Skocz do zawartości


Zdjęcie

Mali Szwajcarzy z wolnego wybiegu

Szwajcaria dzieci wychowanie

  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
20 odpowiedzi w tym temacie

#1

Legendarny..

    King of Nothing, Slave to No One

  • Postów: 964
  • Tematów: 187
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Szwajcaria to kraj, który choć położony w samym sercu Europy, to jednak pod wieloma względami jest od niej odległy o miliony lat świetlnych. Jest ona taką wyspą-oazą pośród europejskich burzliwych wód. Wyróżnia się nie tylko systemem politycznym, bogactwem, ale także… podejściem do wychowywania dzieci.

 

silne-dziecko-szwajcaria-wychowanie.jpg

Źródło: pafere.org

 

Nie wiem już, ile razy przeprowadzałam taką lub podobną rozmowę ze świeżymi polskimi imigrantami w Szwajcarii:

 

– Droga Joanno! Właśnie otrzymałam list ze szkoły nakazujący mi zaprzestać odprowadzania mojego dziecka do szkoły. Co za absurd! Czy ktoś w ogóle może mi tego zakazać?

 

– Tak, droga czytelniczko. Może. Jeśli sytuacja będzie się powtarzała, zostaniesz wezwana na rozmowę do dyrektora szkoły. Jeśli się zbuntujesz, wyślą cię z dzieckiem do psychologa. Jakie są dalsze środki, sama tego nie wiem. Zakładam, że gdyby ktoś z tego powodu miał problem z uzyskaniem pozwolenia czy szwajcarskiego paszportu, to by się szybko przedostało do mediów, więc raczej tak daleko to nie sięga. Mówię o tych paszportach i pozwoleniach, bo tylko imigranci się buntują. Samodzielne chodzenie do szkoły jest częścią szwajcarskiej kultury…

 

– Szwajcarskiego czego?!!! Moje dziecko ma X lat. Nie trafi do domu. Po drodze są pedofile, wściekłe psy, nieodpowiedzialni kierowcy i czyhający na rogu dilerzy. W nosie mam taką kulturę! Jeśli trzeba, będę odprowadzała swoje dziecko ukradkiem i chowała się za drzewem pod szkołą…

 

Samodzielność po szwajcarsku

 

W dobie polskiej mody na rodzicielstwo helikopterowe, albo „instagramowe” stawianie dziecka na pierwszym planie, idea, żeby wysłać dziecko samo do szkoły wydaje się faktycznie zwariowana. A jednak w Szwajcarii jest normą i symbolem szwajcarskiej metody wychowawczej. Metody, która zwykle stanowi prawdziwy szok kulturowy dla nowo przybyłych imigrantów.

 

Szwajcarskie dzieci są od bardzo małego zachęcane do samodzielności. Jak to wygląda w praktyce? Chodzą same do szkoły. Muszą się same rozebrać i ubrać w szkole – rodzice mają zakaz wchodzenia do budynku. Bawią się same na placach zabaw lub przed domem. Dostają dziecięcy nóż oficerski, który jest symbolem odpowiedzialności.

 

– To tylko dziecko! – tłumaczą mamy-imigrantki. – Samotne spacery dzieci nigdy nie są dobrym pomysłem. Dzieci nie są w stanie ocenić prawidłowo odległości od nadjeżdżającego samochodu ani jego prędkości. Może je rozproszyć kotek, kolega czy rozwiązana sznurówka. A zresztą, to tylko dzieci i nie należy się od nich spodziewać odpowiedzialności. Zadaniem rodziców jest ochrona dzieci przed wszystkimi niebezpieczeństwami tego świata – wyjaśniają.

 

– Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za nasze dzieci – odpowie na te argumenty przeciętny Szwajcar. To kraj bezpieczny, a przypadki wypadków z udziałem dzieci pozostawionych bez opieki są marginalne. W obszarach zabudowanych samochody jeżdżą wolno, ponieważ mandaty są naprawdę słone. Dla przykładu, za przekroczenie ograniczenia prędkości o 16km/h kierowca musi się stawić w sądzie, który może orzec grzywnę, karę więzienia i utratę prawa jazdy. „Zebry” są święte. Kierowcy zwalniają i zatrzymują się, gdy tylko zauważą pieszego w pobliżu przejścia dla pieszych. Nawet nie trzeba miarkować swojego zamiaru przejścia przez jezdnię, żeby zatrzymać ruch. W newralgicznych miejscach przed lekcjami i po lekcjach działają „przeprowadzacze” przez pasy.

 

Szwajcarskiego modelu wychowania bronią szwajcarscy psycholodzy. Jak mówią, samotne spacery do szkoły są dla dzieci lekcją życia. Dzieci nie tylko uczą się odpowiedzialności za siebie i zachowania na ulicy, ale również gospodarowania czasem. Co ciekawe, psycholodzy przekonują, że jeszcze ważniejsze są samodzielne powroty do domu, gdy dzieci nie muszą martwić się, czy zdążą na pierwszą lekcję. Często jest to ich pierwszy raz, gdy mogą samodzielnie odkrywać swoje otoczenie. A dzieci to ciekawskie istoty, więc zdarza się im zagapić na wiewiórkę, pochlapać w fontannie czy pozbierać kasztany, podczas gdy polskie mamy szaleją z niepokoju, patrząc na zegarek.

 

Jedna sytuacja - dwie skrajne opinie

 

W listopadzie tego roku w Bazylei zaginął 10-letni chłopczyk, który samodzielnie wracał ze szkoły do domu. Matka ekspatka od razu opublikowała zdjęcie dziecka na lokalnych grupach na Facebooku i zawiadomiła policję. Sprawa bardzo szybko zrobiła się głośna, szczególnie w kręgach ekspackich. Ostatecznie tego samego dnia chłopiec wrócił do domu. Okazało się, że po prostu się zgubił. Sytuacja dość klasyczna, ale bardzo ciekawe są wyciągnięte z niej wnioski. Środowisko imigrantów grzmiało: Coś się mogło wydarzyć! System szwajcarski jest po prostu niebezpieczny. Być może to miało sens w latach sześćdziesiątych, gdy nie było aż tyle samochodów i gdy nie było aż tak niebezpiecznie, ale nie teraz!. Szwajcarzy natomiast byli zachwyceni: To właśnie pokazuje sukces naszej metody wychowawczej. Chłopiec się zgubił, ale sam znalazł drogę do domu. Nauczył się. Wyciągnął wnioski. Więcej się już nie zgubi. Ciekawe, prawda? Jedna sytuacja, a dwa całkowicie różne punkty widzenia.

 

Jak się nie przewrócisz to się nie nauczysz

 

Chronienie dziecka za wszelką cenę, żeby gdy dorośnie, wypuścić je w świat, jest po prostu niebezpieczne – argumentują szwajcarscy psycholodzy. – Dziecko musi nauczyć się popełniać błędy i je naprawiać. Musi nauczyć się, że każde działanie ma swoje konsekwencje i że ono będzie je ponosić. W taki sposób wychowuje się dojrzałych, samodzielnych obywateli – dodają szwajcarscy politycy – na tym opiera się też system demokracji bezpośredniej.

 

Szwajcarskie „wrzucanie dzieci na głęboką wodę” bywa dość ekstremalne. Otóż szwajcarscy dziadkowie ofiarowują swoim wnukom ich pierwszy scyzoryk – słynny szwajcarski nóż oficerski. Jest to traktowane jako taki swoisty rytuał przejścia – oznaka zaufania, że dzieci nie zrobią sobie ani innym krzywdy. Dziecko i nóż – no cóż – liczba możliwych scenariuszy z gatunku filmów grozy jest nieskończona, a wszystkie krwawe. A jednak żaden się jeszcze nie wydarzył. Victorinox wypuścił nawet specjalną linię noży dla dzieci, ale jak przekonują mnie moi rówieśnicy, za ich czasów tego nie było… (W latach 60. ubiegłego wieku marzeniem każdego małego Polaka był nóż „finka”. W praktyce każdy z nas go miał. Służył głównie do gry w „pikuty”. – przyp. J. Kubań)

 

Szokujący film?

 

Polecam rzucić okiem na króciutki materiał filmowy na temat tego, jak w latach 70. XX wieku mali Szwajcarzy uczyli się pływać. Dokument jest po francusku z polskimi napisami. Kluczowy frafment zaczyna się od 35 sekundy:

 

 

Wideo opatrzone jest głupawym napisem, że „film może zawierać sceny przemocy wobec dziecka lub nastolatka”.  Film zaczyna się od… dosłownego wrzucenia maluchów na głęboką wodę. Dzieje się to w roku 1963. I o dziwo, wrzucane dziecko tuż przed, podkreślmy to, parabolicznym lotem do wody śmieje się i odlicza wraz z trenerem. Po wylądowaniu w basenie wcale nie tonie, lecz daje sobie radę. Ale uwaga, pokazane zanurzanie, wrzucanie do wody i wywracanie kajaka z dziećmi są elementami treningu, muszą być zatem wykonywane pod okiem doświadczonego trenera. Jeśli ktoś zechce zrobić to, co jest pokazane na ekranie, bez odpowiedniego przygotowania dzieci na wcześniejszych treningach, może rzeczywiście zrobić im krzywdę. – Czy wrzucając dziecko do basenu, boi się pan? – pyta reporter. – Bałem się tylko pierwszy raz – odpowiada trener. – Teraz zanurzam je na dwa metry, a one same sobie wypływają – śmieje się.

 

Na ten krótki filmik zareagowało ponad 17 tysięcy osób. Francuska telewizja pokazała trzy komentarze, wszystkie od oburzonych: „Jestem zszokowana przedstawionym materiałem”, „Ta metoda to barbarzyństwo i brutalność”, „Takie filmy mrożą mi krew w żyłach i szokują”. Jednak na koniec pokazano wywiad z… wrzuconym do wody dzieckiem. Przepraszam, z obecnie 45-letnią panią, która onegdaj była tym właśnie wrzuconym do basenu maluchem.

 

Szokująca wypowiedź?

 

– Widzę, że jest bardzo dużo negatywnych komentarzy – mówi – to niedobrze! Uważam bowiem, że jest to metoda, która jest konieczna i powinna być obowiązkowo stosowana. Chcę przez to powiedzieć, że ratuje ona życie… ratuje dzieci, gdy wpadną do wody.

 

Powtórzmy raz jeszcze, chodzi tu o kilkunastotygodniowy proces treningowy, prowadzony pod okiem fachowych trenerów, a nie o jednorazowe wrzucenie dziecka do wody.

 

Bardzo wiele umiejętności, które w telewizji wyglądają na łatwe i przyjemne, trzeba w rzeczywistości wytrenować. A to związane jest z cyklicznymi zajęciami, podczas których stopniowo wprowadza się coraz większe obciążenia lub zagrożenia. Jest to proces zupełnie odwrotny od instytucjonalnego usuwania wszelkich zagrożeń w imię rzekomego „naszego dobra”.

 

Nadopiekuńczość versus życzliwe zaniedbanie

 

Nadopiekuńczość znana jest w Polsce powszechnie. Natomiast anglosaska metoda wychowawcza benign neglect nie ma nawet polskiej nazwy. Można to przetłumaczyć jako „życzliwe zaniedbanie”. Polega ona na zostawieniu podopiecznego z problemem, mając na względzie, że sam sobie z nim poradzi, a przy okazji jego rozwiązywania czegoś się nauczy i nabędzie nowych doświadczeń. W przypadku gdy podopieczny zupełnie sobie nie radzi, prowadzący daje wskazówki, które mają go na rozwiązanie nakierować. Natomiast interweniować można tylko po to, by nie dopuścić do katastrofy.

 

Metoda polega na sprawdzaniu, jak osoba realizuje dany proces i interweniowaniu dopiero wówczas, gdy podopieczny „lekko się sparzy”. Stosujący „życzliwe zaniedbanie” dba tylko o to, by zarządzanej osobie nie stała się krzywda, natomiast małe porażki są nawet mile widziane, doskonale bowiem uczą nadążnego reagowania na problem, w tym: przewidywania i wyprzedzania.

 

Jak pokazują komentarze w omawianym filmie, wielu „nowoczesnym” rodzicom takie metody nie mieszczą się w głowie. Systemy edukacyjne w wielu krajach też robią wszystko, by zawsze, wszędzie i wszystkim zapewnić pełne bezpieczeństwo. Przykładem tego może być wyłożony kostką brukową szlak turystyczny na Górę Kościuszki. Szlak, który i bez tej kostki jest łatwiejszy niż szlak na Gubałówkę. Skutki tego typu metod są niestety inne od zamierzonych – na własne życzenie stajemy się tytułowymi niedorajdami, które mało co potrafią zrobić i którym wydaje się, że wielkich czynów można dokonać po przeczytaniu 2–3 książek, a nie po tysiącach godzin poświęconych na morderczy trening. Wielkich czynów w każdej dziedzinie, w sporcie, biznesie i polityce.

 

 

Autorzy:

Joanna Lampka - Mieszka i pracuje w Szwajcarii. Tłumaczka i pisarka. Prowadzi blog blabliblu.pl. We współpracy z Polsko-Amerykańską Fundacją Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego (PAFERE) wydała książkę „Czy wiesz, dlaczego nie wiesz, kto jest prezydentem Szwajcarii?”. Można ją pobrać za darmo ze strony: ksiazki.pafere.org.

Jan Kubań - Biocybernetyk. Prezes PAFERE (pafere.org). Gorący orędownik wolności gospodarczej i popularyzator szwajcarskiej demokracji bezpośredniej.

 

Źródło:

pafere.org

 

 

 


  • 4



#2

Zaciekawiony.
  • Postów: 8137
  • Tematów: 85
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 4
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Ciekawe, moja mama wspomina jak to sama chodziła o szkoły podstawowej, do której miała dwa kilometry, bo jeszcze nie wybudowano najbliższej Tysiąclatki. Jak te dzieci sobie wtedy radziły, skoro teraz sobie nie radzą?


  • 0



#3

Maleficent-Advisor.

    Maleficent-Advisor

  • Postów: 66
  • Tematów: 0
  • Płeć:Nieokreślona
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Kontrast pomiędzy Szwajcarami a emigrantami jest wręcz rażący. Widać tu jednak, że zaufanie społeczne zostało wypracowane przez lata. O ile potrafię zrozumieć podejście do wychowywania dzieci, zachęcanie ich do samodzielności - bo jest to jak najbardziej słuszne - podobnie jak uczenie ich możliwości popełniania błędów, o tyle mimo wszystko zastanawiam się, na ile takie warunki pozwalają przestępcom realizować swoje zamiary. Bo mimo wszystko dziecko nawet odpowiedzialne, uczone nie rozmawiania z innymi itp., wciąż ma w sobie spore dozy naiwności, wciąż pozostaje dzieckiem i wciąż inaczej ocenia rzeczywistość niż my, dorośli. Zgubienie się dziecka to jeszcze pół biedy - co jeśli ktoś je zagada pod pretekstem oglądania "kotków w piwnicy"? Pal licho przekraczanie prędkości, to - jak widać na przykładach Szwajcarów - da się wypracować, gorzej z inną gałęzią przestępczości. Porwania? Morderstwa? Może to marginalne przypadki, ale w jakich warunkach zostały dokonane? 
Zastanawia mnie, jak w ogóle w Szwajcarii wygląda współczynnik przestępczości, bo o nadużycia w moim odczuciu przy takich warunkach nie byłoby trudno. Może to wychowanie w bardziej 'nowoczesnych' czasach, ale jednak mimo wszystko brak kontroli, gdzie jest dziecko, z kim rozmawia, jest dość niepokojący. Jak rozumiem podejście Szwajcarów, tak nie rozumiem tej jednej rzeczy. Może to kwestia mojego wychowania w nieco innych, nawet niedawnych czasach, ale dziś rozumiem także rodziców (może dlatego, że takie sprawy są coraz bardziej głośne i medialne, a może dlatego, że mnie jednak też odstawiano pod szkołę i do domu). 


Użytkownik Wrath edytował ten post 17.02.2019 - 14:41

  • 0

#4

Endinajla.

    Empatyczny Demon

  • Postów: 2169
  • Tematów: 162
  • Płeć:Kobieta
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Jak tak na to patrzę, to za moich czasów sama  od 1 kl szkoły podstawowej chodziłam na zajęcia i wracałam 2 km. Na rowerze nauczyłam się jeździć jak byłam malutka, zostałam pchnięta  z górki ze wskazówką, że mam używać pedałów. :D Ale... udało się :D To samo z pływaniem. Wielu  moich znajomych było wrzucanych do wody i uczyli się w zawrotnym  tempie. Mój kuzyn uczył mnie jak się zjeżdża na Snowboardzie - pokazał jak się utrzymuje równowagę. Chwila próby i... Dawaj! Pchnął mnie i radzić musiałam sobie sama :D Za dzieciaka wraz z kolegami biegaliśmy po lasach. Przechodziłam przez ruchliwą ulicę w wieku 8 lat. Na nauki do I Komunii chodziłam sama z rówieśnikami. Kiedyś wychowanie w Polsce było bardziej zbliżone do tego Szwajcarskiego.Teraz to mamy problem z nadopiekuńczością, ale swoją drogą media aż huczą od informacji o nożownikach, szaleńcach na drogach, pedofilach, gwałcicielach i tak dalej, to trudno się dziwić rodzicom. Pierw należało by wprowadzić bardziej  restrykcyjne prawo, dopiero potem oceniać, który system lepszy.


Użytkownik Endinajla edytował ten post 17.02.2019 - 21:33

  • 2



#5

Panjuzek.
  • Postów: 2804
  • Tematów: 20
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Jak miałem 7 lat, to zarówno ja jak mi moi rówieśnicy sami chodzili do szkoły. To nie było nic niezwykłego. W mojej klasie był jeden chłopiec którego mama odprowadzała do szkoły, aż do trzeciej klasy. (9lat) Wszyscy mieli z niego bekę że maminsynek,itd. Podobnie zabawy na podwórku. Norma była taka  że rodzice w domu dzieci na dworze. To było zupełnie normalne. Nie wiem w którym miejscu coś poszło na tyle źle że rodzice upośledzają dzieci. Bo inaczej tej wszechobecnej nadopiekuńczości nie można nazwać.


  • 2



#6

Endinajla.

    Empatyczny Demon

  • Postów: 2169
  • Tematów: 162
  • Płeć:Kobieta
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

@Panjuzek

Media i wieczne nagłaśnianie o tym, że za rogiem czai się zło.


  • 1



#7

noxili.
  • Postów: 2849
  • Tematów: 17
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Do szkoły miałem ok 2 km i gibało się z buta ten dystans samemu od 1 klasy podstawówki. Rekordziści w szkole mkneli pieszo do 4km do szkoły.  Gimbusów  nie było."Najfajniej" było wieczorem wracać  z zajęć  dodatkowych, kina itp nieoświetlona drogą przez las ok 800m. :) . Jak miałem 12 lat pierwszy raz samemu pojechałem na wakcje (z jedną przesiadką w obcym mieście) i do babci 300km.

 

Teraz to mamy problem z nadopiekuńczością, ale swoją drogą media aż huczą od informacji o nożownikach, szaleńcach na drogach, pedofilach, gwałcicielach i tak dalej, to trudno się dziwić rodzicom. Pierw należało by wprowadzić bardziej  restrykcyjne prawo, dopiero potem oceniać, który system lepszy.

 

Za moich "czasów szkolnych" w okolicy zaginęła dwójka dzieciaków i nigdy się nie odnalazła. Chłopak z klasy zginął wracając do domu w czasie zerówki pod kołami ciężarówki ale on "jak myśmy  wtedy mówili" upośledzony był.No od tego nie pozwalano nam do końca zerówki wracać samemu. Czasy się nie zmieniły aż tak bardzo jak się powszechnie sądzi, a raczej teraz jesteśmy brudem tego świata zasypywani.

 

jednak mimo wszystko brak kontroli, gdzie jest dziecko

 

dawniej zasadniczo to rodzice mieli mocno ograniczona kontrole nad dzieciakami. Problem zaczynał się jak dzieci nie zjawiały się o zmierzchu, wieczorem w domu.

 

Porwania? Morderstwa? Może to marginalne przypadki, ale w jakich warunkach zostały dokonane?

 

Teraz to wytłumacz jak  nieuzbrojony rodzic ma powstrzymac porywacza czy mordercę??Zwłaszcza że często to np nauczyciel przykład najlepszy : Mariusz Trynkiewicz?

(W latach 60. ubiegłego wieku marzeniem każdego małego Polaka był nóż „finka”. W praktyce każdy z nas go miał. Służył głównie do gry w „pikuty”. – przyp. J. Kubań)

 

 

Dawniej bez problemu można było kupić "niebezpieczne zabawki" Jak miałem 7 lat ojciec kupił mi taka zabawkową.. kuszę . Po zdjęciu gumowej osłonki z strzały- bełtu i naostrzeniu temperówką wbijała się w dębową korę na 1-2cm. Pierwszy łuk dostałem jak miałem 13 lat , o nieco słabszym naciągu  niż obecne sportowe.Procę którą bez problemu dało się wybić szybę czy komuś oko to można było kupic w zabawkowym, zreszta każdy robił proce z gałęzi i nieciętych wentyli do roweru.Kólka strzeleckie były dostępne dla dzieciaków od 12 roku zycia. Strzelało się z małokalibrowych karabinków  sportowych (kaliber 0,22 czyli taki jak w M16) i wiatrówek.Były dostępne wieksze kalibry ale mało było amunicji i raczej uczono na nich czyszczenia broni.


  • 3



#8

Maleficent-Advisor.

    Maleficent-Advisor

  • Postów: 66
  • Tematów: 0
  • Płeć:Nieokreślona
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Porwania? Morderstwa? Może to marginalne przypadki, ale w jakich warunkach zostały dokonane?

Teraz to wytłumacz jak  nieuzbrojony rodzic ma powstrzymac porywacza czy mordercę??Zwłaszcza że często to np nauczyciel przykład najlepszy : Mariusz Trynkiewicz?

 

@Noxili: nie chodzi o obronę. Pisząc o tym w poprzednim poście chodziło mi o to, że dorośli szybciej zauważą, czy na terenie szkoły lub w jej okolicy kręci się ktoś obcy (kogo wcześniej nie widzieli, nie kojarzyli) i bardziej właściwie ocenią sytuację. Dziecko może nie wsiądzie do czarnego samochodu jeżdżącego wokoło szkoły, ale czy tak samo zareaguje na miłego pana, które je zagaduje? Niekoniecznie. O taką różnicę mi chodzi. Rodzice mniej więcej się kojarzą, wiedzą kto czym jeździ, zazwyczaj też zwracają uwagę na osoby, których wcześniej nie widzieli.

Dlatego piszę o tym w ten sposób. Odprowadzanie dzieci do szkoły nie jest złe w moim odczuciu i dlatego właśnie tego nie rozumiem; z doświadczenia wiem, że otoczenie szkoły czy dzieciaki jeszcze obserwują woźne czy nauczyciele, ale nie każdy z nich ma na to czas czy możliwości (np. poza terenem szkoły to niemożliwe). 


  • 0

#9

Bohun.
  • Postów: 229
  • Tematów: 1
Reputacja zadowalająca
Reputacja

Napisano

Wrath

 

Dziecko może nie wsiądzie do czarnego samochodu jeżdżącego wokoło szkoły, ale czy tak samo zareaguje na miłego pana, które je zagaduje? Niekoniecznie. O taką różnicę mi chodzi. Rodzice mniej więcej się kojarzą, wiedzą kto czym jeździ, zazwyczaj też zwracają uwagę na osoby, których wcześniej nie widzieli.

Bardzo widowiskowo to brzmi, tylko na ile jest to zgodne z rzeczywistością? Ten miły Pan, który tak naprawdę jest pedofilem, albo porywaczem istnieje przede wszystkim w głowach dorosłych, którzy z nudów tworzą jakieś fantazje. Pedofilem zazwyczaj jest ktoś z najbliższego otoczenia, a porywacze na okup wart ryzyka nie mają co liczyć.


  • 1

#10

Staniq.

    In principio erat Verbum.

  • Postów: 6626
  • Tematów: 764
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 28
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Procę którą bez problemu dało się wybić szybę czy komuś oko to można było kupic w zabawkowym, zreszta każdy robił proce z gałęzi i nieciętych wentyli do roweru.Kólka strzeleckie były dostępne dla dzieciaków od 12 roku zycia. Strzelało się z małokalibrowych karabinków  sportowych (kaliber 0,22 czyli taki jak w M16) i wiatrówek.Były dostępne wieksze kalibry ale mało było amunicji i raczej uczono na nich czyszczenia broni.

Procę robiło się z wentyli (jak Noxili wspomniał), ale też z gumy modelarskiej, którą można było kupić w Składnicy Harcerskiej. Doraźnie, stosowaliśmy gumy od weków. W Sierpniu'80 z ZOMO walczyłem za pomocą procy pasterskiej i kulek łożyskowych.

Co do broni palnej, na zabawę w sportowym stylu można było liczyć, jeżeli było się członkiem LOK (Ligi Obrony Kraju). Dostęp do karabinków sportowych (kbks - kal. 5.6 mm), oraz karabinków pneumatycznych był dla uczestników sekcji strzeleckiej. Byłem, strzelałem. 

Takich atrakcji dla małolata kiedyś było dużo więcej. Harcerstwo dawało sporo doświadczeń survivalowych i samodzielności, jak również uczyło zachowań i podejmowania decyzji.

Zresztą, od wyuczonych zachowań zależy nasze bezpieczeństwo, bo to my oceniamy czy:

- stać, obserwować, czekać;

- bronić się;

- uciekać.

Zbytnia ufność bywa zgubna...





#11

Wszystko.
  • Postów: 10021
  • Tematów: 74
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 1
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Mnie nikt do wody nie wrzucał na siłę a się nauczyłem pływać stopniowo. Najpierw na pływakach, potem bez. Tak samo było z rowerem też najpierw z kółkami bocznymi a później już normalnie bez nich. Więc to kwestia chęci i tego czy dzieciak to lubi czy nie.
Scyzoryki kupowało się przeważnie na odpustach. Motylki, sprężynowe z ostrzem wyskakującym do przodu albo ten MacGyvera. Ogólnie
tandeta to była za 5-10zł ale to było normalne bo w takiej cenie nic lepszego by nie kupił. Potem tymi nożami rzucało się w drzewo albo w piach to długo takie zabawki nie piciągły.
  • 0



#12

Panjuzek.
  • Postów: 2804
  • Tematów: 20
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

A co do scyzoryków i noży. Kiedy byłem w podstawówce, większość chłopaków, nosiło jakiś nóż w kieszeni. A jak miałeś na sobie mundurek harcerski to można było mieć całkiem sporą finke przy pasku. I co ciekawe nie słyszałem o ani jednym przypadku kiedy to dzieciaki pochlastały się nożami. Dzisiaj guwniaki nie mogą nawet kupić małego kozika, nie mówiąc o noszeniu finki przy pasie.

 

 

 

klasyczna-finka-harcerska.jpg

 

 Zapewne to jest powodem dla którego niektórzy "nowocześni" twierdzą że gdybyśmy mieli prawo do posiadania i przede wszystkim używania broni, to byśmy się powystrzelali.

 Za komuny dzieci miały nieograniczony dostęp do noży i jakoś nic złego się nie działo.


Użytkownik Panjuzek edytował ten post 20.02.2019 - 19:38

  • 2



#13

Endinajla.

    Empatyczny Demon

  • Postów: 2169
  • Tematów: 162
  • Płeć:Kobieta
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Ja też miałam scyzoryk, jak byłam mała. Takim wyznacznikiem powinna być psychika dziecka. Mi rodzice ufali, bo głupot nie robiłam. Ale fakt, niektóre dzieci nie mają takich wewnętrznych ograniczeń i wtedy dawanie im takiego noża jest nieco ryzykowne.


  • 0



#14

Staniq.

    In principio erat Verbum.

  • Postów: 6626
  • Tematów: 764
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 28
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

*
Popularny

... niektóre dzieci nie mają takich wewnętrznych ograniczeń i wtedy dawanie im takiego noża jest nieco ryzykowne.

W podstawówce, do której chodziłem był taki koleś, z którym nikt sobie nie radził. Nosił w kieszeni scyzoryk, których w szkole nie wolno było posiadać i straszył nim kogo popadnie. Byłem w piątej klasie, a on dwa lata wyżej. Trafiło na mnie. Dostał w głowę cegłówką, którą akurat miałem pod ręką. 

Chciano mnie ukarać, bo przekroczyłem obronę konieczną. Zamiast straszenia nożem tak jak on, doprowadziłem go do nieprzytomności. Na szczęście po mojej stronie stanęła rada pedagogiczna.

Powyższe to przykład na to, że zawsze znajdzie się ktoś, kto ma nierówno pod sufitem. Jeżeli społeczeństwu się zabroni jednego, to użyje drugiego, które jest legalne. 

Każdy potencjalny agresor powinien mieć świadomość, że napadnięty nie będzie przebierał w środkach aby się obronić.

Tak właśnie powinno zostać skonstruowane prawo. Jeżeli zostałem napadnięty, to się bronię tym co mam, a nie zastanawiam się nad równością obrony do ataku.





#15

Panjuzek.
  • Postów: 2804
  • Tematów: 20
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

 

Chciano mnie ukarać, bo przekroczyłem obronę konieczną. Zamiast straszenia nożem tak jak on, doprowadziłem go do nieprzytomności. Na szczęście po mojej stronie stanęła rada pedagogiczna.

 

 Być może nie straszył by Cię nożem, gdyby wiedział że ty też masz nóż, lub możesz go mieć, dodatkowo wiesz jak się go używa, i możesz go użyć w obronie własnej, bez żadnych konsekwencji.

 

 Zazwyczaj, ludzie którzy używają jakiejkolwiek broni do zastraszania innych, to tchórze i słabeusze. Świadomość że przeciwnik, może użyć takich samych argumentów, i do tego jako pokrzywdzony, będzie zupełnie bezkarny, skutecznie niweluje przewagę kawałka metalu.


  • 2




 


Inne tematy z jednym lub większą liczbą słów kluczowych: Szwajcaria, dzieci, wychowanie

Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych