Od kilku lat w środowisku naukowym trwa zażarta dyskusja na temat zbliżającego się rzekomo globalnego ochłodzenia wywołanego spadkiem aktywności Słońca.
Na początku roku w Internecie zrobiło się na ten temat głośno za sprawą Rosjanki dr Walentyny Żarkowej z Northumbria University (Wielka Brytania) – głównej propagatorki hipotezy o kolejnej małej epoce lodowej.
Żarkowa twierdzi, że z opracowanego pod jej kierownictwem modelu aktywności naszej gwiazdy wynika, że za kilkanaście lat dojdzie do powtórki minimum słonecznego z lat 1645 – 1715, jakiemu towarzyszył spadek temperatur i srogie zimy na półkuli północnej oraz anomalie pogodowe w innych, cieplejszych rejonach globu.
Uczona twierdzi, że według jej obliczeń już za kilka lat zauważymy pierwsze oznaki zadyszki naszego słońca, które będzie emitować mniej promieniowania elektromagnetycznego. Kulminacja tego procesu nastąpi ok. 2030 r. i może mieć efekt w postaci zmian klimatycznych. Zdaniem Żarkowej, tymczasowe ochłodzenie da ludzkości nieco czasu, aby mogła ona poradzić sobie z globalnym ociepleniem.
⇒ Kwietniowe wydanie NŚ już w sprzedaży!
Choć Rosjanka bywa regularnie krytykowana przez środowisko naukowe, na początku lutego nieoczekiwanie w sukurs przyszedł jej fizyk Dan Lubin z University of California (USA), który ogłosił, że Słońce zbliża się do wielkiego minimum wyznaczonego przez niego na ok. 2050 rok, w czasie którego ilość docierającego do naszej planety ciepła spadnie o kilka procent.
Lubin uznaje jednak, że nie dojdzie do gwałtownego spadku temperatur (w skali planety będzie on wynosił zaledwie 0,25 procenta), zahamowania globalnego ocieplenia, czy powtórzenia małej epoki lodowej z przełomu XVI i XVII w., do której, zdaniem uczonych, przyczyniły się głównie erupcje wulkanów albo zmiany cyrkulacji prądów oceanicznych.
Źródło: Nieznanyswiat.pl