W epizodzie alkoholowo nocnym mam wydarzenie z UFO w tle.
W skrócie, epizod miał przebieg następujący:
- wczesne lato, ciepło, ale jeszcze nie upały, noce miło ciepłe;
- udałem się do mieszkania szwagra, gdzie byliśmy umówieni na pokerka (to tylko wymówka, bo każde rozdanie było po 50 ml w kieliszku);
- podczas udawania się do mieszkania szwagra, około godziny 18.00 po wysiąściu z autobusu, szedłem w kierunku północnym, do brzegu osiedla, które jest złożone z bloków, a poza osiedlem jest las. Szwagier mieszkał w trzeciej linii od brzegu blokowiska;
- kiedy mijałem przerwę pomiędzy blokami, tuż nad lasem, na wprost w odległości około 500 metrów ode mnie dostrzegłem błysk pomarańczowego światła, które następnie zmniejszyło swoją intensywność i utrzymywało się przez około pięć minut (tyle trwał mój przemarsz aż do klatki bloku od momentu zauważenia);
- po wejściu do bloku i wejściu do mieszkania (pierwsze piętro), powiedziałem obecnym co widziałem i wszyscy podeszli do okna;
- było nas pięciu, plus żona szwagra i wszyscy widzieli świetlną kulę, która z tej odległości wyglądała na trzy - cztery metry średnicy (była mała);
- po około piętnastu sekundach kula wystrzeliła pionowo do góry i tyle ją widzieli.
To był wstęp do zdarzenia. Dalej "graliśmy" w pokera i około 3.00 skończyły się "drobne". Miałem fazę typu "zeszło mi powietrze z lewego koła" (bo na tą stronę mnie ściągało) i postanowiłem wracać do domu.
Teraz najlepsze, miałem do pokonania dokładnie 18 km, bo tyle było do centrum miasta gdzie mieszkałem. Zanim wyszedłem, policzyłem kasę, aby mieć pewność, że mi starczy na taksówkę, sprawdziłem czas (3.30) i wyszedłem. Do szwagra napisałem sms: "Idę na taryfę". Świeże powietrze zaszumiało w główce i.... stałem przed drzwiami swojego mieszkania. Co więcej, byłem tylko lekko trafiony (jak po dwóch piwach). Wszedłem do domu i wysłałem sms do szwagra: "Jestem w domu". Odpisał: "Jasne, rakietą jeszcze byś był w drodze". Popatrzyłem na zegar, było 3.35, tak samo na komórce. Pierwszego sms'a wysłałem 3.32.
Cud. W trzy minuty 18 km. Do dzisiaj nie wiem jak, chociaż sprawę badałem na różne sposoby.
Jeszcze małe uzupełnienie:
- kasy mi nie brakowało;
- to były czasy nieistnienia smartfonów, a mój telefon, to był ówczesny hit - motorola z klapką, więc kwestia zrobienia zdjęcia odpada;
- i teraz najlepsze, w tylnej kieszeni jeansów miałem dwa suche liście.
Zabijcie, nie wiem skąd.
Także tego, czelendże są fajne.