Skocz do zawartości


Zdjęcie

Dodatki do żywności


  • Zamknięty Temat jest zamknięty
3 odpowiedzi w tym temacie

#1

D.K..

    Semper invicta

  • Postów: 2993
  • Tematów: 2564
  • Płeć:Kobieta
  • Artykułów: 16
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Debata na temat: Dodatki do żywności: TAK, czy NIE?

Forma debaty: 1 vs 1

Zasady debaty:

  • Każdy uczestnik posiada prawo do 6 wpisów (przy czym pierwszy wpis powinien mieć formę wprowadzenia, a ostatni być konkluzją, czyli podsumowaniem).
  • Na kolejne wpisy uczestnicy debaty mają maksymalnie 7 dni.
  • Za każdy kolejny dzień zwłoki (po przekroczeniu limitu 7 dni) naliczane są 2 punkty karne.
  • O kolejności wpisów zadecyduje rzut monetą.
  • Za zgodą obu uczestników liczba wpisów może zostać przedłużona do 10.

Uczestnicy debaty:

Zaciekawiony - stoi na stanowisku, że dodatki do żywności w obecnym systemie przetwórstwa potrzebne
Perseusz – stoi na stanowisku, że dodatki do żywności NIE SĄ w obecnym systemie przetwórstwa potrzebne.

Opiekun debaty: D.K.

  • Rzut monetą wyłonił osobę, która rozpocznie debatę, a jest nią Perseusz. Debata rozpocznie się 23 października 2018 r. (wtorek) o godzinie 20:00. Wtedy też temat zostanie otwarty, a Perseusz będzie miał od tego momentu 7 dni na opublikowanie pierwszego wpisu.
  • Debata jest dostępna publicznie, jednak bez możliwości komentowania w tym wątku dla osób postronnych. Za każdy wpis w tym temacie osoby, która nie bierze udziału w debacie przysługuje 1 ostrzeżenie. Debatę należy komentować wyłącznie w kuluarach.

Po zakończeniu debaty komisja przyzna oceny zgodnie z systemem oceniania i nastąpi jej podsumowanie.

Komisja oceniająca:

Sędzia:  Staniq
Sędzia:  Mariush
Sędzia: Wszystko


  • 0



#2

Perseusz.
  • Postów: 75
  • Tematów: 4
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

Witam wszystkich zainteresowanych debatą czytelników, szanownych sędziów, a przede wszystkim mojego oponenta!
 

Już na wstępie chciałbym zaznaczyć, iż opracowałem dość ścisły plan debaty, którego zamierzam się uparcie trzymać. Mam zamiar przedstawić pokrótce najważniejsze momenty historii rolnictwa, przejść do jego współczesności, największych wyzwań związanych z produkcją jedzenia, by w końcu zająć się dodatkami do żywności oraz przedstawić moją autorską kontrpropozycję dla obecnego stanu rzeczy. Niektórzy mogą uznać, że będzie to w temacie samych dodatków do żywności zbyt mało, lecz poruszane przeze mnie kwestie wiążą się na tyle bardzo z produkcją żywności, jej marnotrawstwem czy kosztami tegoż, iż pominięcie lub uproszczenie tematu nie działałoby na korzyść merytorycznej strony naszej debaty.

 

W tym miejscu pragnę także poprosić mego oponenta, aby nie czuł się zobowiązany do ciągłego trzymania się wyłącznie merytorycznych i logicznych argumentów mających przemawiać na korzyść jednego z nas. Przeciwnie! Pragnę, aby właśnie ten pierwszy wpis był miejscem na przedstawienie czytelnikom swoich jak najbardziej subiektywnych odczuć, których znaczenie dla debaty jest może niewielkie, ale wytłumaczy z pewnością czytelnikom i sędziom skąd nasza decyzja o podjęciu tematu i wyborze strony tego małego konfliktu. Nie obrażę się oczywiście o to, jeśli mój oponent zechce w ogóle z opisywania tegoż zrezygnować, sam jednakowoż resztę dzisiejszego wpisu pozostawiam właśnie mej historii i odczuciom, które przecież mogą być podobne do odczuć innych, lecz wcale nie muszą. Nie mogą tym samym stanowić żadnego rzeczowego argumentu, jednak notka biograficzna oraz wstęp do książkowej pozycji również nie istnieją po to, by przekonywać nas do racji zawartych w jej głównej treści.

 

Moja historia z jedzeniem i kuchnią zaczęła się, zapewne podobnie jak historia większości czytelników, w kuchni mamy i babci. To te smaki na zawsze pozostają w naszej pamięci, stanowią dla nas pewien punkt odniesienia, często nieosiągalny cel i znacząco wpływają na nasze podejście do żywienia w ogóle. 

 

Żyjemy w czasach wymagających od wielu z nas bycia w ciągłym biegu i w pogoni za czymś. Nietrudno jest w tej sytuacji sięgać po żywność zastępczą, prostą, szybką, wzmocnioną tu i ówdzie, w małym produkcie gwarantującą sporą ilość kalorii, dostępną na niemal każdą kieszeń i na każdym rogu. Jakkolwiek jednak czasami nie ciekłaby nam ślinka na myśl o hamburgerze (przepraszam wegetarian) i jakkolwiek prawdziwy hamburger różni się od jego szybko-daniowego odpowiednika, być może to powszechna edukacja, media i rodzice wszczepili w nas pogląd, że nie jest to żywienie odpowiednie dla naszego ciała, a może najzwyczajniej w świecie sam organizm informuje nas, że przyjemności nie powinny stanowić bazy naszej diety.

 

fcc7175fa89d7bbc4da0c7c30f39f2e8_full.jp

 

Mnie osobiście odstrasza również myśl konieczności wynikającej z korzystania z publicznej służby zdrowia w tak banalnej sprawie, jaką jest niewłaściwa dieta i przykre objawy będące wynikiem niedoboru jakichś witamin czy minerałów. Poza tym w szpitalu również rarytasów na obiad nie dostaniemy, więc warto jest myśleć racjonalnie i traktować ciało trochę bardziej jak świątynię w której rynny czy dach mogą w przyszłości wymagać kosztownej naprawy, a pewnych rzeczy naprawić się już nie będzie dało. Podobnie więc jak nie rezygnujemy z pracy na rzecz obijania się w domu, tylko pracujemy po to, by móc potem odpocząć w jakichś przyjemnych dla nas warunkach, tak też to zdrowa żywność jest dla nas pracą, a niezdrowa żywność stanowić może co najwyżej małą nagrodę za posłuszne zachowanie w ciągu dnia.

 

Wracając jednak do mej historii: w kuchni mamy i babci nie brakowało niczego, co powinno znaleźć się na talerzu każdego Polaka. Były kiszonki i kefiry, a także kompoty i ciasta. Były tłuczone ziemniaki i schabowe, a równie często flaczki czy grillowane kiełbaski. Choć prędko musiałem wyprowadzić się poza swoją Ojczyznę, smaki dzieciństwa nigdy mnie nie opuściły.

 

W nowym kraju zamieszkania spora część ludności przywiązywała sporą wagę do jakości żywienia. Wyliczano różne zapotrzebowania, czytano etykiety wszystkich produktów i świadomie rezygnowano z wielu produktów ze względu na ich skład albo pochodzenie. Preferowano produkt lokalny, regionalny, prosto od rolnika, spółdzielni, kooperatywy, prostego handlarza, ale i duże sklepy zmuszano do tego, by informowały nas skąd dojeżdżają do nas dane rzeczy, kto jest ich producentem i powoli zmuszano je do udowadniania nam, iż są one warte ceny... oraz naszych żołądków.

 

Nie obyło się oczywiście i bez drugiej strony medalu. Tu, jak i wszędzie w krajach Pierwszego i Drugiego Świata (jakkolwiek etnocentryczny nie byłby ten podział) nie brakowało przecież wyglądających zza każdego rogu produktów, których sukces opiera się na idealnej proporcji tłuszczu i cukru. Zresztą nawet cukier szybko zastąpiono słodzikami wątpliwej jakości. Jedzenie zaczęło coraz częściej przypominać malowanki albo plastikowe owoce widywane czasem w sklepach z meblami lub w popularnych telenowelach. Pomimo niewątpliwych korzyści płynących z możliwości przegryzienia czegoś na każdym rogu, wątpliwości zaczęły budzić te pyszności coraz częściej przypominające swym składem Tablicę Mendelejewa.

 

food-and-chemistry-101635580-577bf82a5f9

 

Co było w tym najśmieszniejsze, stale przekonywano nas do jakości produktu. Chemiczne dodatki do żywności miały czynić ją lepszą, smaczniejszą, ładniej pachnącą, wprost idealną w każdym calu. Natura się wszakże myli i nie dostarcza nam wszystkiego czego potrzebujemy, zatem każdą rzecz należy wzmocnić, polepszyć, dopracować i dopieścić.

 

Efekty były, są i nadal będą całkowicie odmienne od oczekiwań. Zwyczajne jabłka rozmaitych odmian takich jak Złota Reneta czy Malinówka, poczęły być zastępowane jabłkami idealnymi estetycznie w każdym calu, nie posiadającymi choćby jednego wgniecenia czy plamki, lecz błyszczącymi niczym wosk i zupełnie pozbawionymi smaku. Długo nie mogłem pojąć w czym jest lepszy produkt, którego podstawowa wartość jaką jest smak, zostaje jej zupełnie pozbawiony? W pewnym momencie pomyślałem więc, że są to wyłącznie moje subiektywne odczucia. To rozdrażnienie nie opuszczało mnie jednak, gdy próbowałem gruszek czy nawet pomidorów.

 

Zacząłem wmawiać sobie w trakcie podróży, że nie mogę ufać swoim kubkom smakowym. Dlaczego pomidory w słonecznych Włoszech miałyby być aż o tyle lepsze? Oczywiście, liczy się gleba, sposób uprawy, zupełnie inny klimat i dostępność produktu, lecz chyba po to my żyjący na północ od krajów śródziemnomorskich godzimy się na znacznie większą ilość chemii w naszym jedzeniu, by ,,podkręcała'' ona smak naszej żywności? Przecież efekt odwrotny od zamierzonego kompletnie mija się z tym, w jaki sposób tłumaczy się nam obecność chemicznych dodatków do żywności czy o wiele bardziej schemizowanego rolnictwa. Gdzie tu logika, gdzie sens?!

 

Nic jednak nie wzbudziło tak mojej irytacji, jak próba zrozumienia co dzieje się z poczciwym chlebem. Jest to przecież absolutna podstawa żywienia większości ludzi na całym świecie! Polacy mają swój chleb i tanie kajzerki, Duńczycy czy Estończycy mają świetny ciemny chleb, Szwedzi popularną Vazę, Hindusi wyśmienite chlebki naan, a Etiopczycy przypominające naleśniki Indżera.

 

Ethiopian-Plate-web.jpg

 

Idąc więc do piekarni albo do dużego sklepu w którym chleb rzekomo wypieka się na miejscu (oczywiście na zakwasie, no jakżeby inaczej miałaby nam powiedzieć miła pani w reklamie) spodziewałem się ujrzeć zwyczajne pieczywo. Niekoniecznie takie jakie znam z dzieciństwa, ale po prostu pieczywo. Na zakwasie albo na drożdżach. Mąkę, wodę, niewiele więcej poza tym. Tani, smaczny i przecież potrzebny w naszej diecie produkt (tutaj z kolei przepraszam antyglutenowców).

 

Pomijałem już fakt czy mąka nie pochodzi z USA czy z Kanady, choć naprawdę nie rozumiem ekonomicznego sensu takowego postępowania. Zwłaszcza, że nie mamy raczej droższej siły roboczej, potrafimy stawiać młyny, zbóż nam w Europie nie brak, a transport swoje kosztuje i mija się to z najbardziej fundamentalnymi zasadami ochrony środowiska. Machnąłem jednak i na to ręką, będąc przyzwyczajony do rozmaitych dziwactw w przemyśle żywieniowym.

 

Rzecz jasna, pomyliłem się. Już pierwszy rzut oka na skład produktu (co za czasy, by używać tego słowa w stosunku do chleba) pozbawił mnie najmniejszych złudzeń. Oto do zwyczajnego chleba dodano sześć chemicznych dodatków. Spojrzałem w kierunku innych rodzajów pieczywa i za najbardziej ,,naturalne'' uchodzić musiało to, w którym chemicznych dodatków naliczyłem pięć.

 

,,Chleb traci szybko zdatność do spożycia'' – pomyślałem. ,,Sporo zależy od czasu i temperatury wypiekania, od mąki, no nie dziwota, że idą na łatwiznę, dodają jakąś chemię i podkręcają tym produkt, by był on tańszy''. Ponownie jednak cały sens i tłumaczenie można było o... ścianę rozbić, gdy spróbowało się tego produktu. Po raz pierwszy, drugi, trzeci, piąty i tysięczny.

 

Chleb nie jest dłużej zdatny do spożycia. To tradycyjny chleb wypiekany jakieś 2-3 godziny dłużej w niższej temperaturze, na zakwasie (ale też i na drożdżach), oczywiście ze zwyczajnej mąki, może wytrzymać wiele dni przykryty ścierką. Chemiczny produkt kupiony rano, już tego samego dnia wieczorem robi się albo nieznośnie gumowaty, albo dziwnie twardy, albo kruszy się przy dotknięciu palcem. Kolejnego dnia niewiele osób ma w ogóle ochotę wkładać go do ust, ponieważ trzeba być nieźle głodnym, aby móc go przełknąć.

 

Chleb nie jest ze względu na te chemiczne dodatki smaczniejszy. Tak, to moje subiektywne odczucie, ale nie jestem w nim osamotniony i nie wierzę w to, że jest to brak porównania (gdyż takowe posiadam), niechęć do chemii (albowiem tę nabyłem za sprawą wszechobecnej chemii dopiero) albo próba przeciągnięcia kogokolwiek na swoją stronę poprzez wyolbrzymianie pewnych faktów. Po prostu mało komu tenże produkt już smakuje, czego najlepszym dowodem są kolejki przed każdą uczciwą piekarnią. Tym śmieszniej brzmi zawsze tłumaczenie rzeczników wielkich firm, iż im się to z jakiegoś powodu nie opłaca albo, że klient nie tego dziś oczekuje.

 

Chleb za sprawą chemicznych dodatków nie został nawet bardziej wydajny. Przeciwnie, od wielu lat tracił on swój ciężar, by niejeden bochenek tej samej wielkości spadł z około kilograma do trzystu gram. W efekcie trzeba go spożyć jeszcze więcej, by móc się nim w ogóle najeść.

 

Nie poprawiono objętości, smaku, ani nawet nie dano nam możliwości cieszenia się dłużej naszym pieczywem. Chemiczne dodatki niczego nie zmieniły w nim na lepsze. Podobnie jak przywożenie zamrożonego już ciasta z drugiego końca świata i odmrażanie go w piecu na oczach klientów, by przekonać ich do ,,pieczonego na miejscu chleba''.

 

czym-zastapic-chleb-zamienniki-pieczywa-

 

Moje stanowisko w debacie nie może być inne. Choć chemiczne dodatki pozwalają nam wkładać do ust rzeczy, które bez nich byłyby nie do przełknięcia (jak wiele gotowych dań czy najtańszych zestawów z popularnych sieci fast foodów), są one wszechobecne w naszej żywności i nie poprawiają nam one ani o jotę. Nie otrzymujemy dzięki nim smaku, gdyż w poszukiwaniu tego musimy biegać do rolników albo na drugi koniec kontynentu. Nie są dla nas zdrowsze, czego niemałym efektem jest plaga chorób cywilizacyjnych spowodowanych właśnie złą dietą. Nie są nawet one bardziej estetyczne, ponieważ wbrew temu co twierdzić mogą producenci chemii, nikt nie słyszał milionów klientów domagających się plastikowych jabłek ani bananów o określonej krzywiźnie. Na całym świecie wyrzuca się produkt, który nie wygląda tak jak jest to zalecone na obrazku nie dlatego, że klient oczekuje ogórków o tej samej długości. Nie dajmy sobie tego wmówić, tak jak daliśmy wmówić sobie to, że chemiczne dodatki do żywności poprawiają wygląd, zapach czy smak. Efekty są zupełnie inne od obiecanych.

 

Miało być tak pięknie, a wyszło jak zwykle. 

Obrazki za:

 

https://treningbiega...pieczywa-01.jpg

 

http://www.timeforch...n-Plate-web.jpg

 

https://www.thoughtc...85875b46d64.jpg

 

http://www.adamek.pl...39f2e8_full.jpg


  • 3



#3

Zaciekawiony.
  • Postów: 8137
  • Tematów: 85
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 4
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Witam serdecznie

1024px-Fredmeyer_edit_1.jpg

 

Nie będzie chyba zaskakujące, że we wstępie zaprezentuję podejście analityczne. Bo aby dyskutować o dodatkach do żywności, należałoby najpierw określić, czym one właściwie są. Zwykle mówiąc na ten temat mamy na myśli raczej benzoesan sodu czy monooleinian polioksyetylonosorbitolu, niż sól, pieprz czy proszek do pieczenia. Definicje słownikowe są pod tym względem niejasne - mowa jest o substancji wpływającej na właściwości fizyczne i organoleptyczne żywności, które nie są zjadane samodzielnie i nie stanowią składników powszechnie używanej żywności, lub jeszcze ogólniej, że jest to każda substancja nie będąca naturalnym składnikiem danej żywności, która jest do niej dodawana.[1] Jak łatwo zauważyć, są to określenia nieco kłopotliwe - czy izolowany gluten pszeniczny dodany do masy chlebowej, jest dodatkiem, skoro masa chlebowa zawiera gluten? Albo dodawanie witamin do soków, które zapewne te witaminy już w mniejszych ilościach zawierają. Z drugiej strony nie spożywamy osobno soli, oraz zwykle nie zawiera jej zbyt wiele surowa żywność.

W efekcie wiele jest substancji, które zależnie od potraktowania będą dodatkiem lub tylko składnikiem. To zaś może mieć wpływ na nasz odbiór faktu dodawania takich substancji. Łatwo zaobserwować niechęć pojawiającą się, gdy dany składnik jest oznaczony numerem z listy E. Skłania to producentów żywności do kombinowania, na przykład zamiast glutaminianu sodu użyją hydrolizatu drożdżowego i mają jedno E mniej w etykiecie, choć główny składnik wzmacniający smak jest ten sam.

 

Idea dodawania czegoś do żywności jest chyba ogółem tak stara jak gotowanie. Jedne dodatki miały polepszać smak, inne stabilizować strukturę i umożliwiać zrobienie nowego rodzaju dania, z produktu zazwyczaj do tego nie używanego, jeszcze inne miały konserwować lub maskować posmak zepsucia. Właściwie trudno byłoby znaleźć mityczne czasy "gdy jeszcze niczego nie dodawano". Niejednokrotnie były to dodatki szkodliwe. Starożytni pisali na przykład o zwyczaju gotowania wina w ołowianych naczyniach, dzięki czemu stawało się słodsze, a to za sprawą - o czym wówczas nie wiedziano - toksycznego octanu ołowiu o słodkim posmaku. Jako konserwantu używano arszeniku. Po odkryciu pierwszych barwników anilinowych chętnie używano ich do bawienia słodyczy. Dziś pod tym względem jest o tyle lepiej, że najczęstsze dodatki zostały przebadane i znany jest nam ich wpływ zdrowotny.

Cele przyświecające producentom przy dodawaniu czegoś do ich produktów, są różnorodne. Jedne substancje mają jedzenie upiększyć, inne dosmaczyć, jeszcze inne umożliwić stworzenie nowego dania ze składników, z których normalnie nie dało by się tego zrobić. Niemniej ważną sprawą jest zwiększenie trwałości i zabezpieczenie przed skażeniem mikrobiologicznym.

 

Dzisiejszy przemysł spożywczy zajmuje się przede wszystkim produkcją masową, ma umożliwić dostarczenie produktów do dużej ilości odbiorców. Samo to wymusza pewne konsensusy pomiędzy wymogami produkcyjnymi a oczekiwaniami konsumentów. Jeśli mamy każdego dnia produkować tysiące bułek, to nie możemy podchodzić do tej roboty rzemieślniczo. Zjawiska te nasila centralizacja przemysłu, powodująca że coraz większą rolę odgrywa określone ilość podmiotów, produkująca większą ilość produktów, a co za tym idzie stosująca pewne uproszczenia procesowe. Tym jednak co odgrywa największą rolę w wyborze dodatków, są zachowania samych konsumentów. Tak bardzo nawykliśmy do tego, że ser jest wyraźnie żółty, jabłko czerwone, łosoś pomarańczowy a wasabi zielone, że niechętnie kupujemy jedzenie nie pasujące do tego utrwalonego stereotypu. A dopóki nie zasygnalizujemy zakupami jakich wymagamy zmian, tak długo producenci nie będą mieli powodu aby coś w składzie poprawiać.

 

 

[1] https://encyklopedia...ci;3893375.html


Użytkownik Zaciekawiony edytował ten post 11.11.2018 - 05:56

  • 1



#4

D.K..

    Semper invicta

  • Postów: 2993
  • Tematów: 2564
  • Płeć:Kobieta
  • Artykułów: 16
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

Debata została zawieszona na czas nieokreślony -- do momentu wykazania chęci jej kontynuowania przez uczestników.

 

closed.gif


  • 0





Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych