego Brexitu, płynnego Brexitu – po prostu już wyjdźcie.”

 

Brytyjczycy zmieniają żarówkę

 

Wielka Brytania jest jak kot, który w środku nocy rozdzierającym miauczeniem domaga się, żeby wypuścić go z pokoju, a po otwarciu drzwi z rozbrajającą niefrasobliwością kładzie się na progu, pozostawiając właściciela w niemym osłupieniu i rosnącej irytacji. Po niemal 34 miesiącach postępującego chaosu komunikacyjnego na linii Wielka Brytania – Unia, Europa i świat przyglądają się politycznej szamotaninie Brytyjczyków z malejącym zdziwieniem i rosnącym rozbawieniem. Rosjanie ukuli nawet nowy termin: brekzitować. Oznacza on, że ktoś się żegna, ale nie wychodzi.

 

Na przykład: Wasilij Pietrowicz wypił pół litra, potłukł naczynia, wysłał wszystkich na ch…, gospodynię nazwał tłustą k…, ale nie wyszedł, tylko siedzi i brekzituje. Oparty na starej formule dowcip o Niemcu, Francuzie i Angliku podróżujących wspólnie samolotem doczekał się swojej brexitowej wersji: w trakcie lotu pilot krzyczy „Mayday! Spadamy!” i każe pasażerom wyskoczyć, ale na pokładzie są tylko dwa spadochrony. Niemiec proponuje, żeby ciągnęli zapałki. Francuz przytakuje i sięga do kieszeni po pudełko. Anglik skacze.

 

Polacy dorzucili złośliwie swoją emigracyjną cegiełkę i na pytanie: „Ilu Brytyjczyków potrzeba, żeby zmienić żarówkę?”, odpowiadają: żadnego, Brytyjczycy dzwonią po polskiego elektryka. Obywatele Irlandii Północnej i Szkocji, którzy w referendum opowiedzieli się za pozostaniem w Unii, przekuwają gorycz w pogodną rezygnację, opowiadając sobie modyfikację popularnego wyspiarskiego dowcipu: Irlandczyk, Szkot i Anglik wchodzą do baru. Irlandczyk i Szkot rozsiadają się wygodnie i zamawiają piwo, ale Anglikowi się nudzi, więc wszyscy wychodzą.

 

Kto żyw – w nogi!

 

Na tytuł „najbardziej zdezorientowanej wyspy na świecie” Wielka Brytania pracowała od momentu ogłoszenia w 2016 planowanego referendum przez ówczesnego premiera, Davida Camerona. Cameronowi należy się osobna statuetka Największego Politycznego Lekkoducha w historii brytyjskiej polityki: od początku przeciwny Brexitowi, po ogłoszeniu wyników przyznał, że zwołał powszechne głosowanie w sprawie wyjścia z Unii, ponieważ był przekonany, że Brytyjczycy chcą w niej zostać. Zaskoczony własną celnością, dzięki której brawurowo przestrzelił sobie stopę, premier podał się do dymisji.

 

Tymczasem niemniej zdziwiony własnym sukcesem był Nigel Farage, jeden z liderów kampanii pro-brexitowej, która stanowiła niezawodną mieszankę fake newsów, obietnic odnowienia ekonomicznej i politycznej świetności Wielkiego Królestwa Brytyjskiego, dziecięcych snów o potędze oraz szczucia na obcych (polski czytelnik z zaciekawieniem przyjmie informację, że tyleż samo uwagi, co muzułmańskim intruzom, poświęcił Farage polskim imigrantom). Farage odtrąbił zwycięstwo i poszedł w ślady Camerona, wycofując się z polityki. W ciągu dwóch i pół roku od momentu ogłoszenia wyniku głosowania wielcy wygrani w kampanii referendalnej w większości zdążyli się z polityki ulotnić, nomen omen, po angielsku. Ciężar odpowiedzialności najlepiej wszak nosi się w pojedynkę, najlepiej z dala od wzroku wyborców, których właśnie posłało się w środek sztormu na dmuchanej tratwie.

 

Wyjść, czyli zostać

 

Wynikiem referendum zaskoczeni byli sami Brytyjczycy. Często ci, którzy sami głosowali za wyjściem z Unii. „Jeden gościu powiedział: głosowałem za Brexitem, ale tak naprawdę wcale nie chciałem wychodzić z Unii” – komentował komik Leo Kearse sondę uliczną przeprowadzaną dzień po ogłoszeniu wyniku. „Na kartce były dwie opcje. Jakim cudem udało ci się je ze sobą pomylić? Inny gościu tłumaczył, że głosował za wyjściem, bo chciał się pozbyć Muzułmanów z kraju. Będzie w szoku, kiedy się dowie, że Muzułmanie nie pochodzą z Luksemburga.”

 

Zwycięstwo antyunijnych polityków ugrane na niechęci do „obcych” jest samo w sobie historyczną ironią: tylko Brytyjczycy mogli skolonizować pół świata, a potem opuścić Unię Europejską dlatego, że nie chcą u siebie imigrantów. Hindusi dalej są w szoku, że wystarczy zorganizować jedno głosowanie, żeby Brytyjczycy się wynieśli. Kearse zwięźle tłumaczy, co się stało podczas referendum: Wielka Brytania się nabzdryngoliła i po pijaku wyrzuciła Unię ze znajomych na Facebooku. Następnego ranka 60 milionów ludzi obudziło się na kacu.

 

Zadanie wyprowadzenia dumnego królestwa z Unii powierzono obecnej premier, Theresie May – kolejnej przeciwniczce Brexitu, która aktywnie wspierała referendalną kampanię pro-unijną (czy brytyjscy konserwatyści nie mają w swoich szeregach jakichś polityków, którzy skłonni byliby działać zgodnie z własnymi przekonaniami?). May siadła za kółkiem, rozpędziła auto i zjeżdżając ze stromej górki zorientowała się, że nie działają hamulce, nie wiadomo też, co czeka na dole: kordon rosłych drzew, głębokie jezioro czy pięciokilometrowa skarpa. Jedzie już trzeci rok, od wozu zaczyna odpadać koło, partyjni koledzy i koleżanki to nerwowo zaciskają kciuki, to znów życzą jej wywrotki, opozycja biegnie za samochodem i rzuca kamieniami, a 27 państw członkowskich duma, czy już wkrótce o Zjednoczonym Królestwie będzie się w unijnym języku urzędowym mówić per La Grande-Bretagne.

 

Z Brexitem jak z dzieckiem

 

Brytyjski rząd zawsze ma niezawodny plan w zanadrzu. Strategię negocjacyjną brytyjskiego gabinetu ministrów zgrabnie oddaje zwięzły dialog: – Jaki macie plan A? – Planujemy nałożyć trochę jedzenia na czubek łyżeczki i zachęcić dziecko do jedzenia. – A jeśli plan A się nie powiedzie, jaki macie plan B? – Taki sam, tylko będziemy przy tym udawać samolot.

 

Niewykluczone, że negocjacje w sprawie Brexitu istotnie dorównują poziomem skomplikowania fizyce kwantowej. Poproszony o polityczny komentarz najtęższy umysł czasów współczesnych, Stephen Hawking, odpowiedział krótko: „Ja zajmuję się najbardziej skomplikowanymi zagadnieniami z zakresu fizyki. Ale nie proście mnie, żebym Wam pomógł z Brexitem.” Wraz z topniejącymi nadziejami na negocjacyjny sukces spektakularnie spada społeczne zaufanie do rządzących. Na jednej z demonstracji poparcia dla ponownego referendum pojawił się transparent z napisem: „Nawet IKEA potrafi lepiej urządzić gabinet”.

 

Nasilającej się niechęci do decydentów towarzyszą rosnące społeczne napięcia pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami Brexitu. Wiadomo, że Brytyjczycy nie wiedzieli, na co głosują, jakie będą tego konsekwencje i czy Europa jest wyspą; wiadomo natomiast, że poparcie dla Brexitu rośnie wprost proporcjonalnie do wieku wyborców. Młodsi Brytyjczycy nie zamierzają tego starszym zapomnieć. Od teraz nie ustępuję już starszym miejsca w autobusie” – ogłosił YouTuber David Vujanic. ”Oko za oko”. Komik Gary Lineker poskarżył się publiczności: „Brexit może potrwać nawet z 10 lat. To niesprawiedliwe. Większość ludzi, która na niego głosowała, prawdopodobnie do tego czasu umrze”.

 

Steve Hogarty oświadczył natomiast w postapokaliptycznym stylu, że na gruzach zrujnowanej przez Brexit Wielkiej Brytanii zamierza po prostu polować na starszych ludzi i pożerać ich ciała.

 

Państwo na skraju urwiska

 

W postapokaliptyczną ruinę pierwsze obrócą się te regiony Wielkiej Brytanii, których mieszkańcy najliczniej dali się zmanipulować obietnicom liderów antyunijnej kampanii o czekającym na nich po wyjściu z Unii dobrobycie – to oni, oczekując na rzekę mleka i miodu, staną się pierwszymi ofiarami prawdopodobnej zapaści gospodarczej kraju.

 

Brexit dlatego jest tak zabawny, bo stoi paradoksem: ci, którzy najgoręcej protestowali przeciwko opuszczaniu Unii, najsilniej teraz pchają kraj do wyjścia; partia rządząca próbuje przegłosować votum nieufności wobec własnej premier na ledwie kilka miesięcy przed planowaną datą Brexitu przy braku jakichkolwiek gwarancji ze strony Unii; przerażeni perspektywą braku umowy z Unią parlamentarzyści odrzucają historyczną przewagą głosów jedyną istniejącą wersję umowy, zawracając rząd do punktu wyjścia; opozycyjna, proeuropejska partia Laburzystów do ostatniej chwili siedzi okrakiem na parlamentarnym płocie, ukręcając głowę projektowi ponownego referendum, tym samym zaprzepaszczając jedyną szansę na powstrzymanie katastrofy, demontując od środka własne struktury partyjne i osłabiając swoją pozycję w parlamencie.

 

Dowcip z żarówką nigdy się nie zużywa: Ilu Brytyjczyków potrzeba do jej wymiany? 17 milionów, żeby wykręcić starą. Wtedy wszyscy się orientują, że nikt nie ma zapasowej. Wielka Brytania usiłująca wyjść z Unii jest niczym utrwalony na sławetnym memie pies w kapeluszu, który siedzi w płonącym żywym ogniem pomieszczeniu i z rosnącym szaleństwem w oczach powtarza do siebie: „Wszystko jest pod kontrolą”.

 

2.png

Fot.: Internet. Domena publiczna

 

Rozbój w biały dzień

 

„Czy próbowaliśmy już wypiąć wtyczkę od 2016 roku, odczekać 10 sekund i podłączyć system z powrotem?”. Po dwóch i pół roku kompletnego chaosu politycznego większość Brytyjczyków nie chce już Brexitu (tak, prawdopodobnie większość nigdy go nie chciała, część pomyliła jednak kratki na karcie do głosowania albo nie wygooglowała sobie zawczasu hasła „Unia Europejska”). Na demonstracji zwolenników ponownego referendum mały chłopiec trzymał transparent z napisem: „Brexit jest gorszy niż Comic Sans”. Jeśli dziecko mówi ci, że coś jest gorsze niż uznana za jedną najbardziej obciachowych w historii typografii czcionka – to znaczy, że przeoczyłeś coś naprawdę ważnego.

 

Pro-unijni obywatele Wielkiej Brytanii żywią do Unii Europejskiej podobne uczucia, co podmiot liryczny w piosence Take That, który przeprasza ukochaną za wszelkie przewiny i prosi, żeby do niego wróciła: „Whatever we said, whatever we did – we didn’t mean it, we just want EU back for good” – napisali uczestnicy demonstracji na jednym z transparentów.

 

Młoda dziewczyna trzymała wielki napis: „Jedyny rynek, który chcę opuścić, to Tinder” (aplikacja randkowa). Zdjęcie błyskawicznie trafiło do social mediów, a dziewczyna prawdopodobnie równie szybko opuściła rynek singli.

 

Tym, którzy upierają się, że z wynikiem głosowania trzeba się pogodzić, bo jest on efektem działania demokratycznych procedur, komik Dane Baptiste odpowiada anegdotycznie: „Przestańcie narzekać, mówią zwolennicy Brexitu, na tym polega demokracja! No więc demokracja nie zawsze działa. Jeśli pięć osób demokratycznie zdecyduje, żeby zabrać ci iPhone’a, to nie żadna demokracja, tylko zwykły rabunek.” Kiedy podczas relacji na żywo sprzed parlamentu brytyjskiego reporterka BBC streszczała historyczną przegraną premier May w głosowaniu proponowanej wersji umowy z Unią Europejską, kamera uchwyciła przejeżdżający za jej plecami autobus z wielkim napisem „BOLLOCKS TO BREXIT” (w swojskiej polszczyźnie: „[wulg.] z Brexitem”). „Grunt to wyczucie czasu” – komentował Twitter.

 

 

Bezpretensjonalny komunikat to jednocześnie nazwa kampanii tych zwolenników pozostania w Unii, których zmęczyło już ważenie słów w debacie publicznej pozbawionej jakiejkolwiek moderacji. Poeta i performer Matt Abbott również się nie cenzurował: „Z Brexitem jest jak z gościem na imprezie, który odlewa się na środku pokoju, bo nikt z nim nie gada, a potem narzeka, że mu cuchnie”. 

 

Ten się śmieje, kto się śmieje do końca

 

Im bliżej Brexitu, tym większy lęk przed prawdopodobną zapaścią gospodarczą, której skutkiem może być czasowe odcięcie od zasobów żywnościowych i medycznych. W ubiegłym tygodniu Theresa May życzyła na Twitterze chrześcijanom refleksyjnej Środy Popielcowej, która rozpocznie okres Wielkiego Postu. Pierwsza odpowiedź pojawiła się po kilku sekundach: „Zaczynam pościć 29 marca: na początek planuję odstawić świeże owoce i warzywa oraz insulinę”.

 

Jeśli Wielka Brytania i Unia nie porozumieją się w sprawie warunków wyjścia królestwa ze wspólnoty, Brytyjczycy mogą mieć problemy z przekroczeniem granicy. Przewiduje się, że kolejne filmy o Bondzie będą średnio o 30 proc. dłuższe: dodatkowy czas zajmą sceny, w których na każdym zagranicznym lotnisku agent przechodzi gruntowną kontrolę paszportową. „Wyjść czy zostać – to bardzo trudna decyzja – ironizował w programie BBC Mock the Week James Acaster.

 

 

Pewnego dnia mój współlokator robił herbatę miętową i zapytał, czy wyjąć torebkę czy zostawić ją w filiżance. Jeśli zostawisz torebkę w środku, napar będzie mocny. Może się wydawać, że sama torebka traci moc, ale jest teraz częścią silniejszego naparu. Z kolei jeśli wyjmiesz torebkę, herbata będzie słaba, a torebka zaraz wyląduje w śmieciach”. Na niecałe trzy tygodnie przed planowanym wyjściem z Unii Brytyjczycy wiedzą już, że rozstanie ze wspólnotą im się nie opłaci. Trochę jak Geri Halliwell, która przeceniła swoje szanse na sukces jako solowa artystka i porzuciła Spice Girls.

 

Jedno, czego Brytyjczykom na pewno nie ubędzie, to zdolność przekształcania najczarniejszych scenariuszy w najsubtelniejszą ironię. I bardzo słaba herbata.

źródło

 
 
 

 


  • 3





Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości oraz 0 użytkowników anonimowych