Skocz do zawartości


Zdjęcie

Lodowe piekło. Jak ludzie radzili sobie przez tysiąclecia w najgorszym miejscu na ziemi?


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1

Nick.
  • Postów: 1527
  • Tematów: 777
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

*
Popularny

800px-Edward_S._Curtis_Collection_People

Patrząc na tę szczęśliwą rodzinę, aż trudno uwierzyć z czym na co dzień

musieli się zmagać Inuici. Zdjęcie z 1930 roku.

fot.Edward S. Curtis/ domena publiczna

 

 

Ekstremalnie niskie temperatury. Porywisty wiatr i nieustający śnieg. Brak schronienia, opału i jedzenia. Groźne, dzikie zwierzęta. Trudno wyobrazić sobie warunki gorsze od tych panujących na najdalszej Północy. A mimo to od tysięcy lat mieszkają tam ludzie. Jak to możliwe?

 

Pierwsi mieszkańcy pojawili się na dalekich obszarach arktycznych i subarktycznych około 4,5 tys. lat temu. Praprzodkowie dzisiejszych Inuitów, Czukczów, Ewenków i Aleutów, wypierani przez nadchodzące z południa ekspansywne plemiona azjatyckie, opuszczali swoje dotychczasowe siedziby i wędrowali na północ w miarę kurczenia się i ustępowania lodowców.

 

Następnie przekroczyli oni, niewielką jeszcze wtedy i pokrytą lodem, Cieśninę Beringa, przedostając się z Azji na kontynent amerykański; na dzisiejszą Alaskę. Jak pokazują odkrywane przez archeologów ślady obozowisk, stamtąd stopniowo przesuwali się wzdłuż brzegów polarnego morza, zasiedlając niezliczone wysepki Archipelagu Arktycznego. Wreszcie, przez Półwysep Melville’a i Ziemię Ellesmere’a, dotarli do Grenlandii.

Minus 60 stopni Celsjusza

 

Warunki, jakie ludzie zastali na Północy były bardziej niż ciężkie. Określenie „lodowe piekło” właściwie oddaje ich charakter. W Arktyce, na obszarze podbiegunowym, występują tylko dwie pory roku: lato i zima – przy czym ta pierwsza trwa tylko dwa miesiące. Zimą temperatura może spaść nawet do minus 60 stopni Celsjusza. Latem najwyższe wskazanie termometru to zaledwie plus 10 stopni. Przez wiele miesięcy Słońce w ogóle się nie pojawia. Częste są natomiast opady śniegu i silne wiatry powodujące śnieżyce.

 

800px-Sunny_Skies_over_the_Arctic_in_Lat

Warunki panujące w tym lodowym piekle są naprawdę zatrważające. Tylko nielicznym udało się przystosować do nich tak,

aby przetrwać codzienność. Mozaika zdjęć satelitarnych Arktyki.

fot.NASA Earth Observatory/ domena publiczna

 

W niektórych rejonach śnieżne zamiecie mogą trwać w sumie nawet 100 dni w ciągu roku. Przy silnych śnieżycach widoczność spada prawie do zera i uniemożliwia funkcjonowanie. Wiatr niesie czasem i lodowe igiełki, które boleśnie ranią skórę. Mroźne powietrze parzy drogi oddechowe. Silny mróz osłabia krążenie krwi i powoduje groźne w skutkach odmrożenia. Natomiast przy „lepszej” pogodzie ludziom zagraża ślepota śnieżna, czyli bolesne oparzenie rogówki i siatkówki oka wywołane przez promieniowanie UV-B. Pokrywający wszystko śnieg odbija bowiem do 85 proc. promieniowania słonecznego.

 

Pokrywa śnieżna i niskie temperatury uniemożliwiają uprawę ziemi. Mieszkańcy Północy skazani byli od początku więc wyłącznie na to, co zdołali upolować lub złowić. Zdobycie pożywienia nie było łatwe, bo wymagało myśliwskich umiejętności: siły, refleksu i sprawności w posługiwaniu się bronią. A próba upolowania takich zwierząt jak niedźwiedź polarny, mors czy wieloryb kończyła się czasem śmiercią samego myśliwego.

 

Dieta złożona prawie wyłącznie z mięsa mogła doprowadzić ponadto do rozmaitych chorób. Z kolei zupełny brak drzew czynił problematyczną kwestię budowy schronienia i zapewnienia sobie opału do ogrzewania i przygotowania strawy. Wszystkie te ekstremalne warunki sprawiały, że szansa przeżycia człowieka na Północy była o wiele mniejsza niż w innych częściach świata. W takich warunkach przetrwać mogli jedynie najbardziej wytrzymali. Lub najlepiej przystosowani.

Natural born survivors

 

Tacy właśnie okazali się ludzie, którzy osiedli na dalekiej Północy. W ciągu tysiącleci wykształciły się u nich specyficzne mechanizmy umożliwiające przeżycie w polarnym klimacie. Inuici są bowiem niscy i krępi. Drobna sylwetka wymaga mniejszej pracy serca, by utrzymać krążenie krwi, a tym samym ciepło. W częściach ciała wystawionych na działanie zimna (twarz, dłonie, stopy) mają więc zwiększony, niż u przeciętnego Europejczyka, przepływ krwi.

 

Spłaszczony nos sprawia natomiast, że powietrze, przed dotarciem do płuc, znacznie lepiej się ogrzewa. Dzięki odpowiednim genom organizm Inuitów bez problemu przyswaja szkodliwą dla innych ludzi mięsną dietę wysokotłuszczową. Posiadają oni również duże i wydajne wątroby, dzięki czemu w ich organizmach może zachodzić przemiana białek w węglowodany, których brakuje w codziennej diecie.

W butach z niedźwiedzia nie słychać kroków

 

Przystosowanie do arktycznych warunków, prócz biologii, musiało objąć również umiejętną organizację materialnych aspektów życia. Ludzie Północy ulepszali swoją odzież, domostwa, sprzęt myśliwski i sposoby przemieszczania się tak, aby jak najlepiej przetrwać w lodowym piekle. Wieki doświadczeń sprawiły, że w sposób naturalny powstały optymalne rozwiązania sprawdzające się w ekstremalnych zimowych warunkach.

 

Weźmy choćby takie ubranie. Inuita nosił „bieliznę” wykonaną z pracowicie zszytych ptasich skórek, zakładanych puchem do wewnątrz. Na wierzch wkładał anorak oraz spodnie ze skóry białego niedźwiedzia. Były one wprawdzie ciężkie, ale za to śnieg nie przylepiał się do włosia. Latem ubierano lżejsze spodnie wykonane ze skór foczych lub karibu (reniferów tundrowych) i noszono je futrem na zewnątrz. Inuickie buty również uszyte były z foczej skóry i składały się z dwóch części: wewnętrznej (włosem do ciała) i zewnętrznej (włosem na wierzch).

 

Skóra foki jest bowiem nieprzemakalna i nie ślizga się na lodzie, a but świetnie utrzymuje ciepło, zwłaszcza jeżeli wymości się go suchą trawą lub sierścią woła piżmowego. Z kolei obuwie zimowe uszyte ze skóry niedźwiedzia tłumiło kroki skradającego się myśliwego. Ubraniami Inuitów zachwycał się słynny norweski polarnik Roald Amundsen.

 

Eskimo_Family_NGM-v31-p564-2.jpg

Większość części garderoby Inuici wytwarzali z foczych skór. Każdy element był niezwykle przemyślany pod kątem warunków

atmosferycznych panujących w lodowym piekle, w którym przyszło im żyć.

fot.domena publiczna

 

Z mego doświadczenia wynika, że (…) inuicki ubiór zdecydowanie przewyższa odzienie europejskie. Należy jednak nosić wyłącznie ubranie miejscowych lub nie nosić go wcale. Każde połączenie jest złe. Wełniana bielizna wchłania cały pot i sprawia, że odzież wierzchnia szybko robi się mokra. Człowiek ubrany w całości w skórę renifera, jak Inuita w na tyle luźnym stroju przy ciele, by powietrze mogło krążyć między warstwami odzienia, z reguły będzie miał suchą odzież. (…) Dodajmy na koniec, że skóry są całkowicie wiatroszczelne, co oczywiście jest bardzo istotne – czytamy słowa norweskiego podróżnika w jego najnowszej biografii, zatytułowanej „Amundsen. Ostatni wiking”, pióra Stephena R. Bowna.

 

Obrzydliwa kaszanka po inuicku

 

Białych podróżników, stykających się z Inuitami i innymi mieszkańcami Północy, szokowały ich kulinarne zwyczaje. Tubylcy nie dość bowiem, że większość mięsa zjadali na surowo, to niektóre ich „dania” mogły przyprawiać o mdłości. Amundsen opisał jeden z takich właśnie „specjałów”.

 

Otóż, po upolowaniu karibu, myśliwi rozcinali mu brzuch i od razu zjadali część wnętrzności wybierając je rękami. Zgarniali też krew, którą wlewali do żołądka zwierzęcia, zawartość mieszali kością, a następnie po prostu spożywali… „Przygotowane w ten sposób danie to kaszanka po inuicku” – pisał norweski odkrywca. Na porządku dziennym było też zjadanie przez Inuitów mięsa nadgniłego, zepsutego lub przemarzniętego.

Odstąpię żonę za niewielką opłatą

 

Ciężkie warunki bytowania sprawiały, że wśród Inuitów wytworzyły się silne więzi społeczne. Współpraca, wzajemnie świadczona pomoc oraz ofiarność dla plemienia stanowiły kluczowe i stałe elementy codzienności. Specyficznym przejawem tej wspólnotowości był zwyczaj oddawania dzieci do adopcji innym rodzinom dla zachowania równowagi społecznej, a także praktyka… wymieniania się żonami. Tak o spostrzeżeniach Amundsena na ten temat pisze autor jego najnowszej biografii, Stephen R. Bown:

 

Odnotował, jak powszechna jest wymiana żon i bigamia. Mężowie za niewielką opłatą udostępniali swoje kobiety, co polarnik skomentował następująco: „Żona musi być posłuszna, ale wątpię, żeby robiła to z własnej woli”.

 

800px-Inuit_women_1907-600x729.jpg

Wśród Inuitów bigamia i wymiana żon była czymś normalnym. Ale nie tylko. Mężczyźni, za niewielką opłatą, „udostępniali”

również swoje kobiety obcym.

fot.Lomen Bros/ domena publiczna

 

W książce czytamy też, że sam Amundsen nie oparł się pokusie i, podczas wyprawy badawczej statkiem „Gjøa” w 1906 roku, utrzymywał kontakty seksualne z Inuitkami. Według lokalnych przekazów, już po odpłynięciu Norwegów miejscowa kobieta imieniem Queleoq urodziła syna norweskiego podróżnika, Luke’a Iquallaqa. W zamieszkanej przez Inuitów osadzie Gjøahavn, leżącej za kołem podbiegunowym, jeszcze w latach 70-tych XX wieku kilka osób twierdziło, że są wnukami słynnego odkrywcy.

 

Inuici do perfekcji doprowadzili wiele innych praktycznych umiejętności. Ot, choćby budowę niezbędnego w Archipelagu Arktycznym kajaka. Jego lekki, elastyczny szkielet robiono z kawałków drewna wyrzuconych na brzeg przez morze. Konstrukcję obciągano gładko wyprawionymi skórami fok, starannie zszytymi tak, aby nie przepuszczały wody.

 

Na dziobie i na rufie umieszczano kości morsa w funkcji zderzaków. Od spodu natomiast mocowano kły narwala, by chronić kajak przed uderzeniami kry. Wsiadało się do niego przez wąski okrągły otwór. Na jego wystające krawędzie myśliwy nakładał swój anorak, a całość mocno zawiązywał rzemieniem. Dzięki temu tworzył ze swoją łódką jedną, niepodzielną i wodoszczelną całość. Potrafił nią świetnie manewrować i błyskawicznie pływać.

Nie lekceważ tubylców

 

Z umiejętności Inuitów i innych ludów Północy korzystali niektórzy XIX- i XX-wieczni polarnicy. Amundsen już od swoich pierwszych wypraw z ciekawością podglądał autochtonów i czerpał od nich bezcenną wiedzę. Obserwował jak polują, budują igloo, używają psów i powożą psim zaprzęgiem. Tak pisze o tym Stephen R. Bown w swojej najnowszej książce „Amundsen. Ostatni wiking”:

 

Norweg pragnął nauczyć się od Inuitów, jak poruszać się po obszarze polarnym i żyć w tamtejszych warunkach. (…) Z początku nie szło mu najlepiej, ale później nauczył się od Inuitów nowych technik, opanował między innymi ich metodę powożenia psimi zaprzęgami i dowiedział się, jak udaje im się przetrwać na północy. Prawdziwą korzyścią z dwóch lat spędzonych w Gjøahavn nie była dla Amundsena możliwość dokonania nużących pomiarów magnetycznych i meteorologicznych, lecz poznanie kultury i przyswojenie sobie wiedzy Inuitów.

 

Escimaux_building_a_snow-hut.jpg

Amundsen zdobył biegun przede wszystkim dzięki skorzystaniu z wiedzy Inuitów. Na ilustracji obraz George'a Francisa Lyona

"Inuici budujący igloo" (1824).

fot.domena publiczna

 

Doświadczenia zdobyte u Inuitów na Północy Amundsen wykorzystał podczas swojej, zakończonej sukcesem, wyprawy na biegun południowy. O tym, jak kończy się lekceważenie wiedzy autochtonów przekonał się Robert Scott, rywal Norwega w wyścigu o jego zdobycie. Brytyjska ekspedycja okazała się jedną wielką porażką. Na biegun dotarło zaledwie pięciu Brytyjczyków i to pieszo, samemu ciągnąc sanie. Zastali tam norweską flagę i list od Amundsena. W drodze powrotnej wszyscy zmarli z głodu, zimna i zmęczenia.

Bibliografia:

    Stephen R. Bown, Amundsen. Ostatni wiking, Poznań 2018.
    Alina i Czesław Centkiewiczowie, Osaczeni wielkim chłodem, Warszawa 1970.
    Marco Nazarri, Arktyka. Ziemia wiecznych lodów, Warszawa 1998.

 

źródło


  • 5





Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości oraz 0 użytkowników anonimowych