Skocz do zawartości


Zdjęcie

Wywiad z Hitlerem czyli gra w siedem pytań


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
1 odpowiedź w tym temacie

#1

Nick.
  • Postów: 1527
  • Tematów: 777
  • Płeć:Mężczyzna
  • Artykułów: 2
Reputacja znakomita
Reputacja

Napisano

*
Popularny

200bb1791a33ffa1.jpg

Adolf Hitler w 1934 r. Foto: Getty Images

 

 

Wielu zagranicznych dziennikarzy chwaliłoby się tylko tym, że mogli zamienić słowo z kanclerzem III Rzeszy. Na wywiad zdołało się umówić kilkunastu. Dlaczego jeden z nich, Polak Kazimierz Smogorzewski, nie był z rozmowy zadowolony?

 

Hitler zażyczył sobie pytań na piśmie. Tydzień po ich wysłaniu Kazimierz Smogorzewski, berliński korespondent "Gazety Polskiej", dowiedział się, że kanclerz III Rzeszy go przyjmie.

 

Smogorzewski miał być jednym z nielicznych dziennikarzy, którzy zdołali się na taki wywiad umówić. Ale w tym przypadku nie była to tylko praca dziennikarska, ale również zakulisowy zabieg dyplomatyczny. Nie powiodło się ani jedno, ani drugie.

 

Żołnierz, dziennikarz, państwowiec

 

Jeśli jakikolwiek polski dziennikarz miał się z Hitlerem spotkać, to bez wątpienia odpowiednią reputacją i doświadczeniem cieszył się właśnie ten.

 

Kazimierz Smogorzewski mieszkał w Polsce tylko do matury, która przypadła na ostatni rok przed I wojną światową. Wtedy wyjechał na studia do Francji, a po wybuchu wojny zaciągnął się do Bajończyków, czyli polskich ochotników w szeregach Legii Cudzoziemskiej. Został na froncie ciężko ranny i to w czasie rekonwalescencji zainteresował się polityką i pracą dziennikarza.

 

Pod koniec wojny pracował już w wydziale prasowym Komitetu Narodowego Polskiego. Ta organizacja walczyła o przywrócenie Polski na mapę pod egidą państwami Ententy i przez zachodnie mocarstwa była uznawana za zalążek polskich władz. Smogorzewski był już wówczas współpracownikiem Romana Dmowskiego. Okazał się godny zaufania, bo gdy Dmowski jako reprezentant odrodzonej Rzeczypospolitej brylował na konferencji w Wersalu, to właśnie dziennikarz był jego osobistym sekretarzem.

 

Po wojnie Smogorzewski pozostał w Paryżu jako korespondent "Gazety Warszawskiej", jednego z najważniejszych pism o orientacji endeckiej. Ale on był przede wszystkim państwowcem. Już na etapie odzyskiwania przez Polskę niepodległości opowiadał się za porozumieniem między Piłsudskim a endekami. Był zszokowany, gdy KNP, z Dmowskim na czele, zlekceważyło list Piłsudskiego, w którym ten apelował, aby obaj liderzy w godzinie próby wznieśli się ponad "interesy stronnictw, klik i grup".

 

List miał zniknąć – jednak Smogorzewski go zachował. Dzięki temu w 1926 r. opinia publiczna mogła się dowiedzieć, że Dmowskiego łączyły onegdaj z największym politycznym rywalem lepsze stosunki niż kiedykolwiek sądzono. W tym czasie Smogorzewski był naczelnym "Ilustrowanego Kuriera Codziennego", czyli jednej z największych gazet międzywojnia.

 

Jak wysondować Hitlera

 

W roku dojścia nazistów do władzy (1933) Smogorzewski trafił do Berlina jako korespondent "Gazety Polskiej". Pomysłu rozmowy z Hitlerem jeszcze wtedy nie było – pojawił się dopiero pod koniec następnego roku. Dlaczego nie wcześniej?

 

Był to bowiem pomysł na poły dziennikarski, na poły dyplomatyczny. "Gazeta Polska" była w gruncie rzeczy organem prasowym władz sanacyjnych. Wywiad z Hitlerem miał być próbą ich wysondowania niemieckiego kanclerza niemal rok po tym, jak Berlin i Warszawa podpisały wzajemną deklarację o niestosowaniu przemocy.

 

Nie wiadomo było, jak poważnie należy traktować to zobowiązanie Niemiec. Wszak kilkanaście miesięcy przed deklaracją sprzeciw wobec "dyktatu" wersalskiego i niemieckiego "upokorzenia" po I wojnie światowej wyniosły Hitlera do władzy – a ten obiecywał, że przywróci Niemcom należne miejsce w koncercie mocarstw. Było oczywistością, że Rzesza zaczyna się zbroić.

 

Sam Hitler umiejętnie lawirował. Niby wypowiedział klauzule traktatu wersalskiego dotyczące rozbrojenia, ale dał do zrozumienia, że pozostałe zamierza honorować. Niemcy Ligę Narodów opuściły, ale wszystkim swoim sąsiadom zaproponowały układy o nieagresji. Hitler obiecywał, że dotrzyma m.in. zakazu remilitaryzacji Nadrenii czy włączenia Austrii do Rzeszy – w ten sposób usypiał czujność zachodnich mocarstw. Wychodziło mu znakomicie.

 

"Niezrównane było mistrzostwo, z jakim Hitler władał językiem Genewy" – ocenił biograf niemieckiego tyrana. Hitler umiejętnie rozpoznał nastroje panujące w Europie Zachodniej, gdzie trauma po I wojnie światowej była ciągle silna, a politycy i wyborcy więcej myśleli o skutkach kryzysu gospodarczego. Jeśli myśleli o bezpieczeństwie, to głównie w kontekście obaw o wzrost potęgi ZSRR. Hitler mówił pojednawczo: "Każdy, kto rozpali żagiew wojenną w Europie, może się spodziewać tylko chaosu". Zamierzał odgrywać rolę gołąbka pokoju tak długo, jak to będzie konieczne.

 

Jeden z szesnastu

 

Jego współpracownicy musieli dbać o ten wizerunek, uważnie dobierając rozmówców. Pierwszy wywiad Hitlera jako kanclerza z zagranicznym dziennikarzem skończył się bowiem niejakim skandalem. Hitlera przepytywał brytyjski pułkownik P.T. Etherton – emerytowany wojskowy, podróżnik i korespondent "The Sunday Times". Dyktator najpewniej nie zdawał sobie jeszcze sprawy, jak zostanie odebrany jego buńczuczny ton – i dlatego Etherton usłyszał więcej niż się spodziewał.

 

Hitler otwarcie mówił o traktacie wersalskim, że to nieszczęście Europy. Kwestionował reparacje wojenne, które Niemcy musiały spłacać. Co najważniejsze: podważał prawo Polski do terytorium między Rzeszą a Prusami Wschodnimi i powiedział, że Berlin zamierza ten kawałek ziemi już wkrótce odzyskać.

 

Wymowa tego wywiadu nie uszła uwadze zagranicznej prasy. Niemieckie służby próbowały potem pudrować wypowiedzi kanclerza, ale sam autor wywiadu wyznał publicznie, że na potrzeby publikacji i tak złagodził retorykę Hitlera, bo ta w bezpośredniej rozmowie wybrzmiewała znacznie groźniej. Nie zlekceważyli jej na pewno Polacy, bo to wówczas Piłsudski zaczął rozważać rozpoczęcie prewencyjnej wojny przeciw Rzeszy.

 

Gdy sytuacja nieco się uspokoiła, Hitler już rozumiał, że musi uważać, co i do kogo mówi. Zwłaszcza, gdy chodziło o zagranicznych rozmówców. Przed oblicze kanclerza dopuszczono w latach 30. kilku Amerykanów i Francuzów – rozmowy z nim opublikowały m.in. "New York Times" i "Journal de Paris". Najczęściej jednak gościł u Hitlera George Ward Price, przedstawiciel brytyjskiego "Daily Mail".

Powody były dwa. Pierwszy: i sam Price, i naczelny jego gazety nie kryli się z sympatią do nazizmu. (Nie była to zresztą na Wyspach postawa niepowszechna – wystarczy wspomnieć o poglądach krótko panującego króla Edwarda VIII). Druga sprawa: Hitler wyraźnie kokietował Anglików, których uważał za rasowo bliskich. Już w "Mein Kampf" wyraził pogląd, że to jedno z dwóch mocarstw (oprócz Włoch), z którymi Wielkie Niemcy mogą wejść w sojusz.

 

Kazimierz Smogorzewski wiedział, że znalazłby się w naprawdę wąskim gronie dziennikarzy, gdyby Hitler zgodził się na wywiad. O pośrednictwo poprosił Joachima von Ribbentropa, szykowanego już wówczas na ministra spraw zagranicznych Rzeszy. Ten kontakt zadziałał: Berlin zgadzał się na rozmowę z polskim dziennikarzem, ale pod warunkiem, że Smogorzewski wcześniej prześle pytania do biura NSDAP.

 

Gra w siedem pytań

 

Smogorzewski wystąpił jako nie dziennikarz, lecz emisariusz. Pytania, które miał zadać, de facto zostało przygotowanych przez MSZ i polską ambasadę w Berlinie. Spośród siedmiu zagadnień najważniejsze było takie: "czy polityka narodowosocjalistyczna ostatecznie przekreśla wcześniejszą, konfrontacyjną politykę Niemiec wobec Polski?".

 

Smogorzewski został przywitany w urzędzie kanclerskim przez Ribbentropa. Potem pojawił się Hitler, ubrany w "brunatną marynarkę i czarne długie spodnie". Przywitał się, patrzył i milczał. "W jego oczach błąkał się jakby uśmieszek" – wspominał dziennikarz.

Hitler spytał, jak się Smogorzewskiemu podoba w Niemczech i zaprosił go na lampkę szampana. Atmosfera była, co dziennikarz podkreślał, arcymiła.

 

Ale kanclerz Rzeszy nie zamierzał tego dnia prowadzić rozmowy innej niż kurtuazyjna. "Nie wyjąłem nawet pióra i notesu. Nic nie zanotowałem" – wspominał Smogorzewski. Potem miał żałować, że nie było nawet stenogramu z jego spotkania z Hitlerem, bo na pewno byłby ciekawszy niż to, co wódz Rzeszy mu powiedział. Bo Hitler nie tyle odpowiadał, co bardzo się pilnował, aby nie odpowiadać.

To, co miało być wywiadem, sprowadziło się finalnie do kilku kartek maszynopisu, które Hitler przekazał polskiemu dziennikarzowi. Smogorzewskiemu opadły ręce, kiedy wyszedł ze spotkania i zaczął przeglądać otrzymane w ten sposób odpowiedzi. Można było zresztą wątpić, czy ich wyłącznym autorem był niemiecki kanclerz.

 

Między dyplomatami a propagandzistami

 

W opublikowanym wywiadzie można było przeczytać m.in. takie wypowiedzi: "Mimo wszelkich trudności istniejących pomiędzy obu narodami, są one w interesie utrzymania kultury europejskiej zobowiązane do szerszej współpracy". "Do mniejszości narodowych: Polaków, Żydów i innych, Niemcy mają bardzo przyjazny stosunek, nie ma mowy żadnym rasizmie". I najważniejsza: "Niemcy chcą żyć w spokoju ze wszystkimi sąsiadami i są gotowe zgodzić się na wszystko, co w tej mierze okaże się potrzebne".

 

"Wywiad u Kanclerza Rzeszy Adolfa Hitlera, udzielony korespondentowi «Gazety Polskiej» w Berlinie, p. K. Smogorzewskiemu" (bo pod takim tytułem rzecz opublikowano) ukazał się dokładnie w pierwszą rocznicę podpisania polsko-niemieckiej deklaracji o niestosowaniu przemocy. Niby wszystko się zgadzało – ale w istocie ani nie był to wywiad, ani nie przeprowadził go Smogorzewski.

 

Zamiast możliwie spontanicznych wypowiedzi wodza III Rzeszy, "Gazeta Polska" dostała kawałek znakomicie spreparowanej propagandy, która idealnie współgrała z ówczesnymi pojednawczymi przemówieniami Hitlera. W dodatku niemieckie tłumaczenie wywiadu ukazało się w najważniejszych hitlerowskich gazetach, które z kolei trafiły do rąk nie tylko Niemców, ale również ambasadorów państw zachodnich w Berlinie. Hitlerowscy "spece od wizerunku" przechytrzyli polskich dyplomatów.

 

Jako profesjonalista Smogorzewski miał prawo się czuć rozgoryczony. De facto poręczył swoim nazwiskiem całe przedsięwzięcie. Jako dżentelmen – starał się w tej sprawie milczeć lub nie mówić o tym wprost. "Każdy dialog jest własnością obu rozmawiających, a jeśli ma się zaszczyt rozmawiać z odpowiedzialnym mężem stanu – rozumie się samo przez się, że można podać do wiadomości publicznej tylko to, co on sam aprobuje" – skomentował samą publikację.

 

Sam znakomicie się orientował w zawiłościach dyplomacji, więc znakomicie rozumiał, w jakim kierunku zmierza sytuacja w Europie – dawał temu wyraz także na łamach "Gazety Polskiej". Kolejne lata miały pokazać, ile warte były pokojowe deklaracje Hitlera. Smogorzewski przed wybuchem II wojny światowej wyjechał do Francji, a potem na Wyspy. Tam przez cały okres wojny stał na czele anglojęzycznego pisma "Free Europe", by potem pracować jako redaktor dla Encyclopædia Britannica.

 

Można zrozumieć, dlaczego akurat wywiadem z Hitlerem Smogorzewski przez wiele lat po wojnie nie chciał się chwalić.

źródło

 


  • 6



#2

Churchyard dweller.
  • Postów: 356
  • Tematów: 10
  • Płeć:Mężczyzna
Reputacja ponadprzeciętna
Reputacja

Napisano

"Sam znakomicie się orientował w zawiłościach dyplomacji"

I myslal wraz z dyplomatami ze Hitler jest imbecylem i mu powie prawde o swoich planach i prawdziwych intencjach w wywiadzie? Specjalisci od siedmiu bolesci.
  • 0



Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości oraz 0 użytkowników anonimowych